Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
A pan woli bardziej sypiać czy spacerować – wersja uzupełniona
#1
A pan woli bardziej sypiać czy spacerować

„Wszyscy musimy, chcąc uczynić rzeczywistość znośną, utrzymać w sobie kilka drobnych szaleństw.” – Marcel Proust

Od autora


Postanowiłem przepisać oryginalne opowiadanie, wcześniej publikowane na forum, poprawiając niektóre błędy, dodając prolog i zmieniając nieco fabułę. Dialogi, zostały także przystosowane do wymagań rodzimego odbiorcy. Mam nadzieję, że tekst okaże się przyjemniejszy w odbiorze i równie interesujący.

Prolog: Niebo


Kiedy ten skurwysyn w sutannie kazał mu opierać się o mur, odwracałem wzrok, spoglądałem wtedy wysoko na piękny błękit nieba. Szukałem Boga, który wskazałby mi drogę. Jednak ten nigdy nie przyszedł, nigdy nie zesłał mi nawet najmniejszego promyka nadziei. Stałem bezczynnie, modląc się. Dopiero z czasem pojąłem, że to właśnie ból – niczym kowalski młot – kształtuje dusze tych młodych ludzi.
Kiedy katował ich bez litości, a jego różaniec, wtedy nieustannie pokryty krwią, wbijał się brutalnie w drobne, niewinne plecy, nie spoglądałem już w niebo. Zasłaniał je dach, pochylałem więc głowę oddając się modlitwie. Pragnąłem dla nich zrozumienia i ukojenia w ich cierpieniach. Musieli odpokutować za grzechy, których się dopuścili, a które to zesłały na nich karzącą rękę Pana.
Kiedy do sierocińca przybyły siostry miłosierdzia, ujrzałem w ich czystych kobiecych obliczach promyk nadziei. Ten jednak, zdeptany brudnymi buciorami, szybko zgasł, nastała ciemność. Nam natomiast pozostał już tylko ból. Słuchałem, jak nabijały się z ich upodlonego bytu, jak przy pomocy obelg i szyderstw obdzierały ich z resztek godności, którą w sobie tak naiwnie pielęgnowali. Dla świata… nie, dla Boga, oni przestali istnieć. Ich puste ciała przypominały już tylko skorupy ukształtowane z popiołu – bez serc, z wydartymi duszami. Niczym piekielne istoty nie byli już godni oblicza Pana, zostało im ono odebrane raz na zawsze.
Pamiętam, że brakowało mi odwagi, nie miałem w sobie wystarczająco sił. Jedyne na co było mnie stać to kulenie się i modlitwa, nieustająca prośba o zapomnienie. Bałem się obrazów, które raz za razem uporczywie powracały do mojej głowy. W nocy słyszałem ich przeraźliwe krzyki, błagali Boga, by ten ulitowawszy się nad nimi, w końcu zakończył ich cierpienie.
Doznałem oświecenia dopiero po wielu miesiącach spędzonych w tej Bożej ubojni. Przestałem wtedy spoglądać w niebo. Nie unosiłem wzroku, w obawie przed karą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że podobnie jak oni wszyscy, ja także zostałem stworzony na jego podobieństwo.
Ostatniej lekcji mi nie udzielono, sam stałem się sobie nauczycielem. Przez te wszystkie lata przygotowywano mnie, a teraz wreszcie byłem godzien. Zrozumiałem, co należy uczynić, by podnieść się z kolan i móc dumnie spojrzeć w niebo. Pan przez cały ten czas starał się mnie prowadzić, wskazać mi właściwą drogę. Teraz jestem już tego pewien, błagają tylko słabi. Nie ma dla nich miejsca pośród baranków bożych, jedyne, co może ich spotkać, to śmierć.

I

— A więc jak to wszystko się zaczęło? — pyta nas Tajemniczy Głos, który nie wiadomo dlaczego ktoś umieścił razem z nami w jednym pomieszczeniu.
— Zawsze modlę się przed snem — odpowiadam, wciąż nieco się lękając. — Klękam przy krawędzi mojego malutkiego łóżka, starannie składam dłonie do paciorka. Mój nieśmiały wzrok wędruje wysoko, spoglądając na drobniutkie nóżki Jezuska zawieszonego na krzyżu. — Opowiadam jak najdokładniej, a przynajmniej się staram, przecież nie mogę kłamać, ani pomijać ważnych elementów historii, dobrzy chłopcy wcale tak nie robią.
— Boże, jaki skurwiel mógł zrobić coś takiego z tym małym człowieczkiem? — wykrzykuje nagle Adam rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu w poszukiwaniu winnego... Ja natomiast nadal klęczę, wpatrzony w nicość, cieszę się, że nie kontynuował – umilkł. Przynajmniej nie muszę słuchać tej bluźnierczej modlitwy przepełnionej przekleństwami i nienawiścią. Zastanawiam się, dlaczego nie ma z nami Roberta, dlaczego nie przyjdzie i nam nie pomoże.
— Na szczęście sen jak zawsze przychodzi szybko, rozmywając myśli błąkające się po mej głowie. Zostaje niemal sam. Wydaje mi się, że jako jedyny potrafię chodzić, podczas gdy wszyscy śpią. Wstaję z łóżeczka, pomimo iż moje ciało pozostaje do niego przywiązane. Spaceruje sobie po świecie. Całkiem wolny, pozbawiony wszelakich trosk. Zastanawiam się, czy aby nie zwariowałem. Rozmyślam także nad sensem mojego istnienia, bo czymże jestem opuszczając swe ciało? Czy Bóg mnie takiego kocha? Odpowiedzi niestety nie znam, choć... może oni ją znają? Chciałbym nieraz móc ich obudzić i zapytać, jednak strasznie się boję. Adam pewno znów byłby na mnie zły. W końcu dochodzę do wniosku, że chyba sobie po prostu posiedzę i poczekam, wracać mi się nigdy nie chce.
— A pan woli bardziej sypiać czy spacerować? – Pyta nagle jeden z nas. Tajemniczy Głos przygląda się nieufnie, robi jakieś dziwne miny, chyba nie spodobała się mu moja historia, a może mi nie wierzy, czyżbym go okłamał?
— Michał pozwól, że odpowiem ci później, a teraz czy mógłbym porozmawiać z Adamem? Oczywiście pod warunkiem, że nie masz nic przeciwko. — Wcale mu się to nie spodoba, chyba lepiej przykucnę sobie w cieniu i poczekam, aż wszystko ucichnie, Adam jest taki straszny.
Nie podoba mi się, dlaczego on pyta mnie o pozwolenie, nie podoba mi się jego zachowanie. Powinienem już dawno stąd pójść, ale nie... po prostu nie mogę zostawić Adama samego, zawsze są przez niego problemy. Lepiej, by Robert nie musiał interweniować.
— Nie musisz pytać tej miernoty o pozwolenie… koleś. — Dlaczego to coś musi być takie… takie wkurwiające? Banda ciot i mazgajów, beze mnie są niczym.
— Adam? — Zdziwił się ten idiota w czarnym… czymś. Tajemniczy Głos? No jasne, to nawet do nich pasuje. Dobrze, że nie zaprosili go na herbatę, lub co gorsza do wspólnej zabawy, choć to mogłoby by być całkiem interesujące.
— Czy to tak trudno zrozumieć? Masz jakieś problemy ze słuchem, czy po prostu jesteś niedorozwinięty umysłowo? — Czuję, że powoli tracę nad sobą kontrolę, on znowuż, ten księżulek od siedmiu boleści wygląda na takiego spokojnego, za kogo się on kurwa uważa. Na pewno coś kombinuje, ja już znam takich cweli jak on. — Tak geniuszu, nazywam się Adam i jestem wyjątkowym nerwusem... zdziwiony? — Czekam na jego reakcję, jednak ta nie następuje, jebany milczy jak zasrany grób. — Widzisz… przyjacielu. — Słowo przyjaciel z trudem przechodzi mi przez gardło, denerwuje mnie, mój głos zmienia się w krzyk. — Brzydzę się wszelkim złem, okrucieństwem, które do szpiku kości wypełnia puste, śmierdzące powłoki, w które Bóg miłosiernie poupychał wasze splugawione dusze. — Ciężko dyszę, nadgarstkiem ocierając wyciekającą z ust ślinę. — Widząc krzywdę, którą nieustannie sprowadzacie na ten świat, nie potrafię, po prostu nie mogę stać bezczynnie. Zawsze reaguję natychmiastowo. — Uspokajam się nieco, nie musze już krzyczeć, zdobyłem przewagę. — Zazwyczaj używając swych zaciśniętych pięści, uwielbiam, gdy oblepia je ciepła rubinowa posoka, a jak pięknie lśni ona w blasku księżyca. Istne szczyny niewiernych psów. Miej się więc na baczności, ostrzegam cię, uważaj na swoje słowa. — Parsknąłem zadowolony z siebie. Bezczelna gnida z tego typka, a to na pewno da mu do myślenia.
— Czy ty mi grozisz Adamie? — dopytywał tym swoim spokojnym głosikiem. — Ten biedny chłopak Eryk nie żyje. Obaj dobrze wiemy, że to ty go zabiłeś. — Tego już za wiele, jak ten kłamliwy szczur może sugerować coś tak ohydnego? Przecież ja... ja nigdy bym się nie wkurwił na tego bachora. — Zdenerwował cię prawda? Dokładnie tak jak ja teraz, a ty go zamordowałeś. Najgorsze, że ci się to podobało, ty mały zboczeńcu! — Nie, to nie tak, przecież gdy było cicho, to nawet lubiłem tego małego...
— Spokojnie Adamie, powiedz ładnie panu prawdę i grzecznie się pożegnaj. Tylu świadków czeka na przesłuchanie. Najważniejsze, że ja wiem, że jesteś niewinny, ty tego nie mogłeś zrobić, prawda Adamie?
— Dobrze… Robercie? — Z trudem udało mi się wykrztusić to przeklęte przez samego Pana naszego imię. Głupi musiał się wtrącić zapewne wszystko zepsuje. Pamiętam jak potrząsałem tym małym, śmierdzącym truchłem, starając się je obudzić. Wcale nie wiedziałem, że gówniarz nie żyje. Znalazłem go tak słodko milczącego... był podejrzanie za cicho. Przecież jak można zaufać spokojnemu dziecku, pytam się, NO JAK? Nie ma prawa mnie obwiniać, puściły mi nerwy, musiałem na niego nakrzyczeć. Niech to wszystko diabli. Jeśli Robert myśli, że jest taki mądry, to niech sam się tłumaczy przed tym czarnym psycholem.
— Dzień dobry. Chciałbym przeprosić za zachowanie pozostałych i jednocześnie poinformować pana, że nie odpowiem na żadne pytania. Znam swoje prawa i żądam widzenia z moim adwokatem. Natychmiast. — Niepojęte, jak zwykły klecha potrafi namieszać w głowie tym nieukom, czy oni wszyscy poszaleli? Zostawić ich na chwilę samych i ani się człowiek obejrzy, a razem z nimi wyląduje w ciemnym, cuchnącym karcerze.
— Spokojnie Robercie, jestem tutaj, by wam pomóc, nikt was o nic nie oskarża. To nie przesłuchanie, nie przyjedzie tutaj żaden prawnik. — Pozostawałem głuchy na jego kłamliwe słowa. Odchyliłem się delikatnie na krześle, wpatrując się w sufit. Uwielbiam tą niewinną biel, tak… inną od rubinowej krwi.

II

— Proszę pana, niech się pan zlituje. Oni wczoraj znów zmusili mnie do modlitwy, kazali przyglądać się tym straszliwym obrazom. Dlaczego oni mnie tak nienawidzą? Czyż nie jest prawdą, że jestem jednym z nich? Przecież także jestem chłopcem i to wcale nie gorszym. — Łzy spłynęły mi po policzkach. — Może, może i jestem przesiąknięty złem, ale to nie moja wina, moje zachowanie może o tym świadczyć, ale o nie... oni nie potrafią, nie starają się mnie zrozumieć. Jedyne co robią, to obwiniają mnie, tłamszą moją niewinność. — Moja udręczona dusza łka, gdy wypowiadam te słowa, jednak ten miły pan na pewno postara się mi pomóc. Tylko on jeden jest dla mnie dobry, nie krzyczy, nie wyzywa. Po prostu słucha.
— Pomogę ci, obiecuję. Nie masz się czego bać, oni już cię nie skrzywdzą, nikt cię już nie skrzywdzi. — Chciał mnie złapać za dłoń, jednak szybko cofnąłem rączkę. — Jak ci na imię? — zapytał mnie łagodnie. Nie zrobię chyba nic złego, jeśli się przedstawię. Mama nigdy nie zakazywała rozmawiać z tymi porządnymi, dobrze wyglądającymi ludźmi. No i przecież, on nie jest obcy, zna dobrze chłopaków.
— Wojtek, proszę pana, mam na imię Wojtek po dziadku. — Wyszczerzyłem zęby. Mama zawsze powtarzała, by się uśmiechać.
— Wojtku, a czy powiesz mi ile masz lat? — zapytał odwzajemniając uśmiech.
— Dwanaście i pół proszę pana. Jestem już dużym chłopcem. Umiem sam robić wiele rzeczy. — Czuję się strasznie dumny. Jednak radość nigdy nie trwa długo, ból jest zawsze tuż za rogiem. Światło, choćby nie wiadomo jak mocne, nigdy nie pokona mroku, zagnieździ się on gdzieś głęboko, w najmniej fajnym i lubianym miejscu, gdzie nawet promyki boją się zapuszczać.
— Czy mogę ponownie pomówić z Adamem? Obiecuję, że do ciebie jeszcze wrócę, jednak teraz bardzo zależy mi na tym, by dokończyć rozmowę z Adamem. — Pytał, a ja nie potrafiłem zebrać w sobie dość odwagi, by odmówić. Światło słabło, mrok powracał, pomimo strachu postanowiłem pójść i go poszukać. Gdy już miałem wyruszyć, niespodziewanie wtrącił się Michał.
— A bardziej sypiać czy spacerować? — Nie dawałem za wygraną, nie mogłem, przecież obiecał mi odpowiedź.
— Michał, czy to ty? W takim razie może opowiesz mi o Eryku, tym chłopcu, co go zamordowali. — Wystraszyłem się tego pytania, dlaczego on mnie o to pyta, czyżby myślał, że miałem coś wspólnego z tym wypadkiem? Czy to ja jestem winny? Niewiele myśląc szybko wykrztusiłem z siebie.
— Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. — Bałem się? Czyżby nie umknął jego uwadze fakt, że wypowiedziałem to ze strachem w głosie? A wypowiedziałem? Wygląda identycznie, może nic nie zauważył, postanowiłem kontynuować. — Zaprosiłem go do nas, tak, tak było. Mieliśmy pograć na nowym komputerze. Bardzo się cieszył, jego rodziców niestety nie stać na kupno takiego, co można na nim grać w gry. — Odrobine mi ulżyło, gdy tylko zacząłem opowiadać o mojej przyjaźni z Erykiem. Zaśmiałem się nawet, czego się tu bać? Przecież byliśmy dobrymi przyjaciółmi, choć… nic się przecież nie zmieniło, nadal nimi jesteśmy. — Zawsze spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, wydaje mi się, że mnie lubił. Ja go naprawdę lubiłem i to bardzo. — Kontynuowałem.
— Michał, nie mogliście grać na komputerze, nie mamy żadnego. Czy wiesz co się stało z Erykiem? — Nie mogłem wykrztusić z siebie pojedynczego słowa, co się miało z nim stać? Przecież wszystko jest jak dawniej, tak? Adam, widząc, że się łamię, postanowił przejąć inicjatywę i poprowadzić rozmowę dalej. Nie wiem co się działo z Robertem, jednak w tym momencie nie obchodziło mnie to nic, a nic. Ostatnie co udało mi się powiedzieć. — Dlaczego chcesz bym uwierzył, że on nie żyje, draniu?
— A może tak porozmawiaj ze mną, cwaniaku? Wyżywać się na słabszych, każdy to potrafi. Nawet taka oferma jak ty, a przecież cię ostrzegałem! Gnoju, nie zadzieraj ze mną, bo naprawdę źle skończysz. — Zerwałem się gwałtownie na nogi gotów ruszyć do ataku. Krzesło, na którym ktoś mnie wcześniej usadził, poleciało w tył i z hukiem uderzyło o podłogę. Wystraszyłem się, złość jakby nagle ze mnie uleciała. Jak długo siedziałem na tym krześle? Rozejrzałem się nieco zdezorientowany po pokoju. Siedziałem, czy nie, to już nieważne. Przecież to ja jestem panem sytuacji. — Odczep się od niego — ryknąłem. — On nie miał z tym nic wspólnego. Przecież to życiowy nieudacznik, jak taka miernota może kogokolwiek zabić? — Czułem jak ponownie ogarnia mnie fala gniewu, ślina spływała mi po brodzie. Atmosfera wokół stawała się napięta, jednak ten czarny chuj wciąż pozostawał spokojny. Niemal postanowiłem, zapierdole go i zetrę ten jego spokój z jego durnej gęby.
— Adamie, przyznaj, to ty zabiłeś Eryka! — Krok w tył, kolejny... zrezygnowany potknąłem się o leżące krzesło. Ten idiota nic nie rozumie, mówiłem bardziej do siebie niż w do tego buca. Nie miałem sił na kolejne pytania o morderstwo. Przecież jestem niewinny, zabijając go tylko bym się obciążył… Boże, jeśliś miłosierny, wysłuchaj swego pokornego sługi i proszę zapierdol tego bluźniercę.
— Przepraszam, proszę pana… — Nieśmiało zdecydowałem się zwrócić uwagę księdza.
— Tak Wojtku? — Odpowiedział mi bardzo łagodnie.
— Ja... ja tylko chciałem powiedzieć, że wiem kto to zrobił. To oni, to na pewno oni. Przecież są tacy źli i brzydko mówią. Proszę, czy może pan ich aresztować? — Mówiąc to strasznie się ich bałem zemsty, którą zapewne już planowali. Nerwowo rozglądałem się dookoła, sprawdzając, czy aby nie idą, nie podsłuchują. Mrok, wszędzie ten przeklęty mrok.
— Wojtku, nie obawiaj się. Proszę, opowiedz mi, co widziałeś. Wiem, że to wy. — Wiedziałem, że nie posłucha. Księżulkowie są przebiegli, ale nie wolno dać się złamać.
— Wojciech już nic więcej panu nie powie. Prosiłem o rozmowę z adwokatem i zostałem zignorowany. Stanowczo domagam się, by mnie pan wypuścił i to natychmiast! Nie pozwolę, by przetrzymywano nas wbrew naszej woli, wcześniej nie postawiwszy nam zarzutów. — Muszę coś zrobić, bo każda chwila nieuwagi skutkuje coraz to większymi problemami. Ignoranci. Oni naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, co zrobili.

III

— Pssst... Proszę pana, niech pan posłucha. — Musiałem zachować ciszę, mówiąc szeptem, by nie zwrócić uwagi Roberta, bo znów by się zdenerwował.
— Tak? Masz coś nowego do powiedzenia? — Patrzył mi głęboko w oczy, widać, że był już tym zmęczony. Wszyscy jesteśmy już zmęczeni, dlatego nie mogę pozwolić, by i tym razem mi przeszkodzono, w końcu to już trzeci dzień w tym samym pokoju. Dlatego nie zwlekając kontynuowałem. — A pan woli bardziej sypiać czy spacerować? Proszę odpowiedzieć, to panu pomogę. — Wiedziałem, że teraz mnie nie zignoruje. Nikt normalny nie przepuści takiej okazji. Przejrzałem go już na samym początku. Wiem, że jest zdolny do wszystkiego, byle tylko poznać prawdę, dowiedzieć się, kto zamordował Eryka. Teraz mi się nie wywinie.
— Wolę spacerować, niż spać. — Opowiedział bez przekonania, robiąc okropną minę. Wyglądał jakoś dziwnie, jak szczur pozbawiony rozumu, jak… choć nigdy nie widziałem szczura bez rozumu, nieważne.
— Ha! Mam cię, wygrałem! — Nie potrafiłem pohamować euforii, zaczęły mnie świerzbić ręce, ciało podskakiwało od kolejnych napadów śmiechu, pewnie wyglądałem jak przerażający klaun rażony prądem. Mój rechot odbijał się od ścian i wracał zniekształcony, przypominał słowa, była to modlitwa, błagalna litania o życie wieczne, wybawienie od tego okrutnego świata.
— Gratulacje Michale, a teraz zgodnie z naszą umową, powiedz, który z was zabił Eryka. — Wypowiadał te słowa niemal się nimi dławiąc. Dobrze wiedział, że zrobiłem go w balona, jednak nie potrafił się do tego przyznać. W pokoju zrobiło się cicho, rechot zmienił się w cichy szept, który szumiał już tylko w mojej głowie.
— Niech pan nie udaje takiego niewiniątka, wszyscy dobrze wiem, kto go zabił... — Udało się bezpieczny mogę odejść. Jestem już im zbędny. Udowodniłem swą niewinność, więc mogę zniknąć, ale te szepty...
— Nie pleć głupstw, pozwól mi mówić z Adamem, musi się przyznać, ja wiem, że to on! — Nie brzmiał już tak łagodnie jak wcześniej. Zrobił się cały czerwony, a w głosie dało się wyczuć zdenerwowanie mieszające się ze złością.
— Eryk też lubił spacerować, dobrze o tym wiesz zwyrodnialcu! — Wydarłem się na niego, teraz nie ma już powodu do strachu, na strach już za późno. Prawda wyszła na jaw, sam się przyznał. Nie udało mu się wciągnąć nas w te jego brudne gierki.
— Ty… Ty przeklęty wariacie, Bóg nienawidzi takich pomyleńców jak ty, kim ty w ogóle jesteś by mnie oceniać? Zabiłeś go, nie ważne kim jesteś teraz, kim byłeś wtedy, ale to ty, pusta skorupo, masz na rękach jego krew!
— No co księżulku, już nie pamiętasz? Przecież zawsze podobało ci się, jak inni obserwowali. Lubiłeś go gwałcić ty pojebie co? Wszyscy jesteśmy tacy sami, przesiąknięci złem! — Nareszcie, mogłem to z siebie wyrzucić, jednak to już koniec. Prawda kosztem życia. Teraz to już bez znaczenia, już jest za późno. Może i jesteśmy złem, może i takich jak my powinno się leczyć, jednak on jest chorym, zwyrodniałym potworem, jego własny Bóg na niego pluje, śmiejąc się przeraźliwie.
Mrok, wszędzie tylko mrok, nie ma już miejsca dla światła, już dla nas za późno, kości zostały rzucone, słyszę je, słyszę jak nadchodzą demony.

Epilog: Baranek Boży

Wszystko staje się jasne, kiedy stoisz z boku i przyglądasz się, jak umiera twoje ciało. Widzisz twoje własne ręce, tak nienaturalnie powyginane. Starasz się poruszyć, uwolnić z tych pędów szaleństwa, wszystko jednak na nic. Możesz jedynie leżeć i obserwować, upajać się smakiem i zapachem twojej własnej krwi. Jesteś jednym z wielu, nie wiesz, czy inni się już poddali, czy przeżywają to razem z tobą.
Widzisz jak klęczy nad twoim zakrwawionym ciałem. Pomimo że nic nie czujesz, jego ręce dzierżące złamany krucyfiks uderzają raz za razem w dzikiej furii. Niemal dostrzegasz ochłapy mięsa wyrywane z każdym kolejnym ciosem. Widzisz jak się śmieje, jednak ci to nie przeszkadza. Zastanawiasz się, czy już cię zgwałcił, czy dopiero zamierza to zrobić, a może poczeka aż ostygniesz?
Uważasz, że zbiera mu się na wymioty? Nie, oczywiście, że nie, wręcz przeciwnie kocha to. Kocha gdy krzyczą, cierpią, a kiedy zaczynają błagać on recytuje:

Baranku Boży
który gładzisz grzechy świata
zmiłuj się nad nami
zmiłuj się nad nami
zmiłuj się nad nami


I tak bez końca, do ostatniego tchu… jęku rozkoszy.
Błagasz, rzucasz się, chcesz uciec od tych makabrycznych obrazów, jednak nie możesz, jesteś na stałe przykuty do tego ciała, brzydzisz się go, jednak to ono daje ci życie. Pozostaje ci obserwowanie i walka z samym sobą, może kolejnym razem uda ci się go powstrzymać, a może wcale tego nie chcesz? Przyznaj, kochasz to życie w przykościelnym sierocińcu.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#2
Uwielbiam takie... oryginalne teksty przesycone treścią. Big Grin

Bardzo dynamicznie Ci wyszła cała akcja, tekst wygląda na oparty na dialogach, lecz fragmenty opisowe są dość treściwe, by nie można się było przyczepić.

Początek - bardzo obrazowy, przykuwający uwagę, zostawiający pytania, pewną chęć podjęcia dyskusji, zanegowania, ale mimo to czytelnik (przynajmniej ja) wpatruje się jak urzeczony.

Damn, muszę tu zawołać Skrobipiórka, to będziesz miał nie lada dyskusję pod tekstem. Big Grin

Ode mnie 5/5.

Z uwag technicznych:
Cytat:— A pan woli bardziej sypiać czy spacerować? – Pyta nagle jeden z nas.
"Pyta" małą literą, przynajmniej wedle mi znanych zasad. Wink
Odpowiedz
#3
Cytat:Kiedy ten skurwysyn w sutannie kazał mu opierać się o mur, odwracałem wzrok, spoglądałem wtedy wysoko na piękny błękit nieba. Szukałem Boga, który wskazałby mi drogę. Jednak ten nigdy nie przyszedł, nigdy nie zesłał mi nawet najmniejszego promyka nadziei. Stałem bezczynnie, modląc się. Dopiero z czasem pojąłem, że to właśnie ból – niczym kowalski młot – kształtuje dusze tych młodych ludzi.
Kiedy katował ich bez litości, a jego różaniec, wtedy nieustannie pokryty krwią, wbijał się brutalnie w drobne, niewinne plecy, nie spoglądałem już w niebo. Zasłaniał je dach, pochylałem więc głowę oddając się modlitwie. Pragnąłem dla nich zrozumienia i ukojenia w ich cierpieniach. Musieli odpokutować za grzechy, których się dopuścili, a które to zesłały na nich karzącą rękę Pana.
9 zaimków na przestrzeni 2 pierwszych (krótkich) akapitów. Sad

Cytat:Kiedy ten skurwysyn w sutannie kazał mu opierać się o mur, odwracałem wzrok, spoglądałem wtedy wysoko na piękny błękit nieba. Szukałem Boga, który wskazałby mi drogę. Jednak ten nigdy nie przyszedł, nigdy nie zesłał mi nawet najmniejszego promyka nadziei. Stałem bezczynnie, modląc się. Dopiero z czasem pojąłem, że to właśnie ból – niczym kowalski młot – kształtuje dusze tych młodych ludzi.
3 zaimki wskazujące na przestrzeni pierwszego akapitu. Sad

Cytat:Kiedy ten skurwysyn w sutannie kazał mu opierać się o mur, odwracałem wzrok, spoglądałem wtedy wysoko na piękny błękit nieba
To jest jasne samo przez się, że "wtedy". Sad

Cytat:skurwysyn w sutannie
W moim odczuciu - tani chwyt. Sad

Cytat:piękny błękit nieba
Banał. Sad

Cytat:Jednak ten nigdy nie przyszedł, nigdy nie zesłał mi nawet najmniejszego promyka nadziei.
Człon pierwszy i człon drugi to właściwie jedno i to samo. Masło maślane. Sad

Cytat:Stałem bezczynnie, modląc się.
Dwa zdania wcześniej rozglądał się za Bogiem, więc jak to bezczynnie? Sad

Cytat:drobne, niewinne plecy
Drobne plecy - ok. Niewinne plecy - WTF? Sad

Cytat:Zasłaniał je dach, pochylałem więc głowę oddając się modlitwie.
Co ma piernik do wiatraka? Narrator nie modli się nigdy pod otwartym niebem? To jakaś głupota. Sad

Tak to wygląda na przestrzeni dwóch pierwszych akapitów, w dalsze się nie wgłębiam.

Dobranoc. Angel
Odpowiedz
#4
No a ja jakoś za bardzo nie mogę dopatrzyć się w tym porządku. Coś mnie wybija z rytmu czytania. Że tekst jest dramatyczny? A i owszem. Nawet bardzo. To zaleta. Trudno się jednak w nim poruszać. Z trudem idzie przedrzeć się przez przez gąszcz tych zawiesistych dialogów. Trudno mi się było również połapać kto tam jest kim.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Bel, Hanzo, Gorzki bardzo dziękuję wam za komentarze.

Cytat:Z trudem idzie przedrzeć się przez przez gąszcz tych zawiesistych dialogów. Trudno mi się było również połapać kto tam jest kim.

Tekst pierwotny to dopiero był zakręcony. Co do postaci, to nie mogę zdradzić zamysłu autora, by nie popsuć zabawy innym.

Cytat:Tak to wygląda na przestrzeni dwóch pierwszych akapitów, w dalsze się nie wgłębiam.

Ciekawi mnie, czy nie wgłębiałem jest równoznaczne z nie czytałem. To tak na marginesie. Dziękuję za sugestie dotyczące tekstu, jednak niestety ale nie zgodzę się z nimi. Nie są to błędy, nie łamią zasad języka polskiego etc.

Zarówno cytowane fragmenty przed jak i po zmianie będą zapisane poprawnie, jednak zmienią swój wydźwięk, a co za tym idzie intencje autora. Obawiam się, że wprowadzając tak mało istotne zmiany mój tekst stałby się bardziej Twój, niż mój, na co niestety zgodzić się nie mogę.

Zastanawiające są wymienione zamki, większość osób wierzy, że powinna się wystrzegać ich jak ognia, mnie natomiast zastanawia dlaczego, może będziesz wstanie pomóc mi z tą zagwozdką.

Dziękuję raz jeszcze i mam nadzieje, że się podobało choć troszeczkę, przykro byłoby mi, gdyby lektura okazała się czasem straconym.

Pozdrawiam ciepło,
Patryk
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości