Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jakie czasy taki Diabeł
#1
Jezus czesał swoją piękną brodę grzebieniem z kości słoniowej. Dobrze, że kupił taki za czasów, gdy jeszcze kość chodziła stosunkowo tanio. Obejrzał efekt swej boskiej pracy w bogato zdobionym, kryształowym lustrze.

Objął wzrokiem odbicie samotnej sylwetki, nonszalancko spoczywającej na tronie.
– Wiesz, papo, czemu mam taką piękną brodę i tak o nią pieczołowicie dbam?
Ojciec podniósł głowę, którą znudzony opierał na zewnętrznej stronie ugiętej dłoni.
– Właściwie to nie wiem... i bardzo mnie to zastanawia, dlaczego? Dlaczego marnotrawisz czas na takie głupoty?
– Bo takim mnie... stworzyłeś!
Zaśmiał się młodzieńczym śmiechem. Ojciec skrył oczy za dłonią.
– Za jakie grzechy...? – dopytał cicho.
– Może za te wszystkie pierworodne, którymi posypałeś ludzi na Ziemi? Zaraz... Zadałem Tobie pytanie, a Ty nie znałeś odpowiedzi... to jak to w końcu jest? Jesteś Wszechwiedzący, czy nie?
Ich spojrzenia skrzyżowały się przez chwilę w zwierciadle. Ojciec zmienił pozycję na tronie. Przesunął się bliżej krawędzi siedziska, pochylił lekko do przodu i przedramiona wsparł na udach. Dłonie luźno zwisały w przestrzeni między udami. Mlasnął nieznacznie, nim zaczął przemawiać – taką miał manierę.
– Nawet ja nie wiem wszystkiego... całkowicie... mój drogi Synu.
– Dlaczego?
– Takim się stworzyłem, tylko i wyłącznie dla własnego dobra.
– Dobry tekst, papo! – Jezus pochwalił Ojca z młodzieńczą werwą.
– Wiem. – Mlasnął lekko, znając swoją wartość i nie kultywując instytucji fałszywej pokory. – Ale teraz skup się, Synek. Mmm, na Ziemi teraz jest taki konkurs literacki, wiesz?
– Literacki...? Wiesz, że ja i pisanie to...
– Nie, nie! – szybko odsunął myśl Ojciec, z jakimś strachem schowanym za boską podszewką. – Nie o to chodzi. Hm... Konkurs nosi miano „Jakie Czasy taki diabeł”.
– Chwytliwa nazwa... – przyznał Syn.
– No, nie z gorsza. Sęk w tym, że...
– Tak?
– W ogóle tego nie kapuje... A ty? Jak to... jakie Czasy taki diabeł? O kogo chodzi, o co?!
Jezus odwrócił się do ojca i zaprzestał czesania brody. Spojrzał na podłogę stworzoną z chmur i chwilę się zastanowił.
– Ale mindfuck...! Nie mam pojęcia!
Ojciec mocno walnął łapskami o podparcia tronu.
– A więc Twoim zadaniem jest polecieć na Ziemię i się tego dowiedzieć! Jaki diabeł jest w tych czasach!
– No, skoro muszę...
– Musisz.
I tako zostało postanowione, Boskim głosem zatwierdzone.
 
Jezus odpalił swojego boskiego GPS-a, mknąc na Podniebnym Motorze na złamanie karku przez kosmos przepełniony gwiazdami. Wpisał w tagach namiarowych: jakie Czasy taki diabeł, jury.
Zdobył precyzyjne koordynaty. Na ekranie boskiego smartfona wyświetliły się zdjęcia z tego miejsca, a także cztery fotki przedstawiające członków jury.
Motor zawarczał, przyspieszył i zniknął pośród mgławic.
 
Michał pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem.
– Jak ludzie mogą przysyłać takie teksty...
Kolega sprawdzający prace obok trącił jego ramię.
– Nie wiem, skąd on tu się wziął, ale mamy gościa...
Czwórka mężczyzn spojrzała na pana z pokaźną brodą i takimż włosem, przyobleczonego w dostojną szatę do kostek.
– Michale, Marku, Marku, Wiktorze... witajcie! – rozłożył ramiona w geście powitalnym. – Przybywam do was, ponieważ uważam, że nastał już czas, aby napisać Biblię 2. Wybrałem was na ewangelistów, powiedzcie mi na wstępie tylko jedną rzecz... jaki jest diabeł w dzisiejszych czasach?
Jeden z nowych ewangelistów odchylił się nonszalancko w krześle i zaciągnął się papierosem.
– Nic nie muszę tobie mówić, koleś.
Pan Jezus wkurzył się trochę, napotykając opór, ale postanowił przyjąć niewzruszoną maskę. Takie same mecyje musiał przechodzić z apostołami dwa tysiące lat wcześniej.
– Nie musicie... – z trudem zapanował drżenie głosu – ale możecie!
– Ale nie powiemy... – ozwał się szorstko kolejny.
– Mógłbyś nam nie przeszkadzać, mamy jeszcze masę tekstów do przeczytania.
– Ale, ale... powiedzcie, o co chodzi w tytule tego konkursu! Jak to... jakie Czasy taki diabeł?!
Palący papierosa wypuścił parę kółek z dymu.
– To taka metafora jakby...
– Metafora jakby? – broda drgnęła mu nieznacznie.
– Przenośnia jakby.
Wiele się nie dowiedział, ale chociaż zdobył... poszlakę jakby.
 
Spacerował po wodzie. Była dość chłodna, ale podeszwy stóp szybko mu się przyzwyczaiły. Zadarł głowę i spojrzał na niebo... przewijało się przez nie mnóstwo chmur. Każda z nich skrywała nieprzenikniony sekret boskiego zamysłu. Gdyby tak móc przedrzeć się przez biały puch i dostać się do samego jądra. Do samej... istoty!
Rozproszyły go jakieś skrzeki, myślał, że to kaczki, ale gdy spojrzał na brzeg akwenu, ujrzał bawiące się dzieci pośród przybrzeżnych trzcin.
Mężczyzna stojący na środku jeziora potrafi wprawić w osłupienie. Zamachał więc do dzieci, chcąc zrobić na nich wrażenie, ale akurat nie patrzyły. Dostojnie zatem zadarł rąbek szaty, co by jej nie zamoczyć i odbył Boski Marsz, zbliżając się do bachorów.
Jego przemarsz musiał wyglądać bardzo cool, i tak też myślał sobie Jezus.
Można też spróbować z tymi śmiertelnikami... może dzieci okażą się bardziej przyjazne. 
Wreszcie osiągnął odpowiednią odległość (ze trzy kroki), by zatrzymać się i nawiązać z dziećmi kontakt werbalny.
– Pan chodzi po wodzie! – zapiał jeden z nich, mały, pyzaty i piegowaty.
– Chodzę! Prawda, że to wspaniałe...? – oczy błyszczały Chrystusowi, gdy ujrzał uznanie wymalowane na ich licach.
– Ja cię... – rudy sapnął z emocji. – Ale czad!
– Super! – chuda tyka, ostatni z chłopców, przytaknęła. – Właśnie idziemy się bawić! Zagra pan z nami?
Jezus cmoknął – taką miał manierę.
– Nie, nie zagram z wami. Zbliżcie się do mnie.
Usłuchali.
– Powiedzcie mi. Jaką formę przyjmuje diabeł w dzisiejszych czasach?
Tyka z podkrążonymi oczami podniosła dłoń.
– Ja jestem niewierzący, więc nie mam zamiaru brać udziału w tej dyskusji. Nic tu po mnie, idę przygotować nam kręgle...
Odszedł i zniknął gdzieś za krzakami.
– Ale gówniarz... – szepnął nienawistnie Chrystus. – Pewnie członek jakieś sekty, sukin...
– A po co panu taka wiedza? – rzekł rudy rzeczowo, starał się być nad wiek dojrzały, czuł chyba całym jestestwem, że rozmawia z osobą o wysokim prestiżu i nawiązanie z nim znajomości przyniesie mu długotrwałe (jeśli nie wieczne) korzyści.
– Gdyż planujemy wydać nową grę i zbieramy różne opinie na temat diabłów i zła.
Chłopcom zaświeciły się oczy, lecz podejrzliwość zakradła się za upaćkane błotem kołnierze.
– A jak się nazywa ta gra...? – dopytali nieufnie.
– Mmm... Biblia 2. Pierwsza część to była świetna RPG z bardzo rozległym światem, choć niedopracowaną grafiką. W dwójce jednak ruszamy z nowym silnikiem graficznym, ogólnie podnosimy poprzeczkę.
Przekonał ich. Tytułu nie znali, ale koleś gadał do rzeczy.
Rudy oblał się rumieńcem zapalczywości.
– Diabeł jest czarny, ma wielkie rogi, ogon, kozie nogi i cały ocieka złem!
Chrystus ziewnął. Rudzielec był mało przekonywujący.
– A ty, piegus? Jak ty uważasz...?
Pyzaty chłopiec nabrał powietrza.
– Po-powiem panu... jeśli z nami pan zagra!
Jezus westchnął. Niech im będzie. Przynajmniej jakoś zejdzie mu czas i z czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć Ojcu, że nie marnował tych chwil, a robił to, by wydobyć informacje.
Udali się za krzaki. Chuda tyka skończyła właśnie układać butelki na trawie. Ustawione były losowo i z dala jedna od drugiej.
– No i o co w tym chodzi...? – spytała boska persona.
– Stajemy za linią z tych patyków i sikamy, żeby zbić jak najwięcej kręgli! Może pan zacząć...
Jezus stał jak wryty i hipnotycznie tworzył gładź w strukturze swojej brody.
– No dobra...
Zaczął podwijać szatę. Raczej szybko się z nimi rozprawi. Siknie tam, siknie tu... cela przecież ma boskiego.
– Nie, stop! – z krzaków wyskoczyła mała dziewczynka i stanęła przed Jezusem. – Co Pan wyrabia?! Jest Pan przecież Bogiem! Nie może pan tak się poniżać, poniżać Swego majestatu.
Na Chrystusa czole wystąpił mars. Rzekł do małej mądrze:
– Dlaczego rozkazujesz Bogu? Jak możesz mu mówić, co ma robić, a co nie?
– Bo jest Pan moim Bogiem i ja sobie tego nie życzę. Nie mogłabym oddawać czci komuś takiemu...
– To doprawdy dziwne podejście, moje dziecko... – rzekł mądrze. – Oddawanie moczu jest czysto fizjologiczną czynnością, bez której człowiek po prostu nie mógłby żyć, co w tym złego?
– Ale Pan ją wynaturza! Nie służy ona do zabawy.
– Jestem Bogiem i sam sobie wyznaczam reguły. Naprawdę nie widzę nic złego w tej zabawie. Jeśli coś ci się nie podoba, dziewczynko, idź i wierz sobie w kogoś innego. Ja mam wiarę w siebie. W coś wierzyć trzeba, a życie zgodnie z własnym wypracowanym systemem wartości stawiam na piedestale. O, właśnie... – olśniło go. – Skoro tyle masz do powiedzenia, jak byś zinterpretowała frazes: jakie Czasy taki diabeł?
– Zło jest ponadczasowe. Zawsze jest tym samym. Niezależnie od epoki ludzkość poddawana jest próbom i albo nauczy się tworzyć produktywne społeczeństwo, w którym silniejsi pomagają słabszym, nie szkodząc sobie nawzajem, albo pełne będzie skoncentrowanych na sobie szkodników, tocząc raka i zniszczenie.
Chrystus pogłaskał się po brodzie.
– Jakże... – zaczął – staromodne i przewidywalne podejście do sprawy. Naprawdę... idź już, dziecko. Gdybym coś takiego przekazał Ojcu, to albo by usnął, albo by mnie wyśmiał... sam już nie wiem... znam go tak długo, a nadal mnie zaskakuje. W końcu to Ojciec.
Dziewczynka obraziła się i poszła.
Rozpoczęli rozgrywkę, oczywiście Jezus od samego startu znacząco wyprzedził malców i nic do samiutkiego końca się nie zmieniło – wygrał!
– Zagrałem z wami i do tego wygrałem! Cha! – Chrystus pysznił się i aż z emocji ją czesać brodę grzebieniem. – Piegus teraz wyśpiewa mi wszystko, co wie na temat diabłów!
Pyzaty uśmiechnął się.
– Jak na boską istotę jesteś bardzo... pyszny. Kusisz mnie... choć to wszak ja ciebie skusiłem. Chętnie bym cię...
Głos malca zmodulował się i nabrał niskiego, bulgoczącego brzmienia. Ciałko chłopca rozrosło się, poczerniało i napęczniało od osobliwej toksycznej aury. Nogi wykrzywiły się i pokryły czarną sierścią, botki eksplodowały, gdyż dziecka stopy zastąpione zostały przez racice. Z głowy wyrosły dwa potężne rogi, jak nadajniki łaknące odbierać cierpienie, oraz plony znęcania się i upuszczania krwi. Przez majtki przebił się brzydki, śliski ogon.
Demon przekrzywił głowę...
– Chętnie bym cię zjadł.
Dokończył grobowym głosem, wlepiając w Jezusa żółte ślepia zawierające w sobie wiele wymiarów.
Jezus przymknął oczy i zaśmiał się pod nosem.
– Znam wszystkie style walki tej Ziemi, jestem prędki jak gepard i zwinny jak łasica, mogę w mgnieniu stać się samą siłą, gdyż to ja ją stworzyłem... myślisz, że jakiś podrostek da radę mnie upolować?
Demon zaśmiał się przez zęby, buchnęła z jego trzewi czerwona ślina.
– Na to wszystko już chyba za późno... – jego głos rezonował w czaszce Boga.
Jezus spojrzał w dół...
W brzuchu zanurzał się wielki paznokieć wystający z palca diabła. Mlaskało, gdy kolec wciągał się do środka dłoni Złego, przebywając powrotną drogę przez ciało Boga. Ciało ma taką manierę, że mlaszcze, gdy się coś z niego wyciąga.
– O żesz... – zdołał wysapać Chrystus i padł na trawę bez Ducha Świętego.
Jak przez mgłę usłyszał jeszcze słowa diabła:
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Teraz chyba już dowiedziałeś się wszystkiego o Złym.
Odleciała jego świadomość i zdał sobie sprawę, że, choć przed chwilą nic innego tylko sikał, to ma odczucie pełnego pęcherza. Doprawdy, przed śmiercią ciałem targają absurdalne namiętności.
 
Obudził się zaraz po tym, jak zemdlał.
Z krzaków wyszedł Ojciec. Nie wyglądał na zadowolonego.
– Synu... co Ty wyrabiasz? Widziałem tę waszą grę. To ja Cię tu po to posłałem?!
– No, ale, papo, to było częścią planu! Bo oni powiedzieli...
– Oni powiedzieli, oni powiedzieli! – przedrzeźniał nieuprzejmie. – Nie nadajesz się do tego przedsięwzięcia! Jak tylko Michał Archanioł wróci ze swojej posługi, to przekażę mu Twoje zadanie. Może on tego nie skrewi...
– Ach, papo... ja umieram... Zło mnie cięło pazurem!
– Nie umierasz, po takim zadrapaniu nawet śmiertelnik by nie zszedł. Zaraz cię uzdrowię. Wystarczy, że się podniesiesz. No, właśnie tak... a teraz powiedz mi, zdążyłeś się czegoś dowiedzieć?
– Tak, że diabeł to taka jakby... metafora – wyjaśnił, nie spiesząc się, Chrystus.
– Taka metafora...?
– No, taka przenośnia.
– Kto kogo przenosi...?
Boski smartfon Ojca jął generować potępieńcze, alarmujące sygnały dźwiękowe. W pewnym zakątku na globie skumulowała się, i to niezmiernie gęsto, niezła dawka Zła.
Pomknęli tam, wiedzieni ciekawością, a także przygotowując się na przymusową interwencję w losy Ziemi. Tyle Zła to chyba tylko raz widzieli, i to kupę czasu temu... wtedy kiedy Lucyfer się zbuntował. Cóż mogło spowodować podobne namnożenie się zła...?
Dotarli na miejsce.
– Znowu ten budynek... – stwierdził zamyślony Jezus. – To tutaj obraduje jury konkursu!
– Konkursu...? – Ojciec chyba cierpiał na sklerozę lub brak pamięci krótkotrwałej, przypadłość często dotykającą sędziwych.
– Jakie Czasy taki diabeł... – przypomniał.
Drzwi otworzyły się z łoskotem. Na ulicę wybiegło czterech mężczyzn – członkowie jury – Michał, Markowie i Wiktor. Wyraźnie przed czymś uciekali! Przerażenie wymalowane na ich licach mówiło samo za siebie. A gonił ich groteskowy byt złożony z fruwających kartek papieru!
Kartki, tworząc poziome tornado, wyfrunęły z budynku, emanowały ciemną aurą. Przyjęły chaotyczny sposób fruwania wysoko nad glebą, ale powoli dążyły do stworzenia pewnego ładu, kształtu. Do czegoś dążyły w każdym razie.
Jury wpadło w objęcia Boga.
– Co to jest...?! – ten zapytał.
Wiktor otarł pot z czoła.
– To prace konkursowe! Wydrukowaliśmy je sobie, bo oczy nam się zmęczyły od ekranu komputera!
– To był błąd, błąd był! – wtrącił się Marek. – Wtedy całe to Zło zamknięte w opowiadaniach przebudziło się wtedy, się przebudziło!
– Będąc na papierze... – kontynuował relację Michał – poczuło, że ma bliższy kontakt z rzeczywistością i gdy uznało, że ma dość sił, kartki jęły żyć własnym życiem!
– Próbowaliśmy atakować tego stwora z miotacza płomieni, ale na nic nasze starania! Na nic, na nic, na nic! To koniec!
Kartki papieru stworzyły tłusty korpus, odwłok jakby, który rozszerzał się od góry do dołu, przywodząc na myśl Lej Zła. Na czubku leja tkwiła głowa z rogami i wielkim językiem, sięgającym aż do połowy leja. Cała struktura demona wykreowała się z pogniecionych kartek papieru.
Demon oddał ogłuszający okrzyk. Członkowie jury, Jezus i Bóg przewrócili się, oszołomieni.
Z papierowego odwłoka jęły wylatywać pokryte mazią, ciemne, rogate istoty, jedna za drugą! Gdy upadały na ziemię, przebijały się przez cienką błonę elasto-jaja, i ze skowytem ruszały na podbój miasta...
A później i całego świata.
Markowie złapali się za głowę. Znali się trochę na Współczesnych Egzorcyzmach, więc poznali demona od razu.
– O mój Boże... o mój Boże... – szeptali z przejęciem. – To Reproduktor!
– I to niezmiernie potężny!!! – dodał drugi z Marków, starając się opanować pulsowanie w skroni, dotykając jej delikatnie palcami.
Ojciec przymknął oczy i pochylił głowę z pokorą.
– Dla mnie i dla Jezuska pokonać coś takiego, to jak kaszka z mleczkiem.
Michał trochę się zdziwił.
– Czy Bóg nie powinien być troszkę skromniejszy?
– Sztuczna skromność do lamusa – fuknął Ojciec. – Wystarczy, że ja i Jezusek połączymy Moc Naszej Jasności! Dawaj, dawaj!
Bóg zdarł z siebie tunikę, świecąc rozbudowaną klatką.
– Teraz, Synu! Połączmy Siłę Naszych Światłości, by Boską Mocą Lśniącej Klaty posłać tego owadziego chłystka w odmęty gnuśności, z których odważył się wyściubić nos! Pokonajmy te wszystkie nędzne kreatury!
Jezus wyciągnął rękę przed siebie, celując w Reproduktora. Nagle jednak przesunął ją w powietrzu, celowała teraz w Ojca.
– Unicestwienie!!! – krzyknął mocno.
Bóg wydał stęknięcie, padł na kolano, podparł się rękoma. Dyszał. Jego ciało rozpadało się na małe świetliki, które wsysało wyciągnięte ramię Chrystusa.
– Synu... – cicho rzekły zawieszone w powietrzu wargi, by po tym natychmiast przestać istnieć.
Hardo stał Chrystus, z hardaszczym minasem patrząc jak świecące szczątki jego Ojca przemierzają przestworza, by wsiąkło je ostatecznie jego jaśniejące ramię.
– Jeśli je teraz pokonamy, to nigdy się nie dowiem, jaki diabeł jest w dzisiejszych czasach! – mrocznie mruknął, patrząc jak ramię mu gaśnie, więżąc w sobie Ojca. – Pozwólmy im żyć... i przekonajmy się na własne oczy. Empiryzm, mocium Panie, a nie dywagacje jajogłowych.
Parę demonów wydostających się z odwłoka Reproduktora, a następnie z osnówki elasto-jaja, zebrało się w oddział i zmierzyło ku jury konkursu.
– Nie pomożesz nam?! – jeden z członków jury zrobił krok do tyłu, nie mogąc oderwać oczu od wielowymiarowych ślepi potworów.
Kusiły, przyciągały.
– Muszę pozyskać wiedzę... wiedza wymaga poświęceń – rzekł beznamiętnie Jezus.
– Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy! Wyobraź sobie tylko, jak będzie wyglądać Ziemia, jeśli nie dokonasz Boskiej Interwencji! – perswadował Michał.
Lecz perswadował nieskutecznie.
Michał, Markowie i Wiktor wzięli nogi za pas. Czuli, że oto nadchodzi nowa epoka, czas zmian, nic już nie będzie takie jak przedtem. Czeka ich surowa batalia przeciw rywalom z piekła rodem!
Oddział demonów zbliżył się, nawiązali pokojową relację poprzez przekazanie sobie Znaku Pokoju.
– Ty naszym przyjacielem... – stwierdził dowódca grupy, upewniającym się tonem.
– Tak... – oczy Jezusa chytrze błysnęły, kąciki warg niezauważalnie się podniosły. – Jestem waszym przyjacielem. Macie zainstalowane te nowe apki społecznościowe?
Wyciągnął swojego boskiego smartfona i kliknął odpowiednią ikonkę, by odpalić aplikację. Demony wyjęły diabelskie smartfony.
– Już dawno zainstalowaliśmy... – przemówił przywódca.
– Ekstra, to dodam was jako friendsów, bo chciałbym... chciałbym wiedzieć, co tam u was słychać od czasu do czasu.
– Spoko.
Po raz pierwszy w historii świata demon zaprzyjaźnił się z Bogiem, i to za pomocą zaledwie paru kliknięć.
 
Diabły bardzo szybko zadomowiły się na Ziemi, wytępiając rasę ludzką. Jezus spacerował często, czasem latał, i obserwował jaki jest dzisiaj diabeł. Wyciągał wnioski, nierzadko sporządzał notatki. Zauważył pewną modę... Demony lubiły nowocześnie się ubierać. Wiele z nich przekuwało sobie uszy, nosy albo pępki i lansowały się na mieście.
Potworzyły w końcu jakieś tam swoje mikro społeczności, rodziły się gwary i zwyczaje. Ciekawie się na to Chrystusowi patrzyło, uczył się diabła.
Raz był świadkiem dość nietypowego zajścia. Stanął skryty za lampą uliczną, to było wieczorem, i śledził jak klient kłócił się ze sprzedawcą.
– Proszę podać mi tamte różowe klapki.
– One nie są na sprzedaż, to moje talizmany szczęścia.
– Stoją na witrynie! Muszą być na sprzedaż! Chcę w nich chodzić!
– Ale nie są i nie będziesz!
– Będę!
Klient zamordował sprzedawcę, wskoczył do sklepu i przyodział swe racice w klapki japonki. Nikt z przechodniów, zatopionych w ekranach swych urządzeń, nawet nie zareagował. Ktoś tylko cyknął fotkę zwłok. Ktoś inny rzucił z samochodu, że klient ma dobry gust. I teraz pytanie – tyczyło się to klapek czy potraktowania sprzedawcy?
– Oczywiście, że klapek! – mocno wnet stwierdził demon... targały nim chyba te same wątpliwości, co Jezusem.
Diabły same dobrze się nie znają nawzajem, tak jak ja się ich uczę, tak i one cały czas uczą się siebie.
Skwapliwie notował...
Innym razem bardzo zaintrygował go post z apki społecznościowej. Jeden z jego przyjaciół zainstalował wokół swojego domu girlandę z poskręcanych ciał rodziny. Zdjęcie zatytułował: Rodzina w komplecie.
 
Jezus ubóstwiał dbać o swą brodę. Właśnie sprawdzał w lustrze prawy profil. Jego Ojciec, już uwolniony, przechadzał się, podlewał kwiaty i zabawiał z ptaszkami w ich rajskim ogródku. Wnet Ojca złapał sentyment. Pochylił się, smagnięciem ramienia utworzył otwór w podłodze z chmur i spojrzał przez cały kosmos na odległy glob, zamieszkany onegdaj przez ludzi.
– Same diabły na Ziemi... to już ładnych parę lat, odkąd nie zobaczyłem żadnego człowieka.
– Oj...! Bo papa jest taki sentymentalny! Trzeba iść za duchem czasu!
– Mi wystarczy od czasu do czasu iść pod ramię z Duchem Świętym... – westchnął Bóg. – Coś go też nie widuję ostatnio...
– Hm, kiedy diabeł przebił mnie pazurem, ległem bez Ducha Świętego... może to ma jakiś związek.
– Może... – rzekł Ojciec i szklącymi oczyma spojrzał przez otwór na Ziemię. – Jak mogłeś do czegoś takiego dopuścić...? Same diabły...
Wzruszył ramionami.
– Dwa tysiące lat temu umarłem na krzyżu, żeby wybawić ludzi... a teraz doprowadziłem do ich upadku i pozwoliłem żyć diabłom...takie czasy, papo. Tak jak ich śledzę w sumie aż tak zbytnio nie różnią się od ludzi... mają jakieś swoje cele, ambicje, oczekiwania, relacje, sposoby rozwiązywania konfliktów... teraz diabły wyznaczają normy... musisz zrozumieć, papo, że pojęcie dobra zostało przedefiniowane i wdrożone na scenę życia na nowo! I pamiętaj, że teatr ten nigdy nie był przysłonięty czarno-białą kurtyną, a szarą! Co kiedyś białe, obecnie jest czarne, ale też nie w każdym aspekcie, nie w każdej materii, a w ostateczności suma tych barw zawsze i wszędzie da ci szarą...świat się zlewa, przelewa i wylewa, a my możemy w tej chwili na to zlać!
– Synu... tak szczerze ci powiem, rozbolała mnie głowa od Twojego gadania, weź mi lepiej polej wina i przestań kręcić.
Siedli do stołu i zaczęli ucztę. Gustowali powoli. Rozkoszowali się, dając się kusić kolejnym smakom.
– Mhm... mhm... ten śledzik naprawdę wyśmienity – przeżuwał Jezus.
– Weź mi tej sałatki trochę nałóż, co...? Zaraz Twoja matka wpadnie, ogarnij to jajko z wąsa i zachowuj się. Łokcie ze stołu.
– Oj, papa... czasem papa zbytnio czepia się konwenansów.
Puk!
Puk!
– To chyba ona...
Ojciec ciężko podniósł się od stołu, wydarł serwetę z łap kołnierza swej tuniki.
Skrzyp... to drzwi skrzypnęły.
Cztery pary oczu uważnie lustrowały facjatę boską.
– Ludzie! Własnym oczom nie wierzę!
Jezus podszedł, by sprawdzić, kto to.
– O, witajcie! Michale, Marku, Marku, Wiktorze. Skoro tu już jesteście, może się przyłączycie?
Czterej członkowie jury przebrani byli w porwane ubrania, czoła przepasały im bojowe chusty.
– Nie przychodzimy świętować! Lata spędziliśmy, starając się walczyć ze Złem. Jesteśmy ostatnimi bojownikami o wolność, ostatnimi ludźmi, nikt inny się nie ostał – Michał spuścił głowę.
– Ale oto przybywamy – Marek wszczął swą mowę – my, czterej ewangeliści! Twoi apostołowie! Twoi, twoi... Twoi Jeźdźcy Śmierci! Sprowadzimy na Ziemię Apokalipsę i pozwolimy się odrodzić zdrowemu życiu na nowo!
– Każde życie jest zdrowe... – stwierdził Jezus zdawkowo, pragnąc dalej kosztować śledzia.
– Niestety, ale muszę zgodzić się z Synem.
– Nie!!! – Witkor wrzasnął. – Wybrałeś nas! Wybrałeś na ewangelistów!
– Tak sobie tylko powiedziałem! – żachnął się Chrystus. – Myślałem, że jak was fajnie zatytułuję, to mi coś opowiecie o diabłach!
Michał uspokoił towarzystwo, bo chyba zaraz doszłoby do rękoczynów.
– Posłuchajcie mnie, Bogowie... – zaczął.
– Jestem tylko Jeden... – przewrócił oczyma Bóg.
– Posłuchaj mnie, wysłuchaj mnie zatem... Wiemy już jak zwalczyć to Zło! Boi się ono człowieczeństwa, i to bardzo! Dlatego sukcesywnie diabły wypleniły wszystko, co ludzkie! Korzystając z tego, że człowieczeństwo było rozsypane po całym globie, słabe, każda dusza osobno, lecz teraz... teraz w całym Wszechświecie pozostała jedyna rzecz związana z nami, z ludźmi i tam skumulowały się wszystkie dusze ludzi. Cały duch człowieczeństwa... skryty jest w Twoim grzebieniu, Panie Jezu.
Mindfuck!!!
Strzały energii przeszyły umysł Chrystusa tak mocno, że i Ojciec to poczuł.
– Z tak potężną bronią, będziemy siać terror wśród demonów! Zasiądziemy na koniach i będziemy Jeźdźcami Śmierci, wymachując Twym grzebieniem, niczym Lancą Ostatecznej Rozpaczy!
– Daj im go, Synek... wolałem ludzi na Ziemi, o diabłach wiemy już dość, spisałeś się.
Jezus patrzył tęsknie na grzebień z kości słoniowej.
– Ale po całej akcji mi go oddacie, tak..? – spytał smutny.
Michała twarz pozostała niewzruszona.
– Gdy Zło zniknie z Ziemi, pustka będzie musiała zostać czymś zastąpiona. Dusze ludzkie tak gwałtownie będą chciały się wyrwać z oków grzebienia, że ten po prostu... spali się na proch...
Podał im grzebień bez słowa. Ukłonili się i dosiedli swych wierzchowców.
Jezus wymienił krótkie spojrzenie ze swym grzebieniem.
– Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz... – rzucił cichaczem.
– Dobry tekst, Synu – klepnął go po plecach Bóg. – A wam, wam moje drogie dzieci gratuluję wytrwałości! Skąd czerpaliście tyle mocy, aby przez tyle lat stawiać aktywnie opór i jeszcze przy tym przeżyć?!
– Wszystko dzięki Jezusowi – wyjaśnił Wiktor. – Mianował nas swoimi ewangelistami.
Konie ruszyły z impetem.
Jezus z Bogiem oglądali istny Teatr Katorgi, dalej ucztując.
– Zabawna historia poniekąd... – wzmiankował Ojciec, smarując tost masłem. – Naprawdę im powiedziałeś, że są Twoimi ewangelistami?
Przytaknął.
– Tak dla picu... A oni tak się odwdzięczają, że mi grzebień zabierają...
– Dzielni ludzie. A ty, oddając im grzebień, wreszcie zwalczyłeś swoją lalusiowatość.
Chrystus prychnął.
– Mmm, wyciągnąłeś może jakiś wniosek, Synu?
– Tak, papo. Słowo Boże ma ogromną moc.
Skonsumował homara.
 
Tego dnia Grzebień Apokalipsy niczym kosa kostuchy zbierał plony diabolicznej śmierci, zapowiadając powrót starego porządku.
Odrodzenie się życia.
 
Jedząc arbuza nie zdawałem sobie sprawy, że to robię i kiedy już się zorientowałem, zauważyłem, że pożeram rafę kolorową na dnie oceanu.
Odpowiedz
#2
Kurdebele, ależ umiesz pisać. No. Uwielbiam takie bosko-diabelskie historie, z czarnym humorem, z biglem, z jajem, z dystansem. Znasz M. Wolskiego historie o diabłach? Jak nie, to zachęcam. Jak tak, to gratuluję. Noż, jest duch w narodzie. A już traciłam nadzieję, że ktokolwiek umie pisać na tym portalu oprócz Mnie... Buaaaahhaaa Smile)
Stylistycznie, interpunkcyjnie, gramatycznie - piątka z plusem.
Historia, fabuła - pięć plus.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Nie znam tych historii o diabłach, będę musiał nadrobić zaległości!
Super, że się podobało. Pisałem to opowiadanie, mając ogromną wenę  Wink
Jedząc arbuza nie zdawałem sobie sprawy, że to robię i kiedy już się zorientowałem, zauważyłem, że pożeram rafę kolorową na dnie oceanu.
Odpowiedz
#4
Polecam Smile

Agent dołu
Pies w studni
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Opowiadanie fajne, zabawne i w ogóle. Warsztatowo dobre, a i pomysł całkiem zacny.

Inna tylko sprawa, że powinieneś zacząć uważać na pioruny z jasnego nieba i takie tam. Ja zaś zastanowię się czy już układać zgrabny stosik i szukać krzesiwka Wink

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości