Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Hśdk - Kryzys wieku trzeciego, czyli smród Średniowiecza
#1
Kryzys wieku trzeciego. Jest to dobre sformułowanie, jeżeli je odnieść do ludzi aktywnych zawodowo, nagle przeniesionych na emeryturę. Człowiek przeżywający kryzys wieku trzeciego, sprawia wrażenie będącego jedną nogą w trumnie. Jeżeli się nie przełamie, nie zdefiniuje życia na nowo, koniec następuje szybko, pozostawiając bliskim bagaż myśli ponurych. Chyba też dlatego prawie siedemdziesięcioletni okres, począwszy od śmierci krwawego Septymiusza Bassianusa, zwanego dalej Karakallą, aż do wstąpienia na tron wielkiego Dioklecjana, nazywany jest często kryzysem wieku trzeciego. Ówczesne cesarstwo wzorem emeryta, którego nie zmogły lata, przezwyciężyło kryzys, zdefiniowało na nowo swoją tożsamość i dopiero wiek — półtora wieku później, weszło w stan permanentnej agonii, o której z przymrużeniem oka możemy powiedzieć, że trwa do dzisiaj.

Kolejny artykuł, który dla wielu znowu nie będzie tekstem o Średniowieczu. Panie i Panowie, świat nie jest skomplikowany, świat nie jest aż taki zły. Ja go postrzegam w ten sposób właśnie, ktoś inny — inaczej. Czasami dobrze jest stanąć ponad chmurami i zobaczyć więcej, zobaczyć odmiennie.

Szukałem, znalazłem, napisałem.

Kryzys wieku trzeciego, czyli smród Średniowiecza

...kiedy nikt się nie spodziewał

W którym miejscu na skali czasu umieścić początek Średniowiecza? Historycy kruszą kopie, teraz jakby trochę mniej, jednak kilka dekad temu... Ziemia drżała, krew płynęła szeroką strugą, a odcięte głowy toczyły się po schodach co bardziej nobliwych uniwersytetów. Z natłoku symboli i zdarzeń ciężko wybrać coś na tyle istotnego, aby dostateczna ilość mądrych ludzi jednoznacznie opowiedziała się za konkretną datą. Panuje powszechne przekonanie, że Cesarstwo Rzymskie zniknęło niepostrzeżenie, choć agonia była długa i męcząca. Tak, jak zawartość tego artykułu.

Za grabarzy imperium powszechnie uważa się Germanów. Do wyobraźni przemawiają opisy Wiecznego Miasta plądrowanego przez hordy Alaryka. Spektakularny i głośny upadek zawsze wzbudzi ciekawość gawiedzi. Dyskusje odnoszące się do spektakularnego i głośnego upadku zawsze będą gorące. Kiedy jednak rzeczy idą normalnym torem, instytucje państwowe funkcjonują mniej lub bardziej prawidłowo, kiedy innymi słowy nic się nie dzieje, historia zaczyna być domeną śmiertelnie nudnych badaczy przeszłości, zamkniętych w swoich zakurzonych skryptoriach zwanych dzisiaj gabinetami. W pierwszych wiekach naszej ery zarówno Germanie jak i Rzymianie robili wszystko, aby historia owych czasów była jak najciekawsza.

Ale skąd się wzięli Germanie w granicach imperium? Pomijając ciągłe konflikty starożytnych Rzymian z tymi, którzy mieszkali na północy, możemy stwierdzić, że ludy germańskie żyjące na terenie dzisiejszej Francji, Niemiec czy Austrii, już w drugim wieku naszej ery zostały spacyfikowane. Wojny rzecz jasna toczyły się stale, jednak daleko od granicy Imperium wyznaczonej w owym czasie przez Dunaj i Ren. Wtedy też na wschodniej rubieży pojawili się Goci, czyli plemiona germańskie, które los przez wiele lat rzucał z jednego krańca Europy na drugi. I wtedy zaczęła się ta właściwa wędrówka ludów. Ale wówczas, Rzymianie mieli do czynienia nie tylko z wrogimi najazdami, nie tylko ze zbójeckimi wyprawami w poszukiwaniu łupów, ale również z najzwyklejszą w świecie emigracją zarobkową. Po prostu dobrze żyło się w miastach Rzymskich za czasów Flawiuszy i Antoninów czy nawet później, kiedy administracja rzymska zaczęła się rozprzestrzeniać jak morowe powietrze i mnożyć jak wszy w utytłanym kubraku.

Spoglądam na tych, którzy obecnie napływają do Europy, falą może niespecjalnie szeroką, ale za to wzbudzającą ogromne emocje. Pomijając element nastawiony roszczeniowo, ten najbardziej głośny i upierdliwy, motywacja przybyszów jest dokładnie taka sama, jak dwa tysiące lat temu: znaleźć bezpieczne miejsce do życia. No cóż, w drugim wieku naszej ery starożytni byli znacznie lepiej niż my przygotowani do przyjmowania uchodźców. Antyczny socjał, który zwykliśmy określać sformułowaniem "chleba i igrzysk", nie wymagał monstrualnych a złodziejskich urzędów. Element roszczeniowy kończył na targach niewolników, ewentualnie jako przekąska dla mniej lub bardziej dzikich zwierząt w ramach owych igrzysk. Nie odbiegam od prawdy twierdząc, że odsetek zadowolonych był znacznie większy niż dzisiaj.

Pogląd, że to Goci zlikwidowali cesarstwo i podzielili się jego ziemiami jest upraszczaniem sprawy aż do bólu. Zasadne natomiast są wciąż toczące się spory o to, czy podstawowe przyczyny upadku imperium starożytnych Rzymian miały charakter wewnętrzny, czy też spowodowane były niesprzyjającym układem sił geopolitycznych. Argumentem przemawiającym za złą koniunkturą międzynarodową były niewątpliwie ciągłe wojny, jakie toczyły się w granicach rzymskiego państwa. Pojawiły się nowe siły, konkurencyjne w stosunku do władzy Rzymu czy Konstantynopola i co gorsza "konkurencyjność" owych sił nie sprowadzała się wyłącznie do przewagi militarnej. Wewnętrzną, przez wielu uważaną za przyczynę najistotniejszą, było załamanie się systemu ekonomicznego cesarstwa. Ja zdecydowanie odrzucam taką koncepcję. Dla mnie ekonomiczny krach (a raczej seria katastrof) nie jest przyczyną. Jest skutkiem... jednym z wielu. Z mojego punktu widzenia głównym (jeżeli nie jedynym) powodem upadku była totalna niewydolność aparatu państwowego. Konkurencyjność ludów z północy nie polegała na tym, że tłukli Rzymian. Przeważająca większość mieszkańców rzymskich prowincji koniec końców poszła za Germanami, bo ci potrafili znacznie lepiej i nieco łagodniej rządzić.

Mam wrażenie, że wielcy tego świata, z którymi przyszło nam (dość pechowo) żyć w jednym miejscu i czasie, takiej myśli nigdy do siebie nie dopuszczą. Boję się. Pomiędzy starożytnością, a współczesnością dostrzegam oczywiste analogie, jednak w krajobrazie brakuje mi ludu, który mógłby spełnić rolę Germanów, chociaż i dzisiaj chętnych do położenia łapy na starym kontynencie nie brak.

Przyczyn ówczesnego kryzysu szukam wewnątrz Imperium. Najazdy germańskie, czy ciężkie walki z Persją, były raczej skutkiem niż przyczyną. Sąsiedzi Rzymu, widząc rozkład i słabość państwa, które wszystkich i wszystko trzymało za pysk od stuleci, w możliwości uszczknięcia czegoś dla siebie, dostrzegali nie lada okazję. Tak czy inaczej w piątym wieku naszej ery struktury i zależności międzyludzkie, w jakich przyszło funkcjonować mieszkańcom niemal wszystkich prowincji cesarstwa, różniły się diametralnie od tego, co wyznaczało kształt państwa dwieście lat wcześniej. Różniły się również znacząco od tych, które nastały dwieście lat później. Te właśnie różnice, a nie jakieś konkretne zdarzenie, określa wątpliwą granicę pomiędzy starożytnością i czasami nowożytnymi.

Krąg kamienny

Praprzodkowie Germanów przybyli na tereny dzisiejszej Europy w drugim tysiącleciu przed naszą erą, czyli w czasach, kiedy Rzymu nie było na mapach, a mapy, o ile w ogóle można je tak nazwać, w niczym nie przypominały map dzisiejszych. Niejeden wódz rzymski doszedł do najwyższych godności w państwie dzięki sławie i uznaniu, jakie stawało się udziałem tych, którzy pokonywali plemiona Germańskie. W społeczności germańskiej wodzami, a potem królami, zostawali ci, którzy legionom rzymskim sprawili krwawą łaźnię. Praktyka stosowana przez kilkaset lat, konsekwentnie przez obie strony, pozwoliła ustalić na Renie i Dunaju granice wpływów. Nie należy pochopnie zakładać, że po zaistnieniu wyraźnej granicy ustały walki. Mniejsze i większe potyczki miały miejsce przez cały wiek pierwszy i drugi. Był to okres, kiedy Cesarstwo zaczęło powoli tracić swój rozpęd przechodząc od podbojów do defensywy. W tym samym czasie plemiona gockie, wśród których zaczęto potem wyróżniać Wizygotów i Ostrogotów rozpoczęły wielkie wędrowanie. Maszerując na południe przez tereny państw nadbałtyckich, Polski i zachodnie rubieże Rosji, pozostawiały za sobą słynne kręgi kamienne, które rozsiane po Niżu Europejskim możemy i dzisiaj oglądać.

Uczucie niesamowitości ogarnia człowieka, kiedy pochmurnym wieczorem, stanie w Kaszubskich Odrach, sam na sam z tajemnicą swoich przodków sprzed bez mała dwóch tysięcy lat. Szumi sosnowy las, tak samo jak szumiały przedwieczne puszcze i bory. Nieodległa szosa już nie zakłóca ciszy. Czas stanął. Czas odwrócił swój bieg. Po jednej stronie granicy — kilkanaście głazów ułożonych w regularny okrąg, po drugiej gigantyczne łuki akweduktów, budowle sięgające chmur. Po jednej stronie prosty lud, dopiero co mający za sobą etap wspólnoty pierwotnej, po drugiej kilka tysięcy lat dziedzictwa od epoki faraonów poczynając. Po jednej, luźne watahy uzbrojonych bardzo rozmaicie wojowników po drugiej — karne legiony i sztuka wojenna doprowadzona do perfekcji. Różnice tak wielkie, że termin dysproporcja sił wydaje się niewłaściwy.

A jednak...

Nieuchronność i oczywistość

Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I od pieniędzy, a raczej od ich braku w imperialnym skarbcu, zaczęły się kłopoty, które na początku trzeciego wieku dostrzegali nieliczni. Karakalla, po wymordowaniu najbliższej rodziny, musiał za wszelką cenę odzyskać utracony image. Zrobił więc rzecz bez precedensu. Nadał obywatelstwo rzymskie wszystkim wolnym ludziom zamieszkującym imperium. Przynależność do imperialnej wspólnoty miała w śródziemnomorskim świecie dużą wartość. Najbardziej spektakularnym dowodem jest tutaj przypadek arabskiego króla Palmyry, niejakiego Odeona. Na początku trzeciego wieku jego współpraca z Rzymem zrobiła się tak serdeczna, że cała palmyreńska familia przyjęła obywatelstwo rzymskie. Czym innym było jednak powiększenie establishmentu o kilkadziesiąt osób, a czym innym radykalna zmiana stosunków prawnych na obszarze znacznie przekraczającym rozmiar któregokolwiek z europejskich krajów. Liczba obywateli wzrosła z około sześciu do trzydziestu kilku milionów. Jak łatwo policzyć "bycie Rzymianinem" uległo dewaluacji do kilkunastu procent swojej poprzedniej wartości. Nie byłoby w tym niczego złego gdyby nie fakt, że tej większej liczbie obywateli rzymskich wydało się zasadne utworzenie większej ilości rozmaitych instytucji. Taki stan rzeczy napędził do niespotykanych rozmiarów najpierw korupcję, a zaraz potem inflację. Urzędy traciły na sile, ale mnożyły się z szybkością karaluchów. Władza ulegała decentralizacji, podatki rosły w zawrotnym tempie, a poziom życia spadał na łeb, na szyję. Tylko jedna instytucja nie straciła nic ze swojej siły — armia.

"Żyj w zgodzie z bratem i bogać żołnierzy — resztę możesz olać". Takich to (w bardzo swobodnym tłumaczeniu) rad udzielił Karakalli jego ojciec Septymiusz Sewer. Pierwszą wskazówkę młody cesarz zignorował zupełnie. W drugim roku panowania zabił swojego brata Getę. Pomimo, że drugiej zasady przestrzegał rygorystycznie, zginął zamordowany przez wojskowych, w wyprawie przeciwko Persom. Teraz już wypadki potoczyły się niezwykle szybko.

Pierwszym źródłem problemów, jakie doświadczyli Rzymianie, stały się plemiona Ostrogotów, czyli po polsku — wschodnich Gotów. Przywędrowali oni z północy nad Morze Czarne i w latach trzydziestych rozpoczęli swoją batalię przeciwko zasobnemu w bogactwa Imperium. Był to czas, kiedy młody cesarz Aleksander Sewer próbował otrząsnąć się z kurateli swojej mamusi i zacząć rządzić samodzielnie. Załagodził konflikt na linii cesarz-senat i zdawało się przez moment, że normalność wraca powoli. Złudzenie. Pomniejszenie roli armii w sprawowaniu władzy, a przede wszystkim pogarda, jaką żywili wojskowi dla osoby cesarza, zakończyły się spiskiem i zamordowaniem imperatora. Na jego miejsce, legiony wysunęły kandydaturę Maksyminusa Traka. Pochodził, jak wskazuje przydomek, z Tracji, z nizin społecznych. Potężnej postury, sprawny żołnierz, nie został uznany przez senat przede wszystkim z powodu swego lekceważącego stosunku do cywilnych instytucji Rzymu. Jemu nie przeszkadzało to zbytnio, ale wśród senatorów wrzało. Jeżeli taki troglodyta może zostać cesarzem, to znaczy, że każdy może! Niedoczekanie! Lekceważąc fakty (nowy cesarz raz za razem odnosił nad Germanami efektowne zwycięstwa), senatorowie zaczęli kombinować, jak pozbyć się parweniusza. Maksyminusowi, nieufnemu i podejrzliwemu z natury, szajba odbiła kompletnie. W swoim postępowaniu przypominał nieco Stalina, tyle, że Koba Dżugaszwili Matuszką Rassiją potrząsał, siedząc w Moskwie, w stolicy, podczas gdy Trak nie odważył się postawić nogi w Rzymie i zarządzał imperium z obozu w Sirmium (dzisiaj znajduje się tam serbskie miasto Sremska Mitrovica).

Po trzech latach przepychanek natury spiskwo-podatkowej, poziom życia znacznie się pogorszył. Sytuacja w państwie wymagała radykalnych rozwiązań. Koniec końców senat do spółki z prowincjami afrykańskimi, wysunął inną kandydaturę na cesarza. Namiestnik Afryki Sędziwy Makrus Antoniusz Gordian stanowił kwintesencję rzymskości... przynajmniej z punktu widzenia arystokracji i co ważniejsze miał dorosłego syna, również Gordiana. Pomysł był dobry, jednak nie wzięto po uwagę drobiazgu, że trzeci legion, jedyna w tamtym regionie siła militarna, znajduje się pod dowództwem oddanego Trakowi Kapeliana. Sytuację pogarszał fakt, że żołnierz Kapelian nie przepadał za wyrafinowanym intelektualistą... ze wzajemnością. Afrykańskie rządy obu Gordianów trwały bardzo krótko, niespełna trzy tygodnie. Syn zginął w bitwie, ojciec popełnił samobójstwo. Senatorowie, bynajmniej niezrażeni, wybrali kolejnych dwóch cesarzy (mieli władać kolegialnie) i kontynuowali walkę.

Obciążenia podatkowe, kłopoty finansowe i wielce uciążliwe a krwawe oblężenie zbuntowanej Akwilei doprowadziły Maksyminusa do utraty popularności w armii. Taki stanrzeczy oznaczał śmierć w trybie gwałtownym. Imperator został zgładzony w roku 238.

W tym samym roku ziemie Cesarstwa Rzymskiego najechali Goci posiłkowani przez dackie plemię Karpów i zdobyli Istropolis w Mezji. Rzymianie zabsorbowani walką o władzę (w roku 238 do cesarskiego koryta pretendowała rekordowa liczba sześciu kandydatów) obiecali płacić coroczny trybut i najeźdźcy wycofali się za Dunaj. Był to pierwszy sygnał dla Barbarzyńców, że wszechpotężne Imperium można bić i można z tego czerpać korzyści. Oczywiście upokarzający pokój nie trwał długo. Trybutu i tak nie płacono. W Cesarstwie nastąpiło coś, co przez różowe okulary można było postrzegać, jako chwilowe uspokojenie nastrojów. Do władzy doszedł kolejny Gordian (trzeci z kolei), obwołany cesarzem przez legiony wnuk Gordiana pierwszego. Poślubił on córkę swojego wodza¬ Tymizyteusza. Tymizyteusz, póki życia mu stało, skutecznie tłumił zapędy barbarzyńców. Po jego śmierci nastąpił kolejny zamach stanu. Do władzy doszedł kolejny dowódca — Filip, zwany z racji swojego pochodzenia Arabem. Rozszerzył on poczet cesarzy rzymskich o reprezentanta plemion bliskiego wschodu, ale była to jego jedyna zasługa. Władza cesarska nad całością Imperium (czytaj nad całą armią Rzymu) stała się fikcją. W różnych prowincjach funkcjonowało kilku "antycesarzy" — dowódców wyniesionych do wątpliwej godności przez swoje legiony. Nic więc dziwnego, że dziesięć lat po pierwszej wyruszyła następna wyprawa Gotów. Tym razem, oprócz Karpów, akces do złupienia Rzymu zgłosiły plemiona Tajfalów, Peukinów i... Wandalów. Wyprawa zaczęła i skończyła się na długim, nieudanym oblężeniu twierdzy Marcianopolis (dzisiaj Presław). W międzyczasie armia Rzymu pozbyła się zarówno Filipa Araba, jak i jego syna — panującego wspólnie z ojcem Filipa Drugiego.

Zawsze, kiedy czytam o wydarzeniach pierwszej połowy trzeciego wieku przypomina mi się scena z filmu "Potop". Pan Teleszyński, grający Bogusława Radziwiłła, wyłuszcza panu Olbrychskiemu, czyli Kmicicowi, ogólną teorię Rzeczpospolitej, która jak podstaw czerwonego sukna... Czyni to głosem beznamiętnym, który w chorążym orszańskim powinien wzbudzić poczucie nieuchronności nadchodzących wydarzeń. Takim samym tonem przemawiają dzisiaj rozmaitej maści mądrale, twierdząc, że wszystko będzie coraz bardziej "made in China", że rozwój technologii pogłębi stopień inwigilacji szarego obywatela, że globalizacja jest jedyną drogą, że zabójstwo iluś tam osób było "naturalną konsekwencją", a nie zabójstwem, że globalne ocieplenie wymaga, aby...

Nieuchronność?

Myślę, że osiemnaście wieków temu w takim samym tonie rozmawiano, o konieczności nałożenia podatków, zgładzenia tego czy innego dostojnika, obwołania się cesarzem, czy też podjęcia działań, które stały w ewidentnej sprzeczności z interesem publicznym, ale napychały kabzę kanaliom najgorszego sortu. Raz na jakiś czas w zakamarkach umysłów ludzkich gubi się oczywistość, człowiek zaczyna wierzyć w nieuchronność i mamy... to, co mamy.

Vomunt ut edant, edunt ut vomant — szaleństwa krąg.

Następny cesarz, Decjusz, zasłynął tym, że rozpoczął prześladowania chrześcijan. Pomimo złej opinii, jaką cieszył się wśród wyznawców Chrystusa, trzeba przyznać, że w roku 250 skutecznie przeciwstawił się Gotom, kiedy to po raz kolejny najechali Mezję. Kontrofensywa cesarska spowodowała wyparcie Karpów z Dacji, a następnie pogrom Gotów pod Nikopolis. Barbarzyńcy zdołali jeszcze zdobyć Philippopolis (Płowdiw) i ukatrupić większość mieszkańców. Kolejna bitwa rozegrała się w okolicach miasta Abbritus. Tym razem cesarz się nie popisał. Fatalnemu dowodzeniu przypisują historycy klęskę Rzymian. Na polu bitwy poległ zarówno Decjusz, jak i jego syn. Historycy chrześcijańscy upatrywali w tym widomy znak gniewu bożego. Kolejny układ "pokojowy" był jeszcze bardziej upokarzający dla tych, którzy nie tak dawno pretendowali do władzy nad światem. Najeźdźcy opuścili wprawdzie terytorium Cesarstwa, ale zatrzymali łupy. Rzym zobowiązał się ponownie do płacenia trybutu. Największym problemem dla imperium była jednak nie utrata prestiżu na arenie międzynarodowej, a chroniczny brak silnej władzy, która stawiłaby czoła ciągłym najazdom. Treboniusz Gallus, nowy cesarz, który zawarł ów haniebny układ, cieszył się władzą przez niecałe dwa lata. Emilianus, jego zabójca i następca, panował trzy miesiące. W roku 253 do władzy doszedł Walerian.

Nie tylko wojna odcisnęła swoje piętno na ponurych czasach trzeciego wieku. Okres zapoczątkowany śmiercią obu Decjuszy, miał się zaznaczyć w historii czymś znacznie gorszym. Czarna pani rozpoczęła swoje żniwo. Najpierw pojawiała się wysoka gorączka. Potem przychodziła wysypka i zgon w ciągu kilku dni. Choroba dopadała coraz większą liczbę osób. Nie rozgraniczała pomiędzy biednymi a bogatymi, pospólstwem i arystokracją. Tak wyglądała codzienność italskich miast począwszy od roku 251. To, co kiedyś nazywano plagą Antoninusa, powróciło w najmniej korzystnej chwili. Niecałe stulecie wcześniej, przywleczone przez oddziały walczące w Mezopotamii, przez piętnaście lat (165-180) dziesiątkowało mieszkańców Europy. Historia lubi się powtarzać. Przez półtorej dekady, aż do roku 266, zaraza — prawdopodobnie jakaś odmiana ospy, będzie szaleć po wielu prowincjach. Szacuje się, że w okresie największego nasilenia epidemii w samym Rzymie umierało dziennie pięć tysięcy osób.

Krwawy zamęt wokół cesarskiego tronu stanowił zaproszenie nie tylko dla Germanów, ale również dla innych ludów, znacznie groźniejszych i lepiej zorganizowanych niż barbarzyńcy ze wschodu. Zaraza nikogo nie odstraszyła, najazdy trwały. W 254 kolejna wyprawa dotarła aż do greckich Tessalonik, podchodząc na niebezpieczną bliskość rdzennych ziem Półwyspu Apenińskiego. W roku 258 legiony rzymskie wycofały się z Dacji. Rzymianie zaczęli oddawać pole, a prawdziwe klęski miały dopiero nadejść. Persja, wiek wcześniej pokonana przez Trajana, stanęła na nogi. Dynastia Sasanidów, konkretnie Król Szapur, poczuł się już dostatecznie silny, i rzucił rękawicę Rzymowi. Katastrofa nastąpiła w roku 260 pod Edessą. Imperator Walerian dostał się do niewoli. Upojony zwycięstwem Szapur, poniżał Pierwszego Rzymianina, podkreślając w oczach plebsu swoją potęgę. Podania głoszą, jakoby wsiadał na konia po cesarskim grzbiecie. W niewoli Walerian dokonał żywota.

Przez następne osiem lat władzę sprawował Galienus, syn Waleriana. Na jego szczęście, zaraza w końcu wygasła, a napór barbarzyńców skierował się nieco bardziej w kierunku wschodnich prowincji cesarstwa. Nie zakończyło to bynajmniej ciągłej szarpaniny. Oprócz ustawicznych starć i negocjacji z Germanami, całe panowanie Galienusa upłynęło pod znakiem walki z uzurpatorami, których przez ostatnie kilkanaście lat zamętu namnożyło się ponad miarę. Głównym przeciwnikiem cesarza był Postumus, dowodzący legionami w Galii. Rewolta Postumusa miała miejsce w tym samym roku, co klęska pod Edessą. Rozpoczęła się zdobyciem Kolonii, pojmaniem i straceniem cesarskiego syna Saloninusa. Oczywiście w takiej sytuacji o żadnych układach pomiędzy Galienusem, a Postumusem nie mogło być mowy. Tytuł, który ten drugi sobie przypisywał, stawał prawowitemu cesarzowi ością w gardle. Niemniej jednak uzurpator potrafił przez dziewięć lat skutecznie zabezpieczać granice zachodnich prowincji przed najeźdźcami zza Renu, a legalny cesarz daleki był od stawiania wszystkiego na jedną kartę i zniszczenia rywala za wszelką cenę. Organizm państwowy, któremu przewodził Postumus, nosi w historii nazwę Imperium Galliarum. Bo też i było to imperium rzymskie. Rzymskie pod każdym względem, ze wszystkimi rzymskimi instytucjami i problemami, które w owym wieku ponurym trapiły imperialne społeczeństwo.

— Moja chata z kraja — powiedział kiedyś pewien chłop, a kilka dni później wilki zagryzły mu owce. Gdyby stanął przeciwko wilkom ramię w ramię z innymi mieszkańcami wioski, zapewnie nic takiego by się nie wydarzyło. Nieszczęścia trzeciego wieku miały podobną genezę. Imperium, biorąc pod uwagę różnorodność zamieszkujących je ludów, stanowiło od dobrych dwustu lat zadziwiającą jedność. Czas opisywanych tutaj wydarzeń zaznaczył się gwałtownym wzrostem partykularyzmów.

— Dlaczego — pytano się — cesarz broni prowincji naddunajskich, a nas, mieszkańców Galii, pozostawia własnemu losowi?

Od takich pytań, do Imperium Galliarum krótka wiodła droga. Całe Średniowiecze wydaje się być powielaniem owej postawy: cesarz jest bardzo daleko i my, poddani knezia Bolka Długouchego mamy w dupie problemy, z jakimi boryka się nasz sąsiad kneź Dreptak z Ciążyna. Wiele wysiłku trzeba było włożyć, wiele czasu i krwi musiało upłynąć, zanim Polak, Niemiec czy Francuz zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jest Polakiem, Niemcem czy Francuzem, zanim zaczął sobie zdawwać sprawę z konsekwencji, jakie z owego faktu wynikają. Czy można się dziwić, że Średniowiecze trwało tysiąc lat z okładem? Dziwić się można, jednak takiego stanu rzeczy za nieuchronność uznawać nie warto. Zbyt wiele trzeba później zapłacić.

Za czasów panowania Galienusa, na szerszą skalę rozpoczął się proces wykorzystywania plemion germańskich do rozwiązywania wewnętrznych problemów państwa. W ten to sposób, w latach sześćdziesiątych drugiego stulecia plemię Hurulów czasem łupiło bezwzględnie prowincje rzymskie, a czasem, jako sojusznicy, ogrzewali się w blasku cesarskiego majestatu i łupili tych, których Rzym w łaskawości swojej uznał za wartych złupienia... Dwieście lat później Hurul Odoaker usunie z tronu ostatniego cesarza zachodu.

Galienus, pomijając armię, nie cieszył się popularnością. Jego stosunki z senatem wyglądały delikatnie rzecz ujmując nienajlepiej, choć przyczyny konfliktu były zupełnie inne niż w przypadku Maksyminusa Traka. Intelektualista, a przy tym dobry wódz, zdawał sobie sprawę z impotencji senatu, jako ośrodka władzy. Do sprawowania rządów wykorzystywał z niezłym skutkiem klasę średnią. Zaowocowało to bardzo negatywną oceną tego władcy, jaką pozostawiły po sobie burzliwe lata sześćdziesiąte wieku trzeciego. Chrześcijańscy historiografowie również nie okazali należytej wdzięczności panującemu, który zaraz na początku swego panowania zakończył urzędowe prześladowanie wyznawców Chrystusa i nakazał zwrot wcześniej zagrabionego majątku. Jak widać przed wiekami, podobnie jak i dzisiaj, można było mieć wszystkie atuty, ale bez solidnych public relations ani rusz.

Nie doceniono również faktu, że w swojej działalności dyplomatycznej cesarz okazał się wcale skuteczny, choć tutaj o ocenę jednoznaczną trudno. Na mocy układów z Odeonem — władcą prowincji oddzielającej wschodnie połacie Imperium od państwa perskiego, zapewnił sobie sojusznika, który krótko, ale skutecznie, chronił go przed perską agresją. Odeon władca Palmyry był wnukiem wspomnianego już Odeona, tego samego, który tak skwapliwie przyjmował pół wieku wcześniej obywatelstwo rzymskie. Teraz imperium słabło, sojusznicy i owszem obywatelstwo rzymskie mieli w cenie, ale za swoją przyjaźń żądali coraz więcej. Czuli się coraz bardziej samodzielni.

Kolejny spisek w armii zakończył się śmiercią Galienusa w marcu roku 268. Był to czas, kiedy do wyższych wojskowych zaczęło wreszcie docierać, że jeszcze kilka lat takiej destabilizacji na szczytach władzy i imperium, którego tysiąclecie istnienia hucznie obchodzono za czasów Filipa Araba, przestanie istnieć. Zgromadzenie wojskowych zwanych Protectores (dzisiaj powiedzielibyśmy — sztab armii) wybrało spośród swojego grona Klaudiusza — człowieka silnego. Mniejsza o to czy maczał on palce w zabójstwie swego poprzednika. Nie było czasu na zastanawianie się nad takimi "subtelnościami". W 269 roku na Cesarstwo wyruszyła wielka gocka wyprawa. Klaudiusz okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Nad Niszem Goci ponieśli druzgocącą klęskę. Senat nadał zwycięzcy szumny tytuł Gothicus Maximus. W ten sposób odróżniamy tego Klaudiusza od panującego w pierwszym wieku innego Klaudiusza (tego od Mesaliny). Władcę z trzeciego wieku historia pamięta, jako Klaudiusza Gockiego. Pokonani Goci wycofali się za Dunaj i do roku 375 większych wypraw na ziemie Cesarstwa nie zanotowano. Pojedyncze napady były łatwo tłumione, a Goci ofiarnie posiłkowali wojska rzymskie w wyprawach wojennych. Klaudiusz wprawdzie nie pożył długo umierając w roku 270 na dżumę, ale za to był jednym z niewielu władców owego okresu, który zmarł śmiercią naturalną.

Przez następne piętnaście lat Rzym miał siedmiu cesarzy, z których na szczęście Aurelian i Probus panowali odpowiednio pięć i sześć lat wykazując się przy tym zdolnościami, które umożliwiły przetrwanie państwa. Panowanie Aureliana zaznaczyło się w historii końcem odrębności Galii i końcem królestwa Palmyry.

Galijscy następcy Postumusa okazali się Rzymianami z krwi i kości. Żaden z władców Imperium Galliarum nie zmarł śmiercią naturalną. Bunty przeciwko panującym w Galii władcom wybuchały równie często jak przeciwko władzy w Rzymie. Tetrykusa — czwartego z kolei cesarza-uzurpatora dopadł Aurelian pod Catalaunum (sto pięćdziesiąt kilometrów na wschód od dzisiejszego Paryża). Być może w wyniku zakulisowych układów Tetrykus wraz z synem dobrowolnie oddał się do niewoli. Posłużył potem jako rekwizyt we wspaniałym tryumfie Aureliana. Jednakże, jak mówią źródła, nie wiodło mu się najgorzej, a jego synek w późniejszym okresie dochrapał się nawet miejsca w senacie. Ech, ten dyskretny urok arystokracji.

Upadek Palmyry był bardziej ponury. Odeon został zamordowany i w wyniku wewnętrznych rozgrywek do władzy doszła jego żona — Zenobia, piękna królowa pięknego miasta. Niezależna w matrymonialnym tego słowa znaczeniu, postanowiła się uniezależnić politycznie. Tutaj jednak zawiodła ją zarówno kobieca intuicja jak i chłodne kalkulacje. Aurelian szybko i sprawnie rozprawił się z palmyreńską armią. Królowa trafiła do niewoli. Ją samą spotkał los podobny do losu Tetrykusa. Swą osobą uświetniła tryumf cesarza, a potem żyła w Wiecznym Mieście długo i... szczęśliwie? Nie wiadomo. W każdym razie faktem jest, że z pięknej Palmyry zostały gruzy.

Istotnym osiągnięciem Aureliana było otoczenie Rzymu murami. Ruiny aureliańskiego dzieła można podziwiać do dzisiaj. Świadczą one o przezorności cesarza, a przede wszystkim świadczą o potędze gospodarczej Imperium, które wstrząsane niepokojami przez pół wieku, atakowane z zewnątrz i wyniszczone przez zarazę, z łatwością zdobyło się na wysiłek, który dla kolejnych kilkudziesięciu pokoleń wydawał się nie tylko nieosiągalny, ale wręcz abstrakcyjny.

W wyniku kilku gwałtownych i krwawych zmian na tronie do władzy doszedł Probus — kolejny wielki i tragiczny władca tamtej epoki. Jakość militarnych sukcesów zastąpił ilością, trzeba przyznać imponującą. Najbardziej jednak istotnym posunięciem Probusowej polityki było masowe osiedlanie pokonanych Germanów na terenach wyludnionych przez zarazę i wojny. Czy było to posunięcie dobre czy złe — trudno dyskutować. Na pewno jednak cała ta akcja miała większy wpływ na kształt dzisiejszej Europy niż wszystkie zwycięstwa Probusa razem wzięte. Okoliczności jego śmierci dobitnie podkreślają charakter tamtych czasów. Chcąc w okresie pokoju znaleźć legionistom jakieś zajęcie inne od korzystania z wdzięków kobiet i plądrowania okolicy, w której stacjonowali, nakazał im kopać rów odwadniający okolice miasta Sirmium. Żołnierze się zbuntowali i cesarz, choć cieszył się wielkim mirem w armii, został zamordowany. Absurdalne, ale prawdziwe. Jedyne, co mi przychodzi w związku z tym faktem do głowy, to konkluzja, że Rzym w takiej formie musiał przestać istnieć. Musiał i koniec.

Kiedy kolejny cesarz — Karus zginął w wyniku uderzenia pioruna w roku 283, współczesnym zdawało się, że jakieś fatum zawisło nad Imperium. Pieniądz cały czas tracił na wartości, a władza coraz częściej leżała na ulicy. Prefekt pretorianów zabijał cesarza, zajmował jego miejsce i ginął z ręki kolejnego prefekta. Ten dramatyczny scenariusz z mniejszymi lub większymi różnicami powtarzał się przez siedemdziesiąt lat. Prefekta Apera zabił dla odmiany młody dowódca gwardii cesarskiej. Nazywał się Diokles.

Nikt z patrzących na tę ponurą ceremonię nie zdawał sobie sprawy, że jest świadkiem początków nowej epoki. Ten, który przebił mieczem serce Apera, był jednym z wielu dowódców kierujących potężną machiną wojenną cesarstwa. Kiedy w roku 284 siedział już na cesarskim tronie, porzucił swoje stare imię. Dał się poznać światu jako Dioklecjan. W historii chrześcijaństwa kojarzony jest on z największą falą prześladowań, jaka spadła zarówno na ortodoksyjnych wyznawców Chrystusa jak i na manichejczyków. Z drugiej strony trzeba przyznać, że przez następne dwadzieścia lat człowiek ten, z podziwu godną konsekwencją, stawiał na nogi instytucje Imperium. Przekształcił świat rzymski i przywrócił cesarstwu sens istnienia.

Tytułu niniejszego rozdziału tłumaczyć nie zamierzam, ale podobnież wszystko, co po łacinie powiesz, brzmi mądrze.

Smród Średniowiecza

Kryzys wieku trzeciego na zawsze zmienił oblicze cesarstwa. Liczba ludności zmalała o jedną trzecią. Wokół swobodnie rozwijających się dotąd miast zaczęły wyrastać mury. Przestrzeń i rozmach w architekturze, na razie powoli, z czasem coraz szybciej, zaczęły ustępować ciasnym i ciemnym zaułkom średniowiecznej zabudowy. Starożytne rody senatorskie traciły znaczenie. Na ich miejsce napływali szeroką falą ekwici — kasta nowobogackich. Przyspieszył exodus zamożnych mieszkańców z miasta na wieś. Za pryncypałami podążała ich klientela.

Aglomeracje zaczęły się kurczyć.

Mentalność obywateli Imperium kształtowała się przez całe stulecia. Wyznacznikiem epoki dobrobytu była obywatelska szczodrobliwość, którą manifestowano ostentacyjnym łożeniem prywatnych funduszy na przedsięwzięcia publiczne. Wynikało to rzadziej z wysokiego morale poszczególnych fundatorów, a częściej z faktu, że w antycznym świecie nie istniały struktury (na przykład banki) pozwalające zagospodarować wielkie nadwyżki. Tym nie mniej jednak fakt pozostawał faktem. Życie publiczne obywateli opierało się na szczodrobliwości zamożnych, a w trzecim wieku zamożność gwałtownie zmalała. Kolejnym wyznacznikiem postawy obywatela rzymskiego była lojalność wobec instytucji państwa. Niewątpliwie stała ona u podstaw potęgi Rzymu jeszcze w czasach republiki. Podczas wojen punickich hasło "Hannibal u bram" obudziło w całym narodzie prawdziwy patriotyzm i gotowość walki do ostatniej kropli krwi. Przez następne kilkaset lat, nie poszczególne jednostki, ale państwo gwarantowało bezpieczeństwo i dobrobyt obywateli. W trzecim wieku naszej ery w serca ludzkie zakradł się strach. Już nie obawa o przyszłość, ale prawdziwy, obrzydliwy strach o życie, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Obywatele zaczęli nienawidzić, zaczęli bać się władzy. Lojalność wobec mocnego człowieka, który słabszym potrafił zapewnić ochronę, wypierała lojalność obywatela wobec państwa rzymskiego.

Sprawujący rządy, zaczęli sobie powoli zdawać sprawę, że jeden człowiek nie jest w stanie kierować olbrzymim krajem. Prowincje naciskane przez barbarzyńców potrzebowały energicznej władzy wykonawczej na miejscu. Potężny cesarz w dalekim Rzymie i urzędnicza zgraja panosząca się w prowincjach nie zdawały egzaminu. W wieku trzecim część myślących ludzi dostrzegała w tym układzie przyczynę klęsk. Dobrem przykładem jest historia wspominanego samozwańca Postumusa, którego władza w Galii była dla cesarza Gallienusa nie do zaakceptowania, ale który z drugiej strony skutecznie chronił granice przed Germanami.

Z punktu widzenia układu sił na kontynencie nasiliły się dysproporcje pomiędzy wschodem i zachodem. Na wschodzie, pomimo niebezpiecznej bliskości Persji, zarówno konflikty jak i klęski miały znacznie łagodniejszy przebieg. Struktury państwowe na wschodzie, a zwłaszcza fiskus i wymiar sprawiedliwości, jako tako przetrwały. Na zachodzie natomiast wszystkie opisywane powyżej negatywne zmiany objawiły się w całej pełni.

Świat zaczął powoli tracić swój antyczny, uwodzicielski urok. Oddychającym powietrzem tamtej epoki dawał się we znaki jeszcze trudno uchwytny, ale już wyczuwalny, smród Średniowiecza.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości