Jestem padnięty. Tyrałem całą dniówkę. Najpierw wybierałem resztki wiedzy, która by pozwoliła uruchomić komputer i znaleźć pośród kilkunastu ikonek pasjansa, potem skupiałem się niezmiernie, żeby ponad sto razy przybić w odpowiednim miejscu pieczątkę, pomiędzy wyszukiwałem słów, z których można by zbudować choćby najprostszy komunikat. Na kilka dłuższych zdań wykorzystałem cały werbalny zasób. I tak osiem godzin. Najwyższy czas odpocząć. Nie znajdując wolnego miejsca przesuwam kilku szarych, patrzących nieruchomym, pustym wzrokiem kolegów. Zasmucająco drętwych. Wspominam, jak niegdyś dzieliliśmy się pracą, godzinami przewodziliśmy bodźce nerwowe, robiliśmy zakłady o największą ilość dendrytów, urządzaliśmy konkursy na najbardziej oryginalny kształt ciała. Dbaliśmy wspólnie o nasze górzyste, niewielkie M2. Dziś na przekształconym w nizinę terenie zostałem sam.
Zaczęło się zupełnie niewinnie, kiedy Ridge po raz kolejny wyznawał miłość Brooke. I zapewniał, że te kilkanaście kochanek nic dla niego nie znaczy. Dwuminutowe stopklatki, pokazujące na przemian wymowne spojrzenie mężczyzny i pełną euforii twarz kobiety miały ostatecznie przekonać o szczerości wyznawanej po raz kilkudziesiąty pierwszej miłości. W końcu nastąpiła zapowiedź ekscytującego ciągu dalszego w kolejnym odcinku. Serial ten oglądaliśmy od kilku lat. Wskutek naporu miliardowego tłumu byłem zawsze rozpłaszczony na tęczówce ulubionej lewej gałki. Wtedy nie uważałem tych kilkunastu minut zastoju w pracy za niebezpieczne. Jednak to był dopiero początek…
-Tato, przestań! - woła córka. –Jak ty się odzywasz do ojca!?! - upomina ją matka. Wspominam jeden ze ściślej powiązanych logiką fragmentów dialogu nowego serialu, na który od kilku miesięcy regularnie organizowany był nasz czas. To swoisty dokument, autentyczny począwszy od fabuły, bohaterów, na rozmowach skończywszy. Co więcej, kamera rejestruje dziejące się tragedie w czasie rzeczywistym ich występowania. Skąd wiadomo u kogo i kiedy warto się zjawić, bo będzie rozgrywał się widowiskowy dramat? To już telewizyjna tajemnica. Faktem jest, iż profesjonalizm aktorów rzeczywiście pozwala wierzyć, że oto patrzymy na ekranową pracę zawodowego cukiernika, blacharza, czy kasjerki. I tak w programach typu: „Pamiętniki z urlopu” , „Dlaczego ja, a nie ona!” poznawaliśmy problemy pana Zdzisia, kuzyna Tomka, byliśmy świadkami „skoków w bok” pięćdziesięcioletniego nauczyciela. Śledziliśmy romans Tadeusza z ciotką szwagra kuzynki, ujawniony przez babcię koleżanki brata jej sąsiadki. Łatwo nie było. Każdy radził sobie z poznawanymi historiami jak mógł, w końcu jednak zaczęły pojawiać się pierwsze ofiary śmiertelne. Po jednym tylko odcinku ze swoistego wzruszenia padło kilka milionów moich szarych kolegów. Wielu, mimo że przetrwało, nie potrafiło dalej żyć. Rozpoczęła się fala samobójstw. Szare, zdesperowane ciałka zdecydowanym szarpnięciem odklejały się od kory mózgu i rzucały w kierunku żuchwy.
Ci, którzy wciąż się trzymali, każdego popołudnia poznawali „swoje” nowe, ulubione seriale. Kolejne były rozprawy sądowe. Także od początku do końca prawdziwe. Naturalność świadków, świetna gra oskarżonych i ich poziom wypowiedzi skutecznie przekonywały o braku reżyserii. Nie było wątpliwości, że żaden z bohaterów nie ćwiczył wcześniej swojej kwestii. Pamiętam jedną z bardziej ambitnych wypowiedzi świadka, skierowaną do oskarżyciela posiłkowego: „Ja tego nie zrobiłem! Bo jak bym mógł to zrobić? Przecież bym nie mógł! Więc nie zrobiłem! Rozumiesz, szmato?!?”. Cóż za ekspresja, jaka niesamowita gradacja emocji! Nic dziwnego, że zakręciło się nam wtedy w głowach. Ja nawet straciłem przytomność, a kiedy się ocknąłem spostrzegłem, że padły wszystkie szare jednostki odpowiedzialne za myślenie abstrakcyjne. Jeśli nie poległyby wtedy, spotkałoby je to zapewne podczas oglądania nowego, policyjno – detektywistycznego dokumentu. Najprawdopodobniej w pamiętnej scenie, kiedy goniący złodzieja policjant miał już delikwenta na wyciągnięcie ręki, jednak w ostatniej chwili zatrzymał się i dał przestępcy uciec. Jakby przypomniał sobie, że miał go złapać dopiero pod koniec odcinka, który miał trwać przecież jeszcze dwadzieścia minut!
Szarych istotek ubywało z każdym filmowym popołudniem, pracy również było coraz mniej. Zasób słów się zawężał, wymagania stawiane przez nasz ludzki zakład pracy drastycznie malały. Część towarzyszy, pozbawionych obowiązków umierała z nudów, większość traciła życie wskutek serialowych tortur. Jako następna padła jednostka odpowiedzialna za planowanie działań. Po kilku tygodniach w stanie krytycznym znalazły się grupy pisania i czytania. Miały wprawdzie szansę na powrót do zdrowia, potonęły jednak tragicznie w rwącym nurcie zimnego piwa. Straciłem w sumie blisko piętnaście miliardów znajomych. Zostało nas dwóch. I kiedy myśleliśmy, że już nic nie jest w stanie nas pokonać, tragiczna śmierć Hanki, spowodowana zderzeniem z kartonami, odebrała mi ostatniego towarzysza...
Zostałem tylko ja. Jestem ostatnią szarą komórką. Nie wiem jak długo jeszcze przetrwam, bo rozwijający się w organizmie serialowy wirus okazuje się głupi… śmiertelnie. Wprawdzie naukowcy mówią o możliwości powrotu do życia martwej komórki, jednak zdają się większą szansę dawać pracownikom małpiego mózgu. Kiedy przestraszono poddane badaniu zwierzęta, efektywność odradzania się ich szarych komórek spadła o jedną trzecią. W ludzkim przypadku stres mógłby obniżać efektywność regeneracji do zera, bo przecież wystraszona komórka małpy to pikuś w porównaniu ze stresem, jaki przeżywa komórka ludzka w starciu z „z życia wziętym” serialem. Dlatego też pewnie nikogo nie udało mi się odratować. Za każdym razem, kiedy podejmowałem próby reanimacji kolegów, oni zobaczywszy kątem jeszcze dobrze nie otwartego oka kolejny sezon „Spraw beznadziejnych”, ponownie schodzili na zawał. Ja póki co mam lekką gorączkę. Po trzeciej jednak godzinie wysłuchiwania problemów Pawła, Mietka i Zdzisia z Jaworza zaczyna kręcić mi się w głowie. W końcu omdlewam i wypadam z namiotu móżdżku. W ostatniej chwili łapię się jedynej zachowanej fałdy. Pot spływa mi po szarym ciele, kończyny drżą z wysiłku. Nie wytrzymuję. Lecąc bezwładnie w stronę szczęki uświadamiam sobie, że odmóżdżyłem się bezpowrotnie…
Zaczęło się zupełnie niewinnie, kiedy Ridge po raz kolejny wyznawał miłość Brooke. I zapewniał, że te kilkanaście kochanek nic dla niego nie znaczy. Dwuminutowe stopklatki, pokazujące na przemian wymowne spojrzenie mężczyzny i pełną euforii twarz kobiety miały ostatecznie przekonać o szczerości wyznawanej po raz kilkudziesiąty pierwszej miłości. W końcu nastąpiła zapowiedź ekscytującego ciągu dalszego w kolejnym odcinku. Serial ten oglądaliśmy od kilku lat. Wskutek naporu miliardowego tłumu byłem zawsze rozpłaszczony na tęczówce ulubionej lewej gałki. Wtedy nie uważałem tych kilkunastu minut zastoju w pracy za niebezpieczne. Jednak to był dopiero początek…
-Tato, przestań! - woła córka. –Jak ty się odzywasz do ojca!?! - upomina ją matka. Wspominam jeden ze ściślej powiązanych logiką fragmentów dialogu nowego serialu, na który od kilku miesięcy regularnie organizowany był nasz czas. To swoisty dokument, autentyczny począwszy od fabuły, bohaterów, na rozmowach skończywszy. Co więcej, kamera rejestruje dziejące się tragedie w czasie rzeczywistym ich występowania. Skąd wiadomo u kogo i kiedy warto się zjawić, bo będzie rozgrywał się widowiskowy dramat? To już telewizyjna tajemnica. Faktem jest, iż profesjonalizm aktorów rzeczywiście pozwala wierzyć, że oto patrzymy na ekranową pracę zawodowego cukiernika, blacharza, czy kasjerki. I tak w programach typu: „Pamiętniki z urlopu” , „Dlaczego ja, a nie ona!” poznawaliśmy problemy pana Zdzisia, kuzyna Tomka, byliśmy świadkami „skoków w bok” pięćdziesięcioletniego nauczyciela. Śledziliśmy romans Tadeusza z ciotką szwagra kuzynki, ujawniony przez babcię koleżanki brata jej sąsiadki. Łatwo nie było. Każdy radził sobie z poznawanymi historiami jak mógł, w końcu jednak zaczęły pojawiać się pierwsze ofiary śmiertelne. Po jednym tylko odcinku ze swoistego wzruszenia padło kilka milionów moich szarych kolegów. Wielu, mimo że przetrwało, nie potrafiło dalej żyć. Rozpoczęła się fala samobójstw. Szare, zdesperowane ciałka zdecydowanym szarpnięciem odklejały się od kory mózgu i rzucały w kierunku żuchwy.
Ci, którzy wciąż się trzymali, każdego popołudnia poznawali „swoje” nowe, ulubione seriale. Kolejne były rozprawy sądowe. Także od początku do końca prawdziwe. Naturalność świadków, świetna gra oskarżonych i ich poziom wypowiedzi skutecznie przekonywały o braku reżyserii. Nie było wątpliwości, że żaden z bohaterów nie ćwiczył wcześniej swojej kwestii. Pamiętam jedną z bardziej ambitnych wypowiedzi świadka, skierowaną do oskarżyciela posiłkowego: „Ja tego nie zrobiłem! Bo jak bym mógł to zrobić? Przecież bym nie mógł! Więc nie zrobiłem! Rozumiesz, szmato?!?”. Cóż za ekspresja, jaka niesamowita gradacja emocji! Nic dziwnego, że zakręciło się nam wtedy w głowach. Ja nawet straciłem przytomność, a kiedy się ocknąłem spostrzegłem, że padły wszystkie szare jednostki odpowiedzialne za myślenie abstrakcyjne. Jeśli nie poległyby wtedy, spotkałoby je to zapewne podczas oglądania nowego, policyjno – detektywistycznego dokumentu. Najprawdopodobniej w pamiętnej scenie, kiedy goniący złodzieja policjant miał już delikwenta na wyciągnięcie ręki, jednak w ostatniej chwili zatrzymał się i dał przestępcy uciec. Jakby przypomniał sobie, że miał go złapać dopiero pod koniec odcinka, który miał trwać przecież jeszcze dwadzieścia minut!
Szarych istotek ubywało z każdym filmowym popołudniem, pracy również było coraz mniej. Zasób słów się zawężał, wymagania stawiane przez nasz ludzki zakład pracy drastycznie malały. Część towarzyszy, pozbawionych obowiązków umierała z nudów, większość traciła życie wskutek serialowych tortur. Jako następna padła jednostka odpowiedzialna za planowanie działań. Po kilku tygodniach w stanie krytycznym znalazły się grupy pisania i czytania. Miały wprawdzie szansę na powrót do zdrowia, potonęły jednak tragicznie w rwącym nurcie zimnego piwa. Straciłem w sumie blisko piętnaście miliardów znajomych. Zostało nas dwóch. I kiedy myśleliśmy, że już nic nie jest w stanie nas pokonać, tragiczna śmierć Hanki, spowodowana zderzeniem z kartonami, odebrała mi ostatniego towarzysza...
Zostałem tylko ja. Jestem ostatnią szarą komórką. Nie wiem jak długo jeszcze przetrwam, bo rozwijający się w organizmie serialowy wirus okazuje się głupi… śmiertelnie. Wprawdzie naukowcy mówią o możliwości powrotu do życia martwej komórki, jednak zdają się większą szansę dawać pracownikom małpiego mózgu. Kiedy przestraszono poddane badaniu zwierzęta, efektywność odradzania się ich szarych komórek spadła o jedną trzecią. W ludzkim przypadku stres mógłby obniżać efektywność regeneracji do zera, bo przecież wystraszona komórka małpy to pikuś w porównaniu ze stresem, jaki przeżywa komórka ludzka w starciu z „z życia wziętym” serialem. Dlatego też pewnie nikogo nie udało mi się odratować. Za każdym razem, kiedy podejmowałem próby reanimacji kolegów, oni zobaczywszy kątem jeszcze dobrze nie otwartego oka kolejny sezon „Spraw beznadziejnych”, ponownie schodzili na zawał. Ja póki co mam lekką gorączkę. Po trzeciej jednak godzinie wysłuchiwania problemów Pawła, Mietka i Zdzisia z Jaworza zaczyna kręcić mi się w głowie. W końcu omdlewam i wypadam z namiotu móżdżku. W ostatniej chwili łapię się jedynej zachowanej fałdy. Pot spływa mi po szarym ciele, kończyny drżą z wysiłku. Nie wytrzymuję. Lecąc bezwładnie w stronę szczęki uświadamiam sobie, że odmóżdżyłem się bezpowrotnie…
ami-zprzymruzeniemoka.blogspot.com