Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jedna z wielu
#1
Planeta Vertax, położona na zachodnich rubieżach galaktyki cieni była omijana z daleka przez promy pasażerskie, oraz handlowców. Istniał jedynie jeden, bardzo stary szlak handlowy, który zahaczał o tamte niegościnne, pełne licznych zabłąkanych meteorytów rejony.

Sama planeta również nie była zbyt gościnna. Stwórca podzielił jej powierzchnie na siedem kontynentów, które dzieliła wraz ze swoimi odnogami wielka rzeka „Amma”. Jedynie nieliczne mosty zbudowane przez antycznych „Nigerian” spajały ze sobą siedem różnych światów. Były to wąskie nitki czegoś w rodzaju dróg, które były dla lokalnej ludności tak cenne, że pierwsze prawo naturalne „Nigerian” mówiło wyraźnie o zakazie ich niszczenia i żaden z siedmiu królów nigdy nie odważył się go złamać.

Ludność, która uważała się za bezpośrednich następców swoich boskich poprzedników nie stroniła od wszelkiego rodzaju konfliktów. Granice imperiów jednak od wieków przebiegały nienaruszone wzdłuż wielkiej rzeki, a wszelkie zmiany w układzie terytorialnym miały często charakter incydentalny i chwilowy.

Najwyższym punktem planety była lodowa góra nazywana często „Dachem”. Był to punkt położony na jednym z najgorętszych kontynentów, którego niemal całą powierzchnię porastała bujna dżungla. To jej wyjątkowo duża wysokość sprawiała, że temperatura na górnych partiach często była niższa niż minus dwadzieścia stopni w ziemskiej skali.

Często widoczny nad pułapem chmur szczyt górował nad gęstym lasem różnego rodzaju drzew, co czyniło go znakomitym punktem orientacyjnym dla licznych karawan kupieckich nawet i na całym kontynencie.

Szarpany różnego rodzaju wiatrami wierzchołek stanowił również idealny punkt orientacyjny dla licznych handlarzy, którzy w swoich transporterach powietrznych, ze względu na toczący się w tamtych okolicach konflikt plemienny często zaglądali w tamte strony.

Ze względu na ilość konfliktów rynek broni był niezwykle chłonny. W wojnach wojowano dosłownie wszystkim, jednak wciąż podstawowym narzędziami walki pozostawały łuki i miecze. Nie brakowało również prymitywnych armat. Jeżeli jakiś wyjątkowo chciwy handlarz sprzedał któremuś z władców bardziej zaawansowaną technicznie broń natychmiast stawał się wrogiem numer jeden dla całej reszty monarchów.

Karolina nie należała do strachliwych kobiet. Braku jakichkolwiek zahamowań nauczyły ją okolice, w których się wychowała. Niespokojna środkowa część starego kontynentu na starej planecie, również była pełna zdrady i różnego rodzaju nie przemyślanych decyzji. Wychowała się na nich i sama często popełniała głupie błędy. Zwłaszcza jeżeli chodziło o mężczyzn.

W swoim zawodzie nie miała co liczyć na związek z bogatym maklerem, albo jeszcze lepiej – przystojnym aktorzyną.

Tak naprawdę nigdy tego nie pragnęła. No morze za swoich dziewczęcych lat lubiła uciec od przygnębiającej rzeczywistości pełnej czołgów i broni palnej w świat fantazji. Wyrosła jednak na piękną i co ważniejsze – mocno stojącą na gruncie rzeczywistości – kobietę.

Nie lubiła dyscypliny, jakichkolwiek zbliżeń i stroniła od porządku. Jej znacznie przestarzały technicznie UV010 nigdy chyba nie był wystarczająco zadbany, by dla kogokolwiek przedstawiać jakąś wartość. Dla niej samej transporter był jedynie narzędziem podłej pracy. Niczym więcej.

UV010 był prostokątną bryłą z czteroma silnikami wtopionymi w burty z obu stron transportera. Wąskie szyby wbudowano jedynie w kabinie pilotów, gdzie znajdowały się tylko dwa fotele i stanowisko radiotelegrafisty.

Masywną kierownice umieszczono jedynie przed siedzeniem z lewej strony, a ewentualny drugi pilot mógł co najwyżej czuwać nad licznymi wskaźnikami wbudowanymi w panel przed nim. Większość z nich była okrągła za wyjątkiem kwadratowego ekranu, który znajdował się na samym środku tablicy rozdzielczej.

Nie działał już w chwili gdy kupowała cały ten sprzęt od jakiegoś podejrzanego dilera, gdzieś po drugiej stronie galaktyki.

Kierownica również szwankowała i zawiodła kobietą już nie jeden raz, dlatego za zwyczaj musiała polegać jedynie na autopilocie, który na szczęście dawał się programować w trakcie trwania podróży.

Kierownica aktualnie służyła jedynie do oparcie na niej stóp w skórzanym obuwiu, które było już znacznie sfatygowane, ale nie śpieszyła jej się z jego wymianą. Głównie dlatego, że najbliższy sklep z frykasami tego typu mieścił się dwie galaktyki dalej.

Kobieta siedziała wygodnie, oparta plecami o wyżłobione oparcie fotela, które pełne dziur i plam po różnorakich napojach ledwie spełniało swoje pierwotne zadanie.

Obcisłe spodenki, stanowczo już sprane kleiły jej się do ud Karoliny. Częściowo z brudu, a częściowo w skutek źle nastrojonego systemu podtrzymywania życia, który sprawiał, że temperatura w przedziale pilotów wynosiła chyba z trzydzieści sześć stopni Celsiusza. Nogawki były długie aż do kolan, głównie dlatego wpatrywała się w nagi goleń jednej z nóg i myślała sama nie wiedziała o czym.

Nader wszystko nie znosiła zapachu metalu w kabinie, którego nigdy nie zdołały pokonać jakiekolwiek urządzenia wytwarzające zapachy. W końcu zdesperowana dziewczyna dała za wygraną i przestała je stosować. Pulpit i tak w końcu był dość zagracony chociażby całą stertą pustych puszek po napojach.

Do zapachu zdołała się w końcu przyzwyczaić, podobnie jak do uporczywego uczucia żelaza w jamie ustnej, który zawsze w końcu jej towarzyszył podczas długich podróży.

Czarna koszula z krótkimi rękawami, która była nie tylko męska, ale i stanowczo za duża dla kobiety o tak smukłej figurze jak ona, również nie wyglądała szczególnie elegancko. Jednak górna cześć garderoby wyglądała znacznie lepiej, głównie dlatego, że czarna koszula nie była aż tak sprana.

Karolina nigdy specjalnie nie zwracała uwagi, na to jak się ubrać. Najważniejszą rzeczą dla dziewczyny było jedynie to, żeby było co na siebie wrzucić. Niestety niechlujny wygląd, oraz zawód jaki wykonywała często nie wystarczył by odstraszyć potencjalnych adoratorów. Bawiło ją to do czego skłonni są mężczyźni by zdobyć kobietę. Czasem nawet im się to udawało, lecz żaden z nich nie mógł jak do tej pory liczyć na dłuższą znajomość.

Ciemne włosy z jasnymi odrostami, pomimo, że ścięte do kości brody wiązała w kucyk, który sterczał z jej głowy często figlarnie niczym u małej dziewczynki.

Karolina odchyliła głowę do tyłu na oparciu fotela i spojrzała leniwie w bok, gdy mijała „dach”. Przez dawno nie mytą szybę widziała jak biały od śniegu szczyt góry mija ją równie leniwie.

Uśmiechnęła się lekko do swojej romantycznej duszy, gdy zwróciła uwagę na malownicze obłoki chmur, które gnane wiatrem rozdzierały się o szczyt góry niczym prześcieradło.

Rysy twarzy na co dzień ostre i wyraźne stały się w jednej chwili łagodne. Dziewczyna zmrużyła oczy, które wiecznie wydawały się jej za duże. Na wąskich ustach, których chyba nigdy jeszcze nie wymalowała żadną szminką pojawił się nieznaczny uśmiech. Zmarszczyła nieco grube brwi w zamyśleniu.

Mały punkt w ognistej łunie, który wydawał się początkowo lecieć wzdłuż toru lotu transportera, stawał się stopniowo coraz większy. Dziewczyna oczywiście zwróciła na niego uwagę, jednak w skutek zmęczenia długim lotem źle oceniła trajektorię lotu ognistej kuli.

Zareagowała gwałtownie dopiero gdy ujrzała meteoryt w całej jego okazałości, czyli zdecydowanie za późno. Gwałtownym skurczem mięśni brzucha znalazła się przy masywnej kierownicy transportera. W panice przesunęła wajchę autopilota i pchnęła kierownice przed siebie, modląc się niemal na głos o jakąkolwiek reakcję maszyny. Ta zareagowała jednak zdecydowanie zbyt powolnie, a potężne uderzenie przekrzywiło kadłub o solidne stopnie w lewo.

Nie zapięte jakimikolwiek pasami ciało dziewczyny najpierw upadło gwałtownie na podłogę, potem uderzyła głową o burtę. Nie było czasu na dochodzenie do siebie, a tym bardziej sprawdzanie czy głowa jest cała. Karolina jak najszybciej wskoczyła z powrotem na fotel i spróbowała ocenić sytuację, a zarazem dojść do siebie.

Wszystkie alarmy huczały w niebo głosy. Czerwona żarówka wisząca w środkowej części sufitu obmiatała pomieszczenie raz za razem czerwonym światłem. Dziewczyna spojrzała w pierwszej chwili na okrągły wskaźnik wysokościomierza, umieszczony tuż za kierownicą. Gruba wskazówka zegara powoli, ale konsekwentnie informowała ją o coraz niższej wysokości transportera. Gęsty las porastającej ogromne połacie terenu dżungli właśnie się kończył, ustępując tym samym miejsca piaskom pustyni.

Dziewczyna w panice przekręciła kierownicę w lewo i pociągnęła do siebie. Maszyna obróciła się tym razem o wiele sprawniej w drugą stronę. Ulżyło jej, gdy tylko znowu zobaczyła za popękaną szybą drzewa dżungli, oraz wierzchołek dobrze znanej sobie z widzenia góry.

Sama nie wiedziała czemu, ale poczuła się chociaż na moment bezpiecznie, a napięte dotychczas do granic możliwości mięśnie brzucha i karku rozluźniły się wprawiając dziewczynę w błogi nastrój.

Patrzyła nieprzytomnie przed siebie, prosto w sam biały wierzchołek. Nagle przestał ją obchodzić dźwięk alarmu, który ciągle wył. Gdy ledwie słyszalny, metaliczny głos obwieścił z ukrytego gdzieś w kabinie pilotów głośnika :

- silnik jeden, dwa wyłączony.

Nie spuszczając wzroku z celu swojej podróży po raz kolejny przechyliła kierownicę, jednak tym razem w zupełnie drugą stronę. Lewy bok maszyny, mimo wszystko zaczął powoli obracać się w dół. Słyszała wyraźnie jak czubki najwyższych drzew zaczynają omiatać spód kadłuba.

Dla pewnej części duszy dziewczyny stało się natychmiast jasne, że nie uda się rozbić na samym szczycie. Była już zdecydowanie za nisko ponad ziemią. Z poza czubków kolejnych drzew wyłoniła się niemal nieruchoma tafla jeziora.

Karolina nawet nie zasłoniła twarzy przed hektolitrami letniej wody jaka natychmiast zalała pomieszczenie pilotów, gdy tylko kwadratowy przód transportera z niebywałym świstem spadającego samolotu uderzył w toń jeziora. Impet uderzenia był jednak z początku zdecydowanie za silny by dziewczyna usiedziała na fotelu. Już myślała, że uderzy w gruba szybę, więc zacisnęła powieki.

Ściana wody odepchnęła jednak ciało dziewczyny zdecydowanie za wcześnie, by stała jej się krzywda. Nawet nic nie poczuła gdy przeleciała za oparcie fotela, a ból sprawiło jej dopiero uderzenie kręgosłupem o tylną ścianę kabiny. Najgorsze z tego wszystkiego był jednak cios w potylicę, który nastąpił setne sekundy później. Tylko dzięki niesamowitemu szczęściu, oraz chyba silnej woli udało jej się zachować przytomność umysłu.

Gdy otworzyła oczy całe pomieszczenie zalała już woda, a cały przód maszyny znalazł się pod tafla jeziora. Instynktownie nachyliła się w stronę przednich szyb kabiny pilotów. Odepchnęła się nogami z całej siły od tylnej ściany i zaczęła energicznie wiosłować rękami.

Płynąc niczym żaba przecisnęła się przez prostokątną dziurę, jaka powstała w miejscu, w którym była kiedyś szyba. Najpierw spojrzała w dół, gdzie zobaczyła całe mnóstwo różnego rodzaju zieleniny, potem w górę.

Błękitna tafla wody zbliżała się coraz bardziej, aż w końcu dziewczyna mogła wziąć głęboki oddech na powierzchni. Jeszcze przez chwilę patrzyła się w powietrze oddychając przy tym głęboko i nie mogąc uwierzyć we własne szczęście rozglądnęła się energicznie w obie strony.

Czuła w ustach smak słonej wody, a do jej uszu zaczęły dochodzić odgłosy jakiś dziwnych ptaków, które przelatywały chyba bezpośrednio nad jej głową. Widziała również wystającą z wody ładownię transportera z jeszcze widoczną dziurą, która za pewne powstała w skutek niedawnej kolizji.

Transporter wydawał się tonąć szybko na oczach dziewczyny, tak że w końcu błękitne wody jeziora pochłonęły go bez reszty.

Nie miała zielonego pojęcia jakie drapieżniki żyją w środowisku, w którym się znalazła, głównie dlatego zaczęła płynąć do najbliższego brzegu bardzo powoli. Naprawdę uspokoiła się dopiero gdy poczuła pod zniszczonymi podeszwami butów kamienie, a woda zaczęła sięgać jej zaledwie po pas.

Jeszcze dobrze nie wyszła z wody, a osunęła się na kolana. Była wykończona. Poczuła ogromny głód, który domagał się zaspokojenia. Zrezygnowana usiadła na kamienistym dnie i odgarnęła kosmyki mokrych włosów z czoła. Wiedziała, że musi pozbierać myśli, co wydawało jej się w tamtych chwili rzeczą nie możliwą. W dużej mierze z powodu wciąż pulsującego bólu w potylicy. Nawet zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie skończyło się na wstrząsie mózgu.

Odgarnęła natrętne myśli, które z pewnością nie były pomocne w zaistniałej sytuacji i spróbowała spojrzeć na swoje położenie nieco z innej perspektywy. Wylądowała, a raczej rozbiła się w zupełnie nie znanym dla siebie środowisku, bez żywności i jakichkolwiek przyrządów nawigacyjnych. Jak na razie wiedziała, że za dnia panuje ogromna wilgotność i wysokie temperatury. Nie miała zielonego pojęcia jakie rośliny są jadalne, a jakie trujące. Nie wiedziała wreszcie czy ta dzicz jest zamieszkana i jakie występują w niej drapieżniki. Jedyna broń na jaką mogła liczyć właśnie osiadała na dnie jeziora. Poczuła gwałtowne ukłucie w żołądku na myśli ile straciła już na samym początku tej parszywej przygody pieniędzy.

Spojrzała jeszcze raz tym razem z ukosa na wystający z poza najbliższej kępy drzew wierzchołek „dachu”. Nie wiedziała dlaczego, ale instynkt prowadził ją prosto na jaj skaliste szczyty. Czuła, że ma tam sprawę do załatwienia, jednak nie miała zielonego pojęcia jaką. Zawsze polegała na swoim instynkcie, a teraz nawet musiała. W końcu żaden inny pomysł nie przychodził jej do głowy.

Karolina wciąż nie otwierała oczu. Czuła jedynie chłód drewnianych bali na plecach, z których zbudowano ołtarz. Zimne powietrze, pomimo ciepła bijącego z rozmieszczonych w okuł dziwacznych pochodni raz po raz wypełniało jej żołądek. Wiedziała, że jest całkowicie naga, jednak ktoś chyba w trosce o moralność swoich współbraci przykrył ją białym prześcieradłem.

Nie wiele pamiętała z wydarzeń, które nastąpiły tuż po tym jak zemdlała na tym przeklętym brzegu. Wiedziała, jedynie że letnia woda wlała jej się do płuc i nie było czym oddychać. Nie mogła jednak znaleźć w sobie dostatecznie dużo siły by siły się podnieść, dlatego pozostawało jej jedynie czekać na śmierć.

Wtem poczuła jak czyjeś kościste palce zaciskają się w okuł jej obu przedramion i podnoszą głowę ku górze. Spuściła wtedy brodę odrobinę na duł i z otwartymi ustami łapała nieco rozpaczliwie powietrze. Zanim obraz przed jej oczami zamazał się na dobre zdążyła zobaczyć jedynie fragment białej szaty przed sobą.

Słyszała jedynie doniosły głos, a nawet okrzyki jakiegoś wariata w białym płaszczu, który odwrócony tyłem do ołtarza wygłaszał jakieś dziwne i niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka przemówienie. Podnosił przy tym co jakiś czas ręce do góry i zadzierał brodę.

Grono jego, lub czegoś wyznawców stała przed tym dziwnym człowieczkiem nieprzytomnie się w niego wpatrując. Wszyscy oni dla odmiany włożyli czerwone szaty, a raczej prostokątne worki z okrągłymi otworami na głowę.

Karolina sama nie wiedziała czemu, ale po raz kolejny spróbowała poruszyć rękoma. Zupełnie jak by więzy, które trzymały jej nadgarstki przytroczone do drewnianych pali miały natychmiast zniknąć, a ona sama zejść z drewnianego ołtarza i obwieścić wszystkim, że robi sobie przerwę.

Uśmiechnęła się chyba nawet trochę obłąkańczo do swoich myśli i otworzyła powieki. Zobaczyła grono gwiazd przez poszarpaną dziurę w skale, którą natura tej zakazanej planety za pewne rzeźbiła przez całe tysiąclecia. Teraz owoc jej czasochłonnej pracy wisiał nad głową dziewczyny.

Rzuciła okiem również na plecy wariata, który jej zdaniem przejawiał tej nocy cechy typowego socjopaty i człowieka cierpiącego co najmniej na kompleks boga.

- Ale potrzeba ci kobiety facet, ale na mnie nie licz ...

Stwierdziła do siebie po cichu. Mimo dobrego humoru jaki sama nie wiedziała dlaczego dopisywał jej od przebudzenia wiedziała, że to wszystko może skończyć się po prostu źle. Znowu zamknęła powieki i spróbowała się skupić. Wiedziała, że na pewno jest jakiś sposób by się oswobodzić. Zawsze przecież był.

Nieco garbaty facet wreszcie umilkł. Karolina zdezorientowana popatrzyła się na niego i zobaczyła jak jakiś człowiek w czerwonej szacie niesie mu umieszczony na złotej tacy żółty przedmiot. Niestety była jak na razie zbyt daleko, by dojrzeć co to było. Dopiero gdy mężczyzna podniósł go z namaszczeniem do góry, zorientowała się, że to sztylet.

W pierwszym odruchu zacisnęła spazmatycznie usta i poruszała energicznie stopami. Nie czuła żadnych więzów. Nie dowierzając własnemu szczęściu i chyba głupocie zgromadzonych, którzy ją uwięzili ułożyła usta jak by do pocałunku.

- No nie ... nie do wiary

Powiedziała do siebie i wyprostowała sztywno nogi w kolanach. Jak zawsze w sytuacjach stresowych zwilżyła szybko usta językiem i czekała cierpliwie na dogodny moment.

Mężczyzna w białej szacie zbliżył się do ołtarza powoli, cały czas nie spuszczając sztyletu. Stanął na wysokości środka drewnianego ołtarza i spojrzał na twarz dziewczyny zupełnie tak, jak by był w jakimś śnie. Jego oczy wydawały jej się być przez chwilę czerwone, ale nie było czasu by się mu dłużej przyglądać.

Karolina zdarzyła jedynie poruszyć nogami gdy przez szparę nad jej głowa wleciał nad zwyczaj cienki piorun, który nad spodziewanie jasno oświetlił wszystkie ściany jaskini i natychmiast uderzył w wystający z dłoni napastnika fragment złotej rękojeści sztyletu.

Nie był duży, jednak mężczyzna stanął jak wryty z rozdartymi na oścież oczami i zadartą do góry brodą. Dziewczyna zdezorientowana zaniechała na moment ataku i to był chyba jej jedyny błąd tego wieczora.

Ostrze błyskawicznie przebiło jej zakryty białym suknem brzuch. Karolina nie czuła bólu. Nawet zdążyła pomyśleć, że tak się umiera i zupełnie nieprzytomnie zadarła brodę do góry. Jednak jej serce nadal biło, a ona sama nie traciła sił.

Krew w żyłach dziewczyny zaczęła palić jej wnętrzności żywym ogniem, a ona sama chyba po raz pierwszy w życiu zaczęła piszczeć wniebogłosy. Przerażona czuła jak traci kontrolę nad własnym ciałem. Chyba w ostatnim całkowicie przytomnym odruchu, kopnęła cały czas stojącego przy ołtarzu mężczyznę prosto w twarz.

Sama nie wiedziała jakim sposobem zdołała wreszcie wyrwać trzymające ją więzy i wstać prawie jak by nigdy nic ze swojego osobliwego więzienia.

Doskonale czuła jak zasłaniający ją do tej pory, kawałek materiału z suwa się z jej piersi oraz ud. Nie obeszło jej to jednak wcale i po chwili stała przed grupką oszołomionych uczestników ceremonii zupełnie jak ją pan bóg stworzył.
Zwróciła uwagę również na mistrza ceremonii, którego ciało leżało nieprzytomnie w zupełnie nie naturalnej pozie przy najbliższej ścianie.

Odruchowo dotknęła palcami lewej dłoni miejsca na brzuchu, gdzie powinien znajdować się sztylet. Niczego jednak nie poczuła prócz jedwabistej cery.

Gdy poruszyła językiem natychmiast poczuła nie naturalnie wyrośnięte zęby trzonowe, których spory fragment chyba wystawały jej ust. Dla pewności dotknęła palcami ręki oba kły . Gdy poczuła kości w miejscu gdzie się tego spodziewała cofnęła nieco przestraszona rękę i spojrzała tępo w stronę zebranych.

Ci zamiast uciekać skłonili się w spazmatycznym odruchu i uklękli na kamiennym podłożu nie podnosząc głów. Wtedy dopiero mężczyzna, którego powaliła chwilę wcześniej otworzył oczy i w panice wyciągnął otwartą dłoń w stronę swoich towarzyszy, krzycząc przy tym w panice :

- Nie ! Ceremonia wstąpienia nie została jeszcze zakończona, ona wciąż jest sobą !

Jego towarzysze jednak nie zareagowali, tylko klęczeli z pochylonymi nisko głowami w milczeniu mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.

Karolina odruchowo skierowała wyprostowaną w łokciu rękę w stronę nieszczęśnika, a ten natychmiast zamarł z niemałym przerażeniem, które malowało się na jego twarzy.

Mężczyzna najpierw zbladł, a potem w miejscu bieli jego skóry zaczął pojawiać się stopniowo piasek, i biały kamień. Oczy najpierw pełne wyrazu stały się stopniowo blade i pozbawione życia.

Dziewczyna sama nie miała zielonego pojęcia w którym momencie leżące ciało nie było już ciałem, a jedynie posągiem ubranym w białe szaty liturgiczne.

Chwile konsternacji przerwał dopiero świst lin, które z impetem wpadły niemal jednocześnie przez jamę w sklepieniu jaskini. Dopiero wtedy Karolina zwróciła uwagę na charakterystyczny szum silników wojskowego transportera wiszącego nad nią.

Pięciu ludzi zjechało po nich niczym brygada gotowych do akcji strażaków, jednak daleko było im do ekipy ratującej życie wszystkim będącym w potrzebie.

Hełmy schowane pod poszyciem w moro o różnych odcieniach czerni, oraz stalowe korpusy szczelnie opinające torsy, zakrywały wszystkie ważniejsze organy wewnętrzne i zewnętrzne mężczyzn.

Wygląd ich mundurów przypomniał dziewczynie dwudziestowiecznych baseballistów. Jednak nieco toporne osłony rąk oraz nóg z kulistymi naramiennikami i nakolannikami pozbawiły ją ostatecznych złudzeń, jeżeli kiedykolwiek takowe istniały.

Ciężkie buty wojskowe oraz karabiny kałasznikowa z potężnymi magazynkami na tytanowe pociski dopełniły obrazu niewiarygodnie wysportowanych mężczyzn z potężnymi goglami zasłaniającymi oczy, oraz sporą część twarzy.

Najwyraźniej dowódca, który jako jedyny z całego towarzystwa miał czerwony naramiennik wystąpił o krok przed swoich towarzyszy i starannie wycelował pistolet z długą lufą w stronę Karoliny.

Dziewczyna sama sobie się dziwiła, ale nie odczuwała strachu. Udało jej się zachować spokój, ale wcale nie była przekonana czy przyszło to z wielkim trudem.

- O bogini axa ...

Zaczął doniosłym tonem, w którym mimo wszystko dało się odczuć jakąś nutkę szacunku.

- Mądrzy ludzie na ziemi potrafili przewidzieć twoje przyjście w dzisiejszej porze, dlatego przysłano tutaj nas byśmy cię pojmali lub unicestwili raz na wieki.

Dziewczyna z początku nie bardzo wiedziała co do niej mówi odziany w dziwaczny mundur nieznajomy, dlatego odwróciła instynktownie głowę w kierunku wciąż klęczących wyznawców, a następnie spojrzała po raz kolejny na posąg przy jednej ze ścian.

Z pewnym wahaniem podniosła przed swoje oczy dłoń i uważnie jej się przyjrzała. Palce jak by trochę się wydłużyły, paznokcie zresztą też. Doskonale było widać, że skóra również zmieniła kolor.

Zanim zdążyła pozbierać myśli i chyba ochłonąć z pierwszego szoku usłyszała zdecydowany głos dowódcy :

- Gotów ! Cel !

Wszyscy towarzysze w odpowiedzi natychmiast skierowali lufy broni w stronę zdezorientowanej dziewczyny.

Karolina doskonale zdawała sobie sprawę w jak poważnym niebezpieczeństwie się znalazła, dlatego intuicyjnie wyskoczyła w górę w kierunku losowego żołnierza.

Sama zdziwiła się jak wysoki to był skok. Wyleciała w powietrze z prędkością pocisku balistycznego, jednak z jej perspektywy mijający czas uległ nawet znacznemu spowolnieniu. Bez problemu zrobiła salto w powietrzu i wcelowała stopą w pancerz pierwszego z pechowców.

Siła impetu była tak duża, że powaliła go na ziemię, a pancerz uderzył z głuchym dźwiękiem w kamieniste podłoże jaskini.

Towarzysz, który stał o krok od niego nie zdążył nawet zareagować, gdy oberwał potężnym ciosem z kolana w brzuch. uderzenie było tak mocne, że w miejscu, w którym znalazło się kolano pozostało głębokie wgięcie, a on sam i kleknął na jedno kolano, tylko po to by oberwać z łokcia prosto w tylną część hełmu.

Dziewczyna nie miała zamiaru żadnemu z nowo poznanych przeciwników robić krzywdy. Owszem, może i handlowała wszystkimi znanymi ludzkości rodzajami broni, ale w głębi duszy zawsze była pacyfistką. Brzydziła się przemocą i sama aż do tego momentu nigdy jej nie musiała stosować.

Trzeci członek oddziału nie czekał aż ciało jego ogłuszonego kolegi znajdzie się na ziemi. Dowódca również zdołał się obrócić w kierunku dziewczyny. Szeregowy zamachnął się kolbą karabinu, jednak Karolina zdołała się schylić i tym samym uniknąć ciosu.

Gdy kolba karabinu znalazła się bezpośrednio nad jej głową dowódca wymierzył zamaszystego kopniaka w kierunku głowy dziewczyny. Tylko dzięki temu, że czas w umyśle Karoliny biegł znacznie wolniej, aniżeli w rzeczywistości, zdołała odchylić się do tyłu w właściwym momencie, podpierając się o ziemię obiema rękoma wykonała salto unikając jednocześnie zagrożenia.

Pokaz wyjątkowej zwinności zakończyła klękając na jednym kolanie i rozpościerając obie ręce niczym orzeł. Teraz była wściekła. Spojrzała z podełba na dwóch wciąż trzymających się na nogach członków oddziału. Widać było po nich, że czegoś podobnego mimo wszystko się nie spodziewali. Oboje spojrzeli po sobie i chyba nie mieli zielonego pojęcia co dalej robić.

Karolina niczym zawodowy sportowiec ruszyła w kierunku mężczyzn. Pierwszy oberwał z pięści między oczy. Dziewczyna nawet nie zwolniła kroku, gdy ciało mężczyzny obróciło się ciasno w okół własnej osi. Ostatni natomiast oberwał zdecydowanym kopniakiem w brzuch, zanim jego poprzednik zdołał znaleźć się na ziemi. Siła uderzenia była tak ogromna, że ciało żołnierza odleciało od miejsca zdarzenia na dobre dziesięć metrów i uderzyło o jedną ze ścian jaskini.

Dziewczyna stanęła w miejscu nie tracąc przy tym równowagi, a zaraz potem uklękła na kolanie i zaparła się na nim łokciami ze wszystkich sił jakie jej jeszcze pozostały. W jednej sekundzie straciła całą moc.

Kręciło jej się w głowie i zupełnie straciła orientację w terenie i co ważniejsze nawet nie bardzo docierało do niej co się dzieje. Czuła jedynie jak ktoś wykręca jej ręce do tyłu i brutalnie popycha do przodu.

Zupełnie nie czuła uderzenia, ani nawet zapachu pyłu, gdy znalazła się na brzuchu. Chciała rozłożyć ręce, ale poczuła jak coś trzyma je skupione w linii nadgarstków. Zrezygnowana obróciła głowę i położyła policzek na ziemi.

Szybko zobaczyła czyjeś kolano, gdy dowódca klęknął tuż przed jej twarzą. Nie widziała co robi, ale po chwili uniosła się w powietrze. Ktoś podsunął jakieś nosze i znowu uderzyła o twarde podłoże, jednak tym razem skonstruowane z metalowej siatki. Zamknęła oczy.

Wiedziała, że to koniec, a w jej życiu z pewnością coś się zmieniło. Nie miała tylko zielonego pojęcia co się z nią teraz stanie, co jej zrobią ci wszyscy obcy ludzie. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że z pewnością nie będzie to nic przyjemnego.


Otworzyła zaciśnięte powieki dopiero po jakimś czasie. Szybko zorientowała się, że nie jest sama w cylindrycznym pomieszczeniu, które już na pierwszy rzut oka wyglądało na ładownię wojskowego transportera.

Położono ją niczym towar w wąskiej rynnie z ostrymi krawędziami. Drewniane skrzynie leżały wzdłuż niej z obu stron. Zbudowano je dla odmiany z jakiegoś ciemnego drewna, a metalu użyto jedynie do konstrukcji szkieletów.

Z ulga zdała sobie sprawę z tego, że czuje się o wiele lepiej. Zawroty głowy i ogólne osłabienie minęły jak kamfora, dlatego bez trudu rozerwała kajdanki, które wciąż trzymały jej nadgarstki.

Podniosła się bez trudu i natychmiast zauważyła ciężkie drzwi przed sobą z jakąś dodatkową framugą skręconą grubymi śrubami.

Krzywy uśmiech pojawiał się na jej ustach jak by znikąd. Jedyne o czym teraz myślała to, czy zbrojona stal zdoła ją powstrzymać.
Odpowiedz
#2
Garść uwag:

Cytat:Planeta Vertax, położona na zachodnich rubieżach galaktyki
Określanie kierunków na zasadzie wschód, zachód, północ, południe jest możliwe tylko na planecie. W dodatku takiej, która obraca się wokół własnej osi w taki sposób, że istnieją zachody i wschody słońca. W przypadku galaktyki jest to wybitnie niemożliwe.

Cytat:była omijana z daleka przez promy pasażerskie
Prom z kolei to statek przeznaczony do ruchu lokalnego. W przypadku kosmosu zasadniczo z planety na orbitę na jakąś stację lub ze statku na planetę. Lepiej zamienić ten prom na np. "liniowiec pasażerski".

Cytat:Istniał jedynie jeden, bardzo stary szlak handlowy, który zahaczał o tamte niegościnne, pełne licznych zabłąkanych meteorytów rejony.
W kosmosie nie ma szlaków, bo to nie jest teren, a meteoryt to pozostałość jakiegoś ciała niebieskiego, które znaleziono na planecie, a nie poruszający się w przestrzeni kawałek skały. W dodatku skoro w tym układzie były one liczne, to wskazuje na początek formowania się układu, więc i planeta raczej do zamieszkania nie będzie zdatna z racji na ich liczne upadki i stałe zagrożenie z tym związane.

Cytat:wielka rzeka „Amma” (...)antycznych „Nigerian”
Nazwy miejscowości, rzek, planet, ludów itd. piszemy w języku polskim bez wstawiania ich w cudzysłów.

Cytat:wąskie nitki czegoś w rodzaju dróg
Czyli co to było, skoro to nie były sensu stricte drogi?

Cytat:Granice imperiów jednak od wieków przebiegały nienaruszone wzdłuż wielkiej rzeki, a wszelkie zmiany w układzie terytorialnym miały często charakter incydentalny i chwilowy.
Z tego wynika, że wielka rzeka Amma (trąci Tolkienem i wielką rzeką Anduiną), płynie sobie zakrętasami wzdłuż wszystkich granic co jakis czas wpadając sama do siebie. Albo jest tak gigantyczna, że rzeczone imperia są położone na wyspach na niej położonych, a gdzieś w dalekiej, dalekiej oddali jest gdzieś stały ląd, do którego nie da się dopłynąć.

Cytat:Najwyższym punktem planety była lodowa góra nazywana często „Dachem”. Był to punkt położony na jednym z najgorętszych kontynentów, którego niemal całą powierzchnię porastała bujna dżungla.
Skoro góra była zbudowana z lodu, a kontynent był najgorętszy, to siłą rzeczy musiała się ciągle oddolnie topić. Czyli nie mogła by długo wytrzymać w tej okolicy, bo bardzo szybko przeszła by w stan cieczy.

Cytat:To jej wyjątkowo duża wysokość sprawiała, że temperatura na górnych partiach często była niższa niż minus dwadzieścia stopni w ziemskiej skali.
W czyjej ziemskiej skali: Celsjusza czy Fahrenheita?

Cytat:Często widoczny nad pułapem chmur szczyt górował nad gęstym lasem różnego rodzaju drzew, co czyniło go znakomitym punktem orientacyjnym dla licznych karawan kupieckich nawet i na całym kontynencie.
Po przyjęciu, że na tej planecie panują warunki zbliżone do ziemskich, to dzięki informacji z poprzedniego akapitu wiemy, że wysokość tej góry wynosi około 5,5 do 6 tysięcy metrów. Co oznacza, że ten kontynent jest dość niewielki skoro z każdego jego punktu widać jej wierzchołek. W sumie to raczej wyspa, a nie kontynent.

Cytat:W wojnach wojowano
A masło jest maślane.

Cytat:jednak wciąż podstawowym narzędziami walki pozostawały łuki i miecze.
Z jednej strony transportery powietrzne, czyli dość zaawansowana technologia, a z drugiej łuki i miecze. Dziwne to bardzo.

Cytat:kupowała cały ten sprzęt od jakiegoś podejrzanego dilera, gdzieś po drugiej stronie galaktyki
Wychodzi na to, że ta dziewczyna jest bogata, bo ciągnięcie starego transportera kilkadziesiąt tysięcy lat świetlnych musi kosztować fortunę.

Cytat:Kierownica również szwankowała i zawiodła kobietą już nie jeden raz, dlatego za zwyczaj musiała polegać jedynie na autopilocie
W pojazdach latających, a jak mniemam takim jest ten transporter, nie ma kierownic. Zazwyczaj jest drążek sterowy, wolant, a ostatnio joysticki.

Cytat:Ta zareagowała jednak zdecydowanie zbyt powolnie, a potężne uderzenie przekrzywiło kadłub o solidne stopnie w lewo.
Aż chce się zapytać: Czy istnieją niesolidne stopnie? Dalej: Uderzenie mogło odchylić kadłub od pionu na lewą burtę, a nie przekrzywić.

I fajrant. Dalej nie mam siły i serca. Zdania są koszmarnie sformułowane, zawierają błędy ortograficzne, stylistyczne i gramatyczne. W efekcie tekst czyta się bardzo ciężko. W dodatku zawiera błędy merytoryczne (np. zachodni brzeg galaktyki) i koszmarne niekonsekwencje (góra lodowa na środku tropikalnego kontynentu).

W warstwę fabularną się nie wgłębiam, bo nie zdołałem się przebić dalej niż do jednej trzeciej tekstu, a tam były wyłącznie opisy planety, transportera i Karoliny.

Pisać każdy może - jeden lepiej, a drugi gorzej.

Moja twórczość:
Dobry interes
Problem
Dług

Program w którym piszę:
yWriter5 - z własnym tłumaczeniem.
Odpowiedz
#3
Ja z trudem przebrnąłem przez pierwsze 2 akapity. Błędów nie będę wymieniam, bo jeszcze nie widziałem ani razu, żeby Autor odpowiedział na JAKIKOLWIEK komentarz, nie mówiąc już o poprawieniu błędów. Strata czasu i energii.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
O! Autor inne zdjęcie zamieściłBig Grin!

A poza tym to samo. Przeczytanie powyższego tekstu grozi uszkodzeniem mózgu, natomiast Twórca tegoż dzieła - co jest normą - milczy jak zaklęty. Zastanawiam się, czy to jest w ogóle na poważnie? Może to tylko jakiś żart...
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Jak zazwyczaj siedzę na poezji postanowiłam wybrać się na wycieczkę do innych działów, i oto co znalazłam.
Taki mały koszmarek, dużo błędów których przyznam szczerze nie chce mi się wypisywać, choć widziałam we wcześniejszych postach dobry początek. Tekst całkowicie do korekty.


1/5


pozdrawiam


E.
[Obrazek: Piecz2.jpg]
Odpowiedz
#6
Cytat:Planeta Vertax, położona na zachodnich rubieżach galaktyki
Tak się zastanawiam, jak wyznaczyć "zachód" galaktyki?
Cytat:Sama planeta również nie była zbyt gościnna. Stwórca podzielił jej powierzchnie na siedem kontynentów, które dzieliła wraz ze swoimi odnogami wielka rzeka „Amma”.
Kontynenty są oddzielone od siebie oceanami. Jak mam sobie wyobrazić tą rzekę?

Masz zapał do pisania, ale jako czytelnik dopominam się o logikę, o sens, o coś przykuwającego uwagę od samego początku.
W przeciwnym wypadku tylko urodzeni masochiści dobrną do końca niedopracowanego opowiadania.
Odpowiedz
#7
(08-06-2013, 21:08)Hillwalker napisał(a):
Cytat:Planeta Vertax, położona na zachodnich rubieżach galaktyki
Tak się zastanawiam, jak wyznaczyć "zachód" galaktyki?
Cytat:Sama planeta również nie była zbyt gościnna. Stwórca podzielił jej powierzchnie na siedem kontynentów, które dzieliła wraz ze swoimi odnogami wielka rzeka „Amma”.
Kontynenty są oddzielone od siebie oceanami. Jak mam sobie wyobrazić tą rzekę?

Masz zapał do pisania, ale jako czytelnik dopominam się o logikę, o sens, o coś przykuwającego uwagę od samego początku.
W przeciwnym wypadku tylko urodzeni masochiści dobrną do końca niedopracowanego opowiadania.

Widzę, ze jako jedyny z osób krytykujących moją dotychczasową twórczość nie plujesz żadnym jadem, a zatem chętnie odpowiem na twoje pytania. Oŧóż zachód galaktyki wyznacza nic innego jak mapa. Klasyczna kartka papieru, gdzie zamiast wysp, miast itp. są planety. Owszem muszę się zgodzić z tym że planety mogą mieć inną wysokość itp. ale gdybym to brał pod uwagę w opowiadaniu po prostu zanudził bym czytelnika.

Odpowiedź na drugie pytanie jest również bardzo prosta. Otóż odnogi wielkiej rzeki potraktowałem jak ziemskie oceany, z ta różnicą, że nie są aż tak szerokie. Głównie dlatego przerzucono przez nie mosty by połączyć powstałe w ten sposób wyspy. Wyspy siłą rzeczy są tak duże, że nazwałem je kontynentami.
Odpowiedz
#8
Oczywiście można dla ułatwienia określić na mapie galaktyki "strony świata", na wzór ziemskich. Na stacji kosmicznej też używa się czasu określonej strefy czasowej na Ziemi, dla wygody. Trudno przecież mówić tam o poranku czy zachodzie Słońca. Gwiazda może dla astronautów wschodzić kilkanaście razy na dobę.

Napiszę jeszcze o mapie galaktyki. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ogromną strukturą jest galaktyka. Nie sposób zaznaczyć na niej pojedyncze gwiazdy, a co dopiero planety krążące wokół. Sto miliardów gwiazd w "naszej" Drodze Mlecznej, ogromne odległości. To wszystko na kartce papieru? Nie da rady. To dużo gorzej, niż dać kierowcy jadącemu z Krakowa do Zakopanego mapkę świata formatu A5.

Co do rzeki, będę się upierał. Na planecie na której występuje życie muszą być oceany, to do nich wpływają rzeki płynące z kontynentów. Nie da rady inaczej. Nie może być jednej wielkiej rzeki. Gdzie miałaby wpływać? Do samej siebie? Czy w ogóle wtedy płynęłaby? Oczywiście nie.

Zatem widzę to tak: Jest planeta, jest ocean, lecz nie ma wielkich kontynentów, jak na Ziemi, za to mnóstwo wysp, często położonych tak blisko siebie, że można pomiędzy nimi przerzucić mosty.
Odpowiedz
#9
(09-06-2013, 20:01)jaroslaw.juszkiewicz napisał(a): Widzę, ze jako jedyny z osób krytykujących moją dotychczasową twórczość nie plujesz żadnym jadem, a zatem chętnie odpowiem na twoje pytania.
Zamiast się obruszać o rzekomy jad w komentarzach do twojego tekstu, którego zresztą w nich nie ma, wziąłbyś sobie lepiej do serca uwagi, które dla Ciebie inni (w tym ja) napisali. Ja wiem, że miłość własna to takie coś, co utrudnia przyjęcie krytyki, ale jeżeli chcesz, aby ktokolwiek doczytał Twoje opowiadania do końca, to po prostu musisz przełknąć dumę i wziąć je pod uwagę. Wątpię bowiem aby w tej postaci ktokolwiek zdołał z przyjemnością przeczytać cokolwiek z Twojej twórczości. To jest po prostu droga przez mękę.
Pisać każdy może - jeden lepiej, a drugi gorzej.

Moja twórczość:
Dobry interes
Problem
Dług

Program w którym piszę:
yWriter5 - z własnym tłumaczeniem.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości