Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jaśko Fasola
#1
Pierwsza część opowiadanka... jeśli was zainteresuje... jest i c.d.
(jeszcze przed koreką) - będę wdzięczny za wszelkie komentarze.

<<ZMIANA TYTYUŁU>>
------------------

OkSmile Jest całość(?)... Admiralicję prosiłbym o przesunięcie na powrót do SF - tu naprawdę nie ma elementów Fantazy Smile
I troszkę wiary w to, że ludziska wiedzą, co robią... A w sumie jeśli się spodoba, to można jasia nie odsyłać z monikami do domu... tylko coś jeszcze zamącić... "Agent Obcych"Very Happy Jeśli się spodoba.
Jeszcze przed czytaniem ostateczny.... ale troszkę złośliwie chciałęm udowodnić, że 1 cześć nie byłą czymś bez pomysłu (lepszego czy gorszego) i umieszczenie tego w SF było aktem świadomym, poczynionym w pełni (myślenie rzyczeniowe) władz umysłowych.

Zapraszam do lektury i oczywiście czekam na komentarze (narazie Exclusive tylko tu Smile - a czy to zaleta... to sie zobaczy.

--------------------
POŁĄCZONE W JEDEN KAWAŁEK:


Trakt wiódł przez zagajnik, choć określanie niewielkiej przecinki i dwóch śladów po przejeżdżających tędy, bardzo dawno temu, wozach, „traktem” było dużym nadużyciem semantycznym. Ale Jaśkowi to nie przeszkadzało, ranek był piękny. Promienie słońca, które niedawno wychyliło się zza horyzontu, przyjemnie grzały. Wyspał się w opuszczonej, przydrożnej chałupie, a teraz znowu wędrował ku Miastu i rozmyślał o swym losie.
Ojciec zawsze gadali, że w Mieście łatwiej. I życie prostsze i o robotę łatwiej. Niestety ojcu się pomarło, zeszłej jesieni zachorował i wiosny już nie doczekał. Matuli zmarło się tak dawno, że Janko niemal jej nie pamiętał, została po niej tylko melodia dziecięcej piosenki, którą teraz nucił maszerując lasem. Wszystkim się pomarło, jego młodsza siostra poszła do aniołków parę lat temu, jak zajadła złe jagody na przesiece. Teraz wiosną, macocha znalazła sobie nowego gospodarza… Jaśko uśmiechnął się, kto wziął taką paskudę? No, ale młoda była, a gospodarz, za którego się wydała przeżył chyba pięciu sołtysów. Jego mistrz, garncarz Gawor, u którego terminował, wyrzucił go, gdy tylko okazało się, że nie ma, co liczyć na sowite datki od ojca. W miasteczku, do którego jeździł na jarmark z Gaworem, też nie miał, czego szukać. Już ten postarał się by żaden garncarz z cechu nie przyjął sieroty do siebie.
Teraz szedł do Miasta. Wielkiego miasta gdzieś na zachodzie. Nie poszedł głównym traktem. Tam i zbójów więcej na kupców czyhających, a i za nocleg słono trzeba zapłacić. A tu szedł prosto na zachód, do celu. Już całą niedzielę.
Przestał nucić, a nawet zmrużył oczy by lepiej przyjrzeć się temu, co leżało przedni nim. W cieniu rzucanym przez duży dąb, coś połyskiwało. Nie, nie połyskiwało, świeciło. Nie jak płonące ognisko, ale coś tam świeciło. Nigdy czegoś takiego nie widział, światło nie tańczyło jak przy świecy, po prostu tam było.
Zdjął z ramienia kij, na którym niósł tobołek, który rzucił pod krzewy i chwyciwszy prymitywną broń niczym pikę zaczął powoli podchodzić do źródła światła. Gdy się zbliżył zobaczył czerwoną posokę na ściółce i ślady walki dookoła. Jeden krwawy ślad wiódł do truchła wielkiego dzika, które leżało w niewielkim zagłębieniu, to z tego powodu wcześniej go nie zauważył. Drugi ślad, też zbryzgany krwią wiódł za pień leciwego dębu. Ktoś tam siedział, żył, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rytmiczny dźwięk, który słyszał, to urywany oddech rannego. Cały czas zasłaniając się zaimprowizowaną bronią, obszedł pień w bezpiecznej odległości. Ranny siedział oparty o pień, teraz spojrzał na niego.
- Cześć mały. Fajnie, że tu jesteś – powiedział wesoło, mimo że całe nogi i brzuch miał zakrwawione a twarz bladą niczym kartki papieru u skryby.
Jaśko przyjrzał mu się dokładniej, jego szaty nie były ani brudne ani poszarpane, może i wyglądały dziwnie, ale na pewno były drogie. Miał doskonale przystrzyżoną brodę jak u wielmoży, siwiejące włosy a do tego białe i równe zęby. Musiał być bardzo bogatym człowiekiem. Nie zrozumiał wszystkich słów, które powiedział ranny. Ale jednego był pewien, był polski, jakiś inny, bardziej dźwięczny i dostojny, ale znany.
- Co wam się stało… Panie? – Zapytał niepewnie.
- A, nie mogłem dogadać się z takim jednym dzikiem na temat rewiru.
- Co mówicie, Panie?
- Dzik mi się do dupy, to znaczy „rzyci”, dobrał.
- Acha…, ale co tu robicie?
- Jak widać próbuję odwlec nieuniknione.
- Że jak? Nie rozumiem, co mówicie, Panie.
- Umieram chłopcze, umieram. Bydle mnie poharatało.
- Prawo gadacie, Panie. Poturbował was ten odyniec. Aleście go ubili i to sami.
- W sumie to marna pociecha w moim stanie.
- Nie rozumiem o czem mówicie.
- Chyba nie bardzo możemy się dogadać chłopcze. Ale może inaczej…
Ranny sięgnął ręką do poniżej swego pasa i wyjął coś z kieszeni. Położył to na dłoni i podsunął ku Jaśkowi.
- Chcesz nieco zarobić?
Jaśko popatrzył na dłoń obcego. Leżało na niej pięć złotych monet, prawdziwy majątek, jakiego jeszcze na oczy nie widział.
- Pewno, Panie. – Odpowiedział buńczucznie.
- Zrobisz coś dla mnie za te monety?
- Ano.
- Na początek podaj mi moją torbę. – Skinął ręką w kierunku pobliskich krzaków.
Jaśko spojrzał tam i zobaczył dziwną sakwę, w błękitnym kolorze, takim samym jak ubranie obcego.
- Weź też tablet… to coś, co leży tam. I przynieś mi.
Skinął głową w kierunku przedmiotu, który zwabił Jaśka tu swym spokojnym światłem.
Odłożył kij na ziemię i zebrał sakwę i świecący przedmiot. Przyniósł je pod pień dębu. Podszedł do rannego i w wyciągniętych rękach podał mu oba przedmioty. Obcy sięgnął najpierw po sakwę. Obracał ja przez chwilę, by w końcu z bocznej kieszeni wyjąc dwa przedmioty. Jeden był biały i owalny, włożył go do ust, przytknął drugi, z którego strzelił mały płomień i głęboko wciągnął powietrze. Po chwili wydmuchując je zabarwione błękitnym dymem z wyraźną przyjemnością.
- Tego było mi trzeba. – Z uśmiechem popatrzył na Jaśka, który wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi ustami.
Wziął prostokątny przedmiot i zaczął nerwowo dotykać jego świecącej powierzchni, która w magiczny sposób zaczęła zmieniać się pod jego dotykiem. Janko poczuł dreszcz przerażenia. Tatko opowiadał o magach, w jego opowieściach przeważnie byli źli. Ale leżący pod dębem obcy nie miał takich szat i najwyraźniej nie mógł się magicznie wyleczyć, ani sprawdzać magicznych gromów. Czyli albo nie był dobrym magiem, albo wcale nie był magiem.
- Jesteście magiem, Panie?
- Czym? – Ranny wyglądał na zdziwionego. –A… Magiem, nie… I przestań do mnie mówić „panie”. Mam na imię Piotr. A ty?
- Co ja, Panie… Piotrze.
- Jak masz na imię? To znaczy jak cię zwą? Mnie zwą Piotr.
- Acha… Mnie Jaś. Jaśko…
Obcy tylko skinął głową i cały czas dotykał palcem tajemniczy przedmiot, który teraz zaczął wydawać dodatkowo dziwny warczący odgłos. Początkowo, Jaśko był nim przerażony, ale ranny najwyraźniej nie obawiał się tego warczenia. Coraz energiczniej stukał w przedmiot, Jaśko postanowił więc też się nim nie przejmować.
- Cholera, wiedziałem. Nic z tego nie będzie. Łączność padła.
- Aaaaa? – Tym razem, Jaśkowi udało się nie wybałuszyć oczu po niezrozumiałej tyradzie.
- Będziesz musiał zrobić dla mnie znacznie więcej.
- Dobrze, Panie… Piotrze.
- Podejdź bliżej, powiem ci, o co chodzi.
Jaśko niepewnie zbliżył się do obcego, który odwrócił świecącą powierzchnię przedmiotu ku niemu.
- Będziesz musiał iść dość daleko, aż do tego miejsca. Tylko stamtąd nie będzie widać wieży. To jakieś 90 kilometrów stąd. To znaczy… mniej więcej tyle samo stajań. – Pokazał coś na przedmiocie.
- Ale po co, Panie… Piotrze.
- Wystarczy tylko „Piotrze”.
- Dobrze, Panie… Piotrze. Dobrze, Piotrze.
- Musisz przekazać dane… Humm… Muszę przekazać komuś pewne informacje. Są mu bardzo potrzebne, jeśli uda ci się je dostarczyć obiecuję, że dostaniesz jeszcze pięć takich monet. – Ponownie wsunął białą rurkę do ust i zaciągnął się dymem.
- Panie… Piotrze, zaliż to wielki majątek. Ale cóż chcecie bym dala was zrobił, bo ze mnie prosty człek i nie pojmuję czegoż ode nie chcecie.
Obcy przechylił głowę, przyglądając mu się uważnie. Westchnął głęboko i popatrzył Jaśkowi w oczy.
- To nie jest trudne… Musisz iść w pewne miejsce i zrobić to, co ci powiem.
- Dobrze, Piotrze…Panie.
- Mówiłem, że nie jestem żadnym „panem”.
- No tak… Po prawdzie to tak. Panie Piotrze.
- Ech… Jesteś nie reformowalny.
- Że jak?
- Nieważne… - ranny zakaszlał paskudnie. – Ważne żebyś zrobił, co ci powiem.
Widać było, że czuje się coraz gorzej. Ponownie zakaszlał a na ustach pojawiła się czerwona piana. Przetarł je wierzchem dłoni i popatrzył na krwawy ślad. Zgniótł dymiącą rurkę o ziemię.
- Palenie jednak mnie nie zabije. Zostało mi chyba niewiele czasu, słuchaj więc uważnie, co masz zrobić.
Jego palce szybko zatańczyły na kolorowej powierzchni „magicznej księgi” jak Jaśko postanowił nazywać świecący przedmiot.
- Zabierzesz to, będzie pokazywać ci jak masz iść. Wystarczy patrzeć, w którą stronę wskazuje grot tej czerwonej strzały. Gdy będziesz tam gdzie trzeba, usłyszysz też dźwięk. – Podał mu przedmiot.
Jaśko niepewnie wziął go w dłonie i zaczął przyglądać się kolorowym obrazom. Po chwili strach przegrał walkę z ciekawością i odważył się nawet obrócić, aby przekonać się, że strzała faktycznie niezmiennie wskazuje jeden kierunek.
- Jak żeście to zrobili, Piotrze?
- Czy to ważne? Doprowadzi cię do celu.
- No, ale to jakowaś magia, a uczciwi ludzie magią parać się nie powinni.
- To żadne magia, po prostu wiedza.
- To tak jak na terminie u garncarza? Ja wiem jak garnek zlepić a ktoś nie. Tako i wy wiecie jak to działa, a ja nie?
- Tak, masz racje. To tak jak na terminie. Więc lepiej nikomu tego nie pokazuj. Wiesz ile warta jest wiedza.
- Tak, Piotrze. Za termin ojciec musieli…
- Chętnie bym posłuchał, ale jak widzisz czasu nie mamy zbyt wiele. – Zakaszlał schylając się po sakwę. Tym razem nie wytarł już ust, może dlatego, że doszedł do wniosku, że nie ma to sensu a może dlatego, że miał zajęte ręce.
- Weźmiesz też to. – W rękach miał dwa kolejne przedmioty, jeden był czarny i owalny. Połyskiwał jakby był wypolerowany. Przypominał nieco ziarno czarnej fasoli, był tylko kilka razy większy. Drugi rozmiarem i kształtem, podobny był do tego, który wcześniej zapalił, był jednak przezroczysty.
- A teraz będzie coś bardzo ważnego. Pamiętaj…, Gdy dotrzesz na miejsce, tam gdzie doprowadzi cię tablet, położysz to na ziemi. – Podniósł i pokazał czarny przedmiot. – Potem położysz to obok, niezbyt daleko i zgnieciesz. – Tym razem podniósł przezroczysty przedmiot.
Jaśko tylko skinął głową.
- Potem będziesz musiał stamtąd odejść. Tablet znowu pokaże ci drogę, będziesz musiał iść przynajmniej jeden dzień. Musisz odejść dość daleko. Rozumiesz?
- Tak, Piotrze.
- Mądry z ciebie chłopak. Teraz będzie trochę trudniejsze. Jeśli myślisz, że to jest magia, - skinął głową w kierunku trzymanej przez Jaśka „magicznej księgi” - to, co będzie się dziać wyda ci się prawdziwą magią. Poradzisz sobie?
- O magii nic nie wiem, ale skoro prosicie…
- To nie magia, zapamiętaj. To wiedza, ale potężna.
- Dobrze, nawet proboszcz z Michałowa mówił żem mało bojaźliwy i że kara mi za to pisana.
- Tu kara cię nie spotka, a raczej nagroda, ale jak już ci mówiłem, nie opowiadaj nikomu o tym.
Jaśko skinął.
- Pamiętaj cokolwiek by się działo, tak ma być. Odczekasz kilka dni, wtedy…

Jaśko spędził z rannym czas do następnego ranka. Wiedział, co ma zrobić, dostał pierwszą część zapłaty, wiedział jak ma odebrać resztę. Piotr oddał mu jeszcze kilka dziwnych, ale bardzo smacznych porcji jedzenia, przedmiot, który jednym ruchem pozwalał na skrzesanie ognia. Miał też jeszcze jedna prośbę. Ale spełnić mógł ją dopiero rano. Wieczorem odeszli od traktu. Rozpalili ognisko pod niewielką skałą w głębi lasu i rozmawiali dalej o zadaniu. Mimo Jaśkowych pytań, Piotr nie chciał nic więcej powiedzieć o sobie. Przybył tu zebrać „dane”, które przechowywane były w „tabecie” niczym w księdze. Miał tylko wykonać zadanie, oddać księgę i będzie bogatym człowiekiem. Piotr dał mu coś jeszcze, małe urządzenie. Było przerażające. Jaśko mógł je opisać tylko w jeden sposób… miotało pioruny. Może nie takie głośne jak te podczas burzy, ale uderzały tam gdzie człek chciał. Jak na razie było to najbardziej przerażające urządzenie, które widział. Ale znowu usłyszał, że to tylko „wiedza”. Dzięki temu „pistoletowi” miał się obronić przed każdym drapieżnikiem czy zbójem. Piotr, zapytany, czemu nie obronił się przed dzikiem, stwierdził tylko, że „spartolił”, czy jakoś tak. Jaśko nie dopytywał się jak można „spartolić”, rannemu mówienie sprawiało coraz większe trudności.
Rano Jaśko spełnił ostatnią prośbę rannego i przykrył jego ciało zniesionymi z okolicy kamieniami i gałęziami. Przez chwile stał nad małym kopcem. Pochylił głowę i wyszeptał kawałek pacierza. Zebrał wszystko, co otrzymał. „Tabet” w specjalnej torbie przewiesił przez szyję. Chwilę przyglądał się czarnej torbie, zdjął ją owinął wyciągniętą z tobołka starą koszulą i ponownie zawiesił na szyi. Przez bardzo krótką chwile zawahał się… A może wziąć pieniądze i ruszyć do miasta? Nie. Obiecał. Był ciekaw tych cudów, które miał zobaczyć. No i była druga część nagrody.

Na miejsce dotarł piątego dnia rano, kilka razy musiał obchodzić rozpadliny lub zbyt gęste partie lasu, w które bał się zapuszczać. Jedzenia miał dość, te otrzymane od Piotra „batony” były nie tylko smaczne, ale i pożywne, a w lesie znalazł kilka razy jagody. Drugiego dnia udało mu się nawet upolować zająca i upiec go na ognisku. Żadnych dodatkowych przygód nie było. Troszkę żałował, że nie mógł wypróbować miotacza piorunów, ale tylko trochę.
Jego celem okazała się być duża, płaska polana otoczona lasem. Niczym się nie wyróżniała, nie było na jej środku ani leciwego tajemniczego drzewa, ani jaskini czy magicznego światła. Ot po prostu pusta polana. Wyjął oba przedmioty i postąpił zgodnie z instrukcja. Znowu nic się nie stało. Nie było światła, błysku czy czegoś takiego. Z rozbitej szklanej rurki wyciekła tylko jakaś ciecz, która szybko wsiąkła w podłoże a czarne ziarno fasoli leżało obok.
Pisk „tabetu” był tak niespodziewany, że Jaśko niemal podskoczył. Odsunął koszulę i ponownie spojrzał na ekran. Strzałka pojawiła się znowu. Miał ruszać szybko. Zerknął, więc po raz ostatni na leżące na ziemi rzeczy i ruszył we wskazanym kierunku.
Tym razem podróż skończyła się tego samego dnia. Na zboczu niewielkiego, porośniętego lasem wzgórza, w którym utworzyła się niewielka jaskinia. Sprawdził czy nadaje się na schronienie i czy nie ma już lokatora. Okazała się pusta i bardzo przyjemna. Następnego dnia naznosił chrustu, pamiętając, że ma tu spędzić kilka dni. W nocy zaczęło się coś dziać, od zachodu, skąd przyszedł, dało się słyszeć dudnienie. Tak jakby, gdzieś tam daleko szalała burza. Ale na niebie nie było żadnych chmur. Drugiego dnia pojawiła się mgła. Zalegała między drzewami i sprawiała, że coraz rzadsze odgłosy zwierząt i ptaków niosły po całej okolicy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że las milkł. Trzeciego dnia poza odległym dudnieniem nie było słychać już nic. Czwartego dnia ono też zamilkło. Odezwał się za to „tabet” znowu pokazując kierunek marszu. Wrócić nie dało się jednego dnia, Jaśko szedł wolniej, mgła robiła się coraz gęstsza i mimo iż nie było słychać żadnych zwierząt, obawiał się zarówno napaści jak i tego, że wpadnie w jakąś rozpadlinę. Tej nocy rozpalił duże ognisko i nie zmrużył oka. Cisza była przerażająca, a otulająca wszystko mgła sprawiała, że światło ogniska docierało tylko do kilku najbliższych drzew.
- W co ja żem się wplątał? Akurat „wiedza”… czysta magia. - Ale siarki czuć nie było, nie pojawili się też żadni czarci.
Nad ranem, zmęczony po nieprzespanej nocy, urągał sobie, że nie szedł nocą. Mgła była na tyle gęsta, że widział i tak niewiele.
Zaczął podejrzewać, że dotarł do… piekła. Chciał uciekać. Ale tylko przez chwilę, ciekawość znowu zwyciężyła.
- To tak jak na terminie, ja jeno nie wiem jak to zrobić. To wielka wiedza, nijaka magia.
Myślał, że zbłądził. Co chwila sprawdzał czy podąża w dobrym kierunku. Najpierw zniknęły drzewa. Mgła sprawiała, że widział zaledwie na kilka łokci, ale drzewa zniknęły. Potem zniknęła ściółka leśna. Liche obuwie stąpało już tylko po piasku i skałach. Polany, na której zostawił czarny przedmiot nie było. Był naprawdę przerażony, ale jeszcze bardziej ciekaw. Nie uciekł tylko dzięki temu, że nadal nie czuł zapachu siarki, nie zobaczył śladów ognia ani nie usłyszał nic, co potwierdzałoby jego podejrzenia, co do kresu podróży.
Do celu dotarł około południa. Wiedział, że jest na miejscu nawet bez pisku z zawiniętej w koszulę torby. Z mgły zaczęło coś się wyłaniać. Początkowo myślał, że to ściana. Gdy podszedł bliżej okazało się, że wokół mgła jest nieco rzadsza a to, co uznał za ścianę to pień drzewa. Nie. To nie było drzewo, a przynajmniej nie zwykłe drzewo.
Pień był olbrzymi, nawet wszyscy chłopi ze wsi nie zdołałoby go objąć. Było żółtawe, z białym nalotem i pięło się w górę, ku niebu. Mimo iż mgła, w tym miejscu była o wiele rzadsza, nie widział korony. To musiało być olbrzymie drzewo. Gdy podszedł jeszcze bliżej zauważył, że cały pień tworzą mniejsze, bardzo równe pnie, splecionych niczym warkocze. Było ich bardzo wiele. Mogły przypominać także kłębowisko węży, ale to porównanie wcale mu się nie spodobało.
Przez chwilę stał i wpatrywał się w to, co widział. Ale widział już tyle dziwnych rzeczy przez ostatnie kilka dni… Poczuł z dumą, że czuje tylko ciekawość. Strach znikł.
Pod koszulą coś znowu zapiszczało. Popatrzył na rysunki i zobaczył, że strzałka zaczęła migać i nakazywała iść w kierunku pnia drzewa. Ruszył przed siebie, niemal bez wahania.
W pniu pojawiło się wejście, w środku było światło. Podobne do tego, które rozpoczęło całą tą przygodę, stałe spokoje. Izba, do której wszedł była okrągła i całkiem spora, miała z dziesięć łokci średnicy. Światło padało ze sklepienia na żółtawe, podobne do pnia, ściany, o które oparte były dziwaczne siedzenia w tym samym kolorze.
Strach pojawił się błyskawicznie i przejął kontrolę nad każdym mięśniem. Jaśko rzucił się z pięściami na ścianę, która pojawiła się w wejściu odgradzając go od znanego świata. Waląc bezsilnie pięściami w twardą jak skała ścianę dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że słyszy czyjś głos.
- Proszę usiąść i zachować spokój. Tranzyt do platformy obserwacyjnej potrwa 142 minuty.
- Wypuście mnie… Panie! Nie rozumiem, co do mnie mówicie. Proszę wypuście mnie, jam nic złego nie zrobił. Pan Piotr mnie tu przysłał. Panie wypuście mnie!!!
Osoba, która wypowiedziała te słowa, albo nie usłyszała jego wrzasków albo po prostu nie miała zamiaru spełnić jego próśb.
- Proszę usiąść i zachować spokój. Tranzyt do platformy obserwacyjnej potrwa 142 minuty. Proszę zająć miejsce. Procedura startowa wymaga zajęcia miejsc siedzących.
Przestał walić w niewzruszoną ścianę. Serce waliło mu niczym młot, by po chwili się zatrzymać.
Stracił swą nieśmiertelną duszę. Był w piekle, razem z człowiekiem, który go tu wysłał.
- Jaśko, wiem, że pewnie jesteś przerażony. Zapewne mój głos także cię przeraził.
Zrzucił torbę wraz z zawartością z szyi. I odsunął się od niej. „Diabelska księga” wysunęła się z torby i spod koszuli. Na ekranie, na którym wcześniej, tyle razy, spoglądał na strzałkę wiodącą go ku tym piekielnym wrotom, pojawiła się twarz nieboszczyka.
- Zobaczyłeś też ponownie mnie, co zapewne pogorszyło tylko sprawę. Ale nagrałem to by przekonać cię, że nic złego się nie dzieje.
- A gadaj sobie, co chcesz, czorcie przeklęty. – Serce powoli ruszyło. Nie wiedział czy to przerażenie, czy ciekawość, każe mu nadal wpatrywać się w twarz zmarłego.
- Popatrz, nagrałem to tego wieczoru, gdy poszedłeś po chrust. Poznajesz przecież ognisko i tą skałę. Zapewne tu właśnie mnie rano pogrzebiesz. – Twarz zniknęła gdzieś z boku a na ekranie fatycznie pojawiła się znana skała i płonące ognisko. Dało nawet się słyszeć kaszel rannego.
- Ale ty żeś umarł. Jam cię tam naprawdę pogrzebał, czorcie!– Twarz wróciła znowu na ekran.
- Nie obawiaj się, nie powstałem z martwych. To nagranie, coś jak ruchomy obraz. Wiesz, co to obrazy? To, to samo, tyle, że ruchome. Przecież gdyby mnie ktoś namalował, mógłbyś mnie zobaczyć także po śmierci. Tak jak ci mówiłem, to nie magia to wiedza. Czy ja cię kiedyś okłamałem?
- No, niby nie. – Jaśko, uspokoił się nieco.
- Mam nadzieję, że opanowaliśmy już nieco sytuację. – Jaśko pomachał ręką przed twarzą Piotra, ale ten nie zareagował, faktycznie tak jakby obraz.
- Skoro słyszysz mój głos znaczy, że udało ci się dotrzeć szczęśliwie do celu i wykonać wszystko, o co cię prosiłem. Za co jestem ci niezmiernie wdzięczny. Wiem też, że myślisz zapewnie, że cię uwięziłem.
- Ano pewnie! Wypuść mnie! – Twarz nadal nie zareagowała. Tak, to obraz, ale dużo ładniejszy niż te w Michałowskim kościółku. No i się rusza.
- To nie więzienie, to pojazd, coś jak powóz. Zawiezie cię do mojej przyjaciółki. A jesteś zamknięty byś nie zrobił sobie krzywdy. Pamiętaj, że nie rozpoczniesz podróży póki nie usiądziesz. Ten głos, który pewnie już słyszałeś to też nagranie. Czyli taki obraz z dźwięku. Nie może z tobą rozmawiać, tylko mówi, co masz robić. Bądź tak miły i zrób, o co prosi. I lepiej nie zwlekaj zbyt długo.
„Dźwiękowe obrazy”… Skoro to jest wiedza, to, po co komu magia. Jaśko jak zahipnotyzowany wpatrywał się ognisko na ruchomym obrazie.
- Podróż potrwa niezbyt długo. Około 2 godzin. Więc pewnie będziesz się nieco nudził. Ale wierzę, że tak odważny człowiek poradzi sobie z czymś tak nieistotnym jak nuda. Gdy dotrzesz na miejsce, spotkasz się z moją towarzyszką. To ona odeślę cię do domu. Jak zaraz zobaczysz, właśnie wracasz z chrustem. Nie chcę byś to zbyt wcześnie zobaczył. Ale powiem ci jeszcze jedno. Jeśli obawiasz się, że jestem jakimś pomocnikiem diabła, a to jednak jest magia…
- A pewno, że tak! – Jaśko prychnął, ale już bez przekonania.
- To powiem ci tylko tyle, że pojedziesz nie do piekła, a do nieba! W górę.
Głowa znowu zniknęła a ekran pokazał postać wracającą z naręczem chrustu. Jaśko spodziewał się tego, ale oczy i tak mu się rozszerzyły, gdy zobaczył siebie samego dosypującego drewien do ognia. W tle dało się słyszeć jeszcze tylko kaszel rannego i ekran poczerniał.
- Procedura startowa wymaga zajęcia miejsc siedzących. – Zabrzmiał owo „Nagranie”.
Jaśko usiadł na jednym z krzeseł.
- Procedura startowa rozpoczęta. Tranzyt 142 minuty.

Faktycznie trwało to długo… 2 godziny. Przez tyle czasu nie działo się praktycznie nic. Nie było żadnych okien, nie czuł, żeby się poruszał, ale „Nagranie” odzywał się, co jakiś czas:
- Tranzyt 120 minut.
- Tranzyt 100 minut.
Nie reagował na pytania, leżący na podłodze tablet także przestał pokazywać cokolwiek. Jaśko siedział, więc już zupełnie spokojnie i wpatrywał się w ściany. Czekał na to co nie uniknione, wszak nie był w stanie zmienić swego przeznaczenia. A gdzieś tam w środku, wrodzona ciekawość znowu wzięła górę nad strachem.
- Tranzyt, zakończony.
Jaśko poderwał się z fotela.
Ściana zasłaniająca wyjście zniknęła, ale zamiast niej nie pojawiła się mgła tylko inne pomieszczenie. Też jasno oświetlone. Jaśko podniósł „tabet” z podłogi, podszedł ostrożnie do wyjścia i spojrzał w głąb nowego pomieszczenia. A jednak był w niebie. Za drzwiami czekał na niego anioł. Co prawda smutny anioł, ale niezaprzeczalnie niezwykłej urody. I chyba był nagi.
Nie, nie był nagi. To znaczy miał na sobie strój w tym samym kolorze, co Piotr. Ale był on tak dopasowany do ciała, nie jak szerokie spódnice dziewuch na wsi, że widział całą sylwetkę. Był to zdecydowanie kobiecy anioł, to się chyba anielica nazywa. Jaśko nie miał jeszcze zbyt wielu doświadczeń w tej materii. Ale instynkt, i nie tylko, mówił mu, że zarówno twarz, nogi, biodra jak i piersi, anioł ma doskonałe.
- Cześć. Jak rozumiem masz dla mnie złe wieści? – Głos też był doskonały.
Tym razem to nie strach czy zdziwienie, ale zauroczenie sprawiło, że z szeroko otwartych ust Jaśka nie wydobył się, żaden dźwięk.
- Wiem, że Piotr nie żyje. Co się stało?
- Dzicy go pobili, Pani.
- Dzicy? Ludzie?
- Nie no. Dzicy, w lesie. Odyniec. – Janko odzyskał nieco rezon. – Prosiłbym wam to oddał.
Podał aniołowi „magiczną księgę”. Wzięła ją do rąk i zaczęła szybko stukać po powierzchni ekranu. Jaśko sam tego próbował podczas wędrówki, ale nic się nie działo. Albo nie wiedział jak, albo nie był magiem. Anielica przyglądała się ekranowi i widać było, że jej oczy zaczynają wypełniać łzy.
- Dziękuję ci, że to przyniosłeś. To bardzo ważne i dla Piotra i dla mnie. Mam na imię Olga.
Jaśko szybko przewertował w pamięci listę znanych świętych, ale nic nie znalazł.
- Piotr prosiłbym dala ci nagrodę i odesłała cię do domu. Ale musisz oddać mi wszystkie rzeczy, które ci przekazał.
- Wszystkich to już nie mam, Pani. Tą fasolę i to drugie zostawiłem w lesie. Mam tylko to, - wskazał na „tabet”, który trzymała w ręku, - to od piorunów, tam leży jeszcze torba, no i monety. – Wyciągnął z tobołka pistolet i podał go anielicy, wysunął też rękę z monetami. Choć nie bez żalu.
- To masz zatrzymać. – Skinęła na monety. – Czy to wszystko? A zapalniczka?
- Co, Pani? A „magiczne krzesiwo”. Wybaczcie, zapomniałem.
- Dobrze, chodź ze mną. – Ruszył za anielicą, była wyższa od niego, miła przepiękne długie włosy… i po anielsku pachniała.
- Pani, gdzie jestem? Pan Piotr mówił, że nie pojadę do piekła. Prawdę mówił, skoro anioł mnie przywitał. Ale powiedzcie mi kiedym umarł.
- Jak to umarłeś? Żyjesz. Jesteśmy w bardzo dziwnym, przynajmniej dla ciebie, miejscu. My jesteśmy z gwiazd. Przybyliśmy z bardzo, bardzo daleka by was obserwować. Mój przyjaciel uparł się, że musi sam zobaczyć was z bliska. Obserwacja z odległości mu nie wystarczyła. Wiedziałam, że to się źle skończy. Ale jego zdaniem, te dane pewnie warte były jego życia.
- Pani, nie wszystko rozumiem, co do mnie mówicie. A tak po prawdzie to prawie nic nie rozumiem. Z gwiazd? Z jakich gwiazd. Przecież to dziury w sferach niebieskich, proboszcz tak gadali, a on uczony. Wiec jak „z gwiazd”?
- Widziałeś już dość dużo. Myślę, że możesz zobaczyć więcej. – Kobieta zatrzymała się dość gwałtownie. Jaśko, gapił się tam gdzie nie powinien, więc omal na nią nie wpadł.
- Nieładnie tak się gapić. Kobiecego tyłka na oczy nie widziałeś?
Jaśko oblał się rumieńcem, był pewien, że, mimo iż widać to tylko na twarzy to zrobił się czerwony od czubka głowy po koniuszki palców u stup.
- Nie wiem, Pani, co to „tyłek”, ale anielicy jeszcze nie widziałem. U dziewuch też raczej nie. – spuścił oczy.
- A to niby ja, jestem tym aniołem? Ale komplement to chyba nie jest.
- Nie rozumiem, pani. Wyglądacie na anioła, a to drugie, to nie wiem, co jest.
- Przestań do mnie mówić, „pani”. Mam na imię Olga. I jestem kobietą, tak jak te twoje dziewuchy.
- Piotr też nie kazał mówić na siebie „pan”. A taką samą nie jesteście, pani Olga.
- Ola, tak chyba będzie łatwiej. Zaraz zobaczysz gdzie jesteśmy.
Weszli do dużego pomieszczenia, Było całkowicie puste. Tylko na podłodze widać było jakiś wzór. Dopiero po chwili, Jaśko zdał sobie sprawę, że to pomieszczenie nie ma podłogi. Tylko, dlatego, że wszystkie mięśnie odmówiły wykonywania jakichkolwiek czynności nie uciekł. Czemu nie upadł, nie wiedział.
- Ładny widok. Prawda?
Janko chyba wiedział, na co patrzy. Pod jego nogami w czerni ozdobionej niezliczona ilością małych światełek przesuwała się olbrzymia niebiesko zielona kula.
- Czy to jest…
- Tak, Ziemia. Twoja planeta.

CD… chyba N.
Just Janko.
Odpowiedz
#2
Podoba mi się. Na razie za mało aby oceniać ale zapowiada się obiecująco. Ciekawy temat sobie wybrałeś, sc-fi w średniowieczne Polsce ^^. Czekam na następne części.
Odpowiedz
#3
Ciekawe. Choć zastanawiałem się, kiedy w końcu ukaże się tu sf.
Również czekam na c.d.
Irtan, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#4
No, no... Przyznam, że bardzo, bardzo ciekawe! Czyta się z żywym zainteresowaniem.
Pisz ciąg dalszy

Wyłapałam kilka literówek, ale nie chce mi się ich już wypisywać - myślę, że jak jeszcze raz sam przeczytasz całość, też je znajdziesz.

PS.
Science fiction, nie fantasy!
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#5
Cóż, po lekturze jestem przyjemnie zaskoczony, gdyż zasugerowany tytułem spodziewałem się raczej parodii.
Na początek muszę zwrócić honor autorowi. Faktycznie niesłusznie przeniosłem onegdaj to opowiadanie do fantasy.
Bardzo fajnie i lekko się czyta. Fabuła mnie zainteresowała, a nawet przypomniała mi taką mini-powieść, którą jeszcze w czasach szkoły podstawowej czytałem pt.: "Mechaniczny rycerz" (ubaw po pachy).
Błędów na prawdę niewiele.
Głównie są to powtórzenia, a z innych:
Cytat:Ale cóż chcecie bym dala was zrobił, bo zemnie prosty człek
"Ale cóż chcecie bym dla was zrobił, bo ze mnie prosty człek"
Cytat:Strach pojawiła się błyskawicznie i przejął kontrolę
"pojawił".
Tyle. Jeżeli coś tutaj dopiszesz, z przyjemnością to przeczytam.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#6
"tedy" -> tędy
"było nader optymistyczne" -> Co było? brakuje tu jeszcze jednego zwrotu w stylu "nazwane"
"Ojciec zawsze gadali" -> gadał, a jeśli chodzi Ci o nadanie temu wyrażeniu trochę wsiowej mądrości to według mnie możesz to robić ale jedynie w dialogach. Narrator powinien mieć jako taką wymowę (no chyba, że piszesz w pierwszej osobie).
"pomarło" - zamiast pomarło dałbym "zmarło"
"dlatego wcześniej go nie zauważył" -> "przez co" lepiej brzmi
"Maił" -> miał
"Nie zrozumiał wszystkich słów, które powiedział ranny, ale to był polski, jakiś inny, bardziej dźwięczny i dostojny, ale znany." -> dziwnie brzmi to zdanie, proponowałbym rozbicie tego zdania na dwa składowe np. Nie zrozumiał wszystkich słów... Jednego był jednak pewien - nieznajomy posługiwał się językiem polskim, choć trochę innym, bardziej dźwięcznym i dostojnym.
"najwyraźniej nie mógł się magicznie wyleczyć, ani zniszczyć go magicznym gromem" -> kogo zniszczyć? siebie?
"jeszcze, dziwny warczący odgłos" bez przecinka i zamiast jeszcze daj dodatkowo
"ale, ranny" - przecinek zbędny
"tylko coraz energiczniej stukał w przedmiot, postanowił, więc także się nim nie przejmować." -> źle to wygląda, przeredagować!
"słuchaj, więc uważnie, o co masz zrobić." -> literówka i nie wiem czy przed więc powinien tutaj być przecinek
"poniósł" -> podniósł
„Tabet” -> tablet
"kila" -> kilka
"pisaku" -> jakiego pisaku?
"Strach pojawiła" -> pojawił
"Jesteśmy w dla ciebie bardzo" -> jesteśmy w bardzo dziwnym dla ciebie miejscu

No cóż, wszyscy zachwalali, że nie ma błędów i opowiadanie jest bardzo ciekawe, no to postanowiłem się trochę poczepiać. Opowiadanie owszem jest ciekawe, nawet bardzo. Odkąd Jaśko spotkał podróżnika wzięło mnie na całego. Te błędy, które wymieniłem, mam nadzieję pomogą w poprawie opowiadania. Bardzo mi się podobało, było lekkie, przyjemne i z jajem napisane.

Jedyny wątek, do którego mogę się przyczepić, to miejsce, skąd przybyli podróżnicy. Z gwiazd? Albo to było słodkie kłamstewko (o którym de facto powinieneś napisać), albo jest pewna nieścisłość. Bo Janko mieszkał na Ziemi, a jeśli podróżnicy przybyli z poza niej, to musieli to być obcy. Ale z drugiej strony mają oni polskie imiona! Więc pozostaje tylko jedno: podróżnicy w czasie, a Olga okłamała Janka z tymi gwiazdami.

Danek
"
Odpowiedz
#7
Dziękuję za rzeczową opinie. Bardzo się przyda. I właśnie o takie „czepianie” się mi chodzi, sam je uprawiam.
Jeśli chodzi o anachronizmy, „gadali” wstawiłem celowo, jest to jednak zwrot może nawet nie wsiowy a staropolski a występuje w przemyśleniach samego Jaśka, nie wiem czy dobrze to zastosowałem. Podobnie z „pomarło”, to jednak jego przemyślenia.
„Tabet” wstawiony celowo jako przekręcenie niezrozumiałego dla bohatera słowa.
Co do Olgi i końcówki, niekoniecznie, mogą mieć takie imiona, mogą być ludźmi i pochodzić z gwiazd. Imiona choćby na zasadzie adaptacji, a rasa… cóż możliwości jest wiele.
Ale tak poważnie, końcówka zmieniła się podczas pisania, tam miało nikogo nie być. A Jaśko przez swoje zachowania miał zniszczyć całą instalację, ale pomyślałem że można by to jednak pociągnąć. Czyli końcówka była nieco sztukowanaBig Grin Ale obaczymy jak to dalej pójdzie (jeśli w ogóle).
Just Janko.
Odpowiedz
#8
Jak na sztukowaną końcówkę, to całkiem w porządku to wyszło Smile.
Mi się wydaje, że jeśli chodzi o tą staropolską mowę to powinieneś to zaznaczyć, że pewien fragment tekstu jest przemyśleniem Janka. Tak samo z tym "tabetem", powinieneś napisać, że Jaśko przekręca niektóre zwroty.

Pomysł jest dobrze wykonany, pomimo tych literówek i niektórych dziwnych wyrażeń, dlatego postanowiłem nominować do bestselleru.
Mam nadzieję, że daleko zajdzie Wink
Odpowiedz
#9
Wow! To mnie zaskoczyłeśBig Grin Dziękuję bardzo...
Właśnie nie wiem jak to znznaczyć, zwłszcza że to nieco pomieszane jest... ale coś postaram się wymyśleć.
Co do "Tabetu" on to przekręca już przy spotkaniu z piotrem. Ale też popracuję...

A skoro mam nominację to trzeba popracowaćBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#10
Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanieSmile mam nadzieję, że CD będzie, bo bardzo mnię wciągnęłoBig Grin
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#11
Witaj!
Przeczytałam i jestem pod wrażeniem Smile

-> Dzik mi się do dupy, to znaczy „rzyci”, dobrał.
- po ty tekście musiałam już przeczytać całą resztę Big Grin

Nie będę wypisywać błędów, bo to zrobił już Danek!, ale naprawdę były tego śladowe ilości.
Fabuła wciąga, Janko jest prześmieszny w tej swojej prostocie.
Język bardzo przyjemny.
Czekam na ciąg dalszy!
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#12
Do recenzji przedmówców niewiele można już dodać. Pomysł z gapieniem się na tyłek "anielicy" też taki w sumie przewrotny. Zobaczymy co się z tego urodzi.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
Pomysł nie za bardzo oryginalny, ale bardzo ładnie to wszystko z perspektywy chłopa opisałeś. Wciągnęło mnie to Wink
Mam tylko żal, że nie ma ciągu dalszego.

9/10.
Odpowiedz
#14
Generalnie nie są to moje klimaty, ale przeczytałem. Fabularnie jest ciekawiej niż stylistycznie, szczerze mówiąc.

"Trakt wiódł przez zagajnik, choć określanie niewielkiej przecinki i dwóch śladów po przejeżdżających tędy, bardzo dawno temu, wozach, „traktem” było dużym nadużyciem semantycznym. Ale Jaśkowi to nie przeszkadzało, ranek był piękny." - Wstawka tutaj całkowicie przesłania główną myśl, przez co ja mam wrażenie, że Jaśkowi nie przeszkadzał fakt, że to coś nazywano traktem, bo był piękny ranek. A to absurdalne.
Jeśli chodzi o styl to jest bardzo jednostajny, monotonny. Dajesz dużo wstawek, które moim zdaniem są bardzo niepotrzebne i spowalniają wydarzenia. Np. "Zdjął z ramienia kij, na którym niósł tobołek, który rzucił pod krzewy i chwyciwszy prymitywną broń niczym pikę zaczął powoli podchodzić do źródła światła. Gdy się zbliżył zobaczył czerwoną posokę na ściółce i ślady walki dookoła. Jeden krwawy ślad wiódł do truchła wielkiego dzika, które leżało w niewielkim zagłębieniu, to z tego powodu wcześniej go nie zauważył. Drugi ślad, też zbryzgany krwią wiódł za pień leciwego dębu." - Tutaj na przykład spodziewałem się jakiejś akcji, wynikałoby że to wszystko powinno się dziać szybko, a stylistycznie to się ciągnie jak guma - chyba dobrze byłoby pociąć te zdania, żeby tekst zyskał na dynamice. A właśnie jest odwrotnie - wszystko jest opisywane bardzo szczegółowo, wręcz jest dużo detali niepotrzebnych (jakie ma znaczenie, że tobołek rzucił pod krzewy w tym momencie? Skoro coś się dzieje, to bardziej zyskuje na realizmie fakt, że rzucił go gdziekolwiek, po prostu żeby mu nie przeszkadzał). Stylizacja językowa w ich wypowiedziach brzmi bardzo fajnie, chociaż moment, w którym Piotr powtarza każde swoje zdania po dwa razy jest doprowadzony do absurdu, lekko przesadzone i dla mnie już było za dużo tych wstawek: "nie rozumiem, o czym panie mówisz" itp.
Skacze ci też narracja - raz jest trzecioosobowa z punktu widzenia narratora, raz jest jeszcze bardziej z boku, jakby całkowicie bezosobowa.
To wyliczanie "pierwszego dnia coś tam, drugiego dnia coś tam" jakoś tak nie brzmi dobrze, bo w gruncie rzeczy nie wydarzyło się nic ciekawego, co by miało jakikolwiek wpływ na fabułę. Spowalnia akcję, która i tak już jest mocno spowolniona.
"Niereformowalny" i generalnie "nie" z przymiotnikami pisze się łącznie.
"Nie poszedł głównym traktem. Tam i zbójów więcej na kupców czyhających, a i za nocleg słono trzeba zapłacić. A tu szedł prosto na zachód, do celu." - To wygląda jak przeciwstawienie, a chyba głównym traktem by szedł bardziej bezpośrednio do celu niż bocznym?
"Piotr prosiłbym dala ci nagrodę i odesłała cię do domu." - "prosił, bym dała", bo to nie jest forma od trybu przypuszczającego przecież, tylko bym od "aby". Tak wytykam, bo widzę, że bardzo konsekwentnie powielasz ten błąd przy każdej okazji.
"Ktoś tam siedział, żył, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rytmiczny dźwięk, który słyszał, to urywany oddech rannego." - W takich sytuacjach zmieniasz podmioty jak rękawiczki i łatwo się pogubić.

No dobra, teraz to już na pewno się naraziłem, ale generalne wnioski (jako największe zarzuty): styl jednostajny, akcja i opis są pisanie tym samym sposobem - długie, wielokrotnie złożone zdania, za bardzo rozwlekasz opisywanie niepotrzebnych momentów.

Sorry, że uwagi są chaotyczne, ale najpierw przeczytałem całość, a potem przypominałem sobie, do czego miałem jakieś zarzuty. Oczywiście to tylko moja skromna opinia, więc nie banuj mnie. :-P
Odpowiedz
#15
Narazić się na pewno nie naraziłeś. Dzięki za uwagi które z premedytacją wykorzystam.
Tylko co do traktów - właśnie nie - główny takt był dłuższy - od osady do osady, a on szedł na wprost właśnie.
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości