Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kariera pana Wilka
#1
Postanowiłem opublikować opowiadanie, które miało zostać wysłane na konkurs "Dawno, dawno temu". Niestety przekroczyłem limit stron. Mam nadzieję, że komuś się spodoba. Zastanawiałem się też nad umieszczeniem w dziale "parodie", jednak zdecydowałem się zostawić go tutaj. W razie problemów, proszę o przeniesienie. Jestem raczej początkujący, więc proszę o krytykę i pomoc w doskonaleniu warsztatu.

I

Zając przebiegł przez trakt, by po chwili ponownie ukryć się w gąszczu. Ktoś nadchodził i sygnalizował to tupaniem tak głośnym, że klinem wbijało się w uszy wszystkiego, co było akurat w pobliżu. I jeszcze śpiew... Coś na kształt rechotu żaby, która przypadkiem wskoczyła na pole minowe, wracając od laryngologa. Tradycja nakazuje, że młode dziewczęta spotykane w lasach powinny być miłe, uprzejme i urocze. Niestety w dzisiejszych czasach tradycja nie jest już tak silna, jak niegdyś...
Na ścieżce pojawiła się zgarbiona postać w przykrótkiej, żółtej sukience. Wymachiwała trzymanym w ręku koszyczkiem, wijąc się konwulsyjnie przy rytmach muzyki płynącej ze słuchawek. Czerwony, aksamitny kapturek przewieszony przez ramię łopotał. Obrazu rozpaczy dopełniały krótko ścięte rude włosy, które nigdy nie widziały grzebienia.

Idę sobie przez las,
Drę się przez cały czas!
Mam podarek dla babuni,
Od kochanej mej mamuni.

Piosenka płynęła w powietrzu, dusząc i tłamsząc życie w najbliższej okolicy. Skuteczność tej broni była zatrważająca. Powodowała wyludnienie w przeciąg kilku sekund. Strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby użyto jej w walce. Na szczęście istnieją zasady, w myśl których nawet okrucieństwo musi być poniekąd humanitarne.
Dziewczynka była obserwowana. Coś czaiło się w krzakach. Wypadałoby wspomnieć o jaśniejących grozą oczach i tajemniczych, cichych odgłosach, jednak kłamstwa nie należy popierać. Wilk nie zachowywał się dyskretnie. Z kryjówki wystawał przynajmniej w dwóch trzecich, a jedyny dźwięk, który wydawał, stanowiło połączenie basowego rechotu i szaleńczego chichotu przeplatane mantrą „mam cię, zjem cię”. Przyszła ofiara drapieżnika była świadoma jego obecności, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Właśnie wyjękiwała swój ulubiony utwór, machając czupryną w muzycznym zapamiętaniu. Nie miała zamiaru rezygnować z takiej przyjemności.
Zwierzę szykowało się do ataku, gładząc grzywkę wilgotną od śliny łapą. Nić dentystyczna zgrzytała między ostrymi kłami, kolaborując ze szczoteczką do zębów. Jeszcze tylko kilka poprawek przy węźle krawata i dzieło było skończone. Trzeba jakoś wyglądać przy posiłku! Tym bardziej, kiedy paparazzi mogą kryć się za każdym drzewem. Wilk biegł nie przestając się uśmiechać. Dziewczynka stała nie przestając się uśmiechać. Jedna noga, druga noga. Skoczył. Napięcie wisiało w powietrzu, a potem odpadło w postaci metalowego garnka, niszcząc nowiutką fryzurę napastnika. Wniosek z tej sytuacji jest prosty – naczynia odpowiedniej jakości mogą uratować życie.
***
Mimo dziwnych wydarzeń sprzed kilku minut Czerwony Kapturek nie wydawała się wytrącona z równowagi. Idąc ścieżką, krzyczała wniebogłosy, zadowolona z siebie, niczym szczeniak po udanej dewastacji. Miała wrażenie, że się zgubiła. Właściwie miała pewność, że się zgubiła. Ale to wcale nie miało wpływu na jej dobry humor. Cudowną właściwością lasu jest to, że w końcu się jakoś kończy. Ten na przykład, przechodził płynnie w całkiem przyjemną chatką z piernika – lukrowana i to z owocowymi wstawkami. Z dachu zsypywał się cukier, co dawało wrażenie padającego śniegu. Na ganku stał stolik zastawiony czekoladą w trzydziestu różnych wariantach, tak słodką, że oczy łzawiły. Dziewczynka podbiegła do domku, po czym zaczęła pakować do ust dokładnie wszystko, co się dało. A potem wskoczyła na krzesło, wirując wokół własnej osi w dziwacznym tańcu. Była cukroholiczką, od drugiego roku życia. Po piątej tabliczce stężenie glukozy we krwi sprawiło, że widziała już tylko ogromną cukrową laskę o magnetycznej sile przyciągania. Kiedy miała zemdleć, przeżyła niemiłe déjà vu. Czytała kiedyś baśń o Jasiu i Małgosi... Zrobiło jej się niedobrze, bo przypomniała sobie treść ze wszystkimi szczegółami. I to wcalnie nie treść pokarmową. Zacisnęła rękę na nożu do masła, rozglądając się w poszukiwaniu wiedźmy, która powinna nadejść.
Czarownica była zaskakująco brzydka. Nawet, jak na czarny charakter. Miała coś z goryla i żyrafy, i nosorożca, i słonia. W zasadzie miała coś ze wszystkiego, bo ciężko kogoś tak paskudnego zaszufladkować w kilku słowach. Roztaczała wokół siebie dziwną aurę pełną stęchlizny, kurzu, błota i wszelakich rzeczy, które akurat gniły. Zmysły zwykłego człowieka starały się ją ignorować, by nie ulec zbytniemu stępieniu. Obecność wiedźmy czuło się w umyśle zawieszoną gdzieś pomiędzy światem realnym, a sennym koszmarem.
- Witaj dziecinko! - Głos wibrował w powietrzu. Miał konsystencję przypalonego budyniu.
- Witaj! – Odpowiedź nosiła w sobie tylko lekki ślad niepewności. - Jestem Czerwony Kapturek.
- Bardzo mi miło. - Wiedźma uśmiechnęła się szeroko, ukazując uzębienie, przywodzące na myśl las po przejściu tornada i przemarszu stada hipopotamów z widoczną nadwagą. - Wspaniale się składa! Akurat szykowałam obiad. Może zechciałbyś ze mną zjeść? Taka samotna starowinka jak ja z radością zasmakuje na nowo w młodości i przebojowości. Nikt mnie nie odwiedza, bo krążą plotki, że jem dzieci. Często siadam sobie na ganku i cichutko płaczę, kiedy akurat nikt nie widzi... Ach! Dlaczego, dlaczego los obdarzył mnie tak specyficzną urodą?
- Właściwie nie wolno mi rozmawiać z obcymi... Czy pani jest obcą? Zawsze wyobrażałam sobie, że kosmici mają zieloną skórę, wyłupiaste oczy i rozdają cukierki nadziane cyjankiem. A potem prowadzą eksperymenty nad ludzkimi ciałami, żeby sprawdzić czy w ogóle do czegoś im się przydamy. I porywają krowy oczywiście, a nie widzę tu żadnych krów w pobliżu.
- Nie! W żadnym razie! Ja kocham takich młodziutkich i słodziutkich urwisków, jak ty! - Czarownica z trudem panowała nad swoimi śliniankami. - Mogłabyś mi pomóc, panienko? Plecy już nie te niestety i strzyka mi w kolanach, i jakieś dziwne jęki dochodzą z żołądka... Starość nie radość, ot co!
- O tak, tak! Uwielbiam pomagać innym...
- Ja muszę na chwilkę zejść do piwnicy, a ciebie niech te pulchniutkie, młodzieńcze nóżki poniosą szybciutko do kuchni. Znajdziesz tam duży garnek. Jest brudny i trzeba go dokładnie wyszorować, a najlepiej robi się to, siedząc w środku. Do wody warto by dodać czosnku, jest podwieszony pod sufitem, to ułatwia pracę. Przypalone resztki lepiej odchodzą. Zdradzę ci też moją największą tajemnicę, podejdź tu, dobrze?
Dziewczynka zbliżyła się do starej kobiety i przystawiła ucho prawie do samej jej twarzy. Podskakiwała nerwowo, chichocząc. Jeszcze nigdy nie przechowywała w sercu niczyjej tajemnicy.
- Można też dodać majeranku tak na oko, trzy liście laurowe, garść soli, skrzydełko nietoperza i prawie nieużywaną ropuchę – jak prawdziwa, perfekcyjna pani domu. Tylko nikomu nie mów!
- Och, jestem wzruszona! Pani tak mi ufa! - wybuchnęła Czerwony Kapturek. - Ja... Ja panią kocham! Jakież to piękne! - rzuciła się na szyję wiedźmy, ściskając ją z siłą sporego niedźwiadka. - Ludzie mi mówią, że jestem nienormalna. Że moje huśtawki nastrojów wpędza mnie kiedyś w kłopoty, ale pani to nie przeszkadza, tak? Tak?!
- Oczy...
- Tak?! - wycedziła dziewczynka przez zęby z gniewem dymiącym uszami. - PYTAŁAM CZY TAK? - Zaciskała ręce coraz mocniej, miażdżąc ofiarę w duszącym uścisku boa. Błękitne oczy płonęły zimnym ogniem okrucieństwa, a szaleńczy śmiech starał się uciec z kościanej klatki dwudziestu ośmiu zębów. Nóż do masła uwierał coraz bardziej.
- ...wiście!
- To wspaniale! Którędy do kuchni? - uśmiechnęła się niewinnie.
- Prosto i w lewo... - wysapała czarownica, ledwie łapiąc oddech. Płuca palacza przy płucach czarownicy są tak czyste, jak białe ubranie wyprane w proszku, kosztującym osiem dziewięćdziesiąt dziewięć za kilogram. Dziewczynka wbiegła do chatki w pełnych słodyczy podskokach.
Czerwony Kapturek wykonała wszystkie rozkazy bez najmniejszej chwili zawahania. Miała wspaniały humor, bo ze słuchawki, która właśnie destruktywnie wpływała na błonę bębenkową, płynęła jej ulubiona piosenka. Takie umPa uamPa, wśród samych umpa upma. Śpiewał wokalista z boysbandu, za którym aktualnie szalały wszystkie nastolatki. Nie wypadało nie mieć uroczych chłopców o rozmarzonych oczach, ślicznie przylizanych włosach, idealnie symetrycznych twarzach i muskulaturze szczura laboratoryjnego wywieszonych naprzeciw łóżka, by wraz z nimi zaczynać i kończyć każdy cudowny dzień.
Dziewczynka siedziała właśnie po szyję w zupie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że coś jej nie pasuje. Rozglądnęła się wokół, ale nic nie zaabsorbowało jej uwagi. Mlasnęła znacząco. Damy tak robią, zwłaszcza kiedy akurat się gotują. Ze złości oczywiście. Sięgnęła do swojego koszyka, który zostawiła na krześle. Wyciągnęła z niego lusterko. Przejrzała się. I wtedy zrozumiała. Jej włosy skręcone pod wpływem gorąca i wilgoci sterczały paskudnie na wszystkie strony... Tego było już za wiele! Można zrozumieć bycie zjedzonym. To nie jest w gruncie rzeczy takie złe. Zwłaszcza, jeśli ktoś marzy o medycynie oraz późniejszej karierze gastrologa. Ale godzina walki z prostownicą na marne?! Pełne sześćdziesiąt minut tantalowej męki, gdy człowiek zastanawia się jedynie nad tym, kiedy kopnie go prąd?! Czerwony Kapturek opuściła garnek, tupiąc znacząco bosą nóżką. Jak każda wychowana panienka dbała o ekologię. A przecież wszyscy wiedzą, że gumowych podeszew nie należy topić.
Czarownica wpadła do kuchni, jak letni monsun, padając całą wiązanką nieprzyzwoitych kropel. Dziewczyny nie było! To nieprzyzwoite uciekać z proszonego obiadu. Nawet kiedy się jest obiadem. Kobieta usiadła na czymś, co było futrzaste, ruszało się i mruczało. To z pewnością był nowoczesny fotel naszpikowany technologią, bo w podłokietniki wbudowano automatyczną drapaczkę. Miała zamiar trochę popłakać i nieco pojęczeć. Umartwianie, jak słyszała, pomaga rozwinąć się inteligencji emocjonalnej. Ba! Podobno już Starożytni Grecy chodzili do teatru, by przeżyć katharsis. W amfiteatrach musiało strasznie wiać, jeżeli zawsze kończyli z katarem. Wiedźmy nie chorowały, ale potrafiły sobie wyobrazić, jak ciężko żyć z zatkanym nosem. Jeśli to tylko naprawdę miało pomóc w rozwiązywaniu problemów.
- „Tyle zmarnowanych przypraw, tyle warzyw, w kuchni bałagan, woda rozlana – myślała - zero dobrego wychowania... Maniery rodem z epoki kamienia łupanego. A latorośl pewnie już siedzi na facebooku i zmienia status na „prawie zjedzona przez wiedźmę”. Jedzenie dzieci w bajkach wydaje się takie łatwe – klatka, zestaw z fastfoodu rozszerzony o słodzony napój i genetycznie modyfikowaną sałatkę, 3 godziny w garnku i gotowe. Chociaż tak na dobrą sprawę z dziewczynkami zawsze był problem. Jaś przecież siedział spokojnie i pochłaniał kilogramy słodyczy, dopóki ta paskudna Małgosia się nie przyplątała, żeby go ratować. Jeszcze ta sprawa z piecem kaflowym... Po prostu bezczelność.”
Wilk czyhał. Od zawsze. Takie zadanie przekazała mu matka, razem z proteinami, wodą i tłuszczem. Zastanawiał się często nad swoim istnieniem, wyśpiewując smętne historie w promieniach światła księżycowego, przy których akompaniował mu tajemniczy pianista ulotny jak podmuch wiatru. Jeśli życie jest sceną, to muzyk musiał znajdować się gdzieś, powiedzmy, w garderobie. Często czuł się jakby występował w musicalu, w którym złośliwy reżyser obsadził go w roli malkontenta i nieudacznika. Scenariusz był takie monotonne, smutny, pełny rozczarowań... Tylko czasami słyszał ciche dźwięki lutni – sygnał, że przyszedł czas na serenadę. Nie miał szczęścia w miłości. Wszyscy, na których mu zależało kończyli marnie. Nigdy niczego nie dane mu było osiągnąć, więc tułał się pomiędzy drzewami, wył i łkał, cierpiał, ale nadal czyhał. I grał w musicalach przysłuchując się niekończącym brawom, które płynęły od niematerialnej widowni. Czytał recenzje drukowane jesiennym deszczem na ziemistych kartach gazet. Widział paparazzich za każdym pniem uzbrojonych w błyskające fleszami aparaty. Wierzył, że w końcu doczyha się sławy. Sławy niegasnącej i ogólnoświatowej. Wielu nakłaniało go do wizyty u psychiatry. Z jakiś przyczyn, żaden go nie przyjął.
Wyrzuty sumienia są okropne. Smakują jak brudne skarpetki, z tą drobną różnicą, że nie giną w praniu. Czerwony Kapturek właśnie je odczuwała. Nie pożegnała się z wiedźmą! A przecież ona wyjawiła jej swój sekret! Nie wyczyściła garnka! A przecież były już przyjaciółkami tak dobrymi, jak te z amerykańskich komedii! Postanowiła naprawić swój błąd i udać się ze szczerymi przeprosinami do lokatorki chatki z piernika mniej więcej wtedy, gdy dostała czternastego SMS-a od babci. Pisała o różnych sprawach, oczywiście niezwykle ważnych. Pytała, na przykład, o sytuację polityczną w Danii, co wprawiło dziewczynkę w ogromną konsternację; narzekała na boleści wszystkich części ciała, które akurat przyszły jej na myśl, a w końcu zagroziła, że jeżeli nie dostanie swoich karmelków za piętnaście minut, wydziedziczy niepokorną wnuczkę. Czerwony Kapturek posmutniała, gdy pomyślała o tym, że nigdy nie otrzyma w spadku zdezelowanego trabanta i sześciu ton włosów przechowywanych pod łóżkiem od czasu zamknięcia babcinego zakładu fryzjerskiego. Ale czasu było zbyt mało. Tych skarbów nie dało się już uratować. Można było natomiast uratować przyjaźń. A przyjaźń też jest rzeczą bardzo ważną, zwłaszcza, kiedy przyjaciel chcę cię pożreć. To świadczy tylko i wyłącznie o tym, że pragnie już na zawsze być blisko ciebie.
Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie. Czarownica wciąż siedziała w fotelu, rozmyślając nad bezczelnością młodzieży. Nie wyglądała dobrze. Lewitowała chyba w jakiejś równoległej rzeczywistości, z której sprowadziło ją siarczyste uderzenie w policzek.
- Nie bić emerytki! Nie mam renty! - krzyknęła wiedźma przeraźliwie. - Nie mam ubezpieczenia! Na pomoc, na pomoc!
- To tylko ja, wróciłam! - zapiszczała Czerwony Kapturek, kneblując wrzeszczącą przyjaciółkę rękawem. - Chciałam przeprosić, zachowałam się paskudnie... Bezczelnie uciekłam nie skończywszy pracy! Wskoczę do garnka, jak tylko będzie pani chciała. Nie mam już żadnej przyszłości! Babcia mnie wydziedziczyła! Tak swoją drogą, lubi pani może dziczyznę? - Temat zmienił się szybciej niż pogoda w górach.
- „O najlepsze z wszystkich dań, zaraz ci go dam, wszak nie musisz mi dziękować, powiedz tylko mniam” - zaśpiewała czarownica bardzo cicho. Materiał prawie całkowicie tłumił dźwięk. - Mama nuciła mi to na dobranoc. Mmm... - pogłaskała się po brzuchu. - Potem śniła mi się sarnina i pasztet z zająca... Steki z wilka! Tto... To wszystko było takie piękne!
- Z wilka? Widziałam dzisiaj wilka... - Oczy dziewczynki zajaśniały złowieszczo. Zaczęła zacierać ręce, coraz szybciej i szybciej. - Mam plan, jak pani wszystko wynagrodzić... Mam plan! - zachichotała szaleńczo. - Będzie polowanie... I dużo. Smacznego. Mięsa! Dużo. Okrucieństwa. - Światła zgasły. Ciemne chmury spowiły niebo. Mrok pukał w szyby.
- O tak! O tak! Będą ucztować, będą jadły! Ona dobry materiał na wiedźmę, czemu chciałam ją zjeść. Będą współpracować! - We wszystkich kątach pokoju zaczęły się jarzyć, żółtawe ślepia. Mówienie o sobie w trzeciej osobie sprawia, że wszystkie koszmary podnoszą się z trumien. Czarownica śmiała się nadal. Czerwony Kapturek śmiała się nadal. Chichot zalewał las, dławiącymi oparami zła. Zwierzęta padały z niewyjaśnionych przyczyn. - Będą rządzić lasem, będą...
- Hahaha... Hahahaha... Ale, STOP! Pani. Chciała. Mnie. ZJEŚĆ?! A ja pani zaufałam! - ryknęła, zaciskając ręce na nożu do masła. Linka huśtawki nastroju naprężała się coraz bardziej. - Nigdy tego pani nie wybaczę! Nigdy! - wzięła zamach. - Zemsta będzie słodka! - Ostrze cięło szybko i gładko. Powietrze oczywiście. Na nadgarstku czarownicy, pojawiło się płytkie nacięcie.
- Ała! To było niegrzeczne. Mam sto trzydzieści lat do jasnej, ciasnej motylej nogi, tkwiącej w gardle kurki wodnej! Co ty sobie wyobrażasz?! Jestem wiedźmą. Wiedźmy jedzą dzieci, tak? To już baśni się nie czyta? - Czarownica podniosła się z fotela. - Ale wiesz, co? Masz naprawdę wspaniały charakter... Będzie nam się dobrze współpracować. Rozwiążmy to tak. Ty mnie przeprosisz, a ja łaskawie ci wybaczę i pójdziemy złapać tego stukniętego wilka. Rozumiemy się?!
- Jak najbardziej. Jest pani naprawdę uroczą kobietą panno...
- Wyrwiząb. Paskuda Wyrwiząb.
- Przepraszam panno Wyrwiząb.
- Nic się nie stało, kochanie.
Odpowiedz
#2
II


Wilk siedział na ziemi. Odgrywał akurat ten fragment przedstawienia, kiedy rozpacza nad swoim losem i nagle dostrzega promień nadziei. Śpiewał o rozdzierającym smutku, który miażdży jego delikatne serce, kiedy spojrzy w stronę, gdzie pod walcem drogowym padła jego jedyna miłość. Zastanawiał się, jak dalej żyć, gdy wokoło zionie pustka i gdy nikt przychylnym słowem, nie wspiera go w cierpieniu. Wyimaginowana publiczność płakała. Niewidzialne chusteczki niczym proporce furkotały na wietrze.
- „Lecz przyjdzie czas gdy coś się wydarzy”. - Wilk wstał i wskoczył na skałę. Stał z przejęciem patrząc uporczywie w dal. - „Gdy uśmiech znów zawita na mej twarzy! Będę żył pełnią życia, tak wolny od trooo... – czyste, wysokie C wibrowało w powietrzu –... sk! I otworzę w mej dzielnicy nowy kiooosk!”. - Widownia szalała. Bukiety kwiatów lądowały u stóp wybitnego aktora, który po raz kolejny potwierdził swój kunszt. Feta trwała i trwała... Było cudownie, dopóki ktoś nie przerwał zabawy. Odgłos łamanych gałęzi sprawił, że wszystkie wytwory wybujałej zwierzęcej wyobraźni zaczęły znikać.
Dwie postacie przemykały przez gąszcz, nie starając się nawet stąpać ostrożnie i cicho. Start promu kosmicznego był zdecydowanie bardziej dyskretny niż one. Na przodzie kroczyła czarownica, którą zdradzał kapelusz. Pochylona nisko nad ziemią, wąchała. Tropiła doskonale, pewnie dlatego, że psia krew krążyła w żyłach wszystkich jej krewnych. Jedna z babć wyszła ponoć za wilkołaka z wyboru. Jeżeli wyborem można nazwać sądowy nakaz. Paskuda Wyrwiząb, była pewna, że ofiara jest w pobliżu. Świadczył o tym swąd taniej wody kolońskiej i lakieru do włosów. Czerwony Kapturek podążała za przyjaciółką, jak cień, przygotowana do walki na śmierć i życie. Z jedną słuchawką wyciągniętą z ucha i szybkowarem pożyczonym od wiedźmy w rękach wyglądała naprawdę groźnie. Kobiety wkroczyły na polanę z impetem huraganu. Wilk stał na skale, z niepokojem poprawiając grzywkę. Czuł, że coś jest nie tak.
- Jest tam! Do ataku! - Czarownica ruszyła pierwsza, wymachując mosiężnym lichtarzem z furią w oczach. Jej włosy powiewały na wietrze, odczepiając się od głowy jeden po drugim, co dawało jasne świadectwo, że klej nie jest dobrym sposobem na łysienie. Jednak kto dba o aspekty estetyczne, kiedy rozpoczyna się bitwa? Panna Wyrwiząb gnała, jakby goniło ją stado poborców podatkowych, bez przerwy potykając się o suknię, co jednak tylko w niewielkim stopniu wpływało na prędkość biegu. Wilk, widząc natarcie napastnika, również ruszył do ataku. Niewidzialny reżyser mówił mu, że w tej scenie ma zginąć, więc chciał zagrać martwego na miarę swojego ogromnego talentu. To miała być bohaterska śmierć po zawziętej walce. Czerwony Kapturek błogosławiła swojego wuefistę, z trudem dotrzymując kroku przyjaciółce. Odkryła, że ma całkiem niezłą kondycję, o co wcale się nie posądzała. Cotygodniowe lekcje, na których była regularnie katowana nadmiarem sportu, procentowały.
Napięcie wisiało w powietrzu. Tylko metry dzieliły wrogów od ostatecznego starcia. Wilk biegł w spowolnionym tempie, chcąc uzyskać niezmiernie dramatyczny efekt. Paskuda nabierała tempa, tocząc się po wyschniętej trawie. Świat wirował. Noga, łapa, głowa, pysk, ogon, kapelusz... Wszystko zmieszane w jedną całość. Cios za ciosem, ugryzienie za ugryzieniem., zacięta walka nabierała rozmachu. Nikt nie wiedział w co uderza, bo nikt nie celował. Celowanie jest w takim momencie zwyczajnie bez celu. Czerwony Kapturek machała szybkowarem, nie otwierając nawet oczu. Miała wrażenie, że nie tylko ona posiada tak wspaniałą broń, gdyż odczuwała ewidentne uderzenia plastikową rączką i metalowym wieczkiem, gdzieś w okolicy żeber. Panna Wyrwiząb również nie próżnowała, choć ktoś ogłuszył ją czymś bardzo twardym i bardzo ciężkim. Wilk wył rozpaczliwie, narzekając, że jakiś statysta gryzie go w ogon. Jednorodna masa jęków i popiskiwań kłębiła się, podskakując i kopiąc. Można było tylko patrzeć i czekać aż węzeł z ludzkich i zwierzęcych kończyn sam się rozsupła.
Walka dobiegła końca. Wilk został znokautowany mocnym lewym sierpowym, który trafił prosto w szczękę. Leżał nieprzytomny, oddychając płytko. Paskuda Wyrwiząb pracowała nad unieruchomieniem jeńca. Egzekucja miała się odbyć tuż przed obiadem. Czerwony Kapturek i jej nowa przyjaciółka wracały do domu obolałe, ale bardzo z siebie zadowolone. Polowanie zakończyło się sukcesem. Zwierzę jęczało okropnie, ciągnięte po ziemi. Narzekało na wystające korzenie, kamienie i traktowanie niezgodne z konwencją Genewską. Przestało dopiero, gdy zostało ułożone pod drzewem. Czarownica zostawiła je z dziewczynką, a sama udała się po siekierę, którą zazwyczaj zabijała kury. Wróciła po kilku minutach, krocząc niezwykle pewnie i dumnie. Nakazała swojej pomocnicy zasłonić oczy i zaczęła działać. Ostrze błyszczało groźnie domagając się świeżej krwi, gdy wznosiła je do góry... Mięśnie ramion czekały napięte, by zadać ostateczny cios. Śmierć nachylona nad nieszczęsnym wilkiem usiłowała stłumić jego ostatnie wyznania, ale jako, że musicale rządzą się swoimi prawami., wcale jej się to nie udało.
- „Miałem żyć tak długo, ciesząc się każdym dniem; Zwodzić paparazzich ukrytych za pniem . - Podniósł się opierając pysk na butach czarownicy. - A teraz odchodzę, bez pożegnania! Czuję oddech kosiarza on mnie dogania! Zaraz potrąci mnie swym traktorem wieczności! Trwanie tak marne jest bez miłości!”
-To takie piękne! - Paskuda ocierała łzy rękawem. - I ja mam go zabić? Nie! Nie mogę! – Siekiera z brzdękiem opadła na ziemię, uderzając o przypadkowy kamień.
-„Lecz muszę opuścić ten padół niedoli, bo serce, bo łapa, bo gardło mnieee.... - W oczach zwierzęcia zalśniły łzy – boli! Splamiony mój honor, bo ginę, jak ginę! Siekierą chcą ściąć mą łepetynę! - Wilk sugestywnie przeciągnął pazurem po gardle i umilkł.
Tym razem wyimaginowana widownia się nie pojawiła. Nawet tajemniczy akompaniator nie grał na swoim ektoplazmatycznym pianinie. Wspaniałemu aktorowi, o jeszcze wspanialszym głosie, przyklaskiwali realni słuchacze. Poruszeni do głębi trwali w ciszy, którą przerwał dopiero jękliwy okrzyk zachwytu:
- To po prostu niesamowite! Gdzie nauczyłeś się TAK śpiewać? - zapytała Czerwony Kapturek, starając się oswobodzić Wilka. - Pomyśleć, że chciałyśmy cię zjeść.
- A tam, drobiazg. Szczerze powiedziawszy, też chciałem was zjeść. Ach, zwierzęca natura!
- Taki talent nie może się zmarnować! - Z rękawa czarownicy ciekły resztki wylanych łez. - Zostanę twoją agentką, zgoda? Marzyłeś kiedyś o Broadwayu?
- Pytanie! Od szczenięcia! Jeśli pani mi to załatwi... Mogę nawet zostać wegetarianinem!
- Tak się składa, że mam pewne znajomości... Nie powinni odmówić. Nie. Nie ma mowy, żeby - odmówili. Ileż dzieci, próbowało się już w życiu zjeść...
- Jest pani cu...
- Tak wiem, jestem cudowną kobietą.

***
Czerwony dywan potoczył się po betonowym chodniku, rozwijając się i osiągając imponującą długość. Wilk jaśniał w panteonie najjaśniejszych gwiazd showbiznesu już od kilku tygodni, ale premiera nowego musicalu przyniosła mu jeszcze większą sławę. To był jego dzień. Znowu grał nieudacznik, okrutnie nękanego przez los, ale pierwszy raz gra nie była życiem. Pierwszy raz, ktoś towarzyszył mu w cierpieniu, wreszcie pierwszy raz miał ramię, w które mógł się wypłakać. Emanował szczęściem i nietuzinkowym talentem. Zdobywał nagłówki gazet jeden po drugim, stając się ulubieńcem tłumu. Ale liczyło się tylko jedno – realizacja najskrytszego marzenia. Była sobota, gdy odebrał ważny telefon. Proponowano mu występ, u boku Lady Gagi.
Wytwórnia nagraniowa mieściła się w nowoczesnym wieżowcu w samym centrum ogromnej metropolii. Dobre wrażenie, przede wszystkim. Limuzyna przywiozła Wilka pod same drzwi. Uprzejma pani recepcjonistka wskazała drogę do studia i powiadomiła piosenkarkę o przybyciu świeżo odkrytej gwiazdy. Wszystko szło w dobrym kierunku. Nawet bliskie spotkanie z kotem, nie wytrąciło go z równowagi. Był podekscytowany, jak starowinka przed czterdziestym ślubem ukochanej bohaterki telenoweli. Winda wywiozła go na najwyższe piętro, gdzie miał odbyć rozmowę w cztery oczy i dwie szczęki ze swoją idolką. Los bywa okrutny. Nawet bardzo okrutny. Wilk rozmowy nie doczekał. Wystąpił co prawda w teledysku, ale tylko w roli najnowszej kreacji kontrowersyjnej gwiazdy. Zniknął z okładek tak szybko i cicho, jak się na nich pojawił.
Paskuda Wyrwiząb adoptowała Czerwonego Kapturka niedługo po tym, jak jej rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich w wyniku zbrojnej napaści na dom babci. Nikt nie ucierpiał. Po śmierci Wilka czarownica kontynuowała sprzedaż nagrań z jego udziałem, jednocześnie rozglądając się za nową gwiazdą. Ponoć odnalazła jakiegoś niezwykle utalentowanego, napakowanego traktorzystę o szarmanckim uśmiechu i z znaczną porcją słomy w butach, który niedługo później został jej zięciem. Uroczystość uświetniła swoim występem Lady Gaga, w wilczym futrze, które niegdyś było gwiazdą, oddając w ten sposób ostatnią posługę zmarłemu. Jego duch natomiast, odszedł do krainy, którą znał bardzo dobrze. Życie jest sceną, a po śmierci ląduje się garderobie! Miał rację! Spotkał nawet pianistę, grającego w jego sercu od najmłodszych lat i długo jeszcze śpiewał przy jego akompaniamencie. Wiecznie szczęśliwy wśród tysięcy fanów, zawsze radosnej, durowej tonacji. Należy też wspomnieć, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Odpowiedz
#3
Cytat:jaśniejących grozą oczach
kilka podobnych, lekko niezgrabnych i nieładnych sformułowań się trafiło,
Cytat:Jedna noga, druga noga. Skoczył.
to przydałoby się rozwinąć, napisać bardziej ciągle, żeby to napięcie serio było choć przez chwileczkę. Jest więcej takich fragmentów, gdzie odpowiednie słówko, inaczej sformułowanie zdanie "poprawiłoby nastrój"
Cytat: Napięcie wisiało w powietrzu, a potem odpadło w postaci metalowego garnka, niszcząc nowiutką fryzurę napastnika. Wniosek z tej sytuacji jest prosty – naczynia odpowiedniej jakości mogą uratować życie.
Dobre rozwiązanie sytuacji Big Grin

Podoba mi się, że obdarzyłeś obdartego, Żółto-Czerwonego Kapturka takich charakterkiem, fabuła też jest tutaj niczego sobie.
Nie ma wielu błędów, żeby czegoś się przyczepiać. Troszkę przesadziłeś, starając się, żeby tekst był zabawny, niektóre żarty są oklepane, inne z kolei z lekka wieją kiczem, co niekoniecznie jest w tym przypadku złe - w końcu to coś na wzór parodii.
Coś, nad czym przyda się popracować, to dobór słownictwa i budowanie odpowiedniego nastroju. Czytało się nieźle, ale myślę, że umiał byś napisać taki tekst lepiej Wink
Pisz dalej, pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości