Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wędrowny
#1
Prawie dawno temu, a w skrócie to kiedyś w przyjaźniejszych czasach. Zanim wyścig szczurów wystartował
na dobre, zanim przyszła UE i przepędziła jaskółki z chlewni. Istniał odcinek na linii czasu, w którym ludziom
żyło się łatwiej.
Internetu nie było jeszcze (bez przesady, po prostu był tak mało popularny, jakby nie istniał, znało się go z
filmów, tak jak komputery), a w telewizji można było uchwycić tylko dwa kanały, emisji których
zaprzestawano zazwyczaj około północy.
W tych cudnych czasach, wczesnego przełomu po podziale władzy. W naszym wówczas piękniejszym, bo:
mniej zatrutym, mniej nachemizowanym, z nieprzekarczowanymi jeszcze bandycko lasami, z dziurawym
asfaltem i niewielką ilością samochodów w wioskach. Był moment, w którym zakwitły lokale nocne, (dzienne
również) na skalę dotąd nie byłą, a alkohol przestano sprzedawać po trzynastej, za to sprzedawano go przez
całą dobę.
Skrycie, ale jawniej niż wcześniej, prężnie także wciąż działały meliny. Konkurencja jeszcze nie była im
straszną, bo ludzie odwiedzając knajpy, melin po drodze nie zaniechali, a najczęściej na odwrót.
Żyli na wówczas mędrcy, których podciągano pod legendy okolicy – byli magiczni.
Nie można było powiedzieć, że chce się zostać legendą okolicy i nią zostać, bo legendą okolicy się po prostu
było. Należało mieć ten pewien boski dar wybrańca.
Ludzie nie inwestowali jeszcze w nic zazwyczaj i nie tracili pieniędzy na luksusy, a część czekała na swoje
obiecane sto milionów, nie martwiąc się odkładaniem i nie licząc każdej złotówki, bo przecież i tak mieli być
bogaci. Więc siedzieli w nocnych knajpach i pili – różne rzeczy, ale zasadniczo był to alkohol, a czasem
dodatki. Często jednak tak pijąc, byli w sztok znudzeni.
Tam gdzie pojawiał się ktoś spośród legend okolicy, nuda znikała natychmiast. Kiedy wchodził wszyscy
doznawali *satori, względnie ten kto był trzeźwy, zaraz się uśmiechał. Okrzyk Ooooo! – wybrzmiewał i nawet
klaskano. Bar knajpa, melina – wypełniały się radością.
Po rytualnym przywitaniu z każdym, poprzez: podanie ręki, poklepanie, uściskanie się, wykonanie
rzymskiego gestu... Rozpoczynał ów wybraniec świata mroku i ludzi cienia, swoje opowieści, tudzież dyskusję
z każdym prowadził w przerwach, które ku temu czynił, a potem wracał do dalszego ciągu snutej opowieści.
Panowała radość tym stanem wykreowana.
Na końcu wypijał co nie co magicznego trunku przetrwania i ruszał do następnego lokalu, w którym także
panował smutek, przybywając – gasił go.
W lokalu zaś opuszczonym przez niego, dobry nastrój panował zwykle aż do zamknięcia i jeszcze przez kilka
dni wspominano wizytę, a po kilku kolejnych, znów przybywał.
Historia miała moc się powtarzać i zataczać koła w obrębie lokali, w zasięgu strefy jego marszu.
Jednej nocy ów magiczny wędrowiec pokonywał zazwyczaj, kilkanaście ciężko wydartych rzeczywistości
kilometrów a punktami zaczepienia, były mu kolejne podobne tym, w jakich bywał – meliny i knajpy.
Nad ranem znikał, bo życie prowadził nocne.
– Oto skrócona historia przybycia, jednego z tych magicznych mędrców, zapisana specyficznie, zamknięta w
styl dziwny:
Oczekiwany. Znów przybył. Legenda go wyprzedzała.
Gdy wstąpił na melinę, z ciemności się wyłaniając, a tam wiedzieli już, że wstąpi. Zaczynał swój monolog i kto
profanem nie był, to cichł a kto nie cichł, to mu mordę bili, ci co słuchać oracji byli w zamiarze.
Jak już snuł mówienie, to i psy bandyckie łagodniały, i kobiety się mocno kochliwe robiły. Wódkę
przestawano polewać na czas mowy jego, dopóki nie skończył i jeszcze trochę po, względem zadumy tak
trwającej, wespół z zachwytem towarzyszącym jej. Każde z tych zdarzeń, gdy przybył, wydarzeniem zwano,
kiedy to zjawiał się i przemawiał.
Potem pito dalej. Dniami kolejnymi mowę wspominano. Picie też, bo i to, i to kwalifikację miało do
wspominania.
Po lasach, polach i kamieniołomach wieść od melin, do melin wędrowała.
Działał na istnienia świadome jak prastary wizerunek bóstwa. Zjawiwszy się powodował iż działo się co w
mowie o nim i co jego legenda.
Czar mądrości roztaczał, którego tylko głupi i po ból za głupi, odczuwać w niemocy byli i ci tylko onego nie
szanowali, i policja z władzą, bo policja i władze nigdy mądre nie były, tylko chciwe i złe, i dużo głupsze od księży, ale tyle samo w głupocie, co fanatyzm wiary i o tym też mawiał.
Znikał nim słońce wstawało, boskość nocy go zabierała, by przed profanacją czynioną przez świt, chronić.
Odpowiedz
#2
Pozornie krotochwila. Osadzona w realiach, jednak iluzyjna. Ten wędrowiec-prorok knajpiany zdaje się być mistyfikatorem, hochsztaplerem, który karmi swych wyznawców słowami pełnymi dobra. W gruncie rzeczy jednak świat nie jest dobry, ludzie są źli z natury i niebezpieczni. Ci wrażliwsi, pozostając pod urokiem charyzmatycznego wędrowca, stają się jeszcze bardziej wrażliwi, emocjonalny pancerz topnieje jak lody Arktyki pod wpływem efektu cieplarnianego, a przez to stają się zupełnie bezbronni wobec bandyckich ataków typów, których dziś nazwalibyśmy trollami albo hejterami, a w gruncie rzeczy są to wampiry, prawdziwe ludzkie wampiry, pijawki wysysające z bliźniego całą radość i światło, pozostawiając zimną, mroczną pustkę.

Ten wędrowiec to mi trochę przypomina sztukmistrza Stygmę z najbardziej znanego filmu J.J. Kolskiego... Aż nabrałam chęci, by sobie go obejrzeć.

A co do formy słów kilka niech mi będzie wolno... Styl zaplątany, pasujący do treści, klimatyczny, choć z początku trudno wejść w ten świat stworzony wyobraźnią autora.
Według mnie w opowiadaniach najlepiej sprawdza się kompilacja zdań pojedynczych i złożonych. Przewaga pierwszego wskazana jest dla opowiadań akcji, a przewaga drugiego - dla historii z pogranicza snu i jawy. Dlatego tutaj zastosowałabym więcej długich zdań, szczególnie w pierwszej części opowieści.
Podoba mi się zastosowanie szyku przestawnego, nadaje narracji nieco archaicznego wydźwięku.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości