Jest to poprawiona wersja tekstu, który pojawił się już w paru miejscach. Tekst trochę z pogranicza gatunków, pierwsza część czegoś dłuższego.
Dziedziczna wada uzębienia, atawizm, który można znieść. Zamyka usta. Przybliża twarz do lustra, palcami rozchyla powieki, obserwuje, jak źrenice zmniejszają się i powiększają, robią się ogromne. Naćpała się, znowu. Podwija rękaw białej bluzki, przygląda się bliznom na prawym nadgarstku. Po prostu ma problemy.[/p]
Kładzie na usta czerwoną szminkę. Zakłada jasny płaszcz i do wewnętrznej kieszonki na sercu wkłada wyjęte z ramki zdjęcie. Jezioro wśród drzew, pamięta tamten wieczór, księżyc był w nowiu; na odwrocie cytat z Biblii zapisany drobnym czarnym pismem. Na stoliku obok lustra leży szara koperta. Bierze ją, przygryzając wargę.[/p]
- Wychodzę - jej głos niewiele różni się od szeptu.[/p]
- Uważaj na siebie, Liza.[/p]
Katerina podchodzi do niej i wiesza na szyi srebrny krzyżyk.[/p]
Liza idzie ulicą, drobny deszcz przykleja jej rajstopy do ud. Dzień się jeszcze na dobre nie zaczął, w wielu oknach wciąż pali się światło. Nie odbija się w szybach, jeszcze to, robi się smutniejsza. Staje przed witryną cukierni, właściciel dopiero układa wystawę. Zauważa marcepanowe figurki, od kilku lat ma nadzieję, że robi je z myślą o niej.[/p]
Z trudem nie reaguje na lecący w jej stronę kamień, w ostatniej chwili odruch każe jej zasłonić twarz ramieniem. W rozbitej szybie widzi na wpół bezzębny uśmiech cygańskiego chłopca, który niespiesznie cofa się w bramę. Nie ma paniki, nie ma złości. Tylko cukiernik wygrażający pięścią w przestrzeń. Cukiernik i wciąż oniemiała dziewczyna, która tracąc równowagę złapała się ramienia Lizy.[/p]
Liza patrzy jej w oczy, tylko jeden raz. Są intensywnie brązowe, gorzkie orzechy. Łapie ją za nadgarstek, w wierzchu dłoni tkwi największy odłamek szkła, wyjmuje go ostrożnie. W policzki powbijały się jeszcze drobinki, na ślicznej buzi zostaną blizny. Przyciska ranę kciukiem, wyjętą z kieszeni bawełnianą chusteczką obwiązuje dłoń. Na wszelki wypadek, chociaż jest mało krwi. Kilka uśmiechów, bez zbędnych słów i gestów, dziewczyna odchodzi w dół ulicy.[/p]
Liza spogląda za jej blond włosami, już mokrymi od deszczu. Kładzie kciuk na ustach, oblizuje powoli. Dla spokoju sumienia mówi sobie, że nie powinna tego robić.[/p]
Idzie powoli, twarz ma pochyloną ku ziemi. Nie widzi rzucanych jej spojrzeń, nie reaguje na zaczepki. Ma nieobecny wzrok, odruchowo idzie do kancelarii w podwórku kamienicy. Podchodzi do drzwi, metalowa tabliczka z nazwiskiem i pod spodem numer telefonu, na który nigdy nie udało jej się jeszcze dodzwonić. Pamięta ich pierwsze spotkanie, kiedy pod koniec sierpnia zabrał ją na łąkę, kazał usiąść nisko w trawie i wyłapywać świerszcze po samych dźwiękach. Zatrzymuje się na wycieraczce i bierze kołatkę w dłoń. Pamięta, jak kiedyś związał jej ręce za plecami, otworzył dłonie i cienką igłą nieregularnie nakłuwał opuszki palców, czasem stawał przed nią i gładził po twarzy. Uderza dwa razy w drzwi. Pamięta, jak podczas ćwiczeń gimnastycznych stawiał jej na nogach swój kubek świeżo zrobionej kawy.[/p]
Mężczyzna otwiera jej drzwi i wpuszcza bez słowa, prowadzi do biura.[/p]
- Prosił pan o dokumentację, Nikołaju.[/p]
Sadza ją na obitym ciemnozielonym materiałem krześle, sam staje za nią, kładzie rękę na jej ramieniu, czyta.[/p]
- To ten lekarz, którego niedawno zastrzelili? I tak trzeba było znaleźć kogoś nowego, za kolejne wewnętrzne samookaleczenie mogą cię już zamknąć.[/p]
Obicie krzesła jest wytarte na rogu, musiał tego jeszcze nie dostrzec. Wytarte, jakby siadał tu ktokolwiek poza nimi. Liza uśmiecha się do odłożonej na biurko słuchawki, w której pani cichym głosem podaje godzinę ósmą piętnaście.[/p]
Nikołaj patrzy się nad nią zza kartek, zatrzymuje spojrzenie na poplamionym mankiecie koszuli.[/p]
- Miałaś uważać. - Liza czuje w tym wzroku więcej zawodu, niż jest naprawę.[/p]
Za często to widzi, za często. Nikołaj wie, że ona musi zdawać sobie sprawę z tego, jakie to niebezpieczne.[/p]
- Kiedy ostatni raz to robiłaś?[/p]
- Nie założyłam brudnej. - Wstaje i siada na biurku twarzą do niego. - Uważam.[/p]
Drży, ma rumiane policzki, może z zimna.[/p]
- Więc?[/p]
- Nie jest łatwo być marynarską córką, Pedro - powiedziała mu, kiedy przyszła do niego po raz pierwszy. - Zupełnie inaczej niż dzieckiem lekarzy.[/p]
Mówiła od niechcenia, jednocześnie celebrując wyrazy i spojrzenia. Nie zależy jej, wie to. Przecież jest córką marynarza.[/p]
- Więc? Ma na imię Marina.[/p]
Więc jednak można
Dziedziczna wada uzębienia, atawizm, który można znieść. Zamyka usta. Przybliża twarz do lustra, palcami rozchyla powieki, obserwuje, jak źrenice zmniejszają się i powiększają, robią się ogromne. Naćpała się, znowu. Podwija rękaw białej bluzki, przygląda się bliznom na prawym nadgarstku. Po prostu ma problemy.[/p]
Kładzie na usta czerwoną szminkę. Zakłada jasny płaszcz i do wewnętrznej kieszonki na sercu wkłada wyjęte z ramki zdjęcie. Jezioro wśród drzew, pamięta tamten wieczór, księżyc był w nowiu; na odwrocie cytat z Biblii zapisany drobnym czarnym pismem. Na stoliku obok lustra leży szara koperta. Bierze ją, przygryzając wargę.[/p]
- Wychodzę - jej głos niewiele różni się od szeptu.[/p]
- Uważaj na siebie, Liza.[/p]
Katerina podchodzi do niej i wiesza na szyi srebrny krzyżyk.[/p]
Liza idzie ulicą, drobny deszcz przykleja jej rajstopy do ud. Dzień się jeszcze na dobre nie zaczął, w wielu oknach wciąż pali się światło. Nie odbija się w szybach, jeszcze to, robi się smutniejsza. Staje przed witryną cukierni, właściciel dopiero układa wystawę. Zauważa marcepanowe figurki, od kilku lat ma nadzieję, że robi je z myślą o niej.[/p]
Z trudem nie reaguje na lecący w jej stronę kamień, w ostatniej chwili odruch każe jej zasłonić twarz ramieniem. W rozbitej szybie widzi na wpół bezzębny uśmiech cygańskiego chłopca, który niespiesznie cofa się w bramę. Nie ma paniki, nie ma złości. Tylko cukiernik wygrażający pięścią w przestrzeń. Cukiernik i wciąż oniemiała dziewczyna, która tracąc równowagę złapała się ramienia Lizy.[/p]
Liza patrzy jej w oczy, tylko jeden raz. Są intensywnie brązowe, gorzkie orzechy. Łapie ją za nadgarstek, w wierzchu dłoni tkwi największy odłamek szkła, wyjmuje go ostrożnie. W policzki powbijały się jeszcze drobinki, na ślicznej buzi zostaną blizny. Przyciska ranę kciukiem, wyjętą z kieszeni bawełnianą chusteczką obwiązuje dłoń. Na wszelki wypadek, chociaż jest mało krwi. Kilka uśmiechów, bez zbędnych słów i gestów, dziewczyna odchodzi w dół ulicy.[/p]
Liza spogląda za jej blond włosami, już mokrymi od deszczu. Kładzie kciuk na ustach, oblizuje powoli. Dla spokoju sumienia mówi sobie, że nie powinna tego robić.[/p]
Idzie powoli, twarz ma pochyloną ku ziemi. Nie widzi rzucanych jej spojrzeń, nie reaguje na zaczepki. Ma nieobecny wzrok, odruchowo idzie do kancelarii w podwórku kamienicy. Podchodzi do drzwi, metalowa tabliczka z nazwiskiem i pod spodem numer telefonu, na który nigdy nie udało jej się jeszcze dodzwonić. Pamięta ich pierwsze spotkanie, kiedy pod koniec sierpnia zabrał ją na łąkę, kazał usiąść nisko w trawie i wyłapywać świerszcze po samych dźwiękach. Zatrzymuje się na wycieraczce i bierze kołatkę w dłoń. Pamięta, jak kiedyś związał jej ręce za plecami, otworzył dłonie i cienką igłą nieregularnie nakłuwał opuszki palców, czasem stawał przed nią i gładził po twarzy. Uderza dwa razy w drzwi. Pamięta, jak podczas ćwiczeń gimnastycznych stawiał jej na nogach swój kubek świeżo zrobionej kawy.[/p]
Mężczyzna otwiera jej drzwi i wpuszcza bez słowa, prowadzi do biura.[/p]
- Prosił pan o dokumentację, Nikołaju.[/p]
Sadza ją na obitym ciemnozielonym materiałem krześle, sam staje za nią, kładzie rękę na jej ramieniu, czyta.[/p]
- To ten lekarz, którego niedawno zastrzelili? I tak trzeba było znaleźć kogoś nowego, za kolejne wewnętrzne samookaleczenie mogą cię już zamknąć.[/p]
Obicie krzesła jest wytarte na rogu, musiał tego jeszcze nie dostrzec. Wytarte, jakby siadał tu ktokolwiek poza nimi. Liza uśmiecha się do odłożonej na biurko słuchawki, w której pani cichym głosem podaje godzinę ósmą piętnaście.[/p]
Nikołaj patrzy się nad nią zza kartek, zatrzymuje spojrzenie na poplamionym mankiecie koszuli.[/p]
- Miałaś uważać. - Liza czuje w tym wzroku więcej zawodu, niż jest naprawę.[/p]
Za często to widzi, za często. Nikołaj wie, że ona musi zdawać sobie sprawę z tego, jakie to niebezpieczne.[/p]
- Kiedy ostatni raz to robiłaś?[/p]
- Nie założyłam brudnej. - Wstaje i siada na biurku twarzą do niego. - Uważam.[/p]
Drży, ma rumiane policzki, może z zimna.[/p]
- Więc?[/p]
- Nie jest łatwo być marynarską córką, Pedro - powiedziała mu, kiedy przyszła do niego po raz pierwszy. - Zupełnie inaczej niż dzieckiem lekarzy.[/p]
Mówiła od niechcenia, jednocześnie celebrując wyrazy i spojrzenia. Nie zależy jej, wie to. Przecież jest córką marynarza.[/p]
- Więc? Ma na imię Marina.[/p]
Zabawiam się słowami, których dawno brak.