Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kiedy Księżyc ma barwę krwi
#1
Moje najświeższe opowiadanie. Łączy się z Polowaniem na Czarownice, ale postatram się nie dawać w nim za dużo spoilerów. Będzie można czytać spokojnie oba Wink

__________________________________________________________________________________

Nowa wersja wstawiona na prośbę autorki 12.06.2011///księżniczka

PRZERAŻACZE Vol.1: KIEDY KSIĘŻYC MA BARWĘ KRWI


Każdy człowiek jest jak Księżyc.
Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu.
Mark Twain



PROLOG


Jest już grubo po północy, kiedy Ann - kelnerka z baru przy autostradzie, idzie powoli w kierunku swojego samochodu. Tak naprawdę wolałaby do niego pobiec, ale powstrzymują ją przed tym resztki zdrowego rozsądku. Przeklina samą siebie za to, że zgodziła się zostać do końca i zamknąć lokal, ale przecież robiła tak setki razy i nigdy nic jej się nie stało. Tyle, że zawsze przyjeżdżał po nią narzeczony. Jednak dziś musiał pracować. Teraz kobieta przeklina go w myślach, podobnie jak swojego szefa i wszystkich klientów, którzy siedzieli tak długo. Gdyby nie oni, już dawno byłaby w domu. Nie wie skąd ten strach… Czuła go cały dzień. Jakby obserwowało ją coś, co czai się w lesie. Tak naprawdę, to od kilku dni ma paskudne uczucie, że ktoś ją obserwuje. Idzie powoli, ma na sobie sandałki na cienkiej podeszwie. W każdych innych butach, po ośmiu godzinach kelnerowania, nie czułaby nóg, w tych nie jest tak źle. Tylko teraz idąc po kamienistej ścieżce, boleśnie odczuwa pod stopami każdy kamyczek.
Dociera do samochodu. Ma w ręku klucz, wystarczy włożyć go do zamka, przekręcić i za chwilę znajdzie się w bezpiecznym aucie. Nagle słyszy, że w krzakach coś się porusza. Klucz wypada jej z ręki. Kobieta czuje jak serce łomocze jej w piersi. Niemal nie może oddychać. Schyla się po klucz, cały czas patrząc na miejsce skąd dochodził dziwny dźwięk. Po kilku sekundach uspakaja się. Pewnie to jeden z tych kotów, które zawsze grzebią w śmietniku. Kiedy już ma się wyprostować widzi to… Bursztynowe ślepia wpatrują się wprost w nią. Niestety nie jest to mały słodki kotek. Kobieta i drapieżnik przez chwilę patrzą sobie w oczy. Oboje wiedzą, że tylko jedno z nich przeżyje to spotkanie. Kelnerce wydaje się, że czuje wszystkie emocje, które w tym momencie targają jej przyszłym oprawcą. Jest w nim żądza i nienawiść, które za chwilę znajdą ujście, ale także żal i rozpacz. To coś jest rozdarte. Kobieta niemal czuje jego ból. Drapieżnik rusza ku niej! Ann chce się poruszyć, ale jest jak sparaliżowana. Dostrzega tylko wilczy łeb. Krzyczy, choć nie jest tego świadoma. Chce włożyć do zamka ten cholerny klucz. Wkłada w to całą swoją siłę. Nie trafia! Klucz prześlizguje się po drzwiach, rysując lakier, ale to nie ma już znaczenia. Kobieta rzuca się do ucieczki! To jest coraz bliżej. Ona czuje jego oddech, przepełniony mieszanką słodkiej woni krwi i odorem surowego mięsa. To się zbliża! Zaraz ją pochwyci. Wie, że nie ma szans, ale biegnie i krzyczy dalej. Ucieczka jest świętym prawem każdej ofiary. Wie, że bieg do lasu to szaleństwo. Dobiega z powrotem do baru, może uda jej się wejść. Trzyma w dłoni drugi klucz. Ten od samochodu leży na ścieżce… Udało się! Teraz musi go tylko go przekręcić, ale…

Ciepła krew opryskuje drzwi. Z ust Ann wydobywa się tylko cichy gulgot. Potwór wyje – to jedyna pieśń żałobna, na którą kobieta może liczyć.

***

Ta sama noc. Księżyc świeci jasno na niebie, zupełnie jakby ktoś zawiesił na nim ogromną latarkę i chociaż jest po północy ma się wrażenie, że za chwilę wzejdzie słońce. Droga jest równa, gładka i pusta. Błogą ciszę przerywa jedynie pohukiwanie sowy. Więc dlaczego jest tu tak ponuro? Na pierwszy rzut oka nie można tego dostrzec. Żaden z przejeżdżających kierowców nie zorientuje się, co jest nie tak. Trzeba się zatrzymać. Odetchnąć tutejszym powietrzem. Zagłębić się w noc. I wtedy to już się wie… Zło czai się w lesie. Nie! To jest lasem. Las jest tym skażony. To jest jak krew pulsująca w żyłach, z tym wyjątkiem, że Ono chce się wydostać.
To, co się wydarzy za chwilę nie będzie miało świadków (z wyjątkiem drzew i zwierząt, a nawet one wolałyby tego nie widzieć), jedynie uczestników. W oddali pojawia się samochód…

Christopher wraca właśnie do domu. Jedzie szybko. Zbyt szybko, ale wcale się tym nie przejmuje. Który to już raz wraca do domu, wypiwszy odrobinę za dużo? Nie pierwszy raz ma też zły humor. Co się z nim dzieje? Znów pokłócił się z dziewczyną. Właściwie to nie wie już nawet, czy Sally nadal jest jego dziewczyną. Wolała wracać do domu bez niego. Ich randki od jakiegoś tygodnia kończą się według tego samego scenariusza. Idą do kina, a potem do baru. Tam Christopher spotyka kilku kumpli, którzy akurat nie mają, co robić i dosiadają się do nich. Udają przy tym, że nie zauważają, iż ich przyjaciel ma randkę. Zamawiają kilka piw, potem coś mocniejszego. Sally stroi dziwne miny, szturcha go delikatnie i prosi żeby trochę przystopował. On śmieje się z jej, jak to nazywa, „purytaństwa”, potem mamrocze coś o tym, że bez alkoholu nie ma dobrej zabawy. Ona naburmusza się i milknie. Czasem jest tak strasznie drętwa. Kiedyś było inaczej, ale od kiedy znalazła dobrze płatną i odpowiedzialną pracę, zachowuje się dziwnie. Jakby się wstydziła, że jej chłopak nie skończył studiów. A przecież dobrze wie, że po śmierci ojca nie mógł sobie na to pozwolić. Co innego ona - dziewczyna z dobrego domu. Ojciec daje jej pieniądze na wszystko, czego zapragnie. Cieszyłby się gdyby zerwali. Czasem Christopher ma wrażenie, że Sally tylko szuka pretekstu żeby go zostawić. Nawet przed tym jak zaczął przesadzać z alkoholem ciągle opowiadała o pracy a kiedy, miał już dość słuchania, obrażała się. Kiedyś mieli wspólne tematy, teraz już nie, dlatego ostatnio woli siedzieć z chłopakami. Zawsze to lepiej niż milczeć. Czasem wydaje mu się, że ona złości się, bo wtedy nie jest w centrum uwagi. Nikt nie pyta o jej pracę, ciuchy, ani o to, kiedy ostatni raz była u kosmetyczki. Nawet jego kumple widzą, że się zmieniła, a przecież kiedyś ciągle wychodzili gdzieś grupą i zwykle dobrze się bawili.
Po godzinie, gdy jest już lekko wstawiony, Sally prosi żeby już pojechali. Proponuje, że będzie kierować. Chris stanowczo odmawia. Za nic nie pozwoli prowadzić kobiecie swojego samochodu. Przecież nie jest pijany! Ona obraża się na całego i mówi, że wychodzi. Wstaje i idzie do wyjścia. Mężczyzna idzie za nią. Kłócą się jeszcze przez kilka minut, potem ona wychodzi, on zostaje i bawi się dalej. Następnego dnia zostawia jej setki wiadomości, kupuje kwiaty, przeprasza. I film zaczyna się od początku.
Ale dziś było inaczej. Dziś szarpnął ją i to trochę zbyt mocno, aż miała łzy w oczach. Krzyknęła To koniec! i po prostu wybiegła. Teraz mężczyzna boi się, że zostaną jej siniaki. To całkiem prawdopodobne. Jeśli zobaczy je jej ojciec, będzie po nim. Ale nawet bez tego czuje się jak skończony drań! Przecież wcale nie jest damskim bokserem. Wcale nie chciał jej skrzywdzić. I chociaż wie, że ona zareagowała z przesadną teatralnością (zawsze tak robi, jakby lubiła wpędzać go w poczucie winy), to nie poprawia mu humoru. Christopher ścisza muzykę, bierze do ręki telefon i podejmuje jeszcze jedną, desperacką próbę dodzwonienia się do ukochanej. Gdy odpowiada mu sekretarka, mówi najsłodszym głosem, na jaki go stać:
- Sally? Kochanie… Porozmawiajmy… Przecież wiesz, że nie chciałem. Wszystko ci wynagrodzę… - Rozłącza się wiedząc, że gniew bierze go w posiadanie.
Gdyby dziewczyna usłyszała, jak klnie do słuchawki, wszystko by przepadło. Mężczyzna odkłada telefon, podkręca radio na cały regulator i przyśpiesza. Już nie myśli o kłótni z Sally, tylko o ciepłym łóżku. W końcu wybaczała mu już tyle razy. Wybaczy i teraz. Chociaż nie jest już pewny, czy chce tego wybaczenia. Bywa, że wolałby, żeby ta kobieta na zawsze zniknęła z jego życia.
Patrzy przed siebie. Nie widzi, że właśnie w tym momencie z lasu coś się wydostało. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Potem i tak nie będzie mógł poskładać tego w sensowną całość. Mężczyzna chce zmienić stację radiową. Pochyla się, na chwilę spuszcza drogę z oczu i wtedy słyszy potworny huk, trzask rozbijanego szkła. Gdy znów podnosi głowę, przednia szyba jest tylko mozaiką małych kawałeczków. Wygląda bardziej jak porysowana tafla lodowiska. Nie może nic przez nią zobaczyć. Zaraz potem czuje, że coś spada na dach samochodu. Wtedy rozpaczliwie naciska hamulec. Na moment traci panowanie nad samochodem. Auto robi półobrót. Serce mężczyzny na chwilę przestaje bić, w płucach brakuje tlenu. Drzewa są tak blisko. Co jeśli uderzy w jedno z nich? Nawet nie ma zapiętych pasów. Teraz i tak nie ma na to czasu. W duchu przeklina własną głupotę. Przez popękaną szybę nie może niczego zobaczyć i to jest właśnie najgorsze. Sekundy wydają się wiecznością….
W końcu samochód staje! Ale Christopher uświadomi to sobie dopiero za kilka sekund. Wtedy wyda z siebie cichy jęk, a kiedy adrenalina nieco opadnie zacznie się śmiać. Wtedy uświadomi sobie, że pewnie z lasu wyskoczyło jakieś zwierzę. Przez jakiegoś jelenia skasował samochód. Strach szybko zmienia się w złość. Mężczyzna wysiada z auta. Noc ogranicza mu widoczność, ale na drodze faktycznie coś leży i nie jest to jeleń… Chyba niedźwiedź. Może powinien zacząć się bać? Jednak podchodzi bliżej. Alkohol dodaje mu odwagi. W miarę jak zbliża się do zwierzęcia, kontury jego postaci stają się coraz wyraźniejsze. Najpierw myśli, że wzrok płata mu figle. To nie jest niedźwiedź. Zwierzę ma znacznie mniejsze gabaryty. Jednak jest większe od człowieka. Porośnięte grubym, czarnym futrem. Ma wilczy łeb. Chyba nie żyje. Na drodze widać krew.
- Zabiłem to. - Mówi sam do siebie. Jego głos drży.
Nigdy wcześniej nie widział takiego stworzenia. Zwierzę nie oddycha. Mężczyzna podchodzi bliżej. Wtedy stwór otwiera żółte ślepia i znów wszystko dzieje się tak szybko, że Chris nie ma nawet czasu zareagować. Stwór podrywa się gwałtownie. Krwawienie ustało. Uleczył się w ciągu kilku minut. Na jedno uderzenie serca zwierzę nieruchomieje. Dostrzega człowieka, który go przejechał. Z jego gardła wydobywa się niski, gardłowy warkot. Wyciąga przed siebie kosmatą łapę, zakończoną długimi czarnymi szponami. Mózg mężczyzny rejestruje to w zwolnionym tempie. Chce się odwrócić uciec, ale nie udaje mu się. Zdąży tylko osłonić się ręką, na której za chwilę powstaną krwawe bruzdy – ślad po pazurach.
Gdy znów odzyskuje świadomość, jest sam na pustej drodze. Po jego ręce ścieka krew. Czuje potworny ból. Pali go całe przedramię… Zupełnie jakby ktoś smagnął je gorącym łuczywem. Nie ma nawet czasu zastanowić się, co tak naprawdę się stało… Pierwszym odruchem jest chęć powrotu do samochodu i wezwanie pogotowia, ale zaraz potem dochodzi do głosu zdrowy rozsądek. Piłeś… Zniszczyłeś samochód… Jeśli wezwiesz karetkę, zadzwonią na policję? To nie byłby pierwszy raz, gdy złapanoby cię po tym jak piłeś. Napytasz sobie tylko biedy. Możesz przecież iść do lekarza, który nikomu nic nie powie, a też da ci lekarstwo na wściekliznę. Jeszcze przez kilka minut będzie zastanawiał się, co zrobić, a potem powoli odejdzie w stronę samochodu.

***

Kobieta budzi się. Przebudzenie nie jest gwałtowne i na pewno nie jest wynikiem koszmaru. Powoli otwiera oczy i przez kilka minut wpatruje się w ciemność. Na razie, zamiast stojących w pokoju mebli, widzi tylko niewyraźne czarne kontury, ale kiedy za kilka minut jej oczy przyzwyczają się do ciemności, będzie mogła zobaczyć wszystko wyraźnie.
Nie musi patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, która jest godzina. Jest dokładnie trzecia rano. Od jakiegoś czasu, co noc budzi się o trzeciej nad ranem. Widocznie po pobycie w szpitalu jej organizm się przestawił. Mogłaby brać jakieś tabletki nasenne, ale ostatnio ma dość lekarstw. Doskonale wie, że przez najbliższą godzinę nie zaśnie. Nie dziś.
Wstaje. Nie zawraca sobie głowy tym, że podłoga jest lodowata. Ogrzewanie podłogowe zepsuło się późną wiosną. Latem nie było sensu z niego korzystać. Potem zapomniała wezwać fachowca. Teraz to i tak nie ważne. Nie zakłada nawet szlafroka. Schodzi na dół. Idzie do kuchni. Podchodzi do lodówki, otwiera ją i wyjmuje mleko. Nie zadaje sobie trudu, żeby poszukać w szafce czystej szklanki. Pije prosto z kartonu. Po jakimś czasie czuje jak kilka lodowatych kropel spływa po jej szyi. Łapczywie połyka kolejne hausty, aż jej gardło zmienia się w bryłę lodu, wtedy odkłada karton i idzie do salonu.
Zwykle siedzi tam jeszcze kilka minut. Siada, podciąga kolana pod brodę, obejmuje je i zaczyna coś nucić. Nie pamięta skąd zna tę melodię. Wpatruje się w widok za oknem, a potem zwyczajnie wraca do łóżka i jakoś udaje jej się zasnąć.
Ale nie dziś. Nocami takimi jak ta, gdy księżyc świeci jasno na niebie, kiedy siedzi nieruchomo wsłuchując się w ciszę, którą przerywa jedynie natrętne tykanie zegara i kapanie w zlewie, czuje, jak wypełnia ją pustka. A wtedy rzeczą, która powstrzymuje ją przed rozpłakaniem się, jest świadomość, że wkrótce coś się wydarzy. Coś bardzo ważnego, coś, co zmieni wszystko. Czeka na to od pół roku, ale nadal nie ma pojęcia, co to jest. Zwykle o tym nie myśli, ale w takich chwilach tęsknota staje się nie do zniesienia. Jest jak płacz, który dławi gardło, nie pozwalając oddychać. Jak łzy, które palą powieki, bo nie pozwala się im popłynąć. Przez krótką chwilę na nowo przeżywa wypadek…

To wydarzyło się mniej więcej pół roku temu. Wracała samochodem do domu. Nie ważne skąd, w każdym razie była trzeźwa. Był koniec zimy, ale droga nie była śliska. Przynajmniej tak jej się wydawało. Ciemności ograniczały jej widoczność. O tej porze ruch był zerowy. Była dobrym i uważnym kierowcą, nie spieszyła się, panowała nad samochodem, ale nagle…

Kiedy po przebudzeniu w szpitalu próbowała przypomnieć sobie, co się wtedy stało, chwilami miała wrażenie, że zobaczyła coś… Jakiś kształt, niewidoczny cień. To trwało zaledwie ułamek sekundy, ale w momencie, gdy jej mózg rejestrował obraz, przestała koncentrować się na trzymaniu kierownicy. Wpadła w poślizg. W takich chwilach, każdy nerwowo naciska hamulec, a to tylko pogarsza sprawę. Miała wrażenie, że samochód porusza się szybciej niż powinien, jakby coś go popychało. Najgorsza była świadomość nieuchronności śmierci, którą czuła każdą komórką ciała, ale miała zdecydowanie za mało czasu żeby zacząć się bać, czy zatęsknić za życiem. Potem zapadła ciemność.

Podobno wtedy widzi się tunel na końcu, którego jest jasne, dobre światło. Ona go nie widziała. Była niemal rozczarowana, ale w chwilę potem całkowicie zignorowała swoje myśli. Nie było żadnego tunelu, tylko uczucie bezcielesności i szczęścia. Natychmiast zapomniała o tym, kim była, kogo kochała i co zostawiła. Otaczała ją jasność, a ona zatapiała się w nią coraz bardziej. Wypełniała się nią po brzegi. W tym momencie wiedziała, że całe życie czekała, by tego doświadczyć. Ale coś zaczęło ciągnąć ją z powrotem. Próbowała się opierać, ale to nic nie dało. Była całkowicie bezwolna. Nic nie mogła zrobić.

Obudziła się w szpitalu. W białej, czystej, szorstkiej pościeli. W jasnym pokoju, gdzie słońce dosłownie raniło jej oczy. Gwałtownie zaciskała powieki. Chciała wrócić tam, skąd ją „porwano”, ale to było na nic. Uczucie błogości zniknęło, zastąpione przez nieznośną cielesność ciała. Gdy znów podniosła powieki zobaczyła, że wszędzie dookoła niej wiją się stosy rurek. Czuła, że ma założone co najmniej dwie kroplówki. Leki przeciwbólowe wciąż jeszcze działały, więc czuła tylko odrętwienie i było jej zimno. Z powodu kołnierza ortopedycznego nie mogła ruszać głową, ale udało jej się dostrzec, że lewa noga znajduje się na wyciągu, a lewa ręka jest w gipsie. Cieszyła się, że nie może zobaczyć swojej twarzy. Miała kłopoty z oddychaniem, więc podejrzewała, że złamała nos.
Najpierw przyszła pielęgniarka, potem jacyś lekarze. Przedstawili się, ale i tak nie zapamiętała ich imion i nazwisk. Mówili coś o tym, że samochód uderzył w drzewo. Dobrze, że zapięła pasy, bo inaczej już by nie żyła. Miała szczęście, że ktoś za nią jechał. Jakaś kobieta wezwała pogotowie. Przyjechało po kilku minutach. Ratownicy medyczni byli przerażeni tym, co zobaczyli. Jedna z gałęzi przebiła szybę i wbiła jej się w klatkę piersiową. Wokół było tyle krwi, iż myśleli, że przebiła serce albo płuca. Ale dziewczyna wciąż żyła. W karetce doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimowali ją przez prawie trzy minuty, a kiedy już prawie stracili nadzieję, serce znów zaczęło bić. Potem okazało się, że obrażenia nie są tak poważne, jak na początku sądzili. Jeden z ratowników wytłumaczył jej, że zmyliła ich krew. Gałąź nie uszkodziła żadnych ważnych narządów wewnętrznych. Miała tylko kilka złamanych żeber. W najgorszym stanie była lewa ręka. Wymagała operacji. Dowiedziała się jeszcze, że gdyby jej mózg przez kilka sekund był pozbawiony tlenu, byłaby teraz warzywem. Lekarze określili to, co się stało mianem cudu. Ona miała na ten temat nieco inne zdanie. Zawsze wierzyła w to, że nic nie dziej się bez przyczyny. Nie powiedziała o tym nikomu, ale miała wrażenie, że po przebudzeniu słyszała dziwny, uspokajający szept Jeszcze nie… Ale może to był tylko wytwór jej wyobraźni?
Zaraz potem przyszli jej rodzice. Mama cała we łzach i dzielny ojciec, który resztkami silnej woli powstrzymywał się przed rozpłakaniem. Słuchała tego, co mówili, jednym uchem. Cały czas myślała o tym, gdzie była i co się tam wydarzyło. Nie potrafiła nawet powiedzieć, czy cieszy się z tego, że żyje. Miała wrażenie, że to, co się dzieje jest jakimś serialem telewizyjnym, który ogląda. Powiedzieli jej, że to normalne, iż jest w szoku i za parę dni poczuje się lepiej. Uczyła się o tym na studiach. Była skłonna przyznać im rację. Dopiero następnego dnia dotarło do niej, co tak naprawdę się stało, a wtedy ze łzami w oczach dziękowała Bogu, że jednak pozwolił jej pożyć jeszcze trochę.

Kryzys przyszedł, kiedy przestały działać środki przeciwbólowe. Wtedy zaczęła odczuwać skutki wypadku każdą komórką ciała. Zwijała się z bólu i błagała, żeby podali jej coś, co złagodzi te cierpienia. Z powodu połamanych żeber każdy oddech był niewyobrażalną torturą. Chwilami miała zamiar zapytać, czy przypadkiem nie zaszyli jej tam skalpela. Bolały ją wszystkie mięśnie. Miała wrażenie, że są pozrywane. Miało minąć jeszcze sporo czasu nim mogła rozpocząć rehabilitację. Siniaki i otarcia, których wcześniej nie czuła, nagle dawały o sobie znać. Nie mogła zasnąć bez zażycia środka nasennego. Po tabletkach cały czas była ospała i apatyczna. W końcu zacisnęła zęby i postanowiła je odstawić. Przez pierwsze trzy dni, przespała może ze cztery godziny, potem było coraz lepiej. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nawet do bólu. Całymi dniami leżała i po prostu wpatrywała się w sufit. Na ścianie wisiał kiczowaty zegar, który tykał tak głośno, że czasem nie słyszała własnych myśli. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny… W końcu, ktoś łaskawie przyniósł jej radio. Rodziców miała już serdecznie dość. Podobnie jak każdego, kto siedział przy niej godzinami i płakał litując się nad nią. Przecież żyła! Wszyscy powinni cieszyć się tym faktem, a nie płakać i zawodzić.

Musiała jakoś przyzwyczaić się do tego tymczasowego stanu. Postanowiła, że nie uroni ani jednej łzy, choćby potwornie bolało i że nigdy nie będzie użalać się nad swoim losem. Dziwnie przyjmowała fakt, że nic nie je. Początkowo wszystkie potrzebne składniki odżywcze dostarczała jej kroplówka. Nigdy nie była głodna, ale to nie to samo, co gryzienie, żucie i połykanie. Organizm się tego nie domagał, ale głowa wręcz przeciwnie. Tam było to zakodowane jako jedna z elementarnych czynności. Kiedy po dwóch tygodniach, dostała do zjedzenia jakąś papkę, która miała być kleikiem ryżowym, ale wcale tak nie wyglądała, czuła się jakby zjadła obiad w najlepszej restauracji.
Kiedy po prawie trzech miesiącach przeszła samodzielnie kilka kroków miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Szybko wracała do zdrowia. Wkrótce mogła chodzić samodzielnie. Musiała tylko podpierać się kulą, ale jakoś nigdy się na to nie skarżyła. Coraz częściej wychodziła z pokoju i zakradała się na inne oddziały. Obserwowała innych pacjentów. Szczególnie tych, którzy byli w najgorszym stanie. Czasem wydawało jej się, że nad niektórymi łóżkami unosi się jakiś czarny cień. Nigdy nie podeszła, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Strach jej na to nie pozwolił. Potem dowiadywała się, że ci ludzie umarli. Za pierwszym razem zignorowała to. Za drugim i trzecim stwierdziła, że chyba przesadziła z lekarstwami, ale kiedy to zaczęło się powtarzać po prostu sobie to uświadomiła.
W końcu w jakiś sposób wiedziała, że od czasu śmierci klinicznej jest inna. Teraz zyskała pewność. Kiedy znajdowała się w zawieszeniu pomiędzy życiem, a śmiercią, kiedy przenikała ją cudowna energia, z której brutalnie ją wyrwano, w jakiś cudowny sposób musiała wchłonąć jej część. Oczywiście nie powiedziała o tym nikomu. Uznaliby ją za wariatkę. Ale ona po prostu wiedziała. Nie traktowała tego jak przekleństwo. Raczej jak jakiś dar.
Kiedy pierwszy raz wybrała się na samodzielny spacer, od razu poszła do miejskiej biblioteki. Spędziła kilka godzin, na znalezieniu jakiegoś naukowego wytłumaczenia tego stanu. Kiedy twierdzisz, że jesteś inny, bo przeżyłeś śmierć kliniczną, każdy może nazwać cię świrem, ale kiedy twoją teorię potwierdza, co najmniej pięciu światowej sławy specjalistów, ten ktoś powinien najpierw porządnie się zastanowić. Nikogo nie poinformowała o swoim odkryciu. Już dość zamieszania narobiła wokół siebie. Powoli wracała do normalnego życia, ale wszystko było inne. Wcześniej nie cieszyły ją tak prozaiczne sprawy jak ładna pogoda, czy tęcza po ulewnym deszczu, teraz tak. Cały czas czekała aż coś się wydarzy.

Teraz siedzi w swoim salonie i wpatruje się w ciemność. Widzi, że przy telefonie miga czerwone światło. Wiadomość. Pewnie to znowu mama. Doskonale wie, co usłyszy, ale i tak ją odsłuchuje:
- Cześć Mamo! - woła do ciszy, zanim jeszcze usłyszy jej głos.
Od jakiegoś czasu prowadzi jednoosobowe dialogi z automatyczną sekretarką. I nie… Wcale nie czuje się szalona. W tej sytuacji to dla niej zupełnie normalne. Podobnie jak wiele rzeczy, które przedtem wydawały jej się dziwne. Ostatnio zaczęła zwracać większą uwagę na wszelkie zbiegi okoliczności i symbole, których na pierwszy rzut oka nikt nie dostrzega. I tak zawaliła już rok na studiach. Teraz przesiaduje godzinami w bibliotece. Wszyscy myślą, że pisze jakąś prace o ezoteryce. Ona nie wyprowadza ich z błędu. Nauczyła się, żeby stwarzać jak najbezpieczniejsze pozory i nie robić wokół siebie zamieszania. Wtedy wszyscy zostawiają cię w spokoju i pozwalają ci robić swoje. Bywają dni, kiedy ma wrażenie, że snuje się po mieście jak cień. Obserwuje wtedy ludzi. Próbuje analizować ich zachowania. Nie wie, czy kiedyś jej się to przyda, ale to bardzo ciekawe. Jak mawia jej matka, która na szczęście wróciła już do siebie – jej życie polega ostatnio na twórczym niezrobieniu niczego. Jej taki stan odpowiada i nie ma to nic wspólnego z depresją. Wręcz przeciwnie – jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa.
- Cześć Maggie. Dzwonię tylko, żeby się upewnić, że wszystko w porządku…
- Wiem, że obiecałam dzwonić codziennie - odpowiada rozbawiona. Umysł jej matki jest jak otwarta księga. – ale mam ostatnio sporo pracy.
- Obiecałaś, że będziesz codziennie dzwonić. I nie mów, że jesteś zajęta. Przesiadywanie w bibliotece to nie praca!
Nigdy nie kłóciła się na ten temat z rodzicami. Uszanowała po prostu ich zdanie. I tak by nie uwierzyli, gdyby próbowała im to wytłumaczyć.
- Wiem, że się o mnie martwisz. Też cię kocham!
Postanawia, że rano jednak oddzwoni. Lepiej żeby mama nie zwaliła się jej znowu na głowę jak ostatnim razem.
- Martwię się o ciebie kochanie. Zadzwoń. Kocham cię! – Głos matki milknie, w pokoju znów panuje kojąca cisza.
Kobieta rozsiada się wygodnie na sofie, bierze do ręki pilota. Postanawia, że dziś dla odmiany obejrzy telewizję, może dowie się czegoś ciekawego. O tej godzinie ma do wyboru wiadomości albo film porno. Wybiera kanał miejscowej telewizji. Rozpoznaje reporterkę. Chyba chodziły razem do szkoły. Teatralnej minie, wnioskuje, że stało się coś złego.
- Zwłoki znaleziono godzinę temu. Wszystko wskazuje na to, że był to atak dzikiego zwierzęcia.
Już wie, że przegapiła początek komunikatu, ale to nic. Pewnie powtórzą go jeszcze z tuzin razy. Potem to sobie nagra. Skupia się na tym, co słyszy teraz.
– Kobieta straciła obie nogi! Prawdopodobnie drapieżnik zjadł je lub zabrał do swojego legowiska. Dotychczas się nie udało się go złapać. Każdego, kto posiada jakieś informacje, prosimy o kontakt.
Reporterka jest dobrą aktorką. Prawie można uwierzyć, że ta tragedia nią wstrząsnęła, ale Maggie w to nie wierzy. Kamera robi zbliżenie na zwłoki. Oczywiście policjanci próbują powstrzymać filmowca, ale tacy jak on zawsze znajdą jakiś sposób. Białe prześcieradło jest całe poplamione krwią. W tym świetle wydaje się ona niemal czarna… Dolny fragment jest nieco podwinięty, ukazuje pozbawiony nóg korpus. Maggie odruchowo chwyta pilota i naciska zoom. Coś tu nie gra! Prze chwilę przypatruje się miejsce, gdzie kiedyś były nogi i już wie. Trochę interesuje się zoologią. Dobrze wie, że drapieżniki odgryzają swoim ofiarom kończyny. To, co zostawiło krwawą jatkę, którą ma teraz przed oczami, musiałoby być niedźwiedziem, żeby jego szczęka poradziła sobie z kością człowieka. Pumę czy rysia można przegapić. Są szybkie, czujne i zwinne. Potrafią wtopić się w noc. Niedźwiedzia nie da się nie zauważyć, ale to nie dzieło niedźwiedzia. Na ciele nie ma prawie żadnych zadrapań, ani śladów zębów, czy pazurów, a kość jest ułamana! Sekcja zwłok na pewno to potwierdzi, ale nikt nie poda tego do wiadomości publicznej, żeby nie straszyć obywateli. Tego nie zrobiło zwykłe zwierzę. Tylko, co? Wtedy kobieta uświadamia sobie, że dziś jest pełnia, ale przecież…
- Daj spokój! – karci się. – Przecież wilkołaki nie istnieją! A nawet jeśli, to czego szukałyby w Bostonie? - Życie po śmierci też! - dodaje po chwili. – A jednak nie zaprzeczysz temu, co widziałaś. Masz dowody!
Po chwili zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz… Skoro urwano tylko nogi to, dlaczego w miejscu, gdzie znajduje się klatka piersiowa jest tyle krwi? Ciemnej krwi z wnętrzności? Wygląda jakby ktoś spuścił ją całą… Ona jeszcze tego nie wie, ale się zastanawia. W każdym razie nie zaszkodzi, jeśli jutro poszuka jakiś książek o ludowych podaniach, w których będzie wzmianka o wilkołakach. Na razie musi wystarczyć jej komputer.

Odpowiedz
#2
Cytat:A przecież dobrze wie, że po śmierci ojca zwyczajnie nie miał ku temu możliwości.
„Nie miał ku temu możliwości” brzmi dziwnie. Może lepiej po prostu: nie miał takiej możliwości?

Cytat:Kłócą się jeszcze przez kilka, potem ona wychodzi, on zostaje i bawi się dalej…
Przez kilka czego? Wink

Cytat:Rozłącza się wiedząc, że gniew bierze go w swoje posiadanie.
Wystarczy „w posiadanie”, bez „swoje”.

Cytat:...uspokajający szept Jeszcze nie…, ale może to był tylko wytwór jej wyobraźni?
Wielokropek połączony z przecinkiem? Czegoś takiego jeszcze nie widziałemTongue

Cytat:Słuchała tego, co robili jednym uchem.
[quote]
Z tego zdania wynika, że dziewczyna słuchała o czymś, co rodzice robili za pomocą jednego ucha ;P

[quote]
Nie potrafiła nawet powiedzieć, czy cieszy się z tego, czy żyje.
Czy żyje.

Cytat:W końcu zacisnęła zęby i postanowiła je odstawić.
Odstawić zęby? XD

Cytat:W końcu, ktoś łaskawie przyniósł jej radio.
Darowałbym sobie „łaskawie”. Wprowadza ironię, która nie jest raczej pomocna w tym momencie.

Cytat:Organizm się tego nie domagał, ale głowa wręcz przeciwnie.
Wiesz, głowa to też część organizmu Tongue A tak poważnie, lepiej byłoby zamienić „głowę” na przykład na psychikę. To słowo lepiej by pasowało.

Cytat:Widzi, że przy telefonie miga jakieś czerwone światło.
Wie przecież, co oznacza to światło, więc ono nie jest „jakieś”. Nadużywasz tego słowa, ono w większości przypadków nie jest potrzebne.

Cytat:- Cześć Maggie. Dzwonię tylko, żeby się upewnić, że wszystko w porządku…
Pozbądź się „tylko”. To słowo wskazuje na błahość sytuacji, wygląda to tak, jakby stan zdrowia Maggie nie był niczym ważnym.

Cytat:Kobiecie urwano obie nogi!
Dużo lepiej byłoby napisać, że kobieta straciła obie nogi.

Cytat:Dotychczas się nie udało się nam go złapać.
Zły szyk. Powinno być: Dotychczas nie udało się nam go złapać. Poza tym komu nie udało się złapać? Reporterom?

W tekście jest mnóstwo interpunkcji do poprawienia. Czasem przecinki znajdują się w nieodpowiednich miejscach, przez co niejednokrotnie przy jakimś zdaniu musiałem zatrzymać się na dłużej i zastanowić, o co w nim chodzi. Widziałem też kilka literówek.

Styl mi się nie podoba w ogóle. Nie zamieściłaś żadnych opisów, nic, co unaoczniałoby akcję. Przez cały czas posługiwałaś się suchymi komunikatami, przez co tekst bardziej przypomina policyjny raport niż opowiadanie. Mówisz tylko, że bohaterka zrobiła coś, pomyślała coś, poszła gdzieś – i tyle. To nie wystarczy, by zainteresować czytelnika, potrzebny jest klimat.

Oprócz interpunkcji masz problem z powtórzeniami. Jest ich mnóstwo. Powinnaś zwrócić na to szczególną uwagę. Kiedy piszesz, myśl o tym, by nie powtarzać w kółko tych samych wyrazów. Trzeba o tym pamiętać już podczas pisania, bo później, czytając gotowy własny tekst, bardzo ciężko jest te powtórzenia wyłapać.

Fabułą niestety nie nadrabiasz braków w warsztacie. Nie jest ona jakoś szczególnie interesująca. Chociaż może innym przypadnie do gustu – ja po prostu takiej tematyki nie lubię Smile

Ostatnia sprawa: mówiłem Ci już o tym przy okazji innego opowiadania – wielokropki! Nie ma ich wprawdzie tylu, co w innym Twoim tekście, który komentowałem, ale jednak kilka jest i uwierz mi, że nie są konieczne Wink
Odpowiedz
#3
Przyznam, że ten prolog pisałam w nieco eksperymentalnej dla mnie formie i faktycznie po czasie wydaje mi się lekko toporny, dlatego w dalszej części postanowiłam wrócić do bardziej tradycyjnej narracji.
Twoje uwagi oczywiście biorę sobie do serca i w wolnej chwili przerobię ten wstęp.
Pozdrawiam i dziękuję za cierpliowśc dla tak dużej ilości tekstu.
Odpowiedz
#4
"Tak naprawdę wolałby do niego pobiec"
wolałaby

"sandałki na niskiej podeszwie"
Podeszwa może być gruba lub cienka, niski bywa raczej obcas.

"W każdych innych butach, po ośmiu godzinach kelnerowania, nie czułaby nóg, ale w tych nie jest tak źle."
Skoro masz już na początku "w każdych innych", dalsze "ale" jest zbędne.

"Kiedy już ma się podnieć"
"Podnieść" i chyba lepiej byłoby "wyprostować", skoro kobieta tylko schyliła się po kluczyki.

"emocje, które w tym momencie targają"
"Targanie emocjami" to gazetowy frazes, którego lepiej unikać.

"Schyla się po klucz, cały czas patrząc na miejsce skąd dochodził dziwny dźwięk. Po kilku sekundach uspakaja się. Pewnie to jeden z tych kotów, które zawsze grzebią w śmietniku. Kiedy już ma się podnieć widzi to… Bursztynowe ślepia wpatrują się wprost w nią. Kobieta i drapieżnik przez chwilę patrzą sobie w oczy."
Jeśli najpierw piszesz o kocie, a później tajemniczemu zwierzowi dajesz bursztynowe oczy i nazywasz drapieżnikiem, można założyć, że to faktycznie jest kot. Zaznaczyłabym od razu, że chodzi o coś innego.

"Wkłada w to całą swoją siłę."
Bez "swoją".

"Ucieczka jest świętym prawem każdej ofiary."
Dlatego też nie trzeba jej usprawiedliwiać.

"To, co się wydarzy za chwilę nie będzie miało świadków (z wyjątkiem drzew i zwierząt, a nawet one wolałyby tego nie widzieć)"
Drzewa wolałyby nie widzieć?

"że ona zareagowała z przesadną teatralnością"
W teatralności już jest przesada, chyba lepiej byłoby z "teatralną przesadą".

"że coś spada na dach jego samochodu"
Bez "jego".

"Wtedy rozpaczliwie naciska hamulec."
Wydaje mi się, że wcisnąłby go już w momencie pęknięcia szyby.

"Mimo wszystko jednak podchodzi bliżej."
Albo "mimo wszystko", albo "jednak".

"Dostrzega człowieka, który go przejechał."
O ile zwierz nie posiada czegoś w rodzaju ludzkiej inteligencji, techniczne określenie "jeździć" raczej by się w jego osobistym słowniku wrażeń nie pojawiło :)

"Na razie, zamiast stojących w pokoju mebli, widzi tylko niewyraźne czarne kontury, ale kiedy za kilka minut jej oczy przyzwyczają się do ciemności, będzie mogła zobaczyć wszystko wyraźnie."
Za długi i w ogóle zbędny oczywizm.

"Po jakimś czasie czuje jak kilka lodowatych, białych kropel spływa po jej szyi,"
Odczuwanie temperatury - okay, ale barwy?

"aż jej gardło zmienia się w bryłę lodu (...) W jasnym pokoju, gdzie słońce dosłownie raniło jej oczy (...) wszędzie dookoła niej, wiją się stosy rurek (...) ciała, które było teraz jedną wielką raną."
Mocno przesadnie brzmią te wyrażenia i w rezultacie troszkę komicznie.

"Ciemności ograniczały jej widoczność."
Bez "jej".

"Leki przeciwbólowe wciąż jeszcze działały, więc czuła tylko odrętwienie i było jej zimno."
A wcześniej piszesz o ciele jak jedna rana, o bólu powodowanym przez kroplówkę i płynącą w żyłach krew.

"Z powodu kołnierza ortopedycznego nie mogła ruszać głową, ale udało jej się dostrzec, że lewa noga znajduje się na wyciągu, a lewa ręka jest w gipsie."
O ile wspomniane kończyny nie zostały pacjentce unieruchomione na plecach, chyba byłaby w stanie je zobaczyć i bez poruszania głową? :)

"Słuchała tego, co robili jednym uchem."
A co robili tym uchem? :) Przecinek po "robili".

"Nie potrafiła nawet powiedzieć, czy cieszy się z tego, czy żyje."
"Że żyje".

"Zwijała się z bólu i błagała, żeby podali jej coś , co złagodzi te cierpienia."
O ile nie zajmują się nią sadyści i leki przeciwbólowe nie kolidują z programem leczenia - a zakładam, że nie, skoro o tym nie wspominasz - myślę, że dostałaby je i bez błagania.

"która miała być kleikiem ryżowym, ale wcale tak nie wyglądała"
A na co innego może wyglądać kleik? :)

"Spędziła kilka godzin, na znalezieniu jakiegoś naukowego wytłumaczenia swojego stanu."
Naukowego wytłumaczenia tego, że widzi duchy?

"Po jej sztucznie cierpiącej minie"
Stylistyczne dziwadełko.

"Kość jest ułamana! Sekcja zwłok na pewno to potwierdzi, ale nikt nie poda tego do wiadomości publicznej, żeby nie straszyć obywateli."
A jednak wcześniej tv podaje szczegóły o urwanych i zjedzonych/porwanych nogach ofiary, co wydaje mi się wiadomością dużo bardziej niepokojącą, niż ułamana kość. Poza tym, dlaczego niedźwiedź nie mógłby złamać ludzkiej kości?

Fajnie działa narracja w czasie teraźniejszym - jest dynamicznie - do tego wplatany tu i ówdzie przyszły potęguje napięcie, które jednak niezbyt fortunnie utrzymujesz na jednym poziomie przez prawie całe opko. A przydałoby się trochę oddechu, przeplatania szybkiej akcji wolniejszą i właśnie zbudowania klimatu, pokazania postaci, także tych pobocznych, jakby nie były tu wyłącznie po to, by zaraz dramatycznie zginąć. Monotonia, nawet kolorowa, nuży.
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#5
Początek jest już w trakcie korekty. Tymczasem zamieszczam rozdział II
_______________________________________________________________________________

ROZDZIAŁ II


Spodziewała się spędzić przed komputerem pozostałą część nocy, ale zaskakująco szybko wylądowała z powrotem w łóżku. Pierwsza strona, którą przejrzała zawierała mniej więcej wszystko to, co wiedziała o wilkołakach wcześniej.
- Wilkołaki mają alergię na srebro - mówiła półgłosem. - Szkoda, że nie wyjaśniono, dlaczego. Przemieniają się podczas pełni i…
Spojrzała na źródło.
- Same bzdury - mruknęła.
Autor tekstu posiłkował się książkami fantasty i filmami. Dla niej te informacje były najzwyczajniej bezużyteczne. Kolejna strona była internetowym fanklubem Taylor’a Lautner’a. Po przeczytaniu zachwytów jego nastoletnich fanek, miała już dość wilkołaków jak na jedną noc. Postanowiła, że jutro spróbuje na nowo w bibliotece. W domu zbyt wiele rzeczy ją rozpraszało. Zanim zasnęła zastanawiała się, gdzie aktualnie znajduje się wilkołak i co robi. Czy gdyby spotkała go w dzień, w ludzkiej postaci, umiałaby go rozpoznać?

Wstała wyjątkowo wcześnie, ale spędziła przed lustrem więcej czasu niż zwykle, więc wyszła z domu o stałej porze. Kiedyś nosiła długie włosy. Kiedy były rozpuszczone sięgały niemal do pasa. Były gęste, kasztanowe i bardzo niesforne. Po wypadku była zmuszona je obciąć. Zrobiła to głównie ze względów praktycznych. Mając sprawną tylko jedną rękę trudno było jej zrobić z nimi cokolwiek, nie mówiąc już o ułożeniu zgrabnej fryzury. Teraz po rehabilitacji, mogła spokojnie znów pozwolić im rosnąć, ale polubiła krótką fryzurkę. Przez dłuższą chwilę przyglądała się swojemu odbiciu. Była bledsza niż zwykle. Trudno się dziwić. Niemal całe lato spędziła w szpitalu. Słońce widywała jedynie przez okno, a o solarium nie chciała słyszeć. Ale przynajmniej wyglądała zdrowo i nawet jej ciemnobrązowe oczy zdawały się pasować do jasnego odcienia skóry. Pomyślała, że brakuje jej jeszcze czerwonej szminki na ustach i będzie wyglądać jak porcelanowa laleczka. Spróbowała zacisnąć lewą pięść. Tuż po wypadku lekarze nie dawali jej dużych nadziei, co do tego, że odzyska całkowitą sprawność dłoni. Wtedy udawało się to z wielkim trudem. Czuła straszny ból, jakby mięśnie w palcach uległy skróceniu albo całkiem obumarły. Dali jej śmieszną, małą, czerwoną piłeczkę i kazali ćwiczyć, więc to robiła. Teraz jedynym śladem po tym, że z dłonią było coś nie tak, była rękawiczką bez palców, którą nosiła, bo ostatnio przy gorszej pogodzie dłoń po prostu marzła. Lekarze twierdzili, że za jakiś czas to minie.

Wyszła z domu i już miała udać się w stronę biblioteki, ale zdecydowała, że pójdzie gdzie indziej. Ta wyprawa miała zająć, co najwyżej półtorej godziny. Potem zdąży jeszcze znudzić się wszystkim, co przeczyta o wilkołakach.

Jakiś czas później siedziała w zoo i przyglądała się wybiegowi, gdzie znajdowała się wataha wilków. W pewnym momencie zorientowała się, że podniosła się mgła. Wstała i rozejrzała się dookoła. Nie widziała nic, co znajdowało się dalej niż w odległości 5 metrów, ale na cały wybieg miała doskonałą widoczność. To było bardzo dziwne. Maggie zaczynała czuć się trochę nieswojo. Mgła była zbyt… materialna, gęsta jak mleko. Rano nic nie wskazywało na to, że dojdzie do jakiś dziwnych zjawisk pogodowych.
Trudno. Posiedzę tu jeszcze trochę.
Usiadła i znów popatrzyła na zwierzęta, które chyba nawet nie były świadome obecności intruza. Najmłodsze osobniki biegały i bawiły się ze sobą, jakby były zwykłymi psami. Raz na jakiś czas, któryś z samców zawył i na tym kończyły się różnice w zachowaniu. Aż do czasu, kiedy zapatrzyła się na jednego, który podszedł blisko do ogrodzenia. Wilk podniósł łeb i przez jakiś czas oboje patrzyli sobie w oczy. Zupełnie jakby chcieli sprawdzić, które z nich dłużej wytrzyma spojrzenie drugiego. Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiała, że ma do czynienia z prawdziwym drapieżnikiem. Oczy psa są inne. Psy są ufne. Wilki nie. Ten patrzył na nią zaczepnie, jakby starał się przekazać jakiś komunikat. Toleruje jej obecność i tak długo jak kobieta znajduje się za bezpiecznym ogrodzeniem, on może udawać, że jest milutkim wilkiem, ale gdyby znalazła się w jego świecie… To było przerażające i fascynujące zarazem. Nagle wilk obnażył białe kły, z których spływała gęsta ślina, zawył przeciągle, a potem pobiegł dalej. Widać mu się znudziła.
- Są piękne, prawda? – usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się gwałtownie. Czuła, że jej puls gwałtownie przyspieszył.
- Taaak.
Uspokoiła się, kiedy spostrzegła, że intruz był jednym z pracowników.
– Nigdy nie przypuszczałam, że siedzenie tutaj i patrzenie na zwierzęta może być takie…
- Ciekawe – dokończyła.
To kolejna rzecz, którą powinna dopisać do swojej listy rzeczy, które warto robić. Oczywiście nie prowadziła takiego rejestru, ale gdyby tak robiła, na pewno umieściłaby na niej tę czynność.
– Pan się nimi opiekuje? – zapytała po chwili.
- Tak! – Przyznał z dumą.
Przyjrzała mu się. Pewnie do emerytury zostało mu już niedużo czasu. Mężczyzna miał dziwne oczy. Czuła się onieśmielona jego spojrzeniem, ale szybko jej przeszło. Wydawał się zadowolony z pracy, którą wykonuje.
– Interesuje się pani wilkami?
- Cóż… Ja…
Już miała wymyślić jakieś zgrabne kłamstwo. Ostatnio nie miała z tym żadnych problemów, ale tym razem postanowiła ujawnić więcej prawdy niż zwykle.
- Słyszał pan o tym, że wczoraj jakaś kobieta została zagryziona przez dzikie zwierzę? – zapytała.
- Nie, ale zapewniam panią, że to nie nasz wilk. Żadnego nie brakuje.
Mimo wszystko mężczyzna wydawał się trochę rozkojarzony.
- Wcale tak nie myślę! – zaprotestowała gwałtownie. Trochę zbyt gwałtownie.
Opanuj się, bo zaraz mu powiesz!
– Chciałam tylko zrozumieć, dlaczego zwierzę miałoby zaatakować człowieka.
- A jak pani myśli? – zapytał. - Dlaczego drapieżniki atakują ludzi?
Mężczyzna usiadł obok niej.
- To zwierzęta.
- Nie – odparł stanowczo. - Musi pani odróżniać drapieżniki od zwykłych zwierząt. Co pani myśli o tych wilkach?
- Teraz nie wydają się groźne, ale myślę, że gdybym znalazła się tam z nimi, rozszarpałyby mnie bez wahania.
Kiedy to powiedziała dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Ma pani całkowitą rację! – rozpromienił się. Chyba naprawdę lubił swoją pracę. – A wie pani, dlaczego?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Wciąż otaczała ich mgła, ale kobieta już przestała się bać.
– Ten wybieg, to ich terytorium – ciągnął dalej mężczyzna. - Gdyby tam pani weszła, naruszyłaby je pani. A tego one nie wybaczają.
Wypowiedział to zdanie tak jakby to nie była wataha wilków, ale dobrze zorganizowana mafijna rodzina.
– Same muszą panią zaprosić – podsumował.
- Ale panu pozwalają tam wejść – zauważyła.
- Znają mnie i też musiałem zdobyć ich zaufanie – oświadczył z wyraźną dumą.
- I nie boi się pan?
- Muszę być ostrożny i nie okazywać strachu. One czują strach. On je ośmiela.
- Ale to chyba nie jedyny powód, dla którego wilki zabijają?
- Jasne. Mogą stać się agresywne, kiedy poczują się zagrożone albo, gdy ktoś je skrzywdzi. Z zemsty lub z głodu. Głód to najczęstszy powód.
Maggie głośno przełknęła ślinę, a staruszek kontynuował.
– Wielu ludzi sądzi, że zwierzęta zabijają dla przyjemności, ale się mylą.
Nigdy nie doszła tak daleko w swoich rozważaniach zoologicznych. Może warto byłoby je wznowić i poszerzyć?
– Zwierzęta zawsze mają jakiś powód – mówił dalej. - To tylko ludzie zabijają dla przyjemności
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
- Chyba powinnam już iść! – Poderwała się gwałtownie z miejsca.- Dziękuję za rozmowę.
- Nie ma, za co. Rzadko pojawia się tu ktoś, kto interesuje się zwierzętami od tej strony. Większość odwiedzających to rodziny z dziećmi, które tylko chcą zrobić sobie zdjęcie. Mężczyzna spojrzał na stado i uśmiechnął się.
– Na mnie też pora. Zbliża się pora karmienia…

Całą drogę do biblioteki zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Przestała też zwracać uwagę na mgłę. Kiedy wychodziła z zoo, uświadomiła sobie, że ta całkiem zniknęła i teraz świeci przepiękne słońce. Jeśli miała rację i naprawdę zabójstwa dokonał wilkołak to znaczy, że miała do czynienia z mieszanką człowieka i drapieżnika, więc w tym konkretnym przypadku zabójstwo dla zabawy mogło jak najbardziej wchodzić w grę.

***

W bibliotece czuła się niemal tak dobrze jak w domu. To było jej małe królestwo. Mogła się tu zaszyć na kilka godzin, wchłaniać zbiory, które mieli i na jakiś czas zapomnieć o pobycie w szpitalu i bolesnej rehabilitacji. Uwielbiała wdychać ten swojski zapach. Mieszankę woni starych zadrukowanych kartek i lakieru, którym pokryte były dębowe półki. Polubiła nawet skrzypiącą podłogę.
Najpierw podeszła do komputera. Miała nadzieję, że tym razem uda jej się przebrnąć przez te wszystkie strony pełne śmieci i wyłowić to, co istotne. A nie było to proste. W końcu udało jej się natrafić na jakiś naukowy artykuł. Okazał się, że początki wilkołactwa sięgały starożytnej Grecji, kiedy to niesławny król Likaon, podczas uczty, uraczył bogów potrawą, którą sporządził ze swego najmłodszego syna. Za karę on i pozostali synowie, którzy mu pomagali zostali zamienieni w wilki. Znała ten mit i wiedziała, że istnieje jeszcze inne zakończenie. W niektórych podaniach to Dionizos przemienił Likaona i jego dzieci w wilki. Bóg nie miał nic przeciwko kanibalizmowi i chciał ich ocalić. Jakkolwiek było to ciekawe, to raczej nie pomoże jej w znalezieniu mordercy. Wyprostowała się na krześle. Trochę zdrętwiały jej plecy. Od jakiegoś czasu obiecywała sobie, że zacznie intensywnie ćwiczyć. Jej organizm wzmocnił się już na tyle by mogła podjąć dodatkowy wysiłek. Teraz praktyczne wcale nie miała kondycji. Wróciła do czytania. Przeleciała wzrokiem resztę artykułu, potem zerknęła na źródło. Wydawało się, że to całkiem konkretna pozycja. Sprawdziła katalog biblioteki. Uśmiechnęła się, kiedy okazało się, że książka znajduje się w zbiorach biblioteki. Sprawdziła sygnaturę i udała się na poszukiwania. Odpowiedni dział odnalazła natychmiast. Już od dawna poruszała się w tym labiryncie bez większego trudu. Bywało, że pomagała innym w szukaniu książek, których nie mogli znaleźć. Kilkoro sporadycznych bywalców myślało nawet, że kobieta tu pracuje.
Książka była stara i gruba. To dobrze. Im więcej treści, tym wiesze szanse, że znajdzie w niej coś istotnego. Nie rozglądała się dookoła. Była tak zaabsorbowana nowym znaleziskiem, że nie zauważyła, iż nie tylko ona jest nim zainteresowana. W chwili, gdy po nią sięgała, zorientowała się, że ktoś inny też wyciąga po nią rękę. Cholera!
- Nie wiedziałem, że wiele osób interesuje się wilkołakami - usłyszała męski głos. Było w nim coś dziwnego. – Przynajmniej nie pod tym względem.
- Ja tylko… - Jeszcze przez kilka sekund nie spuszczała wzroku z książki, potem podniosła głowę. – Nieważne.
Zaczęła się zastanawiać nad kolejnym zgrabnym kłamstwem. Przyjrzała się intruzowi. Mężczyzna był od niej wyższy o głowę. Był przystojny i miał nietutejszy wygląd. Może przyjechał na jakąś wymianę studencką z innego stanu? Ale był raczej za stary jak na studenta.
– Właściwie to nie potrzebuję jej tak bardzo – odezwała się po chwili
Wolała poczekać. Inaczej zaraz mogłoby się okazać, że zaczną się licytować, kto potrzebuje jej bardziej. Oczywiście mogłaby wymyślić kolejne kłamstwo, ale czuła, że tym razem przyjdzie jej to z większym trudem. On tylko cały czas się uśmiechał i na nią patrzył. Stwierdziła, że chyba po prostu ma taki sposób bycia. Nie wychwyciła w tym sztuczności. Zdjął książkę z półki.
- Lykantropia. Prawdy i mity.
Przeczytał tytuł z takim zadziwieniem jakby chodziło mu o znalezienie całkiem innej książki. Nagle uświadomiła sobie, co było nie tak z jego głosem. Chodziło o angielski akcent. Chyba spędził sporo czasu na ćwiczeniu żeby się go pozbyć, ale Maggie miała dobry słuch.
- Piszę pracę o folklorze.
Wymyśliła to na doczekaniu. Nic finezyjnego, ale wystarczy, by zbyć ciekawską osobę. Chyba, że ta osoba jest bardzo natrętna.
– Ale to nic pilnego! – dodała po chwili.
- Na pewno?
Zachowywał się tak jakby rzeczywiście go to obchodziło. Ona na jego miejscu po prostu wzięłaby książkę i zaszyła się w najciemniejszym kącie biblioteki, gdzie nikt nie mógłby jej znaleźć. Ale przecież nie mogła mu powiedzieć, że w mieście grasuje wilkołak.
– Muszę napisać artykuł i trochę goni mnie termin – wyjaśnił.
W normalnej sytuacji zirytowałby ją ten przepraszający ton, ale nie tym razem. Jednak podświadomie czuła, że przed chwilą ją okłamał, dlatego postanowiła jeszcze przez chwilę pociągnąć rozmowę. Szczególnie, że rozmówca też wydawał się mieć na to ochotę.
- Tak? W której gazecie pracujesz?
Może to było zbyt bezpośrednie pytanie, ale gdyby miała konkretną nazwę pisma, mogłaby sprawdzić czy jej teoria okazała się słuszna.
- Jestem wolnym strzelcem.
Sprytne. Jeśli faktycznie kłamał to był w tym dobry niemal tak jak ona.
- Jeśli nie spieszysz się tak bardzo, oddałbym ci ją za niecałą godzinę – zaproponował.
- W porządku. Mam jeszcze kilka rzeczy do sprawdzenia.

Znów usiadła przy komputerze. Nie miała zamiaru wyjść z biblioteki zanim nie dostanie książki w swoje ręce. Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość. Postanowiła sprawdzić, co piszą gazety o wczorajszej tragedii. Dowiedziała się, że ofiarą była 27- letnia kelnerka Ann Wilson. Bar, w którym pracowała mieścił się przy szosie numer 65, którą otaczał gęsty las. Bestia mogła faktycznie zwietrzyć ofiarę. Może wilkołak przebywał tam za dnia w ludzkiej postaci? Usłyszał, że kobieta będzie tam sama i postanowił zaatakować? I dlaczego do tej pory nie słyszała o żadnych podobnych morderstwach? Może wilkołak w czasie pełni zamyka się gdzieś w lesie. Podobno jest tam opuszczona baza wojskowa. Ostatniej nocy wydostał się i… zew natury okazał się silniejszy. A może dopiero niedawno przybył do miasta? Zanotowała adres baru, w którym pracowała ofiara. Mogłaby podać się za jakąś koleżankę i wypytać pracowników. Tylko jak się tam dostaniesz? Nie masz samochodu, a nawet gdybyś miała…
Rozejrzała się po sali. Mężczyzna siedział niedaleko niej. Zastanawiała się czy specjalnie wybrał to miejsce. Mógł ją stamtąd obserwować. Z pewnością nie był tym, za kogo się podawał. Szkoda... Mimo wszystko poczuła się swobodnie w jego towarzystwie. A gdyby to on był tym wilkołakiem? Nie jest stąd. A może stał się nim niedawno i szuka dla siebie jakiegoś lekarstwa? Do tej pory uważała mordercę, za bestię, za zwierzę. Teraz uświadomiła sobie, że przecież przez większość czasu jest człowiekiem. Wtedy należało mu jakoś pomóc. Mężczyzna chyba wyczuł, że mu się przygląda. Podniósł wzrok znad książki. Wcześniej był maksymalnie skupiony. Rzadko widywała coś takiego. Przynajmniej mogła mieć nadzieję, że lektura będzie ciekawa. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, a ona zamiast zrobić cokolwiek sensownego, zarumieniła się i spuściła wzrok. Świetnie! Teraz pomyśli, że się na niego gapisz.
Gdyby jednak okazało się, że nie jest wilkołakiem, mógłby się jej nawet przysłużyć. W końcu nie była głupia. Co prawda miała jakieś szanse zlokalizować bestię, ale co potem? Przecież nie pójdzie z tym na policję, Instynktownie wyczuwała, że z tym jego kłamstwem chodzi o coś innego, ale nie zaszkodziło wyeliminować teorii o wilkołactwie. W artykule opartym na książce, na którą aktualnie czekała, przeczytała, że wilkołaki nie tolerują srebra także, kiedy znajdują się w ludzkiej postaci. Bardzo ją to ucieszyło. Zaczęła się zastanawiać, jakie kolczyki dziś założyła. Srebrne… Świetnie!
Udała, że poprawia fryzurę i szybko odpięła jeden. Potem dyskretnie upuściła go na podłogę. Udało się! Nie zauważył. Potem nie mogła skupić się na czytaniu, więc wróciła do pierwszego artykułu, choć i tak znała go na pamięć. Wpatrywała się w monitor. Zdjęcie było niemal równie drastyczne, jak materiał, który widziała w telewizji.
- Straszne, co?
Nawet nie zauważyła, jak podszedł.
- Taaaaak. Widziałam wczoraj reportaż. Tam wyglądało to jeszcze gorzej. – Skrzywiła się.
- Jakie zwierzę mogło zrobić coś takiego?
Nie wiedziała jak zinterpretować to pytanie. Brzmiało jak zaproszenie do dalszych, wspólnych rozważań.
- Zwierzęta odgryzają kończyny, te zostały oderwane - powiedziała cicho.
Nie powinna kontynuować tej dyskusji, ale nagle zaczęła się zastanawiać, co zrobiłby w tym momencie wilkołak, gdyby dowiedział się, o jej podejrzeniach. Dałaby wszystko by zobaczyć jego minę. Byłby to gniew, czy poczucie winy?
– Zobacz. - Powiększyła zdjęcie na tyle ile się dało. – Kości są ułamane. Żadnych śladów zębów.
- Faktycznie.
Pochylił się nad monitorem.
- Nie zwróciłem na to uwagi - dodał.
To też było kłamstwo. Doskonale wiedział, co zaatakowało tamtą kobietę i przyszedł tu żeby zdobyć dokładnie te same informacje, co ona. O może był jakimś krewnym Ann?
- A poza tym zwierzęta nie atakują bez przyczyny - odezwała się po chwili. - Co tamta kobieta mogła mu zrobić?
- Może było wściekłe.
- Sekcja zwłok powinna to wykazać, ale chyba nie podano jeszcze komunikatu.
- Nieźle - przyznał z uznaniem.
Tym razem nie wychwyciła w jego głosie fałszu. Miło ją to połechtało. Nadszedł czas żeby przeprowadzić eksperyment. Udała, że chce odgarnąć niesforne włosy.
- Ojej… Zgubiłam kolczyk!
Wyszło jej naprawdę wspaniale. Ostatnio zaczęła dostrzegać u siebie talenty, o istnieniu, których wcześniej nie miała pojęcia. Spodziewała się, że skoro jest tak dobrze wychowany, za jakiego chce uchodzić sam zajmie się poszukiwaniami. A te nie powinny zając dużo czasu.
- Kiedy po raz ostatni był na swoim miejscu? – zapytał mężczyzna.
- Chyba zanim weszłam na salę – odpowiedziała. Przygotowała się na to pytanie wcześniej, ale i tak udała, że się zastanawia. – Przeglądałam się w lustrze i… Tak musi być gdzieś na tej sali.
- Cóż… Poszukajmy go.
Schylił się, a Maggie podziękowała sobie w duchu, że dziś założyła spodnie.
– Tu jest.
Na razie wszystko przebiegało dobrze. Żadnego wycia i okrzyków typu O Boże! To srebro! Zabiję cię!
To dobrze. Już zaczynała się martwić, że będzie musiała szukać do spania srebrnej klatki, bo potwór zapamięta ją i odnajdzie. Mężczyzna wstał i przez chwilę obracał kolczyk w dłoniach. Nie dostrzegła poparzeń ani żadnych blizn.
– Ładny – zauważył z uznaniem. - Sporo waży. Nie bolą cię od niego uszy?
- Nie. Ale ciągle go gdzieś gubię. Chyba zapięcie się popsuło. Muszę iść wreszcie do jubilera.
Teraz miała już pewność. Odetchnęła z ulgą. Mogła sobie na to pozwolić. W końcu pewnie pomyślał, że to z powodu odnalezienia kolczyka. Miała całkowitą pewność, że ten facet też jest powiązany ze sprawą i musiała się dowiedzieć, w jaki sposób.
– Bardzo dziękuję.
- Drobiazg. A wracając do tego, co mówiłem wcześniej. Byłabyś niezłą dziennikarką.
Dobrze, że o tej godzinie w czytelni nie było prawie nikogo, inaczej już dawno zostaliby wyrzuceni za zakłócanie ciszy.
– Masz jeszcze jakieś pomysły? – zapytał.
- Nie, ale rozmawiałam dzisiaj z pewnym człowiekiem. Opiekuje się wilkami w zoo. Akurat tamtędy przechodziłam… - Lepiej zachować pozory obojętności - Powiedział mi wiele ciekawych rzeczy o tym, dlaczego dzikie zwierzęta atakują ludzi.
- Tak?
Mężczyzna wyraźnie się zainteresował. To dobrze. Gdyby poszedł do zoo, to może wyjawiłby tam przy okazji swój prawdziwy zawód. Potem mogłaby odnaleźć tamtego człowieka i zapytać. – To też materiał na dobry artykuł. Jak ten człowiek się nazywa?
- Wstyd przyznać, ale nie zapytałam
Dopiero teraz skarciła się za to w duchu.
- A jak wyglądał?
- Rzucał się w oczy. Wysoki, szczupły, około 50 lat.
Umysł podpowiadał jej, że w jego wyglądzie było jeszcze coś szczególnego.
Jak mogłaś o tym zapomnieć? W końcu ją olśniło.
– Miał heterochromię. Prawe oko brązowe, lewe zielone.
- Zajrzę tam, gdy będę w pobliżu. Dzięki.
Wyglądało na to, że mężczyzna zbiera się do wyjścia, a ona nie wiedziała, co zrobić żeby go zatrzymać.
– Mogę jeszcze o coś zapytać? – Nagle się zatrzymał.
- Jasne – odpowiedziała z ulgą.
- Chyba często tu bywasz, co?
Skinęła głową.
– Próbuję dotrzeć do gazet, sprzed 1900r, ale archiwum jest niedostępne.
- A… Tych jeszcze nie przeniesiono do komputerowej bazy danych... Są w archiwum razem ze starymi wydaniami książek. Wystarczy, że pokażesz im legitymację dziennikarską i będziesz mógł wejść.
- Legitymację? – Wyraźnie nie wiedział, o czym mówi.
- No wiesz… Ma ją każdy dziennikarz. Chyba…
- A tak. Zawsze o niej zapominam.
Nie uwierzyła w ani jedno słowo i dostrzegł to.
Brawo idiotko! Mogłaś się bardziej postarać.
- Pewnie, dlatego nic nie mogę zrobić na czas – dodał. - Jeszcze raz dziękuję. Pójdę do tego archiwum.
Odszedł tak szybko, że nie zdołała nawet powiedzieć, że to w przeciwnym kierunku. Była na siebie wściekła. Straciła taką szansę. Ale przynajmniej miała książkę. Natychmiast zabrała się do czytania. To trochę ją uspokoiło.

Gdy po godzinie, wróciła z toalety zaważyła, że w książce, którą czytała jest jakaś kartka. Mały prostokącik zapisany drobnym mało czytelnym pismem. Podświadomie wiedziała, co jest na niej napisane, zanim przeczytała informację. Złapała karteczkę w dłonie. Informacja była dość lakoniczna, ale wprawiła ją w dobry nastrój.

Rozszyfrowałaś mnie.

Odwróciła ją. Po drugiej stronie czekała na nią jeszcze większa niespodzianka.
No tak. Tego się nie spodziewałaś… Jednak nie jesteś aż tak dobra
Odpowiedz
#6
Do części pierwszej

* nie czytałem komentarzy poprzedników, toteż mogę po nich powtarzać Big Grin

Moim zdaniem nie wyszła Ci taka forma. Czytając pierwszy akapit, wiedziałem, że całe opowiadanie będzie chaotyczne. Brakowało mi tutaj rozbudowanych opisów, jakiegoś klimatu, pazura. Pierwsza część jest dla mnie bardzo przewidywalna, toteż nie budzi we mnie jakiejkolwiek grozy.
Zalecam przejrzenie tekstu pod kątem interpunkcji. Przecinki postawione są w złych miejscach, nieraz brakuje ich w ogóle. Żeby nie zostać gołosłownym, przytoczę:

Cytat:Słuchała tego, co robili jednym uchem.

Przeczytaj sobie to zdanie kilka razy na głos.

Jest też kilka literówek. Według mnie, opowiadanie jest średnie, wszak mogło być o wiele gorzej. Polubiłem główną bohaterkę, a to plus. Dialogi nie pachną sztucznością, to też plus.
Zaś minus jest taki, że nie ma akapitów, przez co czytanie tego tekstu było dla mnie bardzo wyczerpujące. Znaczniki akapitowe na Forum wprowadza się w taki sposób: [ p ][ /p ]TEKST TEKST TEKST...

Dodam jeszcze, że jest całkiem sporo powtórzeń. Przykład:

Cytat:Kiedy znajdowała się w zawieszeniu pomiędzy życiem, a śmiercią, kiedy przenikała cudowna energia, z której brutalnie wyrwano, w jakiś cudowny sposób musiała wchłonąć jej część… Oczywiście nie powiedziała o tym nikomu. Uznaliby za wariatkę.

*Za następną część zabiorę się, gdy będę miał więcej czasu, bo komentarz będzie szczegółowy

Pozdrawiam.
InFlames
Odpowiedz
#7
Przyznam, że forma początku była nieco eksperymentalna. Potem czas teraźniejszy pojawi się tylko w kilku fragmentach.
Słowem wyjaśnienia: to miał być w założeniach bardziej horror klasy B (przynajmniej początek) i pisząc prolog miałam świadomość braku oryginalności i przewidywalności. Zaskakująco miało być dopiero dalej, ale nie mogę więcej na ten temat napsać, żeby spoilerów nie robić Wink

W każdym razie postarałam się poprawić pierwszą część. Powinna za moment się pojawić.

Pozdrawiam i zapraszam do dalszego śledzenia opowiadania.
Odpowiedz
#8
Zacznę od tego, że nie będę wytykać błędów, chociaż znalazłoby się trochę (takich drobnych, jak brak kropek, czy przecinków; jednym słowem - interpunkcja). Smile Zostawię to innym. Tymczasem zajęłam się fabułą i powiem szczerze, że powieść mnie zaciekawiła. Ostatnio ciągle czytam o jakichś wampirach, więc odmiana z wilkołakami, która nie jest tak strasznie obcykana, wyszła mi na dobre.
Początek nie wydawał mi się bardzo zaskakujący, ale nie mam do niego większych zastrzeżeń (czytałam wersję już poprawioną). Wzbudziła we mnie jawną ciekawość, więc z chęcią przeczytałam kolejną część. I tu mam takie pytanie: skoro pierwsza część to Prolog, a druga to Rozdział II, to gdzie się podział Rozdział I? Myślę, że to pomyłka, więc może warto byłoby ją poprawić. Smile
Jak na razie, IMO jest dobrze. Brakuje jeszcze tego przebłysku dynamicznej akcji, która sprawia, że czytelnik przeżywałby jakieś emocje. Ale, jak już wspomniałaś, zaskakująco ma być później, więc czekam właśnie na takie momenty.
Mam nadzieję, że, skoro ma być to horror, będą chwile grozy (odczuwalne) i duża dawka typowego zaskoczenia, pojawiającego się w tym gatunku. Nieprzewidywalność i dobrze opisane sceny to kroki ku naprawdę dobrej powieści.
Nie będę się teraz wypowiadać na temat poszczególnych scen, bo IMO to jeszcze za wcześnie.
Niecierpliwie czekam na dalszą część.
Pozdrawiam,
Verdi
Odpowiedz
#9
Bardzo dziękuję za komentarz. Straciłam już nadzieję, że ktokolwiek ma serce do dłuższych rozdziałów.
Jak już wcześniej pisałam - będzie zaskakująco, ale trochę później. Specjalnie opierałam początek na wyświechtanym schemacie, że by uśpić czujność czytelników Wink
W takim razie biorę się za poprawianie kolejnego rozdziału <oraz korektę poprzednich> Smile
Odpowiedz
#10
Przeczytałam i stwierdzam, że podoba mi się twój styl pisania. Pominęłaś używanie niecodziennych zwrotów, więc tekst jest zrozumiały dla każdego czytelnika Wink Jeżeli chodzi o bohaterkę - to tak jak i opowiadanie - przypadła mi do gustu. Mogę powiedzieć, że tak jak ona i ja, w bibliotece czuję się jak w domu ;D Jeżeli chodzi o filmy-horrory, to za takowymi nie przepadam, ale książka-horror, to zupełnie coś innego! Czekam na jakieś momenty grozy! ;D
pozdrawiam i życzę weny Wink
"Mężczyźni kłamią, ale nikt tak nie przytuli kobiety jak mężczyzna."

Piszę:
Skrzydlaci
Odpowiedz
#11
Przeczytałem, ogółem treść mi się podoba bardziej od stylu pisania. Jestem wybredny i dobrze wiem o tym. Ogółem podobają mi się filmy jak i opowiadania pod kategorią horror. Czekam na dalszą część, zobaczymy jak będzie dalej. Smile
"Moje marzenia w kaftanie uwięzione..."

"Oddałbym wszystkie wersy za jeden Magika..."

"26 grudnia bro 2000 rok i dlatego nienawidzę drugiego dnia świąt..."
Odpowiedz
#12
Do części drugiej

Cytat:Dla niej te informacje były najzwyczajniej bezużyteczne. Kolejna strona była internetowym fanklubem Taylor’a Lautner’a.

Cytat:Czy gdyby spotkała go w dzień, w ludzkiej postaci, umiałaby go rozpoznać?

Cytat:Kiedy były rozpuszczone sięgały niemal do pasa. Były gęste, kasztanowe i bardzo niesforne. Po wypadku była zmuszona je obciąć. Zrobiła to głównie ze względów praktycznych. Mając sprawną tylko jedną rękę trudno było jej zrobić z nimi cokolwiek, nie mówiąc już o ułożeniu zgrabnej fryzury.

Cytat:Ale przynajmniej wyglądała zdrowo i nawet jej ciemnobrązowe oczy zdawały się pasować do jasnego odcienia skóry. Pomyślała, że brakuje jej jeszcze czerwonej szminki na ustach i będzie wyglądać jak porcelanowa laleczka. Spróbowała zacisnąć lewą pięść. Tuż po wypadku lekarze nie dawali jej dużych nadziei, co do tego, że odzyska całkowitą sprawność dłoni.

Cytat:Teraz jedynym śladem po tym, że z dłonią było coś nie tak, była rękawiczką bez palców, którą nosiła, bo ostatnio przy gorszej pogodzie dłoń po prostu marzła.

Cytat:Wstała i rozejrzała się dookoła. Nie widziała nic, co znajdowało się dalej niż w odległości 5 metrów, ale na cały wybieg miała doskonałą widoczność.
Liczby w tym przypadku zapisujemy słownie.

Cytat:- Nie ma, za co. Rzadko pojawia się tu ktoś, kto interesuje się zwierzętami od tej strony.
Nie powinno być tu przecinka.

Cytat:– Na mnie też pora. Zbliża się pora karmienia…

Cytat:Jeśli miała rację i naprawdę zabójstwa dokonał wilkołak(,) to znaczy, że miała do czynienia z mieszanką człowieka i drapieżnika, więc w tym konkretnym przypadku zabójstwo dla zabawy mogło jak najbardziej wchodzić w grę.

Cytat:Mężczyzna był od niej wyższy o głowę. Był przystojny i miał nietutejszy wygląd. Może przyjechał na jakąś wymianę studencką z innego stanu? Ale był raczej za stary jak na studenta.


Cytat:Dowiedziała się, że ofiarą była 27- letnia kelnerka Ann Wilson. Bar, w którym pracowała mieścił się przy szosie numer 65, którą otaczał gęsty las.
W tych przypadkach też słownie.

Cytat:Może wilkołak przebywał tam za dnia w ludzkiej postaci? Usłyszał, że kobieta będzie tam sama i postanowił zaatakować? I dlaczego do tej pory nie słyszała o żadnych podobnych morderstwach? Może wilkołak w czasie pełni zamyka się gdzieś w lesie(?) Podobno jest tam opuszczona baza wojskowa.
Powtórzenie i zabrakło znaku zapytania.

Cytat:Doskonale wiedział, co zaatakowało tamtą kobietę i przyszedł tu(,) żeby zdobyć dokładnie te same informacje, co ona.

Cytat:Nadszedł czas(,) żeby przeprowadzić eksperyment

Cytat:– Próbuję dotrzeć do gazet, sprzed 1900r, ale archiwum jest niedostępne.
sprzed tysiąc dziewięćsetnego roku... sprzed dwudziestego wieku...

Podsumowanie

Robisz okropne powtórzenia. Jak dla mnie, jest znacznie lepiej pod względem fabularnym, niż warsztatowym. Proste opisy, w których wpadasz w powtórzenia. To jest Twoja największa bolączka.
Fabularnie nie jest źle i nawet mi się podoba. Zacząłem wkręcać się w tekst po rozmowie głównej bohaterki z pracownikiem zoo. Zobaczymy, co wyjdzie dalej z tego tekstu.
Nie będę Ci mówił, co masz robić, żeby poprawić warsztat, bo wiem doskonale, że masz tam to swoje 750 słów i się rozwijasz. Zalecam Ci tylko czytanie po kilkadziesiąt razy własnych opowiadań. Czasami też warto odpocząć choć na trochę od pisaniny. Smile

Pozdrawiam
InF
Odpowiedz
#13
Przeczytałam, przyswoiła sobie i... się generalnie zgadzam.

Ten tekst nie jest pierwszej świeżości i leży tu od jakiegoś czasu. Zdaję sobie sprawę, że miewam problemy z opisami, ale pracuję nad tym Tongue

Dziękuję za komentarz.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości