Swego czasu umieszczałem tutaj teksty fantasy, teraz czas na kilka miniaturek. Pierwsza z nich, voila:
Siedziałem tam i piłem.
Do dziś nie mam bladego pojęcia, skąd się tam wziąłem. W zasadzie, nawet nie jestem pewien, czy wydarzyło się to w rzeczywistości. Mózg lubi płatać figle. Czasem we śnie posuwasz jakąś lalę. Gdy się budzisz, odwracasz się, żeby ją pocałować. Ale w twoim łóżku nie ma nikogo. Wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę, że to był tylko sen. Ja nie wiem, czy to był tylko sen. Nie mogę po prostu odwrócić się i napotkać pustkę.
Było tam kilku gości. Nie pamiętam ich twarzy. Dziś, wspominając, wyobrażam sobie banalną, pospolitą mordę i przyklejam im wszystkim na facjaty. Rysiek wygląda jak Franek, a Franek jak Maciej, ale jak to ma teraz znaczenie?
- W tym roku znowu mają obniżyć VAT – zagadnął jeden z nich. Chyba Wojtek.
- O ile? – zapytał barman. Wycierał szklankę. A może po prostu skojarzyło mi się z tymi wszystkimi filmami? Tam zawsze barmani wycierali szklankę.
- O dwa procent, jak rok temu.
- Jeszcze dwa lata, i w ogóle nie będzie VAT-u – zarechotał ktoś.
- Obniżają? – zdziwiłem się.
- Ta – odpowiedzieli zdawkowo. Nie chcieli ze mną rozmawiać. Ostatecznie, byłem tu obcy. A oni wszyscy mieli tę samą mordę.
Zapadła jakaś głucha cisza. Padło kilka toastów, opróżniłem szklankę i zamówiłem to samo. Barman odrzucił szmatkę i zajął się drinkiem. Kiedy mi go zaserwował, wrócił do wycierania. Miałem wrażenie, że szklanka jest już sucha. A na pewno bardziej sucha, niż ta szmatka.
- Słyszeliście, że chcą zamknąć granice? Za dużo Niemców, Francuzów i Anglików. Te zagraniczne bydlaki zajmują nam miejsca pracy.
- Wiesz, Marian, oni tam mają gorzej. Każdy goni za forsą.
- Można też za kobietami – wtrącił ktoś. Wyglądał jak każdy.
- Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków!
- Trochę tolerancji – ostudził zapały barman. – Gdybyście też żyli w takiej beznadziei, szukalibyście drogi ucieczki. Lepszy komfort życia, lepszy pieniądz, lepsi ludzie. Słyszałeś, że tam w biały dzień można dostać kosę, nawet za dychę w portfelu? To chory świat.
- Mogli wprowadzić karę śmierci, jak w Polsce. Zero kurestwa, zero złodziejstwa, a więzienia działają już tylko jako zabytki.
Tłum zamruczał. Bez entuzjazmu. Temat tabu to nadal temat tabu, lepiej go nie poruszać. Milczenie spowiło bar. Był wielki, ale zarazem mały. Przytulny. Co chwilę wchodził tu ktoś inny, ja byłem bliżej, a po chwili dalej. Czułem się, jakbym stał z boku, ale przecież byłem tam.
- Marek kupił ostatnio nową brykę – zagadnął ktoś.
- Ta Audica już mu się znudziła?
- Dał synowi. Chłopak niedawno zdał prawo jazdy.
- Za granicą skończyłby na drzewie – szepnął ktoś. – Dobrze, że nasze dzieciaki są rozsądne.
- Wychowanie. Jeśli jest się cipą, nie ojcem, to dziecko staje się tylko zimnym nagrobkiem. Fizycznie, albo w sercu. Różnie bywa – wyrzekł ktoś i wychylił zawartość szklanki. Skinął na barmana. Barman odłożył szmatkę.
- Zmienił pracę?
- Nie. Brał nadgodziny. Ten drugi pomywacz często nawala. Spóźnia się notorycznie. Dlatego nieraz zostawał na zmywaku nawet godzinę po pracy. Szef potrafi to docenić.
- Porządny gość – pokiwał ktoś. Reszta przytaknęła.
- Co kupił? – zapytałem niepewnie.
- BMW. Nie pamiętam jakie. Wiem, że czarne. I ładne. Dużo pali.
- Dobrze, że benzyna staniała. Człowiek od razu chce jechać na stację – uśmiechnął się Janek. Uśmiech miał jak każdy inny. Banalny, może nawet sztuczny.
Po chwili gdzieś w kącie otworzyły się drzwi. Nie pamiętam, żeby były tam wcześniej. Jakiś wrzeszczący facet wpadł na środek baru. Był bez koszulki, a brzuch śmiesznie podskakiwał przy akompaniamencie jego krzyków i przyśpiewek.
- Trzy do zera, kurwa! Trzy do zera, słyszycie?!
- Już? – zdziwił się Wiesiek. – Szybko im to dzisiaj idzie.
- W ręczną? – zapytałem.
Zignorowali mnie.
- Mówiłem wam, że do przerwy strzelą trzy bramki! – wrzeszczał bez opamiętania kibic z owłosioną klatą. Był ohydny. Z mordą, jak każdy. – Mówiłem!
- Mówiłeś.
- Polska trzy, Brazylia zero. Takiego wała! To jest futbol, cywilizowane murzyny!
- Waldek! – ryknął ktoś z pokoju.
- Co?
- Cztery! Waldek, cztery! Waldek!
- O kurwa!
Kibic zniknął. W powietrzu nadal unosiły się jego krzyki. Głowa mi pękała. Wstałem niepewnie.
- Na mnie czas – wyrzekłem cicho.
Położyłem zmięty banknot na ladzie. Barman spojrzał na niego, wycierając energicznie szklankę.
- Gdzie idziesz?
- Wracam do siebie – odparłem poważnie. – Jesteście nienormalni. TU jest nienormalnie Wszystko tu jest poprzestawiane. Chore. Totalna beznadzieja. Tragedia. Wracam do siebie. Do normalności.
- Twój świat, twój świat to normalność? – zapytali z niedowierzaniem.
- Tak. Wracam do normalności – powtórzyłem z naciskiem. Zbliżyłem się do drzwi.
- Nie radzę – usłyszałem na odchodne.
Wyszedłem.
Przede mną stał jednorożec. Nie, nie stał. Uciekał. Kurwa. Gonił go smok. Wielki, zielony smok, zionący wszędzie ogniem. Zakręciło mi się w głowie, jednorożec jęknął.
Odwróciłem się na pięcie. Szukałem drogi ucieczki.
Drzwi zniknęły.
Siedziałem tam i piłem.
Do dziś nie mam bladego pojęcia, skąd się tam wziąłem. W zasadzie, nawet nie jestem pewien, czy wydarzyło się to w rzeczywistości. Mózg lubi płatać figle. Czasem we śnie posuwasz jakąś lalę. Gdy się budzisz, odwracasz się, żeby ją pocałować. Ale w twoim łóżku nie ma nikogo. Wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę, że to był tylko sen. Ja nie wiem, czy to był tylko sen. Nie mogę po prostu odwrócić się i napotkać pustkę.
Było tam kilku gości. Nie pamiętam ich twarzy. Dziś, wspominając, wyobrażam sobie banalną, pospolitą mordę i przyklejam im wszystkim na facjaty. Rysiek wygląda jak Franek, a Franek jak Maciej, ale jak to ma teraz znaczenie?
- W tym roku znowu mają obniżyć VAT – zagadnął jeden z nich. Chyba Wojtek.
- O ile? – zapytał barman. Wycierał szklankę. A może po prostu skojarzyło mi się z tymi wszystkimi filmami? Tam zawsze barmani wycierali szklankę.
- O dwa procent, jak rok temu.
- Jeszcze dwa lata, i w ogóle nie będzie VAT-u – zarechotał ktoś.
- Obniżają? – zdziwiłem się.
- Ta – odpowiedzieli zdawkowo. Nie chcieli ze mną rozmawiać. Ostatecznie, byłem tu obcy. A oni wszyscy mieli tę samą mordę.
Zapadła jakaś głucha cisza. Padło kilka toastów, opróżniłem szklankę i zamówiłem to samo. Barman odrzucił szmatkę i zajął się drinkiem. Kiedy mi go zaserwował, wrócił do wycierania. Miałem wrażenie, że szklanka jest już sucha. A na pewno bardziej sucha, niż ta szmatka.
- Słyszeliście, że chcą zamknąć granice? Za dużo Niemców, Francuzów i Anglików. Te zagraniczne bydlaki zajmują nam miejsca pracy.
- Wiesz, Marian, oni tam mają gorzej. Każdy goni za forsą.
- Można też za kobietami – wtrącił ktoś. Wyglądał jak każdy.
- Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków!
- Trochę tolerancji – ostudził zapały barman. – Gdybyście też żyli w takiej beznadziei, szukalibyście drogi ucieczki. Lepszy komfort życia, lepszy pieniądz, lepsi ludzie. Słyszałeś, że tam w biały dzień można dostać kosę, nawet za dychę w portfelu? To chory świat.
- Mogli wprowadzić karę śmierci, jak w Polsce. Zero kurestwa, zero złodziejstwa, a więzienia działają już tylko jako zabytki.
Tłum zamruczał. Bez entuzjazmu. Temat tabu to nadal temat tabu, lepiej go nie poruszać. Milczenie spowiło bar. Był wielki, ale zarazem mały. Przytulny. Co chwilę wchodził tu ktoś inny, ja byłem bliżej, a po chwili dalej. Czułem się, jakbym stał z boku, ale przecież byłem tam.
- Marek kupił ostatnio nową brykę – zagadnął ktoś.
- Ta Audica już mu się znudziła?
- Dał synowi. Chłopak niedawno zdał prawo jazdy.
- Za granicą skończyłby na drzewie – szepnął ktoś. – Dobrze, że nasze dzieciaki są rozsądne.
- Wychowanie. Jeśli jest się cipą, nie ojcem, to dziecko staje się tylko zimnym nagrobkiem. Fizycznie, albo w sercu. Różnie bywa – wyrzekł ktoś i wychylił zawartość szklanki. Skinął na barmana. Barman odłożył szmatkę.
- Zmienił pracę?
- Nie. Brał nadgodziny. Ten drugi pomywacz często nawala. Spóźnia się notorycznie. Dlatego nieraz zostawał na zmywaku nawet godzinę po pracy. Szef potrafi to docenić.
- Porządny gość – pokiwał ktoś. Reszta przytaknęła.
- Co kupił? – zapytałem niepewnie.
- BMW. Nie pamiętam jakie. Wiem, że czarne. I ładne. Dużo pali.
- Dobrze, że benzyna staniała. Człowiek od razu chce jechać na stację – uśmiechnął się Janek. Uśmiech miał jak każdy inny. Banalny, może nawet sztuczny.
Po chwili gdzieś w kącie otworzyły się drzwi. Nie pamiętam, żeby były tam wcześniej. Jakiś wrzeszczący facet wpadł na środek baru. Był bez koszulki, a brzuch śmiesznie podskakiwał przy akompaniamencie jego krzyków i przyśpiewek.
- Trzy do zera, kurwa! Trzy do zera, słyszycie?!
- Już? – zdziwił się Wiesiek. – Szybko im to dzisiaj idzie.
- W ręczną? – zapytałem.
Zignorowali mnie.
- Mówiłem wam, że do przerwy strzelą trzy bramki! – wrzeszczał bez opamiętania kibic z owłosioną klatą. Był ohydny. Z mordą, jak każdy. – Mówiłem!
- Mówiłeś.
- Polska trzy, Brazylia zero. Takiego wała! To jest futbol, cywilizowane murzyny!
- Waldek! – ryknął ktoś z pokoju.
- Co?
- Cztery! Waldek, cztery! Waldek!
- O kurwa!
Kibic zniknął. W powietrzu nadal unosiły się jego krzyki. Głowa mi pękała. Wstałem niepewnie.
- Na mnie czas – wyrzekłem cicho.
Położyłem zmięty banknot na ladzie. Barman spojrzał na niego, wycierając energicznie szklankę.
- Gdzie idziesz?
- Wracam do siebie – odparłem poważnie. – Jesteście nienormalni. TU jest nienormalnie Wszystko tu jest poprzestawiane. Chore. Totalna beznadzieja. Tragedia. Wracam do siebie. Do normalności.
- Twój świat, twój świat to normalność? – zapytali z niedowierzaniem.
- Tak. Wracam do normalności – powtórzyłem z naciskiem. Zbliżyłem się do drzwi.
- Nie radzę – usłyszałem na odchodne.
Wyszedłem.
Przede mną stał jednorożec. Nie, nie stał. Uciekał. Kurwa. Gonił go smok. Wielki, zielony smok, zionący wszędzie ogniem. Zakręciło mi się w głowie, jednorożec jęknął.
Odwróciłem się na pięcie. Szukałem drogi ucieczki.
Drzwi zniknęły.