Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jak Gimbusówna przygotowywała się do Halloween
#1
Jesienne wieczory wprawiają człowieka w melancholię. Spływające po szybie niczym łzy po licu dziewicy krople deszczu kończyły swoją wędrówkę głośnym stukotem w czerwony metalowy parapet. Jedyny żywy i barwny akcent tego szarego dnia. Zasłuchałam się w ów stukot. Miarowy niczym rytm wybijany pałeczkami na werblu.
I całkiem dobrze tak mi się siedziało, popijając pachnącą imbirem herbatę i przeglądając internet. Myśli krążyły swobodnie, zadowolone z niczym nieskrępowanej wolności.
Młody Grizzli tkwił niestrudzenie w swojej jaskini i tylko z rzadka dobiegały stamtąd wrzaski w stylu: Bij go! Bij potwora! Znaczy, że młodzież wybrała się pokonywać bossy i zdobywać lepszy ekwipunek.
Gimbusówna wyszła ze znajomymi. Najpewniej znowu będą po kryjomu podpalać fajki, a może i piw kosztować. Nie chciało mi się już wygłaszać kolejnych kazań na ten temat. Powinnam chyba spisać je wszystkie, albo założyć kartotekę i w odpowiedniej chwili mówić tylko – Dzisiaj kazanie numer 132. Przeczytaj sobie sama.
Odpuściłam. Czasami dopada człowieka lenistwo.
I tak sobie siedząc rozleniwiona, pijąc herbatę, oddawałam się marzeniom.
Dopiero dobiegające z przedpokoju głośne – Jestem! – wyrwało mnie z błogiego stanu nic nierobienia.
Odruchowo zerknęłam na zegarek.
Gimbusówna rzadko wraca przed ustaloną godziną. Śmiem twierdzić, że wydarzenie takie jest cudem i należałoby je odnotować na kartach historii.
A skoro wróciła...
Westchnęłam ciężko.
To mogło oznaczać wyłącznie jedno. Nadciągają kłopoty w postaci dziecięcia, które będzie czegoś chciało. I na pewno nie będzie to chęć pogłębienia wiedzy zawartej w podręcznikach dla gimbazy czy rzetelnego odrobienia lekcji.
- Jestem już! – wrzasnęło owo dziecię.
Łup! Łup! Odgłos walnięcia w ścianę.
Aha. Dzisiaj nawet buty zdjęte zostały bez przypominania...
Czyli, że kłopoty zaczynały nadciągać coraz ciemniejszą chmurą.
A gdy jeszcze z przedpokoju dobiegło szuranie, świadczące o tym, że Gimbusówna ustawia buty na półce, zrozumiałam, że tego wieczoru mam przechlapane. I diabli wzięli spokojny, melancholijny wieczór.
- Wyprowadzić psa? – głosik dziecięcia wprawił mnie w osłupienie.
Nie to, żebym go nie słyszała wcześniej.
Nietypowe było same pytanie.
W myślach zaczęłam przeliczać ile kasy mam w portfelu. Chęć do wyprowadzenia psa mogła oznaczać, że na dziesięciu złotych się nie skończy.
- Gimbusówna, te fajki palone w krzakach ci zaszkodziły? – zainteresowałam się.
- I ty myślisz, że ja tam palę? No fajne masz zdanie o mnie. – Gimbusówna stanęła na progu mojej samotni i wlepiła we mnie wymalowane ślepia.
Nie dziecino... nie sądzę, że tam palisz... Ja to po prostu wiem...
- Dobra, o co chodzi?
- Bo idziemy zbierać cukierki. I muszę mieć przebranie. I idziemy na domki, bo tam dają. I koleżanki były w zeszłym roku. I uzbierały dużo. Całe dwie reklamówki – wyrzuciło z siebie nieskładnie dziecię.
O dziwo w miarę spokojnym tonem. Chmura nadciągających kłopotów pociemniała, strasząc błyskami piorunów.
- Jakie przebranie i na kiedy?
- No bo Halloween będzie. No co ty tego nie wiesz? I chodzi się i zbiera cukierki. Cukierek albo psikus – zaczęło mi wyjaśniać dziecię.
Tja... Wiem, że będzie... Nie znoszę tego dnia.
I jeśli jakiekolwiek dziecko zastuka mi do drzwi z tekstem „cukierek albo psikus” to w najłagodniejszym przypadku potraktuję je prądem, w najgorszym pokażę się bez makijażu i uczesania. Chcą wieczoru zombie, wiedźm, czarownic, potworów, to będą go miały.
- Jaki to ma być strój? – zlustrowałam Gimbusównę, zastanawiając się czy w jej przypadku będzie ów strój w ogóle potrzebny.
Nie to, aby była brzydka. Absolutnie. Po prostu sama oszpeca się. A to makijażem rodem z piekła, a to kolczykami w wardze, a to fryzurą, jakby na dworze nieustannie szalała wichura.
- I ja będę czarownicą – oznajmiła radośnie dziecina.
- A to chyba nie musisz się przebierać – wyrwało mi się mało grzecznie.
Gimbusówna zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem. Tak mroźnym, że poczułam jak ciarki zaczynają przebiegać mi po kręgosłupie. W duchu zaklęłam, ganiąc się za nadmierną szczerość.
- Bo ty to wredna jesteś! – urażona Gimbusówna trzasnęła drzwiami mojej ostoi i pomknęła do swojego pokoju.
Gradowa, czarna chmura, błyskająca piorunami wisiała już nad moją głową, a jeden z nich właśnie zygzakował wprost we mnie.
Nie zdążyłam wstać i otworzyć drzwi, kiedy te otworzyły się z impetem i wpadło przez nie rozwścieczone nieopatrznie dziecię.
- To puść mnie do kina! – z gardziołka Gimbusówny wydobyły się znajome tony, świadczące o tym, że przystąpiła do ataku. – Bo oni idą, to ja też! I jest cała noc filmów za pięćdziesiąt złotych! I jak ktoś przyjdzie w przebraniu, to płaci tylko dwadzieścia pięć! I ja idę! I daj mi! Bo promocja jest, to zapłacisz mniej! – w oczkach dzieciny mignęła chęć mordu.
- Oni idą... Sprecyzuj słowo „oni” – poprosiłam grzecznie, starając się uniknąć lecącego piorunu.
Gimbusówna popatrzyła jakby pierwszy raz mnie widziała. No tak, użyłam słowa, którego mogła nie zrozumieć.
- Kto idzie do tego kina? – spytałam w bardziej przystępny sposób.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy dziecię zrozumiało o co pytam i zaczęło wyliczać osoby pragnące wziąć udział w promocji filmowej. Ku rozpaczy Gimbusówny osoby owe zajmują wysokie miejsca na mojej prywatnej czarnej liście.
- Dobra, młoda... – zastanowiłam się – To już może lepiej idźcie te cukierki zbierać – zaproponowałam, wybierając mniejsze zło. – Przebranie wypożyczymy, albo zdążę coś uszyć – zaliczą mi to w niebie jako dobry uczynek?
- I ja nie chcę iść po te cukierki! Chcę iść z nimi do kina! Bo wszyscy idą! I tylko ja nie pójdę! I muszę mieć strój! I daj mi te dwadzieścia pięć złotych! Co to jest dla ciebie! Znowu mi żałujesz! – dziecię zaatakowało wrzaskliwym głosem, a piorun zamigotał mi przed oczami.
Nie zdążyłam wymyślić odpowiedzi, kiedy drzwi mojego pokoju, zamknęły się z hukiem, kalendarz wiszący na ścianie spadł, a dziecina oddaliła się w swoją strefę radioaktywną.
Westchnęłam ciężko i zapaliłam papierosa.
Znając życie zapewne za chwilę przycwałuje z kolejnym pomysłem. Wiele się nie pomyliłam.
Wypaliłam papierosa, powiesiłam z powrotem kalendarz, przy okazji zerkając z przyjemnością na ciało październikowego modela, gdy drzwi otworzyły się, pchnięte łapką dzieciny.
- A znasz jakiś horror? – spytało spokojnie, jakby puszczając w niepamięć niedawne starcie. – Tylko straszny – podkreśliło.
- Znam. Ciebie – przezornie zachowałam tę myśl dla siebie.
Pokręciłam przecząco głową.
Temat Halloween pozostał nierozstrzygnięty.
Odpowiedz
#2
Cytat:Spływające po szybie niczym łzy po licu dziewicy krople deszczu kończyły swoją wędrówkę głośnym stukotem w czerwony metalowy parapet.
To zdanie wydaje mi się mocno przeładowane. Za dużo przymiotników, kilka można by spokojnie usunąć.

Poza tym, jeśli chodzi o techniczną stronę, to dwie rzeczy rzucają się w oko szczególnie:
1) W dalszym ciągu masz lekki kłopot z zapisem dialogów. Jest lepiej, widać postęp, ale jeszcze należy poprawić pewną sprawę - kiedy po kwestii bohatera i myślniku następuje zdanie, które nie odnosi się bezpośrednio do czynności mówienia to zawsze z wielkiej litery należy je zacząć.
2) Przed "albo" nie trzeba stawiać przecinka.

Poza tym jakichś większych błędów nie ma.

Naszła mnie jeszcze taka refleksja, co do stylu. Zdania są zbyt przekombinowane, jak to, które zacytowałem na początku albo zbyt proste. Operujesz takimi dwoma skrajnościami, pomyślałbym, żeby spróbować to jakoś wyśrodkować. Mogłoby wyjść na dobre. Ale to jak tam uważasz, tak sobie gdybam. Wink

Co jest fajne w tym tekście to lekki, specyficzny dla Twoich tekstów o Gimbusównie nastrój. Zabrakło mi jakiegoś zaskoczenia, momentu, w którym uśmiechnąłbym się szerzej. Schemat opowiadania jest mocno podobny do pozostałych z cyklu (przynajmniej tych, które czytałem) i tak się trochę poczułem, jakbym jadł drugi raz tego samego kotleta. Zaskoczenie, mocna końcówka, tego mi zabrakło.

Zostawiam dziś 3 i czekam na kolejne teksty, żeby zobaczyć, jak to się dale potoczy.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Tekst mi się spodobał, ale w przeciwieństwie tego z zakupami nie śmieszy mnie, aż tak. Mogło by być lepiej.
Mi też brakuje takiego zaskoczenia na koniec.

Tekst mnie nie wciąga, po pewnym czasie wręcz nudzi.

Za mało śmiechu, mogło być lepiej 3,5/5.

ps.
Przez przypadek klikłem 4... GENIUs
Wiersze mam grafomańskie, a rymy jak psy bezpańskie.
Brudne i mętne, jakby z powalonej głowy wzięte.
Nie wkładam w nie wiele pracy, są głupie... jak pies bacyCool
Odpowiedz
#4
Poprawiłam nieco.


Jesienne wieczory wprawiają człowieka w melancholię. Spływające po szybie krople deszczu kończyły swoją wędrówkę stukotem w czerwony, metalowy parapet. Jedyny żywy i barwny akcent tego szarego dnia. Zasłuchałam się w ów stukot. Miarowy niczym rytm wybijany pałeczkami na werblu.
I całkiem dobrze tak mi się siedziało, popijając pachnącą imbirem herbatę i przeglądając internet. Myśli krążyły swobodnie, zadowolone z niczym nieskrępowanej wolności.
Młody Grizzli tkwił niestrudzenie w swojej jaskini i tylko z rzadka dobiegały stamtąd wrzaski w stylu: Bij go! Bij potwora! Znaczy, że młodzież wybrała się pokonywać bossy i zdobywać lepszy ekwipunek.
Gimbusówna wyszła ze znajomymi. Najpewniej znowu będą po kryjomu podpalać fajki, a może i piw kosztować. Nie chciało mi się już wygłaszać kolejnych kazań na ten temat. Powinnam chyba spisać je wszystkie, albo założyć kartotekę i w odpowiedniej chwili mówić tylko – Dzisiaj kazanie numer 132. Przeczytaj sobie sama.
Odpuściłam. Czasami dopada człowieka lenistwo.
I tak sobie siedząc rozleniwiona, pijąc herbatę, oddawałam się marzeniom.
Dopiero dobiegające z przedpokoju głośne – Jestem! – wyrwało mnie z błogiego stanu nic nierobienia.
Odruchowo zerknęłam na zegarek.
Gimbusówna rzadko wraca przed ustaloną godziną. Śmiem twierdzić, że wydarzenie takie jest cudem i należałoby je odnotować na kartach historii.
A skoro wróciła...
Westchnęłam ciężko.
To mogło oznaczać wyłącznie jedno. Nadciągają kłopoty w postaci dziecięcia, które będzie czegoś chciało. I na pewno nie będzie to chęć pogłębienia wiedzy zawartej w podręcznikach dla gimbazy czy rzetelnego odrobienia lekcji.
- Jestem już! – wrzasnęło owo dziecię.
Łup! Łup! Odgłos walnięcia w ścianę.
Aha. Dzisiaj nawet buty zdjęte zostały bez przypominania...
Czyli, że kłopoty zaczynały nadciągać coraz ciemniejszą chmurą.
A gdy jeszcze z przedpokoju dobiegło szuranie, świadczące o tym, że Gimbusówna ustawia buty na półce, zrozumiałam, że tego wieczoru mam przechlapane. I diabli wzięli spokojny, melancholijny wieczór.
- Wyprowadzić psa? – głosik dziecięcia wprawił mnie w osłupienie.
Nie to, żebym go nie słyszała wcześniej.
Nietypowe było same pytanie.
W myślach zaczęłam przeliczać ile kasy mam w portfelu. Chęć do wyprowadzenia psa mogła oznaczać, że na dziesięciu złotych się nie skończy.
- Gimbusówna, te fajki palone w krzakach ci zaszkodziły? – zainteresowałam się.
- I ty myślisz, że ja tam palę? No fajne masz zdanie o mnie. – Gimbusówna stanęła na progu mojej samotni i wlepiła we mnie wymalowane ślepia.
Nie dziecino... nie sądzę, że tam palisz... Ja to po prostu wiem...
- Dobra, o co chodzi?
- Bo idziemy zbierać cukierki. I muszę mieć przebranie. I idziemy na domki, bo tam dają. I koleżanki były w zeszłym roku. I uzbierały dużo. Całe dwie reklamówki – wyrzuciło z siebie nieskładnie dziecię.
O dziwo w miarę spokojnym tonem. Chmura nadciągających kłopotów pociemniała, strasząc błyskami piorunów.
- Jakie przebranie i na kiedy?
- No bo Halloween będzie. No co ty tego nie wiesz? I chodzi się i zbiera cukierki. Cukierek albo psikus – zaczęło mi wyjaśniać dziecię.
Tja... Wiem, że będzie... Nie znoszę tego dnia.
I jeśli jakiekolwiek dziecko zastuka mi do drzwi z tekstem „cukierek albo psikus” to w najłagodniejszym przypadku potraktuję je prądem, w najgorszym pokażę się bez makijażu i uczesania. Chcą wieczoru zombie, wiedźm, czarownic, potworów, to będą go miały.
- Jaki to ma być strój? – Zlustrowałam Gimbusównę, zastanawiając się czy w jej przypadku będzie ów strój w ogóle potrzebny.
Nie to, aby była brzydka. Absolutnie. Po prostu sama oszpeca się. A to makijażem rodem z piekła, a to kolczykami w wardze, a to fryzurą, jakby na dworze szalała nieustająca wichura.
- I ja będę czarownicą – oznajmiła radośnie dziecina.
- A to chyba nie musisz się przebierać – wyrwało mi się mało grzecznie.
Gimbusówna zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem. Tak mroźnym, że poczułam jak ciarki zaczynają przebiegać mi po kręgosłupie. W duchu zaklęłam, ganiąc się za nadmierną szczerość.
- Bo ty to wredna jesteś! – Urażona Gimbusówna trzasnęła drzwiami mojej ostoi i pomknęła do swojego pokoju.
Gradowa, czarna chmura, błyskająca piorunami wisiała już nad moją głową, a jeden z nich właśnie zygzakował wprost we mnie.
Nie zdążyłam wstać i otworzyć drzwi, kiedy te otworzyły się z impetem i wpadło przez nie rozwścieczone nieopatrznie dziecię.
- To puść mnie do kina! – z gardziołka Gimbusówny wydobyły się znajome tony, świadczące o tym, że przystąpiła do ataku. – Bo oni idą, to ja też! I jest cała noc filmów za pięćdziesiąt złotych! I jak ktoś przyjdzie w przebraniu, to płaci tylko dwadzieścia pięć! I ja idę! I daj mi! Bo promocja jest, to zapłacisz mniej! – W oczkach dzieciny mignęła chęć mordu.
- Oni idą... Sprecyzuj słowo „oni” – poprosiłam grzecznie, starając się uniknąć lecącego piorunu.
Gimbusówna popatrzyła jakby pierwszy raz mnie widziała. No tak, użyłam słowa, którego mogła nie zrozumieć.
- Kto idzie do tego kina? – spytałam w bardziej przystępny sposób.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy dziecię zrozumiało o co pytam i zaczęło wyliczać osoby pragnące wziąć udział w promocji filmowej. Ku rozpaczy Gimbusówny osoby owe zajmują wysokie miejsca na mojej prywatnej czarnej liście.
- Dobra, młoda... – Zastanowiłam się – To już może lepiej idźcie te cukierki zbierać – zaproponowałam, wybierając mniejsze zło. – Przebranie wypożyczymy, albo zdążę coś uszyć – Zaliczą mi to w niebie jako dobry uczynek?
- I ja nie chcę iść po te cukierki! Chcę iść z nimi do kina! Bo wszyscy idą! I tylko ja nie pójdę! I muszę mieć strój! I daj mi te dwadzieścia pięć złotych! Co to jest dla ciebie! Znowu mi żałujesz! – dziecię zaatakowało wrzaskliwym głosem, a piorun zamigotał mi przed oczami.
Nie zdążyłam wymyślić odpowiedzi, kiedy drzwi mojego pokoju, zamknęły się z hukiem, kalendarz wiszący na ścianie spadł, a dziecina oddaliła się w swoją strefę radioaktywną.
Westchnęłam ciężko i zapaliłam papierosa.
Znając życie zapewne za chwilę przycwałuje z kolejnym pomysłem. Wiele się nie pomyliłam.
Wypaliłam papierosa, powiesiłam z powrotem kalendarz, przy okazji zerkając z przyjemnością na ciało październikowego modela, gdy drzwi otworzyły się, pchnięte łapką dzieciny.
- A znasz jakiś horror? – spytało spokojnie, jakby puszczając w niepamięć niedawne starcie. – Tylko straszny – podkreśliło.
- Znam. Ciebie – Przezornie zachowałam tę myśl dla siebie.
Pokręciłam przecząco głową.
Temat Halloween pozostał nierozstrzygnięty.
Odpowiedz
#5
Na wstępie zauważę, że fajnie byłoby gdyby tekst dorobił się akapitów.

Cytat:Spływające po szybie krople deszczu kończyły swoją wędrówkę stukotem w czerwony, metalowy parapet.

Chodzi o to, że padający deszcz "stukotał" o czerwony parapet? czy o fakt, że krople które kapały z małej odległości wydawały (głośniejszy?) stukot niż padający deszcz? Krople których stukot było słychać nigdy nie rozpoczęły swej wędrówki po szybie.

Cytat:I całkiem dobrze tak mi się siedziało, popijając pachnącą imbirem herbatę i przeglądając internet. Myśli krążyły swobodnie, zadowolone z niczym nieskrępowanej wolności.

Wnioskuje, że to nowy akapit dlatego funkcja "i" na początku wydaje mi się troszkę niejasna.

Czy myśl może być zadowolona?

Cytat:Gimbusówna wyszła ze znajomymi. Najpewniej znowu będą po kryjomu podpalać fajki, a może i piw kosztować.

Udziwniona w sposób dziwny końcówka zdania została. Nie rozumiem dlaczego tutaj zdecydowałaś się na użycie słowa "podpalać". Słowo samo w sobie oznacza palenie papierosów okazjonalnie, raz na jakiś czas. Jednak jego mocniejszy wydźwięk to zdecydowania podkładanie ognia pod coś (nie papierosa). Na początku pomyślałem, że może chodzić o "popalać" jednak to także kombinatorstwo poziomu mistrzowskiego. Dlatego też w prostocie odpowiedz: palić.

Cytat:Śmiem twierdzić, że wydarzenie takie jest cudem i należałoby je odnotować na kartach historii.

Ja natomiast śmiem twierdzić, że każdy nasz czyn to historia. Pewnie zauważysz, że chodziło Ci o tą bardziej znaną dla takiego aspektu nieosiągalną.

Cytat:Nadciągają kłopoty w postaci dziecięcia, które będzie czegoś chciało.

Znów zbędne barwienie języka. To nie ten typ tekstu gdzie należałoby się silić na takie stylizacje.

Cytat:podręcznikach dla gimbazy

Kim jest narratorka, a także bohaterka tekstu? Z wcześniej przytoczonych zdań ufam, że to rodzic. Rodzic, który skończył najmniej 35 lat. Wydaje mi się, że "gimbaza" to nieodpowiednie słowo dla takiej postaci. Sprawiasz, że staje się ona mniej prawdziwa.

Cytat:- Jestem już! – wrzasnęło owo dziecię.

Dialog otwarłaś dywizem (krótka kreseczka), natomiast zakończyłaś półpauzą (nieco dłuższa kreseczka). Świadczy to o tym, że nie przykładasz do tego żadnej uwagi. Nie dość, że word czy inny program starał się pomóc i poprawić to za Ciebie to i tak to zignorowałaś. Zapisywanie dialogów dywizami jest błędem.

Cytat:Czyli, że kłopoty zaczynały nadciągać coraz ciemniejszą chmurą.

Dziwnie brzmi przenośnia w postaci "coraz ciemniejszej chmury". Nie jestem specem od meteorologii jednak zdaje mi się, że chmury tak nagle nie ciemnieją. Chmury oczywiście jako pojedyncze egzemplarze, a nie ogół.

Cytat: wyrzuciło z siebie nieskładnie dziecię.

Ciągle ta poetyckość...

Kilka linijek dalej. Bawiąc się w ładne słówka popadasz w monotonie i dziwne powtórzenia. Chcąc ubarwić język sprawiasz, że wydaje się prosty wręcz prostacki.

W dialogu dwóch osób często nie ma konieczności sygnalizowania, która postać co powiedziała.

Cytat:Tja... Wiem, że będzie... Nie znoszę tego dnia.

To nie jest dialog, a słowo "tja" nie jest słowem polskim. Nie występuje w słowniku.

Cytat:- Bo ty to wredna jesteś! – Urażona Gimbusówna trzasnęła drzwiami mojej ostoi i pomknęła do swojego pokoju.

http://sjp.pl/ostoi

Znów udziwnienie języka.

Cytat:Nie zdążyłam wstać i otworzyć drzwi, kiedy te otworzyły się z impetem i wpadło przez nie rozwścieczone nieopatrznie dziecię.

Do którego słowa odnosi się "nieopatrznie". Dodatkowo jakie drzwi? Czy to drzwi od "ostoi", które musiały być otwarte celem prowadzenia dialogu, czy też jakieś inne...

Cytat:- Znam. Ciebie – Przezornie zachowałam tę myśl dla siebie.

Można oznaczyć, że to myśl, a nie część dialogu.

Uff ciężko było jednak się udało, a to już jakiś sukces.

Tekst zasługuje na ocenę pomiędzy 1 może 2 gwiazdkami.

Całe opowiadanie jest zapisane w sposób pozbawiony ładu. Czytelnik nie jest w stanie określić gdzie zaczyna się akapit, a gdzie kończy. Nie rozumiem także zastosowania nagminnego "enteru" - schodzenie do kolejnego wiersza.

Język jak i styl jest niestety prosty i obdarty ze wszelkich smaczków jakie powinny posiadać teksty beletrystyczne. Postaci, a przynajmniej matka (?) są nierealne zbudowane. Większość porównań pozostawia wiele do życzenia. Świat przedstawiony jako taki praktycznie nie istnieje.
Natomiast jeśli chodzi o aspekt czysto fabularny to ta strona opowiadania według mnie leży i kwiczy, prosząc o dobicie. Tak jak się wszystko zaczyna tak też się kończy. Czytelnik narażony jest tylko na nieustanne i bezzasadne stękanie głównej bohaterki. Każdy element, który miał działać na korzyć działu w jakim umieściłaś opowiadanie (parodie) niestety bardzo zawodzi. Pisanie rzeczy śmiesznych, śmieszących każdego to naprawdę bardzo trudny kawałek chleba do ugryzienia. Twój tekst pokazuje, że niestety bardzo łatwo się można na nim wyłożyć.

Pozdrawiam,
Patryk.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości