Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
III Alternatywa
#1
I Na rozdrożu

Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy mnie złapali nie wróżyła nic dobrego. Powiem szczerze i bez ogródek. To była masa niecenzuralnych słów, która rzuciła się do ataku na moje pozostałe trzeźwo myślące neurony. Szkopy trzymały mnie za ręce, a ich dowódca, niejaki Herman von Gasvoh, darł się i okładał mnie skórzaną rękawiczką. Nie wiem co krzyczał. Jego twarz wyglądała jak spalony ryjek prosiaka, którego wyciągnęli dopiero co z pieca. Pluł i parskał w moją stronę, chcąc przez to chyba wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. Gówno mnie to obchodziło. Przeważnie było tak, że gdy nie chciałem to nie umiałem niemieckiego. Tak było i tym razem.
Gdy esesman zrozumiał, że to mnie bardziej bawi niż przeraża, rozkazał wnieść mnie do bunkra. Lanie szpiega po pysku na dworze gdzie jest minus dwadzieścia stopni w końcu może się znudzić. Dlatego, jak na razie, plan działał bez zarzutów. Fakt, nie był to dobrze przemyślany plan i posiadał wiele niedomówień i zapytań, ale póki co „niewykryty” schodziłem na dół.
-Panowie! To jakieś cholerne nieporozumienie… –
Nawijałem po polsku, aby jeszcze bardziej uwierzyli w to, że przez przypadek dałem się złapać, o ile w ogóle tak myśleli. Herman szedł z przodu, z czołem wysoko podniesionym. Pistolety maszynowe obu żołnierzy uderzały raz za razem o boczne ściany ciasnej klatki schodowej.
-… z wsi niedalekiej pochodzę! Zabłądzić musiałem w tej śnieżycy! To chyba nie przewinienie zabłądzić, prawda? Bądźcie ludzie, puśćcie mnie!- esesman nie wytrzymał! Wydarł się znowu, aż prowadzący mnie żołnierze stanęli dęba, jakby to On się na nich darł, a nie na mnie.
-Schnauze in der Nähe! –
„to chyba znaczyło zamknij ryj” pomyślałem sobie z uśmiechem w duchu. Tym razem jednak nie trzasnął mnie esesman, ale jeden z niosących. Tak potężnie w brzuch, że aż mi zamigotał świat przed oczami.
Po kilkunastu stopniach byliśmy już przy dyżurce, gdzie podoficer otworzył stalowe drzwi do laboratorium. Tam „Prosiak” we wrzawie moich ciągłych próśb i wrzasków przez chwilę gadał z jakimś doktorkiem. Całkowicie jakby obojętny w mojej sprawie, nawet nie spojrzał na mnie ani razu tylko powiedział coś jednemu z żołnierzy, gdy skończył z tamtym. Ja miałem czas żeby rozejrzeć się trochę. Korytarz był dosyć długi, po bokach zaś kilka par drzwi. Pewnie większość prowadziła do pomieszczeń, gdzie prowadzono eksperymenty nad systemem naprowadzającym. Po chwili z jednych drzwi po lewej stronie wybiegł mężczyzna, dosłownie z szarym kolorem skóry. Z jego ust toczyła się piana. Biegł na wprost nas, jakby na oślep, uderzając barkami o ściany korytarza. Padł strzał z Walthera. Przestałem udawać durnia. Wszystko zaczęło się wyjaśniać, co oznaczały te dziwne tabliczki z zagrożeniem i dlaczego ten obiekt wyglądał jak opuszczony, a był tak chroniony jak Bunkier Hitlera. Zamknąłem się. Moja sytuacja właśnie przybrała zły obrót. Zrozumiałem, że teraz nie będą mnie przesłuchiwać. Ani teraz, ani nigdy. Nie zdążyłem zareagować. Szybkie uderzenie kolby posłało mnie na ziemie.

Śniła mi się ciemność, jakbym stąpał po dnie morza. W koło mnie pływało wiele okazów ryb, nawet takich których nie znałem. Każdy krok niósł ze sobą uczucie zatapiania się w piasku, który jak bagno wciągał moje stopy. Mogłem zupełnie spokojnie oddychać, moje oczy widziały wszystko wyraźnie. Tak jakby samo morze było idealnie przezroczyste, jak powietrze. Czułem spokój i miałem wrażenie, że gdy spaceruje tak po tym dnie to czas stoi w miejscu. Jakbym nie miał w ogóle lat. Co jakiś czas wydawało mi się, że wśród tej ciemności widzę ludzi, a raczej ich twarze. Spoglądają na mnie z nieukrywaną ciekawością. Do tego gdzieś w tle, jakby z oddali jakiś głos. Ktoś jakby często powtarzał lub mówił z daleko „Hoffnung”. Dziwne. Nie byłem w stanie sobie przypomnieć co to znaczyło. Teraz, jak byłem na dnie, wszystko wydawało się takie nie istotne. Nie ważne nawet było to, że to był tylko sen. Jednak był tak realny, tak realny, że mógłbym przysiąc, iż czułem tą wszechogarniającą wodę i mrok.
Morze, które mnie otaczało nie było zimne, nie było też ciepłe. Było idealne. Jak otaczające powietrze którego nie widzisz, ale czujesz. Czułem wodę, czułem też bąbelki, które raz za razem wypływały z jakiś mniejszych nurtów wodnych. Skąd one płynęły? Nie wiem. Nie wiem też, co zakłóciło ten spokój, ale nagle dno morza rozświetliło się jakby zamiast piasku było tysiące luster zwróconych w kierunku gorejącego słońca. Moje oczy przebiła światłość, blask tak mocny że poczułem ból.

Wokół panował chaos. Dziwaczna maszyneria wyglądająca na pompy wodne tłoczyła powietrze i inne związki do różnych szklanych butli i kabin. Z sufitu sypał się strop, a lampy, które nie pospadały na ziemie, zwisały kołysząc się na pojedynczych czasem podwójnych kablach. W tle słychać było zamieszanie. Krzyki niemiecki żołnierzy za drzwiami były przerażające. Darli się chyba - Wir begruben! WIR BEGRUBEN!- z tego co pamiętałem, nie było to optymistyczne.
Spojrzałem na ręce, potem nogi i klatkę piersiową. Do każdej z tych części prowadziły rurki z jakimiś chemikaliami, podczepione do mojego organizmu. Wokół mnie był szklany zbiornik. Nie. Raczej to Ja byłem w tym zbiorniku. Szczęście w nieszczęściu, obok mojej głowy w ścianie tkwiła mała, ale ostra część kilkumetrowej metalowej konstrukcji, która prawdopodobnie oderwała się od sufitu kiedy nastąpił wstrząs. Gdybym stał kilka centymetrów bliżej… .
Zielona maź była wszędzie. Pod moimi stopami było szkło, plastik, jakieś części innych urządzeń. Stałem nagi, z tymi gównem wpiętym w moje ciało. Mój organizm właśnie się obudził, czułem jak mięśnie zaczynają na nowo pracować. Najpierw poruszyłem lewą rękę, potem prawą. Zacząłem powoli wyciągać rurki. Nie wiem, która to była ale przez tą france, a raczej płyn co był w niej, upadłem na podłogę jak trup. – No tak, nogi –stwierdziłem krótko patrząc jak dopiero teraz w tej pozycji, nogi odzyskiwały połączenie z mózgiem. Upadek na szkło nie był przyjemny, ale znieczulenie, które miałem we krwi nadal pracowało, więc nadal mogłem cieszyć się brakiem bólu, póki co.
Po chwili podniosłem się z kolan, wyprostowałem plecy i zrobiłem kilka kroków w przód. Stałem na metalowych kratach, które otaczały podwyższenie. Z tej perspektywy nie widziałem co na nim jest, ale to na pewno był jakiś panel kontrolny. Niestety nie byłem sam w pomieszczeniu, prócz mnie w komorach pływało kilku innych ludzi. Zbiorniki te były pełne tej zielonej breji, a mężczyźni w środku byli martwi. Większość z nich utopiła się, gdyż kable z tlenem zostały poprzecinane albo po prostu odłączone. Wyglądało na to że miałem niewyobrażalne szczęście, iż zbiornik został uszkodzony zanim zabrakło mi tlenu lub ktoś nie odłączył mnie od niego. Gdy wszedłem na podwyższenie, zauważyłem ciało doktorka w dziwny szarym płaszczu. Z jego pleców sterczał kawałek konstrukcji sufitu a koło rozwalonej głowy, potężny żelbetonowy kloc.
–To chyba ten kutas, powyłączał większości tlen. –
stwierdziłem rozbierając go z płaszcza i reszty ubrań. To był starszy facet, może po pięćdziesiątce.
– Nie wiem, co te szwaby tutaj kombinowały ale to przypomina jakąś bardziej okropną wersje obozów zagłady. – pomyślałem w duchu.

Gdy przebrałem się w zakrwawione ciuchy doktorka, podszedłem do drzwi. Krzyki niemiecki żołnierzy umilkły więc mogłem powoli przygotowywać się do opuszczenia tego pomieszczenia. Nagle kompleksem znów targnęła olbrzymia eksplozja. Upadłem uderzając głową o ścianę. W tym samym momencie środek pomieszczenia zasypała ziemia i kawałki żelbetonu, grzebiąc bezpowrotnie dowody chorych eksperymentów trzeciej rzeszy. Po kilku minutach z głębi korytarza usłyszałem przytłumiony krzyki - Wir sind frei!- nietrwały długo. Dosłownie parę sekund później dziwne odgłosy wystrzałów dały do zrozumienia, że właśnie ktoś jeszcze znalazł się w kompleksie.

To nie był odpowiedni moment na opuszczenie bezpiecznego, zamkniętego pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Strzały oddalały się i przybliżały przy akompaniamencie krzyków i rozkazów jakiegoś człowieka. W końcu, po kilkunastu minutach rozległa się cisza. Ta cisza tym razem nie wydawał mi się przyjazna. Tak nagle ucięta oznaczała jedno, ktokolwiek zaatakował ten ośrodek, właśnie odniósł zwycięstwo.
Spojrzałem na drzwi. Jakieś dziwne przełączniki i migający punkt. Nie było żadnego miejsca na klucz ani też żadnej cholernej klamki. Zacząłem gorączkowo myśleć.
– Ten doktorek musiał coś mieć do otwarcia - pomyślałem i zacząłem obszukiwać kieszenie. Nie myliłem się. Oprócz dziwnie wyglądających gumy do żucia i plakietki indentyfikacyjnej był jeszcze przedmiot przypominający kawałek pustej rurki, wielkości wykałaczki , z kilkoma dziurkami przechodzącymi na wylot. Spojrzałem na zamek i odetchnąłem z ulgą. Dziura idealnie pasująca rozmiarem do rurki.
Gdy miałem zamiar włożyć klucz, zobaczyłem jak przez dolną szparę przedziera się zielona mgiełka unosząca się kilka centymetrów nad ziemią.
- Psia krew, a to co?- zapytałem się w myślach cofając od drzwi, aż nie poczułem za sobą rumowiska.

c.d.n
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#2
Witam. Po powrocie wracam do procederu „czepialstwa”Smile Padło na Ciebie Żubrze.. W sumie cieszę się, bo przywróciłeś mi nieco wiarę w inkaBig Grin Ciekawie to się czytało i mimo iż znalazłem kilka „zaczepek” to opowiadanie ma w sobie (w sferze fabularnej) chyba spory potencjałBig Grin Zobaczymy co będzie dalej z tym „człowiekiem – łodzią podwodną” - jeśli dobrze się domyślamBig Grin
A teraz nieco bardziej krytycznie. Niestety kilak zadań ma, moim zdaniem, dość karkołomną konstrukcję. Do tego masz nawyk, „wychodzenia” ze skóry wybranego narratora i przypiswyanie mu wiedzy której mieć nie może w wybranych przez Ciebie okolicznościach.
Jeśli chodzi o szczegóły (poniżej) to kilak wynotowanych usunąłem z wersji ostatecznej, po części dla tego że ani nie umiem, ani nie chcę wymyślać alternatyw do zdań które mi się nie podobały (wszak to zadanie autora a nie czytelnika) po części dlatego, że mym zdaniem sam je zauważysz jak po jakimś czasie przeczytasz ten fragemnt.
Poniżej szczegóły:

Cytat:Przeważnie było tak, że gdy nie chciałem to nie umiałem niemieckiego.
– tu raczej użyłbym określenie „nie znałem” a nie „nie umiałem”. Tak chyba lepiej będzie znaczeniowo.

Cytat:jak na razie, plan działał bez zarzutów. Fakt, nie był to dobrze przemyślany plan i posiadał wiele niedomówień i zapytań
– powtórzenie, i cała konstrukcja wydaje mi się nieco sztuczna

Cytat:Całkowicie jakby obojętny w mojej sprawie, nawet nie spojrzał na mnie ani razu tylko powiedział coś jednemu z żołnierzy, gdy skończył z tamtym.
– całe to zbadanie nie bardzo mi się podoba. Zakładając, że bohater nie znał/rozumiał niemieckiego nie wiedział czy dialog jest „obojętny w jego sprawie” - btw koszmarnie to brzmi. Więc moim zdaniem mogli go do najwyżej ignorować. Druga cześć zdania też nie najszczęśliwsza.

Cytat:wybiegł mężczyzna, dosłownie z szarym kolorem skóry.
- „z szarym” w ogóle mi nie pasuje.

Cytat:dnie to czas stoi w miejscu. Jakbym nie miał w ogóle lat.
– tego w ogóle nie rozumiemBig Grin Co to znaczy?

Cytat:powtarzał lub mówił z daleko „Hoffnung”. Dziwne.
– „z daleka”? I czemu tautologia „powtarzał” - „mówił”?

Cytat:Dziwaczna maszyneria wyglądająca na pompy wodne tłoczyła powietrze i inne związki do różnych szklanych butli i kabin.
– podobnie jak w przypadku „obojętności w sprawie” rozszerzasz kompetencje narratora – on nie mógł wiedzieć że to powietrze (potem zmieniasz na tlen) czy związki – co najwyżej gazy i ciecze.

Cytat:Do każdej z tych części prowadziły rurki z jakimiś chemikaliami, podczepione do mojego organizmu.
całość brzmi sztucznie, najgorzej zgrzytnęło mi „do mojego organizmu”, ale całe zdanie mi się nie podoba.

Cytat:Upadek na szkło nie był przyjemny, ale znieczulenie, które miałem we krwi nadal pracowało, więc nadal mogłem cieszyć się brakiem bólu, póki co.
– znowu nadinterpretacji wiedzy narratora, może jednak przynajmniej przypuszczenie w tym zdaniu? Skąd niby miał wiedzieć czy to środki znieczulające? Może wynik mutacji?

Cytat:Zbiorniki te były pełne tej zielonej breji, a mężczyźni w środku byli martwi.
– chyba „brei”? A do tego też przydało by się przypuszczenie „wyglądali na martwych”?

Cytat:Oprócz dziwnie wyglądających gumy do żucia i plakietki indentyfikacyjnej był jeszcze przedmiot
indentyfikacyjnej – identyfikacyjnej.

Cytat:aż nie poczułem za sobą rumowiska.
chyba lepiej brzmiało by „nie oparłem się placami o rumowisko”?

Czekam na CD.
Just Janko.
Odpowiedz
#3
Cytat:-… z wsi niedalekiej pochodzę! Zabłądzić musiałem w tej śnieżycy! To chyba nie przewinienie zabłądzić, prawda? Bądźcie ludzie, puśćcie mnie!- esesman nie wytrzymał! Wydarł się znowu, aż prowadzący mnie żołnierze stanęli dęba, jakby to On się na nich darł, a nie na mnie.
Napisałeś to tak, jakby esesman mówił "... puśćcie mnie!". Po pierwsze poczytaj o zasadach pisania dialogów, a po drugie od siebie dodam i podkreślę, że po wypowiedzi jednej postaci nie opisuje się po myślniku postępowania tej drugiej.

Cytat:Po chwili z jednych drzwi po lewej stronie wybiegł mężczyzna, dosłownie z szarym kolorem skóry.
Od początku zwróciłem uwagę na to, że Twoja narracja jest nasycona kolokwializmami i to bynajmniej nie brzmiącymi dobrze. Ale tutaj wg. mnie już przesadziłeś. Mowa potoczna w narracji jest fajna, ale są granice po przekroczeniu których tekst nie brzmi już naturalniej, tylko śmieszniej z każdym "dosłownie", czy innym "normalnie" Tongue

Cytat:Z jego ust toczyła się piana.
Toczył pianę z ust.

Cytat:Moja sytuacja właśnie przybrała zły obrót.
Znów wyjątkowo nieszczęśliwe wyrażenie. Przed tym zdaniem jeszcze było parę takich kwiatków, ale ten przykład wydaje mi się najlepszy. Zdania z cyklu "niepoprawne, ale tak się mówi" lepiej pozostawić w oryginalnej wersji, skoro już się ich używa. Czyli ewentualnie "sytuacja przybrała zły obrót". W Twojej wersji z dodatkowym "moje" i "właśnie" brzmi to po prostu katastrofalnie.

Cytat:W koło mnie pływało wiele okazów ryb, nawet takich których nie znałem.
Może "dokoła mnie"?

Cytat:Co jakiś czas wydawało mi się, że wśród tej ciemności widzę ludzi, a raczej ich twarze. Spoglądają na mnie z nieukrywaną ciekawością. Do tego gdzieś w tle, jakby z oddali jakiś głos.
Zmiana czasu, zgubione orzeczenie...



Szczerze mówiąc, miałbym spory problem chcąc wytknąć wszystkie niezręczności tego tekstu. Wiele rzeczy brzmi po prostu źle i na dobrą sprawę trzeba by głęboko szukać uzasadnienia do wszystkich zarzutów. Druga sprawa, że nie miałoby to większego sensu. Chyba najlepiej wyszedłbyś na tym, gdybyś po napisaniu tekstu przeczytał go na głos, zwracając uwagę na brzmienie poszczególnych zdań. Niektóre są tak nieumiejętnie sformułowane, że osoba obeznana w literaturze powinna chociaż mieć wrażenie, że "coś tu jest nie tak". Moim zdaniem stylistycznie jak na razie jest słabo, nie czyta się płynnie, dużo zdań brzmi sztucznie, niektóre śmiesznie. Czyli gorąco zachęcam do czytania na głos po napisaniu, myślę że to ćwiczenie mogłoby Ci bardzo pomóc na tym etapie.

Aha, co do fabuły. No cóż, początek był trochę nudny, ale to pewnie dlatego, że zbyt często zwracałem uwagę na poszczególne zdania, które mi się nie podobały. Możliwe, że po prostu nie dałem się przez to ponieść tej historii.

Pozdrawiam i życzę powodzenia dalej.
Odpowiedz
#4
Dobre uwagi, dostosuje się Wink
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#5
Takie sobie...

Mnóstwo literówek, koszmar.

Trochę mało interesująca fabuła, nic ciekawego się w sumie nie dzieje. Raczej słabe opisy lokacji i rozgrywających się wydarzeń. Bohater, który zdawał się mówić sam do siebie gdy była mowa o obozach zagłady.
Brak jakiejkolwiek przeszłości bohatera, nic w sumie nie wiemy gdzie był, jak się tam znalazł. I jeszcze nie rozumiem co to ma wspólnego z wątkami posapokaliptycznymi.

W dodatku tekst jest niedokończony. Ciężko cokolwiek o tym powiedzieć. Jedno jest pewne, nie podobało mi się, tekst jest źle napisany i nie polecam go kontynuować.

Fabuła 3/10
Warsztat 2/10
Zainteresowanie czytelnika 4/10
Odpowiedz
#6
Pozytywna Krytyka

odp.

Bo to dopiero początek Wink
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#7
cz.II


Ten zielony twór, rozlał się po całym pomieszczeniu. Zdążyłem jednak uskoczyć na rumowisko i uniknąć kontaktu fizycznego. Wolałem nie ryzykować. Dopiero teraz dostrzegłem coś co wcześnie mi umknęło. Dłonie. To nie był kurz czy brud, jak wcześniej sądziłem. To była moja skóra. Całe ciało po odłączeniu od tej dziwnej aparatury, przybrała szary kolor. Grafit?

-Co oni mi zrobili?-

Jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogłem otrząsnąć się z szoku, próbując bezskutecznie wytrzeć kolor. Jeszcze przez chwilę miałem nadzieje że się mylę. W końcu zrezygnowany przyjąłem ten fakt i postanowiłem działać. Zielona mgiełka unosiła się spokojnie aż do kostek. Delikatnie rozpływała się przy każdym kroku aby po chwili znów zasłonić wolne miejsca, gdy podchodziłem do wyjścia.

Przyłożyłem ucho do drzwi. Po drugiej stronie nie słychać było nic co mogło by świadczyć o czyjejś obecności. Włożyłem kluczyk do otworu, przekręciłem. Drzwi z sykiem, ciężko otworzyły się do góry. Wyjrzałem na korytarz. To był ten sam obiekt w którym mnie złapali. Ten sam korytarz, tylko z tą różnicą, że na podłodze unosiła się zielona mgiełka która przykrywała ciała szwabskich żołnierzy w dziwacznych mundurach. Leżeli wszędzie, ale najwięcej było ich po lewej stroni. Z tego co pamiętałem, tam też znajdowały się schody do góry. Po prawej zaś stronie były oświetlone czerwonymi lampkami schody w dół.
Ostrożnie i cicho wyszedłem na korytarz. Zbliżyłem się do jednego z nich. Był oparty o ścianę i miał roztrzaskaną głowę. Na ziemi leżały resztki czaszki i mózgu. Był umundurowany w dziwnie wyglądający płaszcz z wysokim kołnierzem. To był żołnierz ss, nie zwyczajna piechota. W rękach trzymał bardzo mocno zmodyfikowanego mp40. Na ćwiczeniach w Anglii były pokazywane chyba bardzo stare wersje tej broni, bo to co teraz trzymałem w rękach praktycznie w ogóle nie przypominało starego mp40, no chyba że z samego kształtu. Pod płaszczem miał na sobie bardzo dziwną i ciężką kamizelkę a na niej czerwoną farbą narysowaną swastykę. Nie miałem wyjścia. Aby stąd wyjść musiałem ubrać te gówno. Musiałem przygotować się na każdą z możliwych opcji które czekały mnie na górze. Dlatego najlepszym sposobem było przebranie się za jednego z Nich.

Po ubraniu munduru niemieckiego żołnierza, przeładowałem pistolet maszynowy i gdy miałem już wychodzić usłyszałem ruch z lewej strony korytarza. Powoli i spokojnie spojrzałem w kierunku wyjścia gdzie właśnie z ziemi wstawał niemiecki żołnierz. Powoli i ociężale podnosząc się dyszał i sapał. Kucnąłem i wycelowałem. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, szkop miał pogryzioną rękę i wyrwany kawałek boku. Nie wiedziałem jak mam zareagować i czy w ogóle to się dzieje naprawdę. Po krótkiej chwili kawałek dalej, bliżej drzwi, powolnym ruchem z ziemi zaczął wstawać jakiś niemiecki oficer. Nie wiem czy mnie nie widzieli, ale ich ruchy były bardzo powolne i ospałe. Tak jakby zostali obudzeni z bardzo głębokiego snu. Byłem w szoku gdy zobaczyłem ryj tego oficera. To był Herman von Gasvoh, tylko tak jakby trochę starszy. A teraz do tego wszystkiego dochodziła wyrwana prawa ręka i pocięta twarz. Nie byłem wstanie wypowiedzieć ani jednego słowa, gdy po minucie połowa z rozprutych i zmasakrowanych Niemców zaczęła wstawać. Nie miałem wyjścia, musiałem szukać innej drogi ucieczki. Było ich po prostu za dużo.
Gdy zacząłem powoli wycofywać się do schodów po prawej stroni, natrafiłem jeszcze na dwa zmasakrowane ciała. Były nafaszerowane pociskami z mp40. Ich czaszki były popękane a ich klatki piersiowe były jak sito. Gdy przyjrzałem się dokładniej zobaczyłem, że to nie były szkopy. Byli podobni do mnie. Mieli grafitowy odcień skóry, ubrani zaś w białe fartuchy, mieli zgolone całe owłosienie.

Szwaby jakby bezrozumne istoty stały w korytarzu i przyglądały się sobie nawzajem. Nie wiem co im się stało, ale nawet piątka oszołomionych szkopów to nadal piątka szkopów. Powoli i cicho zacząłem schodzić po schodach. Czerwone światła lampek były wręcz przerażające gdy w tych ciemnościach oświetlały moją postać i mgiełkę. Z dołu zaczęły docierać do mnie odgłosy jakiegoś stukania. Czułem, że to nie było żadne urządzenie, było zbyt chaotyczne. W końcu doszedłem do stalowych drzwi które były lekko uchylone do środka. Ciemność królowała na tym poziomie. Wszystko jakby umarło. Spojrzałem na pistolet maszynowy, miał podczepioną latarkę.

-Sprytne te szkopy- pomyślałem.

Nie miałem innego wyjścia, włączyłem ją. Stukanie dochodziło właśnie z tego poziomu, z głębi korytarza. Powoli wśliznąłem się przez drzwi. Na tym poziomie uszkodzenia były bardziej widoczne, co bardzo mnie zdziwiło. Strop był popękany, kawałki betonu zatopione w mgiełce wystawały jak szczyty gór w Karpatach.

Gdy przeszedłem parę metrów, w świetle latarki zobaczyłem ciało kolejnego doktorka. Leżał plackiem z przegryzioną szyją. Stukanie było co raz bliżej, słabło ale nadal było je słychać. Obszukałem doktorka w poszukiwaniu rurek-kluczy. Nie myliłem się, miał przy sobie takie dwa.
Najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że nie słychać było żadnych rozmów, zwłaszcza z góry. Tak jakby ci niemieccy żołnierze zapomnieli, że posiadają języki i potrafią rozmawiać. Podniosłem się z kolan i powoli zacząłem brnąć dalej. Mijając kilka zamkniętych pomieszczeń, ciągle nasłuchiwałem zbliżającego się dźwięku. Nagle, wyrósł przede mną jakiś mężczyzna z zmieszaną pianą i krwią na ustach. Dyszał i sapał, aż w końcu rzucił się na mnie. Nacisnąłem spust.

-Kurwa! Gówna nie chce działać!- krzyknąłem, gdy broń nie wypaliła.

Mężczyzna z impetem przewrócił nas na ziemie. Skurwiel próbował mnie zjeść, raz za razem zbliżając się zębami do szyi. Szamotałem się z nim, wykorzystując całą swoją siłę aby przerzucić go na plecy. Faktycznie byłem osłabiony, ale gdy tak tarzaliśmy się w mgiełce, poczułem nagły przypływ sił. Gdy ten grafitowy warchoł próbował znowu sięgnąć mojej szyi, zaryzykowałem i puściwszy jego ręce skręciłem mu kark z niebywałą łatwością. Tak jak łamie się zapałkę w palcach.
Leżałem jeszcze przez chwilę i patrzałem w jedyne światło które było obecne w tym korytarzu. Byłem co najmniej w szoku.

- Co te blond-świnie wymyśliły?- te zdanie pojawiło się tak szybko jak zniknęło.

Nie miałem czasu aby móc spokojnie pozwolić sobie na przemyślenia. Tu chodziło o moje życie, zresztą na tym poziomie mogło być więcej takich dzikusów. Dlatego zwaliłem truchło trupa na bok, wstałem szybko i sięgnąłem po broń. Dopiero teraz zorientowałem się, że musiałem zabezpieczyć broń po przeładowaniu. Bez zbędnych komentarzy odbezpieczyłem broń i gdy zrobiłem pierwsze dwa kroki, usłyszałem za sobą szelest. Gdy odwróciłem się szybko z wycelowany pistoletem, zobaczyłem wstającego skurwiela z skręconym karkiem. Nie czekałem długo. Z strachem i w świetle latarki puściłem mu serie prosto w głowę. Po chwili reszta ciała upadła na ziemie. Z jego głowy nic nie zostało.

- Jeżeli to gówno wstanie bez czerepu, to ja strzelę sobie w łeb!- powiedziałem cicho.

Dźwięk wystrzału odbił się niesamowitym echem wśród ciszy kompleksu. Gdybym miał chociaż trochę oleju w głowie to nigdy nie pozwolił bym sobie aby strzelać w takie sytuacji. Ale teraz to było już bez znaczenia. Prócz stukania, zacząłem słyszeć odgłosy kroków z góry. Walcząc o życie, obudziłem czujność von Gasvoh’a i jego psów. Szybko musiałem coś wymyśleć.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#8
(ps. wybaczcie za kilka literówek, nie zdążyłem ich wyłapać w porę choć są cholernie widoczne Wink )
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#9
Jeżeli wyłapałeś jakieś błędy, to popraw je i prześlij tekst któremuś z Krytyków, a on podmieni go w Twoim poście i ludzie nie będą już musieli czytać literówek.
Odpowiedz
#10
Dobra sprawa!
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#11
Nie było czasu na myśli i analizę. Jeżeli chciałem stąd wyjść, to tylko przez schody którymi za kilka minut będą schodzić Niemcy.
Odwróciłem się na pięcie i szybszym krokiem, omijając zwisające ze ścian kable zacząłem szukać miejsca w którym mógłbym założyć punkt obronny.

Korytarz nie był długi, po obu stronach były zaledwie dwie pary drzwi które prowadziły do mniejszych pokoi. Jednak obrona w małym pomieszczeniu bez drugiego wyjścia nie była dobrym pomysłem. Dlatego szukałem dalej, aż na samym końcu korytarza nie znalazłem podwójnych, metalowych drzwi, zamkniętych na ten sam zamek co reszta. Włożyłem znaleźną klucz-rurkę. Drzwi otworzyły się z sykiem i ukazały mi stalowy mostek pod którym znajdowało się zalane pomieszczenie z wielo dużymi zbiornikami. Wstrząs wywołał zawał konstrukcji więc połowa zbiorników była opróżniona i zniszczona. Na ziemi rozlana była zielona, jarząca się ciecz.
Obrona na takim mostku była bardzo dobrym pomysłem. Zwłaszcza gdy po drugiej stronie były takie same szerokie drzwi. Więc ktokolwiek by chciał przejść w znacznej liczbie, musiał by iść dwójkami, co dawało mi przewagę, zwłaszcza kiedy przeciwnik był lekko zdezorientowany jakimiś specyfikami, nie wspominając już o wcześniej zadanych ranach.

Gdy miałem już zejść z mostku do drugiego korytarza, zauważyłem ruch w dolnym pomieszczenia. Na stalowych biurku przy kilku zwalonych na ziemie maszynach, siedział mężczyzna ubrany w biały fartuch. Kiwał się delikatnie, dlatego praktycznie był nie widoczny z tego miejsca.
Pomyślałem, że jeżeli teraz ruszę się szybko to może zdążę go przesłuchać za nim wtargną tutaj ludzie Gasvoh’a. To był dobry pomysł, zwarzywszy na to, że należały mi się jakieś odpowiedzi, zwłaszcza na temat tego co z ze mną zrobili.

Szybko otworzyłem duże drzwi i powoli zacząłem schodzić w dół. Znów koło moich stóp świeciły się znajome czerwone światełka, jednak mgiełka w tym miejscu była gęściejsza i a powietrze stawało się co raz cięższe.

Po chwili przystanąłem.

Przed drzwiami które na pewno prowadziły do pomieszczenia z zbiornikami leżał brudny mężczyzna z obciętą głową. To na pewno nie był niemiecki żołnierz ani też żaden cywil. Jego ciuchy były poszarpane i mokre. Z wielu bezużytecznych części jak na przykład samochodowego błotnika, zrobiony miał naramiennik na którym dwoma kolorami, białym i czerwonym, widniały dwie litery AK.
Ten skrót uderzył we mnie jak młot w rozgrzany do czerwoności pręt.

-Armia Krajowa? Ten człowiek należał do Armii Krajowej?-

Nie czekając długo, przeszukałem go dokładnie. Miał przy sobie podobnie zmodyfikowany mp40 i jeden magazynek. Po chwili znalazłem jakąś książeczkę, to były chyba jego dokumenty. Papiery zostały wystawione przez Podziemne Rząd Niepodległej Polski. Nie mogłem uwierzyć w to co przeczytałem dalej. Ostatni wpis do książeczki miał datę 5 października 1957 roku.

- Co ten mężczyzna robił na ostatnim poziomie tego kompleksu? Jak się tutaj dostał? Jak chciał stąd uciec? Gdzie się podziało 16 lat? -

Tyle pytań a żadnej odpowiedzi. Ta układanka musiała mieć swoje rozwiązanie, dlatego rozejrzałem się dookoła tym razem bardzo uważnie i powoli. Wreszcie w świetle delikatnych czerwonych lampek zauważyłem na wysokości dwóch metrów otwarty, prawie nie widoczny lufcik wentylacyjny. Rozmiar pasował na człowieka. W tym samym momencie zrozumiałem dlaczego ten człowiek stracił głowę. Stalowa, ciężka krata od wylotu musiała spaść w momencie wybuchu i wstrząsu. Biedak pewnie sięgał po coś…

Podskoczyłem i złapałem za skórzany pasek który wisiał z wentylacji. Po chwili ciężka i masywna torba uderzyła mi w ręce automatycznie wyślizgując się na schody. Zajrzałem do środka. Wewnątrz znajdowały się gotowe do detonacji materiały wybuchowe.
Ten człowiek pewnie miał za zadanie wysadzić ów kompleks w powietrze, lecz niestety los napisał inny scenariusz.

Puki co nie słyszałem jeszcze nadchodzących szwabów więc od razu przebrałem się w współczesny mundur wojska polskiego. Wyglądałem w nim pewnie jak śmieciarz który wyminął się z powołaniem wojskowego. Ale skoro tak teraz wyglądała Armia Krajowa, ja wyglądać inaczej nie zamierzałem. Wziąłem plecak i szybko wbiegłem do pomieszczenia z doktorkiem.
Szkop dalej nerwowo kołysał się siedząc na metalowym biurku i mówił coś do siebie. Wtedy doszło do mnie, że nic z niego nie wyciągnę, zwłaszcza, że nie znam tak dobrze niemieckiego. W Anglii trenowali mnie jako człowieka do zadań specjalnych ale nie szpiega. Nauczyli mnie wiele z rzemiosła wojny, ale nie języka wroga. Do tego byli szkoleni inni ludzie, inni Polacy.
Dlatego musiałem znaleźć inne źródło informacji. Przeszukawszy więc wszystkie biurka zebrałem pokaźną stertę notatek naukowych. Wtedy poczułem, że muszę zrobić coś jeszcze. Wypakowałem ładunki wybuchowe i położyłem je w kilku różnych miejscach pomieszczenia. Papiery włożyłem do pustej torby którą przewiesiłem przez bark i nastawiwszy zapalnik na dwadzieścia minut wyszedłem na schody.

Po kilku chwilach byłem już w kanale wentylacyjnym, czołgając się w stroną z które prawdopodobnie wyszedł Akowiec.

Serce waliło mi co raz szybciej razem z uciekającymi minutami. Gdy czołgając się nie widziałem końca tunelu wentylacyjnego w głowie uderzało z całą siłą pytanie.

-Czy zdążę? –
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#12
II Patrol

W ostatnim momencie wygramoliłem się z kanału wentylacyjnego aby po chwili paść ogłuszonym od wybuchu. Leżałem na ziemi, przykryty kawałkami betonu i piachu, może jakieś kilka godzin. Miałem niesamowite szczęście bo okazało się, że wszystko to działo się w nocy. Więc gdy oprzytomniałem był jasny i pogodny poranek.

Rumowisko, tyle zostało po tym laboratorium. Jeżeli ktokolwiek mógł przeżyć sam wybuch, już nigdy nie wydostanie się spod tego betonowego kurhanu. Wokół mnie prócz efektów eksplozji, rosły wysokie iglaste drzewa. Ja sam leżałem gdzieś niedaleko jednego z nich, przykryty ziemią i elementami wentylacji.

W końcu, po kilkunastu minutach obserwacji i sprawdzania czy wszystko jest ze mną w porządku. Powoli podniosłem się z ziemi i sprawdziłem wyposażenie. Mp40 przetrwał ucieczkę jak i dodatkowy magazynek w bocznej kieszeni pancerza. Prócz tego, przy sobie nie posiadałem właściwie nic. Rozglądając się tak dookoła za jakimiś przydatnymi rzeczami które mógł wyrzucić wybuch, dostrzegłem niedaleko kilku ludzi, ubranych podobnie do mnie. Szli bardzo powoli i uważnie. Położyłem się delikatnie na brzuchu i obserwowałem co wydarzy się dalej.

-Paweł, Mirek gdyby przeżył już by do nas wrócił. To jest nie rozważne aby szukać jego ciała w tych zgliszczach. Przecież w każdej chwili mogą przyjechać czarne diabły – szemrał pod nosem, środkowy mężczyzna.

-Zamknij się! Nikt nie potwierdził ani nie poinformował nas o jego śmierci. A skoro obiekt wyleciał w powietrze, to znaczy, że udało mu się dostać do środka i podłożyć ładunki. – Odparł stanowczo mężczyzna idący na przedzie.

-No dobra, ale to nie jest powód dla którego mamy zakładać, że jego tutaj znajdziemy. I obojętnie czy żywego czy martwego.-

-Kwestionujesz moją decyzje?-

-Sierżancie, z całym szacunkiem… -Niestety więcej nikt już nic nie powiedział, bo gdy lekko podczołgiwałem się aby lepiej słyszeć ich rozmowę, pękła jedna z gałęzi pod brzuchem. Patrol stanął w jednej chwili i wszyscy spokojnie położyli się na ziemi.

Byłem tym zaskoczony, ale najbardziej zaskoczyło mnie to, że po kilku minutach usłyszałem tylko cichy szept i odbezpieczany pistolet.

- Jeden Twój ruch, a na nic ci się zda ten kradziony pancerz, bratku.-


Po tym zdarzeniu, reszta potoczyła się bardzo szybko. Zasłonili mi oczy i idąc w milczeniu prowadzili przez kilka godzin. Nie zadawali żadnych pytań ani nie rozmawiali ze sobą. Wiedzieli, że jeżeli mają do czynienia ze szpiegiem, każda nawet zbędna informacja, może kosztować bardzo wiele.

Wreszcie gdy poczułem pod stopami beton, po kilku minutach posadzili mnie na krześle. Potem zostawili samego, związując ręce i stopy. Było znacznie chłodniej niż wcześniej. Do tego czułem pod nosem znajomy zapach zgnilizny. „Albo zwierze albo człowiek.” Pomyślałem.

W moim położeniu czas wydawał się nieistniejącym prawem które jak legenda umknęło gdy nie było dowodów na jego istnienie. Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć ile minęło czasu od momentu wprowadzenia mnie do tego pomieszczenia.

Gdy oczy zaczęły się same zamykać a organizm już nie tylko domagał się jedzenia ale i snu, z tego letargu otrząsnęły mnie zbliżające się kroki. To były może dwie a może trzy osoby. W tym stanie w jakim się znajdowałem wszystko wydawało się bez znaczenia. Dlatego nie przywiązywałem uwagi do niczego co było po prostu niepotrzebne.

Jednak moja oportunistyczna postawa na nic się zdała, gdy mocne uderzenie z pięści w twarz, powaliło mnie razem z krzesłem na ziemie. Ktoś mnie podniósł i znów, tylko tym razem z skopa w brzuch. Poszybowałem z krzesłem jakieś pół metra i tak się z nim położyłem jak leciałem. Przez narastający ból i głód słyszałem tylko oddalające się kroki. Sen mimo dręczonego mnie cierpienia zjawił się jak mój prywatny wybawca. Zasnąłem, chodź uczucie przerażenia i bezsilności cały czas igrało w moim umyśle. Próbowałem zebrać jeszcze raz resztki sił i spróbować urwać się z tej niedoli, lecz byłem zbyt zmęczony i głodny aby wskrzesić chociaż trochę energii na jakikolwiek zryw.

Obudził mnie zapach jakiegoś jedzenia i głos kobiety. Nie pamiętam co mówiła gdyż prawdę mówiąc byłem tak obolały i zmarnowany, że moje skupienie cały czas zajmowało się wszech ogarniającym bólem. Potem, po chwili, czułem jak małe palce wkładają mi do ust jakieś gorące kawałki czegoś co smakowało trochę jak kurczak, lecz zapach był całkowicie inny. Zacząłem z ledwością przeżuwać, nawet smakowało. Później dostałem kubek wody, który te same palce przechylały mi do gardła. Kilka minut później kobieta odeszła a do pomieszczenia wkroczyła tylko jedna para butów. Na pewno miały twardą podeszwę, to akurat było słychać wyraźniej.

- Nie wiem kim jesteś, ale na pewno nie jesteś jednym z nas. Nie wiem skąd się tu wziąłeś, ale na pewno nie jesteś tutejszy. I nie wiem też skąd kurwa miałeś pancerz kaprala Mirka! Ale za to na pewno wiem, że nie wzbudzasz zaufania. A nawet gdybyś wzbudzał, i tak byśmy pierw Cie skopali a potem zaczęli się zastanawiać z której strony frontu się urwałeś. – Poczułem w powietrzu dym z papierosa.

- Więc zanim zamienimy Twoją łysą łepetynę w krwawą miazgę, a moi koledzy zaczną czyścić swoje buty z resztek Twojego mózgu, wpierw odpowiesz na szereg pytań które Ci zadam. A może, kto wie, nie zginiesz tak szybko. Czy jest to dla Ciebie wystarczająco jasne?-

Słyszałem wyraźnie co ten człowiek do mnie mówił. Pytanie które zadał było pierwszym testem który miał mnie sprawdzić. Sprawdzić czy jestem uległy czy może potrafię kłamać, a może jestem tutaj z innego powodu. Tyle można się dowiedzieć z poziomu głosu, z mowy ciała, z ułożenia zdań rozmówcy. Że wprawny szpieg czy doświadczony wojskowy psycholog, który wie czego szuka w więźniu, jest w stanie wyciągnąć z pierwszego zdania nawet fundamentalne i trafne stwierdzenia na temat przesłuchiwanego. Domyślałem się tego, ale nie zamierzałem kłamać czy bawić się w jakiś durne gierki. Byłem w czarne dupie, a świadomość tego, że spałem w jakiś dziwny sposób kilkanaście lat, powodowała samoistną niechęć do czegokolwiek co mogło by sprawić iż moje cierpienie mogło by się przedłużać w jakikolwiek sposób. Po prostu byłem tym wszystkim zmęczony.

- Tak, rozumiem.-

cdn.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#13
Od razu po mojej odpowiedzi, mężczyzna podniósł mnie z podłogi i odsłonił oczy. Stał naprzeciwko, ubrany w luźne szare spodnie, sweter i czarny płaszcz. Był lekko siwiejący, a jego Twarz rozdzierał grymas znudzenia który przebijał się przez kłęby dymu, tlącego się w jego ustach, papierosa. Rozejrzałem się szybko po pomieszczeniu. Miałem racje. Kołomnie leżało ciało podobne do tych w laboratorium. Było ubrane w czarny, bardzo mocno poniszczony, mundur. Jego twarz była zmasakrowana, a po obrażeniach od razu można było dociec, że ktoś naprawdę długo w nią kopał. Samo pomieszczenie było prawdopodobnie fragmentem jakiegoś większego budynku. Dach posiadał liczne dziury a na ścianach grzyb przejmował co raz to większe połacie terenu.

Nieznajomy ustawił dodatkowe krzesło naprzeciwko mnie i siadając, zapytał.
- Kim jesteś?- Zaciągnął się papierosem.
- To jest nieistotne i tak nie uwierzysz.
- Co robiłeś w laboratorium?
- Starałem się z niego wydostać.
- Skąd się tam wziąłeś?
- I tak mi nie uwierzysz... – Czułem jak narasta we mnie bezsilność, jeżeli nawet powiedział bym całą prawdę, to i tak by mi nie uwierzył.
Mężczyzna skipował papierosa na ziemię i nadal wpatrując się we mnie, wyprostował plecy.
- Może i masz rację. Prawdopodobnie wszystko co tylko byś mi próbował powiedzieć, było by dla mnie kłamstwem
-… tak myślałem.
- Ale to nie zmienia faktu, że chce i muszę się dowiedzieć kim jesteś i co Ty tam robiłeś. No i najważniejsze. Skąd u diabła miałeś na sobie pancerz jednego z naszych?
- Znalazłem go razem z ciałem.
- Jakim ciałem?- Jego oczy zaiskrzyły. Zgarbił się i gasząc papierosa o ziemię, zastygł.
- To było ciało jakiegoś mężczyzny
- Był martwy?
-Miał obcięto głowę.
Mężczyzna skrzywił się
- A w jaki sposób ją stracił?
- Prawdopodobnie gdy wchodził na korytarz kompleksu przez wentylacje, ciężka stalowa krata spadła na jego szyję.
-A Ty ubrałeś jego zakrwawiony pancerz?-
- Tak, zgadza się.- Prawda w tym przypadku była jak najbardziej prawdopodobna.

Mój rozmówca zamyślił się. Żar wypalał resztki tytoniu.
-Jeżeli zależy Ci na własnym życiu, dam Ci szanse. Wykonasz to co powiem, a wtedy będziemy mogli zacząć wszystko od samego początku, łącznie z małym kredytem zaufania. Na dzień dzisiejszy jesteś dla mnie szpiegiem lub, w najlepszym przypadku, nieznajomym którego możemy w każdej chwili zastrzelić albo zakatować na śmierć, mając przy tym nadzieje, że przed nią, zrobisz nam dobry uczynek i zdradzisz parę ciekawych informacji na temat Diabłów. Czy to co powiedziałem jest dla Ciebie jasne?
- Tak.
- No to słuchaj mnie bardzo uważnie… -

Następnego dnia zwieźli mnie do małego miasteczka. Przez całą drogę miałem zasłonięte oczy i związane kończyny. Może i nie obawiali się mojej ucieczki, ale na pewno nie zamierzali kusić losu. W czasie wczorajszej rozmowy dowiedziałem się o celu mojej misji oraz obietnicy nieuchronnej śmierci jeżeli postanowię uciec czy nie wykonać prawidłowo zadania.
Mianowicie w małym miasteczku „Źródło Patryka”, działa kret diabłów. Diabły z kolei, jak to objaśnił mi w skrócie człowiek w płaszczu, to niedobitki oddziałów niemieckich trzeciej rzeszy. Głównie złożone z resztek SS jak i zwyczajnej piechoty. Ten agent od jakiegoś czasu, skutecznie sabotuje oraz utrudnia pracę wywiadowczą jak i logistyczną, blokując i podpierniczając ładunki żywności jak i innych potrzebnych przedmiotów. Jest na tyle nieznośny, że dowództwo AK postanowiło go usunąć. I właśnie to będzie moim sprawdzianem.

Problem w tym, że do tej misji nie otrzymałem żadnej broni, żadnych wskazówek ani niczego co chociaż minimalnie mogło by mi ułatwić osiągnięcie celu. A żeby tego było mało, zostałem nafaszerowany jakąś trucizną która w ciągu najbliższego tygodnia wyśle mnie do piachu. Chyba, że do tego czasu uda mi się załatwić kreta i skontaktować się z komórką bojową AK. Mogłem jednak nie gryźć tego mięcha i nie popijać wodą… .

Jedynie z czego mogę się cieszyć to to, że żyję i mam jakąś alternatywę.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości