31-10-2018, 01:28
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31-10-2018, 02:03 przez Miranda Calle.)
Życie jak przejście dla pieszych – każdy chce zdążyć, nim zmieni się światło. Veni, vidi, vici, mane, tekel, fares.
Pędzimy, gdzie niewiadome, Bóg jeden wie, po co. Po drugiej stronie być może wielkie nic, kolorowe szkiełko zamiast diamentu.
A tu – oswojone jak syjamskie chomiki: ból i strach, śmiech przez płacz, bezpieczna krawędź.
Krok dalej – cała wstecz: już tylko beton i asfalt. Przewróć się i leż! W tajnych folderach ćwierćabsurdalne słowogwałty znajduję, by z nich zrobić różaniec. Tryb zgodności tylko w sznurku zawarty, co spaja te różane korale, których przełknąć nie sposób, ale do modlitwy w sam raz. Opróżnione butelki, kiepy na podłodze, popiół w pościeli.
Rozumieć nie trzeba, bo to nasz dziwny kontekstowo świat, mały wspólny kąt bez odkurzania. Wariantem inwariantu jest w tym przypadku miejsce, w którym bije twoje serce. Na przystanku, w koronie, z kurwą w ogrodzie, a nawet przedszkolu i bibliotece. A na dworcach się nie odzywaj, nawlekaj słowa na czekanie-opętanie, niech nie leją się po posadzce, po dywanie. Maszynista wysiadł zanim wszedłeś, zatem jedziemy w nieznane, bez przystanków na żądanie. Ważne, że razem.