Zaczęło się podejrzanie.
Gimbusówna odrobiła lekcje, nie wrzeszczała, nie żądała niczego, nawet się uczyła. A przynajmniej tak twierdzi. A kiedy jeszcze przyszła i zapytała o lekturę szkolną, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka alarmowa, a jej wycie przekraczało znacznie dopuszczalną ilość decybeli. Tych normowanych przez Unię.
Gimbusówna spokojna = kłopoty.
Gimbusówna spokojna i robiąca to, co powinna = wielkie kłopoty.
Przez głowę przemknęły mi możliwe scenariusze: pobiła się z kimś, załapała kolejne pały w budzie, doprowadziła do zawału któregoś z nauczycieli, zaczęła zarządzać gangiem młodocianych idiotów i wspólnie wyłudzają haracz od ludzi, a może po prostu podpalając papierosy pomyliły im się tytonie? I naćpali się czymś?
Lampka w mojej głowie migotała szaleńczym światłem, a wycie alarmu wdzierało się brutalnie w moje uszy.
No i zaczęło się.
Najpierw niewinnie. Jak lokomotywa, ruszająca ze stacji. „Najpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale.”
- Mamooooo! Bo ja nie mam telefonu, nie działa mi, popsuł się... – zaczęła prowokującym tonem.
Tak drogie dziecko. Popsuł. Klawisze zdematerializowały, wyświetlacz postanowił odżeglować w siną dal. A ty wyłącznie z tego powodu znowu używasz tego zaczepnego tonu, którego nie lubię. I sądzisz, że coś tym załatwisz?
- No i ? – rzuciłam bez zainteresowania.
Awarie telefonu zdarzają się Gimbusównie co najmniej kilkanaście razy z rzędu codziennie i mają na celu wymuszenie zakupu najnowszego modelu tabletu.
- No i musisz mi kupić nowy! – zgrzytnęło głośno zębami dziecię.
- Odpada – oznajmiłam setny raz.
- To ja zadzwonię do dziadka! On mnie kocha i mi kupi! – wrzasnęła Gimbusówna.
- Zadzwonisz z tego zepsutego telefonu? – zdziwiłam się niewinnie.
Odpowiedzi nie doczekałam się. Miast tego dobiegł mnie huk zatrzaskiwanych drzwi mojego pokoiku. Dziecię odeszło. Pewnie zażądać telefonu od Młodego Grizzli. Tyle, że owy sprzęt leżał grzecznie u mnie w biurku, a Grizzli nie wykazywał chęci na jakiekolwiek kontakty z wrzeszczącym osobnikiem, wpadającym mu do pokoju. Spacyfikował w dwóch słowach i wywalił.
Z pokoju Gimbusówny dobiegła seria dźwięków, świadcząca o tym, że dzieli się swoim problemem skąpej matki i bezczelnego Grizzli z połową fejsbuka. Po dłuższym czasie problem został chyba omówiony, bo zapadła chwila ciszy. A potem ciężkie kroki. Psychopaty skradającego się do swojej ofiary, którą najpierw zamierza przerazić.
Lokomotywa zaczęła się rozpędzać. Było już ją słychać za drzwiami mojej samotni. Te otworzyły się na całą szerokość i do środka wpadło dziecię z kolejnymi żądaniami.
- Napisz mi! – wrzasnęło.
Podniosłam oczy znad opowiadania i zlustrowałam spokojnie dziecię. Nic nie wskazywało na to, aby ręce czy palce mu zanikły. Machało nimi, tak więc złapanie długopisu nie powinno stanowić problemu.
- Napisz mi oświadczenie, że nie będę chodzić na religię do końca roku! – zażądało.
- A dlaczego nie chcesz? – spytałam, zupełnie niepotrzebnie, bo temat wałkujemy od początku roku szkolnego.
- Bo nie wierzę w Boga, wierzę w szatana! – dziecię popatrzyło na mnie prowokująco.
Oj Gimbusówna.
Jakby szatan o tym się dowiedział, to zarządziłby natychmiastową ewakuację z piekła.
- Dziecko – zaczęłam spokojnie, próbując kolejny raz jej wyjaśnić, że może wierzyć sobie w szatana, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby chodziła na lekcje religii i porozmawiała również o Bogu. W końcu to jedna i ta sama religia. Opowiada o nich obu.
- Napisz mi! – nie dała mi dokończyć. – Teraz! Gdzie masz kartkę i długopis!
- Nie mam – w mojej łepetynie zaświtał iście niegodziwy plan.
Lokomotywa rozpędzała się, a maszynista z szelmowskim uśmieszkiem liczył na to, że rozjedzie stojącego na torach samotnego dyspozytora ruchu. Oki, mała, zabawimy się w twoją grę i przełożymy zwrotnicę. Pędź sobie innym torem.
- Napiszę ci przez net. W końcu zapłaciłam za Librusa, to niech na coś się przyda – oznajmiłam, wyrażając swoją chęć do napisania oświadczenia. W oczach Gimbusówny dostrzegłam błysk zwątpienia.
Odpaliłam programik, odnalazłam nazwisko księdza i zaczęłam pisać.
Gimbusówna dzielnie mi wtórowała, podsuwając coraz to nowe pomysły. Niektóre z nich wykorzystałam. Latającego Potwora Spaghetti pominęłam. Ostatecznie tekst brzmiał następująco: „Córka w ramach buntu nastolatki nie chce uczęszczać na religię do końca roku, uważając, że jest niewierząca.
Twierdzi też masę innych bzdur.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić zgodę na jej prośbę i liczyć na to, że zmieni z czasem zdanie.
Mam nadzieję, że zrobi to szybciej niż ja osiwieję przy jej dorastaniu.
Ksiądz się nie przejmuje.
Z czasem jej rozum wróci.”
Gimbusówna rżała śmiechem, ucieszona, zachwycona. Do czasu, aż kursor myszki zjechał na napis: Wyślij.
- No, napisz mi to! – potwierdziła swoje wcześniejsze żądania – Tylko nie to, a jakoś normalnie to napisz, bo mi w szkole spokoju nie dadzą!
Mój palec obsunął się, w oczkach zamigotały iście szatańskie iskierki i nastąpiło ciche : klik.
Oczy dziecięcia zaczęły rozszerzać się, niczym spodki. Wlepiła je z niedowierzaniem w monitor, na którym pojawił się napis: Wiadomość została wysłana. Dziecię zamrugało zaskoczone. Otworzyło usta.
- Jeszcze jakieś zwolnienie ci potrzebne? – spytałam grzecznie, wyrażając swoją nieodpartą chęć do napisania następnego.
Dziecię nie odpowiedziało.
Wypadło z pokoju śmiertelnie obrażone.
Gimbusówna odrobiła lekcje, nie wrzeszczała, nie żądała niczego, nawet się uczyła. A przynajmniej tak twierdzi. A kiedy jeszcze przyszła i zapytała o lekturę szkolną, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka alarmowa, a jej wycie przekraczało znacznie dopuszczalną ilość decybeli. Tych normowanych przez Unię.
Gimbusówna spokojna = kłopoty.
Gimbusówna spokojna i robiąca to, co powinna = wielkie kłopoty.
Przez głowę przemknęły mi możliwe scenariusze: pobiła się z kimś, załapała kolejne pały w budzie, doprowadziła do zawału któregoś z nauczycieli, zaczęła zarządzać gangiem młodocianych idiotów i wspólnie wyłudzają haracz od ludzi, a może po prostu podpalając papierosy pomyliły im się tytonie? I naćpali się czymś?
Lampka w mojej głowie migotała szaleńczym światłem, a wycie alarmu wdzierało się brutalnie w moje uszy.
No i zaczęło się.
Najpierw niewinnie. Jak lokomotywa, ruszająca ze stacji. „Najpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale.”
- Mamooooo! Bo ja nie mam telefonu, nie działa mi, popsuł się... – zaczęła prowokującym tonem.
Tak drogie dziecko. Popsuł. Klawisze zdematerializowały, wyświetlacz postanowił odżeglować w siną dal. A ty wyłącznie z tego powodu znowu używasz tego zaczepnego tonu, którego nie lubię. I sądzisz, że coś tym załatwisz?
- No i ? – rzuciłam bez zainteresowania.
Awarie telefonu zdarzają się Gimbusównie co najmniej kilkanaście razy z rzędu codziennie i mają na celu wymuszenie zakupu najnowszego modelu tabletu.
- No i musisz mi kupić nowy! – zgrzytnęło głośno zębami dziecię.
- Odpada – oznajmiłam setny raz.
- To ja zadzwonię do dziadka! On mnie kocha i mi kupi! – wrzasnęła Gimbusówna.
- Zadzwonisz z tego zepsutego telefonu? – zdziwiłam się niewinnie.
Odpowiedzi nie doczekałam się. Miast tego dobiegł mnie huk zatrzaskiwanych drzwi mojego pokoiku. Dziecię odeszło. Pewnie zażądać telefonu od Młodego Grizzli. Tyle, że owy sprzęt leżał grzecznie u mnie w biurku, a Grizzli nie wykazywał chęci na jakiekolwiek kontakty z wrzeszczącym osobnikiem, wpadającym mu do pokoju. Spacyfikował w dwóch słowach i wywalił.
Z pokoju Gimbusówny dobiegła seria dźwięków, świadcząca o tym, że dzieli się swoim problemem skąpej matki i bezczelnego Grizzli z połową fejsbuka. Po dłuższym czasie problem został chyba omówiony, bo zapadła chwila ciszy. A potem ciężkie kroki. Psychopaty skradającego się do swojej ofiary, którą najpierw zamierza przerazić.
Lokomotywa zaczęła się rozpędzać. Było już ją słychać za drzwiami mojej samotni. Te otworzyły się na całą szerokość i do środka wpadło dziecię z kolejnymi żądaniami.
- Napisz mi! – wrzasnęło.
Podniosłam oczy znad opowiadania i zlustrowałam spokojnie dziecię. Nic nie wskazywało na to, aby ręce czy palce mu zanikły. Machało nimi, tak więc złapanie długopisu nie powinno stanowić problemu.
- Napisz mi oświadczenie, że nie będę chodzić na religię do końca roku! – zażądało.
- A dlaczego nie chcesz? – spytałam, zupełnie niepotrzebnie, bo temat wałkujemy od początku roku szkolnego.
- Bo nie wierzę w Boga, wierzę w szatana! – dziecię popatrzyło na mnie prowokująco.
Oj Gimbusówna.
Jakby szatan o tym się dowiedział, to zarządziłby natychmiastową ewakuację z piekła.
- Dziecko – zaczęłam spokojnie, próbując kolejny raz jej wyjaśnić, że może wierzyć sobie w szatana, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby chodziła na lekcje religii i porozmawiała również o Bogu. W końcu to jedna i ta sama religia. Opowiada o nich obu.
- Napisz mi! – nie dała mi dokończyć. – Teraz! Gdzie masz kartkę i długopis!
- Nie mam – w mojej łepetynie zaświtał iście niegodziwy plan.
Lokomotywa rozpędzała się, a maszynista z szelmowskim uśmieszkiem liczył na to, że rozjedzie stojącego na torach samotnego dyspozytora ruchu. Oki, mała, zabawimy się w twoją grę i przełożymy zwrotnicę. Pędź sobie innym torem.
- Napiszę ci przez net. W końcu zapłaciłam za Librusa, to niech na coś się przyda – oznajmiłam, wyrażając swoją chęć do napisania oświadczenia. W oczach Gimbusówny dostrzegłam błysk zwątpienia.
Odpaliłam programik, odnalazłam nazwisko księdza i zaczęłam pisać.
Gimbusówna dzielnie mi wtórowała, podsuwając coraz to nowe pomysły. Niektóre z nich wykorzystałam. Latającego Potwora Spaghetti pominęłam. Ostatecznie tekst brzmiał następująco: „Córka w ramach buntu nastolatki nie chce uczęszczać na religię do końca roku, uważając, że jest niewierząca.
Twierdzi też masę innych bzdur.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić zgodę na jej prośbę i liczyć na to, że zmieni z czasem zdanie.
Mam nadzieję, że zrobi to szybciej niż ja osiwieję przy jej dorastaniu.
Ksiądz się nie przejmuje.
Z czasem jej rozum wróci.”
Gimbusówna rżała śmiechem, ucieszona, zachwycona. Do czasu, aż kursor myszki zjechał na napis: Wyślij.
- No, napisz mi to! – potwierdziła swoje wcześniejsze żądania – Tylko nie to, a jakoś normalnie to napisz, bo mi w szkole spokoju nie dadzą!
Mój palec obsunął się, w oczkach zamigotały iście szatańskie iskierki i nastąpiło ciche : klik.
Oczy dziecięcia zaczęły rozszerzać się, niczym spodki. Wlepiła je z niedowierzaniem w monitor, na którym pojawił się napis: Wiadomość została wysłana. Dziecię zamrugało zaskoczone. Otworzyło usta.
- Jeszcze jakieś zwolnienie ci potrzebne? – spytałam grzecznie, wyrażając swoją nieodpartą chęć do napisania następnego.
Dziecię nie odpowiedziało.
Wypadło z pokoju śmiertelnie obrażone.