Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Katarzyna Wielka
#1
Witajcie. Siedziałem kiedyś na forum, czytałem, czasem sam , ale z niesprecyzowanych powodów rzuciłem pisanie na dłuższy czas. Ostatnio, z czego się cieszę, wróciłem do tego szlachetnego hobby i chciałbym zaprezentować moje ostatnie dzieło, zobaczyć, czy po takiej przerwie coś mi jeszcze wychodzi. To początek dłuższej opowieści, mam już tego dużo, i choć fantastyki w tym fragmencie nie znajdziecie jako takiej, to postanowiłem wrzucić to w tym właśnie dziale. Zapraszam do lektury i komentowania, Bardzo by mnie cieszyła Wasza opinia na temat stylu, chciałem, żeby było lekko i przyjemnie, ze stylizacją na powieść młodzieżową.


Katarzyna Wielka

Pierwszy września nigdy nie wróżył nic dobrego. Nad datą tą wisiało fatum ciężkie jak ołów, odbierające chęć do życia wszystkim, będącym na etapie obowiązkowej edukacji. Szkoda, że taka opowieść musi się zaczynać tego właśnie dnia. Przynajmniej było słonecznie. Liceum imienia Nieznanych Twórców Nieznanych Dzieł nazwano na cześć wszystkich pisarzy, którzy przepadli w mrokach dziejów i ich ksiąg, zagubionych, zniszczonych, spalonych lub ukradzionych na przestrzeni wieków. Tych wielkich strat założyciele szkoły nie mogli przeboleć, tyle arcydzieł, których już nigdy nie wepchną do chłonnych umysłów młodzieży.
Dochodziła dziesiąta, gdy uczniowie zgromadzili się na auli, by celebrować rozpoczęcie roku szkolnego. Poziom entuzjazmu był niski i unosił się tuż nad podłogą, mocząc zaledwie podeszwy butów. Pierwszoklasiści siedzieli z zadartymi głowami i półotwartymi ustami, z niedowierzaniem patrząc w sufit. W szkołach na całym świecie są aule lub spełniające ich funkcje sale gimnastyczne, a w znacznej większości posiadają one dachy, lecz ta jedna aula, i ten jeden dach były całkowicie wyjątkowe. Szalony architekt zaprojektował salę wydrążoną w piętrzącym się obok szkoły pagórku, niemniej szaleni inżynierowie wykonali projekt, wieńcząc wszystko szklanym dachem. Lampy zostały wygaszone i jedynym źródłem światła były wpadające do środka promienie słońca. Osobie, która tam siedziała i spoglądała w górę wydawało się, że wpadła do gigantycznego dołu, z którego już nigdy się nie wydostanie. Dyrektor szkoły był bardzo zadowolony z takiego efektu psychologicznego i uwielbiał organizowane tu apele, na które zawsze spóźniał się pół godziny, by dać uczniom czas na kontemplacje nad własnym losem. A potem zaczynało być nudno. Również i dziś spóźnił się, jak zawsze stanął na scenie, włączono reflektor, który oświetlił jego masywną sylwetkę. Upewnił się, że mikrofon działa i zaczął mówić. A mówienie było dla niego jak ciepła kąpiel wśród świec i płatków róż. Jego przemowy ciągnęły się z godziny na godzinę, sprawiając, że w końcu czas zatrzymywał się i zegary nieustannie pokazywały jedną, niezmienną chwilę, która mogłaby trwać już do końca wszechświata. Dyrektor na początku mówił na temat, na który powinien, potem ów temat się wyczerpywał i należało przejść do spraw bardziej ogólnych, choć nadal związanych ze szkołą. Gdy i tutaj nie było już nic do omówienia, zaczynał opowiadać o najnowszych wydarzeniach ze świata, polityce, pogodzie, własnym życiu, historii, tym, co było wczoraj w telewizji, przepisach kulinarnych, o tym, kto ostatnio umarł i kto się urodził, oraz, oczywiście, o literaturze. Nie byłby szefem placówki o takiej nazwie, gdyby jej nie kochał. Często przynosił ze sobą książki, które czytał na głos, a robił przy tym dokładnie co trzydzieści pięć sekund przerwę na złapanie powietrza, poza nią czytał jednym tchem, nie zwracając przy tym uwagi na przecinki i kropki, tak, że tekst zlewał się w jedno, długie słowo, z którego nikt nic nie rozumiał. Gdy przewracał ostatnią stronę i nie było już nic ani do powiedzenia, ani do czytania, zaczynał mówić zupełnie losowe słowa, które akurat przychodziły mu na myśl, byleby tylko nie przerywać apelu. Jak uczniowie to wytrzymywali? Bardzo kiepsko, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Zasypiali, płakali, mdleli z głodu i zmęczenia, albo wprost z apelu jechali do zakładu psychiatrycznego, który kilka lat temu przeniósł swoją siedzibę niemal tuż koło szkoły. Na polu bitwy zostawała w końcu tylko jedna osoba, która od tego czasu cieszyła się względami dyrektora, a co za tym idzie, także nauczycieli. Dostawało się też od niego piątkę, ale, że nie uczył on żadnego przedmiotu, było to bez znaczenia.

Minęła już pierwsza, długa godzina, i muszę powiedzieć, czytelniku, że było naprawdę nudno. Może ci się wydawać, że chciałbyś tam być, by móc na własne oczy zobaczyć tą niezwykłą salę, a apel dyrektora jakoś byś przeżył. Piękne rzeczy mają jednak to do siebie, że mogą stracić swój urok od zbyt długiego patrzenia na nie. Pierwszoroczniakom też na początku było całkiem znośnie, a potem to oni odpadali najszybciej. Jak wiadomo, szkołę wymyślił dawno, dawno temu jeden człowiek, i choć może się to wydawać trudne do uwierzenia, nie był on zły do szpiku kości, a jedynie bardzo, bardzo nudny. A dyrektor szanował tą historyczną postać i pielęgnował nudę w swojej placówce, był bardzo skrupulatny sianiu jej ziaren gdziekolwiek się pojawił.

Po trzech godzinach tematem apelu były konflikty etniczne w Afryce, a słuchacze padali jeden po drugim. Zdarzało się, że pierwsza osoba w rzędzie zasypiała, a kolejne dołączały do niej po kolei, jak przewracające się kostki domina. Całość przypominała wtedy rozstrzelanie grupki ludzi serią z karabinu maszynowego, a niektórzy świadkowie takiego wydarzenia zarzekają się, że słyszeli świst nabojow. Ci z drugich i trzecich klas znali już wartość przyjaźni szalonego mówcy i każdy z nich miałby ochotę na zostanie jego podopiecznym. Większość jednak przekalkowała już sobie, czy ma dość siły do liczenia się w tej rozgrywce, a ci, którym wynik wyszedł mizerny, bezceremonialnie poddawali się i zasypiali, co bardziej odważni wymykali się (wyjść przed zakończeniem apelu można było tylko na noszach), lub telefonowali do domu, że może uda im się być na kolację. Nowi uczniowie, gdy odkryli, że słuchanie nie jest obowiązkowe, w jednej chwili wykruszyli się z zawodów i na placu boju pozostała ich tylko garstka.

Piąta godzina była najgorsza. Dyrektor oznajmił, że czas na przeczytanie czegoś, na scenę wjechał przykryty białym prześcieradłem wózek, pchany przez młodego woźnego, skrywającego twarz pod czapką z daszkiem. W walczących rozbudziły się nowe pokłady sił, mimo fatalnej dykcji dyrektora, jeśli lektura byłaby choć odrobinę ciekawa, może stężenie nudy w powietrzu opadłoby trochę. Nadzieja okazała się jednak zdradliwa, wózek zatrzymał się obok dyrektora, a gdy ten szarpnięciem odsłonił, co się na nim kryje, kilka osób zemdlało. Złotymi zdobieniami oprawek lśniła złowieszczo Encyklopedia Britannica, tomy jeden do pięć. Ci, którzy pozostali na arenie boju pojęli, że to będzie długi rok szkolny.

Cztery godziny później pozostała już tylko trójka słuchaczy, niczym antyczni herosi, którzy jako jedyni z całej armii dotarli do siedliska mitycznej bestii. Jeden chłopak z trzeciej C, schludny, w okularach, z najlepiej wyprasowaną koszulą na sali. Założył po damsku nogę na nogę, splótł dłonie na kolanie, uśmiechał się. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero usiał na swoim miejscu, a przyszedł tu na dobry spektakl. Był blondyn z drugiej B, trzymający się ostatkiem sił, głośno oddychał i widać było, jak ucieka z niego życie. Dyrektor go zauważył, a, że lubił dobijać rannych, bombardował go pociskami stężonej nudy. I była też ona, na nią skierowane były oczy każdego, kto zachował jeszcze trzeźwość umysłu. Zwabiała spojrzenia jak światło ćmy, już od początku apelu budziła poruszenie na sali, a teraz sama w sobie była większą atrakcją, niż przejmujący finał survivalu. Siedziała wyprostowana, z kamienną twarzą. To była Katarzyna Wielka z klasy pierwszej A. Blondyn osunął się z fotela na kolana, a potem cały padł na podłogę, śliniąc się. Mózg nie wytrzymał skondensowanej dawki brytyjskiej wiedzy. Walka między ostatnią dwójką jest zwykle najbardziej zacięta i potrafi przebić długością dotychczasowa rywalizację. Ta była jednak najkrótsza w całej historii szkoły imienia Nieznanych Twórców Nieznanych Dzieł. Zakończyła się jedną sekundę później, tyle zajęło Katarzynie Wielkiej wstanie ze swojego miejsca. Apel automatycznie zakończył się i jako pierwsza opuściła aule wolnym, ale stanowczym krokiem pełnym gracji. Wszyscy, którzy mieli jeszcze przytomny umysł odprowadzili ją wzrokiem, ci, którzy najszybciej pojęli, że to koniec, podnieśli się i poszli z nią chodem zombie. Uczniowie otwierali oczy budzeni przez przyjaciół i z niedowierzaniem słuchali historii, o poddaniu walki w takim momencie. Niektórzy posyłali złowieszcze spojrzenia okularnikowi, podejrzewając go o przekupstwo, a może nawet i szantaż. Wynoszono rannych, docucono omdlałych, salę opuścili nauczyciele, a na końcu uśmiechnięty woźny. Zostali już tylko dyrektor i chłopak w okularach, obaj zdziwieni, patrzyli na siebie i szukali w swoich oczach wyjaśnienia. W końcu otrząsnęli się z szoku i przekonani, że żaden z nich nie ukartował tej sytuacji, podeszli do siebie i uścisnęli sobie ręce.


Dlaczego Katarzyna jest Wielka? Sądziłem, że wiecie. Wie to słońce i wiedzą chmury na niebie, wiedzą drzewa i kamienie, rzeki i oceany też to wiedzą, choć inteligencją nie grzeszą. Psy i koty to wiedzą, robaczki to wiedzą, wie piłeczka pingpongowa i stacja benzynowa, gwiazdy, tęcza, ulica, kanapka, parapet, ołówek, deszcz, lodówka, fabryka i księżyc. W zasadzie wiedzą to wszyscy na świecie i nie jest to żadna tajemnica. Tylko ludzie nie wiedzą, a skoro tak, to pewnie właśnie nimi jesteście. W sumie się cieszę, pozwoli mi to dodać historii nieco tajemniczości, zdradzę wam sekret w swoim czasie. Na razie powiem wam, że i wśród ludzi jest paru takich, którzy pojmują wielkość Katarzyny. Żeby to osiągnąć, musieli być z nią naprawdę blisko, otworzyć na nią swoje umysły i serca. Być może pod koniec tej opowieści będzie ich więcej, ale na razie jest tylko troje. W zasadzie dwoje, bo jedno nie żyje. Z drugim nie ma kontaktu, więc może też warto je skreślić. Ostatnim jestem ja, spisujący te opowieść ze strzępków pamiętników i na podstawie relacji znajomych znajomych znajomych ludzi, którzy coś tam słyszeli. Nic jednak nie zmyślam i nie dodaję od siebie i przysięgam też, że znałem Katarzynę, gdy oboje byliśmy jeszcze dziećmi. Gdyby wtedy wiedział, że już nigdy jej nie spotkam, skułbym nas kajdankami.


Mimo swego braku świadomości, ludzie i tak nazywali Katarzynę wielką, ale z bardzo prozaicznego powodu. Była ona niezwykle wysoka, wyższa od wszystkich dziewczyn i wszystkich chłopców we wszystkich szkołach, do jakich uczęszczała, i była przekonana, że także w tej nowej będzie górować nad wszystkimi. Miała szesnaście lat i około rok temu dogoniła wzrostem ojca, a w ciągu następnych miesięcy bardzo szybko zostawiła go w tyle, czy raczej w dole. Nic więc dziwnego, że metka „wielkiej” była do niej doczepiona na stałe. Nie, to nie była metka. To był tatuaż na dłoniach, wypalona żelazem blizna na plecach. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że tytuł, który powinien podkreślać jej szlachectwo, stał się obraźliwym przezwiskiem. Katarzyna nie miała nigdy wielu przyjaciół, bo mało kto dawał jej szanse. Sami pomyślcie, zagadalibyście do tej dziwnej dziewczyny, wiecznie na uboczu, jakby chciała schować się przed innymi? I jaka jest w tym nieporadna, ze swoim gigantycznym wzrostem? Chcielibyście iść z nią przez korytarz szkoły, cały czas słysząc kąśliwe uwagi i przezwiska? Gdybym jej nie znał, pewnie bym nie chciał, ale to tylko dowód, że jestem głupi, bo wierzcie mi, nie ma wysokiej ceny, jeśli chodzi o przyjaźń Katarzyny. Ale skąd ci wszyscy inni głupcy wokół niej mogli to wiedzieć? Kiedyś było jej smutno, potem przywykła, a całkiem niedawno polubiła brak ludzi i odizolowanie. Obie strony spaliły wszystkie mosty. Pogodzenie się ze sobą zbudowało w niej pewność siebie, a ta przekuła jej aurę. Nie chowała się już, chodziła zawsze wyprostowana, z wysoko uniesioną głową. Teraz budziła w innych zaciekawienie, niepewność, a czasami nawet niepokój. Miała bardzo długie, ciemne włosy. Jak długie? Tego nie wiadomo, bo bez przerwy falowały, jakby rozwiewane wiatrem. Często opadały jej na twarz, nadając nieco straszny wygląd całej jej postaci. Źle, że tak to się wszystko potoczyło, źle, że ludzie ją wyśmiewali, bali się jej, wytykali palcami, unikali, oceniali, zostawiali, darzyli każdą negatywną emocjom. A gdyby ktoś tylko raz podszedł do niej porozmawiać, podniósł trochę wyżej głowę i przebił się wzrokiem przez ścianę włosów zobaczyłby, że Katarzyna ma naprawdę ładną twarz, duże, ciemne oczy pełne czułości, jasną cerę i chyba najgładszą skórę na świecie. Jeśliby ją rozbawił zobaczyłby piękny uśmiech, a gdyby spotkał się z nią jeszcze raz, być może nie pragnąłby już niczego na świecie. Tak wielka była Katarzyna.

- Olek - powiedział chłopak, by zwrócić uwagę przyjaciela.
Ten siedział na podłodze korytarza, oparty o ścianę, nie przejmując się, że ma na sobie garnitur. Strój i tak był już umorusany po tym, jak do snu utuliła go podłoga auli. Uniósł nieznacznie głowę, a jego jasna czupryna zatańczyła.
- Ale mnie wkurzyła - wyznał, a potem znów wbił wzrok w posadzkę, której obserwację przerwało mu nadejście znajomego.
- Niby kto?
- Ta wielka - odparł blondyn tonem, jakby ogłaszał największą oczywistość. - Widziałeś ją, Tomek?
- Ciężko było nie zauważyć tej głowy sterczącej z tłumu pierwszoroczniaków. Dziwna jakaś - Podrapał brodę w zamyśle. - Właściwie to zanim zasnąłem, widziałem ją jako ostatnią. A właśnie! - Uśmiechnął się. - Słyszałem, że byłeś trzeci.
Olek tak głośno zgrzytnął zębami, że przechodzący obok uczniowie podskoczyli, a potem przyspieszyli kroku.
- Przysięgałem bogom, że wygram – wycedził, krusząc sobie szkliwo. - Wszystko popsuła. I jeszcze mnie ośmieszyła. Wiesz, co zrobiła?
- Tak, widziałem, akurat otworzyłem oko. Ale co ty masz do niej? Nie ona wygrała.
- Ale mogła! - Niemal krzyknął. - Wycofała się zaraz po tym, jak ja odpadłem, chciała zrobić ze mnie głupka, czy co? Podobno nie była nawet zmęczona, więc po co? Dotrwałbym do końca, gdyby nie ona!
- Niby jak? - Zdziwił się Tomek i ledwo powstrzymał się przed stwierdzeniem, że Olek sam dostatecznie nadszarpnął własną reputację, leżąc zaśliniony na podłodze.
- Jeśli nie zależało jej na wygranej, powinna się wycofać wcześniej, tak? Wtedy ja byłbym w ostatniej dwójce, tak? A wtedy bym się zmobilizował i siedział tam choćby do jutra!
W czasie swojej krótkiej przemowy podniósł się na równe nogi i wygrażał teraz całemu światu pięścią, na korytarzu zrobiło się już zupełnie pusto.
- Zawsze możesz ją zapytać, czemu to zrobiła. - Tomek też wstał i położył dłoń na ramieniu kompana, sprowadzając go znów na ziemię. - Chyba jest z A, ale nie jestem pewien. W każdym razie wygrał Karol. Rok temu zawsze dochodził daleko, w końcu dopiął swego, należało mu się.
- A mnie się już nic od życia nie należy? - Olek spojrzał na niego oburzony. - Ledwo zdałem do drugiej klasy, teraz już na pewno mnie załatwią! Muszę mieć te fory u dyra!
- Będzie jeszcze kilka apeli, w końcu ci się uda. - Spróbował uspokoić przyjaciela. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. - Idziemy do klasy? Byłeś dzisiaj trzeci, stary, to solidny fundament! - Klepnął kumpla w plecy, a ten pokiwał bez przekonania głową.
- Chodźmy. A tę żyrafę jeszcze załatwię. Postanowiłem, że nie będę już odpuszczał nikomu.
Ruszyli wolnym krokiem.
- Bogowie są po mojej stronie.

Uczniowie klasy pierwszej A przedzierali się przez zdradzieckie bagna niepewności, stojąc pod drzwiami swojej nowej klasy, sali dwudziestej dziewiątej, czekając na wychowawcę. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie odnaleźli się tutaj żadni starzy znajomi, nie trafili przyjaciele. Rozmawiało ze sobą raptem paru ludzi, większość mierzyła wzrokiem pozostałych, oceniając ich spojrzeniem szachisty planującego następny ruch. Ale jak ciekawi nie byliby, wzrok każdego zatrzymywał się w końcu na Katarzynie. Ta, oparta o drzwi klasy, z rękoma splecionymi za plecami oglądała swoje buty. Wtem, niczym promień światła przebijający mrok, ciężką atmosferę rozcięła na pół młoda kobieta o ciemnej karnacji, w cygańskiej chuście na głowie. Długie, kręcone włosy były czarne jak kosmiczna przestrzeń, nie odbijało się od nich słońce, zaczesała jej tak, że zasłaniały połowę twarzy. Gdy szła jej długa barwna suknia tańczyła, wokół słychać było tysiące małych dzwoneczków.
- Witajcie - powiedziała podchodząc, głos miała aksamitny i kojący. - Przepraszam, że musieliście czekać.
Ruszyła w kierunku drzwi, w ręku dzierżyła klucze. Katarzyna odsunęła się na bok i kiwnęła głowa, mamrocząc cicho powitanie. Ich spojrzenia spotkały się i dziewczyna poczuła niesamowitą dawkę ciepła.
- Rozchmurz się - szepnęła kobieta i otworzyła drzwi, gestem zaprosiła ją do środka.
Katarzyna weszła do klasy nie różniącej się niczym, od wszystkich klas na całym świecie i usiadła dokładnie pośrodku. Inni uczniowie rozsadowili się w końcowych rzędach lub pod ścianą, jak najdalej od stojącego z przodu klasy, nauczycielskiego biurka. Zwykły, zwierzęcy niemal instynkt samozachowawczy. Z czasem zostało tylko jedno miejsce, w ławce z Katarzyną, które niepewnie zajęła drobna blondyneczka.
- Cześć – wyszeptała nieśmiało, głowę zadzierając przy tym bardzo wysoko, by zobaczyć twarz swojej sąsiadki.
- Cześć. - Ta rzuciła jej spojrzenie kątem oka.
- Jestem Ela.
- Katarzyna.
Cyganka zaklaskała w dłonie, uciszając niemrawe rozmowy, stanęła pod tablicą i rozejrzała się z zamkniętym okiem, a może i dwoma, lecz przez jej włosy było to nie do stwierdzenia.
- Kochani, czekają nas wspaniałe trzy lata. – Zaczęła przechadzać się wolno po klasie. – Jest w was wielki potencjał. Nigdy w to nie wątpcie, bo to najczystsza z prawd. Mówię wam to ja, a ja nigdy nie kłamię.
Zrobiła pełne kółko między ławkami i wróciła pod tablicę, rozłożyła ręce.
- Nazywam się Aisza Raisenscu, będę waszą wychowawczynią i nauczycielka historii. To najważniejsza z nauk, wiecie czemu? – Zapytała uśmiechając się promieniście, lecz nie czekała na odpowiedź. – Bo kto zna przeszłość, ten zna przyszłość. Pomyślcie nad tym, to wasze pierwsze zadanie domowe.
Zagarnęła suknie i wyszła z klasy, zostawiając zdezorientowanych uczniów. Zaraz jednak wróciła i stanęła w progu.
- Ale ze mnie gapa, byłbym zapomniała. Klucze są na biurku, ostatni zamyka klasę. Do zobaczenia, dzieciaki. – I wyszła ponownie, ponownie zostawiając za sobą jedynie konsternację.
Odpowiedz
#2
Cytat:zobaczyć tą niezwykłą salę



Cytat:dyrektor szanował tą historyczną postać



Cytat:darzyli każdą negatywną emocjom.

emocją

Cytat:- Niby jak? - Zdziwił się

- Niby jak? - zdziwił się

tekst przyjemnie mi upłynął. Nie powiem, zaintrygowała mnie Katarzyna, z chęcią przeczytam ciąg dalszy.

masz kilka literówek i interpunkcyjnych baboli. Zapraszam do Kącika Literata
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#3
Dzięki, czytałem to tyle razy, a i tak dużo omyłek nie wyłapałem. Ciesze się, że tekst upłynął przyjemnie, a na sprawdzenie następnych części poświecę jeszcze więcej czasu.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości