Siedziałam sobie spokojnie i przelewałam na klawisze kolejny pomysł weny literackiej, kiedy do mojego pokoju wpadło jedno z domowej młodzieży. Gimbusówna. Oznaczało to ni mniej ni więcej, kłopoty.
- Mamo, chcesz trzysta złotych? – zapytało od progu, szczerząc radośnie zęby.
Gimbusówna rzadko pyta. Rzadko mówi spokojnie. Kiedy jednak dochodzi do tego wiekopomnego wydarzenia i dziecię przypomina sobie o tonacji, wiedz, że coś się dzieje. (jakby ujął to pewien ksiądz).
- Jasne – odparłam niezbyt przytomnie, zanim dotarło do mnie o co pyta – Dawaj i spadaj. Piszę. (Młodzież wie, że jak oznajmiam im, że piszę, to choćby się waliło i paliło, przez określony czas mnie nie ma. Chyba, że naprawdę sytuacja będzie wymagała ewakuacji).
- Ale naprawdę załatwiłam ci trzysta złotych – odparło dumnie dziecię, nie przestając się szczerzyć.
Tu już moja uwaga zaczęła z wolna podążać w jej stronę. Jak Gimbusówna coś załatwia, lepiej mieć się na baczności.
- Bo wiesz załatwiłam, że zarobisz sześćset złotych i podzielimy się po połowie – zaczęło wyłuszczać swój plan dziecię. Wciąż jeszcze spokojnie.
Uwaga zaczęła przyspieszać, by wreszcie wpaść w hiper prędkość, a pewien ksiądz walił rozpaczliwie pięścią w ambonę.
- Yyy – odezwałam się mało inteligentnie, odrywając od pisania.
Czyżby moje dziecię nieoczekiwanie zostało szefem firmy oferującej zatrudnienie? I do tego płacę? Samo zatrudnienie znaleźć można, gorzej z płacą adekwatną do zatrudnienia.
- Nawijaj – rozkazałam, sadowiąc się wygodniej na krześle i próbując zapanować nad dziwnym niepokojem, który nagle mnie ogarnął.
- Bo tak. Znalazłam w necie – oho, będzie wesoło. Ostatnio znalazła w necie ogłoszenie pana szukającego młodych modelek. Ku jej głębokiej rozpaczy pan odmówił współpracy, kiedy dotarło do niego, że pedofil nie jest zbyt wysoko na mojej liście osób lubianych. A dotarło bardzo szybko. Podobno wtedy też zniszczyłam nieodwołalnie Gimbusównie oszałamiającą karierę fotomodelki. Cóż, jak ma się wredną matkę, to tak bywa. – takie ogłoszenie o kieszonkowym. I zadzwoniłam tam, zgłosiłam nas. I rozmawiała taka miła pani. I wszystko mi wyjaśniła. I wypytała o wszystko. I wcale nie będziesz na wizji, na żywo. I zarobimy sześćset złotych. I podzielimy się tym po połowie. I kupię sobie glany. No i ten lakier, bo już mi się skończył – wyrzuciła z siebie, prawdopodobnie na bezdechu. Sapnęła, nabrała prędko powietrza i zaczęła mówić dalej – Bo tak. Wiesz, ta pani pytała o to jak sobie radzimy, czy nie chcemy zarobić, na co wydamy te pieniądze, no to ja jej powiedziałam, że ty nie pracujesz, nie mamy pieniędzy, nie masz mi za co kupić tych glanów, co ci je pokazywałam – moje trybiki w mózgu zaczęły zaskakiwać, przywołując obraz jakichś naprawdę ohydnych buciorów za ponad pięćset złotych. – no wiesz, już których?
Pokiwałam głową.
- No i słuchaj, no i oprócz tych glanów, to przecież jeszcze muszę kupić lakier do włosów, bo przecież nie pokażę się z taką nie ułożoną grzywką. A na nią to trzeba dużo lakieru. – Tak, wiem ile potrzeba, bo tym miesiącu, a jest dopiero początek, poszły już dwa spore opakowania. W całym mieszkaniu śmierdzi potem tak, jakbym gorzelnię tam prowadziła. Czego oni tam dodają do tych lakierów? Może to spirytus w sprayu? – no i wiesz, to te glany i ten lakier no i jeszcze przecież muszę mieć drobne jak gdzieś idziemy z paczką. – A psinco. Nie zamierzam fundować składek na fajki i piwo. I tak, wiem o tym, bo jak ostatni idioci wrzucacie potem fotki i filmiki na Facebooka z zakupami i ich spożywaniem. – No i ta pani o wszystko mnie wypytała i powiedziała, że idealnie pasujemy do jej programu i że jutro z rana do ciebie zadzwoni – Powodzenia w dzwonieniu. Mój telefon ma podstawową wadę. Nie działają w nim dźwięki. Internet też nie, co przy tym modelu nikogo nie dziwi. A co przy mojej awersji do komórek bynajmniej mi nie przeszkadza. – No to jak mamo zgodzisz się? Będziemy w TVN w „Rozmowach w Toku” – zakończyła swój słowotok i wlepiła we mnie swoje niebieskie oczęta, trzepocząc długimi rzęsami. Ewidentnie znowu podebrała mi moje kosmetyki. Sejf kupię i tam zacznę je zamykać.
Moja uwaga była już cała skoncentrowana na Gimbusównie, a mózg przyzwyczajony do słowotoku młodej, wyłapał z niego to co ważne. Pewien ksiądz właśnie upadał. Gimbusówna jeszcze nigdy nie wygłosiła tylu słów pod rząd w miarę spokojnym tonem. Co też wizja kariery na szklanym ekranie potrafi zrobić z przeciętnego osobnika w wieku gimnazjalnym. Niesamowite. Powinni za to opłaty brać.
Gimbusówna nudząc się, zamiast uczyć, zgłosiła nas do jakiegoś tv show, abyśmy zarobiły oszałamiającą kwotę sześciu stówek za... – no właśnie za co?
- A o co chodzi z tym kieszonkowym? – mój mózg błyskawicznie odszukał początkową informację.
- No bo to ma być odcinek o kieszonkowym.
- Gimbusówna, ale przecież ty nie dostajesz kieszonkowego – odparłam jeszcze spokojnie, ale moja wewnętrzna wredota już zaczynała chichotać. - Jakbym ci dziecino odpalała jeszcze kieszonkowe, to poszłabym z torbami już dawno. I tak codziennie ode mnie kasę wyciągasz. A jak znam życie i ciebie, to nawet po dostaniu kieszonkowego i tak byś przyleciała po forsę.
- No przecież jestem dzieckiem i mi się należy! – wreszcie znajome tony. Tak, już. Należy. Akurat. Dlaczego po tylu latach wciąż do ciebie nie dociera, że ta wielka kolorowa tablica z prawami dziecka wisząca w szkole, zawierała również obowiązki? - I ta pani powiedziała, że to niesprawiedliwe i tak nie powinno być! Każde dziecko powinno dostawać kieszonkowe! I rodzice powinni tak ułożyć ten ee... – zawahała się, pewnie za trudne słowo - budżet domowy, żeby dziecko dostało! Bo dzieci są ważne i też mają swoje potrzeby! I jak tam pójdziemy, to ta pani ci powie jak masz sobie pieniądze wydawać, żebym ja dostała kieszonkowe! I powiedziała, że porozmawiamy sobie dlaczego ty mi ich nie dajesz, a dlaczego powinnaś i wyjaśnimy sobie dlaczego tak jest! – Gimbusówna wciąż szczerzyła radośnie ząbki. – I do Krakowa się przejedziemy!
Moja wewnętrzna wredota nie wytrzymała. Najpierw podniosło mi ciśnienie na obcą babę, która ingeruje w moją rodzinę, dochody i bezczelnie manipuluje dzieckiem. Potem jednak uświadomiwszy sobie absurd całej tej sytuacji wybuchnęłam głośnym śmiechem.
Gimbusówna zawtórowała mi radośnie. Nie wiem dlaczego. Chyba uznała to za objaw zgody. Przyszła więc pora, aby wyprowadzić ją z błędu, jednym, krótkim słówkiem.
- Nie – spoważniałam, przygotowując się duchowo na dłuższą rozmowę.
- Dlaczego nie! Nie chcesz zarobić! Nie chcesz mi kupić butów, ani lakieru! – podniosła głos. Jak zwykle w sytuacji, kiedy przymierzała się do ataku.
- Gimbusówna – zaczęłam spokojnie – Po pierwsze to nie mam parcia na szkło, a po drugie, co cię podkusiło aby tam się zgłosić?
- Bo ty mi nie chcesz dawać pieniędzy! I w telewizji bym była! – znowu podniesiony ton, a tyle już razy poruszałyśmy temat tonu i rozmów.
- Gimbusówna, po pierwsze nie tym tonem, a po drugie przecież dostajesz drobne, poza tym kupuję ci to co potrzebne. A o występowaniu w telewizji zapomnij.
- Bo ty to jesteś wredna! Nie rozmawiam z tobą!
Gimbusówna prychnęła oburzona, trzasnęła drzwiami mojego pokoju i wyszła.
A o trzaskaniu drzwiami też mówiłam kilkaset razy.
Wrednie przemknęło mi przez głowę, że pewnie teraz zgłosi się do „Trudnych spraw” albo „Dlaczego ja”.
I tylko nie pojmuję jednego.
Dlaczego okres dojrzewania gimbusów ma tak dramatyczny przebieg? Przynajmniej w niektórych przypadkach? Chyba lepiej bym na tym wyszła, gdybym naście lat temu założyła hodowlę norek, czy coś...
- Mamo, chcesz trzysta złotych? – zapytało od progu, szczerząc radośnie zęby.
Gimbusówna rzadko pyta. Rzadko mówi spokojnie. Kiedy jednak dochodzi do tego wiekopomnego wydarzenia i dziecię przypomina sobie o tonacji, wiedz, że coś się dzieje. (jakby ujął to pewien ksiądz).
- Jasne – odparłam niezbyt przytomnie, zanim dotarło do mnie o co pyta – Dawaj i spadaj. Piszę. (Młodzież wie, że jak oznajmiam im, że piszę, to choćby się waliło i paliło, przez określony czas mnie nie ma. Chyba, że naprawdę sytuacja będzie wymagała ewakuacji).
- Ale naprawdę załatwiłam ci trzysta złotych – odparło dumnie dziecię, nie przestając się szczerzyć.
Tu już moja uwaga zaczęła z wolna podążać w jej stronę. Jak Gimbusówna coś załatwia, lepiej mieć się na baczności.
- Bo wiesz załatwiłam, że zarobisz sześćset złotych i podzielimy się po połowie – zaczęło wyłuszczać swój plan dziecię. Wciąż jeszcze spokojnie.
Uwaga zaczęła przyspieszać, by wreszcie wpaść w hiper prędkość, a pewien ksiądz walił rozpaczliwie pięścią w ambonę.
- Yyy – odezwałam się mało inteligentnie, odrywając od pisania.
Czyżby moje dziecię nieoczekiwanie zostało szefem firmy oferującej zatrudnienie? I do tego płacę? Samo zatrudnienie znaleźć można, gorzej z płacą adekwatną do zatrudnienia.
- Nawijaj – rozkazałam, sadowiąc się wygodniej na krześle i próbując zapanować nad dziwnym niepokojem, który nagle mnie ogarnął.
- Bo tak. Znalazłam w necie – oho, będzie wesoło. Ostatnio znalazła w necie ogłoszenie pana szukającego młodych modelek. Ku jej głębokiej rozpaczy pan odmówił współpracy, kiedy dotarło do niego, że pedofil nie jest zbyt wysoko na mojej liście osób lubianych. A dotarło bardzo szybko. Podobno wtedy też zniszczyłam nieodwołalnie Gimbusównie oszałamiającą karierę fotomodelki. Cóż, jak ma się wredną matkę, to tak bywa. – takie ogłoszenie o kieszonkowym. I zadzwoniłam tam, zgłosiłam nas. I rozmawiała taka miła pani. I wszystko mi wyjaśniła. I wypytała o wszystko. I wcale nie będziesz na wizji, na żywo. I zarobimy sześćset złotych. I podzielimy się tym po połowie. I kupię sobie glany. No i ten lakier, bo już mi się skończył – wyrzuciła z siebie, prawdopodobnie na bezdechu. Sapnęła, nabrała prędko powietrza i zaczęła mówić dalej – Bo tak. Wiesz, ta pani pytała o to jak sobie radzimy, czy nie chcemy zarobić, na co wydamy te pieniądze, no to ja jej powiedziałam, że ty nie pracujesz, nie mamy pieniędzy, nie masz mi za co kupić tych glanów, co ci je pokazywałam – moje trybiki w mózgu zaczęły zaskakiwać, przywołując obraz jakichś naprawdę ohydnych buciorów za ponad pięćset złotych. – no wiesz, już których?
Pokiwałam głową.
- No i słuchaj, no i oprócz tych glanów, to przecież jeszcze muszę kupić lakier do włosów, bo przecież nie pokażę się z taką nie ułożoną grzywką. A na nią to trzeba dużo lakieru. – Tak, wiem ile potrzeba, bo tym miesiącu, a jest dopiero początek, poszły już dwa spore opakowania. W całym mieszkaniu śmierdzi potem tak, jakbym gorzelnię tam prowadziła. Czego oni tam dodają do tych lakierów? Może to spirytus w sprayu? – no i wiesz, to te glany i ten lakier no i jeszcze przecież muszę mieć drobne jak gdzieś idziemy z paczką. – A psinco. Nie zamierzam fundować składek na fajki i piwo. I tak, wiem o tym, bo jak ostatni idioci wrzucacie potem fotki i filmiki na Facebooka z zakupami i ich spożywaniem. – No i ta pani o wszystko mnie wypytała i powiedziała, że idealnie pasujemy do jej programu i że jutro z rana do ciebie zadzwoni – Powodzenia w dzwonieniu. Mój telefon ma podstawową wadę. Nie działają w nim dźwięki. Internet też nie, co przy tym modelu nikogo nie dziwi. A co przy mojej awersji do komórek bynajmniej mi nie przeszkadza. – No to jak mamo zgodzisz się? Będziemy w TVN w „Rozmowach w Toku” – zakończyła swój słowotok i wlepiła we mnie swoje niebieskie oczęta, trzepocząc długimi rzęsami. Ewidentnie znowu podebrała mi moje kosmetyki. Sejf kupię i tam zacznę je zamykać.
Moja uwaga była już cała skoncentrowana na Gimbusównie, a mózg przyzwyczajony do słowotoku młodej, wyłapał z niego to co ważne. Pewien ksiądz właśnie upadał. Gimbusówna jeszcze nigdy nie wygłosiła tylu słów pod rząd w miarę spokojnym tonem. Co też wizja kariery na szklanym ekranie potrafi zrobić z przeciętnego osobnika w wieku gimnazjalnym. Niesamowite. Powinni za to opłaty brać.
Gimbusówna nudząc się, zamiast uczyć, zgłosiła nas do jakiegoś tv show, abyśmy zarobiły oszałamiającą kwotę sześciu stówek za... – no właśnie za co?
- A o co chodzi z tym kieszonkowym? – mój mózg błyskawicznie odszukał początkową informację.
- No bo to ma być odcinek o kieszonkowym.
- Gimbusówna, ale przecież ty nie dostajesz kieszonkowego – odparłam jeszcze spokojnie, ale moja wewnętrzna wredota już zaczynała chichotać. - Jakbym ci dziecino odpalała jeszcze kieszonkowe, to poszłabym z torbami już dawno. I tak codziennie ode mnie kasę wyciągasz. A jak znam życie i ciebie, to nawet po dostaniu kieszonkowego i tak byś przyleciała po forsę.
- No przecież jestem dzieckiem i mi się należy! – wreszcie znajome tony. Tak, już. Należy. Akurat. Dlaczego po tylu latach wciąż do ciebie nie dociera, że ta wielka kolorowa tablica z prawami dziecka wisząca w szkole, zawierała również obowiązki? - I ta pani powiedziała, że to niesprawiedliwe i tak nie powinno być! Każde dziecko powinno dostawać kieszonkowe! I rodzice powinni tak ułożyć ten ee... – zawahała się, pewnie za trudne słowo - budżet domowy, żeby dziecko dostało! Bo dzieci są ważne i też mają swoje potrzeby! I jak tam pójdziemy, to ta pani ci powie jak masz sobie pieniądze wydawać, żebym ja dostała kieszonkowe! I powiedziała, że porozmawiamy sobie dlaczego ty mi ich nie dajesz, a dlaczego powinnaś i wyjaśnimy sobie dlaczego tak jest! – Gimbusówna wciąż szczerzyła radośnie ząbki. – I do Krakowa się przejedziemy!
Moja wewnętrzna wredota nie wytrzymała. Najpierw podniosło mi ciśnienie na obcą babę, która ingeruje w moją rodzinę, dochody i bezczelnie manipuluje dzieckiem. Potem jednak uświadomiwszy sobie absurd całej tej sytuacji wybuchnęłam głośnym śmiechem.
Gimbusówna zawtórowała mi radośnie. Nie wiem dlaczego. Chyba uznała to za objaw zgody. Przyszła więc pora, aby wyprowadzić ją z błędu, jednym, krótkim słówkiem.
- Nie – spoważniałam, przygotowując się duchowo na dłuższą rozmowę.
- Dlaczego nie! Nie chcesz zarobić! Nie chcesz mi kupić butów, ani lakieru! – podniosła głos. Jak zwykle w sytuacji, kiedy przymierzała się do ataku.
- Gimbusówna – zaczęłam spokojnie – Po pierwsze to nie mam parcia na szkło, a po drugie, co cię podkusiło aby tam się zgłosić?
- Bo ty mi nie chcesz dawać pieniędzy! I w telewizji bym była! – znowu podniesiony ton, a tyle już razy poruszałyśmy temat tonu i rozmów.
- Gimbusówna, po pierwsze nie tym tonem, a po drugie przecież dostajesz drobne, poza tym kupuję ci to co potrzebne. A o występowaniu w telewizji zapomnij.
- Bo ty to jesteś wredna! Nie rozmawiam z tobą!
Gimbusówna prychnęła oburzona, trzasnęła drzwiami mojego pokoju i wyszła.
A o trzaskaniu drzwiami też mówiłam kilkaset razy.
Wrednie przemknęło mi przez głowę, że pewnie teraz zgłosi się do „Trudnych spraw” albo „Dlaczego ja”.
I tylko nie pojmuję jednego.
Dlaczego okres dojrzewania gimbusów ma tak dramatyczny przebieg? Przynajmniej w niektórych przypadkach? Chyba lepiej bym na tym wyszła, gdybym naście lat temu założyła hodowlę norek, czy coś...