23-02-2013, 15:15
Jeszcze jesienią pomagałam kuzynowi w lekcjach
I powstało coś takiego.
Miłego czytania ^^
Wracając ze szkoły, brnąłem w zaspach po kolana. Zupełnie przemoczone spodnie i buty ziębiły mnie, przyprawiając o dreszcze. Szczękałem zębami, pokonując kolejne metry w kierunku domu. Zatrzymując się na przejściu dla pieszych, strzepnąłem śnieg z ubrania.
Zielone. Z przyzwyczajenia przeskakiwałem po białych pasach, unikając czarnych. Uświadamiając to sobie, uśmiechnąłem się w duchu. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, gdy zaczęło mi się robić ciemno przed oczyma. Oparłem się o mur przy chodniku, oddychając ciężko. Czując pot występujący na czoło, opuściłem powieki, tracąc przytomność.
Otwierając oczy, oślepiło mnie zielone światło. Przymknąłem je, próbując zrozumieć, gdzie jestem. Szare ściany, szara podłoga… I to szmaragdowe światło, przyprawiające o ból w klatce piersiowej. Próbowałem zrobić krok do przodu, jednak uderzyłem w coś na wzór niewidzialnej ściany, rażącej prądem. Odrzucony do tyłu, westchnąłem ciężko. Chciałem jak najszybciej wydostać się z tego miejsca i wrócić do domu.
Widząc jakąś postać nadchodzącą od strony światła, wykrzyknąłem w jej stronę.
- Kim jesteś?! Co ja tutaj robię?! Wypuśćcie mnie!
- Witaj ziemianinie. Spokojnie, nie chcemy ci zrobić krzywdy. A przynajmniej nie teraz- zarechotała nadchodząca w moją stronę osoba. Dziewczyna była cała zielona, świecąca. Oczy jej, umiejscowione na długich antenkach, spoglądały na mnie złowrogo. - Jesteś nam potrzebny do testowania broni wobec ludzi. Od wieków planujemy atak na waszą cywilizację.
- Co?!- krzyknąłem, uderzając z całej siły w przeszkodę, która, o dziwo, pękła pod moim naciskiem.- Nigdy na to nie pozwolę!
Rzuciłem się w stronę światła, ignorując tajemniczą postać. Naciskając po drodze guziki, których pełno było na ścianach, uruchomiłem czerwony alarm. Światło przygasło. Mogłem teraz zobaczyć, co takiego się w nim ukrywało. Były to niewielkie drzwi do mojego świata, widziałem za nimi park, szkołę, a nawet przejście dla pieszych. Bez wahania rzuciłem się w ich stronę, krzycząc do goniących mnie obcych „do widzenia”. Chwilę potem leżałem już na polanie w okolicach kościoła.
Granatowy statek poderwał się do góry, chwiejąc we wszystkie strony. Wspiąwszy się na wysokość kilkudziesięciu metrów, wybuchł, obrzucając mnie metalowymi odłamkami. Reszta zdążyła spłonąć jeszcze w powietrzu.
Przerażony, skoczyłem na równe nogi i w biegu pokonałem drogę do domu. Rzuciłem plecak w kąt, zamykając się w pokoju. Dopiero w godzinę później zdobyłem się na odwagę, aby opuścić mój azyl i zapytać babci, co sądzi o mojej przygodzie.
- Wiesz kochany, że obcy porwali i mnie, gdy byłam małą dziewczynką? I dziadka, a nawet twojego kuzyna!
- Ale czego oni od nas chcieli? Mówili mi, że…
- Nie bój się, nic nam nie mogą zrobić- uśmiechnęła się, czochrając mnie po głowie.- Myślę, że czują się samotni we wszechświecie, a wśród nas szukają ludzi, którzy ich zrozumieją. Wspominałam ci o tym, że ani dziadek, ani Tomek nie rozumieli ich mowy?
- Nie… Co masz na myśli, babciu?- zapytałem zaciekawiony.
- Nie drąż tego, kochanie. Po prostu o nich zapomnij, zapewne już tutaj nie wrócą po niespodziance, jaką im zgotowałeś- zaśmiała się, a ja dołączyłem do niej. Chwilę potem oboje skręcaliśmy się ze śmiechu.
Choć wiedziałem, że to nie jest koniec moich przygód, obiecałem babci, że sam nigdy nie będę drążył tej sprawy, jeśli nie będzie to konieczne. Nie chciałem jej zawieść, ale obce cywilizacje wydawały mi się tak ciekawe i tak… zielone, że czułem przerastającą mnie potrzebę odwiedzenia ich. Jednak co ja, Simon, mogłem sam zdziałać? Przecież nie trzymałem pod poduszką kluczyków do statku galaktycznego…
I powstało coś takiego.
Miłego czytania ^^
Wracając ze szkoły, brnąłem w zaspach po kolana. Zupełnie przemoczone spodnie i buty ziębiły mnie, przyprawiając o dreszcze. Szczękałem zębami, pokonując kolejne metry w kierunku domu. Zatrzymując się na przejściu dla pieszych, strzepnąłem śnieg z ubrania.
Zielone. Z przyzwyczajenia przeskakiwałem po białych pasach, unikając czarnych. Uświadamiając to sobie, uśmiechnąłem się w duchu. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, gdy zaczęło mi się robić ciemno przed oczyma. Oparłem się o mur przy chodniku, oddychając ciężko. Czując pot występujący na czoło, opuściłem powieki, tracąc przytomność.
Otwierając oczy, oślepiło mnie zielone światło. Przymknąłem je, próbując zrozumieć, gdzie jestem. Szare ściany, szara podłoga… I to szmaragdowe światło, przyprawiające o ból w klatce piersiowej. Próbowałem zrobić krok do przodu, jednak uderzyłem w coś na wzór niewidzialnej ściany, rażącej prądem. Odrzucony do tyłu, westchnąłem ciężko. Chciałem jak najszybciej wydostać się z tego miejsca i wrócić do domu.
Widząc jakąś postać nadchodzącą od strony światła, wykrzyknąłem w jej stronę.
- Kim jesteś?! Co ja tutaj robię?! Wypuśćcie mnie!
- Witaj ziemianinie. Spokojnie, nie chcemy ci zrobić krzywdy. A przynajmniej nie teraz- zarechotała nadchodząca w moją stronę osoba. Dziewczyna była cała zielona, świecąca. Oczy jej, umiejscowione na długich antenkach, spoglądały na mnie złowrogo. - Jesteś nam potrzebny do testowania broni wobec ludzi. Od wieków planujemy atak na waszą cywilizację.
- Co?!- krzyknąłem, uderzając z całej siły w przeszkodę, która, o dziwo, pękła pod moim naciskiem.- Nigdy na to nie pozwolę!
Rzuciłem się w stronę światła, ignorując tajemniczą postać. Naciskając po drodze guziki, których pełno było na ścianach, uruchomiłem czerwony alarm. Światło przygasło. Mogłem teraz zobaczyć, co takiego się w nim ukrywało. Były to niewielkie drzwi do mojego świata, widziałem za nimi park, szkołę, a nawet przejście dla pieszych. Bez wahania rzuciłem się w ich stronę, krzycząc do goniących mnie obcych „do widzenia”. Chwilę potem leżałem już na polanie w okolicach kościoła.
Granatowy statek poderwał się do góry, chwiejąc we wszystkie strony. Wspiąwszy się na wysokość kilkudziesięciu metrów, wybuchł, obrzucając mnie metalowymi odłamkami. Reszta zdążyła spłonąć jeszcze w powietrzu.
Przerażony, skoczyłem na równe nogi i w biegu pokonałem drogę do domu. Rzuciłem plecak w kąt, zamykając się w pokoju. Dopiero w godzinę później zdobyłem się na odwagę, aby opuścić mój azyl i zapytać babci, co sądzi o mojej przygodzie.
- Wiesz kochany, że obcy porwali i mnie, gdy byłam małą dziewczynką? I dziadka, a nawet twojego kuzyna!
- Ale czego oni od nas chcieli? Mówili mi, że…
- Nie bój się, nic nam nie mogą zrobić- uśmiechnęła się, czochrając mnie po głowie.- Myślę, że czują się samotni we wszechświecie, a wśród nas szukają ludzi, którzy ich zrozumieją. Wspominałam ci o tym, że ani dziadek, ani Tomek nie rozumieli ich mowy?
- Nie… Co masz na myśli, babciu?- zapytałem zaciekawiony.
- Nie drąż tego, kochanie. Po prostu o nich zapomnij, zapewne już tutaj nie wrócą po niespodziance, jaką im zgotowałeś- zaśmiała się, a ja dołączyłem do niej. Chwilę potem oboje skręcaliśmy się ze śmiechu.
Choć wiedziałem, że to nie jest koniec moich przygód, obiecałem babci, że sam nigdy nie będę drążył tej sprawy, jeśli nie będzie to konieczne. Nie chciałem jej zawieść, ale obce cywilizacje wydawały mi się tak ciekawe i tak… zielone, że czułem przerastającą mnie potrzebę odwiedzenia ich. Jednak co ja, Simon, mogłem sam zdziałać? Przecież nie trzymałem pod poduszką kluczyków do statku galaktycznego…
The Earth without art is just eh.