Pewność siebie, siła i jeszcze raz pewność siebie. Drapieżność w oczach, zwierzęca mowa ciała. Komunikacja werbalna ograniczona do minimum znanych słów. W tym kilku przekleństw. Pierwotność pociąga… Troglodyta XXI wieku to obiekt westchnień wielu posiadających wysublimowany gust kobiet. Mała, lecz ze względów użyteczności zupełnie wystarczająca główka, opięta koszulka, jakiś mięsień, do którego można się przytulić. Popyt napędza podaż. Żeby więc „nie było lipy” mentorem po świecie mięśni staje się Hardcorowy Koksu. Ze względu na formę przekazu, swój program kieruje do ściśle określonej grupy. Ona, pomimo specyficznej składni, braku tajemniczej koniugacji, deklinacji i pozbawionych sensu komentarzy, wszystko kuma. I słucha niczym biblii. Imponującej budowy kulturysta pręży do kamery odpowiednie partie ciała i tłumaczy co zrobić, aby dojść do podobnego wyglądu, równocześnie zajadając się „stejkami”. Kilka milionów odsłon na Youtubie świadczy, że zwolenników mięsnego smakołyku jest wielu. Wprawdzie brak im zapału budowania mięśni, ale „stejka” by się wciągnęło. I zaimponowało paru laskom. Podpatrują więc mimikę kulturysty, sposoby prężenia się, powtarzają najbardziej korzystne pozycje. Szlifują też ojczysty język.
Mężczyzna ćwiczy przed lustrem, potem na siłowni. Zawsze ok. 17:20. Wprawdzie właśnie wtedy jest największy tłok i trudno znaleźć wolne urządzenie, ale nie o to chodzi. Najważniejsze to pojawić się na sali ćwiczeń w porze lansu i mieć się komu zaprezentować. A że to priorytet wszystkich zapalonych kulturystów, tłok zaczyna się już na recepcji. Osobniki stojące w kolejce wyglądają jakby wyszły spod ksera. Oni: napinający w ogromnym skupieniu ukryte głęboko w środku gdzieś mięśnie, próbujący wciągnąć opadniętą do poziomu brzucha pierś bohaterską, szukający rozbieganym wzrokiem pierwszych zdobyczy… One: na tracących pomału stabilność jaskrawych szpileczkach, w sylwestrowym makijażu i tipsach, którymi próbują utrzymać uciekający karnet. Do tego wszystkie są czymś strasznie zdziwione. A nie, to jednak tylko fryzura, która zdaje się dość mocno ściąga im oczy w tył głowy… Co jakiś czas dochodzi do przepychanek. Każdemu się przecież śpieszy. Szybkość obsłużenia zdaje się być wprost proporcjonalna do aspiracji posiadania mięśni i siły ściągnięcia wspomnianych kucyków.
Po odstaniu „swojego” jeden z mężczyzn wychodzi w końcu na salę ćwiczeń. Posuwa się ruchem wolnym, falującym, pamiętając o delikatnej pracy bioder… Chód niczym z wybiegu, choć bliżej mu do tego z lokalnego zoo niż paryskiego. Dla zwiększenia efektu przyjmuje pozycję „na tragarza”, czyli z podniesionymi ramionami, odstającymi znacznie od ciała, pod którymi niesie wyimaginowane telewizory. Jednak nie tam żadne płaskie! Takie porządne, z kineskopem! Wszystkiemu towarzyszy intensywne obracanie głową, by nie przegapić żadnej oznaki podziwu. Mężczyzna kołuje od kilkunastu minut po sali siłowni. Jakby co najmniej znaczył teren. Jemu natomiast zależy, by dokładnie, z każdej strony się pokazać. Tak jak Koksu potrafi! Wprawdzie różni się wciąż od idola posturą, jednak pewnością siebie już dawno go powalił. Poza tym stawia na strój. Obcisła koszulka, opinająca jedyny póki co mięsień-piwny i zbyt wysoko podciągnięte krótkie spodenki skutecznie ściągają uwagę obecnych na siłowni. Mężczyzna wybiera w końcu jedno z urządzeń. Obciążenie niewielkie, ale „lipy nie ma”. Z daleka nie widać. Pręży się, ciągnie, jego twarz zmienia gwałtownie kolory, zaciska zęby. Zwraca uwagę grupy dziewczyn, od godziny przeglądających się mimochodem w jednym z luster, przy którym równie mimochodem od dłuższego czasu tłoczą się pozostałe kobiety. Zarzucają długimi kucykami, prostują się, wciągają brzuchy. Aż dech zapiera, choć na razie głównie im samym. W końcu zwracają uwagę mężczyzny, który przy swoim ukrytym, pięciokilowym obciążeniu pręży się do czerwoności. Koksu byłby z niego dumny! Mężczyzna kończy dopiero wtedy, gdy zalewający mu oczy pot utrudnia widzenie. Zmieniając urządzenie dba jednak o utrzymanie zainteresowania i „puszcza oczko” w kierunku adoratorek. Dziewczyny ściągają mocniej luzujące się kucyki i wypełniają salę słodkim, piskliwym chichotem. Mężczyzna siada na kolejnej maszynie i uzależnia częstotliwość ćwiczeń od rzucanych w jego kierunku spojrzeń. Macha kilka razy i odpoczywa. Światło żarówki odbija się od jego błyszczącej glacy, a on sam w świetle pseudoreflektora czuje się jak gwiazda. W końcu obok maszyny pojawia się kobieta - jedna z nielicznych, przychodzących poćwiczyć. Zniecierpliwiona bezruchem mężczyzny informuje, że chciałaby skorzystać. Jej zachowanie zostaje odebrane jako ewidentny podryw. Jak inaczej może myśleć takie niekwestionowane ciacho!?! W odpowiedzi więc mężczyzna rzuca powitalne „hej lala” i rozpoczyna ćwiczenie. Napina się, przyspiesza przy każdym powtórzeniu, niebezpiecznie czerwienieje. Kobieta odchodzi zrezygnowana. Mężczyzna jest pewien, że nie wytrzymuje ona psychicznie widoku tak idealnie prężonych mięśni… Sam nie wie, czy dałby radę.
Mięśnie to przecież potęga! Biceps, triceps, żelazne uda. To jest to! Nawet te urojone, budowane siłą woli. Reszty dopełnia przecież to „coś” w oczach, czynna znajomość „subkulturowego” języka, osiągnięcie imponującego poziomu intelektualnego, zwanego przez zazdrośników - depresją. Dotarcie na wyżyny kulturystki i idącej za nią atrakcyjności potwierdza zainteresowanie najlepszych lasek w mieście. A one się nie mylą. Z daleka dostrzegają imponujące mięśnie i tę naturalną, pociągającą pierwotność… Wieczorem mężczyzna po raz kolejny pręży się więc dumnie przed lustrem i włącza swój telewizyjny, życiowy przewodnik: „Będziemy pakować dzisiaj łapy. Na razie zimne (…).Tylko bajceps działa.(…) Robimy bajceps, bo innych mięśni nie potrzebujemy. Ani plecy się ruszać ani nic”… Pochłanianiu każdego słowa towarzyszy wciąganie pysznego „stejka”. Nawet dwóch, bo co jak co, ale przecież lipy dziś na pewno nie było…
Taka refleksja z siłowni...
Mężczyzna ćwiczy przed lustrem, potem na siłowni. Zawsze ok. 17:20. Wprawdzie właśnie wtedy jest największy tłok i trudno znaleźć wolne urządzenie, ale nie o to chodzi. Najważniejsze to pojawić się na sali ćwiczeń w porze lansu i mieć się komu zaprezentować. A że to priorytet wszystkich zapalonych kulturystów, tłok zaczyna się już na recepcji. Osobniki stojące w kolejce wyglądają jakby wyszły spod ksera. Oni: napinający w ogromnym skupieniu ukryte głęboko w środku gdzieś mięśnie, próbujący wciągnąć opadniętą do poziomu brzucha pierś bohaterską, szukający rozbieganym wzrokiem pierwszych zdobyczy… One: na tracących pomału stabilność jaskrawych szpileczkach, w sylwestrowym makijażu i tipsach, którymi próbują utrzymać uciekający karnet. Do tego wszystkie są czymś strasznie zdziwione. A nie, to jednak tylko fryzura, która zdaje się dość mocno ściąga im oczy w tył głowy… Co jakiś czas dochodzi do przepychanek. Każdemu się przecież śpieszy. Szybkość obsłużenia zdaje się być wprost proporcjonalna do aspiracji posiadania mięśni i siły ściągnięcia wspomnianych kucyków.
Po odstaniu „swojego” jeden z mężczyzn wychodzi w końcu na salę ćwiczeń. Posuwa się ruchem wolnym, falującym, pamiętając o delikatnej pracy bioder… Chód niczym z wybiegu, choć bliżej mu do tego z lokalnego zoo niż paryskiego. Dla zwiększenia efektu przyjmuje pozycję „na tragarza”, czyli z podniesionymi ramionami, odstającymi znacznie od ciała, pod którymi niesie wyimaginowane telewizory. Jednak nie tam żadne płaskie! Takie porządne, z kineskopem! Wszystkiemu towarzyszy intensywne obracanie głową, by nie przegapić żadnej oznaki podziwu. Mężczyzna kołuje od kilkunastu minut po sali siłowni. Jakby co najmniej znaczył teren. Jemu natomiast zależy, by dokładnie, z każdej strony się pokazać. Tak jak Koksu potrafi! Wprawdzie różni się wciąż od idola posturą, jednak pewnością siebie już dawno go powalił. Poza tym stawia na strój. Obcisła koszulka, opinająca jedyny póki co mięsień-piwny i zbyt wysoko podciągnięte krótkie spodenki skutecznie ściągają uwagę obecnych na siłowni. Mężczyzna wybiera w końcu jedno z urządzeń. Obciążenie niewielkie, ale „lipy nie ma”. Z daleka nie widać. Pręży się, ciągnie, jego twarz zmienia gwałtownie kolory, zaciska zęby. Zwraca uwagę grupy dziewczyn, od godziny przeglądających się mimochodem w jednym z luster, przy którym równie mimochodem od dłuższego czasu tłoczą się pozostałe kobiety. Zarzucają długimi kucykami, prostują się, wciągają brzuchy. Aż dech zapiera, choć na razie głównie im samym. W końcu zwracają uwagę mężczyzny, który przy swoim ukrytym, pięciokilowym obciążeniu pręży się do czerwoności. Koksu byłby z niego dumny! Mężczyzna kończy dopiero wtedy, gdy zalewający mu oczy pot utrudnia widzenie. Zmieniając urządzenie dba jednak o utrzymanie zainteresowania i „puszcza oczko” w kierunku adoratorek. Dziewczyny ściągają mocniej luzujące się kucyki i wypełniają salę słodkim, piskliwym chichotem. Mężczyzna siada na kolejnej maszynie i uzależnia częstotliwość ćwiczeń od rzucanych w jego kierunku spojrzeń. Macha kilka razy i odpoczywa. Światło żarówki odbija się od jego błyszczącej glacy, a on sam w świetle pseudoreflektora czuje się jak gwiazda. W końcu obok maszyny pojawia się kobieta - jedna z nielicznych, przychodzących poćwiczyć. Zniecierpliwiona bezruchem mężczyzny informuje, że chciałaby skorzystać. Jej zachowanie zostaje odebrane jako ewidentny podryw. Jak inaczej może myśleć takie niekwestionowane ciacho!?! W odpowiedzi więc mężczyzna rzuca powitalne „hej lala” i rozpoczyna ćwiczenie. Napina się, przyspiesza przy każdym powtórzeniu, niebezpiecznie czerwienieje. Kobieta odchodzi zrezygnowana. Mężczyzna jest pewien, że nie wytrzymuje ona psychicznie widoku tak idealnie prężonych mięśni… Sam nie wie, czy dałby radę.
Mięśnie to przecież potęga! Biceps, triceps, żelazne uda. To jest to! Nawet te urojone, budowane siłą woli. Reszty dopełnia przecież to „coś” w oczach, czynna znajomość „subkulturowego” języka, osiągnięcie imponującego poziomu intelektualnego, zwanego przez zazdrośników - depresją. Dotarcie na wyżyny kulturystki i idącej za nią atrakcyjności potwierdza zainteresowanie najlepszych lasek w mieście. A one się nie mylą. Z daleka dostrzegają imponujące mięśnie i tę naturalną, pociągającą pierwotność… Wieczorem mężczyzna po raz kolejny pręży się więc dumnie przed lustrem i włącza swój telewizyjny, życiowy przewodnik: „Będziemy pakować dzisiaj łapy. Na razie zimne (…).Tylko bajceps działa.(…) Robimy bajceps, bo innych mięśni nie potrzebujemy. Ani plecy się ruszać ani nic”… Pochłanianiu każdego słowa towarzyszy wciąganie pysznego „stejka”. Nawet dwóch, bo co jak co, ale przecież lipy dziś na pewno nie było…
Taka refleksja z siłowni...
ami-zprzymruzeniemoka.blogspot.com