Zaczął się huśtać.
Świat kołysał się razem z nim. Powoli, jakby w ociąganiu obrazy to szły na przód, to po chwili się cofały. I tylko od czasu do czasu przymykał oczy by za chwilę otworzyć je szerzej niż zwykle.
Nagle zaczęły zachwycać go otaczające rzeczy. Niebo nie było tym samym niebem, podłoga tą samą podłogą. Tylko słońce wciąż świeciło jak zwykle - jasno, stawiając za wszystkim pociągłe, pokraczne cienie. Widział nadzwyczaj wyraźnie i feerie barw igrały z jego oczami w nieznośnej grze.
Od czasu do czasu podrygiwał nóżką w jakimś rytmie do niesłyszalnej melodii. W głowie kłębiło się tysiące myśli, które co chwila odbierały mu oddech tylko po to, aby za sekundę wepchnąć go do płuc ze zdwojoną siłą.
Ach cóż to była za gracja! Nonszalancko rozluźniony, z krawatem na szyji bujał się kilka stóp nad ziemią. I wydawać by się mogło, że wszystkie problemy, wszystkie smutki zostały pod nim. Że depcze ich niewidzialne głowy z przekornym uśmiechem dziecka.
I nagle zobaczył mgłę. Nachalna, zasnuła mu wzrok i oddzieliła go od otaczającego świata.
I gdy ostatni wdech nie dał rady wedrzeć się do płuc szeroko wytrzeszczył oczy żałując. Nie było już krawata, ni rytmu, uśmiechu. Potoczyła się tylko zimna łza po purpurowym policzku.
Powoli zapadając się w sobie, jednak rozpaczliwie zamarzył o krześle - tak skrzętnie odepchniętym spod stóp pare chwil temu...
Świat kołysał się razem z nim. Powoli, jakby w ociąganiu obrazy to szły na przód, to po chwili się cofały. I tylko od czasu do czasu przymykał oczy by za chwilę otworzyć je szerzej niż zwykle.
Nagle zaczęły zachwycać go otaczające rzeczy. Niebo nie było tym samym niebem, podłoga tą samą podłogą. Tylko słońce wciąż świeciło jak zwykle - jasno, stawiając za wszystkim pociągłe, pokraczne cienie. Widział nadzwyczaj wyraźnie i feerie barw igrały z jego oczami w nieznośnej grze.
Od czasu do czasu podrygiwał nóżką w jakimś rytmie do niesłyszalnej melodii. W głowie kłębiło się tysiące myśli, które co chwila odbierały mu oddech tylko po to, aby za sekundę wepchnąć go do płuc ze zdwojoną siłą.
Ach cóż to była za gracja! Nonszalancko rozluźniony, z krawatem na szyji bujał się kilka stóp nad ziemią. I wydawać by się mogło, że wszystkie problemy, wszystkie smutki zostały pod nim. Że depcze ich niewidzialne głowy z przekornym uśmiechem dziecka.
I nagle zobaczył mgłę. Nachalna, zasnuła mu wzrok i oddzieliła go od otaczającego świata.
I gdy ostatni wdech nie dał rady wedrzeć się do płuc szeroko wytrzeszczył oczy żałując. Nie było już krawata, ni rytmu, uśmiechu. Potoczyła się tylko zimna łza po purpurowym policzku.
Powoli zapadając się w sobie, jednak rozpaczliwie zamarzył o krześle - tak skrzętnie odepchniętym spod stóp pare chwil temu...
"Człowiek nigdzie naprawdę nie był, póki nie wróci do domu."