Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Głębiny Starego Świata
#16
Okruszka, Natasza z przyjemnością z edytuje twój tekst, bardzo lubi to robić, więc śmiało wyślij do niej pw z poprawioną treścią tekstu.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#17
szmaty jako synonim żaglów to bardzo nieszczęśliwy synonim

katamarany są słabe jako statki handlowe

pierwszy oficer stoi nad bosmanem. Bosman jest po prostu najwyżej postawionym marynarzem.

ale burżuje – własny kuter mająTongue

od katastrofy minęło tylko trzysta lat - według mnie są zbyt prymitywni. Uważam, że sto lat byłby bardziej wiarygodne.

Kościół organizacją faszyzującąTongue

Cytat:Doskonale znając współczesne mapy, Orion natychmiast zwrócił uwagę, że dzisiejsze wyspy znajdują się w miejscach, dawniej pokrytych przez potężne masywy górskie. Czując, że właśnie odkrył coś, o czym prawdopodobnie wiedziało niewielu
ale bystrzak, pewnie większość osób myślała, że zostały zalane właśnie góry a depresje oszczędzone

Cytat:Orion, mimo szczerych chęci i pracowitości, nie nadawał się zbytnio do żadnego z tych zajęć.
jak można się nie nadawać do pracy? widzie, że będzie z niego młody lewak

Cytat:Kiedyś nie było wysp, tylko jeden wielki kontynent, ale rozpadł się przez wulkany, tworząc archipelagi.
- Kłamiesz.
nie, bo tak naprawdę świat kiedyś był jednym wielkim budyniem, a potem bóg wrzucił tam rodzinki i tak powstały wyspy. Dialog uświadamiający słaby, drewniany. Jeśli kapłani kłamią to powiedz dlaczego i jak wygląda prawda.

Cytat:Starszy z braci pokłócił się z zarządcą magazynu, dał jednak za wygraną pod groźbą wezwania straży miejskiej.
hehe, pokłócili się o co?

opis polowania bardzo udany. A zakończenie rozdziału zachęca do czytania. Czekam na rozwinięcie fabularne. Waterworld - nice. Choć z drugiej strony postacie bardzo drewniane i sztywne.
natural born killer
Odpowiedz
#18
Zwykle tego nie robię i każdą krytykę przyjmuję pokornie, starając się wyciągać wnioski i na jej podstawie szlifować swój raczkujący wciąż warsztat. Nie lubię jednak jak ktoś próbuje być błyskotliwy, a zamiast tego wychodzi, że ocenia tekst, który zaledwie przejrzał pobieżnie, a ocenę opiera na wcześniejszej dyskusji mojej z innymi użytkownikami.

Skąd pomysł, że Predator nie zadał sobie trudu, aby przeczytać tekst? Po pierwsze, tekst został wyedytowany wczoraj po południu i kilka rzeczy uległo zmianie, a post pochodzi z godziny 20 z minutami:


(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): szmaty jako synonim żaglów to bardzo nieszczęśliwy synonim
Natasza zauważyła to wcześniej. Szmaty zostały zmienione na płótna. Poza tym - dopełniacz (kogo? czego?) "żagli!!!"

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): katamarany są słabe jako statki handlowe
To również zostało dostrzeżone wcześniej i ujęte we wcześniejszych postach. Katamaran w poprawionej wersji tekstu zmienił się w szkuner.

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): pierwszy oficer stoi nad bosmanem. Bosman jest po prostu najwyżej postawionym marynarzem.
To chyba jedyna w miarę konstruktywna uwaga, ale też nie do końca. Nigdzie nie napisałem, że pierwszy oficer wykonuje rozkazy bosmana. Po prostu przejmuje dowodzenie po zejściu na ląd i jest to uzasadnione gdyż nawet idąc tropem nie zawsze celnej wikipedii dowiadujemy się że:
Cytat:Bosman (bsm.) - wojskowy stopień podoficerski w polskiej Marynarce Wojennej(...) Z języka angielskiego boat swain (skrótowiec bosun) oznaczał kierującego pracą na łodzi.(...) Podobnie jak w innych marynarkach wojennych dotyczył osoby, która zajmowała się utrzymaniem porządku, konserwacją urządzeń, stawianiem żagli oraz wykonywaniem pozostałych prac pokładowych na okręcie.
Mój bosman swoje zadanie wykonuje bez szemrania i chyba nie ma nic niewłaściwego w tym, że na lądzie pracą załogi zarządza pierwszy oficer, bo bosman zwyczajnie nie ogarnia tematu.

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): ale burżuje – własny kuter mająTongue
Nie rozumiem uwagi. Nigdzie nie było napisane, czy są bogaci, czy biedni. W domyśle, zanim ojczulek wypłynął byli raczej tak średnio sytuowani, a teraz trochę dopadła ich bieda. Poza tym w miejscu, gdzie cała ekonomia opiera się na morzu, posiadanie kutra chyba nie jest niczym niezwykłym.

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): od katastrofy minęło tylko trzysta lat - według mnie są zbyt prymitywni. Uważam, że sto lat byłby bardziej wiarygodne.
Jak zauważyłeś, kościół w tym świecie odgrywa pewną, nie do końca pozytywną rolę i jak wyjaśniałem w poprzednim poście, ich regres w stosunku do czasów sprzed katastrofy wynika raczej z zabobonu i strachu. Poza tym w ciągu trzystu, a tym bardziej stu lat, ekosystem nie zdążyłby się ustabilizować, nie mówiąc o porośnięciu szczytów gór przez dżunglę. W poprawionej wersji tekstu od katastrofy minęło 1600 lat, co i tak jest dość krótkim okresem czasu, ale też starałem się w poprawce wyjaśnić dlaczego tak a nie inaczej.

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): Kościół organizacją faszyzującąTongue
No kiddin'?! Cool

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): ale bystrzak, pewnie większość osób myślała, że zostały zalane właśnie góry a depresje oszczędzone
Cała sprawa jest raczej czytelna. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z faktu, że ląd został zalany. Myślą, że wyspy są skrawkami dawnego lądu, który się rozpadł. Jest tak, ponieważ kościół nie chce, aby ciekawscy wyławiali pozostałości dawnej cywilizacji, więc odkrycie, że obecne wyspy to szczyty gór jest, przynajmniej dla jedenastolatka, czymś dużym.


(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): jak można się nie nadawać do pracy? widzie, że będzie z niego młody lewak
Wyrwałeś zdanie z kontekstu i znów próbujesz być zabawny. Nienawidzę określenia "lewak". Od razu widzę przed oczami łyse ryje pajaców z NOP, którzy twardzi są tylko w grupie trzech i więcej, a jak trafisz na takiego pojedynczo, to płacze, żeby go nie bić. Poza tym, wyobraź sobie, że masz 1,5m wzrostu i ważysz 45 kilo. Z taką posturą idź pracować na statek albo jako tragarz. Można się nie nadawać do konkretnego zadania. Nie ma w tym nic "lewackiego".

(25-01-2012, 20:12)Predator napisał(a): nie, bo tak naprawdę świat kiedyś był jednym wielkim budyniem, a potem bóg wrzucił tam rodzinki i tak powstały wyspy. Dialog uświadamiający słaby, drewniany. Jeśli kapłani kłamią to powiedz dlaczego i jak wygląda prawda.
Dialog, którego dotyczy twój żarcik, nieśmieszny skądinąd, również posiada kontekst. Zauważ, że w tej konkretnej sytuacji Forte próbuje ściemniać. Więc określenie czegoś tak łopatologicznie i pobieżnie nie jest wyrazem zdrewnienia postaci. Poza tym, jak ty byś próbował tłumaczyć zagadnienia geologiczne i historyczne jedenastolatkowi?

Tyle z obrony mojego tekstu. Błagam każdego, kto bierze się za ocenianie tego, czy jakiegokolwiek innego tekstu. Nie spamujcie, pisząc nic nie wnoszące posty oparte na wypowiedziach innych zamiast na własnych odczuciach dotyczących pracy. Pozdrawiam.
Odpowiedz
#19
Okruszku - wiesz, może Predator zrzucił Twój tekst na kompa, jeszcze sprzed edycji - ja czasami tak robię, piszę w Wordzie i wklejam, oszczędzając sobie czasu z edycją w okienku.

Nie zgodzę się z "drewnianymi" postaciami - wprost przeciwnie - kreacje bohaterów mają trochę Hemingwayowskie korzenie. Kojarzy mi się pewnie przez motyw rybaka.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#20
Cytat:Skąd pomysł, że Predator nie zadał sobie trudu, aby przeczytać tekst?

Bo włączyłem go rano (tekst był na stronie startowej), była tam stara wersja (z rana), nie wyłączałem kompa cały dzień i komp przegapił aktualizację tekst, a skomentowałem o 20:00.

bo szmaty jako synonim do żagli tak rażą, że aż trzeba to zauważyć.

katamaran jest słaby do handlu bo ma mała ładowność (akurat z innego powodu niż Nataszy mi przeszkadzał)

myślisz, że tylko Natasza jest wilkiem morskim? Wiem, że się powtarzam z nią, ale ja pierw napisałem swojego komenta, a potem czytałem opinie innych.

Bosman zgodnie z definicją wojskową to co innego niż bosman na statku cywilnym. To rozwinę moją definicją, może była niedokładna - bosman odpowiada za czystość, porządek na statku, stan takielunku i to bosman krzyczy "żagle na maszt" (źródła: encyklopedia PWN i "piraci z Karaibów"). ergo bosman odpowiada za marynarzy i za ich robotę.

bo ty piszesz kuter (opisujesz jakby to była łódź rybacka) - kuter jest duży, napędzany silnikiem spalinowym i posiada wieloosobową załogę. Dlaczego burżuj? Ponieważ posiadanie katamarana i kutra dla mnie jest odpowiednikiem posiadania dwóch samochodów. A w czasach PA posiadanie więcej niż psa jest burżujstwem (ergo trzeba miej posiadać by należeć do klasy posiadającej).

Czas od katastrofy - według mnie cywilizacje da się odbudować w jedno pokolenie. Cywilizacja po katastrofie nie musi zaczynać od początku. Zawsze się znajdzie jeden inżynier, jeden mechanik, który coś zbuduje, nauczy innych ludzi czegoś, zawsze się znajdzie choć jeden samochód, jakieś schematy techniczne, uczone książki.
Spójrz na Niemcy - kraj zniszczony po wojnie totalnie - zbombardowany, rozkradziony, wybity odbudował się po jednym pokoleniu (wiem, że przykład trochę inny, ale coś mówiący).

Choć z drugiej strony gdybyś zastosował dobrą analogię do upadku Cesarstwa Rzymskiego i początków średniowiecza to czemu nie.

sorry z tymi wyspy to mój błąd (czytelnik może być tępyCool)

Cytat:jak można się nie nadawać do pracy? widzie, że będzie z niego młody lewak
te zdanie nie było wyrwane z kontekstu, ponieważ dopiero w barze uzasadniłeś dlaczego on nie może pracować. Poza tym jego brat przyznaje mi racjeTongue. A co to, nie może polować? W czasach postapokalyptycznych nie ma czegoś takiego jak nienadawanie się do pracy - coś na pewno się znajdzie.

Przepraszam, za moje niesmaczne żarty. Będę nad nimi pracować. Po prostu dopiero się uczę komentowania.

Może to mój błąd. Ale czy w tekście jest napisane, że on ma 11 lat?

Jeśli cię wkurzyłem to przepraszam, ale będę czytać dalej, bo mi się podoba. To jest najlepszy postapokaliptyk na tym forum.
natural born killer
Odpowiedz
#21
Spoko, nie ma spiny. Daleko mi, żeby się wkurzać o żarty, nawet jeśli akurat rozminęły się z moim poczuciem humoru. A właśnie, gdyby były niesmaczne, to high five, lubię czarny, wredny i chamski humor. Ale budyń i rodzynki, oraz "lewak" (napisałem wcześniej jak reaguje na to słowo), po prostu nie były zabawne i nie wiele wniosły do tematu. W ostatnim Twoim poście, to już całkiem inna sprawa, zwróciłeś uwagę na ważną rzecz i nawet podsunąłeś mi pewien pomysł, ale o tym za chwilę. Najpierw popolemizujmy Tongue

(26-01-2012, 19:30)Predator napisał(a): bo ty piszesz kuter (opisujesz jakby to była łódź rybacka) - kuter jest duży, napędzany silnikiem spalinowym i posiada wieloosobową załogę. Dlaczego burżuj? Ponieważ posiadanie katamarana i kutra dla mnie jest odpowiednikiem posiadania dwóch samochodów. A w czasach PA posiadanie więcej niż psa jest burżujstwem (ergo trzeba miej posiadać by należeć do klasy posiadającej).

A widzisz, nie koniecznie. Po pierwsze kuter to także mały jacht żaglowy, jednomasztowy, który z powodzeniem może obsługiwać jedna lub dwie osoby. Wygląda to mniej więcej tak. Łódeczka nie wielka, a biorąc pod uwagę wodny świat, to też chyba niezbyt droga. Co do katamaranu, gdy chłopaki mówią "katamaran ojca" jest to skrót myślowy. Chodzi oczywiście o jednostkę, na której szanowny tatuś służy. Czyli nie muszą być super bogaci, żeby mieć kuter, a do posiadaczy dwóch samochodów, to im hohoho, albo dalej, co jednak na krótką chwilę zmieni się w drugim rozdziale, ale teraz ciiiiicho...

Co do czasu, masz rację. Ale wcześniej Haniel zwrócił uwagę, że po potopie, w trzysta lat nie zdążyłyby wyrosnąć lasy deszczowe na wierzchołkach gór. I tutaj mam twardy orzech do zgryzienia, żeby wyjaśnić logicznie zarówno zacofanie ludzi, jak i ustabilizowany ekosystem. W poprawionej wersji tekstu minęło 1600 lat, co chyba wystarczy aby pojawiły się dżunglę. Wyjaśniłem tam też, że fale po erupcjach wulkanu naniosły muły i resztki roślin na skaliste wysepki, dzięki czemu ziemia się użyźniła i roślinki mogły wzrosnąć szybko. O zacofaniu ludzi będzie szeroko w drugim rozdziale, ale jak już wcześniej powiedziałem, wynika to raczej z takiej a nie innej władzy.

(26-01-2012, 19:30)Predator napisał(a): Choć z drugiej strony gdybyś zastosował dobrą analogię do upadku Cesarstwa Rzymskiego i początków średniowiecza to czemu nie.
Hehehe Smile Mówi ci coś brzmienie nazwy wyspy, którą zamieszkują główni bohaterowie? Big Grin Twoja sugestia, odrobinę pokrywa się z moim pomysłem i właśnie wpadło mi do głowy coś jeszcze Big Grin

(26-01-2012, 19:30)Predator napisał(a): te zdanie nie było wyrwane z kontekstu, ponieważ dopiero w barze uzasadniłeś dlaczego on nie może pracować.

No ale jeśli przeczytałeś cały tekst i wtedy napisałeś komentarz, to chyba sprawa została wyjaśniona... dobra, czepiam się Tongue

Ze trzy razy napisałem o Orionie "jedenastolatek", ale mogło umknąć, rzeczywiście.

To chyba tyle jeśli chodzi o wyjaśnienia. Cieszę się, że mimo zgrzytów tekst przypadł Ci do gustu. A komentując staraj się wyjaśniać swoje wątpliwości, a nie poprzestawać na lekkiej ironii, pomoże to zarówno autorom, jak i wszystkim innym czytającym wątek, bo atmosfera nie będzie się niepotrzebnie napinać Smile
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#22
Sięgnijmy w sporze do klasyki:

Iljon Tichy w 'Wizji lokalnej" Lema badał historię planety Encja za pomocą inteligentnego systemu BIM BAM BOM
BIM (Bateria Inwigilujących Modułów) - tworzyła tezę
BAM (Bateria Aprobujących Modułów) - wiadomo - aprobowała
BOM (Bateria Opozycyjnych Modułów) - wchodziła w spór
Narzędziem pomocniczym był MUZG - Moduł Uzgadniający (mój ulubieniec Smile)
Otóż na Encji odkryto świadectwa istnienia Błoceanu
BIM - na bazie danych określił, że Błocean był.
BAM - twierdził, że powstał z materii organicznej i stał się początkiem życia na Encji
BOM - uważał że absolutnie nie - i że Błocean był końcem życia
MUZG - jak zaznaczyłam mój ulubieniec - zadecydował krótko - Już dawno wysechł (że Błocean)

Nie wiem, czy dokładnie opowiedziałam, bo dawno czytałam, ale sens zachowałam - wydaje mi sie że jako MUZG sporu 300 czy 1600 - odpowiem: BIM BAM BOM, a to ci fajna historia!
Tongue
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#23
Nie było mnie pewien czas na forum, ale nie porzuciłem "Głębin". Przed Wami drugi rozdział. Trochę więcej w nim akcji, trochę rzeczy się wyjaśnia, no a sama przygoda nabiera tempa. Przyjemnego czytania.
---------------------------------------------------------------------

Rozdział 2

W śmiertelnej ciszy, panującej w tej dziwnej puszczy, każdy krok bosmana Marine zdawał się dudnić, niczym krok olbrzyma. Pomimo tego, że ledwo minęło południe, dookoła panował półmrok, w którym poskręcane pnącza najrozmaitszych roślin porastających wyspę, zdawały się być pokracznymi, groteskowymi stworami. Koszula marynarza całkiem przesiąkła potem. Każdy oddech był jak przełykanie kawałka wilgotnej tkaniny. Marine nie zważał jednak na zmęczenie. Jakiś głos w jego głowie szeptał bez przerwy: „Na południe, idź na południe”. Starając się nie zgubić słońca, które raz po raz przebijało się między wielkimi liśćmi drzew, bosman parł przed siebie, rzucając dookoła nerwowe spojrzenia. Natrętny szept pod czaszką nasilał się z chwili na chwilę, aż w końcu sam mężczyzna zaczął bełkotliwie powtarzać obłędną mantrę. „Na południe, na południe.”
Po godzinie morderczego marszu, dżungla zaczęła się przerzedzać. Gigantyczne mahoniowce i bananowce o liściach wielkości małych żagli, ustępowały miejsca przerośniętym paprociom, rosnącym jednak tak gęsto, że Marine musiał odpiąć swój marynarski tasak, aby z jego pomocą torować sobie drogę wśród zarośli. Prawa ręka zaczynała już omdlewać od ciągłego koszenia gałęzi, gdy wreszcie dotarł do otoczonego niemal zupełnie czarnymi skałami strumienia. Dysząc ciężko, przypadł brzuchem do ziemi i nabierając obiema dłońmi zimną wodę, pił łapczywie przez kilka minut. Ukoiwszy pragnienie, podniósł mokrą twarz z nad tafli sadzawki.
- Najdroższa! – wykrzyknął, krztusząc się nieprzełkniętym jeszcze łykiem.
Tuż przed nim, jakoby unosząc się nad wodą stała kobieta. Promienie słońca przeszywały jej postać tak, jakby utkana była z dymu.
- Co tutaj robisz? Dlaczego zostawiłaś swoją rodzinę? – dopytywał bosman, poznawszy w zjawie swą zmarłą przed laty żonę.
- Chodź za mną – szepnęła kobieta, rozpływając się w powietrzu. Po chwili zmaterializowała się na drugim brzegu, utworzonej przez strumień sadzawki.
Mężczyzna poderwał się na równe nogi. Zmęczenie natychmiast go opuściło. Puścił się biegiem za ukochaną, która gdy tylko zbliżył się na wyciągnięcie ręki, znów zniknęła, aby pojawić się kawałek dalej, na ścieżce wiodącej ku wierzchołkowi górującej nad wodą skały. Jej perlisty śmiech wwiercał się w uszy marynarza, który krzycząc, by zaczekała, pędził co tchu, coraz wyżej i wyżej.
W pewnym momencie ścieżka przestała biec pod górę. Marine stanął na szczycie klifu. Zjawa wisiała w powietrzu, zaledwie kilka kroków przed nim.
- Podaj mi rękę – szepnęła wyciągając ku niemu dłoń. – Wracajmy do dzieci.
Jednym susem bosman doskoczył do żony, jednak zamiast ciepłych palców dotknął tylko wilgotnej pary. Poczuł jak grunt ucieka mu spod nóg. Zjawa rozpłynęła się w powietrzu, a on zsunął się z krawędzi i runął w dół. Głęboko pod nim, fale rozbijały się o skalisty brzeg.

***

- Nie! – Krzyk Oriona przeciął ciszę, niczym piorun nocne niebo. Do izby natychmiast wpadł, blady z niewyspania, Forte.
- Obudziłeś się – zawołał uradowany, podbiegając do młodszego brata.
- Tata! Zabiła go! Kazała mu zeskoczyć z klifu!
- Kto taki? – Ulga spowodowana przebudzeniem się chłopca, ustąpiła niepokojowi.
- Mama…
Forte wcisnął Orionowi w dłoń kubek gorącego grogu.
- Pij – nakazał. – No już, to tylko sen.
- To nie był zwykły sen! – wrzasnął chłopiec, ciskając naczyniem o ścianę chaty. – Dlaczego, nie chcesz mi uwierzyć?!
Fortemu na chwilę odjęło mowę. Jego brat nigdy przedtem tak się nie zachował.
- Uspokój się, Orion. Przynieśli cię tutaj z portu. Byłeś nieprzytomny ponad dobę i bez przerwy majaczyłeś. Doktor powiedział, że doznałeś szoku.
- Widziałeś „Mątwę”? – dysząc ciężko, spytał chłopiec. – Mówiłem ci przecież, że ojciec już nie wróci. To też był zwykły sen?
- Znaleziono tylko szkuner. Nikogo nie było na pokładzie. Nie można wykluczyć, że żyją. Może prądy morskie porwały statek?
- Chyba sam nie wierzysz, w to co mówisz – jęknął Orion. – Mówiłem ci, że ta wyspa jest inna. Jest tam coś złego.
- Daj spokój. – Forte nie zamierzał poddać się bez walki. – Słyszałem, że już szykują nową ekspedycję. Mają wyruszyć nie dalej niż za dwa tygodnie. Na pewno ich znajdą. Poza tym, co to za banialuki, że matka zepchnęła ojca z klifu? Ona umarła, Orion, a ty byłeś zbyt mały, żebyś mógł ją w ogóle pamiętać.
- Jestem pewien, że to była ona! Ojciec opowiadał mi o niej wiele razy.
- Załóżmy, że widziałeś tatę i mamę razem. – starszy z braci starał się mówić jak najspokojniej. – We śnie wszystko jest możliwe. Z tym, że oni nie widzieli świata poza sobą! Dlaczego matka miałaby zabić ojca?!
- Nie wiem – mruknął Orion. – Ta wyspa to złe miejsce.
- Lepiej odpocznij – nakazał zirytowany Forte. Nalał sobie do kubka wystygniętego już grogu, wypił duszkiem i wyszedł z chaty.
Mimo, że nie chciał przyznać się, nawet przed samym sobą, w głębi duszy wiedział, że powrót ojca jest mało prawdopodobny. Czuł ból, jednak zdawał sobie sprawę, że jest teraz odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za brata. Nie mógł pozwolić sobie na płacz i słabość. Poza tym ojciec od małego wpajał mu, że żegluga to ciężki i często niebezpieczny kawałek chleba. Forte już dawno pogodził się z myślą, że z któregoś rejsu bosman może nie wrócić. Żałował tylko, że nie dane mu będzie wyprawić pogrzebu, na jaki zasługiwał człowiek, tak oddany morzu, jak Marine.
W ciężkich chwilach, nic tak nie dodawało Fortemu otuchy, jak morska bryza i trzepotanie żagli. Postanowił wyprawić się w morzę. Sieci, które w tej chwili nie były mu potrzebne, wyrzucił niedbale na pomost w pobliżu chaty. Zajrzał jeszcze do domu, aby sprawdzić co z Orionem. Młodszy z braci znów zapadł w sen, tym razem jednak oddychał spokojnie i zdawał się rzeczywiście odpoczywać. Forte wrzucił do sakwy mały bochenek kukurydzianego chleba i dwie duże, białe rzodkwie. W schowku na kutrze miał jeszcze ukrytą butelkę całkiem niezłego rumu. „Idealna okazja, żeby trochę utopić smutki” – pomyślał stając na nabrzeżu.
Łódź Fortego nazywała się „Mintia”, na cześć matki chłopców. Patrząc teraz na wykaligrafowane na burcie litery, rybak czuł się dziwnie. „Prorocze sny, cholera – pomyślał i splunął na ziemie. – Całkiem się dzieciakowi miesza, od ciągłego ślęczenia z nosem w książkach.”
Mężczyzna szybko odwiązał cumy, wskoczył na pokład, odepchnął się pagajem od kei i zabrał za takielunek. „Mintia” była nie dużą łodzią. Mierzyła trochę ponad dziesięć metrów długości. Była za to sterowna i szybka. Trójkątny żagiel ułatwiał żeglugę nawet przy niesprzyjających wiatrach. Tego dnia jednak, pogoda była wprost wymarzona na krótki wypad wzdłuż wybrzeża.
Łódź sunęła leniwie, delikatnie kołysząc się na falach, a Forte czuł, że powoli opuszczają go wszystkie, ponure myśli. Naprawdę kochał swoją małą łajbę. Była dla niego równie cenna, co wiatrówka dla Oriona. Odpłynął trochę dalej od wybrzeża i poluzował żagiel, pozwalając łodzi swobodnie dryfować. Mógł teraz chociaż na chwilę odejść od steru. Wyciągnął się wygodnie na pokładzie, ziewnął i odkorkował wreszcie butelkę rumu.
Popijając raz po raz, myślał nad swoim obecnym położeniem. Ceny ryb były ostatnio wyjątkowo nędzne i mężczyzna wiedział, że powinien na jakiś czas ograniczyć łowienie, na rzecz innego, lepiej płatnego zajęcia. Był wysoki, barczysty i zawsze przeważał siłą nad rówieśnikami. Doskonale nadawał się na tragarza portowego. Handel między wyspami archipelagu kwitł ostatnimi czasy, dlatego w dokach każda para rąk była na wagę złota. „A co mi tam – pomyślał upijając solidny łyk złotego, mocnego płynu. – Ponoszę trochę skrzyń, albo pójdę do stoczni i jakoś się to wszystko ułoży”.
Łódź kołysała się leciutko. Słońce zaszło za sporą chmurą, pozwalając odpocząć od nieznośnego żaru. Zadowolony ze swojego prostego planu i dość mocno pijany już Forte, zapadł w drzemkę.
Młodego marynarza obudziły pierwsze krople deszczu. Nie pamiętał nawet momentu, w którym zmorzył go sen. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że zdradliwe prądy morskie, wywiodły go znacznie dalej od brzegu. Wyspa była teraz tylko szarą smugą na horyzoncie, a wiatr wiał coraz silniej. Całkiem już zasnute chmurami niebo, nagle przeciął grom, któremu po krótkiej chwili zawtórował ogłuszający grzmot. Forte rzucił się do lin, jednak po nocy, spędzonej przy łóżku dręczonego koszmarami brata, oraz opróżnieniu połowy butelki rumu, sznurki plątały mu się pod nogami i wymykały z rąk. Zdesperowany, klął na głos, chaotycznie szarpiąc takielunek. Wraz z kolejnym grzmotem wiatr zawiał mocniej, łódź zakołysała się gwałtownie, a obracający się bom, wyrżnął rybaka w potylice. Forte runął twarzą na deski pokładu. Ostatnie, co zobaczył nim stracił przytomność, to kręcący się w kółko ster.
Kubeł zimnej wody przywrócił Fortemu przytomność. Natychmiast po otwarciu oczu, rybak poczuł tępy ból z tyłu głowy. Rozejrzawszy się, stwierdził że znajduje się na długim, wąskim pokładzie, całkowicie innym, niż pokład „Mintii”. Siedział oparty o burtę i dławił się, spływającą mu z mokrych włosów wodą. Czyjaś twarda, sękata dłoń, na której srebrzyły się dwa, wielkie sygnety chwyciła go pod brodę i uniosła jego twarz do góry. Dopiero teraz Forte zauważył przed sobą kapitana Necku.
Korsarz stał nad rybakiem, przybrawszy władczą pozę. Mimo kiepskiego położenia, Fortemu przebiegła przez głowę zabawna myśl, że brakuje mu tylko papugi na ramieniu i drewnianej nogi, by wyglądać jak pirat z książek dla dzieci. Do szerokiego pasa miał przypiętą potężną maczetę, srebrne guziki długiego kaftana błyszczały w nieśmiało wyglądającym zza chmur słońcu, a na brodatej twarzy czaił się cień złośliwego uśmiechu, całkiem pozbawionego wesołości.
- Masz szczęście, gówniarzu, niech cię szkorbut! – ryknął Necku. – Po tym jak mnie potraktowałeś podczas naszego ostatniego spotkania, powinienem był pozwolić, żebyś wraz z tą swoją nędzną łupiną rozpieprzył się o skały. Fale wyniosły cię daleko na południe, aż do wybrzeża Nepali. Rozprułeś burtę o tamtejsze mielizny.
- Dziękuję kapitanie. I przepraszam za to w tawernie. – Forte z pokorą spuścił głowę.
- Nie przyjmuję ani twoich podziękowań, ani tym bardziej gówno wartych przeprosin. Masz u mnie dług. Twój kuter jest już w stoczni. Opłaciłem jego łatanie.
- O nic nie prosiłem – wyrwało się rybakowi. Necku rąbnął go na odlew otwartą dłonią w twarz. Srebrne sygnety, które miał na palcach rozorały jego policzek. Forte wtulił głowę w ramiona i splunął krwią.
- Nadęty, krnąbrny gnoju! – Kapitan wściekł się nie na żarty. – Gdyby nie ja, już byś nie żył. Ale to, że żyjesz może się w każdej chwili zmienić. Zrozum, że wyświadczam ci przysługę i dobrze pomyśl nad odpowiedzią na moje następne pytanie. – Necku położył dłoń na rękojeści maczety. – Czy chcesz dla mnie pracować?
- Tak – wymamrotał Forte, czując jak łzy napływają mu do oczu.
Tym razem lewa, nie przyozdobiona niczym, dłoń kapitana spadła na policzek rybaka.
- Nie słyszę, kurwa! Powtórz!
- Chcę dla pana pracować, kapitanie – wykrzyczał tym razem młody mężczyzna.
- Dobrze. W tawernie powiedziałem, że to jednorazowa oferta zatrudnienia, dlatego teraz, musisz się wykazać. Zdobędziesz dla mnie pewne dokumenty. Dopiero wówczas zostaniesz zaokrętowany na mojej łajbie.
Od wypadku Fortego minął tydzień. Przez ten czas Orion jakby całkiem doszedł do siebie. Nawet jeśli cierpiał po stracie ojca, Forte zupełnie tego nie dostrzegał. Chłopiec nie dawał po sobie niczego poznać, poza tym w ciągu ostatnich kilku dni bracia widywali się tylko wieczorami i nie rozmawiali za wiele.
Codziennie przed świtem Orion wyprawiał się na krótkie polowanie, po powrocie zaś szedł do szkoły i do wieczora przesiadywał w bibliotece. Nie miał pojęcia, że jego starszy brat również, zainteresował się należącym do kościoła księgozbiorem, choć z odmiennych powodów niż nagły zapał do nauki.
Dokumentem, którego potrzebował kapitan Necku był schemat pneumatycznego działa, całkowita nowinka techniczna, która nie weszła jeszcze do wyposażenia zwinnych brygantyn straży przybrzeżnej. Zdobycie tej broni dałoby korsarzowi potężną przewagę nad stróżami prawa. Niestety schemat zamknięty był w archiwach, na tyłach biblioteki świątynnej. Forte kilkukrotnie kręcił się między regałami, jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że strzegący biblioteki wikariusze, nie spuszczają z niego oka. Czas, jaki na zdobycie schematów wyznaczył mu Necku, mijał wraz z upływem dziesięciu dni od feralnej wyprawy. Mając coraz mniej czasu i praktycznie czując już zimną klingę korsarskiej maczety na szyi, mężczyzna postanowił poprosić o pomoc brata.
- Jak dzień, młody? – zagadnął niepewnie przy kolacji.
- Normalnie – burknął Orion.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie, dlaczego? – nie do końca szczerze odparł chłopiec. Wciąż czuł żal do Fortego, za to, że bagatelizował jego dziwne sny.
- To dobrze, bo potrzebuję twojej pomocy. Wpakowałem się w niezłe gówno… Znasz kapitana Necku?
- Słyszałem o nim. Mówią, że to pirat.
- To prawda. – Forte nabił fajkę suszonymi algami i zręcznie odpalił od krzesiwa. – Zanim powiem ci, o co chodzi z nim i ze mną, muszę opowiedzieć ci pewną historię. Kilka ładnych lat temu, gdy jeszcze robiłeś w pieluchy, niektórzy, jak choćby Necku czy nasz tata, trudnili się poławianiem artefaktów.
- Czym?
- Wydobywaniem z dna oceanu pozostałości dawnej cywilizacji. – Forte widział, jak źrenice Oriona rozszerzają się. Nie dało się ukryć, że od tego momentu, chłopiec chłonie opowieść niemal całym sobą. – Nie wiem skąd dowiedzieli się, o tym, że kościelna wersja katastrofy jest nieprawdziwa, jednak szybko połapali się, że na dnie leży cała masa skarbów. To nigdy nie było do końca legalne, ale biskupi patrzyli na to przez palce. Sami płacili kupę szmalu za błyskotki z oceanu. W pewnym momencie, któryś jednak stwierdził, że to niebezpieczne dla obecnego porządku świata i od tamtej pory surowo karzą każdego, u kogo znajdą cokolwiek przypominającego artefakt sprzed kataklizmu. W tamtych czasach ojciec wciąż się mną chwalił. Mówił, że jestem najlepszym nurkiem na wyspie, bo chyba rzeczywiście tak było. Miałem wtedy tyle lat, co ty teraz, a potrafiłem nurkować na głębokość dwudziestu metrów i wstrzymywać oddech na ponad cztery minuty. Pewnego razu stary założył się z Necku, że wytrzymam pod wodą dłużej, niż jego najlepszy człowiek.
- I co? – dopytywał Orion zaintrygowany opowieścią.
- Zakład nie został rozstrzygnięty. Tamten sukinsyn tak bał się gniewu kapitana, że się utopił. Necku wściekł się jak osa! Chciał, żebym nurkował dla niego, ale kiedy kościół zaczął nakładać kary, ojciec wycofał się z biznesu i kazał mi przysiąc, że nie będę tego robił. Niestety, stary pirat nie zapomniał o mnie. Odkąd tata wypłynął, znów zaczął mnie namawiać. Raz mu odmówiłem, ale parę dni później miałem ten wypadek, o którym ci wspominałem. Gdyby nie Necku, pewnie bym już nie żył, ale domyślasz się chyba, że to nie jest typ, który pomaga innym z dobroci serca. Będę musiał dla niego trochę popracować. Ale najpierw muszę zdobyć pewien papier z archiwum.
- Kiedy pytałem co wiesz o czasach z przed kataklizmu, nie mówiłeś, że łowiliście z ojcem artefakty - zdenerwował się Orion. – Nie będę ci w niczym pomagał, a już na pewno nie w złodziejstwie!
- Przepraszam, braciszku… - jęknął błagalnie Forte. – Rozumiesz chyba, że nie powinienem mówić ci takich rzeczy. Gdyby nie sytuacja, nigdy nie opowiedziałbym ci tej historii. Ale jeśli nie zdobędę tych papierów, Necku utnie mi łeb. Nie przesadzam. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że mnie zabije. Nie ma już ojca, z którym nawet ten stary skurwiel się liczył. Muszę to zrobić, a nie potrafię poruszać się po bibliotece, tak jak ty.
- Sam kazałeś mi więcej nie chodzić do zakazanego działu!
- I co? Może mi powiesz, że mnie posłuchałeś? – Forte uśmiechnął się szyderczo, na co Orion spłonął rumieńcem. – Wiem, że to niewłaściwe. Ale nie mam wyboru. Zakradniesz się do archiwum niepostrzeżenie, a ja będę czekał w bibliotece i jakby coś się działo, spróbuję odwrócić uwagę klechów.
- Dobra – zgodził się wreszcie chłopiec. – To co to za papier?
Wchodząc do biblioteki Orion jak zwykle ukłonił się nisko staremu zakonnikowi i pomaszerował w stronę czytelni. Zdjął z półki „Przypowieści dla dzieci” i usiadł przy stole, ukradkiem obserwując przechadzającego się wikariusza. Po kilku minutach pojawił się Forte. Usiadł po drugiej stronie czytelnianej ławy i otworzył egzemplarz „Podręcznika Żeglarskiego”. Kapłan zniknął za jednym z regałów. Młodszy z braci wstał z miejsca i ruszył między półki. Zawsze czuł dreszczyk emocji zapuszczając się do zakazanej części biblioteki. Tym razem było to jednak coś innego. Ręce mu drżały i co chwila przełykał nerwowo ślinę. Chłopiec pomaszerował długim, pustym korytarzem, wcisnął się między regał i ścianę, i z dala od wzroku pilnujących księgozbioru, przesuwał się powoli w kierunku krótkiego przejścia prowadzącego do miejsca, gdzie zwykle ukrywał się, czytając niedostępne dla niego zwoje. Znalazłszy się w znajomym kącie, z którego widać było już drzwi archiwum uspokoił się nieco. Wikariusze zaglądali tutaj z rzadka, dlatego ukryty w cieniu wielkich regałów, pewnie podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Zamknięte. Klnąc w myślach, wrócił niepostrzeżenie do czytelni. Siadając przy stole z przypadkowo wybranym elementarzem napotkał pytający wzrok brata.
- Drzwi są zamknięte – wyszeptał bezgłośnie. Forte odczytał komunikat z ruchu warg, wstał, zostawiając książkę na stole i skinął głową na chłopca, aby ten szedł za nim.
Bracia weszli razem w jedną z ciasnych alejek sąsiadujących z czytelnią.
- Kto może mieć te cholerne klucze? – szepnął nerwowo Forte.
- Najpewniej są w biurku starego. Ale on nigdy nie opuszcza swojego miejsca. To na nic – jęknął z rezygnacją Orion.
- Lubisz te durne czytadła dla dzieci?.
- To bzdury. Ale jaki to ma związek z kluczami do archiwum?
- Nie będzie ci przykro, jeśli kilka egzemplarzy troszkę się przypali?
- Zwariowałeś?
- Nie ma innego wyjścia! – zawyrokował starszy z braci. – Będziesz miał chwilę na przetrzepanie szuflad.
- Jeśli nas złapią, pożałujesz, że Necku od razu nie uciął ci głowy.
Orion szybkim krokiem ruszył ku katedrze, na której stało biurko bibliotekarza. Przystanął przy półce z archiwalnymi numerami „Dziennika Wyspiarskiego”. Nie musiał czekać długo.
- Pożar! – wrzasnął ktoś z głębi biblioteki.
Natychmiast wybuchła panika. Stary bibliotekarz zerwał się ze swojego fotela i zaskakująco szybko, jak na swój wiek, pobiegł w stronę działu dla dzieci, skąd unosił się już czarny dym. Orion natychmiast doskoczył do jego biurka i wyszarpnął pierwszą szufladę. Jakieś notatki, pożółkłe karty biblioteczne, kilka ołówków. To nie ta! Następna szuflada. Również nic przydatnego. Ostatnia, największa. Chłopiec szarpnął za rączkę. Zamknięta. Nie zastanawiając się długo, z całej siły kopnął w zamek. Uchwyt pękł. Jeszcze raz. W bibliotece robiło się coraz goręcej. Kolejne kopnięcie, szuflada puściła. Teraz na pewno kapłani domyślą się, że pożar nie był dziełem przypadku. Sterta papierów, nóż do kopert, kałamarz i pióro. Wreszcie znalazł to czego szukał.
Pożar zdawał się wymykać spod kontroli, dlatego kapłani zarządzili ewakuację. W chwili gdy pojawił się ogień, w bibliotece przebywało kilkadziesiąt osób, a wyjście było tylko jedno. Kilku mężczyzn, w tym Forte, pomagali wikariuszom gasić szybko rozprzestrzeniające się płomienie. Reszta popędziła do drzwi. Ściskając w dłoni pęk kluczy i nie bacząc już na to, że ktoś go zauważy, Orion ruszył w stronę archiwum. Wreszcie znalazł się przy wejściu. W ogólnym chaosie nikt nie zwrócił uwagi na chłopca biegnącego w przeciwnym kierunku. Kluczy na kółku było kilkanaście, lecz tym razem szczęście uśmiechnęło się do niego. Już pierwszy dał się przekręcić w zamku i drzwi archiwum stanęły otworem.
Pomieszczenie było bardzo jasne. Popołudniowe słońce wpadało przez umieszczone wysoko pod sufitem, duże okna. Chłopiec stanął naprzeciw dwunastu rzędów szafek, gdzie każda miała po sześć szuflad, w których spoczywało setki tysięcy różnych dokumentów. „Niby jak ja mam tu znaleźć ten jeden, cholerny, papier?” – zaklął w myślach Orion.
Na szczęście pedantyzm i umiłowanie porządku kościelnych archiwistów, okazały się bardzo pomocne. Każdy rząd opatrzony był tabliczką. Chłopiec nie znalazł, co prawda, rzędu opisanego jako „Działa Pneumatyczne” ani „Machiny Wojenne”, jednak w rzędzie „Technologia”, natknął się na szafkę z napisem „Wyposażenie Okrętów”. Pierwsza szuflada wysunęła się, prezentując alfabetycznie ułożone foldery od A do D. Orion szybko sprawdził hasła „Broń” i „Bitwy”, ale nie znalazł tam tego, czego szukał. Folderu „Działa” w ogóle nie było. Wyrecytował w pamięci alfabet, zatrzymując się na literach mogących mieć związek z dokumentem. S jak „Schematy”! Szarpnął przedostatnią szufladę, jednak okazało się, że taka teczka również nie istnieje. Przez ścianę słyszał, że w bibliotece jakby trochę się uspokajało. Chyba klechom udało się wreszcie stłumić ogień. Orion wiedział, że ma coraz mniej czasu. Ostatnia szuflada, W jak „Walka morska i abordaż”. To musi być to! Chłopiec gorączkowo przerzucał papiery. Jest!
Upewniwszy się, że dokument zawiera instrukcję budowy pneumatycznej armaty, Orion złożył go, upchnął za paskiem spodni i nakrył koszulą. Szybko zatrzasnął szufladę i ruszył do wyjścia. Już wyciągał rękę ku klamce, gdy nagle usłyszał kroki z drugiej strony. Nie zdążył się ukryć. Coś grzmotnęło potężnie o drzwi, które otworzyły się z hukiem. Do archiwum wpadło bezwładne ciało bibliotekarza, które runęło na ziemię, a zaraz za nim pojawił się Forte.
- Stary pierdoła połapał się, że ktoś majstrował przy biurku i zobaczył, że nie ma kluczy – oznajmił starszy z braci. – Kurwa, chyba go zabiłem. Masz papier?
- Mam! Uciekajmy stąd szybko.
- Zostaw klucze przy jego ciele i lecimy.
Bracia wyszli z archiwum. Kilku wikariuszy wciąż kręciło się przy spalonej części biblioteki. Ogień strawił pięć regałów. Unikając wzroku kapłanów Orion i Forte opuścili budynek i znaleźli się na placu. Słońce chowało się powoli za horyzontem.
- Co teraz? – zapytał chłopiec.
- Od razu lecę z tym do Necku. Mam nadzieję, że jest na swojej łajbie.
- A ja?
- Powrót do domu, to nienajlepszy pomysł. Kapłani widzieli nas w bibliotece, mogą połączyć fakty i złożyć nam wizytę. Przed tymi starymi kozłami ciężko cokolwiek ukryć. Pójdziesz do ciotki Brasiki. Zachowuj się jak gdyby nigdy nic, rozumiesz? Jak sprawa trochę ucichnie, wrócimy do siebie.
- Forte, myślisz, że bibliotekarz naprawdę nie żyje?
- Nie wiem. To możliwe…
- Więc jesteśmy złodziejami i mordercami.
- Na to wygląda. Ale czuję, że to jeszcze nic…

„Skylla” – katamaran Kapitana Necku, kołysała się zacumowana w bezpiecznym porcie. Była to stosunkowo nie duża jednostka, z szerokim, trójkątnym żaglem. Pirat zwykł przechwalać się, że jest to najszybszy statek archipelagu. Rzeczywiście, zwinność „Skylli” pozwoliła jej załodze niejednokrotnie wymknąć się pościgom. Necku hołdował zasadzie, że nie należy szabrować w pobliżu miejsca zamieszkania, dlatego nawet gdy na innych wyspach ceną za jego głowę była mała fortuna, na Reume zawsze znajdował schronienie.
Kajuty pod pokładami „Skylli” zajmowali członkowie załogi, natomiast rozpięty między płozami statku salon, był prywatnym królestwem kapitana. Przed drzwiami do tej pływającej komnaty siedział Falx, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Necku. Forte nieraz słyszał o okrucieństwie tego człowieka, w tej chwili jednak zabijaka uśmiechał się przyjaźnie, choć odrobinę drwiąco.
- Jest i pan rybak – zachrypiał strażnik. – Właź szybko, kapitan czeka.
Nic nie mówiąc, młody mężczyzna nacisnął klamkę i wszedł do środka. Natychmiast uderzył go przepych, z jakim urządzona była kajuta. Meble i obicia ścian wykonane były z egzotycznych gatunków drewna. Gdzie niegdzie połyskiwały złote wykończenia, natomiast z ozdobionego zapierającą dech w piersiach sceną bitwy morskiej sufitu, zwisał niewielki, lecz na pewno bardzo kosztowny diamentowy żyrandol.
- Czy nikt nie nauczył cię pukać, młokosie – rzucił na powitanie Necku.
- Przepraszam, kapitanie – odparł Forte, wciąż zapatrzony na żyrandol. – Falx mówił, że mnie pan oczekuje.
- W istocie. Jednak, to nie powód, byś okazywał mi brak szacunku! Jestem przeczulony na tym punkcie.
- Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem tylko jak najszybciej dostarczyć panu to, o co pan prosił, kapitanie.
- Tak, tak. Słyszałem, że ci się powiodło. Twoje metody są mało wyszukane, ale jak widać skuteczne. Kawał biblioteki poszło z dymem, niech cię szkorbut! Dawaj mi ten papier.
- Skąd pan wie… - zaczął Forte, lecz Necku nie dał mu skończyć.
- Wkrótce przekonasz się jak daleko widzą moje oczy i dokąd sięgają ręce. Widzę, że spodobał ci się żyrandol.
- Cała kajuta jest oszałamiająca.
- Taka słabostka. Odbijam sobie lata życia w rynsztokach. Momentami, siedząc pośród tego złota, zaczynam zachowywać się jak jakieś królewiątko, kurwa jego mać! A tak naprawdę, jestem prostym marynarzem! Mówię ci to, żebyś wiedział, że ciężką pracą można osiągnąć, co tylko się zechce. Siadaj, napij się!
Forte usiadł przy masywnym, hebanowym stole, stojącym na środku komnaty. Necku napełnił dwie pękate szklanki ciemnobrązowym płynem.
- Napój z północnych archipelagów – rzekł zachęcającym tonem korsarz. – Mówią na to whiskey. Wielu mi podobnych twierdzi, że to perfumy i że jedynym trunkiem godnym wilka morskiego jest rum, ale mam ich w dupie. Cenię sobie egzotyczne alkohole.
- Doskonały napitek – pochwalił ośmielony nieco Forte.
- Dobra, zobaczmy co tam dla nas przyniosłeś.
Rozłożywszy schemat na stole, Necku zagwizdał z podziwem.
- Niech mnie szkorbut! To prawdziwe cudo! Dobrze się spisałeś chłopcze. Spójrz no na to. – Kapitan nie posiadał się z radości. - Banalna obsługa, można to naładować właściwie czym tylko się zechce, no i zasięg! Miota sześciokilogramowe pociski na ponad dwieście metrów!
- Jak to działa? – Fascynacja kapitana udzieliła się Fortemu.
- To tutaj – Necku wskazał palcem fragment schematu. – To jest pompa. Obsługuje ją dwóch ludzi. Kiedy w tym zbiorniku zbierze się dostatecznie dużo powietrza, za pomocą tego cyngla zwalnia się zatykający lufę korek i jeb! Dużymi kulami można dziurawić kadłub, mniejszymi niszczyć żagle lub nawet ostrzeliwać załogę wrogiego statku! To najprawdziwsze dzieło sztuki. Jeszcze dziś schematy znajdą się u zaprzyjaźnionego inżyniera. Chcę dwa takie, po jednym na pokład. Niech się lepiej te kościelne pieski do nas nie zbliżają, bo już wkrótce, moja stara „Skylla” zacznie żądlić.
Mimo świadomości, że właśnie podpisuje pakt z diabłem, Forte czuł, że rośnie w nim sympatia dla tego starego furiata. Necku napełnił szkło, spoważniał odrobinę i rzekł:
- Wykonałeś swoje zadanie, a co za tym idzie, złagodziłeś mój gniew. Mam do ciebie cholerną słabość, ale wiedz, że nie będę tolerował niesubordynacji i braku szacunku. Od jutra zaczynasz pracę. Kiedy ostatnio nurkowałeś?
- Nurkuję regularnie, kapitanie – z dumą odrzekł Forte. – Dawno nic nie wyłowiłem, ale lubię popatrzeć na szczątki dawnego miasta.
- Idealnie! Skoro jesteś w formie, mogę zacząć wdrażać w życie swój plan. Dotychczas nie łowiliśmy w pobliżu Reume, jednak wiedz, że miasto pod nami należało dawniej do najznakomitszych na świecie. Moi ludzie zlokalizowali miejsce, w którym podobno stoi najważniejsza świątynia dawnej religii. Nie szukamy już kosztowności. Teraz liczy się to. – Necku wyjął z kieszeni cienką, okrągłą płytkę z dziurą w środku. – W tym ustrojstwie zapisana jest wiedza. A wiedza, mój chłopcze, to ostatnio niebezpieczny, ale bardzo cenny towar. Tyle na dziś. Powiedz Falxowi, żeby wskazał ci twoją kajutę. Oczywiście, gdy jesteśmy w porcie, możesz schodzić na ląd gdy zechcesz. Wolę jednak, żeby moja załoga nocowała na pokładzie.
Zadowolony z siebie Forte podziękował kapitanowi i opuścił jego niesamowitą kajutę. Na zewnątrz noc otuliła port rzadką mgiełką, a lekka bryza niosła z sobą zapachy morza. Młody rybak pomyślał o prawdopodobnie martwym bibliotekarzu, lecz samemu nie wiedząc czemu, w ogóle nie czuł wyrzutów sumienia. „Zostałem przestępcą” – pomyślał. „Ale to chyba nie jest najgorsze życie”.
Falx stał przy relingu w towarzystwie niewysokiej, szczupłej dziewczyny. W świetle małej, elektrycznej lampki, nie wyglądała na więcej niż siedemnaście lat. Gdy Forte zbliżył się do rozmawiających, dziewczyna zwróciła się w jego stronę i obdarzyła spojrzeniem, jasno dającym do zrozumienia, że mimo młodego wieku, niejedno już widziała i że lepiej jest nie mieć w niej wroga.
- No, no – mruknęła. – Widzę, że mamy nowego. Wygląda na silnego, co Falx.
- Ułomkiem nie jest, ale daleko mu do prawdziwego wilka morskiego – odparł marynarz z tym samym, drwiącym uśmiechem, co wcześniej.
- Słyszałam, że potrafisz się nieźle zanurzyć – dziewczyna bezwstydnie przygryzła dolną wargę. – Będę mieć na ciebie oko.
Fortemu na moment odebrało mowę. Nie należał do nieśmiałych, jednak nieprzeciętna uroda i lubieżny uśmiech nieznajomej, całkiem zbiły go z tropu. W milczeniu, z idiotycznym wyrazem twarzy, obserwował falowanie jej bioder, gdy schodziła po trapie na ląd, by po chwili zniknąć w portowych zaułkach.
- Uważaj dzieciaku! – rzucił Falx poważniejąc na chwilę. – Velena to nieodrodna córeczka tatusia. Naprawdę jadowita suka. No ale kusząca jak cholera. Wszyscy dalibyśmy przeciągnąć się pod kilem za jedną noc z nią w koi. Kilku próbowało nawet wziąć ją siłą, ale opuścili załogę.
- To córka kapitana, tak? Wyrzucił ich?
- Tak, to córeczka Necku. Ale nie on ich wyrzucił. Ona… dosłownie, za burtę, przez reling. Do tego w porcjach, żeby rybki nie musiały trudzić się przy posiłku. Lubi manipulować takimi szczurami lądowymi, jak ty! Mówię ci, pilnuj się. – Drwiący uśmiech znów pojawił się na twarzy żeglarza. Forte postanowił przemilczeć jego rady. – Choć, zaprowadzę cię do kajuty – zmienił temat Falx. – Dostałeś własną. Niektórzy z załogi trochę ci zazdroszczą. Ja wiem, dlaczego staremu tak na tobie zależało. Widziałem co zrobiłeś osiem lat temu, gdy utopił się ten idiota, Reggi. Są tu jednak tacy, którzy służą pod Necku od niedawna i lepiej, żebyś jutro pokazał jak należy nurkować, bo w przeciwnym razie nawet przychylność kapitana nie uchroni cię przed mało przyjemnym chrztem morskim.
Złośliwe sugestie pirata nie były w stanie zepsuć Fortemu doskonałego humoru. Kajuta, którą mu przydzielono, była niewielka, lecz wygodna. Mężczyzna rzucił się na koję i usnął, myśląc o przygodach, które go czekały, kryjących się na dnie oceanu wspaniałościach, oraz wielkich, czarnych oczach kapitańskiej córki.

- Wstawaj dzieciaku! – Głos Falxa przerwał Fortemu sen. Mężczyzna otworzył oczy i poczuł jak piękne wizje umykają przed nim. Po chwili nie pamiętał już zupełnie o czym śnił.
- Która godzina? – zapytał, przecierając oczy.
- Dochodzi piąta. Pospiesz się, chcemy zacząć jak najwcześniej.
Forte wygrzebał się spod koca, szybko naciągnął lekkie lniane spodnie i z nagim torsem wyszedł na pokład. Poranny wiatr przyprawiał go o gęsią skórkę, lecz mimo to, zapowiadał się bardzo pogodny dzień. Wymarzony na nurkowanie. Załoga „Skylli” zebrała się na dziobie jednego z kadłubów. Młody nurek naliczył, że składa się z dziewięciu mężczyzn. Z nim samym, kapitanem i Veleną, było wszystkich dwanaścioro, z tym, że ani Necku, ani jego córka nie zjawili się jeszcze.
Marynarze wyglądali na całkiem rozbudzonych. Rozmawiali swobodnie, co i rusz wybuchając śmiechem. Spostrzegłszy Fortego, przycichli na chwilę, by zaraz zacząć na głos drwić z nowego.
- Jest i nasza księżniczka – ryknął łysy, chudy pirat z naderwanym lewym uchem.
- Ta kajuta należała do mnie, szczylu – syknął złowieszczo Garota, o którym mówiło się, że jest najemnym zabójcą na usługach Necku. – Mam nadzieję, że było ci wygodnie.
Forte poczuł, że oto ma okazje zyskać trochę respektu w oczach załogi. Niestety musiał tym samym powiększyć, rosnące ostatnio dość szybko, grono swoich wrogów.
- Bardzo wygodnie! Brakowało mi tylko twojej matki, żeby wypucowała mi maszt – odparował nurek. – Mówią na mieście, że jest w tym niezrównana.
- Zabiję cię – wycedził przez zęby zbir i ruszył do ataku.
W mgnieniu oka Forte zdał sobie sprawę, że poza brutalną siłą, Garota nie posiada żadnych umiejętności. Uchylił się przed chaotycznym prawym sierpowym, wykręcił zgrabny piruet pod ręką napastnika i wyrżnął go pięścią w żebra, tuż pod pachą. Wiedział, że nie zrobi mu tym krzywdy, jednak chciał go trochę rozjuszyć.
- Bierz go, Garota! Zabij gnoja – wrzasnął któryś z marynarzy, ale szybko został uciszony. Pozostali nie mogli uwierzyć, że młodzik postawił się sławnemu zabijace i przyglądali się walce ze zdumieniem.
Rycząc jak ranny niedźwiedź, pirat zasypywał Fortego lawiną potężnych, lecz bezmyślnych ciosów. Mężczyzna nie miał najmniejszych problemów z unikaniem ich. Rozwścieczony do ostateczności Garota, postanowił przewrócić przeciwnika impetem własnego ciała i właśnie na ten moment czekał Forte. Zbir naparł na niego, lecz ten uskoczył przytomnie w lewo, podstawiając mu prawą nogę. Napastnik stracił równowagę i upadłby, gdyby nurek nie chwycił go za rękę. Twarz Garoty zatrzymała się kilka centymetrów przed deskami pokładu, a jego bark został boleśnie wykręcony. Potężny cios w potylicę. Pirat szarpnął się, nie chcąc jeszcze dać za wygraną. Kopnięcie w twarz, tak mocne, że ślad zębów odbił się na bosej stopie Fortego. Zebrana wokół walczących załoga, jęknęła z niedowierzania, gdy potężne cielsko zabójcy przewaliło się na plecy. Nie stracił przytomności, ale miał wyraźnie problemy ze wstaniem, a z ust obficie ciekła mu krew.
Na pokładzie zapanowała cisza, przerywana tylko skamleniem Garoty i krzykami mew. Nagle, tuż za plecami Fortego, rozległ się oszczędny, samotny aplauz.
- Imponujące – zarechotał Necku. – Który skurwysyn odważy się teraz powiedzieć mi w oczy, że ten dzieciak nie ma w sobie potencjału?! – rzucił w stronę załogi. – Zabrać mi stąd tego durnia i brać się do roboty. Dziś nurkujemy w pobliżu bazyliki. Forte, do mnie!
Zadowolony z siebie mężczyzna ruszył za kapitanem na rufę jednego z pokładów. Stał tam mały stolik, na którym Necku rozłożył dziwaczny plan, oraz pompa i podłączona do niej bardzo długim przewodem duża, przezroczysta bańka.
- Masz jaja, ale chyba brak ci mózgu – zaśmiał się korsarz. - Garota to mściwy bydlak. Oczywiście, ostrzegę go, że jeśli spadnie ci włos z głowy utnę mu fiuta i wetknę w mordę, ale on i tak będzie szukał okazji, żeby się na tobie odegrać. Lepiej pamiętaj o przekręcaniu klucza w drzwiach na noc. Niech cię, chłopcze, naprawdę to było coś. Gdzie nauczyłeś się tak bić?
- Znał pan mojego ojca, kapitanie. To nie plotka, że nigdy nie został pokonany na pięści. Pokazał mi to i owo, a i nieco talentu chyba po nim odziedziczyłem. Poza tym, opowieści o Garocie są mocno przesadzone – odparł butnie Forte.
- Mylisz się. Może na pięści bije się jak idiota, ale gdy ma w ręce topór lub pałkę zmienia się w maszynę do zabijania. Do tego to najbardziej bezwzględny kawał skurwiela, jakiego w życiu spotkałem. Wiesz, że zarżnął własnego ojca? Na twoim miejscu postarałbym się załagodzić jakoś jego gniew.
- To może być trudne. Chyba stracił trochę na autorytecie. Urażona duma boli.
- Powiedziałem już. Zabronię mu jakichkolwiek prób rewanżu, ale nawet ja nie mogę dać ci teraz gwarancji bezpieczeństwa.
- Poradzę sobie, kapitanie.
- Mam taką nadzieję. Dziś nurkujemy tutaj. – Necku zręcznie zmienił temat i przyłożył palec do planu. – Przed potopem było to podobno najważniejsze miejsce ówczesnego kultu. Z resztą, chyba wspomniałem ci o tym wczoraj. Z kilku planów, jakie udało nam się zdobyć wnioskujemy, że ówcześni ludzie nazywali je Vaticano. Znajduje się o jakieś półgodziny żeglugi od wybrzeża Reume. Spójrz – kapitan wskazał grube, czarne linie na planie. – To mury, które oddzielały Vaticano od miasta. Roma! Podobno było to centrum dawnej cywilizacji. Nasza wyspa wzięła od niego swoją nazwę. To doskonałe miejsce do nurkowania. Najważniejsze części miasta leżą zaledwie dwadzieścia parę metrów pod wodą, bo zbudowano je na wzgórzach. Legendy mówią, że było ich siedem, ale to nieistotne. Nas interesuje przede wszystkim Vaticano i jego biblioteka. Dawniej, była ona ukryta w katakumbach, które ciągnęły się kilometrami pod miastem. Na szczęście długo przed katastrofą papierowe księgi zaczęto przepisywać na takie małe płytki, jak ta, którą ci wczoraj pokazałem. Nie wiem co stało się z oryginałami, ale ich plastikowe kopie powinny znajdować się na tyłach tego pomieszczenia – wyjaśnił kapitan, wskazując miejsce na planie. – Dziś nie chodzi o to, żebyś coś wyłowił, ale żebyś sprawdził, czy w ogóle da się tam dostać.
- Jak cała księga mieści się na takim małym kółeczku?
- Odczytuje się je za pomocą dziwnych urządzeń. Jedno z nich ma mój przyjaciel na Nepali. Widzisz, to co robimy, nie jest zwykłym piractwem. Razem odzyskujemy utraconą wiedzę, chłopcze.
Forte słuchał z zafascynowaniem. „Przy najbliższej okazji wszystko opowiem Orionowi – myślał. – Mały oszaleje, jak się dowie. Wyłowię dla niego coś z dawnych czasów.”
Po tej krótkiej lekcji historii, Necku wyjaśnił Fortemu również zasadę działania tajemniczej pompy. Aby móc utrzymać nurka dłużej pod wodą, spuszczało się bańkę, do której mieściła się głowa wraz ramionami. Przez sięgający na głębokość piętnastu metrów przewód, pompowało się do niej powietrze. Dzięki temu nurek, zamiast wypływać na powierzchnię, mógł złapać oddech w urządzeniu i kontynuować podwodne poszukiwania. Maszyna, dzięki jeszcze jednej, mniejszej rurce, w którą nie tłoczyło się powietrza, była również narzędziem komunikacji nurka z załogą łódki, która ją obsługiwała.
Do Fortego i kapitana niespodziewanie dołączyła Velena. W obcisłych, skórzanych spodniach i rozwiązanej pod szyją, luźnej koszuli wyglądała bardzo apetycznie.
- Bohater poranka – mruknęła z lekką ironią, ale i odrobiną podziwu, patrząc na umięśnioną klatkę piersiową nurka. – Na pokładzie nie mówi się o niczym innym. Garota nie oberwał tak nigdy, chyba nawet od własnego starego. A wiedz mój miły, że podobno ojczulek Garoty był gorszym skurwysynem od mojego – rzuciła niedbale, nie robiąc sobie nic z obecności Necku. Kapitan puścił obelgę mimo uszu. – No ale skończył niewesoło. Garota rozłupał mu czaszkę siekierą. Na dwie, idealne połówki. Lepiej miej teraz oczy dookoła głowy. Nie wiadomo, z której strony padnie cios. A padnie na pewno.
- Skończ z tym – skarcił córkę pirat. – Weź się lepiej do roboty. Płyniemy na zachód, wypróbujemy młodego przy bazylice. Daj rozkaz do podniesienia kotwicy. Na czas rejsu dowodzisz załogą. Ja muszę porozmawiać jeszcze z Fortem.
„Skylla” stanęła na kotwicy pół godziny żeglugi od wybrzeży Reume. W tym czasie Necku i Forte dokładnie przeanalizowali plany Vaticano. Pompa powietrzna została załadowana na szalupę, na którą prócz nurka wsiadł jeszcze Falx i dwóch marynarzy, którzy przedstawili się jako Auro i Argo. Nie trudno było domyśleć się, że są braćmi.
Załoga na pokładzie katamaranu została postawiona w stan najwyżej gotowości. Na każdym oku stanęło po dwóch ludzi, których zadaniem było wypatrywanie wszelkich statków. W przypadku pojawienia się straży przybrzeżnej, musieli jak najszybciej ostrzec towarzyszy na łodzi, aby ci, zdążyli wydobyć nurka spod wody, wrócić na statek i ukryć pompę.
Necku przechadzał się nerwowym krokiem w tę i z powrotem. Jeszcze nigdy nie prowadził żadnych nielegalnych działań tak blisko Reume. Gdyby popadł w konflikt z władzami wyspy, ostatnią bezpieczną przystanią na całym archipelagu okazałby się port w Nepali, jednak miejsce, będące oazą wszystkich przestępców i szumowin z okolicznych wysp, nie pozwalało na prowadzenie życia, do którego przywykł korsarz.
Falx wydał krótki rozkaz, Auro i Argo w mgnieniu oka poskładali pompę do kupy. Długa elastyczna rura, zakończona przezroczystą bańką została spuszczona do wody. Forte rozebrał się, usiadł na burcie łódki, starając się oddychać jak najgłębiej.
- Musisz pokierować nas do miejsca, z którego najbliżej będzie ci do biblioteki – oznajmił Falx. – Pamiętaj, że wszystko co powiesz wewnątrz kabiny my usłyszymy na łodzi. W ten sposób będziemy się komunikować.
- Wiem. Kapitan odpowiedział mi o tym ustrojstwie. Pomysłowe.
- Dobra, czas na ciebie. Masz tu latarkę i płetwę. Dziś pewnie nic ze sobą nie przytargasz, ale na wszelki wypadek weź też tę sakwę. Fajna rzecz. Zrobiona z jakiegoś elastycznego cholerstwa. Przylega do ciała, łatwo z nią pływać.
Forte założył monopłetwę, przymocowaną do opaski latarkę umieścił na czole, a sakwę przełożył przez ramię i wyregulował długość paska. Wywinął kozła przez burtę łódki, nurkując głową w dół. W moment znalazł się na głębokości kilkunastu metrów, gdzie zwisała kabina powietrzna. Rzeczywiście, wewnątrz niej utworzył się bąbel, do którego Forte mógł wetknąć głowę wraz z ramionami i całkiem swobodnie oddychać. Wziął głęboki wdech i rozejrzał się dookoła. Trochę na lewo, kilka metrów pod nim znajdował się potężny, otoczony kolumnami plac, przy którym wznosiła się wspomniana przez Necku bazylika. Była gigantyczna. Porośnięta koralowcem i glonami, wydawała się czymś zupełnie nierealnym. Część jej potężnej kopuły zapadła się do środka, lecz poza tym zdawała się nietknięta zębem czasu.
- A niech mnie – wysapał zachwycony Forte.
- Robi wrażenie, co? – Usłyszał w odpowiedz głos Falxa. – No ale nie jesteś tam, żeby podziwiać architekturę. Na ścianach kapsuły masz zaznaczone kierunki. Powiedz, w którą stronę mamy powiosłować, żebyś miał blisko po oddech.
- Wejście do bazyliki jest kilkaset metrów na wschód od nas. Powiem gdzie macie się zatrzymać.
Forte płynął przez chwilę wewnątrz bańki, nie mogąc nacieszyć wzroku wspaniałym placem. Wszystko wyglądało tak, jakby zostało zalane zaledwie wczoraj. Tylko barwne koralowce, pokrywające stojący na środku placu, złamany obelisk podpowiadały, że to niesamowite miejsce pozostaje pod wodą już od wieków.
- Dobra, panowie – rzekł nurek. – Jesteśmy kilka metrów nad wejściem. Płynę do środka!
Forte wziął kilka głębokich wdechów, wstrzymał powietrze i machnął mocno płetwą, wystrzeliwując w stronę wejścia. Wiedział, że każda sekunda jest na wagę złota. Pozostając w bezruchu, był w stanie wytrzymać pod wodą ponad cztery minuty. Płynąc, miał jednak o połowę mniej czasu.
Wewnątrz bazyliki panowały absolutne ciemności. Wątły strumień światła z wodoszczelnej latarki, pozwalał Fortemu widzieć niewielki fragment przestrzeni zaledwie dwa, trzy metry przed sobą. Nurek jednak doskonale wiedział, gdzie znajdowała się kaplica, w której według planów kapitana, miało kryć się wejście do archiwum. Dopłynięcie tam, zajęło mu mniej niż minutę. Kolejnych kilkanaście sekund potrzebował, aby znaleźć ukryty za dziwnym drewnianym tronem, uchylony właz. Otworzywszy go, ujrzał w świetle latarki wąskie schody, których koniec ginął w ciemnościach. Płuca zaczęły domagać się tlenu, więc mężczyzna machnął mocno płetwami i popędził do wyjścia. W mgnieniu oka znalazł się z powrotem w powietrznej bańce.
- Znalazłem zejście do archiwum – oznajmił dysząc ciężko. – Spróbuję wpłynąć do środka, ale nie wiem czy starczy mi powietrza by cokolwiek tam znaleźć.
- Musisz próbować – odparł Falx.
- Powinienem wrócić za dwie minuty.
Kila kolejnych głębokich oddechów i Forte znów zanurkował. Znając dokładnie drogę, tym razem znalazł się w kaplicy w ciągu niespełna czterdziestu sekund. Mocno napinając uda rozepchnął wodę swą płetwą i ruszył w dół schodów. Wsłuchując się w dudniącą w uszach krew i wytężając wzrok, przeciął kilkunastometrowy korytarz, na którego końcu znalazł kolejne schody. Spoglądając ku górze, dostrzegł, że na ich szczycie jest znacznie jaśniej. Ogromne było jego zdziwienie, gdy nagle znalazł się głową ponad taflą wody. Do tego pomieszczenia z jakichś przyczyn woda nie docierała. Jeszcze dziwniejsze było to, że krótki korytarz rozświetlony był elektrycznymi lampami. Na jego końcu znajdowały się duże, metalowe drzwi, na których środku sterczało coś, co wyglądało jak zrobiony z blachy ster. Ściągnąwszy monopłetwę, Forte podszedł do nich i spróbował przekręcić koło. Poddało się z cichym sykiem. W zatęchłym powietrzu dało się wyczuć niezbyt intensywny smród rozkładu. Tu również paliło się światło.
Kwadratowe pomieszczenie było niewielkie. Naprzeciwko wejścia stały dwa masywne biurka, a na nich dziwaczne machiny, przypominające nieco ekrany, na jakich w knajpach wyświetla się bitwy katamaranów. Na krześle, przy jednym z blatów spoczywały wyschnięte zwłoki. Drugie ciało leżało krzyżem na samym środku pomieszczenia. Przy ścianach dookoła, poustawiano wąskie, metalowe szafki. Pokój, o dziwo, był całkowicie wolny od wilgoci. Pewnie dla tego trupy zachowały się w tak dobrym stanie. „Jakim cudem nikt nie trafił tutaj przede mną” – pomyślał Forte.
Szuflady blaszanych szafek pełne były malutkich, kwadratowych pudełek, w których tkwiły okrągłe dyski. „Necku oszaleje ze szczęścia!”. Mężczyzna na chybił trafił wybrał kilkanaście z nich i umieścił w ciasno przylegającej do ciała sakwie. Już kierował się do wyjścia, gdy tknięty niejasnym przeczuciem, postanowił przyjrzeć się zwłokom.
Trup leżący krzyżem na posadzce ubrany był w długą czarną szatę. Jej kieszenie były puste, za to w martwe dłonie zaplątany był dziwny przedmiot. Gdy Forte próbował go wydobyć, jedna z wysuszonych rąk rozpadła się na kawałki. Nurek odskoczył od ciała powstrzymując wymioty. Uspokoiwszy się nieco, podniósł z pomiędzy fragmentów suchej jak wiór skóry wisiorek. Koraliki podzielone były na pięć grup po dziesięć, a na odstającym od reszty kawałku z pięcioma dodatkowymi kuleczkami, srebrzył się miniaturowy krzyżyk. Mężczyzna uśmiechnął się i umieścił znalezisko w sakwie, z zamiarem podarowania go bratu.
Drugie zwłoki, z odchyloną do tyłu, dziurawą czaszką, spoczywały na krześle przy biurku. Obok siedzenia, na ziemi, leżał metalowy przedmiot, łudząco podobny do krótkich pistoletów pneumatycznych, używanych przez niektórych do polowania na małe zwierzęta. „To musiała być ówczesna broń” – stwierdził Forte przyglądając się przedmiotowi. Choć nigdy nie umiał strzelać tak jak Orion, bez trudu rozpoznał spust, muszkę i szczerbinkę. Wycelowawszy w ścianę próbował wystrzelić, jednak poza cichym szczęknięciem, nic się nie stało. Na biurku, prócz dziwnego urządzenia spoczywał papierowy notes, niewiele większy od ludzkiej dłoni. Jego kartki były sztywne, lecz o dziwo nie rozpadały się, gdy Forte próbował je przewracać. Nie rozumiał ani słowa z tego, co było na nich zapisane, jednak postanowił zabrać zeszyt ze sobą.
- Nie ma go już prawie dziesięć minut – mruknął z niezadowoleniem Falx. – Płyniemy na „Skyllę”. Kapitan zadecyduje, czy inny nurek pójdzie szukać jego truchła.
- Zawiódł mnie, skurczybyk – rzucił Argo, chwytając za wiosła. – Po tym jak obił ryj Garocie, byłem skory uwierzyć w te wasze opowieści. Niestety, ludzie nie oddychają pod wodą. Skurwiela zjedzą ryby, nie ma sensu go szukać.
- Zamknij mordę – syknął Falx. – Kapitan się wścieknie, a to nam dostanie się po dupach. Chociaż nie wiem za co…
Po kilkudziesięciu uderzeniach wioseł, łódź znalazła się przy burcie katamaranu.
- Gdzie chłopak – zapytał Necku, podając Falxowi rękę i wciągając go na pokład.
- Nie wypłynął od dziesięciu minut, kapitanie.
- Niech to szlag! Czemu żaden z was, sukinsyny, nie zanurkował sprawdzić co się stało.
- Auro i Argo nie potrafią wstrzymać powietrza dłużej niż przez minutę. A ja nawet nie pływam za dobrze – tłumaczył się Falx.
- Bezużyteczne psy! – ryknął kapitan. – Gdzie ja znajdę drugiego takiego nurka!
- Chyba wcale nie był taki wspaniały, skoro się utopił – wypalił bezmyślnie Auro. Kapitan zdzielił go pięścią w twarz, powalając na deski pokładu i chwycił za szyję.
- Nikt cię, kurwa, nie prosił o wypowiadanie twojego, gówno wartego zdania!
- Statek! – ryknął jeden z piratów stojących na oku, na bakburcie. – To straż kościelna kapitanie.
- Szybko, dawać pompę pod pokład – rozkazał Necku. – Jeszcze tych tutaj przywiało! Do stu, brudnych kurew! Co za przeklęty dzień!
Brygantyna straży w moment znalazła się na odległość strzału z łuku od „Skylli”.
- Tu kapitan Hres – ryknął przez tubę jej dowódca. – Proszę zrzucić żagle i przygotować się do przyjęcia kontroli straży kościelnej. Zachowajcie spokój i nie próbujcie ukrywać kontrabandy. Jeżeli nie zastosujecie się do poleceń, będziemy strzelać.
Szalupa z sześcioma strażnikami na pokładzie uderzyła o wodę. Chwilę wcześniej na pokładzie katamaranu, aparat powietrzny został rozebrany na części pierwsze i ukryty pod pokładem. Nawet, gdyby strażnicy go znaleźli, nie doszliby, do czego służy. Na „Skylli” nie było więcej podejrzanych przedmiotów, dlatego kapitan, który w tej chwili nie myślał o utraconym nurku, stał spokojnie oczekując, aż kontrolerzy wdrapią się na pokład.
- Sławny kapitan Necku! – Jeden ze strażników rozpoznał pirata. – A cóż to wasz piękny statek robi na tych wodach?
- Ćwiczę nowych, sierżancie – odparł Necku. – Gówniarze uważają się za wilków morskich, ale z katamaranem nie mieli do czynienia, więc nie radzą sobie za bardzo z żaglami. Morze dziś spokojne, dobry dzień na trochę szkolenia.
- Coś mi się wydaje, że macie mnie za kretyna, kapitanie. Mówią, że nie szabrujecie w pobliżu Reume, ale ja tam nie wierzę. Bandyta pozostaje bandytą. Jeśli jest tu coś wartego wyciągnięcia, to wiem, że będziecie szukać, mimo naszych ostrzeżeń. Prowadź do ładowni – rozkazał sierżant.
- A niech mnie! – jęknął Necku, wpatrując się w przestrzeń nad prawym ramieniem stróża prawa. – Ten dzieciak nurkuje jak cholerny wieloryb.
W mgnieniu oka wyszarpnął zza pasa krótki nóż i wbił go między żebra strażnika, zanim ten zdążył się ruszyć.
- Brać ich, kurwa! I stawiać żagle! Dzieciak wypłynął. Wyłowić mi go, ale już!
Załoga zadziałała odruchowo. Czterech piratów rzuciło się do lin, by zmusić katamaran do ruchu. Kapitan ścisnął swą potężną maczetę i skoczył na kontrolerów. Jego córka oraz Garota ruszyli mu na pomoc. Od strony kościelnej brygantyny posypały się strzały, dziurawiąc żagiel i wbijając się w deski, jednak szczęśliwie omijając krzątających się po pokładzie marynarzy. Skylla złapała wiatr i ruszyła naprzód. Z trudem unoszący się na wodzie Forte był coraz bliżej.
Necku zablokował pchnięcie atakującego strażnika tuż przed swoją twarzą, odepchnął go mocno i kopnął w kolano. Chrupnęło. Napastnik runął do tyłu. Wprawnym cięciem kapitan rozorał mu gardło. Do walczących dołączyła reszta załogi. Jedynie Falx trzymał się z boku. Zaprawieni w boju korsarze, mając sporą przewagę liczebną, szybko uwinęli się z intruzami. Jednak strażnicy pozostali na brygantynie, posłali kolejną salwę. Tym razem strzała dosięgnęła jednego z ludzi Necku, który z przeszytą klatką piersiową, zatoczył się i wypadł za burtę. Pozostali rzucili się do schowka na broń, z którego wyjęli kusze. Zazgrzytały korby, jęknęły stalowe cięciwy i załoga „Skylli” odpowiedziała, wątłą, lecz znacznie skuteczniejszą salwą.
Falx stał przy sterburcie ściskając w dłoniach, wykonane z leciutkiego drewna, koło ratunkowe.
- Forte – krzyknął do nurka. – Łap!
Przywiązane do solidnej liny koło, rąbnęło w wodę tuż obok głowy Fortego. Mężczyzna uczepił się go i czekał, aż pozostali wyciągną go na pokład. Jego mięśnie pulsowały, a płuca paliły żywym ogniem. Gdy wypłynął z wnętrza bazyliki, nie zostało mu wiele tlenu. Spostrzegłszy, że aparat powietrzny zniknął, nurek o mało się nie utopił. Ostatkiem sił zmusił swoje nogi do pracy i ruszył ku powierzchni. Nie był w stanie policzyć, ile dokładnie czasu spędził pod wodą, jednak czuł, że pobił swój rekord.
Falx nie miał dość siły, by samemu wyciągnąć Fortego z wody, przez co „Skylla” ciągnęła nurka za sobą przez kilka minut, które dla niego zdawały się wiecznością. Katamaran po raz kolejny okazał się jednak szybszy niż kościelna brygantyna i gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem łuku strażników, Necku nakazał wciągnąć nurka na pokład. Forte runął na deski i leżąc na pokładzie dyszał ciężko.
- Jak, u licha, udało ci się wytrzymać pod wodą tyle czasu?! – zawołał kapitan, uradowany faktem, że chłopak żyje.
- Archiwum nie jest zalane – odparł nurek, gdy jego oddech uspokoił się trochę. – Woda tam nie sięga. Można oddychać. Miałem chwilę, by się rozejrzeć.
- A niech mnie szkorbut! – ryknął Necku. – Udało ci się coś wyłowić?
Forte wciąż łapiąc powietrze, rozpiął przewieszoną przez pierś sakwę i wyjął z niej szesnaście małych pudełeczek z dyskietkami w środku.
- Straciłem dwóch ludzi, ale dla takiego znaleziska, nie zawahałbym się poświęcić jeszcze czterech – rzekł kapitan. – Widzicie, psy! Tak się powinno nurkować. – Załoga łypała zawistnie na Fortego, jednak większość również kiwała z podziwem głową. – Mam nadzieję, że przy ostatniej wizycie w burdelu, pożegnaliście się z panienkami z Reume, bo wygląda na to, że przez jakiś czas nie będziemy mogli postawić stopy w tym mieście. Kurs: Nepala!


Odpowiedz
#24
Cytat:Gigantyczne mahoniowce i bananowce o liściach wielkości małych żagli
ładne porównanie – żeglarskieSmile weź udział w konkursie, puki trwa.

Przeczytałem pierwszy podrozdział (tak się nazywa to coś oddzielone *** od reszty?) i chciałem napisać „beznadziejne słabe, po cholerę”. Przeczytałem dalej: „zajebiste”. Tworzysz fajną historie. Skoda tylko, ze twoi bohaterowie to dzieciaki. Mnie będzie się trudniej identyfikować, poza tym nigdy nie lubiłem kiedy bohaterami są dzieciaki.
Zapowiada się naprawdę niekonwencjonalne postapo.

Muszę ci przyznać, że coś mi dialogi nie leżą. Nie wiem czemu. Są poprawne, ale drętwe.

Dziwne imiona postaci. Nie wchodzą mi. Jeden to „głośno”. Drugi to imię mitycznego myśliwego.

Widzie, że się wziąłeś za statki. Bardzo dobrze wpływa to na tekst.

Cytat:- Tak – wymamrotał Forte, czując jak łzy napływają mu do oczu.
Trochę za szybko odpowiedział. Szkoda, że tak dawno czytałem poprzednią część, bo nie pamiętam czy Głosny czyli Forte był taki słaby (niby starszy brat, a łatwo się mazie, piję, nie umie się zachować wobec ludzi, w ogóle taki nieodpowiedzialny). Powiem szczerze, fajnie mi się czyta, ale braci nie znoszę.

Z narracją strasznie przeskakujesz. Używaj częściej „***” albo entera, poza tym tabulatora, bo czasami się nie idzie połapać. Na przykład po tym momencie gdzie Głośny przyjmuję ofertę kapitana jest taki przeskok fabularny. Przy okazji scenę z kapitanem mógłbyś rozbudować, przynajmniej pociągnąć to trzy razy dłużej. Tekst by tylko zyskał. Bo cała scena przypominała spotkanie dwóch sąsiadek przed sklepem spożywczym.

Brakuje mi jakoś tej otoczki politycznej, to znaczy jest, ale nie czuć tej wszechwładności kleru.

Za to kaptan Necku bardzo konkretny – świetnie opisana postać.

Kajuta – wątpię czy na tak małej jednostce choć jeden marynarz ma własna kajutę. W ogóle to ja nie wiem czy osobna kajuta dla każdego marynarza nie jest jakimś wymysłem szczurów lądowych. Przyznam się, że opisywanie statku jakby był hotelem jest irytujące. Na współczesnych okrętach załoga nie ma nawet jednosodowych pokoi.

Nie rozumiem. Szukają dyskietek nad bazyliką? (dobra, rozumiem)

Następne pytanie. Czy my mówimy o Rzymie? Jeśli Rzym jest 20 m pod wodą to to żaden potop był.

A przypadkiem nie byliśmy w Ameryce Południowej? Tapiry, banany i te sprawy.

Znalezienie pistoletu takie strasznie erpegowe.

Straszny łom z Forte, że nie powiedział marynarzom na łódce, żeby się o niego nie martwili.

Kusze są spoko. Wcale by mi nie przeszkadzały kusze zamiast łuków.

Fabuła mi się podoba. Zgrabnie piszesz. trochę tanich chwytów rodem z erpegów albo seriali, ale ogólnie okey i jestem jak najbardziej na tak. Jeszcze raz napiszę weź udział w konkursie. Możesz napisać inne opko w tym samym uniwersum.
natural born killer
Odpowiedz
#25
Cytat:Jeszcze raz napiszę weź udział w konkursie. Możesz napisać inne opko w tym samym uniwersum.

Big Grin Już nawet zacząłem i może bardziej polubisz bohaterów, bo rzecz się będzie działa jakieś pięć - sześć lat później. Orion będzie już nastolatkiem (ale dosyć hardcorowym z pewnych względów), no a Forte (Silny nie głośny) obecnie ma w domyśle dziewiętnaście lat, będzie miał już dwadzieścia pięć.

Co do drobnych nieścisłości - to jest fantastyka, a do tego rzecz się dzieje po potopie i w przyszłości. Dlatego bananowce, tapiry i dżungle w Europie są do pewnego stopnia uzasadnione. Wybrałem sobie Włochy, bo po pierwsze ładnie koresponduje z upadkiem cesarstwa rzymskiego i regresem jaki nastąpił w średniowieczu, druga sprawa, kraj jest górzysty, więc wyspy w pobliżu obecnych miast takich jak Rzym czy Neapol nie są tak całkiem wyciągnięte gdzieś z kosmosu.

Co do imion, tutaj zastanawiałem się czy ktoś to dostrzeże, ale chyba przekombinowałem. Orion jest myśliwym, różni się od swojego mitycznego imiennika, ale poluje więc imię jest na miejscu. Pozostałe imiona powstają na bazie włoskich lub łacińskich słów, mniej lub bardziej przeinaczonych. I tak Forte to silny, no bo ma chłopak krzepę, Falx to po łacinie kosa, Necku nie pamiętam od czego się wziął bo nie zrobiłem notatek, ale to jakoś przerobione słówko oznaczające jakiegoś szubrawca czy innego niegodziwca i tak dalej, i tak dalej.

Ogólnie, to dzięki za ocenę. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach wyjaśni się więcej spraw, a i wątek polityczny się rozszerzy. Ale to za jakiś czas bo w kolejce stoją jeszcze inne prace.
Odpowiedz
#26
Pozwolisz, że się jeszcze poczepiam?

Nie zasłaniaj się że to fantastyka. PA jest bliżej SF niż fantasy.

W państwie katolickim imiona powinny być katolickie. Tak było w średniowieczu. Tym bardziej, że Orion to imię pogańskie, a nadawanie imion, które mają jakieś (forte w muzyce to głośno) znaczenia zostało by uznane za "czary" i sprzeczne z duchem nauk kościoła katolickiego. Wyobrażasz sobie księdza, który chrzci dziecko słowami "i nadaję ci imię Nergal, Behemoth, Wózek Widłowy i przyjmuję do wspólnoty ludzi wierzących"? Ale jeśli nie chcesz zmieniać imion to zawsze może wyjść, że to imigranci skądś (gdyby byli jakimiś imigrantami to mógłbyś to wykorzystać na plus, gdyż imigranci nie muszą tak dobrze znać kraju i mogą czegoś nie wiedzieć).

Bananki i tapirki - jeśli katastrofa nastąpiła niespodziewanie to ekosystem powinien opierać się o górką faunę i florę, a jeśli katastrofa następowała stopniowo to taki regres cywilizacji był niemożliwy. I tu odzywa się geologia. Te wyspy są bardziej skaliste (bo to szczyty gór albo wzgórza). Poza tym ten tapir skądś musiałby się wziąć albo chociaż pamięć o tapirze (w przypadku drugim było by to inne zwierze, które z braku laku miało by taką nazwę, to by świadczyło o tym, że tapir istnieję w powszechnej świadomości społecznej, a wątpię czy każdy Włoch wie co to tapir. Ja na przykład nie wiem. No, ale tutaj to się tylko czepiam).

Rzym nie musi być 20 m pod wodą, jeśli używają rurki to może być nawet głębiej. Tu to mój błąd albo twój. Choć w takim przypadku akcje Fortego trochę spadają.

Ale się czepiamTongue Ale ja tak mam, jak coś mi się podoba to się czepiam. Poza tym jestem skrzywionym fanem PATongue

To by było na tyle. Powodzianie. Możesz mi podrzucić to co będzie iść na konkurs.
natural born killer
Odpowiedz
#27
Dzięki Predator, twoje wskazówki dają mi sporo do myślenia. Muszę się poważnie zastanowić jak rozwiązać kwestie geologiczne, ale coś wymyślę. Co do imion itd, śpieszę wyjaśnić, że napisałem kościół, nie Kościół z tego powodu, że nie chodzi o katolicyzm. Z resztą gdy Necku opowiadał Fortemu o Watykanie użył sformułowania "Najważniejsze miejsce dawnej religii". Słowem, kościół w tekście, nie jest kościołem katolickim, ani żadnym innym odłamem chrześcijaństwa.

Tak czy siak, sporo pracy przede mną. Dobrze, że się czepiasz, bo rzeczywiście kilka spraw okazuje się nielogicznymi. Będziemy kombinować, żeby jakoś to wyjaśnić.
Odpowiedz
#28
Przeczytałem drugi rozdział niemal że za pierwszym podejściem co nieczęsto mi się zdarza. Udało ci się opowiedzieć kawał zgrabnej, ładnie poprowadzonej historii, może niespecjalnie zawiłej jednak wciąż ciekawej. Nie będę się tutaj rozwodził na temat plusów, minusów, błędów i całej reszty (tej otoczki) ponieważ siedząc w pracy zwyczajnie nie mam na to czasu ni ochoty. Napiszę jednak rzecz ważną na tyle że zdecydowałem się pozostawić komentarz. Pisz dalej i to sporo, a wkrótce może dane nam będzie sięgnąć po twoją pracę w księgarni czy też stronie z e-book'ami. Nie wiem czy można nazwać to talentem ale robisz to co wielu na tym forum stara się usilnie wyćwiczyć Smile
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości