Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Głos sprzeciwu
#1


Deszcz bębnił na szybach pojazdów, przytłumione światła tylko niewielkim stopniu oświetlały ulicę. Jedno z nich miało dodatkowo jakąś usterkę i migało jak szalone. Gdzieś daleko rozległy się wystrzały, ktoś krzyknął, ktoś upadł, ktoś się głośno roześmiał. Stojąca na środku ulicy nieruchoma dotąd postać drgnęła. Obróciła głowę w kierunku, z którego dobiegł odgłos. To jednak było wszystko. To co się tam stało nie obchodziło jej zupełnie tak długo, jak nie pojawiało się bezpośrednie zagrożenie dla niej samej. A ze strony, z której usłyszała strzał nikt się nie zbliżał, nikt się tam nie pojawił. Kobieta ruszyła wolnym krokiem przed siebie. Była wyprostowana, zdawała się nie odczuwac nawet w najmniejszym stopniu dyskomfortu związanego z warunkami pogodowymi, tak deszczem jak i dość niską temperaturą. Krople spływały jedna za drugą po jej głowie, na której nie widać było ani jednego włosa. Jej kurtka wyraźnie nasiąkała wodą, nie była idealnym strojem na taką pogodę, ale i nie miała być. Pod rozpiętą starą kurtką lśnił czarny kombinezon, który mógł stanowić ochronę zarówno przed deszczem, jak i niesprzyjającymi ludźmi, a dokładniej rzecz ujmując: przed pociskami przez owych niesprzyjających ludzi wystrzelonymi, o ile tylko kaliber broni nie był zbyt duży. O takich ludzi nie było w tej okolicy szczególnie trudno, zwłaszcza o tak późnej porze. Jednak fakt ten zdawał się nie wywierać większego wrażenia na przemierzającej ulice samotnej kobiecie. Gdyby ktoś ją w tej chwili obserwował, niewątpliwie odniósłby wrażenie, że osoba ta musi czuć się pewnie, że nie odczuwa nawet najmniejszej obawy o swoje zdrowie i życie. A gdyby jeszcze udało się temu komuś spojrzeć jej w oczy, nie miałby już większych wątpliwości, z czego taki stan rzeczy może wynikać. Lewe jej oko było błękitne, duże, ale jego spojrzenie zdawało się być puste, jakby utkwione w jakimś odległym punkcie. Prawe z kolei nie było dziełem tego samego stwórcy. Jego czarna, błyszcząca powierzchnia w tak słabym oświetleniu wydawała się być zupełnie gładka, jednak gdyby tylko skierować jakieś dodatkowe źródło światła wprost w twarz jego właścicielki, można by dojrzeć, że powierzchnię oka pokrywają liczne ruchome punkty, oraz linie, z których dwie najbardziej wyraziste przecinają się tworząc krzyż, a miejsce ich przecięcia ustawicznie przesuwało się to w tym, to w tamtym kierunku jakby próbując śledzić każdy ruch jaki zarejestrowało włącznie z pojedynczymi kroplami deszczu. Sam taki widok byłby w stanie zniechęcić niejednego delikwenta, który zwykł się szwendać po ulicach po zmroku do podejmowania jakichkolwiek agresywnych działań. Tego rodzaju wszczepów przypadkowi przechodnie mieć nie zwykli.
Kobieta skręciła w wąską uliczkę pomiędzy dwoma wysokimi budynkami, których architektura przywodziła na myśl ziemskie budowle z pierwszej połowy XXI wieku. Architekci, którzy je zaprojektowali widać byli przywiązani do tradycji, tradycji która pozwalała mieszkańcom kolonii czuć się bardziej jak w domu. Ale budynki te stały już tu od kilkudziesięciu lat, od czasów, gdy kolonizatorzy przybywali z Ziemi, wtedy to mogło mieć jakieś znaczenie. Teraz, gdy większość populacji stanowili ludzie urodzeni na miejscu, wszelkie przejawy ziemskiej tradycji traciły swój pierwotny sens. Jednak dla wędrującej ciemnymi uliczkami kobiety z cybernetycznym okiem tym bardziej znaczenia nie miało to żadnego.
Większe znaczenie mogło mieć natomiast to, że ktoś był w tej uliczce. Najpierw usłyszała jak poruszył się między stertami kartonów, które tu zalegały, a zaparkowanym przy samej ścianie pojazdem. Potem usłyszała niewyraźny bełkot. Spojrzała w jego kierunku, ale nie zatrzymała swego spojrzenia nawet na sekundę. Ta krótka chwila w zupełności wystarczyła by ocenić możliwe zagrożenie ze strony tego osobnika. A zagrożenia w tym wypadku nie było. Żałosny, zaćpany mieszkaniec ulicy również nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Coś jednak znaczenie miało. Musiało mieć. Był przed nią wyraźnie zarysowany cel. Coś w jej głowie nieustannie jej o tym przypominało. Od czasu do czasu starała się myśleć o czymś innym, ale nie było niczego innego. Zdawało się jej, że jej świadomość otacza pustka, otchłań podobna kosmicznej próżni, z tym tylko wyjątkiem, że nie widziała żadnych gwiazd. Poszukiwania jakie podejmowała raz za razem kończyły się całkowitym fiaskiem, a myśli niezmiennie wracały na jeden i ten sam tor. Prowadzący do celu. Celu, który musiał zostać wypełniony, bez względu na cenę.
Wyszła spomiędzy budynków i rozejrzała się szybko. Na lewo, daleko, na końcu ulicy migał kolorowy neon. Był to symbol, którego właściwego znaczenia nie znała, znała natomiast sam symbol. Oznaczał, że cel jest blisko. Nie zwlekając ruszyła więc w tamtym kierunku. Nie była jednak sama. Pod neonem widać było kilka postaci zebranych blisko siebie pod dachem, który osłaniał ich przed lejącą się z nieba wodą. Otaczał ich błękitny opar będący wynikiem palących się w jednym miejscu kilku nielegalnych narkopapierosów. Bliżej, zaledwie kilka metrów od niej, przy czarnym pojeździe o podłużnym kształcie, trzech osobników pochylało się coś kombinując. Złodzieje próbowali obejść systemy alarmowe pojazdu, nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Jak wszystko. Prawie. Minęła ich bez słowa, ale jeden z nich najwyraźniej miał jej coś do powiedzenia:
- Dokąd się wybierasz laleczko? – Typ był wysoki, ciemne włosy trzymała w jako takim ładzie czerwona chusta. Twarz szpeciła dwie, symetrycznie ułożone pionowe blizny ciągnące się przez czoło i policzki. Spojrzenie miał półprzytomne, może dlatego nie zauważył.
Chciała go zignorować, ale dwaj pozostali zastąpili jej drogę. Jeden był ciemnoskóry, w jego dłoni błysnęło ostrze. Trzeci wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu wyciągnął spod kurtki niewielki pistolet
- Nie chcesz się zabawić z Ralfim? – spytał ten pierwszy robiąc krok do przodu. Ostatni krok w jego życiu – Chodź no tu…
Zaciśnięta, zbrojna w kolczasty kastet pięść uderzyła go w podbródek wbijając mu żuchwę w głąb mózgu. Nie zdążył nawet jęknąć.
- O, kurwa! – idealnie podsumowujący zaistniałą sytuację komentarz wyrwał się osobnikowi z pistoletem. Uniósł broń do strzału, ale zanim nacisnął spust dłoń w czarnej rękawicy chwyciła go za rękę, zdecydowanym ruchem zmieniając kierunek w jakim posłał pocisk. Huknął strzał. Ciemnoskóry towarzysz strzelca opadł bezwładnie na ziemię, z krwawą dziurą w skroni. Widząc to strzelający puścił broń, rzucił się w bok potykając o krawężnik, padł na ziemię, po czym rozpaczliwie usiłował się oddalić poruszając się na czworakach. Byle dalej. Byle szybciej. Patrzyła na niego tylko przez sekundę. Tera nie miał już żadnego znaczenia, już nie przeszkadzał, a cel czekał. Ruszyła wolnym krokiem w stronę neonu. Stojący pod nim ludzie zdawali się nie zauważać, co się przed chwilą wydarzyło. Coraz głośniejsze dźwięki muzyki dobiegające od strony wejścia, nad którym znajdował się neon upewniły ją, że kieruje się pod właściwy adres. Gitarowe riffy, głos zmieniający swoje brzmienie tak, że żaden człowiek nie mógłby tego zrobić w naturalny sposób, wszystko pasowało. Cel był niewątpliwie tutaj i nigdzie indziej. Minęła niknących w chmurze błękitnego oparu ludzi przy wejściu. Nie zwrócili na nią uwagi. Nasilenie dźwięków wzmagało się. Może w innej sytuacji, gdyby jej umysł nie był tak całkowicie zaabsorbowany jedną tylko myślą byłaby w stanie skupić się na tym jednym głosie, który dominował nad całym tym hałasem. Może dotarłyby do niej jakieś słowa. Może stwierdziłaby nawet że ten hałas w istocie nie jest hałasem. Jednak w obecnych warunkach nie było to możliwe. Jedyne co oznaczał dla niej ten głos to że cel jest niemal w zasięgu ręki.
Wewnątrz migały różnokolorowe światła, czerwone, niebieskie, zielone. Stroboskopowe oświetlenie na kimś innym wywarłoby zdecydowanie większe wrażenie, ale jej oko, to z którym nie przyszła na świat, dostosowało się do warunków tak, by uzyskać optymalne wyniki.
- 10,50 za wjazd – usłyszała basowy głos tuż przy lewym uchu. Skurczyła się w sobie, wyrzuciła gwałtownie łokieć w kierunku z którego dobiegł ją głos. Gdyby nie muzyka, dałoby się słyszeć chrupnięcie i okrzyk bólu. Potężnie zbudowany mężczyzna chwycił się obiema dłońmi za twarz wydając trudne do zidentyfikowania czy zrozumienia odgłosy. Obróciła się na pięcie w lewo, szybkim ruchem położyła mu dłonie na ramionach, a kolano wbiła z impetem między jego nogi. Zanim upadł na ziemię patrzyła już w innym kierunku. W kierunku sceny, na której znajdował się jej cel. Wciąż jednak odgradzała ją od niego masa skłębionych ciał. Ciał poruszających się w rytmie muzyki. Wnętrze lokalu było duże. Było to miejsce idealne na tego rodzaju imprezy. Scena znajdowała się jakieś sześćdziesiąt metrów od wejścia, ludzie tłoczyli się na płycie u stóp sceny, ale całą ich masę widać też było na rozmieszczonych wokół balkonach jak i przy położonych w bocznych częściach sali stołach. Była to kolorowa zbieranina, w której zapewne znajdowali się przedstawiciele każdego zawodu jaki tylko w kolonii uprawiano, każdego gangu jaki działał na ulicach, każdej korporacji, jaka walczyła tu o wpływy. Nie brakowało ulicznych bandytów, prostytutek, handlarzy prochami wszelkiego rodzaju, nie brakowało też ludzi tzw. porządnych, tak z niższych jak i z wyższych warstw społecznych. Muzyka jak mawiali, zacierała granice, jej odbiorcą mógł być każdy, do tego ponoć łagodziła obyczaje, choć z tym różnie bywało. Wiele też zależało od samego muzyka, jego umiejętności, jego charyzmy, tego jak potrafił zapanować nad tłumem. A Jed Buskirk potrafił, tego mu nie można było odmówić. I zapewne ta umiejętność pozwoliłaby mu wieść dostatnie i ciekawe życie, gdyby nie jeden drobiazg. Mniej więcej co drugi tekst, którym częstował skotłowaną w tym przybytku rozrywki publiczność był wymierzony przeciwko Syndykatowi. A Syndykat tego nie lubił. Bardzo. Tymczasem Buskirk z sobie tylko znanych powodów uparcie przekazywał te same treści w każdym miejscu, w którym jeszcze go chcieli gościć. Tych co prawda ubywało, ale niezbyt szybko, bo z osobą muzyka wiązały się wymierne korzyści. Jego nazwisko na plakacie było praktycznie gwarancją wypełnienia lokalu po brzegi i chociaż właściciele tych miejsc trzęśli portkami w obawie o to, czy aby na widowni nie pojawili się agenci Syndykatu, który potem złożą im wizytę połączoną z zadawaniem nieprzyjemnych pytań, a może i z czymś o wiele gorszym, to pokusa była zbyt silna. Zresztą zdawało się, że Syndykat jest pobłażliwy w tej materii. Nawet pomimo faktu że Buskirk niemal otwarcie zarzucał mu dążenie do władzy absolutnej w kolonii i chęć oderwania jej od federacji. Głosił, że pod przykrywką szerzenia nowej ideologii Syndykat rozbudowywał swoje wpływy kosztem korporacji. Sam jeszcze niedawno był jedną z nich, teraz, gdy sięgnął po nową broń – nową, utopijną ideologię społeczną, wyszedł na prowadzenie w odwiecznej walce o władzę. Z jakiegoś powodu Buskirk pluł jadem w kierunku Syndykatu bardziej niż ktokolwiek inny. Niektórzy podejrzewali że stoi za tym udzielane mu przez inne korporacje (czy to Cybernex, czy Azjatów) wsparcie finansowe, co wydawało się być prawdopodobne, ale prawie każdy kto słyszał go na scenie, zazwyczaj był potem przekonany, że teksty te płynęły prosto z serca. Oczywiście mógł być po prostu niezłym aktorem. Głos przetworzony przez cybernetyczną krtań jaką sobie muzyk zafundował kilka lat wcześniej pozwalał mu na uzyskanie sporej różnorodności wokalnej podczas koncertów. Korzystając z tego udogodnienia był w stanie uzyskać to, do czego potrzebnych byłoby kilku jeśli nie kilkunastu wokalistów o zupełnie odmiennych możliwościach głosowych. Niektóre jego utwory brzmiały więc jak dialog dwóch lub więcej ludzi, a w przerwach między jednym, a drugim kawałkiem raczył czasem publiczność jakimś żartem, również na kilka głosów opowiadanym, którego puenta najczęściej posiadała jakieś drugie dno powiązane z jego własnymi poglądami.
Buskirk zakończył kolejnym ostry kawałek przeciągłym wyciem, światła rozbłysły i zgasły na chwilę by ponownie się zapalić ukazując muzyków na scenie. Jed, wysoki i chudy, blisko czterdziestoletni już i choć zniszczony alkoholem i innymi używkami wciąż zdający się być w dobrej formie stał na środku z szerokim uśmiechem. Miał bujną czarną czuprynę z czerwonym pasmem po lewej stroni, żadnego zarostu, czarny skórzany płaszcz zdobiony wielką ilością srebrnych ćwieków. Przypominał nieco wyglądem ziemskim muzyków z lat 80-tych XX wieku, ale że mało kto o nich pamiętał, robił wrażenie oryginalnego. Jego dwaj towarzysze robili tylko za tło. Tak pod względem muzycznym jak i wizualnym. Tylko on sam był tutaj gwiazdą. Tylko on sam był głosem przemawiającym do tłumu.
Światła zmieniły barwę na niebieską i towarzyszący Buskirkowi gitarzysta rozpoczął kolejny kawałek od gitarowego, spokojnego wstępu. Publiczność nieco się uspokoiła. Buskirk wystąpił do przodu z zamiarem włączenia się gdy nagle coś na widowni przykuło jego wzrok. Przez chwilę miał wątpliwości, czy wyobraźnia nie płata mu figla, ale nie. Widział to naprawdę. Zobaczył ogoloną na łyso kobietę trzymającą w ręku pistolet maszynowy i szarpiącą się z jakimś mężczyzną najpewniej jednym z widzów bo na ochroniarza nie wyglądał, który usiłował jej tenże pistolet wyrwać. Muzyk cofnął się rozglądając się niepewnie, jakby starał się ocenić, która droga ucieczki będzie dla niego najkorzystniejsza. Gitarzysta spojrzał nań pytająco, nie przestawał grać.
Huknął strzał. Jeden, drugi, kolejny. Cała seria
Buskirk nie zastanawiał się długo. Gdy wraz ze strzałami rozległy się przerażone krzyki pośród publiczności, on gnał już w stronę wyjścia, które miał po prawej. Nie jest dobrze, myślał, czyżbym w końcu przekroczył linię? Czyżby cierpliwość się komuś wyczerpała? Wpadł na zaplecze, rozejrzał się i w mgnieniu oka zdecydował, który kierunek będzie tym właściwym. Odepchnął półnagą striptizerkę, która weszła mu w drogę i dopadł do drzwi prowadzących na korytarz. Trzeba się dostać do ciężarówki. Jak najszybciej.
Z tyłu dobiegły go strzały. Jego koledzy z zespołu wciąż tam byli. Nie mógł ich zostawić, ale… nie mógł im też pomóc. Lada chwila powinna się tu zjawić straż, ale ta chwila może okazać się zbyt długa, a poza tym straż może, choć nie musi, mieć jakieś specjalne polecenia dotyczące jego osoby. Syndykat ma swych ludzi wszędzie. Jakie to polecenia wolałby się nie przekonywać na własnej skórze.
Obejrzał się słysząc jakiś hałas. Roy, gitarzysta wpadł do pomieszczenia przez drzwi prowadzące w stronę sceny. Wpadł. Dosłownie. Niemal wtoczył się i padł jak długi na podłogę. Trzy krwawiące dziury w plecach upewniły Buskirka że nie ma czasu do stracenia. Ruszył korytarzem prowadzącym na tyły budynku. Tam powinna stać ciężarówka. Przynajmniej ostatnio tam była. Drzwi po lewej zaskrzypiały i uchyliły się, w korytarzu pojawił się niski, barczysty brodacz w zdobionej frędzlami kamizelce, miał długie jasne włosy związane w kucyk z tyłu głowy. Kończył zapinać rozporek gdy zobaczył Buskirka.
- Co jest kurwa? – zapytał widząc przerażenie w oczach muzyka.
- Spierdalamy stąd Wynn! – wrzasnął Buskirk uświadamiając sobie zbyt późno, że jego wszczep wciąż był ustawiony tak, by go słyszała cała sala podczas koncertu. Nazwany Wynnem chwycił się za uszy, a Buskirk zaklął, już po cichu. Ktokolwiek go szukał, musiał to usłyszeć nawet pomimo całego hałasu, zamieszania i wrzasków spanikowanej publiki.
Przebiegli pozostałe kilka metrów korytarza i wypadli na zewnątrz, na ulicę.
- Gdzie reszta? – spytał Wynn kierując się w stronę stojącego nieopodal pojazdu.
- Po nich. – odparł krótko Jed. Padły strzały. Tuż za nimi. Niektóre musiały trafić w drzwi, które przed chwilą zamknął.
Pojazd do którego zmierzali był potężną, przebudowaną na dom na kółkach ciężarówką o płaskim przodzie. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie ciężkiego wozu bojowego, choć tak naprawdę nie była ani uzbrojona, ani specjalnie opancerzona.
Wynn dopadł do drzwiczek i wskoczył do kabiny kierowcy. Buskirk obiegł pojazd naokoło, od przodu starając się dotrzeć do drugich drzwi. Tymczasem w drzwiach budynku pojawiła się kobieta, którą wcześniej widział na widowni. W ręku trzymała pistolet maszynowy. Jed był już w środku, Wynn sięgnął po krótką strzelbę zaczepioną w uchwycie przy drzwiach od strony kierowcy, wychylił się przez okno i wypalił w kierunku łysej, ale ta zniknęła mu już z pola widzenia. Przycisnął więc gaz i potężna ciężarówka powoli ruszyła z miejsca.
- Szlag by trafił – warknął Jed. – szybciej się nie da?
Wynn nie skomentował bo i nie było co komentować. Zamiast tego zakręcił kierownicą by wydostać się z uliczki w której się znajdowali.
- Przejdź na tył, w szafce jest broń!
Jed przeszedł przez znajdujące się za nimi, po środku szerokości kabiny przejście prowadzące na tył, do części którą nazywali mieszkalną. Szafka, o której wspomniał Wynn znajdowała się dwa metry dalej, tuż przy niej wisiały zabytkowe już gitary. Jed rozglądał się nerwowo patrząc w okna po obu stronach, spodziewając się w każdej chwili zobaczyć za którymś z nich twarz swej prześladowczyni. Nie zobaczył. Otworzył szafkę, sięgnął po to co było najbliżej. Wyciągnął dość ciężki i leciwy pistolet. Sprawdził czy naładowany. Potem oparł się plecami o ścianę.
Wynn tymczasem wyprowadził pojazd na szerszą ulicę i powoli go rozpędzał. Deszcz jeszcze się wzmógł, tak, że mało co było widać. Spodziewał się że lada chwila w coś lub kogoś uderzy i miał w tym względzie całkowitą rację. Zbyt późno zobaczył wyjeżdżający po prawej wóz. Próbował skręcić, ale było za późno. Ciężarówka uderzyła w niego z impetem wyrzucając go w powietrze. Wynn zaklął. Kończąc manewr, który zaczął celu uniknięcia zderzenia wjechał w jakąś boczną uliczkę. I wtedy zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Kobieta zeskoczyła z dachu ciężarówki, oparła nogi na przednim zderzaku, jedną ręką trzymała się czegoś powyżej szyby, w drugiej trzymała broń, wymierzoną prosto w niego. Zahamował gwałtownie. Zgodnie z jego oczekiwaniami napastniczka poleciała do przodu i potoczyła się po nawierzchni. Nie wypuściła jednak broni, którą teraz uniosła i oddała serię w kierunku pojazdu. Wynn ruszył mając zamiar rozsmarować ją po jezdni, ale już w tej samej sekundzie zdał sobie sprawę, że jedno z przednich kół poważnie ucierpiało. Poza tym pojazd reagował zbyt wolno i łysa już zdążyła zejść mu z drogi i dostać się na stalową drabinkę na ścianie jednego z budynków. Zobaczył że kilka metrów przed sobą ma ścianę, która nie pozwoli mu szybko stąd uciec i zrozumiał, że w ten sposób nie wygra. Zatrzymał więc wóz i ponownie sięgnął po strzelbę.
- Schowaj się i czekaj! – krzyknął do przyczajonego na tyle pojazdu Jeda, a sam otworzył drzwiczki po stronie pasażera i wyskoczył na ulicę. Nie wylądował najszczęśliwiej, stracił równowagę i padł na ziemię. Uliczka była dobrze oświetlona, a leżąc przez chwilę na ziemi zauważył nogi prześladowczyni pod pojazdem. Obiegała go od tyłu.
Wynn podniósł się, rozejrzał i zobaczył oddalone o kilka metrów masywne pojemniki na śmieci ustawione pod ścianą. Rzucił się w ich stronę chowając za jednym z nich i zamarł bez ruchu czekając, aż wróg pojawi się w polu widzenia. Długo nie czekał. Kobieta podbiegła do drzwiczek które zostawił otwarte, nasłuchiwała chwilę po czym skoczyła na drabinkę wiodącą co środka i wspięła się do kabiny trzymając w reku broń gotową do strzału. Wynn uniósł strzelbę i wypalił jej w plecy. Impet wystrzału rzucił ją do przodu, na siedzenie pasażera. Gdy zobaczył że zaczyna się podnosić wypalił ponownie, tym razem trafiając w tył jej głowy. Zaskoczył go nieco widok iskier które rozbłysły w momencie trafienia. Obserwował ją gotów strzelać ponownie, jednocześnie podchodząc powoli do samochodu.
- Dostałeś ją? – dobiegł go krzyk Buskirka.
- Nie wiem, chyba! Uważaj!
Podszedł bliżej i szturchnął leżącą na siedzeniu pasażera z nogami zwisającymi bezwładnie z kabiny strzelbą w tyłek. Zero reakcji. Wyciągnął ją więc za nogi na zewnątrz i zrzucił na jezdnię jednocześnie wyciągając jej broń z zaciśniętych palców i wrzucając ją do kabiny. Nachylił się nad nią i spojrzał w oczy.
- O żesz w mordę…
- Co jest? – spytał Buskirk wychylając się z kabiny. W jednej ręce trzymał pistolet, w drugiej karabin, z którego dopiero co do niego strzelano.
- To cyborg. W sensie, nie że tylko jakiś tam wszczep. Oko to raz, a to – odwrócił ją na brzuch wskazując na ranę w głowie – konkretnie przekonwertowana. Implanty w mózgu, połączone z systemem nerwowym, prawdopodobnie…
- Co z tego wynika? Żyje? Jeśli tak to ją dobij i spieprzamy stąd, jeśli nie, to po prostu stąd spieprzamy.
Wynn przyłożył palce do szyi rannej.
- Żyje. Ale już niedługo, zaraz ją rozwalę. – to mówiąc wstał i uniósł strzelbę mierząc w to samo miejsce, w które wcześniej trafił.
- G-gdzie ja j-jestem? – niespodziewanie kobieta przemówiła. W jej głosie słychać było ból. Przewróciła się na bok i spojrzała swym błękitnym okiem prosto w lufę wymierzonej w nią broni. Uniosła dłoń w pozbawionym nadziei obronnym geście – Nie, proszę…
Wynn zagryzł wargi. Jeszcze przed chwilą strzelił jej w plecy, ale wtedy była zachowującym się jak automat mordercą jego kumpli. Teraz była nie tylko bezbronną, leżącą w kałuży kobietą. Wyglądało na to, że nawet nie wie skąd się tu wzięła. I już nie wyglądała jak morderczyni.
- Na co czekasz? – spytał Buskirk.
Wynn spojrzał na niego wymownie.
- Sam ją zabij, jeśli uważasz to za dobry pomysł. – odwrócił się i poszedł sprawdzić jak wygląda sytuacja z kołem. Jed zeskoczył na ziemię, nachylił się nad leżącą.
- Kto cię nasłał? – powiedział mierząc jej w twarz z pistoletu.
Nie starczyło jej sił by odpowiedzieć, pokręciła tylko przecząco głową, po czym osunęła się bezwładnie. Buskirk westchnął z rezygnacją. Nie wierzył że robi to co robi.
- Dostała w łepetynę. – powiedział. – coś się jej widać poprzestawiało. Nie sądzę by stanowiła zagrożenie w tym stanie, a może jak się obudzi, dostarczy nam jakichś informacji. Zastrzelić możemy ją w każdej chwili, zgadza się?
- Zgadza się. – Przytaknął Wynn zza samochodu.
- Trzeba zmienić to koło. Ale najpierw – powiedział Jed – pomóż mi ją wciągnąć do środka.



Ocknęła się widząc nad sobą sufit zaklejony plakatami przedstawiającymi nieznanych jej muzyków i słysząc głośny dźwięk silnika. Szybko zdała sobie sprawę, że znajduje się w jakimś pojeździe. Gdy otworzyła oko zobaczyła pochylającego się nad nią chudego osobnika o bujnej, ciemnej czuprynie. Było ciemno, tylko jedna lampa umieszczona pod sufitem dostarczała niebieskiego światła. Zobaczyła dwie linie, które przecinały się dokładnie pomiędzy oczami tego człowieka. Zamrugała, ale to nie było żadne złudzenie. Poza tym mogła zamrugać tylko jednym okiem. Linie, oraz szereg innych rzeczy – punkty, liczby, wykresy, które nie miała pojęcia czym są widziała drugim. Widziała je nawet wtedy gdy je zamknęła. Chciała zerwać się z posłania, na którym leżała, ale mężczyzna przytrzymał ją wołając jednocześnie:
- Hej Wynn! Obudziła się!
Nie wiedziała skąd się tu wzięła, nie wiedziała kim był ten człowiek, który się nad nią pochylał i który teraz nie pozwolił jej wstać. Bolały ją plecy, a przede wszystkim bolała ją głowa. Tył głowy. Bolał jak diabli. Grymas bólu wykrzywił jej twarz. Pojazd zatrzymał się. Dało się słyszeć deszcz bębniący po dachu. Drugi mężczyzna nadchodził od przodu pojazdu. Barczysty brodacz w ręku trzymał krótką strzelbę. Pomyślała, że musiała zostać porwana, a ci dwaj to jacyś psychole. Zgwałcą ją teraz, potem zabiją i wyrzucą ciało na ulicę. Szarpnęła się ale ból w czaszce niemal ją sparaliżował. Osunęła się bezwładnie na posłanie patrząc na swych domniemanych oprawców.
- Kto cię nasłał? – spytał chudzielec.
Kto mnie nasłał? Nic jej to nie mówiło. Nie miała pojęcia co mu odpowiedzieć. Pokręciła tylko głową przecząco i wyszeptała:
- Nie wiem o co chodzi…
Chudzielec wywrócił oczami i rozłożył bezradnie ręce zwracając się do tego, którego nazwał Wynnem.
- Nie wie o co chodzi. No jasne. Skąd miałaby wiedzieć.
Po czym zwrócił się do niej.
- Próbowałaś mnie zabić. Zabiłaś moich kumpli. Zakładam, że ktoś ci to zadanie zlecił, a może powinienem powiedzieć…zaprogramował?
Drgnęła. Zaprogramował? Jak? Jestem… jestem…
Wynn przyglądał się uważnie jej reakcjom na słowa jego towarzysza, a widząc zaskoczenie rysujące się na jej twarzy pokiwał głową.
- Ona nie wie. Rozpieprzyłem jej podzespoły sterujące. Cały program poszedł się jebać. Trudno nawet powiedzieć, żeby to była jeszcze ta sama osoba, której strzeliłem w łeb. Tak koleżanko. Strzeliłem ci w łeb. Dlatego boli, a powinnaś już wąchać kwiatki od spodu jak to mawiali. Ktoś ci zafundował konwersję na cybernetycznego zabójcę. Ale jeśli to zrobili to zakładam, że musiałaś już wcześniej mieć predyspozycje ku temu. Inaczej nie mieliby z ciebie większego pożytku.
Im dłużej mówił tym bardziej wyraz niedowierzania malował się na twarzy leżącej. Sięgnęła ręką by dotknąć tyłu swej głowy, poczuła krew. Podniosła dłoń do oczu i zobaczyła. Dotknęła czarnego, sztucznego oka. Pokręciła głową w geście niedowierzania. Zamknęła oczy.
- Co z nią zrobimy? – spytał Wynn.
- Nie wiem. Moglibyśmy ją odstawić do szpitala, ale każdy pacjent z wszczepami jest zgłaszany. Ten kto ją wysłał się wtedy o nią upomni. Może dojść do tego, że historia się powtórzy. Możemy ją po prostu wywalić na zewnątrz i spieprzać stąd w cholerę, ale to rozwiązanie średnio mi się uśmiecha.
- Więc zostaje jedna opcja. Bierzemy ją ze sobą. Tylko dokąd?
- Na początek… - powiedział Buskirk – zabierzmy ją do Tyne’a on będzie wiedział co z nią zrobić.
- Kim jest Tyne? – spytała słuchająca dotąd w milczeniu tej wymiany zdań kobieta.
- Specjalistą – powiedział krótko Buskirk – specjalistą od takich właśnie przypadków.
Muzyk odwrócił się z zamiarem udania się do kabiny na przedzie, jednak zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na leżącą raz jeszcze. Wyraz twarzy mu się zmienił. Najwyraźniej dotarło do niego to, że nie jest to już ta sama osoba. Za śmierć jego kumpli odpowiadał ktoś inny. Ten kto jej namieszał w głowie, ten kto ją wysłał. Buskirk przypuszczał kto to mógł być.
- Jestem Jed. – wyciągnął rękę w kierunku leżącej.
Myślała chwilę próbując sobie przypomnieć własne imię. W końcu powiedziała pierwsze co jej przyszło do głowy.
- Mia.
I również wyciągnęła rękę.


„WARSZTAT” TYNE’A
Desmond Tyne siedział pośrodku wielkiej rupieciarni na obrotowym krzesełku. Przed sobą miał trzy aktywne monitory, oraz kolejne dwa wyłączone. Po lewej i po prawej łącznie kolejne cztery. Dodatkowo ekran holograficzny tuż pod ręką. Zainstalowany w bocznej części krzesła. Wszędzie wokół kłębiły się zwoje kolorowych kabelków, migały niezliczone kolorowe lampki kontrolne na szeregu urządzeń. Na podłodze walały się różnorakie części, a pomieszczenie oświetlała kończąca już swój żywot i oznajmiająca o tym ciągłym mruganiem jarzeniówka. Człowiek, który siedział w centrum tego elektronicznego chaosu miał około dwudziestu pięciu lat. Nosił krótko obcięte włosy, krótką bródkę, a na nosie miał okrągłe, zabytkowe okulary. Przepływ informacji jaki następował w tym miejscu był ogromny. Rozwój sieci w kolonii postępował szybko, a od kilku lat, kiedy połączono ją z ziemską, a co za tym idzie z innymi, możliwości jakie dawała stały się niemal nieograniczone. Trzeba było tylko wiedzieć jak z nich skorzystać. Tyne wiedział. Nawiązywał kontakty, pozyskiwał współpracowników, poszerzał wpływy. Uważał przy tym by nie stać się łatwym celem dla korporacyjnych sieciowych łowców, którzy wyszukiwali jemu podobnych „ludzi z inicjatywą” i mieli ich na oku by w razie czego wysłać pod odpowiedni adres ekipę szturmową, która zrównałaby miejsce z ziemią i dostarczyła delikwenta wraz z jego biblioteką danych do centrum przesłuchań. Tyne podejmował różnorakie środki bezpieczeństwa, począwszy od podstawiania fałszywych adresów, które sprawiały, że zamiast jednego wyjątkowo aktywnego w sieci Tyne’a było dwudziestu, zdecydowanie mniej aktywnych, każdy pod przykrywką faktycznie istniejącej osoby, zazwyczaj takiej, której Tyne za dobrze nie życzył i której wpadnięcie w łapska służb korporacyjnych było mu jak najbardziej na rękę. Nie miał także specjalnych oporów przed załatwieniem tego i owego dla Syndykatu – porozumienia organizacji przestępczych powstałego w wyniku rosnącej potęgi Syndykatu, dla wspólnej ochrony interesów. Miał swoje kontakty zarówno w Cybernex jak i u Azjatów. Jedynie ludziom Syndykatu nie ufał, bo podejrzewał, że ich fanatyczne wręcz oddanie wiązać się może z jakąś formą programowania umysłu przez ich świrniętego przywódcę, ewentualnie jakąś formą narkoterapii, która robiła z nich dokładnie to czym być powinni.
Całymi dniami przesiadując w swej pracowni nie widywał zbyt często zewnętrznego świata jak to zwykł nazywać. Zaufany człowiek dostarczał mu zapasy żywności raz w tygodniu, od czasu do czasu sprowadzał sobie jakąś panienkę, choć jeśli o to chodzi, częściej oddawał się wirtualnym przyjemnościom. Nie miał wielu znajomych, którzy by go odwiedzali, ale byli i tacy. Szczególnie, że jedno z jego zajęć wymagało bezpośtedniego kontaktu z klientem. Tyne grzebał nie tylko w komputerach, grzebał także w ludzkich ciałach, Co prawda nie miał ważnej licencji, która by go uprawniała do przeprowadzania zabiegów z cyberwszczepami, ale wielu klientów się tym absolutnie nie przejmowało. Jednym z nich był Jed Buskirk, którego spotkał po raz pierwszy trzy lata temu, kiedy to specjalnie dla niego sprowadził specjalną modyfikację krtani, która pozwalała na uzyskanie niesamowitych efektów wokalnych. Jed zjawiał się regularnie co pół roku by sprawdzić, czy z jego drogocennym wszczepem wszystko w porządku. Oczywiście podczas takich wizyt zachowywał wszelkie niezbędne środki bezpieczeństwa i jak dotąd udało się uniknąć problemów.
Kiedy jednak w miesiąc po ostatniej wizycie muzyka na jednym z ekranów pojawił się przed zdumionym Desmondem komunikat mówiący DZWONI BUSKIRK, Tyne od razu nabrał podejrzeń.
- Co jest grane? – rzucił do mikrofonu połączonego z słuchawkami, które miał na uszach – wszczep nawalił? Reklamacje?
- Nie. Wszystko z nim ok – usłyszał w słuchawkach – A nawet bardziej niż ok! – Buskirk wrzasnął korzystając najwyraźniej ze wzmocnienia głosu. Tyne zerwał słuchawki z uszu.
- Popieprzyło cię? – zapytał po chwili gdy założył je z powrotem – Naćpałeś się? Korzystasz chociaż z zabezpieczenia na tym kanale?
- Jasne. Za kogo ty mnie bierzesz.
- No więc o co chodzi? – spytał Tyne tracąc powoli cierpliwość.
- Chodzi o to, że stoimy właśnie pod twoimi drzwiami z pewną nie cierpiącą zwłoki sprawą.
- Co? Jak pod drzwiami? Szlag by cię trafił, nie mówiłem żeby się zapowiadać na co najmniej tydzień wcześniej?
- Mówiłeś, ale to nagły wypadek. Nie mamy tygodnia.
- Słuchaj no, gówno mnie obchodzi twój nagły wypadek o ile nie ma to bezpośJedniego związku z tym co robię, zrobiłem, albo sprzedałem. Spieprzajcie spod mojej kwatery, albo zaraz ściągnę wam na głowę patrol. – to mówiąc zaczął cos wystukiwać na klawiaturze. Na holograficznym ekranie pojawiła się policyjna strona.
- Na mózg ci padło? – spytał Buskirk – Wiem tyle, że mogę cię całkowicie udupić jeśli mnie zgarną. Próbowali mnie dzisiaj zabić, podejrzewam, że teraz mnie szukają. Jak mnie dostaną, będziesz udupiony razem ze mną.
- Kurwa… - Tyne był w kropce. Wszystko jednak wskazywało na to, że najlepiej będzie wpuścić muzyka i dowiedzieć się jaka sprawa go tu sprowadza.
- Ok, możesz wejść. Jesteś sam?
- Niezupełnie. Przyprowadziłem koleżankę.
- Co?! Jaką koleżankę?
- Otwieraj bo całkiem tu przemokniemy!
Tyne był zły, nie miał ochoty na nieplanowaną wizytę. Nigdy takich wizyt nie lubił. Irytowała go konieczność zostawienia tego nad czym właśnie siedział choćby na kilka minut. Wystukał jednak kombinację pierwszych drzwi na panelu na bocznym oparciu krzesła, potem wystukał drugą. Usłyszał dźwięk odsuwających się drzwi w końcu korytarza, a komputer mówiący standardowym kobiecym głosem również nie omieszkał go uświadomić o fakcie naruszenia przestrzeni pracowni przez dwoje obcych, z których jeden po chwili został zidentyfikowany jako Jed Buskirk.
Tyne obrócił się o 180 stopni na swym krzesełku tak by zobaczyć nadchodzących gości. Jednocześnie zamknął za nimi podwójne, wzmacniane tytanem drzwi. Był dobrze zabezpieczony, w razie niespodziewanych trudności miał również przygotowany plan ucieczki. Choć to była ewentualność ostateczna. Chwilami zastanawiał się czy byłby w stanie zostawić wszystko co miał w tym miejscu. Zobaczył Buskirka i ledwo się trzymającą na nogach łysą kobietę, mniej więcej w jego wieku w zniszczonej kurtce spod której wyzierał lśniący, czarny kombinezon.
- Może mi wyjaśnisz Jed, co to za numery mi tu odpierdalasz?
- Też się cieszę, że cię widzę – odparł z przekąsem Buskirk – gdzie mogę ją położyć? Nie czuje się biedaczka najlepiej.
Tyne wskazał posłanie pod ścianą na prawo od niego. Jed doprowadził tam kobietę, która natychmiast opadła na łóżko niemal bezwładnie.
- Co z nią?
- To cybernetyczny zabójca, próbowała mnie rozwalić, Wynn strzelił jej w łeb i jej przeszło – tu wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu przy okazji Tyne po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jego kryształową szczękę – fajny bajer, no nie?
- Nie widzę praktycznego zastosowania – uciął krótko Tyne nie chcąc się wdawać w dywagacje o kryształowych zębach – Chcesz powiedzieć, że sprowadziłeś mi tu zaprogramowanego zabójcę? Posrało cię do reszty?
- Chyba nie słuchałeś uważnie. To już inna osoba. Nie uwierzysz co postrzał w głowę może zrobić z człowiekiem – wyszczerzył się ponownie błyskając zębami.
Tyne domyślił się w mig o co chodzi.
- Rozwalił jej ośrodek kontrolny? Innymi słowy macie cyborga, korporacyjnego zabójcę, który urwał się ze smyczy?
- Tak jakby.
- I czego ode mnie oczekujesz?
- Musimy mieć pewność, że rzeczywiście jest od tego wolna. Dobrze byłoby też gdyby się dało odzyskać jakieś dane. Może się dowiem, kto ją nasłał.
- Podejrzewasz kogoś? – Tyne był najwyraźniej zainteresowany.
- Syndykat mnie raczej nie lubi. Ale dotąd nie posuwali się do takich akcji. Może przesadziłem i zdecydowali, że trzeba mnie zdjąć.
- Ona może mieć nadajnik naprowadzający. Nawet jeśli jej nie kontrolują mogą ją znaleźć. Tu jej nie namierzą, mój sprzęt zakłóca wszystkie sygnały wychodzące których sam nie uruchomię.
- Podejrzewam, że nadajnik jesteś w stanie zlokalizować i unieszkodliwić.
- Słusznie podejrzewasz. Ale pewnie wiesz że to cię będzie trochę kosztowało?
- Wiem. Do roboty.
Obrócili ją na brzuch tak by mieć dostęp do rany z tyłu głowy. Tyne wstrzyknął jej coś co pozbawiło ją przytomności, a potem przysunął do posłania niewielki stolik, na którym rozłożył sprzęt. Buskirk nie bardzo wiedział co dokładnie jego znajomek zrobi, ale wiedział, że zrobi to, co robić należy. Tyne grzebał w ranie starając się dostać do jakichś pozostałości po wszczepie, po czym stwierdził, że jest on w dużej mierze sprawny, tym tylko, że przekaźnik diabli wzięli, a co za tym idzie sygnał kontrolujący nie może już być dłużej przesyłany. Po podłączniu kilku kabelków i rzucie okiem na to co się wyświetliło na monitorach Desmond stwierdził, że uszkodzona była część zawierająca program, który cyborg miał wykonać. Okazało się jednak, że jest tam coś jeszcze. Jakieś dodatkowe dane, które pozostały nienaruszone, a których przeznaczenia Tyne nie znał.
- Dodatkowy pakiet danych, w żaden sposób niepowiązany z samym programem czy wytycznymi. Na dobrą sprawę, nie powinno tam tego być. Z punktu widzenia samego nosiciela tych danych użyteczność ich jest tak sama jakby jej tam wgrali jakieś pliki muzyczne. – spojrzał na Buskirka. Tamten nic nie mówił.
- Oczywiście to bzdura – powiedział Tyne – to z pewnością do czegoś służy. Prawopodobnie zakodowane dane, mógłbym się założyć, że miała je komuś przekazać.
- Dośc dziwna forma przekazywania danych jak na Syndykat. Nie mogli tego po prostu przesłać zabezpieczonym kanałem?
- Chyba że to nie Syndykat – Tyne znacząco poruszył brwiami – co z tym zrobić? Skasować?
- Nie. Trzeba to odczytać. Jesteś w stanie to zrobić?
- Czy ja jestem w stanie? – Tyne udał obrażonego – Jeśli ja nie jestem w stanie, nikt tego nie zrobi. Inna sprawa, czy chcę to robić.
- Skopiuj to i sprawdź co da się z tym zrobić jeśli znajdziesz chwilkę czasu. Jeśli ci się uda, daj mi znać. Co z nadajnikiem naprowadzającym?
- Chwilka. Wypadałoby najpierw ją trochę załatać.
To mówiąc zabrał się za opatrzenie rany na karku dziewczyny, w czym również miał wprawę, po czym sięgnął po podłużny przyrząd, przełączył coś na nim, zapaliła się lampka. Przesunął skaner nad ciałem Mii od głowy do stóp. Na holograficznym wyświetlaczy pojawił się obraz. Komputer wskazał niewielki obiekt mieszczący się poniżej mostka.
- Jest – Tyne podszedł do komputera, wpisał kilka słów na holograficznej klawiaturze, przesunął wskaźnikiem po ekranie. Pojawiły się nowe okienka i komputer zaczął wyszukiwać. Po chwili znalazł.
- Wysyła sygnał, który teraz jest blokowany. Tak jak mówiłem. Jeśli z nią stąd wyjdziesz, prędzej czy później cię znajdą. Zostawiłeś samochód pod drzwiami?
- Nie. Wynn pojechał zaparkować dalej. Wróci kiedy go wezwę.
- Dobrze. – znowu kilka kliknięć tu i tam. Zawartość ekranu zmieniła się. Komputer znalazł częstotliwość i zakłócił sygnał.
- W zasadzie najlepiej byłoby jej to wyjąć, ale bez metod inwazyjnych się nie obejdzie, a tego typu urządzenie bywają zabezpieczone. Trudno mi to sprawdzić bez zaglądania, ale zazwyczaj gdy coś takiego umieszczają, to nie po to, by zostało wyjęte. Nie zdziwiłbym się, gdyby była tam jakaś mikrobombka, która wybuchnie, gdy zaczniemy przy tym grzebać. Dam ci za to taki mały gadżecik…
To mówiąc podszedł do stojącej w rogu szafki, otwarł szufladę i wyciągnął bransoletkę zaopatrzoną w zestaw drobnych elektronicznych elementów. Przełączył coś na nim, podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i założył jej to na przegub prawej ręki.
- Ten mały spryciarz przechwyci ten sygnał. Póki to będzie się znajdowało nie dalej niż dwa metry od niej, nie namierzą jej – Tyne spojrzał na Buskirka i spytał – I co zamierzasz dalej zrobić?
- Lepiej dla ciebie i lepiej dla mnie, jeśli nie będziesz wiedział.
- Słusznie.
- Ile ci jestem winien?
Desmond zastanawiał się chwilkę.
-. Niech będzie stówka. Zniżka dla stałych klientów.
Jed kiwnął głową, wyciągnął z kieszeni błękitne żetony z mikroprocesorami i podał je Tyne’owi.
- Dobra, a teraz spieprzajcie stąd – powiedział z uśmiechem gospodarz. – powinna się zaraz obudzić.
Stało się dokładnie tak jak powiedział. Mia ocknęła się minutę później. Dotknęła ręką zabandażowanego miejsca, po czym powoli podniosła się z posłania.
- Jak się czujesz? – spytał Jed.
- Bywało lepiej – odpowiedziała. Spojrzała na niego, potem na Tyne’a. Przy każdym spojrzeniu celownik w sztucznym oku zatrzymywał się na ich czołach – to oko…
- Wszczep. Usunęli prawdziwe by je założyć – powiedział Tyne – jest połączone z systemem nerwowym. Program który miałaś i uległ zniszczeniu je kontrolował, teraz możesz mieć trudności, ale powinno dać się kontrolować jak prawdziwe. A nawet lepiej, daje trochę dodatkowych możliwości, musisz sama to rozgryźć – uśmiechnął się – dasz sobie radę. Jeśli chodzi o wygląd, można je zamaskować szkłem kontaktowym, dobierzesz odpowiednie i nikt nie zauważy różnicy.
Kiwnęła głową z rezygnacją. Zawsze to jakieś pocieszenie.
- Czas na nas – powiedział Jed.
Ruszyli w stronę drzwi podczas gdy Tyne usiadł z powrotem w swoim krzesle i wpisał kody otwarcia. Jed przysunął do ust niewielki komunikator umieszczony na nadgarstku jak zegarek i powiedział:
- Wynn, podjeżdżaj. Wychodzimy.
- Do następnego! – zawołał Tyne. Jed odwrócił się do niego i kiwnął głową. Wyszli w deszcz.




* * *


Potężna ciężarówka przemierzała pogrążone w ciemności ulice. Wynn siedział za kierownicą, z głośnika leciała jakaś starusieńka XX-wieczna muzyka. Jed stał w drzwiach prowadzących na tył, Mia siedziała w fotelu pasażera.
- Dokąd jedziemy? – spytał Wynn – zaszywamy się gdzieś na miejscu czy wybywamy z miasta?
- Raczej to drugie. Jest jedno miejsce, w którym nas szukać nie będą.
Wynn uśmiechnał się pod wąsem. Jasne. Azyl, ukryta w górskim kanionie kryjówka wszelkich mętów, łotrów i bandytów jacy kiedykolwiek postawili swą stopę na powierzchni tej planety. Jed miał tam znajomego, niejakiego Enzo Tilaverta. Człowiek ten zawsze był skłonny do pomocy, zwłaszcza gdy wiązało się to z wystąpieniem przeciwko korporacjom z Syndykatem na czele. Tylko czy Enzo ucieszy się ze sprowadzenia mu na głowę cyborga?
- Chcesz ją tam zabrać? – spytał Wynn.
- Gdzie „tam” ? – Mia od wizyty u Tyne’a odzyskiwała przytomność umysłu i zdawała się być zainteresowana tym co jej nowi towarzysze planują.
- To zależy od niej – odparł Jed, po czym zwrócił się do Mii – jesteś teraz wolna, póki nosisz tę bransoletkę, nie powinni cię znaleźć, możesz iść, żyć własnym życiem, podejrzewam, że wszelkie informacje jakich nam mogłaś udzielić już mamy. To znaczy mamy dane, których rozszyfrowanie może coś wyjaśni, o ile Tyne zdecyduje się jednak tym zająć.
- Własnym życiem…Nie mam własnego życia. Odebrano mi je. Nie pamiętam nikogo i niczego sprzed dzisiejszej nocy. Nie mam dokąd pójść.
- A więc? – Jed rozłożył ręce w geście bezradności wobec problemów Mii ale równocześnie i pewnej sugestii.
- Jadę z wami.
- Enzo się raczej nie ucieszy, ale co tam, kij mu w oko – spuentował Wynn dociskając pedał gazu.
Jednak opuszczenie miasta nie było takim prostym zadaniem. Sama decyzja o tym nie wystarczyła by to wprowadzić w życie. Nikt nie wchodził ani nie wychodził z wewnętrznego pierścienia bez wiedzy władz. Każdy wjeżdżający i wyjeżdżający był legitymowany, sprawdzany i puszczany dopiero wtedy kiedy nie wzbudzał żadnych wątpliwości. Przynajmniej w praktyce, bo wątpliwości wzbudzał każdy, chodziło tylko o to, by nie były zbyt duże, bo wtedy zawsze ktoś z góry mógł się przyczepić niefortunnego strażnika, którego decyzją poszukiwany bandyta wyjechał na wolność. Póki co Jed i Wynn oficjalnie poszukiwani nie byli, albo przynajmniej tak im się wydawało. Gorzej sytuacja się miała z ich nową koleżanką, która nie posiadała żadnych papierów i formalnie nie istniała.
- W nocy i tak nie wyjedziemy – powiedział Wynn – trzeba się gdzieś w ustronnym miejscu zatrzymać. Koleżance będzie potrzebne lipne ID. Znamy kogoś, kto się tym zajmuje?
- Nie. Ale znamy kogoś kto na pewno zna. Połącz mnie z Desmondem.
Wynn przełączył coś na tablicy rozdzielczej po czym podał Jedowi komunikator. Po chwili z głośnika rozległ się głos Tyne’a.
- Znowu ty? Co tym razem?
- Zdecydowaliśmy, że porywamy panienkę z miasta. Potrzebne lewe papiery. Jakieś sugestie? – Jed brzmiał jakby było mu wyjątkowo wesoło.
- Tony Chang, dzielnica żółtków. Znasz?
- Jasne. Można się powołać na ciebie?
- Tylko, kurwa, spróbuj!
Wynn roześmiał się głośno za kierownicą. Skręcili na jedną z większych ulic, o każdej porze była dobrze oświetlona, ruch też prawie nigdy tu nie malał, zarówno na samej ulicy jak i nad nią, gdzie roiło się od kopterów i poduszkowców. Z głośników poleciało Highway To Hell.
- Co to za muzyka? – spytała Mia.
- Najlepsza – skwitował krótko Wynn wsadzając sobie wyciągniętego ze schowka na wpół spalonego papierosa między zęby. Jed zniknął gdzieś na tyle.
- Długo się znacie? – zadała kolejne pytanie.
- Wkrótce będzie siedem lat od naszej pierwszej wspólnej trasy. Jeszcze na Ziemi – brodacz kiwał się w rytm muzyki patrząc przed siebie, ale było jasne, że słucha i jest raczej przyjaźnie nastawiony – przykro mi z powodu tego postrzału, ale sama rozumiesz, nie było za bardzo wyjścia.
- Rozumiem. Doceniam to co teraz dla mnie robicie.
- Cóż takiego? – spojrzał krótko w jej stronę.
- Mogliście mnie tam dobić, mieliście powód.
- Posłuchaj no panienko – Wynn wyciągnał papierosa z ust – rzecz w tym, że nie uważamy się za tych złych. A dobijanie bezbronnej kobiety leżącej w kałuży, nie, to nie w moim stylu. Jego też nie zresztą. Inna sprawa, że gdyby los sprawił, że któryś z nas by wtedy leżał w kałuży, a ty miałabyś pociągnąć za spust…
- To nie byłam ja.
- Wiem.
Wycieraczki wciąż pracowały, woda zalewała przednią szybę, raz po raz światła nadjeżdżających z naprzeciwka pojazdów oświetlały pogrążoną w ciemności kabinę.
- Musimy gdzieś tu zjechać. Zatrzymać się na noc, odpocząć trochę. Z rana poszukamy tego Changa.
Mia kiwnęła głową schodząc z fotela.
- Przydałyby się też szkła kontaktowe.
- Co? – spojrzał na nią i zobaczył jedno niebieskie i jedno niemal zupełnie czarne, sztuczne, cybernetyczne oko – a tak, przydałyby się. Pomyślimy i o tym, teraz idź się prześpij.
Zjechali z ulicy pomiędzy budynki, przez kilka minut Wynn krążył pomiędzy nimi szukając odpowiedniego miejsca do zaparkowania pojazdu tak, by możliwie jak najmniej rzucał się w oczy. Przy jego rozmiarach nie było to zbyt prostym zadaniem. W końcu jednak zatrzymał się, wyłączył radio, przeciągnał się i ziewnął przeciągle po czym zgramolił się z fotela i powędrował na tył. Były tam łącznie cztery posłania. Po dwa z każdej strony, jedno nad drugim. Jed zajmował położone u góry posłanie nad tym, na którym spał Wynn. Dwa pozostałe zajmowali zazwyczaj towarzysze Buskirka z zespołu. Ale teraz już ich nie potrzebowali. Mia mogła wybrać jedno z nich i wybrała górne.

Odpowiedz
#2
To jedziemSmile
Cytat:Coś jednak znaczenie miało. Musiało mieć. Był przed nią wyraźnie zarysowany cel. Coś w jej głowie nieustannie jej o tym przypominało.
Powtórzenie.
Cytat:Spojrzenie miał półprzytomne, może dlatego nie zauważył.
Myślę, że wiem, o co w tym zdaniu chodziło, ale na Twoim miejscu jeszcze raz sprecyzowałbym, co takiego było do zauważenia.
Cytat:Teraz nie miał już żadnego znaczenia, już nie przeszkadzał, a cel czekał.
LiterówkaSmile
Cytat:Buskirk zakończył kolejnym ostry kawałek przeciągłym wyciem, światła rozbłysły i zgasły na chwilę by ponownie się zapalić ukazując muzyków na scenie.
Chyba znów literówka.
Cytat:Jakie to polecenia, wolałby się nie przekonywać na własnej skórze.
Brakuje przecinka.
Cytat:- Spierdalamy stąd, Wynn!
J.w.
Cytat:Spodziewał się, że lada chwila w coś lub kogoś uderzy i miał w tym względzie całkowitą rację.
J.w.
Cytat:- Hej, Wynn! Obudziła się!
J.w.
Cytat:Linie, oraz szereg innych rzeczy – punkty, liczby, wykresy, które nie miała pojęcia czym są, widziała drugim.
J.w.
Cytat:Buskirk przypuszczał, kto to mógł być.
J.w.
Cytat:Całymi dniami przesiadując w swej pracowni, nie widywał zbyt często zewnętrznego świata, jak to zwykł nazywać.
Moim zdaniem tak tu powinny stać przecinki.
Cytat:Szczególnie, że jedno z jego zajęć wymagało bezpośtedniego kontaktu z klientem.
LiterówkaSmile
Cytat:- Popieprzyło cię? – zapytał po chwili gdy założył je z powrotem. – Naćpałeś się? Korzystasz chociaż z zabezpieczenia na tym kanale?
Brakowało kropki. BTW, tutaj się uśmiechnąłem, czytającSmile
Cytat:- Słuchaj no, gówno mnie obchodzi twój nagły wypadek o ile nie ma to bezpośJedniego związku z tym co robię, zrobiłem, albo sprzedałem.
Chyba masz problemy z tym słowem Wink
Cytat:tu wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Przy okazji Tyne po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jego kryształową szczękę – fajny bajer, no nie?
Myślę, że lepiej to wygląda, gdy podzielić to na 2 zdania...
Cytat:Tu jej nie namierzą, mój sprzęt zakłóca wszystkie sygnały wychodzące, których sam nie uruchomię.
Znów przecineczekSmile
Cytat:Buskirk nie bardzo wiedział co dokładnie jego znajomek zrobi, ale wiedział, że zrobi to, co robić należy
Wywaliłbym to drugie "zrobi".
Cytat:tym tylko, że przekaźnik diabli wzięli
"Tyle tylko"?
Cytat:Na holograficznym wyświetlaczy pojawił się obraz.
LiterówkaSmile.
Cytat:Przełączył coś na nim, podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i założył jej to na przegub prawej ręki.
Myślę, że to "to" niepotrzebne...
Cytat:-. Niech będzie stówka. Zniżka dla stałych klientów.
Przyleciała mucha i zostawiła niepotrzebną kropkę Wink
Cytat:- Własnym życiem…Nie mam własnego życia.
Brakuje spacji.
Cytat:Nie pamiętam nikogo i niczego sprzed dzisiejszej nocy.
Może się czepiam, ale w takim razie dlaczego pamięta swoje imię?Tongue
Cytat:Sama decyzja o tym nie wystarczyła by to wprowadzić w życie.
Znów wywaliłbym "to", zastąpił czymś innym.
Cytat:trzeba się gdzieś w ustronnym miejscu zatrzymać.
Tu potrzebny jest inny szyk. "Trzeba się zatrzymać gdzieś w ustronnym miejscu." - Tak lepiej.

Nawet ciekawie się zapowiada, choć właściwie mało jak dotąd wyjaśnień, na razie więcej opisu zdarzeń. Dobrze się czyta, nie dostrzegłem większych przewinień...
Będzie ciąg dalszy?Smile
Odpowiedz
#3
Literówki i tym podobne wtopy to efekt braku jakiejkolwiek korekty, całość była napisana z marszu i niesprawdzana pod kątem błędów. Z przecinkami zawsze mam problem.

Cytat:Może się czepiam, ale w takim razie dlaczego pamięta swoje imię?

Nie pamięta. Powiedziała po prostu pierwsze jakie przyszło jej do glowy.

Cytat:Chyba masz problemy z tym słowem

"BezpośJedni" wynika z hurtowo zrobionej zrobionej zmiany imienia głównego bohatera (Red) na Jed (a tam gdzie jest t to literówka oczywiście), musiałem przegapić poprawiając.

Cytat:Przyleciała mucha i zostawiła niepotrzebną kropkę

Tak, tam było coś jeszcze, tylko wyleciało w montażu Wink

Cytat:Będzie ciąg dalszy?

Jeśli już to raczej restart, koncepcja mi się zmieniła po drodze, zobaczymy jak skończę aktualny projekt fantasy (chyba lepiej się czuję w takich klimatach, vide: https://www.via-appia.pl/forum/watek-pro...sie-tytulu - choć to akurat się ciągu dalszego nie doczeka raczej), może do tego wrócę.
Odpowiedz
#4
Cytat:Nie pamięta. Powiedziała po prostu pierwsze jakie przyszło jej do glowy.
A, faktycznie, nie dopatrzyłemSmile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości