Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Gospoda pod sierpem
#1
W niedalekiej przyszłości.


– Ponie derektorze, gołąb przylotoł pocztę.
– Nu i co z tego.
– Trza przeczytoć.
– Nu, trza.
– To nich pon czyto.
– Jo downo nie czytoł, przeczytoj ty.
– Jo dopiero skończył podstawówkę i ni umie.
– To zasuwaj do zawodówki.
– Ni mam zezwolenia na szkołę.
No to się porobiło, ledwo parę lat a takie wielkie zmiany. Kto by się spodziewał, że Polak potrafi. W takim tempie prześcignąć całą tę Unię. Jak to dobrze, że naród zmądrzał i mamy teraz preprezydenta, a przedtem to mieliśmy i premiera, i prezydenta. Jaka oszczędność, jaka wygoda.
– Dowoj ten faks.
Poczekałem, aż Maciej wyciągnie z kieszeni mocno zdezelowanej kurtki wojskowej nieszczęsny kawałek papieru. Usiadłem wygodnie w fotelu i czekałem. Biedak nie mógł go znaleźć, dopiero po chwili znalazł zwitek i mi go podał. Sam oparł się o biurko i czekał, aż przeczytam.
„Towarzyszu derektorze za tydzień to bydzie dokładniuśko za dwanaście dzionków odwiedzi wos Jaśnie Oświecony Jego Wysokość Preprezydent Piontej Zioprosperitej Polskiej
nakazujemy Wam towarzyszu przygotować się do niezapowiedzianej wizyty. Marszałek Dworu”.”
No i nawet się podpisał. Mądry człek. Ależ ten nasz naród bogaty w mądrych ludzi.
– Nu i co pise, ponie derektorze?
– Przyjedzie do nos pon preprezydent w gości.
– Ni może być, taki zoszczyt. I co my teroz zrobim?
– Przygotujemy się i należycie powitamy zacnego gościa.
– Znowu pon derektor tak dziwnie, po staremu godo, kiedy się pon naumieć porządnie godoć?
– Spodoj, matołku!
Ociągając się, Maciej opuścił niewielki gabinet, w którym urzędowałem. Trudno go nazwać gabinetem, to była mała salka, wcześniej przeznaczona dla gości. Skoro przybywało nam pracowników, a ubywało amatorów naszych dań, musiałem gdzieś organizować pracę gospody.
Cholera jasna, tyle roboty i pójdzie na marne. Też nie miał gdzie jechać, na takie zadupie mu się zachciało. To wszystko przez te pomysły nowej dyrektor do spraw cenzury kontaktów z gazetami. Też mi tytuł.
– Kubeł, oć no tu, bigiem.
Do gabinetu spokojnym krokiem wszedł Kubeł. Wiedziałem, że jest w pobliżu. Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że czeka pod drzwiami. Musiał wcześniej przeczytać kartkę – każda nowa wiadomość była już przeczytana nim do mnie dotarła. A po godzinie jej treść znali wszyscy pracownicy gospody.
– Jestem juże, ponie derektorze.
– Zowołoj no mi ino sybko panią derektor Lukrecję.
– Lecę.
Nie poleciał, ale równie wolno opuścił pomieszczenie, jak do niego wszedł. Nie miałem wyrzutów sumienia, ganiając pracowników. Czas uciekał i musieliśmy odpowiednio przygotować się do wizyty.
Po kilku minutach przyszła Lutka.
– Co się stało, że mnie odrywasz od zajęć?
– Lutko, tyle razy mówiłem, upewnij się, czy ktoś nie podsłuchuje, nim zaczniesz rozmowę.
– Upewniłam się, mów, co się stało?
– Preprezydent przyjeżdża do nas za siedem dni, cholera, za tydzień, to jest za dwanaście dni.
– Ktoś nas podkablował?
– Cholera wie. Musimy się jakoś przygotować, nie ma rady.
– Kogo angażujemy do przygotowań?
– Wszystkich, otrzymaliśmy sto dwadzieścia siedem etatów i wykorzystamy wszystkich.
– Dobrze wiesz, że wystarczyłyby dwa.
– Lutko, ty ciągle żyjesz przeszłością. Obudź się. Zwołaj naradę egzekutywy na godzinę dwudziestą drugą.
– Dobrze, to do wieczora.
– Poproś Teo.
Teo, powróciła do kraju po kilkunastu latach pobytu w Unii. Została tutaj zesłana na siedem lat, najpierw musi odpracować wygodne życie na Zachodzie na zabitej dechami wsi, a potem będzie mogła wrócić na Śląsk, teraz to się nazywa Ziobersk.
– Poprosiłeś mnie, o co chodzi? Słyszałam, że preprezydent ma tu przyjechać.
Nie czekała na moje zaproszenie, usiadła przy małym stole konferencyjnym.
– Właśnie, powiedz mi, bo znasz się na przepisach podatkowych. Jaki podatek mamy zapłacić, aby uniknąć tej wizyty?
– Najwyższy, pięćset plus dochodu z ostatnich pięciu lat.
– Tyle nie mamy.
– Za odroczenie wizyty o tydzień trzysta plus dochodu z ostatniego roku.
Te liczby mnie dobiły. Nie pozostało mi nic innego jak zapytać z nadzieją w głosie:
– Ile nam zostało?
– Nic, wszystko poszło w ubiegłym tygodniu, a wpływy z utargu są mizerne.
– Dobrze, że zlikwidowali ZUS i nie musimy na niego płacić.
– Co to jest ZUS?
– No tak, dopiero niedawno wróciłaś i nie pamiętasz czasów Trzeciej Rzeczypospolitej. Spróbuj wyszukać coś w przepisach, może ostatnio coś nowego się ukazało.
– Będę musiała zaangażować cały wydział księgowy.
– No, ile masz tam etatów?
– Dowalili mi ostatnio cztery, teraz mam dwadzieścia jeden.
– Dasz radę?
– Jo siedzi w nowych przepisach, ale nim skończy czytać jeden, już są dwa nowe.
– To niech jej Ciacho pomaga.
– Ciacho robiła dyplom kilka lat temu, nie potrafi dostosować się do nowych warunków.
– Niech się uczy.
– Postaramy się coś znaleźć.
– Poproś Kwarta.
– Ok.
Powoli podniosła się z krzesła. Nie była uradowana moją prośbą. Kwart, szef działu zaopatrzenia. Przedtem był kucharzem, ale nowy dekret preprezydenta o reorganizacji kuchni w gospodach wiejskich Dz. Dekretów Nr 65783 z dnia 23 marca z ubiegłego roku stworzył kilka nowych stanowisk i Kwart awansował.
Miałem chwilę spokoju, wyciągnąłem fajkę i zacząłem ją nabijać. Miałem jeszcze trochę tytoniu. Przyszedł Kwart.
– Suchom derektorze.
– Kwart, godoj, kto stoi pode wrotami.
– Niktto.
– To, co mi tu godos. Mów po ludzku.
– Ja już mam ostrzeżenie o zbytnim wykształceniu i jeżeli jeszcze raz mnie złapią, to pójdę do kamieniołomów kuć nowy pomnik.
– Zapomniałem. Nie obawiaj się, chyba już wszystkie gumowe ucha spławiliśmy.
– Nie wiadomo, nie wiadomo.
– Mamy jakieś rezerwy w spiżarni?
– Nie, wszystko nam podczas ostatniej kontroli zabrano.
– To jak my go powitamy?
– Nie wiem.
– Robi się gorąco, jak nic nie skombinujesz, to wszyscy wylądujemy nad Balatonem w ramach współpracy gospodarczej.
– Mówi się w ramach Pomocy Bratankowej.
– Zapomniałem, rzeczywiście. Idź, kombinuj. Poproś Lili.
Zależało mi na szybkim wydaniu odpowiednich dyspozycji. Z tego też powodu zachowywałem się niezbyt grzecznie ganiając moich starych pracowników.
– Wołałeś mnie? – Do gabinetu ostrożnie wsunęła się Lili.
– Tak.
– Słyszałam, że Serce Narodu przyjeżdża do nas z wizytą.
Dobrze wyszkolona. Zna wiele określeń, podobne w swoim życiu dawno temu słyszałem: Słońce Karpat, Matka Ojczyzny –co prawda obecnie nie bardzo pasuje, ale inne zostały przyjęte, a nawet nakazane do powszechnego stosowania, chociażby Pogromca Lwicy. To chyba miała być lewica. Nieważne, stare dzieje.
– Tak, w związku z powyższym trzeba przygotować nowy program artystyczny. Oficjalny i prywatny.
– Łatwo ci mówić – prywatny.
– Wiem, że to bardzo ryzykowne zadanie. Czy mamy jakieś tancerki, które mają kurwiki w oczach?
Lili spojrzała na mnie szerokimi oczami. Zajrzałem w nie, ale niczego nie dojrzałem. Niestety, jedna kandydatka odpada – pomyślałem. Zauważyła moją reakcję, ale nie skomentowała.
– Nie, nie dostaliśmy zezwolenia na zatrudnienie takich. Tancerki przydzielają do knajp tylko w większych miastach.
– A nie możemy zaprosić jakąś na występy gościnne?
– Nie wiem.
– Dowiedz się w wydziale prawnym. Szem dostała ostatnio nowe przepisy, przyjechały na czterech furmankach.
– Tiry się mówi.
– Tiry. To leć.
– Lecę.
Taki błogi spokój panował w tej gospodzie, teraz będzie zapieprz. Pójdę, zapalę sobie fajkę. Może w tym miesiącu uda mi się zaoszczędzić coś z przydziału? Cholera, to było w Drugiej Rzeczypospolitej, teraz nie ma przydziałów. Jak ten czas szybko płynie.
Zbliżała się dwudziesta druga, udałem się na egzekutywę.
Byli wszyscy członkowie, oczywiście poza pierwszym sekretarzem. Zająłem miejsce z boku stołu, tutaj nie byłem najważniejszy.
Punktualnie o dwudziestej drugiej piętnaście wszedł pierwszy sekretarz, towarzysz Red. Nałożył białą marynarkę i czerwone spodnie, krawat w biało-czerwone paski. Wszyscy spojrzeliśmy na zwis męski długi, tak to kiedyś nazwano. Każdy liczył, ile jest pasków. Niestety, tylko trzydzieści trzy, no tak, jeszcze nie awansował, nadal jest pierwszym sekretarzem trzydziestej trzeciej kategorii.
Towarzysz Red usiadł za stołem prezydialnym, oczywiście na samym środku.
– Towarzysze, jak już wicie, w najbliższych dzionkach przybyndzie do nas towarzysz preprezydent. Jest to ogromne wyróżnienie dla naszej organizacji partyjnej.
– Niech żyje towarzysz Zbitad!
– Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje! – odpowiedzieliśmy gromkimi okrzykami, oczywiście na stojąco.
– Towarzysze, chciałbym pogratulować towarzyszowi derektorowi za właściwą postawę i sybkom decyzje o zwołaniu egzekutywy. Towarzysze to tu, a nie w gabinetach derektorów zapadają najważniejse decyzje, decyzje, które doprowadzą do rozkwitu nasej ukochanej ojcyzny. Ten rozkwit juz jes, wsedzie to widac, rozejzyjcie sie dokoła. Bogata jest nasa ojcyzna.
Znaliśmy ten ostatni fragment przemowy na pamięć, ale nadal patrzyliśmy na naszego wodza z uwielbieniem. Jedynego, czego nauczyliśmy się do perfekcji, to gry aktorskiej. Piąta Rzeczypospolita miała miliony świetnych aktorów.
– Tera przejdziemy do punktu pirwsego. Towarzyszka Calo przedstawi nam aktualny ra...…ra... aktualną tabelę psydatności do społeczeństwa. Proszę.
Calo, prawa ręka sekretarza, moja też, podniosła się z krzesła. Zamierzała ruszyć do stołu prezydialnego, ale szybko zreflektowała się, widząc zdziwioną minę sekretarza. Calo przybyła do nas skierowana przez młodzieżową przybudówkę organizacji do zwalczania nieprzydatności dla społeczeństwa. Nigdy nie poznałem celów tej bardzo licznej struktury organizacyjnej. Pewnym głosem, niepasującym do jej drobnej figury, powiedziała.
– Towarzysze, ponieważ jest to bardzo ważne zebranie, na którym mają zapaść istotne decyzje, będę mówiła krótko. Podam jedynie pierwszych pięć miejsc, przepraszam sześć, bo pirwse to zajmuje towarzysz pirwsy sekretarz Red – zdążyła poprawić wymowę, pierwszy sekretarz już sięgał do kieszeni, w której nosił białą księgę.
Rozległy się burzliwe brawa, owacja trwała przepisowe pięć minut. Towarzysz Red sprawdzał na zegarku.
– Towarzysze, towarzysz pirwsy sekretarz Red ma aktualnie 1756 punktów psydatności dla społeczeństwa.
Brawa trwały wymagane trzy minuty.
– Towarzysze, na wielce zascytnym drugim miejscu jest towarzysz derektor. Aktualnie posiada sześćdziesiąt siedem punktów.
Muszę ją przeszkolić. Kątem oka zauważyłem skwaszoną minę pierwszego sekretarza. Na jakim zaszczytnym miejscu, zaszczytne jest jedno. Przez jedną minutę cała sala klaskała.
– Towarzysze, trzecie miejsce zajmuje towarzyszka Jo – sześćdziesiąt sześć punktów.
Tylko trzydzieści sekund.
– Towarzysze, czwarte i piąte miejsce zajmują: towarzysz Kubeł i towarzyszka Lukrecja po czterdzieści punktów.
Klaskano w dwóch turach po dziesięć sekund.
– Szóste miejsce zajmuje towarzysz Kwart: dwadzieścia punktów – ponownie zagalopowała się, lecz miała szczęście, pierwszy sekretarz sprawdzał swoją książeczkę z punktami.
Pięć sekund. Byłem dumny ze współpracowników. Bez spoglądania na zegarek, a raczej sekundnik, oklaski trwały tyle, ile powinny.
– Towarzysze, towarzysz preprezydent w dniu wczorajszym wydał dekret o nowych zasadach przyznawania punktów anulujący dekret wydany tydzień temu. Proszę, aby wszyscy towarzysze po zebraniu zapoznali się z nowym dekretem, który obowiązywać będzie od jutra. Dziękuję.
Usiadła. Opuściła głowę i zaczęła studiować dekret preprezydencki, ogromną księgę oprawioną w korę. Korniki zdecydowanie wspomagały nasz przemysł drzewny. Korę dostarczały liczne tartaki. Nie widziałem twarzy Cali, długie ciemne włosy dokładnie ją zasłoniły.
Głos zabrał towarzysz pierwszy sekretarz Red. Wszyscy podnieśliśmy wzrok na naszego ukochanego przywódcę partyjnego. Może kiedyś szlag cię trafi – pomyślałem, a potem przez kilkanaście sekund rozważałem możliwość zaistnienia takiego wydarzenia. Doszedłem jednak do wniosku, że lepszy stary wróg niż nowy. Wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się po Redzie.
– Towarzysze, teraz przejdziecie do następnych punktów nasej egzekutywy, a ja udam się na telekonferencję z pirwsym sekretazem trzydziestej drugiej kategorii. Omawiajcie sprawy związane z wizytą dostojnego gościa. Do roboty.
Wstał i wyszedł. Odetchnęliśmy z ulgą.
– Słuchajcie, wiecie, co nas czeka – rozpocząłem.
– Calo – przerwał mi Kubeł – powiedz, jakie są zmiany, ile trzeba mieć, aby zamieszkać w mieście?
– Teraz równe pięćset.
– Niech to szlag trafi! – wrzasnął. – Ażeby odwiedzić rodzinę, ile potrzeba punktów? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Sto.
– Nigdy nie będę tylu miał.
– To po cholerę studiowałeś tak durny kierunek. – Nie wytrzymałem. – Calo, po egzekutywie spotkamy się wszyscy w szopie tam, gdzie zawsze, powiesz nam, jakie są zmiany. Teraz wracajmy do wizyty.
Kubeł ukończył filologię rosyjską, a po zmianie polityki rozpoczął studia na germanistyce. Nie ukończył ich, dostał skierowanie do pracy i wylądował na tym zadupiu.
Do sali konferencyjnej wpadł wzburzony pierwszy sekretarz Red.
– Towarzyse, to skandal. Właśnie miałem telekonferencję z towazysem ze wsi, który zwrócił mi uwagę, że nas sierp nie świeci idealnie. On widzi migające świetlówki. Kto jest odpowiedzialny za sierp?! – wrzasnął.
– Jo, towazysu sekretazu – przyjmując postawę na baczność, odpowiedział Kubeł.
– Dlaczego miga? Jak mam to rozumieć? Czy to syfr? Zazewie buntu? A moze rebelia?
– Towazysu sekretazu – wtrąciłem – to jest awaria. Sierp, który ogromnym wysiłkiem zbudowaliśmy i umieściliśmy na dachu naszej gospody, aby przyświecał wszystkim i przypominał o naszym obowiązku wobec partii i ojczyzny, ma dwieście pięćdziesiąt świetlówek. Towarzysze z fabryki produkującej lampy powiedzieli nam, że oni robią doskonałe, niepsujące się, ale w ramach spłaty zadłużenia Unii wobec naszego kraju, nasz minister do spraw oświetlenia narodu zgodził się na spłatę tego zadłużenia świetlówkami z Unii. W każdej partii, jaką zamawiamy, mamy 99% tych unijnych, a one się psują. Stosowne dokumenty posiada szef działu zaopatrzenia, towarzysz Kwart. Obecnie posiadamy dwa etaty na uzupełnianie oświetlenia sierpa i mam nadzieję, że ta awaria została już usunięta. Ci towarzysze pracują praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Towarzyszu dyrektorze, wy mi tu nie pierdolcie. Weźcie się do roboty.
Jak wpadł, tak wypadł. Widać chłopisko zdenerwowało się, bo po ludzku mówił.
– Wracajmy do narady. Nie mamy żadnych zapasów i tuzin dni na ich uzupełnienie. Macie jakieś pomysły?
– Kartki na żywność mamy zrealizowane. – Rozpoczął Kwart. – Musimy wyprodukować dodatkowe, nie skapują się, bo wszyscy tak robią. Niestety na niewiele się to zda, bo żarcia po prostu nie ma. Ostatnio wzmocnili straż leśną i kłusownictwo w lasach preprezydenckich jest niebezpieczne. Madziarzy, których tu zesłano w ramach wymiany kulturalnej, łażą w tych swoich kufajkach po lesie i ostatnie sztuki wyłapują. I tak połowa zwierzyny została już wybita.
– A nasza własna hodowla?
– Połowa bydła zdechła, bo weterynarzy już nie ma, nikt nie chce pracować w służbie weterynaryjnej. To pokłosie stadniny. Została jedna, ledwo żywa króweczka, mleko od niej mamy. To efekt likwidacji Funduszu Zdrowia Świń, Funduszu Zdrowia Krów i Funduszu Zdrowia Królików. Funkcjonuje jeszcze ten od kurczaków. Mamy, więc na stanie pięć kurczaków. No i jeszcze jest Narodowy Fundusz Zdrowia.
– Nie wkurwiaj mnie. Jeszcze raz wspomnisz o tym burdelu, to cię zlinczujemy albo pojedziesz poopalać się przy taczkach nad Balatonem. Było dziesięć kur. Gdzie druga połowa?
– Drugą odstawiliśmy w ramach obowiązkowej kontraktacji.
– Co zatem mamy?
Kwart przez chwilę wahał się, szukał w pamięci, jakie właściwie mamy zapasy. W końcu z dumą oświadczył.
– Mamy pięćdziesiąt ton gipsu.
– Po co nam tyle?
– Otrzymaliśmy deputat na popiersia preprezydenta i musieliśmy go wykupić.
Pięćdziesiąt ton, to znaczy, że musieliśmy zużyć sto. Nie sądzę, aby pomylili się przy odbiorze, na pewno wykonaliśmy plan. Na szczęście nie dopatrzyli się, że popiersia były o jedną trzecią mniejsze. Och te dziewczyny.
– Lukrecjo, masz jeszcze zręczne paluszki?
– Dlaczego zdajesz to pytanie?
– Te tysiąc popiersi musiało dać ci się we znaki. Poczekaj, Kwart, mamy jakieś farby, akwarele, plakatówki?
– Tak, zostało nam po malowaniu portretów.
– Lutko, zrobisz kilka prosiaczków w gipsie, szyneczkę, schabowego, banany...…
– Przestań, bo się poryczę. Wiem, o co chodzi.
– Weź kogoś z młodych do pomocy. Oni nie pamiętają, nie będą wiedzieli, co malują. Zbliżają się święta, może cośœ dodatkowego rzucą, może będzie kaszanka. Do pracy.
Lukrecja, bardzo wysoka brunetka, roniła łzy. Płynęły strugą po jej bladej twarzy. Absolwentka wydziału sztuk pięknych, niezwykle uzdolniona. W młodości wspierała nie tych, co należało, zachciało jej się rysować karykatury. Nasza władza jest pamiętliwa.
Opuściliśmy salę konferencyjną, czyli jedyną, jaka była w gospodzie i pojedynczo udaliśmy się do szopy. Nie wszyscy byli dopuszczeni do rozlewnictwa. Trzeba było sobie zasłużyć i mieć mocną głowę.
Za stertą siana było tajne wejście do bimbrowni. Bimberek ratował naszą gospodę.
– Cześć Seb.
– Czołem.
Seb był naszym głównym producentem. W ciągu ostatnich kilku lat doszedł do perfekcji. Potrafił z każdej roślinki wyprodukować procenty. Był mistrzem w swoim fachu. Całymi dniami i wieczorami przebywał w szopie. Z tego też powodu mizernie wyglądał: blada twarz, podkrążone oczy, potargane włosy. Gdy tylko weszła do środka Calo, nie odrywał wzroku od narzeczonej.
– Calo, opowiadaj, jakie zmiany są w punktacji – poprosiłem.
– Mam złe wieści dla niektórych. Najgorsze dla ciebie. Teraz za pracę w Drugiej Rzeczypospolitej dostaniesz minus pięć punktów, a nie plus dziesięć jak poprzednio. Wzrosły notowania za pochodzenie społeczne. Za chłopskie jest dwadzieścia pięć, za robotnicze dostanie się dziesięć, inteligenckie – zero. Wprowadzono nową tabelę: imiona.
Z tej strony nic nam nie groziło, już dawno temu pozmienialiśmy swoje imiona na dość nietypowe. Calo poradziła nam, abyśmy to zrobili, już wtedy domyśliła się, jaka jest polityka państwa. Teraz frajerzy będą nadawać chłopcom imię Jarosław a za dwa, trzy lata okaże się, że zmieniono tabelę i stracą po 500 punktów. Władza szybko się zorientowała w procederze zmiany imion i teraz nie ma już takiej możliwości. Budżet państwa został uratowany. Tylko Lukrecja została przy swoim, szlacheckim.
– Najwyższa punktacja za Jarosława: dwadzieścia punktów.
Miałem rację, trochę się orientuję w meandrach polityki.
– Marek dostaje dziesięć – kontynuowała Calo – a potem... sami sobie poszukajcie w załączniku.
– A ile jest za to, którego nie wolno nadawać? – zapytał Vinc.
Rozejrzeliśmy się dookoła, na szczęście, sami swoi.
– Nie ma go w wykazie, jest zabronione. Trzeba mieć specjalną zgodę preprezydenta.
– Czy Lukrecja jest w wykazie?
– Tak, zapamiętałam: trzy punkty.
– Hura! – krzyknęła Lutka.
Chyba idzie nowe, arystokracja ma wyższe notowania.
– A za te trzy imiona? – zapytał Seb.
– Minus sto, już nie nadaje się imienia Le... oj, sorki.
Niewiele brakowało, a wymknęłoby się jej niemile widziane imię. W porę się opanowała, biedna dziewczyna. Jak ona to robi, że jest na bieżąco?
– Za nazwiska nic się nie zmieniło i tak burak nadal ma dwadzieścia pięć punktów, najwięcej z nas wszystkich.
Odetchnąłem z ulgą. Co prawda straciłem piętnaście punktów, ale bilans nadal był dodatni.
– Wzrosła ilość punktów za: Schab, Golonka, Szyja, Goleń, Żebro.
– Mogę zobaczyć wykaz nazwisk? ¬– zapytał Kwart.
Calo, nie od razu podała mu grubą księgę. Cholera – pomyślałem. – Kwart nie będzie zadowolony. Miałem głupie przeczucie. Calo jeszcze nie skończyła.
– Wybranie skali podatku pozostaje bez zmian.
Nasz kraj jest w pełni demokratyczny, każdy obywatel ma prawo sam wybrać sobie wysokość podatku, jaki musi zapłacić. Pełna demokracja, nie to, co w Unii.
– Skala podatków też nie uległa zmianie. Od zera do 500+. To wiecie. W zapowiedziach wydawniczych dekretów preprezydenta napisano, że w najbliższym czasie, być może będziemy jedynym krajem na świecie, gdzie średni podatek będzie ujemny. W tej chwili, jak doskonale wiecie, wynosi zero.
– Calo, daruj sobie te komentarze – powiedziałem.
System podatkowy jest prosty jak drut. Podatki wynoszą zero, dziesięć, dwadzieścia i tak, co dziesięć do stu, potem 120, 140, aż do 200, 250, 300, 400 i 500+. W sumie to daje 2800%. Minister płaci minus czterdzieści, sekretarze partii od minus dziesięciu do minus trzydziestu a preprezydent – minus 2720%. Po podsumowaniu minusów i plusów otrzymujemy średnią wartość podatku na poziomie zera. To taki prosty system, że też nikt wcześniej na to nie wpadł.
– Kurwa! – wrzasnął Kwart. – Nie ma nigdzie mojego nazwiska.
Podszedłem do niego i przytuliłem.
– Kwart, nie płacz. Nikt się nie dowie, jak się nazywasz. Jesteśmy jedną rodziną.
Nie zawiodło mnie moje przeczucie. Nazwiska Kwarta nie było w wykazie. Oznaczało to jedno – figurował w wykazie nazwisk niedopuszczalnych. Ten wykaz obejmowała klauzula: tajne specjalnego znaczenia. Jedno, co zawierał, to liczbę nazwisk. Zerknąłem na stronicę i zobaczyłem cyfrę 189 456. Tyle nazwisk była zakazanych, ci, co je nosili, otrzymywali minus 1000 punktów przydatności.
– Kwart, możesz je zmienić – zaproponowała Martas.
– Nazywam się tak samo, jak mój ojciec, dziadek i pradziadek. Moje dzieci też będą nosiły moje nazwisko – odpowiedział z wielką determinacją.
– Kwart, jak będziesz usiłował zaciągnąć dziewczynę na siano, to lepiej się nie przedstawiaj – poradziłem mu.
Wszyscy współczuli biedakowi. Seb natychmiast przytoczył beczułkę. Zaczęliśmy rozlewać do butelek. Marnie nam to szło. Kwart doszedł do siebie i po kilku minutach zapomniał o księdze.
– Powiedz mi – zaczepiła mnie Teo – o co chodzi z tymi taczkami i Balatonem?
– Nie oglądasz telewizji?
– Oglądam, ale mylą mi się kanały, jest ich pięćdziesiąt, a wszystkie różnią się jedynie numerkami, TVP1, TVP2 i tak dalej. Nie ma prywatnej, dlaczego?
– Teo, nie wolno zadawać takich pytań. Powiem ci o Balatonie. Nasi rodacy w ramach Pomocy Bratankowej wysyłani są do pracy nad Balatonem. Wykopują ziemię na północy jeziora.
– Węgrzy chcą powiększyć jezioro?
– Słuchaj, nie przerywaj, bo rozpoczęliśmy już degustację, a za chwilę nic nie zrozumiesz. Nasi na północy kopią, a potem taczkami zawożą urobek na południe. W ten sposób przesuwają jezioro na północ, bliżej nas.
Teo chwilę rozważała moje słowa, po chwili zadała pytanie.
– A co robią Węgrzy w ramach tej pomocy?
– Kopią nowe koryto Wisły przez Tatry.
– Jak nie będzie wody w Wiśle, to wyschnie koryto.
– Nie wolno wymawiać tego słowa, źle się kojarzy. Są inne rzeki, które wpadają do Wisły.
– Przecież nasz preprezydent dba o ekosystem. Pamiętasz walkę o Puszczę Białowieską?
– A wiesz, jak się skończyła?
Ponownie się zastanawiała, nim odpowiedziała:
– No nie.
– Gonili jednego kornika, ale ten spaślak był bardzo cwany. Nim ścieli chore drzewo, już drążył tunele w następnych. Dopadli gnoja w ostatnim, nie miał gdzie uciec. I teraz mamy naturalny krajobraz, ale nie ma puszczy.
– To, co tam teraz jest?
– Nie mam pojęcia, ale wolę się nie dopytywać.
Rozlewnictwo szło pełną parą, co prawda większość bimbru lądowała w szkle nieprzypominającym w niczym naczyń z długą szyjką. Naszym zadaniem było rozlanie beczułki bimbru do butelek, naklejenie siedmiu akcyz. To bardzo odpowiedzialna praca.
Grubo po trzeciej poszliśmy spać, właściwie to nie musieliśmy nigdzie iść.
Odpowiedz
#2
Stylizacja na "wieśniaczy" trochę do bani. Wydaje się nie do końca naturalna.
Cytat:– To nich pon czyto.
– Jo downo nie czytoł, przeczytoj ty.

- To czytoj pon.
- Jo żech downo nie czytoł. Ty czytoj.

Ogólnie stylizacja to dosyć ciekawa i trudna zabawa. Warto najpierw z takim dialektem się nieco osłuchać.

Czy jest zabawne? No może trochę. Na satyrę się nie nadaje, bo mylisz prądy i kierunki polityczne. Gdzie 500+, Jarosław i symbole komunizmu oraz tytułowanie się towarzyszami?
Nawet pisząc satyrę, warto trzymać się choćby z grubsza jakichś faktów politycznych. Wtedy jest jakieś odniesienie do rzeczywistości i można oczko do czytelnika puścić. A tak? No cóż, wychodzi jakaś tam fikcja polityczna z odniesieniami.
Czyli ma potencjał, ale trzeba by zastanowić się, czy iść w kwestię satyry na dzisiejszą władzę, a wtedy jednak trzeba się cokolwiek trzymać rzeczywistych faktów.
Albo totalnie w fikcję polityczną, ale trzeba sobie wówczas darować odniesienia do współczesności. Współczesną władzę można bowiem winić o wiele, ale napewno nie o ciągotki komunistyczne. Wszak to obóz Chrześcijańsko - Narodowy, a Narodowcy komunizmem brzydzą się z natury.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Co do stylizacji. Nie ma ona być być naturalna, wręcz przeciwnie. Ma wyglądać tak, jakby człowiek w miarę inteligentny miał posługiwać się dość dziwnym językiem, pragnąc czy też musząc dostosować się do oczekiwań innych. Językiem, który używa według własnego pomysłu. Z tego też powodu nie zamierzałem wgłębiać się w jego sedno. Nie jest moim zamiarem w pełni odwoływać się do rzeczywistości. Jest to obraz tego co ewentualnie może się zdarzyć bardzo mocno przejaskrawione. Nie mówię tu o ciągotach do komunizmu (jedyne co może się komuś z nim kojarzyć to słowo: towarzysz). Zwracam jedynie uwagę na rolę jedynie słusznej organizacji jaką jest partia, a jak ona się nazywa nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko podporządkowanie i wykonywanie poleceń.
Oczywiście korzystam z tego co aktualnie się dzieje. Lecz czy to się dzieje dopiero teraz?
Tekst ten zacząłem pisać na pewnym forum dokładnie 12 lat temu i niewiele postanowiłem w nim zmienić, niewiele musiałem zmienić. Za to mogłem wiele dodać.
Odpowiedz
#4
leciutko możnaby wykursywić
Bój się prawdziwego Boga i przestrzegaj jego przykazań. Na tym bowiem polega cała powinność człowieka.  Bo prawdziwy Bóg podda wszelki uczynek osądzeniu w związku z każdą ukrytą rzeczą, czy to dobrą, czy złą. ( Kaznodziei 12: 13,14 )


Odpowiedz
#5
To jest tak: Bardziej niż towarzysz odwołaniem do komunizmu zalatuje sam symbol sierpa i na to trzeba uważać. Poza tym, mimo tego, jak się bardzo odżegnujesz, opisałeś rzeczywistość głębokiego komunizmu. Tu pozwolę sobie zaproponować Ci zajrzenie do publicystyki gdzie umieściłem ku przestrodze znalezioną w internecie tajną instrukcję z tamtych mrocznych czasów.

Ja w Twoim tekście dopatrzyłem się odwołań do rzeczywistości Orwelowskiej. Szczególnie z tymi brakami wszystkiego i przerostem stanowisk. Bardzo dobry pomysł miałeś z tym robieniem atrap żywności z gipsu.

Właściwie zastanawiam się, czemu nikt jeszcze nie napisał dobrej satyry na demokrację. W końcu to chyba najgorszy możliwy z ustrojów. Często nierządem stojący, bo władz nie daje się wybrać. Totalnie niestabilny, bo wszystko odbywa się "od wyborów do wyborów". Wreszcie można sobie wyobrazić, że dojdzie do układu sił 50/50% dwóch przeciwstawnych ugrupowań.... no i mamy totalny paraliż.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Symbolem komunizmu był sierp i młot. Sam sierp symbolizuje cos innego. Zostawmy to.
Interesujący jest Twój wątek podziału 50 na 50. Najciekawsze w tym jest to, że taka sytuacja nie prowadzi do paraliżu. To jest zwycięstwo jednej ze stron i to takie, które pozwoli rzeczywiście ocenić do czego rządząca poprzednio ekipa zmierzała. Wyznaczyła kurs statku, którym społeczeństwo płynie i nie ma już żadnych szans na zmianę kursu. Ciekawy pomysł. Co będzie, gdy nie można nic zmienić, a statek sobie płynie i płynie.
pozdrawiam
Odpowiedz
#7
Cytat:Interesujący jest Twój wątek podziału 50 na 50. Najciekawsze w tym jest to, że taka sytuacja nie prowadzi do paraliżu. To jest zwycięstwo jednej ze stron i to takie, które pozwoli rzeczywiście ocenić do czego rządząca poprzednio ekipa zmierzała.

Dyskutując nadal hipotetycznie: Niby to racja. Ale co się stanie jeśli podczas takiego klinczu dojdzie do totalnej zmiany hipotetycznych warunków politycznych. Kontynuując analogię do okrętu: Co się stanie, jeśli na tym wyznaczonym kursie pojawi się góra lodowa... stery przecież zaspawane na głucho a maszyny pracują? Nadal uważam, że stan taki byłby totalnie niebezpieczny. Wręcz samobójczy.

Kiedyś, dosyć niestety już dawno, miałem przekonania silnie anarchistyczne. Jednak kiedy to i owo dokładnie przemyślałem, a szczególnie po tym, jak przyszło mi kierować zespołem ludzi, doszedłem do wniosku, że sprawnie działająca i odpowiedzialna władza jest bardzo ważna. Ustrój zaś demokratyczny zawsze znajduje się o krok od anarchii.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
Oczywiście, dojdzie do katastrofy. Pytanie: kto pierwszy ustąpi?
Można się pobawić takim problemem.
pozdrawiam
Odpowiedz
#9
Jedenaście dni do wizyty.

Jak zwykle o dziesiątej wparowałem do swojego biura. Czacha jeszcze mi dymiła. Zaraz zacznie się codzienne przyjmowanie raportów.
Pierwsza zamelduje się Martasek i złoży relację z wczorajszego utargu. Jest szefową działu sprzedaży. Miałem rację.
– Witaj.
– Jak było wczoraj?
– Marnie jak zwykle. Znowu podłożyli nam kilka fałszywek. Te nowe banknoty z wizerunkiem preprezydenta są łatwe do podrobienia, nie mają żadnego zabezpieczenia, a ludzie jeszcze po kątach trzymają stare kserokopiarki.
Mamy cholerne szczęście. Dostaliśmy dużo papieru do własnoręcznego pisania samokrytyki. Na strychu gospody zamelinowaliśmy drukarkę laserową. Co prawda, tonery były na wykończeniu, ale jeszcze coś tam drukowała.
– Czyli nasza produkcja wraca do nas. Trzeba je puszczać w obieg gdzieś dalej, bo nas w końcu namierzą.
– Tak, tylko nikt z naszych nie dostał ostatnio przepustki na opuszczenie miejsca zamieszkania.
– A kto ma największe szanse?
– Calo i Seb, mają się pobrać w najbliższym czasie.
Biedacy, ile to już lat starają się o zgodę na zawarcie małżeństwa? Co najmniej cztery. Na szczęście uważają. Już sobie zacząłem wyobrażać najazd komisji moralności, etyki społecznej, odpowiedzialności zbiorowej, meblowej i cholera wie, jakich jeszcze.
– To, czemu tego nie robią? – zapytałem po chwili milczenia.
– Brakuje im kilku papierków.
– Jakich?
– Paru zezwoleń, bo wszystkie deklaracje już wypełnili.
– Powiedz mi, pytam się ze zwykłej ciekawości. Ile dzieci zobowiązali się wychować?
– Siedem.
– Siedem... to będą mogli, o ile dobrze pamiętam, wybrać sobie wspólne rozliczenie podatku dochodowego. A jakie stawki dla potomstwa zadeklarowali?
– Jeszcze się zastanawiają, pierwsza trójka będzie płacić sześćdziesiąt procent, kolejna dwójka siedemdziesiąt, a pozostałe po czterdzieści, albo odwrotnie. Calo wrzuciła wszystko na liczydło i analizuje, co im się bardziej opłaci.
– Ciągle to samo, powinna zastanowić się, co bardziej opłaci się ojczyźnie – zażartowałem.
– Masz dzisiaj wisielczy humor.
Martas, blondynka o długich prostych włosach, dość korpulentna trzydziestoletnia dziewczyna. Sama nie zamierzała zakładać rodziny, chociaż miała duże wzięcie. Niejednemu zamotała w głowie swoim powłóczystym spojrzeniem niebieskich oczu. Spojrzałem w nie, przez chwilę poszukiwałem naszego wybawienia. Niestety, nie znalazłem, a miałem nadzieję, kto, jak kto, ale Martas była moją faworytką.
Do gabinetu wpadła Teo z mokrym ręcznikiem na głowie.
– Słuchaj, znowu dowalili nam pięć etatów, skąd my weźmiemy ludzi do pracy?
– Ile mamy wakatów?
– Czternaście.
– Nie wiem, czy pamiętacie, ale kiedyś było u nas bezrobocie i ludzie wychodzili na ulice, żądając pracy. To były dobre czasy.
– Słowo strajk jest zabronione, lepiej go nie wypowiadaj, bo wylądujesz w puszce. Podobnie za rebelię, mohe... coś tam.
Przypomniałem sobie, najpierw pojawił się... beret, potem inne słowa, gdzieś pod koniec tej astronomicznie długiej list – rebelia.
– Nie martw się, nie mają miejsc. Jeśli o to chodzi, to się nic nie zmieniło. Puszki są pełne. Liczę, że będzie jakaś amnestia, może kilku nam przyślą. Trzeba napisać pismo do wsi, aby dali nam paru byłych skazańców.
– Teraz podobno politycznych wysyłają do knajp, kopalnie mają już nadmiar.
– I gdzie tu sprawiedliwość. Oni mogą sobie wybierać, a my mamy wakaty.
– Sprawiedliwość też jest zabroniona – przypomniała mi Teo.
– A co jest dozwolone?
– Jedynie słuszna decyzja naszej Partii.
– Teo, jak ty to robisz? Dopiero, co wróciłaś ze zgniłej Unii i już opanowałaś tak perfekcyjnie nasze słownictwo?
– Staram się.
Teo, pomimo swoich lat była bardzo ciekawa wszystkiego, co się działo w kraju. Dużo czytała i to ją zgubiło. Chciała poznać życiorys Bolka, a ten umieszczono już w wykazie ksiąg zabronionych. Wpadła w oko służbom specjalnym i teraz ją gościmy.
– Wracajmy do obrotów. Martasku, ilu wczoraj mieliśmy klientów?
Martas zwlekała z odpowiedzią. Nie chce mnie wkurwić – pomyślałem zrezygnowany.
– Pełna sala gości, czy jak tak wiele wymagam od życia?
– Dwunastu. Tylu tylko otrzymało zezwolenie na wejście do knajpy.
– Dwunastu na całą wiochę? Kto wydaje zezwolenia?
– Pierwszy sekretarz Red.
– Czy on zwariował? Chce doprowadzić do bankructwa system dystrybucji i obrotu towarami luksusowymi. Przecież jedzie razem z nami na tym samym wózku. Muszę z nim pogadać.
Do gabinetu weszła Lukrecja. Dzisiaj wyglądała znacznie lepiej niż wczoraj. Ach te punkty za imię, wyraźnie ją podbudowały.
– Mamy nowy problem.
– Co się stało?
– Cenzura odwaliła nam menu.
– O co tym razem im chodzi?
– Nie zdążyłam przeczytać sprawozdania z obrad Centralnego Instytutu Kontroli Menu, a tam było zalecenie, aby nie podawać wagi porcji mięsa i wędliny. Można tylko podawać ziemniaków.
– Jaką wstawiłaś?
– Zgodnie z poprzednimi zaleceniami – trzy deka mięsa i cztery wędliny.
– Przecież to były normy na tydzień, a ty wrzuciłaś na kartę menu, oj Lutko, Lutko.
– Nasi klienci jedzą tylko u nas i to raz na dwa tygodnie. Nie przekroczyłam norm.
– Niech ci będzie. Nowe zalecenia, nie jest źle, znaczy się, że teraz będą mniejsze porcje i będziemy mogli więcej sprzedać.
– Co sprzedać? My i tak nic nie mamy.
– Ważne, żeby było w jadłospisie, ładnie wygląda. Jeżeli byśmy mieli napisać, co mamy, to mielibyśmy tylko pyry. Co robi Kwart?
– Pozakładał wszędzie pułapki na szczury. Stara się chłop.
Chyba będę musiał uważać na to, co jem. Postanowiłem odszukać Lili. Powiedziano mi, że szwenda się po całej gospodzie i każdemu zagląda w oczy. Chyba każdej – przemknęła mi myśl. Nie znalazłem jej, wróciłem do gabinetu dyrektorskiego.
Pojawiła się Lili. Bardzo zgrabna brunetka. Niedawno obchodziła dwudzieste piąte urodziny.
– Powiedz mi, czy znalazłaś jakieś rozwiązanie?
– Sprawdziłam jeszcze raz wszystkie licencje. Nie mamy licencjonowanej tancerki z kurwikami.
– Zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieli jakąś, ale bez licencji.
– Nie, nie mamy. Powiedz mi, dlaczego tak uparłeś się z tymi kurwikami. To było dobre w czasach Andrju, ale nie teraz.
– Lili, każdy nowy preprezydent, gdy obejmuje to stanowisko, myśli już tylko o kurwikach. Pamiętasz ostatniego prezydenta? Ledwo został wybrany, już rozglądał się za panienkami. Wierz mi, panienki nam pomogą przetrwać tę wizytę. Kontaktowałaś się z agencjami artystycznymi?
– Tak. Powiedzieli, aby napisać podanie, to rozważą. Dadzą odpowiedź za miesiąc.
– Cholera, to co my zrobimy? Kurwiki muszą być.
– Jest pewne rozwiązanie.
– To mów, mogłaś od tego zacząć.
– Po długich poszukiwaniach znalazłam dwie pary oczu z kurwikami, ale jest pewien problem. …
– Nie potrafią tańczyć?
– Potrafią.
– Mów! Kto to? Lutka?
– Nie.
– Teo?
Teo spojrzała na mnie, zamierzała cos powiedzieć, ale tylko machnęła ręką.
– Nie.
– No to wyduś w końcu z siebie.
– To jest...…to są: Kubeł i Vinc.
– Przecież to faceci.
– Ale mają kurwiki w oczach.
Moja wyobraźnia zaczęła funkcjonować. Kwart stojący z patelnią, Kubeł i Vinc z wyłożonymi na pieńku bibelotami, Lili z siekierą. Koniec.
– No nie, nie myśl, że pójdę na to, żeby ich wykastrować. Nie.
– Wiesz, jeżeli spojrzeć na to…
– Nic nie mów, ja wiem, że jajecznica jest naszym daniem specjalnym, że kury nie niosą, bo ich nie ma, ale… a który ma większe?
– Jaja?
– Nie, kurwiki.
– Nie wiem, bo gdy się zapytałam, to skoczyli sobie do oczu.
– Sprawdź to.
– Ok.
Kurwiki muszą być, bez nich nie ma wizyty preprezydenta. No, nareszcie jakieś światełko w tunelu. Zastanówmy się. Żarcie omówione, którego prawdopodobnie nie będzie. Występy artystyczne omówione, a co z częścią oficjalną: mowy, przemowy, recytacje, deklamacje? No tak, kto to załatwi?
Powita oczywiście pierwszy sekretarz Red, niech sam się martwi.
Potem przedstawiciel klasy robotniczo-chłopskiej.Mamy my tu kogoś pochodzenia chłopskiego? -zastanowiłem się przecz chwilę.
Ktoś zapukał w drzwi.
– Wchódź!
– Witaj – z uśmiechem na twarzy powitała mnie Szem.
– Co się wygłupiasz, nie umiesz wejść bez pukania? Naucz się w końcu, to jest pomieszczenie służbowe, a nie prywatne i aby walczyć z korupcją, nie wolno pukać. Zapomniałaś?
– Nie, ale nie mogę się odzwyczaić.
– Co się stało?
– Dostajemy dwóch pracowników, wypuścili ich z pudła i skierowali do nas. Dwa etaty zapełnione.
– Widzisz, podpisałem swoim nazwiskiem pisemko i już jest efekt.
– Niby tak.
– Co to za jedni?
– Towarzysz Borówka i towarzysz Boruta.
– Oni?
– Tak, to oni.
– No to jesteśmy udupieni. Po cholerę ja to podpisałem, i tak dobrze, że nie podpisał tego Kwart.
– Dlaczego?
– Bo przysłaliby Jego.
– Jego? O Jezu. A właściwie, dlaczego?
– Oj Szem, Szem. Tam ledwo potrafią czytać, zobaczyli pierwszą literę w podpisie i przysłali tych na b, a gdyby podpisał Kwart, to … lepiej nie mówić.
– O kurcze. Dobrze, że nikt u nas nie nosi nazwiska na wu.
Delikatne pukanie do drzwi.
– Wchódź!
Weszli – oni. Dopiero po chwili rozpoznałem, który jest, którym.
– Towarzyszu derektorze, M. Borówka zgłasza się do pracy.
– Towarzyszu derektorze Marylka Janek Boruta zgłasza się do pracy.
Stali w pozycji na baczność, ech – kiedy to ja byłem w wojsku? W SOR-ze się było.
– Towarzysze, a akta osobowe macie?
– Tak jest, towarzyszu derektorze.
Idealne zgranie, idealny chórek.
– Dawajcie.
Gdy wyciągali z worków więziennych dokumenty, mogłem im się dokładnie przyjrzeć. Borówka miał na nosie metalowe okulary, jedna szkło zbite. Chłop bardzo mizernie wyglądał, prawie całkowicie wyłysiał. Ręce mu się trzęsły. Obydwoje byli ubrani w drelichowe marynarki z nadrukiem „Prawo”. Boruta, nieco zgarbiony, ale śmiało patrzył mi w oczy. Będę musiał na niego uważać – pomyślałem. Drewniaki, marynarki przewiązane sznurem. Żal mi się ich zrobiło. W końcu wręczyli mi papiery.
– Co my tu mamy – życiorysik, samokrytyka, lojalka, zwolnienie z puszki, skierowanie do pracy, a więc komplecik. Towarzysz Marylka podpisał lojalkę o dwa dni wcześniej, no proszę. No i po co wam to było, towarzysze? Marzyła się nowa partyjka, głosiło się hasełko: nasz premier wasz prezydent i co? Mamy preprezydenta. I po co był ten ring?
– Towarzyszu derektorze popełniliśmy błąd, teraz widzimy dokładnie, że nie mieliśmy racji – odpowiedzieli jednocześnie.
– Niech żyje towarzysz preprezydent! Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!
No proszę, a jeszcze kilka lat temu zapuszkowano niewinnego obywatela, poddano resocjalizacji i wychodził przeszkolony kryminalista. A teraz? Dwa, trzy latka i pełny sukces. Nasz preprezydent jest geniuszem. Cholera – zwariowałem.
– Towarzysze, zaczynacie pracę w gospodzie. Teraz wygłoszę stosowną mowę... gdzie to jest... o już. Rozporządzenie Ministra Roboty Nr 367588.
Odpowiedni dokument znalazłem w szufladzie.
–„Towarzyszu, obdarzamy was naszym zaufaniem, dajemy wam ponowną szansę wykazania się przydatnością dla społeczeństwa. Przyznajemy wam jeden punkt. Nie zmarnujcie tej szansy. Do roboty zasuwać!
Musiałem dwukrotnie przeczytać, każdemu pracownikowi z osobna. Byli wzruszeni, nie mogli powstrzymać łez.
– Towarzyszu Borówko od dzisiaj jesteście szufelkowym. Wy, towarzyszu Boruto – miotełkowym. Będziecie, zatem sprzątać.
To przez was to wszystko – pomyślałem.
– Udajcie się do brygadzisty działu sprzątania z wydziału konserwacji pionu technicznego.
Wyszli. Właśnie, to przez was ma tu przyjechać preprezydent. Cholera, trzeba się ich pozbyć i to jak najszybciej. No tak, to jest niemożliwe – nie ma większego zadupia niż nasza gospoda. Próbować zawsze można. Razem z nimi pozostali członkowie mojej załogi. Zostałem sam.
Odpowiedz
#10
Trzymasz formę. Znaczy jest zabawne, ale tak na granicy. Przyznam szczerze, że przydała by się temu tekstowi jakaś taka petarda, żeby wreszcie wybuchnąć zdrowym śmiechem. Jak na razie tek a i owszem poprawia humor, ale o turlaniu się po dywanie jeszcze mowy nie ma.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#11
Ani chwili spokoju, do gabinetu wpadła Calo.
– Przyjechali! – krzyknęła podniecona.
– Kto znowu?
– Kontrola!
– Jaka?
Przyjrzałem się jej dokładnie, to nie było jednak podniecenie, to była panika.
– Pełna.
– Ilu?
– Sześciu.
Odetchnąłem.
– To nie ma siódmego, co za ulga – nie powinienem się zbytnio przejmować.
– Zaraz będzie, osioł poniósł i idzie na piechotę.
– Cholera! – zakląłem, podbiegając do okna.
Głównym hasłem ostatniej kampanii wyborczej naszego ukochanego preprezydenta, było: „Jedność”. Zaraz po objęciu posady przyłączył do ministerstwa sprawiedliwości i prokuratury kolejną strukturę, jedyną, jaka pozostała, czyli adwokaturę. Adwokaci otrzymali służbowy środek lokomocji. Niestety, czasami ponosił.
– To chyba dobrze, że zaraz będzie, to przecież – adwokat!
– Ale nie nasz.
– To prokurator jest nasz?
– Nie, też nie nasz.
Calo miała jednak jakieś braki, nie była na bieżąco.
– Lepiej powiedz, czy wszyscy mają nałożone skarpetki? – Poprosiłem.
– Polecę i sprawdzę.
Po chwili wróciła. Nie była szczęśliwa.
– Lepiej zacznij się rozbierać.
– Który?
– Bieżący.
– Pisz szybko deklarację i podnieś na dwieście. Tak nic nie zarobiliśmy w tym roku, więc możemy sobie pozwolić.
Do gabinetu wpadła Teo. Tylko w bikini i skarpetkach. No to się zaczęło – pomyślałem. – Powinienem zdjąć drzwi z zawiasów. Łeb mi pęka od tego trzaskania.
– Róbże coś, Lutka jest już tylko w skarpetkach! Teraz rozbierają się Kubeł i Seb. Muszę do nich wracać.
Cholera, znowu to samo. Dwa miesiące temu puścili nas w samych skarpetkach.
– Calo, napisałaś?
– Tak.
– To leć i daj im ten papier. Wróć z dobrymi wieściami.
Wróciła zadyszana, ale w miarę spokojna.
– Jest dobrze, Lutka się ubiera, a Kubeł i Seb stoją w skarpetkach. Powiedzieli, że to za mało, teraz myślą, co z nami zrobić
Wpada Teo, tylko w majtkach i skarpetkach.
– Wzięli ubiegły rok, róbże coś, ja muszę wrócić.
Wybiegła. „Róbże coś, róbże coś” – ciągle to samo. Nie jestem alfą i omegą.
– Calo, pisz deklarację na 300 i zanieś.
Wróciła tylko w skarpetkach. Coś za szybko, niedobrze, niedługo cofną się pięć lat do tyłu – pomyślałem.
– Wzięli dwa lata w tył. Piszę na 400. Mogę?
Oczywiście, wykrakałem.
– Pisz.
Po chwili wróciła Teo, teraz już tylko w skarpetkach.
– Słuchaj, tylko ty zostałeś, wszyscy jesteśmy w skarpetkach, Borówka i Boruta też.
– Cholera, że też zawsze sam muszę wszystko robić.
Napisałem deklarację ustalającą stawkę podatku w wysokości 500 +. To zapewni nam na rok nietykalność Urzędu Pomocy i Doradztwa Podatnikom.
Przyszli dzisiaj w komplecie. Przedstawiciel Urzędu, prokurator, sędzia, dwóch ławników, komornik i adwokat. Dawniej sprawy w sądach ciągnęły się latami. Najpierw był US, potem IS, a następnie NSA.
Teraz przychodzą w pełnym składzie, wyrok zapada w ciągu dwóch godzin i nie ma żadnego odwołania do wyższej instancji, bo jest niepotrzebna, skoro adwokat broni prokuratora. Takie to proste, a za tej Trzeciej Rzeczypospolitej nikt na to nie wpadł.
Calo i Teo opuściły gabinet. Już myślałem, że teraz odpocznę, gdy wpadł Kubeł.
– Słuchaj, przyleciał gołąb, mamy szyfrogram.
– A kto rozszyfruje?
– Nikt. Pisze szyfrogram, ale napisane jest jawnym tekstem.
– No dobra. Skąd ten szyfrogram?
– Z ministerstwa Budowania Uczciwości Rodaków Dla Etosu Ludowego.
– Co to za bzdura ?
– BURDEL.
– Kubeł, ja znam twój stosunek do naszych władz, ale bez przesady.
– Burdel to skrót tego ministerstwa.
– Pokaż... rzeczywiście. Piszą, że przyjedzie sama pani minister Dor.
– Ja ją znam.
– To, co ty tu robisz? Masz takie chody i siedzisz na tym zadupiu.
– Ona skończyła studia u Madziarów i zrobiła karierę. Ja tylko w kraju. Jest ministrem.
– Może wiesz, po co przyjeżdża?
– Nie wiem, będzie za parę minut, to się dowiemy.
Nie minęło nawet pół minuty, a przed gospodą z piskiem zatrzymała się limuzyna. Wysiadł kierowca w liberii, otworzył drzwiczki samochodu i pojawiła się pani minister. Nie miała ochrony.
Pobiegliśmy na jej spotkanie.
– Witojcie w nosych progach.
– Przestań się wygłupiać, buraku. Jestem tutaj incognito.
– A ten szyfrogram?
– A był zaszyfrowany?
– Nie.
– Właśnie. Jestem incognito.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Zrozumiesz. Jakby był zaszyfrowany, to już leżałby na biurku marszałka dworu, a jawne nie są śledzone.
– Co cię sprowadza? – zaryzykowałem.
– Przyjeżdża tutaj preprezydent, i tak będę musiała przyjechać oficjalnie. Postanowiłam was uprzedzić, bo zobaczyłam na liście pracowników – Kubła i Vinca. To starzy znajomi. Teraz spadaj, muszę z nimi pogadać. Chodźmy do stodoły, lepiej się rozmawia przy kielichu.
Poszła razem z Kubłem, po chwili pobiegł za nimi Vinc.
Ładne jaja, pani minister wie, że w stodole jest bimbrownia. Kto jej powiedział? Mamy tu wtyczki.
Gdzie jest ochrona gospody?
– Macieju!
– Jestem szefie, coś się stało?
Jak spod ziemi wyrósł szef ochrony. Rzadko go widywałem. Chłop jak dąb, prawie dwa metry wzrostu, barczysty wysportowany. Co prawda, widoczne już były pierwsze zalążki brzucha.
– Słuchaj, o naszej bimbrowni wiedzą nawet w BURDEL-u.
– No pewnie, że wiedzą. To nasi najlepsi klienci.
Przyznać muszę, iż nie wiem, co się dzieje w gospodzie. Poszedłbym na emeryturkę, gdyby była. Już na samym początku, jeszcze czwartej Zioprosperitej zlikwidowano emerytury. Co roku obniżano o kilka lat dolną granicę i dotarliśmy do zera. Obywatel musi pracować, walka z bezrobociem. Nie ma żadnego problemu z przejściem na emeryturę.
– A kto nie wie?
– Nie wiem, chyba wszyscy pędzą.
– No dobra, skoro wiedzą, to nie będą się interesować.
– Mam prośbę.
Chłop, jak dąb a prosi – pomyślałem lekko zawiedziony.
– Jaką?
– Brakuje mi ludzi do ochrony.
– Ilu?
– Siedmiu.
– To masz problem. Spadaj, ja mam ważniejsze sprawy na karku.
Zostawiłem Macieja i wróciłem do gabinetu. Rozległ się gong, czyli bicie chochlą w patelnię. Obiad. Tradycją gospody był wspólny posiłek całego personelu z ewentualnymi klientami.
To w ramach nawiązywania więzi robotniczo-chłopskiej. Udałem się do sali jadalnej. Przy stolikach siedziała już większość pracowników. Znalazłem miejsce przy stoliku Szemki, naszej kadrowej. Obok na krześle skromnie przysiadł Kwart – szef działu zaopatrzenia.
– Co dzisiaj zjemy?
– Niestety, to co zawsze – odpowiedział Kwart.
– Czyli zupa nic i kaszanka. Powiedz Kwart, jak długo można jeść to samo?
– Robię, co mogę, wygląda na to, że jeszcze parę lat.
– Nie widzę, żadnego klienta – stwierdziłem, rozglądając się po sali biesiadnej.
– Widocznie mają lepsze żarcie.
– To nie możesz się zorientować, skąd je biorą?
– Dostali pomagnacką ziemię i jakoś wiążą koniec z końcem.
– A my nie możemy wydzierżawić kawałka ziemi?
– Możemy, ale w mieście.
– Jaja sobie robisz?
– Jaja to możemy tam produkować, wszystkie centra handlowe padły i są puste.
– No i słusznie, to był obcy kapitał, który niszczył naszą rodzimą gospodarkę.
Spojrzeli na mnie jak na wariata. No cóż, zmęczony jestem i czasami się zapominam, mówiąc slogany. To pozwoliło mi jakoś przejść przez te wszystkie transformacje. Ile to już ich było w moim życiu? Nieważne.
– Szemko, powiedz, jak tam sprawują się nasi nowi pracownicy?
– Pracują za dziesięciu, tworzą zgrany duet, nie odstępują siebie na krok.
– No pewnie, skoro jeden ma zmiotkę a drugi szufelkę.
– Mnie martwi to, że mamy coraz więcej wakatów. Dowalają nam etat za etatem, a ludzi do pracy nie ma.
– Będą mniejsze koszty utrzymania – stwierdziłem z zadowoleniem.
– Za każdy wakat musimy zapłacić grzywnę.
– Co? Ile?
– Dwie najniższe pensje krajowe.
– Czy jest, jakaś możliwość niepłacenia podatków, grzywien, kar? Sam sobie odpowiem – nie ma. To właściwie, jakim cudem my cokolwiek płacimy?
– Zapytaj się księgowej. A dostałeś ostatnio pensję?
– Nie, a ty?
– Też nie. A jednak żyjesz.
– Żyję, ale co to za życie.
– Cicho. Jeszcze się doniesie do sekretarza.
– Gdzie on jest? Już dawno nie widziałem go na obiedzie. Powinniśmy zakosić mu tę białą księgę. To jego niewyczerpane, wiecznie bijące źródło donosów.
– Nie da rady, przykuł łańcuchem do paska. On je w kasynie sekretarzy – wyjaśnił mi Kwart.
– Aha. Gdzie jest to kasyno?
– W mieście.
– Dlaczego my nie mamy kasyna? To jest pytanie.
Po obiedzie postanowiłem zwołać naradę kierownictwa.
– Słuchajcie, sami widzicie, że niedługo nie będziemy mieli, co położyć na talerzu. Kaszanka też się kończy, a kaszy mamy pod dostatkiem. Krwi brakuje. Trzeba sporządzić listę krwiodawców i zwiększyć produkcję krupnioka.
Spojrzałem na nich. Nie byli zaskoczeni moją propozycją. Nie protestowali. Sytuacja wygląda na tragiczną.
– Co jest grane? Nie mówcie mi tylko, że już produkujecie! Ja sobie jaja robię, chcąc sprawdzić, jak nisko upadliśmy, a wy spokojnie siedzicie! Tak nie może być! Mam konkretne pytanie. Gdzie jest żarcie?
– Nie mamy – odpowiedział Kwart.
– To wiem. Gdzie w piątej Zioprosperitej jest żarcie? Dlaczego tam jest, a u nas nie ma? Jak znajdziemy odpowiedzi na te pytania, to będziemy mieli żarcie. Ruszcie głowami.
– Niedaleko od gospody jest muzeum Inicjatywy Dobrobytu i Osiągnięć Taktycznych Andrju.
– IDIOTA? Rzeczywiście jest niedaleko. I co z tego, przecież to stare torowisko, od dawna nieużywane.
– Tak, bo to jest muzeum i tam rośnie to zboże, co Andrju wysypywał na początku swojej kariery. Nie wolno go zbierać, a jest tego całkiem spore pole. Można trochę skosić, zmłócić i mielibyśmy żarcie.
– Czy jest pilnowane?
– Nie, bo nikt się nie odważy.
– To my mamy ryzykować?
– Lepsze ryzyko niż śmierć głodowa.
– No dobrze, niech będzie, zakosimy. Na samym chlebie długo nie pociągniemy. Kombinujcie dalej. Kto ma żarcie?
– Konsumy partyjne, wojsko i a-bezpieka. Oni mają żarcia w bród. Boruta mówił, że każda puszka ma kilka tysięcy hektarów ziemi, chlewnie, obory. Pracują dla władz.
Dawniej się mówiło – „bezpieka”. Państwo unika tego przeklętego słowa, teraz mamy a-bezpiekę, Agencję Bezpieczeństwa.
– To wiemy i co z tego? – zapytałem.
– Jak zrobimy z gospody konsumy, to będziemy dostawać żarcie.
– Dla naszego sekretarza, dla jednej osoby? Gra niewarta świeczki. Ilu właściwie jest partyjnych?
– Przecież wszyscy jesteśmy członkami partii.
– To, dlaczego nie dostajemy żarcia?
– Bo ono jest dla sekretarzy.
– Czemu, zatem nie jesteśmy sekretarzami?
– Bo, żeby być sekretarzem, trzeba mieć POP-a.
– A Tik-Tak nie wystarczy? – Wyrwała się, Calo.
– Dziewczyno, POP to Podstawowa Organizacja Partyjna, a nie karta telefoniczna. Zresztą ich i tak już nie ma – wytłumaczyłem.
– Może założymy POP-ki i będziemy sekretarzami. Będziemy w każdym POP-ie członkami a w swoim sekretarzem. Każdy z nas będzie sekretarzem i wiecie, ile POP-ów tu będzie działało? Setki, wykonamy plan upartyjnienia gospody na kilka lat naprzód. Będziemy przodownikami i otworzymy konsumy.
Kwart mnie zaskoczył, spojrzałem na niego pełen podziwu.
Narada zakończyła się wielkim sukcesem. Ustaliliśmy, że do wieczora będziemy wypełniać deklaracje przystąpienia do POP. Ja utworzyłem Podstawową Organizację Partyjną Analizy Rezerw Celowych i Ewidentnych (POPARCIE). Lutka założyła POPART, Kwart POPAPRANIEC a inni, inne. Do bardziej aktywnych należały: POPED, POPELINA, POPCORN, POPERS, POPICIE, POPIEL, POPIELEC, POPIJAWA. Dla Kubła, który nadal konferował z panią minister, zarezerwowaliśmy – POPIEPRZYC.
Punktualnie o dwudziestej złożyliśmy na ręce pierwszego sekretarza niezbędne dokumenty. Był wniebowzięty, miał zapewniony awans o kilka szczebli. Niezwłocznie zamówił transport i po pół godziny cztery furmanki deklaracji, programów, list obecności pojechały do wsi.
Nie pozostało nam nic innego, jak czekać na decyzję władz zwierzchnich.
Wieczorem, jak zwykle spotkaliśmy się w bimbrowni.
Borówka i Boruta też się załapali. Ich obecność pozwoliła na zorganizowanie wieczoru wspomnień. Po oklejeniu akcyzą kilku butelek humor nam się znacznie poprawił.
– Słuchajcie no, Boruta – zagaiła Lukrecja – dlaczego nie chcieliście się zgodzić na Belkowskiego, a potem na Olina?
– Nie chcieliśmy i już, dla zasady.
– A wy Borówka, dlaczego nie poparliście Olina?
– Bo już nie był moim towarzyszem.
– No widzicie, a gazet nie czytaliście, a tam wyraźnie pisało: wybory wygra nasz preprezydent.
– Też pisało, że nie będzie premierem – bronił się Boruta –– tylko ja, albo ktoś z wąsami.
– To, co? Myśleliście, że kto będzie?
– Kaczorek. Mieliśmy nadzieję, że nas nie zdradzi.
– Przecież jasnowidz mówił, że wybory będą w sierpniu, a w sierpniu tylko chłopy są w domu.
– Kto tam wierzył wtedy jasnowidzowi.
– Nie wierzyliście i nie spodziewaliście się, kto sobie wąsy przyklei i teraz mamy Zioprosperitą.
Nie spodziewałem się, że Lukrecja ma taką dobrą pamięć. Zaskoczyli mnie też panowie BB. Jednak ta resocjalizacja nie wyprała ich całkowicie, coś niecoś pamiętali a może i więcej. Trzeba na nich uważać, bo mogą w przyszłości zaszkodzić naszej... przyszłości. Już raz nam zaszkodzili.
Tradycyjnie, grubo po północy skończyliśmy. Tym razem więcej spożyliśmy, niż okleiliśmy. Mieliśmy jednak nadzieję, że jutro dostaniemy decyzję zezwalającą nam na otwarcie konsumów i skończy się kombinowanie żarcia. A do wizyty, preprezydenta pozostało dziesięć dni, niecały tydzień.
Odpowiedz
#12
No jest tu odpowiedni poziom absurdu. Akurat taki, żeby czytało się przyjemnie. Ja już nie zgłaszam zastrzeżeń. Podoba mi się.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
Dziesiąty dzień przed wizytą.

Obudził mnie sygnał alarmu.
– Co się dzieje?
Wyskoczyłem z łóżka. Łóżko, jak to ładnie brzmi. To była drewniana skrzynia z sianem. Zdrowe spanie, tylko poranna toaleta była trochę dłuższa. Łazienka była wspólna dla mężczyzn, oddzielna dla kobiet.
Dyrektywa ministerstwa sportu i rekreacji zalecała umiejscowienie łazienki dla mężczyzn w odległości trzydziestu trzech metrów od drzwi wejściowych do budynku. Zabraniała jednocześnie stosowania zadaszenia. Ile my mieliśmy kłopotów z właściwym jej umiejscowieniem. Dopiero po żmudnych poszukiwaniach Calo znalazła załącznik, w którym dokładnie wskazano, jak należy te trzydzieści trzy metry zmierzyć. To była odległość od klamki do pierwszego kurka, jedynego kurka, jaki można zamontować w łaźni dla mężczyzn.
Kobiet to nie dotyczyło, miały łazienkę w gospodzie.
Rozwiązanie to zapewniało prawidłowy i higieniczny rozwój społeczeństwa. Widać wyraźnie, że maczał w tym palce minister obrony, narodowych sił zbrojnych i ofensywy strukturalnej. Wybitny ekspert od katastrof lotniczych.
Podbiegłem do gospody, przed nią nie było nikogo. W gospodzie panowała cisza. Czyżby wszyscy udali się już na miejsce zbiórki? Pobiegłem do sali jadalnej, spotkałem Kubła.
– Powiedz, coś się dzieje? – zapytałem.
– Nic, fałszywy alarm, kogut się włączył. Gęsi nie reagowały. System alarmowy nie został naruszony.
– Mówiłem, że trzeba tego koguta wymienić, strachliwy się zrobił ostatnio.
– Też miałbyś lęki, biedak kury nie widział od tygodnia.
Gęsi była na wyposażeniu gospody, nie można ich było ukatrupić. Stanowiły główny trzon systemu alarmowego. Kogut także, na nim spoczywała wielka odpowiedzialność. To on zastąpił syreny alarmowe.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wstałem o dwie godziny wcześniej. Mam więcej czasu. Postanowiłem zrobić inspekcję całej gospody.
Udałem się do kuchni.
Kwart, odpowiedzialny za zaopatrzenie, spał na swoim wyrku, ustawionym przy drzwiach spiżarni.
Pilnuje tego, czego już dawno nie ma, co znaczy siła przyzwyczajenia – pomyślałem z podziwem.
Twardo spał. Postanowiłem zrobić sobie herbatkę. Zabrałem się do rozpalenia kuchni, mieliśmy jeszcze drewno, węgla też nam trochę zostało z zimy. Stosunkowo łatwo mi poszło, nie wyszedłem z wprawy. Postawiłem czajnik i rozpocząłem poszukiwania herbaty. Dawno sam tego nie robiłem i nie wiem, gdzie jest schowana. W szafkach były tylko puste pudełka po herbacie. Stare, podniszczone, przedzioprosperitowskie, zajmowały duże pudło. To były dobre czasy. W końcu znalazłem zielone pudełko z namalowaną trawą, na nim umieszczone wyraźny napis: Nowość, herbata z pól golfowych.
Na polach rośnie ładna trawa i mamy teraz wspaniałą herbatę. Jak nasz kraj mógł osiągnąć dobrobyt, skoro ludzie deptali taką herbatę, biegając z kijami za jakimiś piłkami. Co za marnotrawstwo.
Zaparzyłem i wypiłem łyk tego środka przeczyszczającego. Człowiek może się przyzwyczaić do każdego gówna. Usiadłem w kącie kuchni i delektowałem się herbatką. Nie zauważyłem, kiedy zjawiła się Lukrecja.
– Czemu, tak wcześnie wstałeś? – zapytała. – Zazwyczaj śpisz dłużej.
– Kogut się włączył, nie słyszałaś?
– Od kilku dni pieje, a ty dopiero dzisiaj usłyszałeś. Coś musi cię dręczyć, sny masz niespokojne, ręce ci drżą, źle z tobą.
– Denerwuję się tą wizytą preprezydenta. Jak nasze pomysły nie wypalą, to puszkujemy na amen.
– Przetrwamy, zobaczysz – zaskoczył mnie jej optymizm.
– Nie wiesz, co chciała pani minister?
– Nie, chłopcy milczą, nie chcą puścić pary z gęby.
– W końcu i tak się wyda.
Na parapecie okna usiadł gołąb.
– Jest poczta, zobaczę, od kogo?
Gołąb miał przyczepioną torbę podobną do takiej, jaką kiedyś nosili listonosze. Listonoszy już nie ma. Ten ciągły brak ludzi do pracy był denerwujący.
Wyjąłem pismo od sekretarza komitetu gminnego.
„”Towazyse i towazyski.
Wykazaliście się właściwą postawą i pełnym zaangazowaniem w rozwój naszej Partyji.
Niestety, na podstawie dyrektywy Komitetu Centralnego Nasej Partyji – paragraf, 22 – aby otwozyć konsuma potrzeba 58 POP, a w wasej komurce jest tylko 57. Postarajcie się załozyć jeszcze jedną a będziecie mogli otrzymali, licencyję.
Podpisał
Sekretarz 12 kategorii Komitetu Gminnego”.”
– Lutko, nici z naszego pomysłu. Brakuje nam jednego POP-a.
– To zaraz założymy, trzeba zobaczyć, kto się jeszcze obija.
– Włączmy alarm.
Lutka opuściła kuchnię i rozpoczęła poszukiwanie koguta. Po chwili usłyszałem jego pianie. Alarm przeciwlotniczy – sądząc po pianiu, chyba trochę przesadziła.
W gospodzie zapanował niesamowity chaos. Nagle wszyscy opuścili swoje legowiska. Obserwatorzy udali się na strych, a następnie weszli na dach. Grupa zabezpieczenia technicznego otworzyła właz do schronu przeciwatomowego – wejście było pod jedną z lodówek. Grupa wsparcia wybiegła na podwórko i zaczęła kopać rowy przeciwpancerne. Na środku podwórka stała Szemka, w dłoni miała czerwoną chorągiewkę i regulowała ruch. Do kuchni wróciła Lutka.
– Tego cholernego koguta trzeba oskubać. Nie ten alarm zapiał. Kiedy my ich wszystkich pozbieramy?
– To trzeba odwołać alarm.
– Łatwo ci mówić, kogut zwiał.
Dopiero po dwóch godzinach wszyscy powrócili do normalnych zajęć, uznając alarm za fałszywy. Najdłużej broniła się brygada zabezpieczenia schronu. Gdy w końcu namówiliśmy ich do opuszczenia bunkra, poznaliśmy przyczynę ich determinacji. Spałaszowali znaczną część zgromadzonej żywności, nie mówiąc już o naruszeniu żelaznego zapasu spirytusu. Nie nadawali się do pracy.
– Słuchajcie, musimy założyć jeszcze jednego POP-a, będziemy mieli konsumy. Kto nie jest jeszcze sekretarzem?
Cisza, nikt się nie przyznaje. Przyjrzałem im się uważnie. Wszyscy patrzyli mi w oczy, poza Sebem.
– Towarzyszu Seb – zacząłem poważnie – jak nazywa się wasza organizacja partyjna?
– Jeszcze nie założyłem.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Jest szansa na konsumy.
– Na co czekacie?
– No, nie wiem, czy podołam – wyszeptał.
– Dasz radę.
– Nie przejmuj się – poradziła Lukrecja.
– Bierz się do roboty – powiedziałem.
– To żadna sztuka – kolejna rada Lutki.
– Pomożemy – zaoferował się Kwart.
– Pomożecie? – Seb zapytał z nadzieją w głosie.
– Pomożemy! Pomożemy! Pomożemy!
Znałem ten okrzyk, już go kiedyś w swoim życiu słyszałem, ale to się źle skończyło. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej.
– Pomyśl nad nazwą.
– Już ją mam – POPIERDUŁKA.
– Co to jest?
– Podstawowa Organizacja Partyjna Integrująca Energiczne Ruchy Demaskujące Unijne Łorganizacje Kształcenia Akademickiego.
– Niezła.
– Kto się zapisuje?
Prawie wszyscy wstąpili do POPIERDUŁKI.
Natychmiast wysłaliśmy meldunek do powiatu. OdpowiedźŸ nadeszła tym samym gołębiem.
Zalakowaną kopertę wręczyliśmy Sebowi.
– Czytaj.
„”Towazyse i towazyski.
Wykazaliście się właściwą postawą i pełnym zaangazowaniem w rozwój naszej Partyji.
Niestety, na podstawie dyrektywy Komitetu Centralnego Nasej Partyji – paragraf, 22 – aby otwozyć konsuma potrzeba 59 POP, a w wasej komurce jest tylko 58. Postarajcie się załozyć jeszcze jedną a będziecie mogli otrzymali, licencyję.
Podpisał
Sekretarz 12 kategorii Komitetu Gminnego”.”
– Kurwa – wyrwało się Kubłowi.
– Zakładajmy następną, kto nie jest jeszcze sekretarzem?
Cisza, teraz już wszyscy patrzyli mi w oczy.
– Cholera, gdzie są Borówka i Boruta?
Nikt nie był w stanie udzielić wiążącej odpowiedzi.
– Trzeba zarządzić alarm przeciwdywersyjny. Kto wie, gdzie jest kogut?
– Ja, ale...ale on już nie będzie piał, przeszedł na emeryturę – poinformował Kwart.
– O boże – jęknąłem.
Przechodzi się na emeryturę, tylko w jednym wypadku, miałem jeszcze nadzieję, że kogutów, to nie dotyczy.
– Na jaką emeryturę? Koguty nie mają emerytur, nie są lepsze od nas – zadałem pytanie i z wyraźnym biciem serca spojrzałem na Kwarta.
– Ten ma, miał już dziesięć lat.
– Jak to miał?
– Dzisiaj będzie na obiad.
– Zamawiam udko! – wrzasnął Kubeł.
– Skrzydełko.
– Szyjka.
– Pierś.
– Kopytka.
– Żołądek.
– Golonka.
– Kto zamawiał golonkę? – zapytałem.
– Pomyłka – przyznał się, Seb.
– No dobra, kogut podzielony, rozumiem, że reszta będzie miała rosół. Nie ma BB, to dawajcie tych, co zniszczyli spirytus.
Po kilku minutach przytoczyli się MM, Mysz i Maciej.
– Słuchajcie, musicie założyć POP-a.
– POPIJ?
– Może być POPIJ. Podstawowa Organizacja Partyjna Informatorów Jędrusia. Tylko żebyście nie przegięli z tym informowaniem.
– Spoko, dajcie trochę wody.
Wysłaliśmy meldunek gołębiem. Wrócił z odpowiedzią.
– Kto przeczyta?
– Ja nie – odpowiedział Kubeł – mam pecha.
– Ja też nie – dorzucił Seb.
– Lutka czytaj!
„”Towazyse i towazyski.
Wykazaliście się właściwą postawą i pełnym zaangazowaniem w rozwój naszej Partyji.
Niestety, na podstawie dyrektywy Komitetu Centralnego Nasej Partyji – paragraf, 22 – aby otwozyć konsuma potrzeba 60 POP, a w wasej komurce jest tylko 59. Postarajcie się załozyć jeszcze jedną a będziecie mogli otrzymali, licencyję.
Podpisał
Sekretarz 12 kategorii Komitetu Gminnego”.”
– Kurwa... kurwa... kurwa.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#14
Trudno napisać coś konstruktywnego o tekście relatywnie dobrym. Ten bowiem cały czas trzyma normę. Pomysł z kogutem alarmowym wywołał u mnie delikatny uśmiech. No okey, gęsi też były fajne Wink.
Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#15
– Wkopaliśmy się. Mamy pięćdziesiąt dziewięć popów i żadnej szansy na konsumy.
– A może sześćdziesiąt jest górną granicą i już nie będą podnosić – szepnęła Teo.
– Dlaczego?
– Bo to kopa.
– Kopa to my dostaniemy, jak przyjedzie preprezydent. Jak chcecie, to zakładajcie, ja już nie wierzę.
Poszedłem do swojego biura. Było bardzo skromnie urządzone. Stół w kształcie litery T, wzdłuż ściany regał, głośnik. Nigdy go nie włączałem, jedynie w momentach, gdy zaglądał do mnie sekretarz Red. Każdy przełożony musiał słuchać wiadomości, a że było tylko jedno radio, to wystarczył głośnik. W naszej gospodzie wszyscy mieli w swoich pokojach głośniki, zwolnieni z tego byli BB – nie mieli podwładnych. Takim, to jest dobrze.
Kołchoźnik zaszczekał:
„"Gratulujemy organizacji partyjnej przy gospodzie pod sierpem wspaniałego osiągnięcia. Towarzysze i towarzyszki przed wami trudne zadanie. Zgodnie z wytycznymi KC, w dniu dzisiejszym przyznano wam status konsumów 7 kategorii.
Był to komunikat specjalny”.”
Umilkł.
Jestem bardzo zmęczony, już mam omamy słuchowe.
Do gabinetu wpadła Teo.
– Słyszałeś? Mówiłam, że kopa to kopa. Gdy tu siedziałeś,œ założyliśmy dwa POP-y, to znaczy BB założyli.
Nawet nowi pracownicy wykazali się aktywnością. Borówka założył POPYCHACZ a Boruta POPIS – czyżby resocjalizacja nie do końca się udała? Zdążyliśmy wysłać i – mamy konsumy.
– No to jesteśmy uratowani. Jesteś wielka, daj pyska.
Wyściskałem Teo.
– Czy potwierdzono oficjalnie udzielenie koncesji?
– Jeszcze nie.
– Oj Teo, oddawaj uściski. Nie mamy żadnych konsumów – usiadłem zrezygnowany.
– Jak to nie mamy, a komunikat radiowy? Przecież wszyscy słyszeli, cała Zioprosperita, nie mogą tego odwołać.
– Skąd wiesz, że cała. Może tylko nam przekazano tę informację. Nie słyszałaś o manipulacji? Pamiętasz, jak podano pierwszy komunikat, że nasza partia objęła prowadzenie w rankingach?
– Nie pamiętam.
– To było tak: ogłoszono, że prowadzimy – no wtedy, to jeszcze nie była to nasza partia, ale teraz jest – więc ogłoszono, że prowadzimy zdecydowanie przed Borutami. Na drugi dzień szybko podano dwa nowe rankingi, z których już wynikało, że mam drugie miejsce, daleko w tyle. Wszyscy odetchnęli z ulgą i to był ich błąd. Te drugie wyniki były już zmanipulowane. Przestano się bać naszej partii.
– Czy nas też się boją i dlatego podali, że mamy konsumy?
Pytanie Teo zaskoczyło mnie i przeraziło. Niedobrze być w zainteresowaniu mediów, nawet gdy jest to tylko jedne jedyne. To będzie wzbudzało sensacje i zazdrość, zazdrość jest najgorsza.
– Czy, ktoś obcy przyszedł do gospody?
– Nie wiem, dlaczego pytasz?
– Zawołaj Martaska.
Po kilku minutach Teo przyprowadziła bardzo wkurzoną Martas.
– Czego? – warknęła, wchodząc do gabinetu.
– Są jacyś nieznani klienci?
– Z byka spadłeś czy cóś? Kto tu przyjdzie na to zadupie?
– Coś, a nie cóś – poprawiłem.
Odetchnąłem z ulgą.
– Słyszałaś komunikat w kołchoźniku?
– Tak, przerwałeś mi, bo właśnie przyleciał gołąb. Miał zalakowaną kopertę, ale wszyscy się na niego rzucili, bo chcieli być zwiastunami dobrej wiadomości i...
– I? – nie dokończyła, czym mnie doprowadziła do takiego samego stanu, byłem wkurzony.
– ... i zaginęła koperta albo, ktoś ją podprowadził.
– Kto tam był konkretnie?
– Mówiłam, że wszyscy.
– Jakim cudem wszyscy?
– Ano takim, że każdy usłyszał komunikat i... i wypatrywaliśmy gołębia.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Wchódź!
Drzwi powoli się otworzyły, ktoś wsunął zaciśniętą dłoń trzymającą skrawek koperty. Do gabinetu ponownie weszła Teo.
– Tylko tyle zostało z wiadomości. Nie wiemy, czy mamy te konsumy, czy ich nie mamy.
– Kto to zniszczył? Zresztą, to już nie jest istotne. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
– Trochę optymizmu.
Do gabinetu wpadł Maciej – szef ochrony.
– Jadą! Jadą! – krzyczał.
– Kto?
– Nie, kto, tylko, co. Jadą wozy zaopatrzenia. Mamy konsumy.
– A nie mówiłam – wtrąciła, Teo.
Podbiegłem do okna. Rzeczywiście na placu przed gospodą zatrzymało się kilkanaście furmanek. Z pierwszej wysiadł sekretarz gminny. Czekał już na niego nasz sekretarz Red, trzymał w dłoni bochen chleba.
– Witamy towarzyszu sekretarzu, witamy w naszych niskich progach.
– Przyjechałem zorientować się, w jakich warunkach przywitacie preprezydenta. Jednocześnie gratuluję wam zdobycia koncesji na konsumy. To są pierwsze konsumy w naszej gminie. Teraz dajcie tu wstążkę i nożyczki, dokonam uroczystego otwarcia.
– Alarm! – wrzasnąłem. – Wróg na pokładzie! Wszyscy na dół!
Wybiegliśmy, aby tylko zdążyć przed wejściem sekretarza. Po drodze wydawałem instrukcje.
– Portret preprezydenta wyciągnijcie ze spiżarni, odkurzcie go. Schować butle z bimbrem. Dzieła zebrane wodza do biblioteczki.
Sam pobiegłem na spotkanie z wrogiem. Zdążyłem w ostatniej chwili, właśnie wchodził do gospody.
– Witojcie towarzyszu sekretarzu, witojcie! Zascyt to dlo nos ogromniasty.
Ażeby cię dunder świsnął, na stare lata muszę się kłaniać w pas takiemu dupkowi – myślałem.
– Gdzie są towarzysze, Borówka i Boruta? – zapytał.
– Zgodnie z instrukcjami – sprzątają.
– Dajcie ich tu, ino sybko!
Nie musiałem po nich posyłać, znaliśmy te numery. Towarzysz sekretarz gminny zawsze kazał zawołać tych, co mają najniższy stopień przydatności. Boruta stał na baczność, natomiast Borówka w dość nonszalanckiej postawie.
– Boruta, wy jeszcze wyjdziecie na ludzi a wy nie – zwrócił się do Borówki. – Jak się wam podoba praca na wolności?
Cholera, zapomniałem ich przeszkolić, zaraz będzie poruta.
– Żadna praca nie hańbi – wykrzyknął Boruta.
Odetchnąłem, faktycznie zostali doskonale zresocjalizowani. Trzeba na nich jednak zważać. Może są doskonałymi aktorami? Przecież kilka kadencji w sejmie musiało swoje zrobić.
– Pamiętajcie, co nam zawdzięczacie, teraz dopiero zobaczycie kraj w rozkwicie, już kwitnie.
– Tak jest, towarzyszu sekretarzu – krzyknęli razem.
Sekretarz gminny spojrzał na nas. To był sygnał do tego, abyśmy opuścili salę. Będą dwie godzinki spokoju. Zdążymy w tym czasie, doprowadzić gospodę do odpowiedniego wyglądu. Te dwie godziny długo zapamiętają panowie BB. Poznają szczegółowo życiorys sekretarza, współczułem im. Każdy z nas przez to przeszedł.
– Kwart, nalej szklanicę, trzeba wypić na uspokojenie.
Rozpoczęliśmy wyładowywanie furmanek. Na pierwszej było 60 kartonów z materiałami dla sekretarzy poszczególnych POP-ów. Zawierały komplet dokumentów, które należało wypełnić. Deklaracje, programy szkolenia, listy obecności, legitymacje partyjne. No i oczywiście krawaty.
Wszyscy mieliśmy tyle samo pasków – 35. Byliśmy, zatem sekretarzami 35 kategorii. Ciekawe, jaką kategorię otrzymał nasz Red?
Kolejne furmanki przywiozły materiały propagandowe. Powoli zaczęliśmy się denerwować. Nie było żadnej wałówki. Została ostatnia furmanka, a na niej kilka puszek z wołowiną.
– Niech to szlag trafi! To mają być konsumy?
– Poczekaj, tu jest jakieś pismo – powiedział Kwart, widząc moje zdenerwowanie.
– Przeczytaj.
Teo rozerwała kopertę i drżącym rękoma podała Kwartowi, a ten zaczął czytać.
„ „Towarzysze na dobry początek otrzymaliście nasze żelazne rezerwy. W najbliższym czasie skierujemy do was pełne zaopatrzenie, zgodnie z przyjętym normami.
Prosimy o wypełnienie formularzy zamówienia, uwzględniające normy na kartkach”.”
– To wszystko?
– Nic więcej nie ma.
– O jakich kartkach oni piszą?
– Trzeba się zapytać Calo, ona jest specjalistką od norm.
Po kilku minutach znalazła się Calo. Taszczyła ze sobą ogromne pudło.
– Tutaj są kartki. Musimy wpisać nazwisko na listę z uwzględnieniem punktów przydatności do społeczeństwa.
– Jak to? Przecież wszyscy jesteśmy sekretarzami 35 kategorii i chyba mamy taki sam przydział?
– Nic z tego. Popatrzcie na te kartki. Pisze jak wół:
* sekretarz 35 kategorii, 50 punktów przydatności – 2 kg kaszanki, 1 kg zwyczajnej, 1 kg schabu, 0,5 kg szynki, 4 l bimbru, 0,5 l wódki lub koniaku, 2 kg cukru, 2 paczki papierosów lub 50 g tytoniu, 2 bilety do kina, 1 bilet na koncert muzyki chłopskiej,
* sekretarz 35 kategorii, 40 punktów przydatności – bez 4 pozycji
* sekretarz 35 kategorii, 30 punktów przydatności – bez 4 i 6 pozycji
* sekretarz 35 kategorii 20 punktów przydatności – tylko pozycje 1, 2, 4. 7 i 8
* sekretarz 35 kategorii 10 punktów przydatności – tylko pozycja 1 i 8
* sekretarz 35 kategorii 5 punktów przydatności – tylko pozycja 8.
– To jest paranoja – stwierdziłem. – A jaki ma przydział ten, co ma na przykład 42 punkty?
– Tu pisze, że należy mieć dokładnie tyle punktów, czyli, że nic.
Część pobiegła odszukać sekretarza Reda i dowiedzieć się, ile ma punktów przydatności, liczyli na to, że może komuś się uda. Ja zostałem, zastanawiając się, jakie przydziały mają sekretarze niższej kategorii.
– Calo, a może masz tabele przydziałów sekretarzy innej kategorii?
– Nie mam, ale mogę skombinować. Co wymyśliłeś?
– Przecież oni nie wiedzą, kto u nas będzie konsumował. Możemy przecież napisać, inne zamówienie. Co o tym myślisz?
– Napisać, to my wszystko możemy, ale czy dostaniemy?
– Zróbmy zamówienie na sekretarza pierwszej kategorii.
– Zwariowałeś?
– Nie, przecież ma u nas być.
– Tak, ale skąd wytrzasnąć ten przydział. To tajemnica państwowa.
– Gdzie jest Kubeł? On ma wtyczkę, może jemu się uda.
Niestety poszukiwania Kubła zakończyły się fiaskiem. Gdzieś się zaszył. Udało się znaleźć Vinca.
– Vinc, mamy do ciebie prośbę.
– Słucham.
– Czy możesz, wykorzystując układy na górze zdobyć informację na temat przydziału kartkowego, jaki otrzymuje pierwszy sekretarz?
– Czy wam życie niemiłe? Kto mi to da?
– Ta twoja znajoma, pani minister.
– Może i może, w trakcie spotkania coś wspomniała o ciężkiej robocie, jaką odwalono w rządzie, przygotowując tę kartkę.
– No widzisz, jedna malutka kartka, a życie nam uratuje.
– Ok, spróbuję.
Dobre chłopisko z tego Vinca.
Usłyszałem huk i poczułem straszny smród. Wyszedłem na korytarz, tutaj odór był nie do zniesienia. Zewsząd dobiegały krzyki.
– Alarm przeciwgazowy, włożyć maski! – Ktoś darł się niemiłosiernie.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości