Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jedno cięcie - samurajskie fantasy
#1
Opowiadanie jest osadzone nie w Japonii, a w Rokuganie, czyli świecie Legendy Pięciu Kręgów, nie jest to jednak Rokugan "kanoniczny", a mój własny zbudowany jedynie na zarysie z podręcznika RPG do Legendy Pięciu Kręgów bez znajomości później wydanych, znacznie dokładniejszych materiałów dodatkowych, stąd mogą występować pewne niezgodności, które wyłapać mogą osoby obeznane w temacie L5K.

Opowiadanie zamieszczam w dziale fantasy gdyż Rokugan jest światem fantasy. Fantastycznych elementów jednak w opowiadaniu za bardzo nie ma.

UWAGA - tekst 10-letni, przepisany z wykopanego z szuflady zeszytu. Jeśli ktoś chce komentować, to tak naprawdę interesują mnie głównie wrażenia dotyczące fabuły i układu całości, jakieś uwagi ogólne. Punktowanie kolejno pojedynczych błędów w tym wypadku mija się z celem, bo i tak nikt tego nie będzie poprawiał.

------------------

JEDNO CIĘCIE


Silny powiew wiatru od strony morza wyrwał go z zamyślenia. Otworzył oczy, przed nim rozciągał się bezkresny bezmiar wód, gdzieś w oddali majaczył żagiel kogi. Jego cień wydłużał się i przypominał teraz cień zadaszonej, zamkowej wieży. Sięgnął prawą dłonią w bok, gdzie leżały obydwa jego miecze, lecz to nie po nie sięgał. Podniósł z ziemi długi drewniany kształt, podwójny flet z trzciny zwany hichiriki, przytknął go do ust. Z instrumentu popłynęła delikatna melodia.
Oczami ciała widział teraz tylko morze, lecz oczami duszy widział coś zupełnie innego. Krew…leżąca na macie głowa dziewczyny oddzielona od ciała.
Melodia płynęła niezmąconym potokiem spokojnych dźwięków ani przez chwilę nie zdradzając tego co się działo w jego duszy. Oto znów był samotny, jak przedtem. Wciąż i wciąż powracał do tego stanu od czasy gdy wygnano go z gór. Odszedł poprzysiągłszy zemstę, wtedy jeszcze nie pogodzony z faktami, z tym, kim jest, jeszcze nie wtedy.
Było zawsze inne rozwiązanie, lecz on tego nie chciał, choć wmawiano mu wciąż, że jest najlepsze. Dla niego nie było ono żadnym rozwiązaniem, śmierć nie przynosi rozwiązań, tylko życie może je przynieść. Myślał w ten sposób wiedząc, że różni się bardzo od wielu innych, od większości. Od tych, którzy wybierali tę drogę będąc przekonanymi o słuszności dokonywanego wyboru.
Jak jego ojciec.

*

Togashi Ichinada pojawił się nagle na wiodącym na świątynny dziedziniec chodniku. Szedł powoli, patrząc wprost przed siebie, ubrany był na biało, a biel była kolorem śmierci. Jego twarz była poważna i spokojna. Na dziedzińcu czekał na niego człowiek ubrany w zieloną hakamę i żółte kimono, tradycyjne barwy klanu. Na jego twarzy, w przeciwieństwie do twarzy Ichinady dało się wyczytać to i owo, gdyż nie ukrywał uczuć zbyt skutecznie. Nawet niezbyt uważny obserwator dostrzegłby na niej coś na kształt ponurej satysfakcji.
Ichinada zatrzymał się na środku dziedzińca gdzie przygotowano mu miejsce. Usiadł składając przy boku miecze. Drugi samuraj podszedł do niego, lecz siedzący nie zaszczycił go spojrzeniem. Patrzył wprost przed siebie, tam gdzie pośród wszystkich zebranych zasiadała kobieta, której towarzyszył chłopiec. Patrzył długo, a chłopiec patrzył na niego i można było dostrzec jak przygryza wargi.
Potem wszystko stało się tak, jak to się zwykle odbywa. Samuraj, który czekał na Ichinadę zakończył sprawę nie każąc długo na siebie czekać. Teraz z jego twarzy dało się wyczytać ulgę, wynikającą z zakończenia tego co zamierzał zgodnie z planem. Chłopiec który obserwował to wszystko tego jednak nie widział. Widział tylko śmierć własnego ojca, tak dalece słuszną, właściwą i honorową jak tylko być mogła. Nigdy tak nie myślał choć wmawiano mu to przez kolejne lata. Wiedział przecież co się stało. Wiedział ze ten, który dokończył dzieła rzucił oszczercze oskarżenie na jego ojca. Stwierdził, że Ichinada uwiódł mu żonę, a gdy chciano ją zapytać o zdanie w tej sprawie, okazało się nic już nie powie, gdyż mąż zdążył jej już wymierzyć sprawiedliwość. Niczego nie udowodniono, ale Ichinada nie mógł znieść tego oskarżenia, nie było dowodów, a każdy myślał co chciał i Ichinada wiedział o tym, czytał to w spojrzeniach, czytał to w twarzach, które nie potrafiły ukryć tego co kryło się w duszy…
Tak jak jej twarz, pomyślał, jak jej twarz, nie mogąca ukryć przerażenia, które zostało na niej także wtedy gdy już leżała na macie w domu pani Suinoko oddzielona od ciała.

*

Muzyka płynęła swoim rytmem, myśli płynęły również.

*

To wspomnienie było zatarte. Wypił wtedy dużo. Pamiętał służącego. Służący powiedział, że pan śpi i nie wolno wchodzić. Był to sumienny służący, który nie pozwoliłby aby ktokolwiek przeszkadzał jego panu. Posłuszeństwo i oddanie – to właśnie cechy dobrego służącego. Ale temu służącemu nic dobrego nie przyszło z tego, że był posłuszny i oddany. Absolutnie nic.
Przekroczył ciało martwego sługi i znalazł się wewnątrz domu. Było ciemno. Oczy wiele nie zobaczyły tam, w tę wiosenną noc w Shiro Mirumoto. Uszy usłyszały więcej. Wiedział, gdzie znajdzie tego, kogo szukał. Wiedział, że nie jest on sam. Usłyszał delikatny jęk kobiety. Niemal słyszał przyspieszone bicie serca. Nie zastanawiał się długo. Ona niczego nie usłyszała, umarła cicho i szybko. Mężczyzna był zbyt zaskoczony by się bronić, ale on chciał mu dać szansę. Miecze były na stojaku pod ścianą ale tamten miał inny pomysł na załatwienie sprawy. Zerwał się do wyjścia krzycząc głośno, a zanim jego krew pokryła ściany i podłogę, ktoś zdążył go usłyszeć. I to był początek końca pewnego etapu w życiu, początek nowej drogi. Nie przewidział jednak kilku spraw, na przykład tego, że jego matka w tej sytuacji postanowi się połączyć z ojcem na tamtym świecie, a także tego, że on sam, o ile nie podąży za nimi będzie skazany na samotność, rozmyślanie, na szukanie sensu w życiu, które sens ten utraciłoby w takiej sytuacji dla każdego innego.
Ale on był innego zdania niż większość.

*

Zanim to wszystko miało miejsce był dobrym uczniem w swej szkole, nauczono go wiele, a że odznaczał się i w kenjutsu i w muzyce, jak również w innych sferach, wynagrodzono go posyłając na nauki do szkoły Mirumoto by zapoznał się z techniką dwóch mieczy, którą szczycił się klan Smoka.
Gdy powrócił, z dumą zaprezentował swemu sensei czego go nauczono. Uznano go na dobrego kandydata by skierować go na drogę Ise Zumi. Wkrótce zmienił się, zgolił włosy, a ciało jego pokryto misternymi tatuażami, w których dominowały smocze motywy w barwach zielono-czarnych. Kilka lat spędził w górskiej świątyni niedaleko Kyuden Togashi gdzie przeszedł trening. Jego przyszłość miała wyglądać zupełnie inaczej, ale wszystko runęło, gdy w wieku dwudziestu jeden lat powrócił w rodzinne strony by odwiedzić matkę.
Jednym cięciem katany rozprawił się z wszystkim co do tej pory było dla niego ważne. Ale nigdy nie żałował tego cięcia. Żałował tylko, że ktoś usłyszał krzyk uciekającego Kitsuki Tamutsu, żałował, że nie zabił go wtedy od razu.

*

Melodia urwała się. Odjął hichiriki od ust i złożywszy go na ziemi wstał w ręku trzymając tkwiący w saya miecz. Słońce niemal już zaszło. Czekała go noc rozmyślań, noc medytacji, ważna noc. O świcie los zadecyduje, o świcie okaże się komu sprzyjają fortuny, ale teraz…Noc się dopiero zaczyna, jest jeszcze sporo czasu.
Zmierzył wzrokiem miecz, wyciągnął go do połowy i spojrzał na ostrze.
Sanjinto, pomyślał, pamiętam to tak dokładnie.

*

Zdarzyło się kiedyś, że pewien daimyo z rodziny Shosuro klanu Skorpiona był w podróży wraz z służbą i eskortą złożoną z dwunastu samurajów. Udawał się z wizytą do zaprzyjaźnionego władcy Suzume Togo zamieszkującego w fortecy nad Czerwonym Jeziorem. Tak się złożyło, ż w tych okolicach od pewnego czasu grasowała grupa bandytów, którzy nadapali na kupców i terroryzowali miejscowych chłopów. Pan Shosuro Sakano, bo tak się ów daimyo nazywał nic o tym nie wiedział wyruszając w podróż z nieliczną eskortą.
Podróżował w zamkniętej lektyce niesionej przez tragarzy. Zamknięty w środku, z mieczem na kolanach, zastanawiał się nad tekstem haiku, gdy nagle samuraj z eskorty podszedł do lektyki i przerwał jego rozmyślania:
- Wybacz Sakano-sama, że przeszkadzam, ale przed nami, na drodze leżą trupy. Zabito ich z łuków.
Sakano zmarszczył brwi, uleciał mu wspaniały rym co nie wprawiło go w dobry nastrój. Właściwie to czemu nie kazać mu popełnić seppuku? Tak pomyślał, ale rzekł zupełnie co innego:
- Rozejrzyjcie się po okolicy, jak daleko stąd do gospody?
- Będziemy na miejscu za godzinę, Sakano-sama – odpowiedział samuraj lekko niepewnie brzmiącym głosem, co dodatkowo podrażniło pasażera lektyki.
- Mówisz tak, jakbyś nie był co do tego przekonany. Co to ma znaczyć?
- Pomyślałem, że jeśli tutaj napadnięto na kupców, to również i gospoda mogła stać się celem ataku, a wtedy…
- Co wtedy? Wtedy zabijecie tych, którzy są za to odpowiedzialni i ruszymy dalej. Jak się nazywasz?
- Bayushi Toshiro, Sakano-sama.
- Odejdź i nie psuj mi dobrego nastroju swoją obecnością. Nie chcę cię więcej widzieć widzieć do czasu gdy dotrzemy do Kyuden Suzume. Przyślij mi tutaj Yukune!
Samuraj ukłonił się i pospieszył wykonać rozkaz. Wymieniona przez Sakano osoba zatrzymała się akurat przy leżących na drodze zabitych kupcach, gdy poszedł do niej Toshiro. Była to samurai-ko dwudziestoletnia lub nawet młodsza, mimo to patrząca na Toshiro z lekceważeniem i wyższością. Nosiła purpurowo-czarne kimono, a górną połowę jej twarzy zakrywała maska. Widać było jednak oczy, a jej spojrzenie było niezwykłe i trudno się było oprzeć jego urokowi. Wiedziała o tym dobrze. Jej długie, czarne włosy sięgały pasa, za który zatknięte były miecz, u boku zawieszony miała stalowy wachlarz.
Toshiro wiedział, że to ulubienica Sakano, że jest hatamoto, członkiem jego straży i z tego powodu cieszy się specjalnymi względami daimyo. Toshiro podejrzewał też, że niektórymi z tych przywilejów nie cieszy się, żaden inny hatamoto i nie są one związane z obowiązkami ochroniarza, ale były to tylko domysły, które zrodziły się w jego głowie, a na których prawdziwość nie miał żadnych dowodów.
- Pan Sakano cię wzywa – oznajmił Toshiro. Samurai-ko zwróciła głowę w jego kierunku i powiedziała:
- Co oznacza twoja mina? Czyżbyś naraził się naszemu panu? Lepiej uważaj, bo myślę, że nie chcesz by cię spotkało to samo co Tozukiego – ruszyła w strone lektyki. Toshiro przywołał w pamięci wydarzenia z ubiegłego tygodnia, kiedy to Soshi Tozuki podczas uczty na zamku pana Sakano popisywał się demonstrując skomplikowane kata w obecności samego Bayushi Shoju, głowy klanu, oraz jego żony, pięknej Kachiko. Soshi potknął się upuszczając miecz. Otrzymał natychmiastowe pozwolenie na seppuku, które zresztą bezzwłocznie wykonał, Toshiro mu asystował.
Sakano był wściekły, szczególnie gdy pan Shoju wyraził swą dezaprobatę co do poziomu wyszkolenia jego samurajów. Każdy wiedział, że że Sakano jest skłonny zlecać swoim ludziom dokonanie ostatecznego samopoświęcenia z różnych, nie zawsze bardzo poważnych powodów. Jeśli komuś ni było śpieszno do honorowej śmierci i kolejnego wcielenia, musiał uważać.
Yukune stała koło lektyki rozmawiając o czymś z Sakano. Po chwili poszła do przodu dając znak pozostałym by ruszać w dalszą drogę. Było gorące przedpołudnie, słońce świeciło wysoko nad ich głowami, ani śladu wiatru i chmur.
Toshiro nie usłyszał nawet strzały, która roztrzaskała mu czaszkę, ostatnia jego myśl nie dotyczyła niczego wzniosłego. Tyczyła się bolących, zmęczonych marszem stóp.
Rozległy się krzyki i dźwięki dobywanych mieczy, tragarze przyspieszyli kroku na wyraźny rozkaz Yukune. Widząc ich przerażone twarze zacisnęła dłoń a rękojeści miecza, co dało spodziewany skutek. Wszelkie myśli o ucieczce jakie mogły zakiełkować w ich głowach zniknęły jak ręką odjął. Tymczasem kolejne strzały posypały się spomiędzy drzew, podało jeszcze dwóch bushi, kilku pobiegło w stronę skąd strzelano, rozległy się krzyki.
Napastnicy wbiegli z zarośli, ledwo kilku, ale inni z pewnością pozostawali w ukryciu. Uzbrojeni byli w kije i chłopski oręż taki jak sai czy nunchaku. Nie stanowiliby prawdziwego zagrożenia, ale kilku z nich było samurajami uzbrojonymi w katany. Kilka bezpańskich psów, kilku roninów. To zmieniało sytuację, szczególnie że jeden z nich zdawał się być prawdziwym mistrzem miecza. Ubrany w obszarpane kimono, z imponującym zestawem blizn na twarzy nie tracił czasu. Jeden z samurajów Sakano rzucił się na niego licząc na to, że jego szybkośc pozwoli mu zaatakować przed tamtym i miał rację… ale niewiele mu to pomogło. Rzeczywiście zaatakował szybciej, ale ronin wywinął mu się spod ostrza i uderzył nisko. Skorpion krzyknął krótko, nie zobaczył nawet co dokładnie stało się z jego brzuchem. Ronin nie czekał, ani przez chwilę nie stał w miejscu, skierował się w stronę lektyki pana Sakano. W tym samym momencie jeden z tragarzy, trafiony strzałą w plecy upadł, lektyka przewróciła się na bok, a z jej wnętrza dobiegł wściekły okrzyk Sakano.
Yukune z dobytym mieczem w ręku zastąpiła drogę roninowi, kątem oka dostrzegła jak z lasu wysypali się kolejni napastnicy. Oceniała sytuację. Samurajowie pana Sakano zastąpili im drogę, skupiła się więc na tym kto w tej chwili stanowił bezpośrednie zagrożenie dla jej pana. Uniosła miecz.
Ronin zaczekał aż uderzy, jej cięcie było szybkie, poszło na jego szyję ale zderzyło się z jego ostrzem. Odskoczyła spoglądając ukradkiem w stronę lektyki, odsunęła się prze pionowym cięciem, równocześnie uderzając z obrotu, ale on znowu zdążył. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła to, czego wolałaby nie widzieć. Spokój. Ani śladu zdenerwowania, może tylko udawał ale to wystarczało by pozbawić ją pewności siebie. Teraz zmienił pozycję układając ostrze poziomo, na wysokości pasa, kierując je do tyłu. Yukune zobaczyła, że kolejny bushi pada przeszyty strzałą, zobaczyła, że dwaj kolejni napastnicy kierują się w jej stronę. Tragarze uciekli, a Sakano z trudem wydobywał się z lektyki. Błysnęło ostrze, coś w oczach ronina zdradziło go, na ułamek sekundy przed ciosem wiedziała, że go zada. Ostrze jego katany uderzyło poziomu, po szerokim łuku, zderzyło się z jej klingą. Yukune obróciła się, odpowiedziała ciosem za cios, ronin cofnął się, ale za wolno, jego kimono naznaczyła krwawa pręga. Syknął cicho niemal w tej samej chwili tnąc z dołu. Nie trafił. Ból płynący z rany musiał go zdekoncentrować, spowolnić jego ruchy. Nie uszło to uwagi samurai-ko.
Błysk ostrza. Krew zbryzgała jej twarz.
Nim upadł, Yukune zwróciła się ku kolejnym przeciwnikom, zobaczyła, że pan Sakano stoi obok lektyki i wyciąga ostrze z ciała jednego ze zbójców, zobaczyła jak inny podnosi do strzału łuk. Celował w jej daimyo. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić łucznik padł jak rażony gromem. Za jego plecami pojawił się ktoś jeszcze. Nieznajomy miał twarz pokrytą jakimś malowidłem, lub tatuażem, związane w długą kitę włosy spadały mu na plecy, miał na sobie brązowe, wytarte kimono, w obu dloniach trzymał miecze.
Smok, pomyślała Yukune, to pewnie ronin, wcześniej członek klany Smoka. Obcy wybiegł na drogę, dwóch kierujących się w stronę Yukune zbójów zatrzymało się w pół kroku. Potem zaczęli się cofać. Sakano zmierzył podejrzliwym spojrzeniem dziwnego przybysza. Yukune patrząc na niego powiedziała:
- Sakano-sama. Ten człowiek uratował ci życie.
Pozostali zbójcy albo padli pod ostrzami samurajów pana Sakano, albo zniknęli pośród drzew.
- Kim jesteś? – spytał po chwili milczenia Sakano.
Wokół leżałt rozrzucone ciała samurajów i napastników, pozostali przy życiu bushi zebrali się teraz przy swym daimyo. Przybysz milczał.
Yukune nie wytrzymała.
- Stoisz przed daimyo z rodu Shosuro roninie, okaż należny szacunek!
Obcy ukłonił się i spokojnie odpowiedział.
- Jestem… - przez chwilę myślał nad tym jak się przedstawić, w końcu rzekł – Yachizawa.

*
Wredy po raz pierwszy widział Sanjinto. Miecz, który Sakano schował do saya gdy z nim rozmawiał.
Nie zawiedziesz mnie przyjacielu, myślał patrząc na ostrze. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś. Schował ostrze na miejsce i znów spojrzał w stronę morza. Słońce skryło się za horyzontem, wkrótce potem zapadły ciemności. Yachizawa odgarnął opadające na twarz kosmyki włosów i usiadł na ziemi. Sięgnął po leżący obok flet i podniósłszy go, przyłożył do ust. Kiedy pierwsze dźwięki dobyły się z niego, myśli grającego były już daleko.
*

Widział przedtem wiele kobiet, ale Yukune wywoływała w nim odczucia, które były mu dotąd obce. Samo patrzenie na nią sprawiało mu niewypowiedzianą przyjemność. Próbował spojrzeć jej w oczy, ale one uciekały przed jego wzrokiem. Zawsze uciekały. Yukune nie lubiła tych spojrzeń, nikt wcześniej tak na nią nie patrzył. Nikt dotąd nie wytrzymywał jej spojrzenia, a teraz to ona musiała odwracać oczy. Dziwny jest ten ronin, myślała.
- Chcę to ukryć – powiedział Yachizawa wskazując na tatuaż pokrywający jego twarz – to zbyt jasno wskazuje na to, skąd przybywam. Wolałbym, by mnie nie rozpoznano.
Patrzył na rozciągające się poniżej pola uprawne. Taras na którym stali znajdował się na jednej z górnych kondygnacji zamku pana Sakano. Sam zamek zbudowano na wzgórzu, składały się nań trzy bastiony, z których ten był najwyższy.
- Kto miałby cię rozpoznać? Obawiasz się kogoś?
- Nikogo się nie obawiam, ale oni mogą sprawiać kłopoty tym, w których towarzystwie przebywam.
- O kim mówisz Yachizawa-san? – spytała choć znała odpowiedź, a on wiedział, że zna, nie odpowiedział więc.
Jak pan Sakano mógł przyjąć na służbę Ise Zumi, myślała Yukune. Jednego z tych wytatuowanych obłąkańców z górskich twierdz klanu Smoka. Nikt dokładnie nie wie, czego się po takich spodziewać.
- Chcę zapomnieć o tym, kim byłem – głos miał zimny, beznamiętny – muszę mieć nową twarz.
- Dobrze Yachizawa-san, będziesz ją miał.
Obejrzał się w jej kierunku. Ich oczy się spotkały, Yukune nie była pewna kto pierwszy je odwrócił.

*
Melodia płynęła nieprzerwanym potokiem dźwięków. Człowiek siedzący na brzegu morza, który wydobywał te dźwięki z instrumentu nie dbał o to, czy ktoś go słyszy. Muzyka była jego częścią, pożywieniem dla duszy, oczyszczeniem którego potrzebował.
Czekał.
Świt miał przynieść rozstrzygnięcie pomiędzy ciemnością, a światłem. Nie martwił się tym, grał. Myśli, wspomnienia płynęły. Ostatnie trzy dni tyle zmieniły, albo przynajmniej wydawało się, że zmienią. Tymczasem znowu przyszła śmierć i wszystko zniszczyła.
O świcie przyjdzie raz jeszcze.
Po mnie, albo po niego, kto wie. Ale teraz mam jeszcze tę noc, a będzie ona długa i nie zmrużę oka, nie mogę stracić z niej ani chwili, przecież nie prześpię chwil które mogą być ostatnimi.

*

Wioskę otaczał rów oraz pierścień drzew. Droga przez nią wiodąca była osadzona wysokim żywopłotem. Zbydowane z drzewa cisowego i papieru domy, były niemal identyczne, wyróżniało się tylko kilka niewątpliwie należących do bogatszych mieszkańców. Nie nastała jeszcze pora wzmożonych prac w polu. Podczas takiego upału jaki właśnie panował chłopi szukali schronienia w cieniu licznych w całej wiosce drzew.
Na zalany słonecznym żarem plac wkroczył obcy. Zauważono go natychmiast, co najmniej kilkanaście par oczu zatrzymało się na nim, po czym ich spojrzenia odprowadziły go w kierunku gospody.
Nosił szeroki stożkowaty kapelusz, pokryty misternie malowanym wzorem. Spod niego na ramiona przybysza spływały długie, czarne włosy sięgające niemal pasa. Za czerwonym obi tkwiły samurajskie miecze umieszczone w sposób charakterystyczny dla klanu smoka, każdy przy innym boku. Fioletowe kimono, które nosił wyglądało na wysłużone i stare. Obcy pochylał głowę lekko w przód, co uniemożliwiało dokładniejsze przyjrzenie się jego twarzy ukrytej w cieniu rzucanym przez szeroki kapelusz.
Po chwili zniknął w drzwiach gospody, a zaraz potem jeden z obserwujących go ludzi zszedł powoli z drewnianego pomostu. Nie był to chłop.
Doji Inashitsu miał dwadzieścia trzy lata, od dwóch lat pełnił funkcję yoriki w Taite. Swymi rozmiarami nie wzbudzał może respektu, ale j go szybkość była znana. Wiedziano też, że odznaczył się w bitwie na Równienie Żurawia kiedy to klan Lwa wdarł się na ziemie Żurawi chcąc odzyskać utracone uprzednio na ich rzecz tereny. Inashitsu zabił wtedy jednego z oficerów armii Lwa, znanego szermierza i wzbogacił się o dwie blizny.. Jako yoriki cieszył się poważaniem, chłopi się go bali, wiedzieli jednak, że może ich ochronić. Bali się, gdyż był porywczy, za drobne uchybienie potrafił zabić. Uciekali więc przed jego spojrzeniem, padali na kolana, czekali aż pozwoli im odejść. Sądzili też, że nie ma on sobie równych w sztuce walki mieczem, co pozwalało im nie bać się innych, w tym właśnie przybyłego do wioski samuraja kryjącego się pod szerokim kapeluszem.
Kiedy Insashitsu wszedł do gospody natychmiast rzuciło mu się w oczy, że siedzący na macie nieznajomy nie zostawił mieczy przy wejściu jak to było w zwyczaju. Mogło to oznaczać złe zamiary przybysza. Na widok wchodzącego samuraja obcy nie zareagował w żaden widoczny sposób. Kapelusz leżał po jego lewej, obok fletu hichiriki, po prawej stronie leżały miecze. Insashitsu uspokoił się. Tak ułożonych mieczy nieznajomy nie zdoła szybko wyjąć, jeśli je tak położył, najwyraźniej nie zamierza się nimi posłużyć i wyraźnie daje to do zrozumienia.
Służąca podeszła do siedzącego samuraja i postawiła przed nim miskę z ryżem i gotowanymi warzywami. Inashitsu patrzył na twarz przybysza. Cała była pokryta białym makijażem. Żuraw patrzył przez chwilę po czym usiadł naprzeciwko nieznajomego. Służąca szybko wróciła z kolejną miską ryżu. Jedli w milczeniu, a gdy skończyli Inashitsu odezwał się.
- Witamy w Taite. Jestem Doju Inashitsu, jestem tutaj yorikim.
Przybysz spojrzał mu w oczy.
- Yachizawa – powiedział cicho, a Inashitsu od razu zrozumiał kim był przybysz. Nie podał nazwiska rodowego, musiał być roninem. Samuraj bez pana, pomyślał Żuraw. Lepiej żeby szybko się stąd wyniósł nim narobi kłopotów.
Zamienili kilka słów. Inashitsu dowiedział się, że ronin przybył z zachodu, od strony ziem rodziny Suzume, nie zostanie dłużej, niż kilka dni. Inashitsu wyczuwał niechęć bijącą od nieznajomego i skierowaną ku niemu. Obecność tego człowieka w Taite niepokoiła go.

*

Odłożył instrument u otworzył oczy. Spojrzał w niebo, na gwiazdy. Żuraw, pomyślał. Ten, który zabił Yukune też był Żurawiem. To wspomnienie było świeże. Turniej w świątyni Onnotangu odbył się nie dalej jak miesiąc temu. Tamten Żuraw szybko zapłacił za swój czyn ale to niewiele zmieniało. Yukune znienawidziła go, kiedy opuścił klan Skorpiona. Spotkali się potem na turnieju i wszystko się zmieniło, ale tylko na chwilę. Cięcie miecza. Pomyślał. Jedno cięcie zmienia wszystko po raz kolejny. I nie ostatni.

*
Przyspieszył kroku kierując się ku herbaciarni, usłyszał krzyk, pojedynczy, urwany krzyk. I już wiedział. Wiedział co się stało. Sjohi odsunęły się, zobaczył postać. Sylwetka samuraja chowającego miecz w saya. Inashitsu. Kiedy pierwszy raz ujrzał go w gospodzie poczuł coś. Instynktownie poczuł, że znienawidzi tego człowieka. Teraz mógł sobie zarzucać, że tego nie przewidział, że nie zabrał jej stamtąd od razu. Żuraw musiał wypytać panią Suinoko o wszystko, a ona posłusznie odpowiadała. Musiała mu powiedzieć, że…
*
…przyszedł wieczorem. Zostawił miecze przy wejściu powierzając je młodej gejszy imieniem Fujiko. Z głębi budynku dobiegały pojedyncze dźwięki Biwy. Uśmiechnął się. W duchu.
Fujiko wskazała mu drogę, rozsunął shoji i wszedł wolnym krokiem, zauważyła go ale nie przerwała gry gdy usiadł naprzeciwko niej na macie.
- Witaj, mam nadzieję, żę teraz wyjawisz mi swe imię – mówiąc to patrzył jej prosto w oczy – pani Suinoko uległa moim prośbom, dlatego tu jestem.
- Cieszę się. Yachizawa-san – opuściła oczy. Oczy, które przypominały mu Yukune. Patrząc w nie miał niemal wrażenie, że ją odzyskał. Od pierwszego wejrzenia, gdy po raz pierwszy przekroczył próg tej herbaciarni zeszłego wieczora, poczuł coś jakby ukłucie.
Pani Suinoko przedstawiła mu swoje dziewczęta. Były dwie, Fujiko i Onaki. I była jeszcze ona, siedziała z boku pobrzękując na biwie. Zapytał o nią i dowiedział się, że jest kochanką Inashitsu, a Żuraw życzy sobie by była tylko dla niego. W jej twarzy widział Yukune. Nie zastanawiał się długo. Następnego dnia dał Suinoko swoje pieniądze, prawie wszystkie i kobieta zgodziła się choć nie przyszło jej to łatwo.
Teraz siedzieli naprzeciwko siebie, a ona wbijała wzrok w podłogę.
- Nazywaj mnie jak chcesz – powiedziała – wkrótce będę tylko wspomnieniem, nie jest ważne jak mam na imię.
Yukune, pomyślał, ale nie powiedział. Nie, ona nie żyje, a ta dziewczyną nią nie jest. Chcę wiedzieć, chcę ją poznać i to jak ma na imię, nie jest bez znaczenia. Przeciwnie.
- Jest ważne. Możesz mi wierzyć.
- Satsumi – powiedziała cicho. Znowu się uśmiechnął, tym razem naprawdę.
Dziewczyna wstała i odprowadził ją wzrokiem. Potem rozejrzał się po pomieszczeniu, wejścia dla gości, fusuma, było niskie. Wchodząc należało się bowiem pokłonić. Na podwyższeniu znajdowała się kompozycja z kwiatów, na środku pomieszczenia, zagłębione palenisko. Podłoga była wyłożona matami.
Satsumi wróciła niosąc pojemnik na wodę, potem postawiła na palenisku żelazny garnek napełniony wodą i roznieciła ogień. Patrzył na nią przez cały czas, nie poruszając się wcale. Patrzył na czerwone kimono, na jej misternie ułożone czarne jak smoła włosy, twarz, oczy podkreślone przez makijaż, usta…
Dziewczyna przelała wodę za pomocą łyżki do naczynia, w którym znajdował się herbaciany proszek, a następnie zaczęła ubijać herbatę pędzelkiem chosen. Powstałą w wyniki tego pastę przełożyła do czarek i uzupełniła wodą.
Yachizawa przyjął od niej czarkę i przyłożył ją do ust, przez chwilę rozkoszował się smakiem po czym odłożył naczynie na przygotowaną serwetkę. Rozpoznał ten smak. Jeden z najlepszych gatunków. Wiedział jednak że niezależnie od tego jaką herbatę się weźmie, jeśli nie włożyło się serca w ceremonię, nie osiągnie się zadowalających rezultatów.
Satsumi spojrzała tak, jakby chciała zapytać o rezultat swoich poczynań, a on lekko skinął głową. Wydawało mu się, że dostrzegł na jej twarzy coś na kształt uśmiechu, ale nie był tego pewny.
Dziewczyna wstała. Wzięła ze sobą biwę.
- Chodź ze mną, Yachizawa-san.
Wstał, ruszył za nią do sąsiedniego pomieszczenia, oświetlał je pojedynczy papierowy lampion, były tam dwie maty i szerokie posłanie. Usiadł na macie, ona zajęła miejsce naprzeciwko niego, zaczęła grać nucąc przy tym słowa starej piosenki. Zamknął oczy, wsłuchując się w dźwięki, w jej głos. Nie myślał już o niczym, słuchał aż nagle przerwała. Nie otwierał oczu.
Usłyszał szelest jedwabiu.
- Yachizawa-san?
Jej głos wyrwał go z tego dziwnego stanu, otworzył oczy i zobaczył jej szeroko otwarte oczy, rozchylone usta i szczupłe, obnażone ciało. Teraz już nie widział Yukune, to nie była ona.
Satsumi.
Poczuł, że chce ją zatrzymać, zabrać ze sobą, była jak obietnica wiecznego szczęścia na wyciągnięcie ręki. Nie wahał się by ją wyciągnąć. Nie wahał się ani przez chwilę.

*

Inashitsu zszedł z drewnianego pomostu, ruszył przez środek wioski w stronę swego domu. Yachizawa stał nieruchomo patrząc w jego kierunku. Żuraw dostrzegł go i zatrzymał się. Na jego twarzy widać było z trudem skrywaną wściekłość. Ronin zbliżył się i wciąż wpatrując się w młodego samuraja rzekł:
- Jedno cięcie miecza może zmienić całe życie. Zabijając nie tylko odbierasz życie temu, kogo zabijasz, czasem niszczysz też życie innych, a czasem swoje własne. Za szybko dobywasz broni Żurawiu. Szczególnie że dobywasz jej wobec bezbronnych.
Inashitsu milczał przez krótką chwilę, potem powiedział:
- O świcie na plaży, roninie. Jeśli tego chcą fortuny, będziemy walczyć. Na śmierć.
Yachizawa skinął głową.
- Iai?
- Jeśli się nie lękasz.
Yachizawa spojrzał mu w oczy, ale nie zobaczył zdenerwowania. Oczywiście pomyślał. Szkoła pojedynku Iaijutsu, każdy Żuraw jest w tym szkolony, opanowali tę sztukę do tego stopnia, że używają tej techniki nawet w normalnej walce. Walczyłem już z Żurawiami, myślał ronin, liczą na szybkość, szybkość, którą sztuka Iaijutsu potęguje. A z szybkości są znani, liczą na to do tego stopnia, że nie przykładają zbytniej wagi do obrony. Żuraw zawsze musi być szybszy, by przeżyć, musi uderzyć pierwszy tak by przeciwnik nie miał już szansy odpowiedzieć. Tylko jeden klan, myślał Yachizawa patrząc za odchodzącym Inashitsu może się równać z Żurawiem jeśli chodzi o szybkość. Klan Skorpiona. I tak się składa, myślał Yachizawa, że jeszcze kilka lat temu uczyłem się w ich szkole. Szkole rodziny Bayushi. Uczono tam szybkości, uczono tam Iaijutsu. Dlatego nie boję się ciebie Żurawiu, nie boję się, ale nie lekceważę, tak jak i ty, nie lekceważysz mnie.
Ruszył w stronę herbaciarni, kiedy wchodził do środka, usłyszał płacz jednej z dziewczyn. Wszedł do pokoju, w którym pił herbatę z Satsumi. Zatrzymał się w progu i spojrzał na to, co spodziewał się zobaczyć.
Jej oczy, jej twarz. Zastygłe w wyrazie przerażenia. Już nie przypominała mu Yukune. Yukune zginęła w walce, na jej martwej twarzy Yachizawa widział wściekłość. Z tą samą wściekłością, szukającą drogi ujścia na zewnątrz stanął do walki z tamtym Żurawiem, ale opanował to, uspokoił się.
I zabił go.
Tym razem coś było inaczej, Satsumi zginęła przez niego. Z jego winy, za jego własne pieniądze. Dał jej nadzieję na inne życie, oda dała mu radość, wierzył w to co jej mówił zeszłej nocy i ona także chciała wierzyć.

*

- Zabiorę cię stąd Satsumi, zabiorę cię daleko stąd – mówił obejmując ją ramieniem.
- Ale pani Suinoko nie zgodzi się, nie pozwoli…
Spojrzał w jej oczy myśląc jak niewiele go obchodzi co powie pani Suinoko, co powiedzą wszyscy. Nigdy go nie obchodziło co mówią. Żył po swojemu.
- Nie bój się. Przyjdę do ciebie jutro, porozmawiam z panią Suinoko…
Na jej twarzy zobaczył nagłą zmianę, tak jakby przypomniała sobie o czymś. Zrozumiał natychmiast.
- Inashitsu – wiedział, że chodzi o niego – Żuraw. Jego się boisz, czy może… chodzi o coś więcej?
Spojrzała na niego i pokręciła przecząco głową.
- Boję się Inashitsu. Yachizawa-san, on cię zabije. Ciebie i mnie, jeśli się dowie… boję się.
Pomyślał że zabił już wielu samurajów, dlaczego nie zabić jeszcze jednego? Nienawidził ich przecież. Tego, za co się uważali. Los sprawił, że on również był jednym z nich, ale nie był taki jak oni. Nigdy. Przekonali się o tym wcześniej liczni pechowcy, którzy stanęli mu na drodze, a między nimi…
Sanjinto. Myśli pognały w przeszłość.

*
Shosuro Sakano był wściekły. Nie znosił niesubordynacji, jego ludzie nigdy nie przehawali takich tendencji, wiedzieli czym to grozi. Patrzył teraz na stojącego przed nim samuraja o długich, czarnych włosach spiętych z tyłu głowy, w purpurowej masce zasłaniającej większą część twarzy. Reszta twarzy była biała jak mleko. Kontrastowała z czarnymi włosami. Za nim stali czterej inni wojownicy.
- Nie wykonałeś rozkazu, co to ma znaczyć?
Jego głos był stanowczy, widać było, że Sakano nie znosi sprzeciwu. Wojownik nie poruszył się nawet wciąż patrząc w oczy daimyo. Jeden ze stojących za nim samurajów postąpił krok do przodu mówiąć:
- Na kolana, stoisz przed swoim panem.
Byli w komnacie Sakano, na najwyższej kondygnacji zamku Shidden. Oskarżony wojownik był bez broni. Zarzut dotyczył rozkazu Sakano, który daimyo wydał zeszłego dnia. Rozkazał mianowicie zabić dziesięciu mężczyzn z jednej z pobliskich wiosek. Miała to być kara za ukrywanie przez jej mieszkańców w tajemnicy części zbiorów, by zapłacić mniejszą daninę swemu panu.Gdy sprawa wyszła na jaw, Sakano postanowił potraktować wioskę z właściwą sobie surowością. Polecił kilku samurajom udać się na miejsce i wyciągnąć konsekwencje. Wśród wyznaczonych znalazł się jeden, któremu rozkaz najwyraźniej się nie spodobał. Dla samuraja powinnością najważniejszą jest być poslusznym rozkazom swego daimyo. Ten był jednak inny, dziwny. Sakano już wcześniej zastanawiał się, czy dobrze zrobił przyjmując tego człowieka w poczte swoich samurajów. Ale ów ronin, który musiał wcześniej należeć do klanu Smoka, a być może był nawet jednym z osławionych Ise-Zumi uratował mu przecież życie. I co z tego, pomyślał Sakano, patrząc na nieposłusznego wojownika ze swego podwyższenia. Okazał mu swoją wdzięczność przyjmując go na służbę, wysłał go do szkoły Bayushi gdzie szkolił się przez kolejne dwa lata. Yukune skwapliwie donosiła o wszystkich postępach jakie czynił, a były naprawdę imponujące. Przez jakiś czas Sakano był bardzo zadowolony ze swego nowego samuraja, który uzyskał także uznanie pana Shoju podczas pokazów w Kyuden Bayushi i Sakano publicznie nagrodził go swoją pochwałą. Łącząc techniki szkoły Skorpiona i Smoka Yachizawa stał się wyjątkowo skutecznym wojownikiem. Miał jednak jedną wadę, był zbyt niezależny. Sakano starał się przez jakiś czas przymykać na to oko, ale teraz Yachizawa przesadził i mimo wszystkich wcześniejszych zasług, musi za to zapłacić, a cena będzi wysoka.
Dobrze, że Yukune nie ma na zamku, myślał Sakano, jeszcze by stanęła w jego obronie i również ją należałoby ukarać. A teraz, kiedy wróci będzie już po wszystkim. Jego głowa spadnie i wkrótce o nim zapomnimy. Yukune chyba kocha tego przybłędę, ale nie może się z tym zdradzić to by ją shańbiło. Ciekawe jak zareaguje na wiadomość o jego śmierci.
- Pownienem kazać cię stracić Yachizawa-san, ale biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze zasługi daję ci pozwolenie na seppuku. Chcesz coś powiedzieć?
Stojący przed Sakano wojownik wciąż patrzył mu w oczy. Czterej samurajowie stojący za nim po ostatnich słowach daimyo spojrzeli po sobie zaskoczeni jego łaskawością. Nagle milczący do tej pory wojownik przemówił, jednocześnie ściągając z twarzy maskę. Cała jego twarz, pomalowana była na biało.
- Nie skorzystam z twojego pozwolenia Sakano-sama. Gdybym w ogóle brał pod uwagę takie rozwiązanie, zrobiłbym to już dawno temu, a wtedy los nie postawiłby mnie na twojej drodze i ty również gryzłbyś już ziemię czekając na nowe wcielenie – jego głos był spokojny, ale uważny słuchacz wychwyciłby w nim gniewną nutę – uważasz się za pana życia i śmierci Sakano-sama, a czy wiesz kiedy śmierć przyjdzie po ciebie? Może już nadchodzi?
Ani Sakano ani jego ludzie nie spodziewali się tego, co się potem stało. W momencie gdy daimyo miał właśnie dać wyraz swemu oburzeniu na talk bezczelną odpowiedź, Yachizawa skoczył w jego kierunku. Dopadłszy do Sakano zdzielił go w brodę pięścią, głowa daimyo odskoczyła do tyłu, a ronin prawą ręką wyszarpnął mu miecz z saya. Sakano upadł do tyłu krzycząc coś, podczas gdy jego ludzie dobyli broni.
- Zabić go! – wrzasnął Sakano.
Yachizawa odwrócił się w stronę atakujących go samurajów, błysnęły ostrza.
Skoczył, spadł na podłogę pomiędzy nimi, tnąc szeroko, mierząc w szyję stojącego najbliżej. Głowa samuraja potoczyła się po podłodze. Yachizawa uniknął ciosu drugiego, schylając się ciął go przez brzuch. Usłyszał krzyk ale nie patrzył już w jego stronę, dwóch pozostałych stanęło naprzeciwko niego, przyjęli pozycje. Yachizawa zatrzymał się. Sakano wstał, spojrzał w stronę swego byłego samuraja, teraz już ronina, który właśnie zabił jego dwóch ludzi.
- On ma mój miecz, odbierzcie mu go! Straż!
Był wściekły. Dobył wakizashi, krótkiego miecza, który mu pozostał i ruszył w stronę Yachizawy zachodząc go z lewej. Dwaj samuraje zaatakowali niemal jednocześnie, Yachizawa skoczył do przodu, między nimi. Nie trafili. Ronin zatrzymał się zaraz za ich plecami, z miecza spływała krew. Jeden z nich odwrócił się, drugi stał nieruchomo przez chwilę, potem osunął się na podłogę. Teraz ronin znalazł si ę tuż przy wyjściu, ale Sakano zastąpił mu drogę nie chcąc go wypuścić. Yachizawa dopadł do niego szybkim susem, ciął w przelocie daimyo krzyknął.
Ronin wybiegł z pomieszczenia.
Ostatni pozostały przy życiu z czterech samurajów zatrzymał się patrząc na leżącego na podłodze Sakano trzymającego się za obciętą w przedramieniu rękę. Dłoń leżąca obok w kałuży krwi ściskała wakizashi.
- Na co czekasz? Za nim! – krzyknął Sakano.
Bushi posłuchał, wybiegł na korytarz, ronin już na niego czekał i rozpłatał mu gardło nim ten zorientował się w sytuacji. Wyszarpnął mu zza obi wakizashi, po czym ruszył dalej. Za rogiem wpadł na samurajów Sakano stłoczonych w korytarzu. Ostrza katan i yari mierzyły ku niemu. Zakręcił mieczami i wpadł między nich, krew zbryzgała ściany i sufit, odcięte kończyny potoczyły się po podłodze, krzyki, świst ostrza, brzęk stali…

*

Sanjinto. Tamtego dnia to wspaniałe ostrze zmieniło właściciela. Potem dowiedział się, że ta broń nosi w sobie zaklętego ducha, że jest nemuranai. Przez następne lata służyła mu bardzo dobrze.
Nie musisz się bać, myślał Yachizawa trzymając w objęciach młodą gejszę. Jeśli ten żuraw stanie mi na drodze, Sanjinto wypije jego krew.
Dzień później patrząc na jej odciętą głowę wiedział jak bardzo się mylił zapewniając, że nic jej nie grozi. Wyszedł powoli z herbaciarni, spojrzał na słońce, które wkrótce miało już zajść i skierował się nad brzeg morza. Szedł powoli, myślał. Nadchodząca noc była czasem na przygotowanie się do tego, co miało stać się o świcie.
Zabiję go, albo on zabije mnie. Tak czy inaczej cięcie miecza znowu odmieni czyjś los.
Kilka godzin później, gdy świt się już zbliżał, a podmuchy wiatru rozwiewały jego włosy, pojawiła się niejasna myśl, którą zaczął rozważać. Uświadomił sobie mianowicie, że znowu coś stracił, po raz kolejny tracił tak wiele, a zawsze potem znowu coś nowego zyskiwał, tylko po to, by znowu to utracić. Ojciec, potem matka. Stracił klan, rodzina go wyklęła, wędrował długo aż znalazł nowy dom, nowe nazwisko i Yukune. A potem znów wszystko stracił. Działo się tak dlatego, gdyż nie pasował do tego świata, nie mógł się odnaleźć w miejscu, które mu przeznaczono. Każdy inny odnalazłby się, a jeśli nie, zakończyłby to w sposób uważany za najbardziej honorową śmierć jaką może ponieść samuraj.
Teraz, gdy ponownie odebrano mu to co miał, mimo że tylko przez krótką chwilę, pojawiło się pytanie. Czy szukać dalej? Czy jest jakiś sens w tym wszystkim, w świecie, do którego nie potrafi się dopasować. Czy warto zabijać Inashitsu? Co to da? Może lepiej poczekać na cios Żurawia i odejść z honorem?
Myślał.
W końcu podniósł do ust hichiriki i zagrał raz jeszcze, a kiedy dźwięki popłynęły w dal przestał się zastanawiać i podjął decyzję.
Świtało.

*

Kiedy Inashitsu nadszedł, Yachizawa stał na brzegu wpatrując się w morze. Żuraw zatrzymał się kilka kroków od niego. Wiatr rozwiewał włosy ronina, jego pomalowana na biało twarz prześwitywała między kosmykami czarnych włosów.
Nie padło ani jedno słowo. Stali naprzeciwko siebie, a morska fala obmywała im stopy. Inashitsu miał na sobie białe kimono i błękitną hakamę. Patrzył w oczy ronina. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu Żuraw zmienił pozycję wysuwając do przodu stopę. Rękę położył na rękojeści katany. Yachizawa nie poruszył się. Oddychał powoli, miarowo. Żuraw usiłował wyczytać z jego twarzy cokolwiek, co pozwoliłoby my domyślić się, kiedy ronin zaatakuje, jednak twarz ronina była nieporuszona niczym głaz, a makijaż dodatkowo utrudniał dopatrzenie się w niej jakiejkolwiek wskazówki jednocześnie nadając jej niemal demonicznego wyglądu.
Palce ronina dotknęły rękojeści. Delikatnie…
Uśmiechnął się lekko.
Żuraw nie wiedział, co to oznacza, zmienił ułożenie ciała, zacisnął dłoń na rękojeści. Kropla potu na czole Inashistu nie uszła uwadze ronina, który drgnął lekko prowokująć przeciwnika do ataku. Żuraw krzyknął, błyskawicznym ruchem dobył miecza momentalnie wyprowadzając cięcie skierowane ukośnie, w górę. Miało przeciąć brzuch i klatkę piersiową przeciwnika. Przecięło tylko powietrze, gdy Yachizawa cofnął się o krok. Pojedynczy kosmyk jego czarnych włosów poleciał ku górze, rozsypał się w locie. Ostrze żurawia było teraz wysoko, a dobyty z saya Sanjinto miał przed sobą wolną drogę. Yachizawa nie wydał z siebie dźwięku gdy uderzał. Inashitsu obrócił się starjąc się zejść ostrzu z drogi i prawie mu się udało.
Czerwień zakwitła na białym kimonie.
Stanęli znowu twarzą w twarz. W oczach Żurawia ronin zobaczył to, co chciał. Wściekłość. Przed oczami mignęła mu w ułamku sekundy twarz Satsumi. Teraz miał już wolną rękę by skorzystać z wszystkiego czego się nauczył. Iaijutsu nie wskazało zwycięzcy, a Żuraw nie wykorzystał swojej szansy, teraz nadeszła pora na to, czego uczyły szkoły Bayushi i Mirumoto. Yacjizawa dobył wakizashi. Uniósł obie ręce, obszedł przeciwnika łukiem i poczuł chłodną wodę na stopach. Tamten wodził za nim spojrzeniem.
Ruszyli obydwaj.
Żuraw włożył wszystkie siły w pionowo idące cięcie, podczas gdy ostrza ronina zawirowały wokół niego w szalonym tańcu. Zabrzęczała stal gdy ostrza jednej i drugiej katany spotkały się.
Inashitsu jęknął, spojrzał w dół i zobaczył ostrze wakizashi tkwiące poniżej jego własnego mostka. Jego wzrok spotkał się z wzrokiem ronina, Yachizawa zobaczył w jego oczach rozpacz.
Czy patrzyła na ciebie tak jak ty teraz patrzysz na mnie? Jednym cięciem odebrałeś jej życie, zabrałeś mi radość, a swoje życie zmarnowałeś. Ronin nie wydał z siebie ani słowa, przyglądał się tylko.
Ostrze Sanjinto zatoczyło krąg, a głowa Inashitsu spadła na piasek gdzie oblizała ją woda. Yachizawa wytarł miecze w kimono leżącego u jego stóp samuraja, po czym schował je, podniósł leżący na piasku hichiriki, nałożył kapelusz i wolnym krokiem ruszył brzegiem kierując się na północ.
Z góry dobiegał krzyk mew.

Odpowiedz
#2
Cześć,

zainteresował mnie klimat rodem z kraju kwitnącej wiśni tak też postanowiłem przeczytać.

Cytat: Jego cień wydłużał się i przypominał teraz cień zadaszonej, zamkowej wieży.

Powtórzenie bardzo brzydkie i zbędne.

Cytat:Sięgnął prawą dłonią w bok, gdzie leżały obydwa jego miecze, lecz to nie po nie sięgał.

Ponownie :/ Dodatkowo do czego odnosi się sięgnął? Poprzedni podmiot raczej nie może sięgać po miecz.

Błędnie użyte słowo "melodia" - http://sjp.pl/melodia

Cytat:Krew…leżąca na macie głowa dziewczyny oddzielona od ciała.

Brak spacji po wielokropku. Drugie zdanie jest błędne. Powinno się do czegoś odnosić, jednak tego nie robi. Początek zdania dodatkowo sugeruje już to, co wyjaśniasz w końcówce.

Cytat: Odszedł poprzysiągłszy zemstę, wtedy jeszcze nie pogodzony z faktami, z tym, kim jest, jeszcze nie wtedy.

Powtórzenie. Pogodzony z faktami jest pojęciem abstrakcyjnym w tym przypadku.

Mieszasz czasy.

Cytat:Było zawsze inne rozwiązanie, lecz on tego nie chciał, choć wmawiano mu wciąż, że jest najlepsze.

Przeczytaj raz jeszcze proszę, bo sens uciec gdzieś.

Cytat:Dla niego nie było ono żadnym rozwiązaniem, śmierć nie przynosi rozwiązań, tylko życie może je przynieść.

Co nie było dla niego rozwiązaniem? Całość powinna odnosić się do wcześniejszego zdania, a w obecnie formie nie ma to sensu.

Powtórzenie. Połowa to niestety pseudo filozoficzna papka. Rzucasz słowami chcąc wywołać u czytelnika, sam nawet nie jestem pewien jaki efekt, nie potrafię go nazwać. Jednakże to nie działa, powtórzenia i właśnie wspomniane słownictwo odpycha od dalszej lektury.

Cytat:Szedł powoli, patrząc wprost przed siebie, ubrany był na biało, a biel była kolorem śmierci.

Cytat:Jego twarz była poważna i spokojna.

Cytat:Na jego twarzy, w przeciwieństwie do twarzy Ichinady dało się wyczytać to i owo, gdyż nie ukrywał uczuć zbyt skutecznie.

Autorze, z tego co przeczytałem, a zauważ, że jest tego niewiele, wnioskuje, że korekty brak. Przykro mi, ale ja za Ciebie tego robić nie będę. Inni pewno też nie. Oczekując pracy od innych, bo wysiłek wkładany w poprawę teksu oraz parady to niewątpliwie czasochłonne zajęcie, powinieneś także sam dać coś od siebie, uszanować czytelnika.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#3
Uszanowanie zwykłem okazywać na różne sposoby, jednym z nich jest zapoznanie się z całością tego co komentuję zanim komentować zacznę.

Cytat:Powtórzenie bardzo brzydkie i zbędne.
Nie zgodzę się (tzn nie z faktem, że powtórzenie, z tą drugą częścią). Tak po prostu.

Cytat:Ponownie :/ Dodatkowo do czego odnosi się sięgnął? Poprzedni podmiot raczej nie może sięgać po miecz.
Nie mam pojęcia w czym problem.
Dlaczego nie może?
Cytat:Drugie zdanie jest błędne. Powinno się do czegoś odnosić, jednak tego nie robi.
To potok myśli, nic nie musi się w nim do niczego odnosić.

Cytat:Pogodzony z faktami jest pojęciem abstrakcyjnym w tym przypadku.
I w czym leży problem?

Cytat:Mieszasz czasy.
W którym miejscu?
Cytat:Przeczytaj raz jeszcze proszę, bo sens uciec gdzieś.
Nie uciekł, jeszcze go wyraźnie nie nakreślono.
Cytat:Co nie było dla niego rozwiązaniem?
Wyjaśnić łopatologicznie?
Cytat:Przykro mi, ale ja za Ciebie tego robić nie będę.
Nie przypominam sobie żebym prosił o korektę Tongue

Cytat:Rzucasz słowami chcąc wywołać u czytelnika, sam nawet nie jestem pewien jaki efekt

Nie wiem czego się tam dopatrujesz, ale chyba nie odbieramy na tych samych falach.

PS. tak po prawdzie to bardziej interesują mnie ogólne uwagi odnośnie całokształtu, niż punktowanie szczegółów (w tym i zupełnie wydumanych).
Odpowiedz
#4
bezkresny bezmiar to pleonazm.
Cytat:
Cytat:Jego cień wydłużał się i przypominał teraz cień zadaszonej, zamkowej wieży.
Powtórzenie bardzo brzydkie i zbędne.
Powtórzenie jest faktycznie nieciekawe, a już absolutnie zbędne i łatwe do zniwelowania. Starczy napisać, że przypominał kształt wieży, albo po prostu zadaszoną wieżę.
Mnie osobiście bardziej zastanowiło, czemu ta wieża jest zadaszona. Szczegół o tyleż zbędny, że niczym nie poparty, niczego nie wnosi. Na ten przykład, gdyby ten osobnik był w czapce, kapeluszu, kapalinie czy tym bardziej wietnamce, już bym na to spojrzał inaczej.
Cytat:Sięgnął prawą dłonią w bok, gdzie leżały obydwa jego miecze, lecz to nie po nie sięgał.
Z kolei to zdanie jest po prostu wybitnie nieporadne. Nie łapię zarzutu Magicznego, ale nie mam sił się zastanawiać; ja tam wszystko tu rozumiem. Problem w tym, że tak się nie pisze. Powiesz: kwestia gustu. A ja się z tobą kłócił nie będę. Gdybyś liczył na moje zdanie jednak - zgroza. Jakiś taki palaver na siłę i okrętką, zamiast wprost do rzeczy. Myślę, że chciałeś przemycić informację o tym, co się znajduje w pobliżu (i dobrze), ale wyszło to bardzo nieumiejętnie, jakby bez namysłu i z finalnym "a huk, niech tak zostanie". Magiczny ma racje co do korekty i tak a propo - wątpię, żeby ktoś chcial się zmuszać do czytania całości, skoro już w połowie odbiera ją jako chociażby nieciekawą (co dopiero pełną błędów) i zapewne większość tak zrobi, nie doczyta, ale tylko nieliczni, jak Magiczny, pomyślą, że mimo wszytko sporządzony, acz niepełny, komentarz będzie dla autora cokolwiek cenny. Gorzej jak autor jest nieomylny i sobie powiedzieć nic nie da - i kops, qui bono?
Dla ścisłości, to muszę powiedzieć, że nie sądzę, abyś się uważał za nieomylnego. Dawno juz stwierdziłem, że niektórzy autorzy, świeżo odsłaniajacy się na krytykę, nie zahartowani w tym, reagują instynktownie obroną - tak jakby ich ktoś atakował. Obroną konieczną, że tak powiem. Nic bardziej niewłaściwego. To nie są ataki, tu nie trzeba walczyć o rację, ba, nawet dyskutować nie trzeba. Uwagi komentującego są po to, aby je autor przetrawił - najlepiej tak, jakby padły z jego własnej strony; zwykłe wątpliwości, które postanowił rozważyć. W tych sprawach nie można być zbyt perfekcyjnym. To jest Sztuka, podkreślam. Mierzymy w Sztukę.
Cytat:
Cytat:Krew…leżąca na macie głowa dziewczyny oddzielona od ciała.
Brak spacji po wielokropku. Drugie zdanie jest błędne. Powinno się do czegoś odnosić, jednak tego nie robi. Początek zdania dodatkowo sugeruje już to, co wyjaśniasz w końcówce.
Brak spacji po wielokropku?? No dobrze, racja, ale... Kurde no, nie bądźmy tacy pedantyczniUndecided na co to komu? Gdybym przy czytaniu czegokolwiek zatrzymywał się na takich duperelach i je punktował... w życiu niczego bym tu nie doczytał. A jednak doczytuję (niektórych to zdziwi).
Drugie zdanie nie tyle jest błędne, co nie jest zdaniem, a kontynuacją - po wielokropku. Bardziej książkowo może, niż polonistycznie, ale jednak; takie rzeczy się przyjmuje, wielokropek jako urwanie zdania. IMO w tym wypadku wypada ciut niekorzystnie, ale nie zaprzątałbym sobie tym głowy.
Cytat:Odszedł poprzysiągłszy zemstę, wtedy jeszcze nie pogodzony z faktami, z tym, kim jest, jeszcze nie wtedy.
Makabrycznie koślawe zdanie. Aż ciężko je w ogóle zrozumieć.
Cytat:
Cytat:Było zawsze inne rozwiązanie, lecz on tego nie chciał, choć wmawiano mu wciąż, że jest najlepsze.
Przeczytaj raz jeszcze proszę, bo sens uciec gdzieś.
Podbijam o tyle, że znowu jest nieporadnie. Sens da się odczytać (wmawiano mu, że INNE rozwiązanie jest najlepsze, lecz on tego rozwiązania nie chciał - czyjejś tam śmierci, z tego co rozumiem) ale zaserwowano go czytelnikowi w formie niewdzięcznej i pokręconej. Jest i tak w miarę, dla ciebie pewnie jest nawet idealnie, ale zaufaj komuś, kto to czyta po raz pierwszy - ja potrzebowałem paru prób, aby się połapać. To tak jakby nakręcić cokolwiek przejrzystą, a powiedzmy dynamiczną scenę w filmie, ale ją przy tym mocno zmroczyć brakiem dobrego oświetlenia. Nie musi być wielkiego błędu w jej tworzeniu, za to na obrazie widz ma prawo się pogubić, doszukując się istoty rzeczy, a co dopiero detali.

Z tego, co widzę, mój poprzednik i tak przeczytal więcej niż ja. Brałem się za to opowiadanie już wczoraj, ale technicznie na tyle niedomaga, że nie przynosi przyjemności, bardziej męczy. Ciekawiło mnie, kto mocny przez to przebrnie.
A zabieram głos, bo wierzę w zaletę takich miejsc, jak to. I wierzę w korzyść, jaka płynie z każdego słowa na temat tekstku, który ktoś chociażby liznął. Posmakował, więc może powiedzieć, czy mmm, czy fe. I wówczas poważny, otwarty na uwagi kucharz weźmie to pod wgląd. Twoje dzieło, ja tak na to patrzę, dzieło każdego amatora, powinno znajdować się cały czas w produkcji, ciąglę dojrzewa w garnku, a ty je nadal mieszasz, aż stężeje do ostatecznej formy. Możesz sam lub komuś dać zanużyć palucha na spróbowanie. Coś zawsze będzie brakować, ale w końcu coraz więcej buź się uśmiechnie, a dłonie pomasują brzuchy. I autorowi też się efekt spodoba, gwarantuję. Nie każdego trzeba słuchać, ale sugerować sie radą - warto. Nie zaperzać się, tu nie chodzi o przechwałki i pacyfikację, serio. Czynimy założenie, że nikt nie przyszedł na siłę psioczyć na tekst ani go po koleżeńsku chwalić, choć kto to zagwarantuje? No ale to tyle. Reszty się słucha i wyciąga wnioski. Nie, nie należy bezrefleksyjnie się skłaniać ku każdej krytyce i mieć to za świętą regułę tutaj, ale należy każdą krytykę kilkakrotnie i z pokorą przemyśleć; toż korzyść ma być dla autora, a nuż gdzieś tam ona siedzi, szkoda by ją olać.
Fakt, że ktoś nie dotrwał do końca opowiadania JEST istotny i wiele sygnalizuje (spójrz na to tak, że być może nikt tu się nie wypowie i z niczym per saldo zostaniesz; a tak chociaż masz sygnał, iz nie tyle tekst olano, co po prostu nie przypadł do gustu). A jak ktoś dodatkowo wytłumaczył, czemu nie dotrwał, to jest to już w ogóle prezent. Zrób, radzę pobożnie, korektę, wyłap ile zdołasz i trzymaj kciuki, żeby ktoś przymknął oko na resztę potknięć - tych, których sam nie wyłapiesz; rzecz normalna i pewna u każego - bo jest to punkt numer jeden, aby tekst był jak najpoprawniejszy i czytał się płynnie (no... jak ktoś ma wyjatkowo ekspresyjny sposób opisywania wydumanej historii, to zepchnąłbym to na numer dwa; od biedy można grzeszyć)
Odpowiedz
#5
Faktem jest, że podchodzimy na forum do tekstów przyszłych autorów z myślą, że kiedyś chcieliby oni wydać to na papierze zwykłym, czy to elektronicznym. Drogi autorze błędem jest myślenie, że jakikolwiek redaktor w wydawnictwie nie odrzuci Twojego tekstu (nawet jak będzie najlepsze na świecie) jeśli w drugim zdaniu dostrzeże już błędy.

Komentują tutaj często osoby, które same piszą, a przede wszystkim sporo czytają. Komentarz to porada, a tłumaczenie się z wymienionych błędów jest najzwyczajniej w świecie bezcelowe. Gdybym nie napisał tych kilku słów nigdy byś nie dowidział się, że Twoje opowiadanie mnie odrzuciło. W taki sposób traci się czytelników. Pamiętaj proszę, że tekst winien bronić się sam.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#6
Magiczny, masz zatrzeżenia do tekstu i w porządku, ale mniej więcej połowa z twoich uwag jest tak napisana, że w ogóle nie wiem o co chodzi, więc trudno żeby były pomocne.

Miriad napisał(a):Sens da się odczytać (wmawiano mu, że INNE rozwiązanie jest najlepsze, lecz on tego rozwiązania nie chciał - czyjejś tam śmierci, z tego co rozumiem)
To jest problem tego rodzaju - mamy coś, co celowo nie zostało podane w sposób jasny i wyrazisty na samym początku, czytelnik zatrzymuje się na tym i zastanawia o co chodzi, podczas gdy odpowiedź i wyjaśnienie czeka sobie w dalszej części tekstu i żeby zrozumieć o co chodziło, trzeba najpierw do tej dalszej części dobrnąć. W tym wypadku chodzi oczywiście o seppuku jako uniwersalny sposób na zmycie swych win, tak prawdziwych jak i tych, którymi ktoś bohatera niesłusznie obarczył - jak w przypadku ojca bohatera w akapicie kolejnym, w odniesieniu do samego bohatera wyjaśnienie czemu miałby to robić jest podane dopiero później, wraz z przedstawieniem tego co mu się przydarzyło.

Cytat:Mnie osobiście bardziej zastanowiło, czemu ta wieża jest zadaszona.

Temu:
[Obrazek: Samurai-hat.jpg]
Wink
Zdaje się, że fakt noszenia przez niego kapelusza nie został ostatecznie wspomniany odpowiednio wcześnie.

Chyba trzeba było dać przedmowę i wyjaśnić jedną istotną rzecz. Mianowicie: to dziesięcioletni tekst przepisany z wykopanego z szuflady zeszytu, w którym powstał "z marszu" i bez niemal żadnego poprawiania czegokolwiek, którego nigdy nigdzie nie opublikuję choćby dlatego że jest osadzony w świecie do którego nie mam żadnych praw, został więc wrzucony raczej z chęci sprawdzenia co o nim ludzie powiedzą ogólnie (głównie w odniesieniu do fabuły i układu całości), niż po to by się dowiedzieć, że dekadę temu zbudowałem jedno, drugie czy trzecie niezgrabne zdanie. A do takich komentarzy ktoś musiałby przeczytać najpierw całość, a nie zatrzymywać się na każdym wielokropku. Oczywiście wtedy uwaga ogólna w rodzaju "jest dużo niezgrabnych zdań (przykład), powtórzeń (przykład)" itp też byłaby przydatna. No ale powinienem o tym wspomnieć na samym początku (dodałem odpowiednią adnotację, żeby niepotrzebnie nie tracili czasu ci, którzy nie są zainteresowani czytaniem tego rodzaju tekstów), możliwe że akurat to forum nie jest miejscem na takie teksty.

Natomiast uwagi takie jak powyższe bardziej by się przydały w temacie sąsiednim https://www.via-appia.pl/forum/watek-pro...sie-tytulu, z tego względu, że zawiera tekst o pięć lat młodszy, pisany już od początku na kompie, z którego prędzej mogę zrobić jakikolwiek użytek.

Jeśli wrzucę jakieś teksty bardziej aktualne (a takowe powstają), to dopiero po (przynajmniej wstępnej) korekcie.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości