Ankieta: Czy w twojej bliskiej rodzinie zdarzał się rozwód?
Ankieta jest zamknięta.
Tak
20.00%
1 20.00%
Nie
80.00%
4 80.00%
Razem 5 głosów 100%
*) odpowiedź wybrana przez Ciebie [Wyniki ankiety]

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
I że cie nie opuszczę... (RANDOM THINGS 5)
#1
Czasami w najmniej spodziewanym momencie, pod wpływem chwili nachodzi mnie jakaś trapiąca myśl.
Trapiąca, bo najczęściej zmienia dotychczasowy punkt widzenia.

Nie jest istotne skąd mi przyszło to do głowy, ale zaczęłam myśleć dlaczego ludzie się rozwodzą.
Pytanie niby banalne, ale jak się niedawno okazało jest trochę jak ta konotacja - z drugim, głębszym znaczeniem.

Historia małżeństw w mojej rodzinie nie przedstawia się zbyt obiecująco. Obaj dziadkowie alkoholicy, ojciec podobnie - wszyscy rozwiedzeni. I chociaż egoistycznie uważam się za osobę nie tyle mądrą, co inteligentną - to ze wstydem trzeba czasami przyznać, że się mylę.
Bo arogancja sprawia, że niekiedy za złotą monetę biorę proste rozwiązania - takie, które są dla mnie wygodniejsze. Nie silę się na jakieś inteligenckie myślenie, bo wmawiam sobie, że nie muszę - bo i nie ma po co.

Jak się okazuje - najłatwiej samego siebie oszukać.

Gdybym pochodziła z niepatologicznej rodziny - stwierdziłabym, że rozwody były przyczyną braku miłości. Ale nie mogę - bo telenowele z Natalią Oreiro przestałam już dawno oglądać.
Nachodzi mnie więc pytanie - dlaczego? Bo tak właściwie - nawet nie jestem w stanie powiedzieć z jakiego powodu wzięli oni ze sobą ślub.

Z miłością nie ma to wiele wspólnego. Myślę, że był to raczej wynik zbyt dużej ilości czasu ze sobą spędzonego - i stwierdzenia, że skoro jakoś ze sobą jesteśmy i czas leci - to jako małżeństwo będzie również wspaniale. Kwestie finansowe w grę nie wchodzą - ot, niższa klasa średnia, rutynowa jak większość. Albo ślub z jakiegoś społecznego przymusu, że się w pewnym wieku powinno, bo co ludzie powiedzą?

W każdym bądź razie, i tak na końcu tej drogi stoi słowo "rozwód".

I wracając z niedzielnych wykładów, przez jesienną melancholijną przestrzeń parku - do głowy wpadła mi dość nieprzyjemna odpowiedź. Odpowiedź, którą znałam, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy.

To nie były rozwody przez alkohol. Nie były przez przemoc fizyczną czy psychiczną. Nie wynikały z braku wzajemnego zrozumienia - bo i o takim nigdy nie było mowy

Ludzie się rozstają bo po prostu się nie znają.

I w gruncie rzeczy - pomyślcie sami, ale tak szczerze.

Nie znamy nawet siebie. Myślimy, że wiemy doskonale jak się w danej sytuacji zachować. Jednak, gdy przyjdzie co do czego, ujawniamy naszą prawdziwą naturę - bardziej ludzką. I bardziej zwierzęcą.
Może nie zawsze - ba, może nawet rzadko. Ale sami przyznajcie jaki schemat działa przed innymi, jak nie pokazywanie lepszej wersji samego sobie. Wyidealizowanej w jak największym stopniu, żeby tylko zwiększyć swoje szanse. I nie dotyczy się to tylko spraw interpersonalnych, ale praktycznie całego życia.

I w końcu tak nawalimy swoją osobę sztucznymi zaletami, że sami zaczynami powoli w nie wierzyć. I zapominamy o wadach.

Kiedyś, gdy jeszcze chodziłam do szkoły muzycznej strasznie się denerwowałam, gdy nauczyciel przez kilkanaście minut kazał mi w kółko grać fragment, którego szczerze nie znosiłam. I tak co lekcję, jeszcze raz i jeszcze raz. Aż, gdy w końcu spytałam się po co w kółko każe mi to robić, skoro całą resztę wykonuję dobrze, odpowiedział: "Znienawidź swoje wady, aż staną staną się zaletami"

I jak tak teraz sobie siedzę, popijając herbatę i wstukując te słowa - to myślę, że miał rację.
Bo czasami potrzebujemy w życiu przyjaciela który będzie najgorszym wrogiem. Na którego zwalimy winę za nasze niepowodzenia, a on nie ucieknie w popłochu - bo woli łatwiejsze rozwiązania.
To nie przyjaźń, to nie miłość - to szopka.

Bo ludzie się po prostu nie znają.

I wierzą, że osoba której przyrzekają miłość, wierność i masę mniej lub bardziej ważniejszych rzeczy, jest taka jak podano w opisie. Prawie idealna. A, że większość nie czyta umów, to nie zdaje sobie sprawy, że "prawie" zapisano małym druczkiem.

Dlatego obiecaj - nie mi, czy komuś innemu.
Obiecaj sobie - szczerze, bez małych druczków czy zniszczonych klatek schodowych schowanych za fasadą pięknych ścian.
Obiecaj - że nikomu nie będziesz do końca wierzył. W szczególności tym, których znasz. Tym, którzy wbiją ci nóż w plecy, w momencie gdy będziesz go potrzebował, aby się bronić.
A w szczególności samemu sobie.

I przyznaj się do wad. Wszystkich. Bez zmyślania, czy sztucznego samouwielbienia.
Bo najtrudniej jest rzucić w twarz komuś szczerą prawdą. Bo nikt nie chce jej słuchać. Bo nikt nie chce potwierdzić.

Że nie jesteśmy idealni. Nigdy.
I obiecaj - że kiedyś staniesz przed lustrem i będziesz wiedzieć kogo widzisz.
Bo możesz uratować komuś życie. I możesz uratować swoje.
Niektóre obietnice składamy bo możemy.
Niektóre, bo chcemy wierzyć, że będzie nam dane.
Odpowiedz
#2
Cytat:I w końcu tak nawalimy swoją osobę sztucznymi zaletami, że sami zaczynami powoli w nie wierzyć.
zaczynamy
Cytat:Bo czasami potrzebujemy w życiu przyjaciela[,] który będzie najgorszym wrogiem.
Cytat:wierność i masę mniej lub bardziej ważniejszych rzeczy,
zauważ, że 'ważniejszych' jest już stopniowane, więc użycie 'bardziej' jest błędem. Proponuję podmienić na typowe 'bardziej znaczące'.

Ciekawy temat. Przemyślenia jak przemyślenia, wykonanie mogłoby być lepsze. Obecne jest trochę słabo czytelne (przede wszystkim ideologicznie, niby jest to podane jak na tacy, ale nie wiadomo skąd się wzięło i sam tekst jest raczej moralizatorski) no i warsztat nie najwyższych lotów, ale też nie powiem, że zły. Przeciętny.
Pozdrawiam!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości