Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ja, Xxx [+18]
#1
To opowiadanie jest eksperymentem językowym Wink Sprawdzam się w krótkiej formie literackiej i próbuję przetestować mój standardowy styl, w którym napisany został między innymi "Numer". Zapraszam i będę wdzięczna za informację zwrotną  Smile


"Ja, Xxx"

Wyszedł z niej przed chwilą, więc jego penis smakował kwaśno jak guma center shock. Zapominała o naczelnej zasadzie, bez orala po akcji frontowej. Po tylnej bazie boże broń. Bez przerwy dzwonił jej telefon, w torebce między rozjechanymi kolanami. Podłoga była raczej brudna. Obcasy wystawały spod drzwi, narzucając taktyczny odwrót innym klubowiczom. Prezerwatywa rolowała się na języku. Całkowicie bez sensu. Telefon wciąż nie przestawał dzwonić. Wypluła go, kopnęła drzwi i wyszła z kabiny, przeszukując torebkę. Gruchnęła nią o zlew, gubiąc pomadkę i lusterko. Oparła dłoń o szkło, patrzyły na nią cztery odbicia twarzy.
- Halo? – odebrała, słysząc dyszenie po drugiej stronie telefonu. Para na lustrze podpowiedziała, że to jej. Upaćkała je szminką. Rozbiła kant hartowanego szkiełka, uderzając o umywalkę. Chciała delikatnie, ale było trochę problemów z wyczuciem. Chyba zaczęła myć twarz. Jej towarzysz wyszedł z kabiny i próbował wejść w jej tyłek, ale mu się nie udawało. Zdezorientowany nagłą dezercją sflaczał, godząc w poczucie sensu. Odczytywała służbowy sms. – To pięknie – wymruczała, ignorując zwiędły plask na pośladku, w kolejnej próbie walki o męskie ego. Przydzielili jej prokuratora. Jak kurewsko świetna wiadomość. Podciągnęła majtki, obciągnęła sukienkę i slalomem poszła do drzwi.
- Anka. Anka zaczekaj… – Nie zareagowała, bo zapomniała, że miała dzisiaj takie imię.

*

- Szefie, ale to nie ma sensu. – Janek rzucił kolejną skargę w kufel. Pił wolno, bo nie lubił piwa. Ale szef lubił, więc trzeba było wypić z nim. – Trzy miechy już tam siedzę. Nic, tylko pieprzony kot szcza mi do butów. Utłukę sukinkota.
- Kot sukinkot – mruknął Radosław, uśmiechając się kącikami ust, jak zwykle, czyli nie wiadomo, czy zły, czy rozbawiony. Nie pomagały brwi, bo zawsze miał zmarszczone i ciemne, jakby na wiecznym rozdrażnieniu. – Dobra nasza, mordeczko. Spokojnie, powolutku. W końcu coś sypnie. Coś znajdziemy.
- Szefie, ale żadnego haka, nic. Mówię szefowi, że to… kurwa, nawet rodziny nie ma. Niczym nie pogrozimy – stwierdził, odsuwając od siebie szkło. Kelnerki wymieniały się w obsłudze, bo szef nie lubił, jak podawała mu tylko jedna. Janek też wolał, jak było ich kilka, bo to więcej patrzenia. Radosław czasem zastanawiał się, czy chłopak już miał jakąś kobietę w swoim życiu. Podejrzewał, że nie.
- Źle ci? Korzystaj.
- On mi karze nosić garnitur i jeździć przepisowo. – Marudzenie osłabiał dekolt jednej z dziewczyn.
- Ale karmi Cię dobrze, tak? Zaufał ci troszeczkę, prawda? Spokojnie mordeczko, jak mówiłem. A jeździć musisz przepisowo, bo jesteś kierowcą zawodowym, nie? Ogarniaj sytuację. Pedał się w końcu sypnie. – Całkiem przekonujące.
- A czemu pedał?
- Na pewno. Jak facet ma tak na imię, nie może być, że nie jest pedał. Uwierz mi, chłopaku, tak jest. – To było mentorskie. Dopił piwo, wyciągnął ręce nad głowę, strzelił karkiem. Janek tego nie lubił, ale nie okazywał. Niewiele okazywał, dlatego Radosław uważał, że to najlepsza osoba na to stanowisko. Młody i łatwowierny, z twarzą podobną do nikogo. – Nie każe ci się modlić? – spytał.
- Nie, dlaczego?
- No właściciel fundacji katolickiej, nie? – Wziął sobie jego piwo, bo nie lubił, jak coś się marnowało.
- Niby. Ale cały czas siedzi w telefonach. W firmie, w sensie, z tym przenośnym komputerem, co szef mówił, że wymysł i że się nie przyjmie. Trochę już tego sprzedał.
- Polska nie jest gotowa na takie pierdoły, mówię ci. Albo po co telefon, który można wszędzie namierzyć? To nam nie służy, chłopaku. Wcale nie. – Janek pomyślał, że nie każdy zajmuje się tym, co oni, ale uznał, że nie powie. Po co, skoro szef wiedział lepiej i mógł się zdenerwować. Na brwi miał taką śmieszną przerwę, w miejscu, gdzie była blizna. Co prawda Janek nigdy nie napomknął, że była śmieszna. Obserwował, jak Radosław dopija jego piwo, a potem wstaje. – Informuj, mordo. – Janek nie wiedział, jak to jest, że oglądały się za nim wszystkie dziewczyny w lokalu. Twarz taka jakby zakazana, od razu widać, że zakapior. Ale kobiety podobno lubią łobuzów, tak mówią wszyscy koledzy spod klatki. Więc to chyba musiało być to. Widocznie sam wyglądał za bardzo jak chłopak porządny. Też poszedł, bo co miał robić. Jutro od siódmej rano miał wozić chudą dupę Nikoli Mikołajewa, ubrany w garnitur za swoje trzy wypłaty.
 
*
 
Prosektorium to miejsce, które pamiętał z praktyk. Nie rozmyślał nad nim zbyt długo, ani nie wracał wspomnieniami, bo nie widział takiej potrzeby. Zajmował się papierologią, w tym raportami z sekcji, przekazywanymi przez ludzi mniej wrażliwych na smród. Ścisła współpraca z patologiem brzmiała tak samo egzotycznie, jak nazwisko lekarza Ivanenko. Spodziewał się podtatusiałego mężczyzny z wąsem, nie wiedzieć czemu. Profilowanie ludzi w głowie weszło mu w krew. W pokoju było dość zielono, przez stare jarzeniówki, a wszystko wyglądało metalowo i źle, jak szpitalna kuchnia. Pomyślał, że brakuje bemarów. Doktor Ivanenko okazał się kobietą, sądząc po butach. Dłonie trzymające piłkę do mostka też były damskie. Prokurator wyjął chusteczkę, przytknął elegancko do nosa i podszedł do stołu, rozproszony dźwiękiem piłowanej kości. Drobinki zmieszane z wodą wirowały wokół, jak podczas borowania u dentysty. Zaczekał, aż doktor zdejmie z twarzy maseczkę i gogle zabezpieczające.
- Witam. Prokurator Marecki – przedstawił się i wyciągnął lewą rękę. Na nasadzie nosa i kościach policzkowych pani doktor odcisnęła się maska. Podała mu z automatu prawą rękę i ratując to koślawe przywitanie, potrząsnęła jego przegubem.
- Dagmara Ivanenko – powiedziała i odłożyła piłkę. Pomyślał, że zaprowadzi go do pokoju obok, ale wepchnęła dłonie w denata, żeby wyciągnąć płuca.
- Jestem tu w sprawie sprawy… – przerwał i zaczął jeszcze raz – Jestem tu z ramienia sprawy, którą przydzielił mi mój przełożony. Chodzi o serię zabójstw. Z jakiegoś powodu przydzielono mnie do pani – wyjaśnił.
- No wiem o tym. – Zerknęła na niego krótko. Taki on trochę sztywny w karku. Brunet, skrupulatnie czesany. Pan procedura, albo specjalista paragraf. Miał za to bardzo ładne dłonie. Dobre do dotykania. Pan Marecki odniósł wrażenie, że doktor wypiła trochę przed pracą, albo w trakcie. Śpiewnie zaciągała z ruskiego. Wyobraził sobie, że targa za sobą taczkę cegieł, jak na śmiesznych obrazkach w Internecie, którymi gardził. Plasnęła płucem w miskę, podobną do tej, w której matki mieszają sałatki jarzynowe na święta Bożego Narodzenia.
- Pan tu się chyba męczy – oceniła. Gotów był wcisnąć chustkę w dziurki nosa. – Ja też za chwilę mam studentów. Przyjdę do pana kancelarii, powiem, co myślę. Te wszystkie trupy idą do nas – wyjaśniła. Wysunęła ku niemu biodro. – Pan wsadzi wizytówkę – poprosiła, klepiąc łokciem w kieszeń fartucha. Wsunął kartonik koniuszkami dwóch palców.
- Dostałem instrukcję, że pomówimy tutaj – zagadnął, zdezorientowany tym, jak bardzo wszystko było niepoukładane. Wydawał się być tym młodym i ambitnym, którego średnio lubią koledzy i temperują przełożeni.
- Instrukcje instrukcjami, ale towarzysz Górecki nie poczeka – powiedziała, szczypiąc denata w policzek dość serdecznie. – Część trupów coś łykała, podejrzewam. Pewno nie dlatego, że chcieli. – Wytargała kolejne płuco i zajrzała do wnętrza klatki. – Jeśli są ślady przełykowe, albo na organach, to bardzo krótko po tym, jak który kiepnął.
- Z moich raportów wynika, że część ciał była widocznie naruszona, żeby nie powiedzieć, zmasakrowana. Towarzysz… pacjent Górecki nie nosi śladów pobicia, ani tortur – zauważył.
- Ano. I to jest właśnie najciekawsze. – Poklepała denata w stopę i wymieniła rękawice. Przez drzwi zaczęli wchodzić studenci drugiego rocznika. Prokurator spojrzał na raczej blade i zniechęcone twarze, po czym profesjonalnie pożegnał panią doktor, nieprofesjonalnie wciskającą blond włosy pod czepek. Wychodząc słyszał, jak mamrocze – Już, już, dziewczyno. Przed nagim mężczyzną wypada mdleć tylko, kiedy żywy.
 
*
 
Janek grał w Gran Turismo i chwilowo nie zwracał uwagi na kota, który łaził po parapecie. Taką pracę, to on rozumie. Mikołajew brzdękał garami w kuchni, do której go nie wpuszczał, bo podobno przeszkadzał. Chłopak ogólnie miał wrażenie, że to miejsce tylko dla jednego człowieka. Nie przerwał wyścigu, kiedy usłyszał smsa i dobrze, bo pewnie by nie wygrał. Humor od razu mu się popsuł. Przeczytał jeszcze raz, wykasował wiadomość, wstał i poszedł do kuchni. Nikola kręcił się między blatami. Wyglądał jak plama, w czarnym fartuchu, za dużym na jego ektomorficzne ciało.
- Płonące naleśniki – oświadczył, brzmiąc jak francuski kucharz z programów, gdzie sprzedawali blender. Dla Janka wcale nie musiały płonąć, ale jak chce. Powiedział, że to super. – Czy Walerian jest w domu? – Nikola skupiał się na ubijaniu kremu. Gdyby chłopak umiał poruszać nadgarstkiem w takim tempie, nie potrzebowałby dziewczyny. Rzucił okiem na salon.
- Chodzi po parapecie – przekazał. Krótkie cmoknięcie było odpowiedzią. Spojrzenie, którym uraczył go gospodarz, sugerowało, że ma wyjść. – Może coś pomogę? – zaproponował. Tym razem cmoknięcie było głośniejsze, a ruch dłoni tak nonszalancki, że bolało.
- Sio, Janie, przeszkadzasz mi w procesie twórczym. – Proces twórczy zniszczył starannie ułożoną, jasną grzywkę, ale to i tak nieźle, bo Jankowi pewnie spaliłby brwi. W kuchni było gorąco jak w piecu. Wycofał się, obracając telefon w kieszeni. Jakoś mu dziwnie ciążył. Walerian na niego syknął, a potem pobiegł do drzwi wejściowych.
- Takiego, fiucie – mruknął chłopak, na wejściu skrupulatnie chowając buty do szafki. Uczenie się na błędach to pożądana cecha, jak mówił szef. Poczekał jeszcze chwilę. Słuchał, co dzieje się w kuchni, a potem włączył podgląd gry i pogłośnił. Poszedł do sypialni, przez cały czas oglądając się za siebie. Nie miał wstępu do tego pokoju, ale i za bardzo go to nie interesowało. Rzucał okiem na drzwi przez cały czas, rzecz jasna wtedy, gdy nie szukał pudełka na leki. Takie płaskie, duże i srebrne. Pewnie drogie jak wszystko, co miał Mikołajew. Syk oleju na patelni go uspokoił. Jeszcze lepiej zadziałał dźwięk odpalanego robota do mielenia. Prawie porzygał się ze stresu, kiedy kot przemknął w przejściu i na chwilę musiał oprzeć się o ścianę, bo by się wycofał. Kilka oddechów i do dzieła. Sprawdził pod poduszkami, chociaż nie wiedział, czemu tam. Macał meble i zaglądał do środka. Nawet pod wykładzinę. Nic i nigdzie. Facet zawsze miał to ze sobą, w którejś z toreb. Janek nigdy nawet nie umawiał się z dziewczyną, która miała tyle torebek, co ten gość. Wyjrzał na salon, zanim otworzył szafę. Nikola zakrzyknął voila, chyba po przerzuceniu naleśnika. Janek ukucnął, żeby pogrzebać w torbach. Chociaż tyle, że wszędzie był porządek. Przeszukał każdy neseser i aktówkę. Nic. Miał już wychodzić, ale uznał, że sprawdzi nocną szafkę. I tak, rozbił bank, trafił dychę. Poczuł się jak król świata. Nerwowo zezując na salon otworzył pudełko i wywalił wszystkie tabletki z najszerszej przegródki. Białe, duże i nie wiadomo na co. Ręce mu się spociły i ciężko było otworzyć strunową torebkę, w której nie wiedział, co miał, grunt, że podobne. Takie same, jakby się przyjrzeć. Przesypał wszystko tak, jak trzeba, pozbierał te, co wypadły i schował organizer na miejsce. No i pięknie i sukces. Teraz jeszcze to samo, każdego dnia, następne dwa tygodnie. Na miękkich nogach wrócił przed konsolę i czuł skręcanie w brzuchu. Pad ślizgał się w spoconych dłoniach. Trwało to na tyle długo, że nie smakowały mu nawet płonące naleśniki. Nikola coś mówił, ale Janek nie pamiętał o czym. Zwykle słuchał, bo być może szef zrozumie więcej. Dzisiaj nie mógł. Czekał, aż pojadą do roboty, ale coś za długo nie wychodzili.
- Może dziś zostaniemy?
- Czemu? – Janek czuł, że został przejrzany. Że zaraz będzie tu policja, zawiążą mu foliowy worek na głowie i będą bili, aż krew rozmaże mu się na nosie. Pewnie nagubi zębów. A kiedy wróci na ulicę to dojadą go za to, że może sypał, choć nie sypał, bo jest w porządku chłopak. Chciał zwrócić naleśniki.
- Popracuję z domu. W przerwie chciałbym nauczyć się tej gry – oświadczył mężczyzna, poprawiając mankiety, pozaginane po obiedzie. Zdjął zegarek. Janka tyle razy kusiło, żeby coś buchnąć, ale zawsze okazywał się być odpowiedzialny.
- A czemu? – Lepszym pytaniem byłoby, po co mu konsola, skoro nie umiał grać, ale na takie pytania wpadał zwykle szef, a nie on. Odpowiedzi za bardzo nie uzyskał, nie licząc cmoknięcia. Wyluzował się z czasem, za jakieś trzy godziny, kiedy miał pewność, że policja nie wpadnie już do domu. Nikola popracował z kanapy, czasami gapiąc się na wyścig, a potem zaczęli się uczyć. Janek nawet poczuł się dobrze, a potem znów źle, kiedy facet poszedł wziąć leki. Jakby to zależało od niego, to by tego nie zrobił. No ale reguły ustalał tutaj szef.
 
*
 
- Damian, może przynieś nam kawy – zaproponował prokurator Marecki, zażenowany i rozbawiony zarazem. Jego kolega z biurka obok fruwał wokół pani doktor i paplał nawet więcej, niż po papudze można się spodziewać. Może zadziałała jej czerwona sukienka. Uprzejmie kiwała głową i patrzyła na jego dłonie, w których cały czas macał jakiś papier. Oddalił się z błyskiem okularów i w końcu zostali sami w pomieszczeniu.
- Co to za tropy, o których opowiadałeś przez telefon? – zapytała. Noga na nogę, materiał na połowę uda, spojrzenie na jego spojrzenie. Wciąż patrzył na jej twarz.
- Zakładam porachunki ugrupowań. Jedno znamy, drugie może być nowe – zaczął i położył przed nią dokument. Było tam kilka zdjęć. Przejrzała je pobieżnie. – Ten mężczyzna to Radosław Derko, sam siebie określa szefem grupy, która działa na terenie Warszawy. To, że dysponujemy… co się pani stało?
- Nic mi się nie stało, mów dalej. I mów mi po imieniu – poprosiła, zmieniła nogi. Wyjęła papierosy, ale nie pozwolił jej palić. Dotknęła blond warkocza, zaplecionego z lewej, gdzie zasłaniał miejsce na ucho. Damian wrócił z kawą. Prokurator wydawał się być rozproszony, kiedy łaził mu za plecami i mruczał coś bez sensu.
- O której wychodzisz? – To było pytanie sugestywne, których Adam zwykle unikał.
- Zaraz, nie przeszkadzajcie sobie. Ale jak chcecie moje zdanie, sprawa jest nie do rozpracowania – ocenił. Kobieta uniosła brwi, on stuknął w teczkę. – Będzie jak ze sprawą Matiasa. Albo Hepnarovej, na pewno. Zna pani tę sprawę? – zagaił. Pokręciła głową, uprzejmy uśmiech wrócił na swoje miejsce. – Dość absurdalna, bo jak to może być, że szpieg istnieje, ale nikt o tym nie wie?
- To chyba definicja szpiega – mruknął Marecki, zajęty pocieraniem nasady nosa.
- No ale nie na taką skalę. Jeden polityk znaleziony bez gaci na hotelowym łóżku to może być przypadek. Ale seria, to już działanie zorganizowane. Na takie grube ryby zlecenia dają jeszcze grubsze ryby – mędrkował, zahipnotyzowany jej potakiwaniem.
- Damian, ta sprawa jest nieaktualna. I tutaj jest Polska, a nie Rosja. My mamy lepszy system. Skończ opowiadać bajki – poprosił i w razie, gdyby kolega nie zrozumiał subtelnej aluzji, dodał – idź do domu.
Damian zrozumiał. Kiedy zostali sami, pani doktor wyjęła z torebki piersiówkę i uatrakcyjniła swoją kawę. Nie skomentował tego, chociaż się temu przyglądał.
- Porachunki – podjęła, po dużym hauście. – Derko i kto?
- Tego nie wiem. Aktualnie na rynku nie ma konkurencji w swojej działce.
- Czyli?
- Narkotyki, haracze. Zabawa w poważnych gangsterów.
- Nie taka zabawa, skoro poza zdjęciami i pełną kartoteką, nie macie niczego. – Miała na myśli gościa w celi. Przełknął ten przytyk i pokazał jej zdjęcia z miejsca zbrodni.
- Te ciała trafiły do pani, do ciebie? – zapytał. Przytaknęła.
- I jeden sort to te takie poubijane, a drugi eleganckie. Żadnych śladów. Przełyk i może na organach, nic dalej. Ale na razie nie znalazłam, co też jest dziwne.
- Co to może być za substancja?
- Jeszcze nie wiem. Badałam, ale żeby mieć pewność, muszę zobaczyć ciało od razu po kiepnięciu.
- Od razu, to znaczy…
- Do kwadransa.
- Niemożliwe. – Mógł mówić o roszczeniu, ale i o kawie wypitej duszkiem. – Pierwsze na miejscu są służby, ja dostaję papiery, a ty ciała. Mógłbym porozmawiać, żeby…
- No to bądźmy tam pierwsi – mruknęła. – Dasz radę załatwić policyjne radio?
 
*
 
Tyle ludzi i koksu nie widział w życiu. Dużo czasu nie miał, bo osiemnaście lat z dwoma miesiącami, ale i tak czuł, że trafił do innego świata. Doceniał swój garnitur, bo nie czuł się jak wieśniak na salonach, pomiędzy innymi garniturami, szpilkami, sukienkami, szalami i pierdołami z garderoby bogatych. Mikołajew świętował zamknięcie nowego projektu, tak powiedział, a on miał dzisiaj niby pracę, ale jednak wolne i miał świętować z nim. Dostał pozwolenie, żeby się pobawić, nawet popić, bo mieli pokój w hotelu na górze. Poruszał głową w rytm, chociaż to żadne blokowe rytmy, tylko klasa. Cygara mu śmierdziały, ale udawał, że jest dobrze. No i tancerki wygrywały wszystko. Siedział na stołku barowym i był przez chwilę królem świata, kiedy pił szampana z wysokiego kieliszka. Jedna z dziewczyn na rurach nie miała na sobie kostiumu, tylko sukienkę i była bez butów, co trochę go śmieszyło, ale widać, że miała pojęcie. Głośno się śmiała i piła też dość dużo. Nie bardzo dowierzał, kiedy się do niego dosiadła. Nie obciągnęła kiecki, gdy podjechała na kolano. Popatrzył, nie narzekał.
- Młody jak z obsługi, ale tacy nie nosi… – zamruczała, uśmiechając się do niego. Nie znał jeszcze takiego uśmiechania. Chciał obrócić się za Nikolą, ale nie mógł oderwać wzroku.
- Ja jestem w pracy – powiedział, za cicho, więc musiał szybko powtórzyć, jak zapytała. Roześmiała się, ale nie wiedział czemu. Miał wrażenie, że wcale nie interesuje jej to, co miał do powiedzenia. To chyba w obie strony. Bawiła się bransoletką, jak już oparła mu rękę na udzie. Wypił szampan do końca i chciał zamówić jakieś piwo, dwa piwa.
- Ciekawa taka praca – skomentowała i pociągnęła go na parkiet. Nie obejrzał się na swojego gospodarza. Chyba zapomniał, że ktoś taki istnieje. Stroboskop był kolorowy, dym ciężki, muzyka energiczna. Skakała, jakby była w jego wieku, a nie dziesięć lat starsza. Może więcej. Zapytała, czy miał tutaj pokój, bez sensu, bo już macała klucz w kieszeni spodni. Wsadziła mu język w usta. Wyczuł na nim twardą tabletkę, która rozpuściła się w buzi. To wszystko takie dziwne i smakowało jak proszek do pieczenia. Za drzwiami pokoju rozbierała go sama, bo on nie wiedział, co ma zrobić z rękoma. Coś chciał, ale była napastliwa i szybka, a on mało zorientowany w tych tematach. Pozwalała się dotykać i znów śmiała się głośno, a on znowu nie wiedział z czego, chociaż też go to nie interesowało. Zdziwił się, że sutek tak twardnieje w ustach, a kobieta może mieć taki silny uścisk. Trzasnęły drzwi, ona przestała się śmiać, a on nie wiedział, co się dzieje. Mikołajew nie zwracał na nich uwagi, ale Jankowi wszystko oklapło. Pomyślał, że już wyleciał z pracy, ale gość powie mu o tym, jak już wypije drinka. Tyle, że wypił i nic się nie stało.
- Miło cię widzieć. U mnie wszystko w porządku – powiedział, na co ona wywróciła oczyma. – To, że o mnie nie pytasz, to rozumiem, ale o niego już byś mogła – zauważył. Teraz wywróciła bardziej spektakularnie. Wcale nie zasłoniła piersi, a jedna nogawka rajstop wisiała ze stopy jak zużyta prezerwatywa.
- Widzę, że wszystko dobrze – wtrąciła.
- Widzisz. – Zrobił znów drinka, patrząc na Janka, zawieszonego między pół-klękiem, a siedzeniem na piętach. Podszedł do nich, wcisnął szkło chłopakowi. – Janie, to moja była żona, Oksana. Oksana, to mój ochroniarz – przedstawił ich sobie, usiadł obok. Uśmiechnęła się krótko i oszczędnie. – Wypij, wypij – polecił chłopakowi i zajął się całowaniem swojej byłej żony. Śmiech był teraz stłumiony, Janek otumaniony, a świat wirował nadal. Nikola przeniósł się na szyję, a ona ugryzła drugie dostępne usta, przyciągając chłopaka za brodę. Czuła między wargami posmak proszku, wepchnęła język głębiej. Ktoś w nią wszedł. W Janka po jakimś czasie też, ale on już nie bardzo wiedział, co się dzieje, ani która ręka robi mu lepiej. Wiedział, że byli w niej we dwoje, było im ciasno i na łóżku nie było dużo miejsca. Ktoś miał go w ustach i on kogoś, jej uda na swoich uszach i włosy w ręku. Wilgoć na brodzie. Miała poprzeczną bliznę w dole brzucha i kępkę jasnych włosów. Świat zmienił się w pulsujące ciało i skończył kilkukrotnie, ale nikt tego nie policzył. Na lusterku została kokaina i ślady szminki. Nikola stojąc na balkonie odpalał papierosa. Widział, że oparła się biodrem o szkło i miała gęsią skórkę.
- Schowaj się, bo ktoś cię zobaczy – upomniał. Uśmiechnęła się i zabrała mu papierosa.
- Mnie to pół biedy, gorzej z nim. – Wskazała głową na chłopaka w pościeli. Wycelowała sutki w sufit, rozciągając plecy i ramiona. – Jak moje dokumenty?
- To do zrobienia. Ale umawialiśmy się na jeden raz. Nie będę dłużej Ci pomagał – powiedział i wygrzebał telefon, kiedy przyszło powiadomienie. Spojrzał na zdjęcie na ekranie, a potem na nią.
- Pomagamy sobie nawzajem. A zrobiło się gęsto – mruknęła, gasząc papierosa. Nikola nadal myślał o tym, że mężczyzna ze zdjęcia nie był wart takiej sytuacji, jak obecnie.
- Skąd to masz?
- Zrobiłam. Daj już spokój. Ty wiesz i ja wiem. Grunt, żeby nie wiedziała twoja katolicka poducha finansowa – zauważyła.
- Derko lata po mieście, a ty włazisz mu w oczy.
- Od niedawna. Nie będę zmieniała kraju drugi raz. Umiemy się doskonale mijać.
- Dokończy.
- Jak będzie miał okazję – zgodziła się. Zaczynał sukinsynowi kibicować.   
 
*
 
Janek był raczej dość milczący. Rzucał okiem na Nikolę, który też mało mówił, ale może nie dlatego, że stało się, co się stało, tylko nie miał potrzeby. Nie wiadomo. Kazał się wozić w podobne miejsca, co zwykle i cały czas rozmawiał przez telefon. Chłopak niewiele się odzywał, ale i nie był zagadywany zbyt specjalnie. Dziwnie - jedyne słowo, jakie wpadało mu do głowy. Czuł się nieswojo i trochę niewygodnie, jakby obrzydł sam sobie. Mało pamiętał, wszystko tylko na skojarzeniach. Nie wiedział, co powinien myśleć, ale zostało mu wrażenie, że coś było nie tak. Postanowił zostać z tym sam i wklepał nową trasę w nawigację. Nie wiedział, dokąd jadą. Poza Warszawą zaczął zerkać w lusterka i na Nikolę, który wciąż nic nie mówił.
- Gdzie jedziemy?
- Do domu. – To musiało wystarczyć. Grubo za Zielonką Janek zaczął czuć się nieswojo. Dziwne, bo facet nie z tych, co mogliby wywieźć. Uspokoił się, kiedy zaparkowali przy apartamentowcu. Apartamentowiec okazał się pojedynczym domem, tylko kurewsko wielkim. Do tej pory myślał, że takie wielkie bywają kościoły i stadiony. Robiło się coraz bardziej osobliwie. Nikola pozdrowił starszego faceta w ogrodniczkach i kazał otworzyć bramę, a potem Janek zaparkował na podjeździe. Jak weszli, przywitała ich chyba pokojówka, chociaż nie taka, jakie chłopak znał z filmów. Coś tam powiedziała, ale nie mógł się skupić, więc nie słuchał. Zdjął buty, oddał kurtkę i zaczął się rozglądać. Czuł się jak w jakimś muzeum na wycieczce szkolnej. Nikola zaprosił go dalej i powiedział, że zrobi im herbatę. Janek pomyślał, że prędzej zje własną czapkę, niż coś z nim wypije, ale tego nie powiedział. Dalej stał w korytarzu, pomiędzy kuchnią, a salonem. Z piętra zbiegł jakiś dzieciak. Wyglądał może na pięć lat i wydawał dźwięki jak odrzutowiec. Rzucił w Janka samolotem z papieru. Chłopak popatrzył, podniósł i chciał oddać, ale młody wisiał już na Mikołajewie i nawijał niewyraźnie jak wokalista w piosence Freestyler.
- Zagramy dzisiaj?
- Mam dużo pracy.
- Dopiero wróciłeś! Ja chcę zagrać! – Wykręcił się z objęć mężczyzny i wystrzelił odebrać samolocik. – A ty umiesz grać? – zapytał. Janek był raczej zaskoczony.
- W co grać?
- Gran Turismo! – wrzasnął i znów był odrzutowcem biegającym po salonie. Chłopak nie wiedział, co pomyśleć. Za dużo myśli na raz.
- Grałem z nim całe urodziny – wyjaśnił Nikola, klepiąc chłopaka w plecy. – Dzięki – dodał i wręczył mu herbatę. Janek wypił ją, siedząc przy konsoli. Tłumaczył dzieciakowi płynne wchodzenie w zakręty.
 
*
 
- Naprawdę, dlaczego patologia? – zapytał, w przerwie od popijania kawy w plastiku. Jego towarzyszka wyjadała mcnuggets i trzymała adidasy na kierownicy. Cały czas zerkali na policyjne radio. Mówiła z pełną buzią, więc niewiele zrozumiał. – Jeszcze raz – poprosił.
- Bo cicho mam i nikt mnie nie wkurwia przy pracy – odpowiedziała, sięgając po następnego kurczaka. Nie bardzo wiedział, dlaczego miała ciało, jakie miała, ale chyba sportowa torba na tylnym siedzeniu miała z tym coś wspólnego. Jadła większy syf, niż on podczas sesji na studiach. – Ze specjalizacji to jestem toksykolog – wyjaśniła. – A ty? Czemu prokuratura? Byłeś wrednym dzieciakiem i cię bili?
- Nie, doskonale znam te stereotypy – zaznaczył i trochę się napuszył. – Lubię porządek i zasady. Ta praca pozwala je utrzymać.
- Może. Ale czasami trzeba panować nad chaosem. Jak teraz – mruknęła. Nie mógł się nie zgodzić. Rzuciła w niego pudełkiem kurczaków, kiedy odezwało się radio. Przy ruszaniu wcisnęło go w fotel i ledwie zdążył z pasem. Miejsce zgłoszenia było cztery przecznice dalej. Podsumował, że cała farsa z czekaniem na trupa zajęła im może trzy tygodnie. Zażądała, żeby karmił ją dalej, więc spróbował. Upaćkał jej policzek sosem i raz ugryzła go w palce. Złamali większość przepisów drogowych a on oblał się kawą. Przeżuwała jeszcze biegnąc do ciała. Przy trupie stali gapie, ale to nic. Wydarła się, że jest lekarzem. On z kolei rozganiał ludzi prokuratorską blachą i rzucał okiem, czy obmacywanie denata nie jest przekroczeniem uprawnień. Głównie zaglądała mu w oczy. Do ust wcale. Mówiła o śladach przełykowych, ale nie chciał się wtrącać. Zajęło jej to dwie minuty.
- Idziemy.
- Pani, a pogotowie?! – obruszył się jakiś sąsiad z klatki obok.
- Jedzie. – Pociągnęła Mareckiego za rękaw. Zmotywowany szarpnięciem i syrenami radiowozów nie kontynuował oględzin wokół ciała.
- Tu nie ma nic podejrzanego. Jakby sam przyszedł i położył się na chodniku – stwierdził, idąc za nią pospiesznie w kierunku samochodu.
- To było chwilę temu – warknęła, czym się zdziwił. Wydawała się poirytowana.
- Skąd wiesz? – zapytał. – Do sekcji jeszcze kawał drogi.
- Doświadczenie – rzuciła, zatrzaskując drzwi od strony kierowcy. Miała pewność, że nigdy nie przeczytał teczki na Hepnarovą. I może całe szczęście.

*
Odpowiedz
#2
- Poczekaj, poczekaj… – Nikola przyciskał telefon uchem do barku, bo robił sobie kawę. Wyszedł na taras. – Nie spisywaliśmy umowy, w której byłaby mowa o tym, że nie mogę wykorzystać twojej metodyki – powiedział. Jego była żona krzyczała na niego dobre dwie minuty. – Powinnaś wziąć odpowiedzialność za swoje kroki, moja droga. Nasza wspólna przygoda skończyła się sześć lat temu, każdy dostał co chciał i miało być pozamiatane, a ty wracasz, bo życie pali cię w dupę. Tak nie wolno – cmoknął. Wywrócił oczyma, kiedy znów powiedziała, że ma zdjęcia.
- To niskie, co robisz. Zwykły szantaż. Ratowałem ci skórę przed Derko i nie zasługuję na takie traktowanie. Owszem tak, ale zgodziłaś się na taką wymianę. Nowa tożsamość to prawie tak, jak nowe dziecko. Też poniosłem straty. – Teraz krzyczała jeszcze dłużej. Połowy nie rozumiał, bo nie posługiwał się jej językiem. Napił się kawy.
- Radzę sobie, jak umiem. Nie mów mi o niekompetencji. Sama umoczyłaś. Trzeba było go zabić, a nie sobie z nim życie układać. Patologia i brak profesjonalizmu. Na miejscu twojego zleceniodawcy potraktowałbym cię nawet gorzej, niż były narzeczony. Ucięte ucho nie jest tak makabryczne, jak ucięte nogi – stwierdził. Średnia mu wyszła ta kawa. – Trzeba się było nie bzykać ze wszystkimi, to nie potrzebowałabyś wtedy nowych papierów. To jest niekonsekwencja. Zdradzanie swojej metodyki to też niekonsekwencja, nie możesz mnie za to winić. Jak mam nie mówić jak ojciec, jeżeli jestem ojcem? Nadal nie spytasz, co u niego? Halo… Oksana, do cholery, to niekulturalne – ocenił. Rozłączyła się i wiedział, że długo nie zadzwoni. Nie martwiło go to. Lubił, kiedy sprawy z przeszłości były zamknięte i przestawały śmierdzieć. Ich toksyczny trójkąt nie zaliczał się do takich spraw. Miał żal do własnej dumy o to, że kazała mu połakomić się na tę kobietę. Zagrał Derko na nosie i co z tego, skoro nie miał odwagi o tym mówić. Dał jej nowe nazwisko, ona dała mu dziecko i wszystko miało grać. Nie rozumiał, czemu teraz wracała do tych kwestii. Uznał, że nie będzie już dzisiaj o tym myślał. Na dzisiaj miał już wolne. Zabrał kawę i wrócił do salonu, w którym jego syn i kierowca rozgrywali turniej wyścigowy. Nie pamiętał, kiedy w tym domu było tak dużo śmiechu. Matthew nie miał kolegów, z którymi mógł się widywać, a uczył się z domu. Nikola nie chciał wychylać się z tym, że ma syna. To mogłoby zaszkodzić i jemu i dziecku. Dziwny, ponury świat. Miał nadzieję, że dzieciak nie odczuwa tak bardzo wszystkich braków, ale się mylił. Obecność Janka wpłynęła na niego bardzo dobrze. Chłopak zaśmiał się i poczochrał małego po głowie, pospiesznie odkładając pada. Telefon. Nieczęsto ktoś do niego dzwonił. Nikola zauważył, że uśmiech szybko zgasł. Nie zapytał o nic, tylko usiadł na dywanie i pozwolił mu wyjść do przedpokoju.
- Ta? – Janek mówił półgłosem, zerkając na przeszklone drzwi. – Nie, wszystko normalnie. – Szef zadawał dziś dużo pytań. Wydawało mu się, że był zdenerwowany. – Po staremu, bez zmian. Ta, leki ogarnięte. Siedzimy w mieszkaniu, zaraz wyjeżdżamy do pracy. Jak będę coś miał, to zadzwonię, albo napiszę – obiecał. Odetchnął, gdy Derko skończył połączenie. Potarł brwi, przełknął ślinę. Czuł, że wdepnął w gówno, głębsze od wszystkich innych gówien i zaraz będzie w nim po uszy.
 
*
 
Oparła potylicę o szafkę i zamknęła oczy. Słyszała szum wody w łazience. Uznała, że musi zabronić im się myć. Poruchał i do widzenia. Więcej czasu na innych gości i mniej zażenowania, kiedy trafiają na siebie w korytarzu. Kuchnia była za ciasna, żeby wyciągnąć nogi. Coś by zrobiła, zadzwoniła do kogoś. Nie miała takiego człowieka obok siebie. Nie było nawet takiego, który wiedziałby, kiedy ma urodziny. Współpracownicy kupowali kwiaty na trzynastego października i życzyli jej zdrowia. Super, dość budujące. I wszystko nieprawdziwe. Kiedyś trzymała w domu matrioszki. Po pijaku zamazała im twarze i wszystkie wsadziła do worka na śmieci. Wywaliła do zsypu. Otworzyła oczy, kiedy ten facet trzasnął drzwiami od łazienki. Zaczął zakładać ciuchy. Bardzo dobrze. Pociągnęła z piersiówki. Marecki napisał smsa, którego nie odczytała, zajęta innymi czynnościami. Po tym, jak facet wyszedł, bez odpowiedzi na to, czy jeszcze się spotkają, sięgnęła po telefon.
„Za dwa tygodnie jest duża konferencja. Będzie tam część osób z naszej ściany”.
Nasza ściana. Dobre. Pamiętała, w jakim był szoku, kiedy kleił tam mordy swoich przełożonych. W takie rzeczy zawsze angażowali się ci pozornie bez związku. Dobrzy obywatele, tak zwani. Najważniejszej facjaty jeszcze tam nie było. Nie wiedziała, czy już uciekać, czy jeszcze to pociągnąć. Odpisała, że wybadają temat razem.

*
 
Zdawał sobie sprawę, że nie powinni tutaj być. Ich zaangażowanie dawno przekroczyło zawodowy profesjonalizm i było jak wciskanie palców między drzwi. Do nikogo nie raportował, bo nie miał pewności, czy wszystkie mordy ma na pewno na ścianie. Czuł się tak, jakby w przełyku zalegała mu bańka z powietrzem. Chyba rozczarowanie i zawód. Nie tak wyobrażał sobie własną pracę i branżę. Pani doktor nie wydawała się zaskoczona. Robiła im kawę na stacji paliw, a on płacił. Obok niej kręcił się jak meteor facet w eleganckich bucikach i czapce z daszkiem. Połączenie godne debila, ale Marecki był zbyt dobrze wychowany, by powiedzieć to na głos. Podszedł, kiedy wsypywała do swojej kawy czwartą saszetkę cukru. Raz skomentował, że pije bardzo słodkie, to powiedziała, że jest słodka dziewczyna. Podała mu jego kubek. Czarna. Facet w czapce ulotnił się pomiędzy chipsy i paluszki, ona poszła do drzwi. W ostatnim czasie współpraca z nią stała się dla Mareckiego trudna. Była ponura i milcząca i wykonywała za dużo gestów. Skubała mankiety, poprawiała włosy, cały czas przenosiła przedmioty z miejsca w miejsce. Pomyślał, że z czymś walczyła i chyba przegrywała.
- Zapamiętasz w końcu, że ja nie palę? – zapytał, jak wyciągnęła ku niemu papierosa i pomachał dłonią, bo dym mu śmierdział. Wypaliła i wsiadła do auta. Muzyka grała głośniej niż zwykle. Zorientował się, że nie chciała rozmawiać i uszanował to. Ich plan był całkiem prosty, choć on uważał, że szalony. Biorąc pod uwagę, że jego mogli rozpoznać koledzy po fachu, sama miała wziąć udział w imprezie po konferencji biznesowej. Spodziewał się, że przedstawi się jako doktor na sympozjum, lub coś takiego, ale nie trafił. Kiedy zameldowali się w hotelu zajęła jego łazienkę na półtorej godziny. Kiedy wyszła, o mało nie skręcił sobie karku.
- Jak jest?
- A kim chcesz być? – zapytał i chyba nie był przekonany. Ubrania dodawały otwartości. Dużej. Pomyślał, że wyglądała jak luksusowa dziwka. Chyba wiedziała o tej myśli. Pomyślał, że farbowała włosy, ale to była czarna peruka. Nie poznałby jej w mocnym makijażu.
- Tacy faceci chcą dwóch rzeczy. Koksu i dobrej dupy. Najlepiej dobrej dupy w koksie. Gadają między sobą, a ja śmieję się jak kretynka i zapamiętuję, co mówią. To proste, panie prokuratorze. Impreza jest otwarta i będą tam dziewczyny – oceniła. – Będę udawała głupią i łatwą – dodała i zaraz poczuła kłucie w brzuchu. Prawda o sobie boli. Przedstawiła mu się imieniem wymyślonym na szybko i dorzuciła kilka zdań biografii. Zaciekawiło go, że kiedy mówiła w pierwszej osobie to zanikał jej akcent. I skąd miała taki zestaw informacji. Obserwował, czy nie zabije się na płytkach, jednak radziła sobie w szpilkach nieźle. Chciała jechać i być pod telefonem, ale uznał, że będzie czekał na nią w samochodzie. Do miejsca docelowego mieli kwadrans. Prowadziła na bosaka i zaparkowała na tyłach, a on został w fotelu pasażera. Umilił sobie czas książką, a ona narkotykiem.
Fakt, że w ciągu czterech godzin nie poszła z nikim do kibla napawał ją dumą i żalem jednocześnie. Odmawiała i żałowała, że odmawia, chociaż głowa mówiła, że to dobrze. Czas się w końcu ogarnąć i odzyskać kontrolę nad dupą i nad życiem. Dwukrotnie okręciła się na rurze i pozwoliła wcisnąć sobie banknot w majtki. Dała się obmacać przy barze i przy stoliku, gdzie słuchała przechwałek biznesmenów i rozglądała się po klubie. Nie było tu osoby, której się spodziewała. Persona non grata, człowiek supeł. Łączył wszystkich i komplikował życie jak ciężarna kochanka. W jej sprawie nic nie stało się jasne i w sprawie, nad którą pracowali z Mareckim też nie. Czuła do siebie wstręt i wcale nie z powodu cudzej ręki na cyckach. Można się już zagubić, tożsamość to skomplikowana sprawa. Wypaliła papierosa wyjętego z innych ust i dobiła się drinkiem. Gasiła instynkt alkoholem. Ktoś zaproponował, że ją stąd wyprowadzi, ale wyszła sama. Gdy wsiadła na fotel kierowcy, Marecki obserwował ją przez wieczność.
- Przesiadamy się – zarządził.
- Ty nie masz prawa jazdy – przypomniała.
- A ty jesteś napruta jak kukła. Na tylną kanapę już – rzucił. Zapytała, czy jak już jest taki agresywny, to wymierzy jej klapsa. Zignorował zaczepkę, chociaż miał ochotę dać jej klapsa w twarz. Mruczała, kiedy szarpało na wybojach. Zrzygała się po drodze raz i powiedziała, że to był niezły wynik. Adam był łagodnie zirytowany, gdyby sam mógł określić swój stan wewnętrzny i cholernie wkurwiony, gdyby miała powiedzieć to pani patolog. Otworzył przed nią jej pokój, a sam poszedł do siebie. Dosyć wrażeń na dziś. Zdecydowanie nie było w tym profesjonalizmu i nic nie było ułożone. Mniej więcej za godzinę usłyszał, że nie była w pokoju sama, a za kolejne dziesięć minut zrozumiał, że nie będzie dziś spał. Wściekły poszedł do łazienki gdzie skręcił watę i wcisnął sobie w uszy. Rano prawie nie usłyszał budzika w telefonie. Na śniadaniu planował być ponury i zdystansowany i ani razu nie zapytać, co idiotka robi ze swoim życiem. Nie miał ku temu okazji, bo zastał ją przy dżemie, wyglądającą jak kupa gówna. Spojrzała na niego tak bezbarwnie, że cofnął się do stolika i odparował emocje na kanapce, którą przeżuł dokładniej, niż kiedykolwiek w życiu. Zaraz potem biegł do bufetu, gdzie obca baba machała rękoma i krzyczała na jego wspólniczkę. Bluzka Dagmary była zalana kawą, a oczy wbite gdzieś w ziemię. Baba machała dalej i darła się głośniej.
- Ty kurwo! Uwiodłaś mi męża. Suko ty! Żeby ci ktoś życie spierdolił, dziwko! Rozbijasz rodzinę! – Wianuszek gapiów powiększał się przez chwilę, a rzeczony mąż trzymał się z dala, przy filarze, schowany za drożdżówką. Pani doktor po prostu odwróciła się i wyszła, kiedy Marecki próbował opanować rozszalałą kobietę, zanim dojdzie do rękoczynów.
- Śniadanie mi jakieś weź – powiedziała kompletnie bez energii. Mokry ciuch zdjęła już w korytarzu i na parking wyszła odziana w stanik. Stał przy niej cierpliwie, kiedy już zgasił pożar, żeby mogła swobodnie wybrać nową bluzkę z walizki w bagażniku. Ze słodką bułką w ręku czuł się jak kretyn. Nie zjadła. W samochodzie chciał ją o coś zapytać. Albo zauważyć, że zaraz zniszczy kierownicę, jeśli będzie tak zaciskała na niej ręce. Zęby też miała zaciśnięte.
- Jestem potworem ludzkim – wybulgotała. Ruszyła, zanim zdążył coś powiedzieć. Było głośno aż trzeszczały głośniki, więc nie zamienili ze sobą ani słowa. Pod domem dała mu kopertę. Przez resztę wieczoru studiował listę nazwisk, tropy i informacje, które udało jej się ustalić.
 
*
 
- No i ja wchodzę do domu, a tam pusto, no kurwa żadnych rzeczy i wysrana kartka, że koniec. Rozumiesz to, chłopaku? – Radosław był pijany. Janek nie bardzo lubił ten stan, bo było nudno. Ciągle trzeba było przytakiwać i mruczeć „mhm” i „aha”, żeby myślał, że się go słucha. Jemu coś nie wchodziło piwo. Miał pierwsze wolne od bardzo, bardzo dawna, a w sumie to może stracił pracę. Nikola coś był dziś nie w sosie. Dziś, wczoraj i przedwczoraj. I pięć dni temu też. Wywalił dzieciaka z kuchni, bo nie chciał jeść śniadania. Janek też nie chciał, bo było spalone na wiór i nie wiedział, czemu on nie wie, albo nie widzi. Grubo posrana sytuacja.
- Ej ty mnie słuchasz? – Radosław patrzył mu prosto w oczy, czyli zdenerwowany. Drgała mu ta przecięta brew. Janek się skupił.
- No jasne, ta. Dziewczyny chyba czasami tak robią, no nie? Suki jedne, chamówa – nadrobił swoje zdanie. Mężczyzna pokręcił głową i to znaczyło „co ty o życiu wiesz”. Przechylił kolejny kieliszek z czystą.
- Ale to była narzeczona. Na-rze-czo-na, prawie żona! I taka sytuacja. Wkurwiła się, bo byłem gwałtowny.
- Co szef zrobił?
- Ucho jej ujebałem, bo się z kimś pierdoliła na boku. Każdy by się zdenerwował i był gwałtowny – bełkotał, zanim czknął. Janek się nie odezwał. – Powiedziałem, że zajebię, jak znowu spotkam. – Pociągnął zdrowo nosem i wytarł twarz w rękaw. Chłopak nie słuchał, bo znowu patrzył na telefon.
- Nataszaaaaaa – zajęczał jego szef, waląc czołem o bar. Janek pewnie czułby jak zwykle panikę i zażenowanie, ale teraz miał w dupie. Dostał trzecie połączenie od Mikołajewa. Odebrał dwa, zasłaniając się sraczką. Za każdym razem tylko cisza i oddech. Wstał i poszedł do kibla, czego Radosław już nie zauważył.
- Halo? – No i znowu to samo. Drapał kark, głupio, bo nic go nie swędziało, ale to raczej stres. Wrócił na salę, gdzie Derko spał przy wódce. – Szefie, ja się muszę szefie zbierać – powiedział, chociaż wiedział, że to bez sensu. Wyszedł szybko. Trasę do domu Nikoli znał na pamięć, nie była trudna. Kod do bramy też dostał. I kredyt zaufania na zostawanie z dzieckiem. Późno i ciemna noc, nikogo z obsługi w domu, okna ciemne. Zapukał, nic się nie stało, więc chciał wypieprzyć drzwi. Nie musiał, nie były zamknięte. Wpadł do salonu i od razu znalazł dzieciaka, w kieszeni znowu dzwonił mu telefon. Młody siedział z komórką a kolana miał prawie przy brodzie. Na wyświetlaczu śmigał numer Janka.
- Mat, Mat co z tobą jest? Gdzie Nikola? Ej mały kurwa, gdzie jest ojciec? – Te oczy były przerażające. Potrząsnął nim, głowa latała na boki i nie było reakcji. Nawet telefonu nie oddał, ale chociaż już nie dzwonił. Janek klnąc zaczął zapalać światła. Na piętrze zobaczył uchylone drzwi od łazienki. Wszedł do środka i dalej się nie ruszył. Nikola obrócił głowę, bo do tej pory widać było tylko chudy tyłek w spodniach. Przewieszony przez wannę wyglądał jak wiotka pacynka, chłopak słyszał kiedyś takie coś i to przyszło mu do głowy. Miał pocięte rękawy w koszuli i pocięte ręce, od łokcia do nadgarstka, go down the road, child, żadne tam across the street. To też widział gdzieś w Internecie. Czemu myślał o takich pierdołach, jak facet mu umierał?
- Przyszli po mnie i musiałem coś zrobić. Są wszędzie, Janie. Wszędzie, w każdym kawałku mojego ciała – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Wywalił wszystkie zęby. Chłopak był odrętwiały. Wiedział, że wstukał dziewięć, dziewięć, dziewięć, a potem czuł się jak na słabym odjeździe po nieznanej substancji. Waliło lizolem i chodakami pielęgniarek. Ślizgały się na linoleum, wcale nie spał. Pod szpitalem było w cholerę dziennikarzy. Każdy kogoś o coś pytał. Wziął coś do ust dopiero rano, ale nie pamiętał, co to było. Chyba batonik z automatu. Popił kawą, którą zrobiła siostra, ta sama, co dała mu gazetę. Przeczytał, że biznesmen po próbie samobójczej wylądował w szpitalu, a jego syn jest pod opieką psychologa. Sprawę bada prokuratura. Potarł twarz dłońmi i tak już został.
 
*
 
Dagmara patrzyła na fiuta wymalowanego na moście i myślała, dlaczego najczęściej wandale rysują takie rzeczy. To nie miało kompletnie sensu. Ich sprawa niestety też nie. Opierała się tyłkiem o samochód, a Adam siedział w środku, tyle, że z nogami na zewnątrz. Studiował milionową teczkę. Według niej powinien to inaczej segregować. Na górze przejechało coś ciężkiego.
- Wiem, że jest jeden styk wspólny – stwierdził prokurator. – I wygląda to tak, jakby Derko znalazł się w całej sprawie przez przypadek – dodał. Spojrzał na nią. Paliła papierosa. Przyjeżdżali tu nadal, chociaż było już coraz zimniej. Powiedziała, że lubi to miejsce i dobrze jej się myśli.
- Jaki przypadek? – zapytała. Pokazał jej kartkę zagreźdaną czerwonym długopisem.
- Pierwsza ofiara to był Szymon Kownacki – zaczął. – Dość wysoko postawiona persona i przez to wykluczałem związek z Derko. Ale doszedłem do tego, że musiał łączyć oba środowiska. Możliwe, że ktoś z góry dał na niego zlecenie, nie wiedząc, że gość dorabia na boku z Radosławem. To miałoby sens, bo Szymon to raczej facet od garniaków i ważnych konferencji. Może urabiał Derko pod siebie, nie wiem. W każdym razie góra puściła na niego zlecenie, ktoś je wykonał, a Radek poczuł się personalnie zaatakowany i zaczęła się wojna, bo myślał, że ktoś zaczyna z jego grupą.
- Czyli porachunki gangów to tylko tło i wrzód na dupie prawdziwej sprawy? – zapytała. Skinął głową i pomachał dłonią, bo znów wydmuchała dym w jego kierunku.
- Na to wychodzi. Sposób zabicia Szymona jest taki sam, jak reszty ciał. Tyle, że skoro to było zlecenie z góry, ktoś musiał podać konkretne wytyczne, jak ma wyglądać ten zgon…
- Jak naturalny – wtrąciła. Zgasiła fajka w trawie. – To nie było łykane, tylko dożylne. W pierwszych minutach po podaniu rozszerzają im się źrenice. W taki sposób ktoś kiedyś wymordował sporo rosyjskich polityków i biznesmenów – powiedziała. Marecki uniósł brwi.
- O czym ty teraz mówisz?
- Hepnarova miała taki modus operandi – wyjaśniła. – Przejrzałam jej teczkę.
- Grzebałaś w kancelarii.
- Damian dał mi dokumenty, o co się rzucasz? – zapytała i wbiła w niego wzrok, bo też się gapił.
- Spałaś z nim? – zapytał.
- Słucham? Co to ma do rzeczy?
- Nic, po prostu…
- Och kurwa, skup się na pracy. Mówię ci właśnie coś ważnego, a ty chrzanisz o mojej dupie – warknęła.
- Po prostu nie chciałbym, żeby zrobiło się nieprofesjonalnie.
- Właśnie się robi.
- Dobrze, kurwa, w porządku. – Stracił cierpliwość i skapitulował. Schował nogi do samochodu. – Mów dalej – rzucił. Znów zapaliła.
- Hepnarova mordowała w ten sposób wysokie głowy na zlecenia, bo wyglądało naturalnie. Potem już było wiadomo, że to intencjonalne, ale papugi miały taką linię obrony, że nie dało się tego obejść. Jak w papierach stwierdzano zawał, to ciężko o przyklepanie komuś morderstwa. Jej, jak wiesz, nigdy nie przesłuchano, bo nie było osoby znającej jej tożsamość – powiedziała.
- To swoją drogą dziwne, bo urabiała gości kawał czasu, a dopiero potem robiła swoje. Wyciągała też informacje, więc musiała trochę z nimi przebywać – zauważył.
- Ta, ale żaden z tych urabianych gości nie wiedział, że była kim była. No i żaden nie przeżył – przypomniała. – Ta substancja, którą mordują jest identyczna, jak jej. Sprawdzałam w labie – dokończyła. Przez chwilę oboje milczeli, zdążyła spalić całego papierosa.
- Ty chcesz mi powiedzieć, że Hepnarova wraca po latach na rynek i zaczyna od mordowania ludzi Derko, na terenie Polski? To jest raczej głupie. Skończyła karierę lata temu. – Marecki nie był przekonany.
- Może. A może nie. A może ktoś miał dostęp do jej substancji, albo do przepisu. Nie wiemy.
- No to jak się dowiemy?
- Pozwolimy komuś to kupić i zobaczymy, kto się odezwie. Udało mi się stworzyć coś, co działa podobnie. – Czuła, że patrzył na nią intensywnie. – Co?
- Nic. Nie za bardzo podoba mi się ta sprawa – przyznał.
- Mi też nie, ale siedzimy w tym trochę za głęboko. Mam człowieka, który puści to na czarny rynek. Powiem ci, kto zgłosił chęć kupna – powiedziała. Marecki schował dokumenty do teczki.
- Musisz zrobić to szybko, bo znów jedziemy w trasę. Za dwa tygodnie. Tym razem to legalne. Myślę, że moi przełożeni nie wiedzą, ile wiem i próbują mydlić mi oczy. To duża konferencja, będzie tam większość nazwisk z listy. Coś robią pod przykrywką tego spotkania, ale nie wiem co. Z tym, co już wiemy, może uda nam się wybadać temat – powiedział. Skinęła głową.
- Jakby cię odsuwali, mógłbyś nabrać podejrzeń – zgodziła się. Ustalili, że będą się wzajemnie informować. Odwiozła go do domu.
 
*
 
Janek siedział na taborecie i gapił się na wenflon. Zawsze go to wzdrygało, coś obrzydliwego wetkniętego w żyłę. Nikola się nie odzywał. Nie powiedział nic, ani na temat wypadku, ani na temat leków, ani na temat obitej twarzy Janka. Gapił się w sufit. Chłopak pomyślał, że może po prostu wyjdzie, ale nie miał odwagi. Nie miał odwagi na nic, bo wiedział, że on wie. Milczeli.
- Kontaktował się ze mną Derko – powiedział w końcu Mikołajew. – Sporo ma informacji – dodał. Spojrzał na Janka, a Janek uciekł przed spojrzeniem. – Co się z tobą stało?
- Wpadłem pod ciężarówkę – rzucił, bo wiedział, że to już nie ma sensu. Wykręcał sobie dłonie, stawy nie chciały strzelić. Nikola się chyba uśmiechnął.
- Ciekawe – przyznał. – Wypierdalaj.
Janek wyszedł z pokoju.
 
*
 
Siedzieli na tyłach. Łyse głowy poważnych przedsiębiorców tłoczyły się przed nimi. Dagmara chowała się za okularami i nosiła standardowy warkocz po lewej. Marecki bał się, czy nikt nie rozpozna w niej dziewczyny z klubu, ale tamta zmiana wizerunku była naprawdę mocna. Nie rzucali się w oczy. Obserwował wchodzących.
- To ten, który kupił środek – powiedział, obserwując mężczyznę przed trzydziestką. Skinęła głową. – A to jest jego szef – dorzucił, wskazując na Nikolę Mikołajewa. Nie spodziewał się takiej rewelacji. Tego, że facet tutaj będzie, też nie. Niedawno wyszedł ze szpitala, a mówiło się, że miał teraz sporo problemów. Znów przytaknęła. Przez całą konferencję oboje myśleli o czymś innym. W apartamencie z kuchnią, aneksem i sypialnią, Marecki ślęczał godzinami nad kartką. Kreślił i wyznaczał, co chwila zmieniał zdanie i papier.
- To wszystko się układa – stwierdził. Siedział otoczony zdjęciami ze ściany. Pomyślała, że jakby miał włóczkę, robiłby między nimi połączenia. Ponumerował fotografie. – Ktoś zlecił Mikołajewowi zabójstwo Szymona Kownackiego, a potem Derko się wkurwił i zaczął wisieć na facecie. Jak to eskalowało, to zabijali ludzi w ten sam sposób, co pierwszego, Szymona – stwierdził. Paliła na balkonie.
- To nie ma za dużego sensu. Mikołajew to legalny przedsiębiorca i właściciel fundacji katolickiej. Społeczna gęba. Zero powiązań z półświatkiem – zauważyła. Wskazał na nią długopisem.
- To prawda. I dlatego był idealny do tej roli. Ma kasę i ma wpływy. Na każdego legalnego z takim przychodem prędzej czy później zwracają uwagę. Wiedzieli, że jego nikt nie będzie sprawdzał. Patrz jak długo my sami nie braliśmy go pod uwagę – dodał. Musiała się z nim zgodzić. – Tylko skąd on miał ten środek? Też gdzieś kupił?
- Musiał mieć metodykę i zlecić produkcję samodzielnie. Musiała być trudna i kosztowna, skoro tak szybko rzucił się na to, co zrobiłam. – Pomyślała, że gość nie miał wyczucia i instynktu. Z drugiej strony został wciągnięty w świat przestępczy, który w ogóle nie był jego światem. Być może dopiero musiał się nauczyć.
- Ale skąd miał przepis? Myślisz, że coś łączy go z Hepnarovą? – zapytał. Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, przesłuchaj go.
- Na razie nie mam podstaw. Dopiero wylazł ze szpitala i dobierają nowe leki, to może chwilę potrwać. Póki nie jest w pełni poczytalny w opinii psychiatrycznej, nic nie zrobię. Przesłuchiwanie schizofrenika nic mi nie da, każdy adwokat to podważy – stwierdził. Musiał jeszcze chwilę zaczekać. – Gość wpadł w gówno po uszy i to całkiem przypadkiem – dodał.
- Teraz chociaż ta wojna się zakończy. Mikołajew przestał być wiarygodny, nie będą go w to więcej wciągać, Derko może się uspokoi – zauważyła.
- Może, ale gwarancji nie ma. To zawzięty skurwiel – ocenił. Nie mogła się nie zgodzić. Snuła się po aneksie jeszcze długo po tym, jak poszedł spać. Pod prysznicem doszła dwukrotnie, w ogóle nie myśląc o tym, co robi. Wytarła włosy w ręcznik, zaczesała na lewo i poszła do jego pokoju. Nie spał, bo czytał książkę, ale leżał już w łóżku. Obserwował jak zdjęła z siebie szlafrok i weszła na materac. Nie ruszył się, gdy siadała mu okrakiem na biodrach. Odłożył książkę i pozwolił pocałować się w szczękę. Czuła, że był napięty.
- Co robisz? – zapytał, zgasiła lampkę i zrobiło się ciemno. Ucisnęła jego krocze przez kołdrę. – Uważam, że to zły pomysł – powiedział i podniósł się do siadu. Odsunął od siebie jej ręce. – To nieprofesjonalne.
- Po wszystkim możesz postawić mi zarzuty – mruknęła i ugryzła go w ucho. Usiłował patrzeć na jej twarz, a nie na pobudzone piersi. Czuła, że mógł wejść w nią w każdym momencie.
- Nie. Nie w taki sposób – zaprotestował. Ugryzła jego wargi i na moment przyjął jej język. Naparła na niego łonem, żeby poczuł mocniej. Odsunął ją od siebie. – Dagmara – zatrzymał ją. – Chcę cię, ale inaczej – powiedział. Przechyliła głowę. Chciał wpleść rękę we włosy ale nie pozwoliła na to. – Chcę, żebyś dała mi się poznać. Naprawdę. Bez tych gierek – stwierdził. Spojrzał na jej ciało, dłużej na brzuch i z trudem odwrócił wzrok. Wiedział, że to mógł mieć z nią każdy. On chciał czegoś ponad to. Patrzyła na niego jakby był nienormalny.
- Chcę cię wszędzie – stwierdziła i przypuściła na niego kolejny atak. Tym razem ją odepchnął.
- Nie.
Wyszła z łóżka, porwała z ziemi szlafrok i zatrzasnęła drzwi. Wyszedł z pokoju dobrych kilkanaście minut później, jak usłyszał, że przestała się rzucać. Na blacie znalazł kubek herbaty i wywrócił oczyma. Zawsze uciekała od rozmów, dzisiaj też. Uznał, że nie ma sensu z nią rozmawiać. Zabrał napój i poszedł do siebie. Myślał, że dziś nie zaśnie, ale zasnął. Na tyle mocno, że obudziła go pokojówka łomocząca w drzwi. Przegapił czas wymeldowania. Głowę miał ciężką, jakby walił alkohol cały poprzedni wieczór. Zamroczony i mało przytomny zaczął pakować swoje rzeczy. Dagmary nie było z nim w apartamencie. Auta na parkingu też nie. Kartkę znalazł w szafce nocnej, pod swoim portfelem.
Przepraszam, że zostawiam cię z tym samego.
Dzwonił do niej, szukał w szpitalu i próbował złapać ją w jej mieszkaniu. Nie udało mu się. Zniknęła.
 
*
 
Radosław świętował duży sukces. Cała jego grupa ćpała, piła i pieprzyła za pieniądze Mikołajewa. Janek nie pił, nie ćpał ani nie pieprzył. Siedział z nimi, nie mówił nic i się nie wychylał. Obita twarz goiła mu się słabo. Pomyślał, że to i tak niezły wynik. Spodziewał się, że szef go odpierdoli. Albo każe chłopakom zrobić z nim coś strasznego, zanim finalnie odpierdoli. Widział finisz swojego życia w bagażniku. Obserwował towarzystwo i nie zwracał uwagi na tancerki. Kręciły się na rurach, a oni mieli cały klub dla siebie. Szef się bawi, nie za swoje płaci. Czuł się jak ścierwo. Radosław śmiał się i gwałtownie urwał, kiedy jego uwagę przykuła sylwetka przy barze. Kobieta z kartonem w rękach, nie wiadomo co w tym kartonie. Pamiętał te blond włosy. I ten tyłek i nogi. Kopnął w piszczel jednego ze swoich ludzi i wskazał na nią głową. Chyba się pomyliła. Na pewno, bo oni też się pomylili i musieli w ostatniej chwili zmieniać klub na imprezę. Inaczej nie weszłaby mu w oczy, tak jak przez ostatnie cztery lata mu nie wchodziła, kiedy nieoczekiwanie też wrócił do Polski.
- Dawaj mi ją do szatni kurew – zarządził. Łysy facet, którego imienia Janek nawet nie znał, bez gadania poszedł w tamtym kierunku, a za nim inni. Zrozumiała od razu, że nie ma możliwości uciec. Janek nie ruszał się z miejsca. Ktoś odebrał jej karton, wysypały się z niego ciuchy i jakaś ramka. Chyba dorabiała w tym klubie, a może tu ćwiczyła, ciężko stwierdzić. Nawet na to nie patrzył, dopóki Derko nie kazał mu wstać i iść za sobą. Ona w ogóle nie krzyczała.
- Rozłóżcie jakieś szmaty, będzie mniej sprzątania – zarządził szef. Stali wokół niej, ona na kolanach, sztywna i blada. Zsikała się ze strachu, było widać na udach. Każdy miał w ręku klamkę. – Natasza – stwierdził Radosław, stał dwa kroki bliżej, niż reszta. – Natasza, jak to się stało? – zapytał. Pijany i nie wiadomo, czy jeszcze rozbawiony, czy już wściekły. Podniecony na pewno. Nie odpowiadała. Spojrzała na Janka, Janek na nią, oboje odwrócili wzrok. Wiedziała, że w takiej sytuacji nie mówi się, że się kogoś zna. Nie wiedziała, dlaczego tutaj był. Ktoś rozkładał na ziemi szmaty z szafek. Normalnie pewnie byłaby folia, ale mieli ograniczone możliwości. Wiedziała, co z nią zrobią. Obiecywał jej bardzo szczegółowo, jak to będzie wyglądać. Trzeba było go nie zostawiać. Jak on nic nie rozumiał. Wyrwała broń facetowi stojącemu najbliżej i dostała trzy kule nisko w brzuch. Jakiś małolacik wypalił, bo nie widział, że przystawiła sobie lufę do brody. Uśmiechnęła się, zanim dostała kolbą w głowę. Radek darł się i klął, strzelił małolatowi w czoło, zrobiło się duże zamieszanie. Janek wycofał się z szatni, ktoś dawał komuś w mordę i wrzeszczał. Kelnerki zaczęły uciekać na zaplecze, tancerki też, jedna przez drugą. Chaos. Myślał o kobiecie, z którą przeżył swój pierwszy raz i dlaczego miała Natasza, nie Oksana. Niczego nie rozumiał. Tego, że Radek wciska mu kluczyki do ręki, też nie.
- Bierz ją do samochodu i wywal w naszym rowie – powiedział. Chłopak wyrwał w twarz, bo pokręcił głową. – W rowie, kurwa, powiedziałem. Teraz – wyraził się jaśniej i chwycił go za szczękę. Janek spojrzał mu w oczy.
- Jak w brzuch, szefie, to może chociaż dobić – powiedział, trzeźwiej niż kiedykolwiek przedtem. Derko uznał, że nie ma mowy i niech zdycha tak długo, jak potrzeba. Chłopaka z dziurą w głowie władowali do bagażnika, ją na tylną kanapę. Trzymała rękę na brzuchu i czuła, że jest ślisko. Janek prowadził i nie oglądał się za siebie. Miał napięty kark i pocił się jak mysz.
- On wie, że lecisz na dwa fronty? – zapytała, słabo bo słabo, ale jednak. Nie odpowiedział. Ona długo milczała, zajęta umieraniem na tylnym siedzeniu. To jeszcze chwilę potrwa. – Dasz mi zadzwonić? Sam możesz wybrać numer – powiedziała. – Proszę cię, za starą znajomość – powiedziała. Zamknął oczy i prawie wpadł w barierkę. Jechał szybciej. Padało, więc włączył wycieraczki.
- Nie chciałem, żeby to tak było – powiedział. Słyszała, że płakał. Uśmiechnęła się krótko.
- Daj mi zadzwonić – poprosiła.
- Ja cię zawiozę do szpitala – stwierdził. Powiedziała, że to jest głupi pomysł.
- Daj zadzwonić dzieciaku, rób swoje – rzuciła. Zatrzymali się dopiero przy rowie. Najpierw wyrzucił ciało łepka, co wyrwał się za szybko ze strzelaniem. Potem wyciągnął ją z auta. Jęczała, bo bolało. Niedługo przestanie wszystko boleć. Krwawiła z ust. Wyciągnął jej telefon z kieszeni.
- Jak na psy, to cię dobiję – zastrzegł i skłamał, bo nie miałby odwagi. Powiedziała, że nie na psy. Patrzyła na niego długą chwilę.
- Nikola wie, że ty lecisz na dwa fronty? – zapytała. Nie odpowiedział. Nikola też nie mógłby się wypowiedzieć. Nikola zabił się po tym, jak jego syna odstawiła mu ciężarówka ze sklepu meblowego. I tak jak mebel, do poskładania w częściach. Poczuł, że zaraz się porzyga.
- Do kogo? – zapytał i spojrzał na telefon. Prawie go zniszczył, za mocno pięść zacisnął. Podyktowała mu numer. Podał jej komórkę i odwrócił się w stronę auta. Silnik chodził. Nie była pewna, czy odbierze. Ale odebrał.
- Gdzie ty jesteś? – zapytał.
- Trochę… trochę wpierdoliłam – stwierdziła. Czuła, że źle jej się oddycha. Ale już nie bolało. – Musisz iść do mnie do mieszkania. Klucz weźmiesz od sąsiadki. Pod łóżkiem na podłodze jest płytka, obluzowana. Pod nią jest notatnik. Weź i rozwiąż to kurestwo – powiedziała. Usłyszał, że się zakrztusiła.
- Gdzie jesteś? – zapytał, ale tym razem w innym tonie. Jakby zdrętwiał. – Dagmara, co jest z tobą? – zapytał. Nie odpowiedziała. Myślała, co jest z nią, co się właściwie dzieje.
- Ja tylko chciałam żyć normalnie – powiedziała. Sześć lat temu podjęła decyzję, która dziś ją zabiła. Ale kto mógł to wtedy wiedzieć. – Nie wykonałam zlecenia, bo chciałam żyć normalnie. Myślałam, że się uda – powiedziała. Ale z nim się nie dało. I z nią. Z jej pieprzoną dysfunkcją, która niszczyła wszystkich wokół. Nie potrafił zrozumieć, ani nie potrafił wybaczać. Uciekła po tym, kiedy obciął jej ucho. Każdy jej kontakt był spalony. Zleceniodawcy i środowisko wiedziało, że wtopiła. Uratowała ją zmiana tożsamości, w zamian za którą urodziła dziecko. Radosław nigdy nie dowiedział się, dlaczego się poznali. I że przeżył dlatego, bo się zakochała. Prokurator powiedziałby na to nieprofesjonalne.
- Chciałam, żeby było normalnie – powtórzyła. Zapytał gdzie jest po raz trzeci. Później jak mógł jej pomóc. Na końcu krzyczał do słuchawki, bo nie odpowiadała. Janek rozłączył połączenie. Zepchnął ją głębiej w rów i wsiadł do samochodu. Nie mógł zaczekać aż umrze, a więc widziała jak odjeżdża i robi się ciemno.  
 
*
 
Dużo się działo w życiu Mareckiego przez ostatnie tygodnie. Za sprawą dowodów, które przedstawił, zaczęto łapać płotki. Radosław Derko został zatrzymany w swoim mieszkaniu, w gaciach i z miską chipsów na kolanach. Większość jego grupy zaczęła donosić jeden na drugiego, rozsypując kiepską układankę. Na drodze śledztwa znaleźli zwłoki osiemnastolatka. Miał przestrzelone czoło i leżał w swoim łóżku. Listu nie zostawił, a dla odwagi miał dwusetkę wódki.
Potem przyszła kolej na grubsze ryby. Sprawy stare wiązano z nowymi, nazwiska z innymi nazwiskami, a wydarzenia, których do tej pory nie dało się wyjaśnić, nagle stawały się logiczne. Dowiedział się wiele o Nikoli Mikołajewie. Zrozumiał, że był supłem łączącym wszystkie sprawy i odeszła, kiedy trafił na jego trop. Pewnie zdawała sobie sprawę, że mógł ją wydać, bo jako jedyny znał jej tożsamość. Ostatecznie zrobiła to sama, nie mając już nic do stracenia. W jej domu znaleźli siedem dowodów osobistych na różne nazwiska. Miał szczegółowy opis każdego zlecenia, na miejsce wskakiwały wszystkie tropy sprzed lat. Zlecili analizę grafologiczną, chociaż nie była konieczna. Wszystko do siebie pasowało. Koledzy z kancelarii wyszli na dymka w przerwie od pracy. Patrzył na nich przez szybę.
- Dasz papierosa? – zapytał.
- Myślałem, że nie palisz – zauważył Damian, ale podał mu paczkę. Adam mu podziękował i wyszedł z kancelarii. Znicz kupił pod cmentarzem. Nawet pogrzeb oglądał z dystansu bo wolał być tu sam. Na płycie widniało Dagmara Ivanenko. Zapalił znicz i chciał postawić, ale go zgasił. To nie było w porządku. To nie ją chciał pożegnać. Poszedł na tramwaj i pojechał na Pragę. Pod mostem nadal ktoś malował fiuty, a ktoś inny przekreślał hasła o klubach piłkarskich. Spojrzał na trawę. Zapalił znicz i postawił gdzieś z boku. Czuł coś ciężkiego w mostku. Zdjęcia, akta, notatki, daty, miejsca. Wyznanie. Zostawiła mu piękny prezent, a mimo to czuł się przegrany. Zapalił papierosa. Myślał o tym, jak zakończyła swój wartościowy pamiętnik.
Wyznaję ja, Amanda Hepnarova.
Nie wypalił do końca, ale chociaż próbował.

KONIEC
Odpowiedz
#3
Na razie przeczytałem trzy rozdziały.

I. Zauważone drobne błędy:

Cytat:Pomyślał, że zaprowadzi go do pokoju obok, ale wepchnęła dłonie w denata, żeby wyciągnąć płuca.

Powinno być "Pomyślała" zamiast "Pomyślał".

Cytat:Brunet. skrupulatnie czesany.

Powinno być "Skrupulatnie" dużą literą albo przecinek zamiast pierwszej kropki.

II. Rada dla bohaterów opowiadania:

Warto wyłączać telefon, kiedy nie chcesz, by ci przeszkadzano. Big Grin
Odpowiedz
#4
(07-04-2020, 14:52)D.M. napisał(a): Na razie przeczytałem trzy rozdziały.

I. Zauważone drobne błędy:

Cytat:Pomyślał, że zaprowadzi go do pokoju obok, ale wepchnęła dłonie w denata, żeby wyciągnąć płuca.

Powinno być "Pomyślała" zamiast "Pomyślał".
Tutaj prokurator pomyślał, że doktor zaprowadzi go do pokoju, więc forma jest poprawna Wink

W drugim przypadku przecinek, poprawiam.

Z telefonami się zgadzam Big Grin 

Dzięki za wizytę.
Odpowiedz
#5
Ok, już rozumiem, kto co tam pomyślał. Smile Przeczytałem jeszcze jeden rozdział. Obawiam się, że na razie zrozumiałem znacznie mniej, niż miałby zrozumieć na tym etapie przeciętny czytelnik. Big Grin
Odpowiedz
#6
(08-04-2020, 13:56)D.M. napisał(a): Ok, już rozumiem, kto co tam pomyślał. Smile Przeczytałem jeszcze jeden rozdział. Obawiam się, że na razie zrozumiałem znacznie mniej, niż miałby zrozumieć na tym etapie przeciętny czytelnik. Big Grin
Generalnie mój narzeczony, który był pierwszym odbiorcą stwierdził, że to opowiadanie rozumie się dopiero po zakończeniu. A najlepiej przeczytać je dwa razy, więc nie trać ducha Wink
Odpowiedz
#7
No właśnie, już uświadomiłem sobie, że to osobliwość Twojego stylu: duże nagromadzenie czynności i myśli bohaterów przy bardzo małej ilości wyjaśnień o podstawowych rzeczach. Smile
Odpowiedz
#8
Cytat:Nikola nadal myślał o tym, że mężczyzna ze zdjęcia nie był wart takiej sytuacji, jak obecnie.

Podwójna spacja po "że".
Odpowiedz
#9
Cytat:Prawa o sobie boli.

Tak miało być, czy może raczej "Prawda"?
Odpowiedz
#10
Cytat:Dziś, wczoraj i przed wczoraj.

Powinno być "przedwczoraj" łącznie.
Odpowiedz
#11
(15-04-2020, 12:08)D.M. napisał(a):
Cytat:Dziś, wczoraj i przed wczoraj.

Powinno być "przedwczoraj" łącznie.
Dzięki, wszystkie literówki poprawiłam.
Odpowiedz
#12
Cytat:Ona w ogólnie nie krzyczała.

Chyba powinno być "ogóle" zamiast "ogólnie".

Cytat:Janek spojrzał u w oczy.

Powinno być "mu" zamiast "u".
Odpowiedz
#13
Cytat:Zostawiła mu piękny prezent, a mimo to czuł się przegrany. Zapali papierosa.

Chyba powinno być "zapalił" zamiast "zapali".

No, już przeczytałem do końca. Raportuję, co zrozumiałem. Chodzi o jakiś bardzo brutalny gang. Prokurator, który prowadził dochodzenie w sprawie zabójstw dokonanych przez ten gang, dostał polecenie skontaktowania się w tej sprawie z lekarką robiącą sekcje zwłok tych ofiar. Okazało się, że ta lekarka jest powiązana z tym gangiem. Zdecydowała pomóc prokuratorowi, ale nie poinformowała go o swoim związku z gangiem. Potem członkowie gangu zabili tę lekarkę (nie zrozumiałem, z jakiego powodu, i nie zrozumiałem, czy domyślili się, że ona pomagała prokuratorowi). Już po jej śmierci prokurator potrafił w znacznym stopniu rozbić ten gang dzięki wspomnianej pomocy. Dodatkowa informacja: niektórzy członkowie gangu, w tym chyba ta lekarka, pochodzą z krajów wschodniosłowiańskich.
Odpowiedz
#14
(17-04-2020, 13:49)D.M. napisał(a):
Cytat:Zostawiła mu piękny prezent, a mimo to czuł się przegrany. Zapali papierosa.

Chyba powinno być "zapalił" zamiast "zapali".

No, już przeczytałem do końca. Raportuję, co zrozumiałem. Chodzi o jakiś bardzo brutalny gang. Prokurator, który prowadził dochodzenie w sprawie zabójstw dokonanych przez ten gang, dostał polecenie skontaktowania się w tej sprawie z lekarką robiącą sekcje zwłok tych ofiar. Okazało się, że ta lekarka jest powiązana z tym gangiem. Zdecydowała pomóc prokuratorowi, ale nie poinformowała go o swoim związku z gangiem. Potem członkowie gangu zabili tę lekarkę (nie zrozumiałem, z jakiego powodu, i nie zrozumiałem, czy domyślili się, że ona pomagała prokuratorowi). Już po jej śmierci prokurator potrafił w znacznym stopniu rozbić ten gang dzięki wspomnianej pomocy. Dodatkowa informacja: niektórzy członkowie gangu, w tym chyba ta lekarka, pochodzą z krajów wschodniosłowiańskich.
Generalnie tak Wink Chodzi o zatarg między brutalnym gangiem miejskim, a dużą, zorganizowaną grupą przestępczą, w skład której wchodzą państwowi urzędnicy, ludzie pozornie stojący po stronie prawa i biznesmeni. Duże znaczenie ma też prawdziwa tożsamość lekarki i właśnie natura jej powiązań zarówno z jedną stroną konfliktu, jak i drugą. Podejmując współpracę z prokuratorem zdawała sobie sprawę, że jej prawdziwa twarz może wyjść na jaw, dlatego wycofała się ze śledztwa, kiedy straciła kontrolę nad sytuacją. Została zabita przed dawne zatargi (sprzed 6 lat), a nie przez współpracę z prokuratorem. Wszystkie kobiety wspomniane w tym opowiadaniu to jedna i ta sama osoba Wink

Dziękuję za przeczytanie, wyłapanie literówek i za Twoje podsumowanie.
Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#15
Publikowalas to na jakims innym forum literackim? Pytam się z czystej ciekawości, gdyż gdzieś mi to już chyba mignelo.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości