Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Głębiny Starego Świata
#1
Słowem wstępu chciałem zaznaczyć, że jest to moja pierwsza próba po ponad dwóch latach nie pisania prozy. Szlifuje ten rozdział od jakiegoś czasu, ale z każdym kolejnym przeczytaniem go, co raz bardziej mi coś nie pasuje. Mam mnóstwo pomysłów na ciąg dalszy i chyba całkiem świeżą ideę postapokaliptycznego świata, nie wiem jednak, czy nie wyszło mi to zbyt naiwnie. Proszę, nie szczędźcie słów krytyki.

***

- Forte, śpisz?
- Prawie…
- Znów miałem ten sen.
- To tylko sen. Śpij, Orion.
- Nie zasnę już – mruknął chłopiec wstając z posłania. Podszedł do stągwi z wodą, zaczerpnął i duszkiem wypił pełen skórzany kubek. Jego starszy brat obrócił się twarzą do ściany.
Orion rozchylił wiszącą w drzwiach zasłonę i wyszedł na schody. Światło księżyca zalało małą izbę stojącej na plaży chatki. Brat chłopca ziewnął przeciągle i poirytowany księżycowym blaskiem, również podniósł się z siennika, by napić się zimnej wody. Z kubkiem w ręku przysiadł na schodach obok Oriona. Świeża, morska bryza, niosąca zapach ryb z zacumowanego w pobliżu kutra, natychmiast odpędziła resztki snu. Forte zapatrzył się na ogromny, jaśniejący księżyc, rzucający blask na taflę spokojnego oceanu, westchnął i rzekł:
- Naprawdę nie potrzebnie się martwisz. To tylko sen…
- To nie jest zwykły sen – odparł chłopiec. – Śni mi się codziennie od tygodnia.
- To się zdarza. – Forte silił się na spokojny ton.
- Nie! – uciął Orion. – Ja wiem, że z tej wyprawy ojciec nie wróci.
Forte z trudem przełknął ostatni łyk wody i zasępił się. Odkąd pamiętał, to on opiekował się bratem. Ojciec, bosman na handlowym szkunerze, rzadko bywał w domu. Matka natomiast zmarła, nabawiwszy się w dżungli tajemniczego zakażenia, gdy Orion miał zaledwie trzy lata. To właśnie Forte nauczył brata czytać i pisać, chociaż sam tego nie lubił. Chłopiec szybko prześcignął go w tych umiejętnościach. Był nad wiek inteligentny i od najmłodszych lat wykazywał się, rzadką w tych czasach, ciekawością świata. Zupełnie odwrotnie niż Forte, który skupiał się na, jego zdaniem, bardziej praktycznych zajęciach. Starszy z braci doskonale nurkował, co pozwalało na poławianie perłorodnych małży, świetnie władał kordelasem oraz był urodzonym żeglarzem. Próbował nawet uczyć Oriona fechtunku i podstaw żeglugi, jednak ten nie miał dość siły, by machać ciężkim żelazem, a wychodząc w morze niemal natychmiast dostawał mdłości. W wyspiarskim kraju, gdzie większość mężczyzn zajmowała się rybołówstwem, handlem morskim lub piractwem, było to zupełnie nie do przyjęcia. Bez starszego brata u boku Oriona czekało niełatwe życie.
Na szczęście poza zamiłowaniem do starych zwojów i ksiąg, jedenastolatek posiadał kilka talentów, które doskonale sprawdzały się na lądzie i których natura poskąpiła urodzonym wilkom morskim. Już mając osiem lat, Orion nauczył się poruszać niemalże bezgłośnie, a strzelając z procy, czy nawet rzucając kamieniem, nie chybiał nigdy. Ten niezwykły dar został dostrzeżony nawet przez tak rzadko obecnego ojca, który na dziesiąte urodziny podarował chłopcu mocną wiatrówkę z gwintowaną lufą. Nie była to, co prawda, broń przydatna w walce, jednak podczas polowania na małe ptaki i gryzonie, zamieszkujące okalającą miasto dżunglę, sprawdzała się znakomicie. Chłopiec uważał strzelbę za swój największy skarb i ilekroć muszka zgrywała się ze szczerbinką, uświadamiał sobie, jak bardzo brakuje mu ojca.
- On nie wróci, Forte – szepnął Orion. – Zostaliśmy sami.
- No dobra – powiedział nagle starszy z braci, wyrywając się z zamyślenia. – Opowiedz mi ten sen jeszcze raz, ze wszystkimi szczegółami.
- Już ci opowiadałem.
- Ale może coś pominąłeś. – Starszy brat uśmiechnął się uspokajająco. – Zobaczysz, opowiesz wszystko i od razu poczujesz się lepiej.
Orion zamilkł na chwilę, wsłuchując się w szum fal, by po chwili podjąć opowieść.
- We śnie szkuner ojca przybija do brzegu dziwnej wyspy. Wszyscy schodzą na ląd i zaczynają rozstawiać obóz. Ojciec bez słowa rusza prosto ku linii drzew.
- To do niego niepodobne – wtrącił Forte. – Zawsze nadzoruje prace załogi.
- Nie przerywaj mi! – syknął Orion. – Jak mówiłem idzie wprost do dżungli. Tylko ona jest inna niż nasza. Nie śpiewają tam ptaki, drzewa nie szumią. Jest całkiem cicho i niemal zupełnie ciemno…

***

Marine stał na dziobie potężnego szkunera „Mątwa”, wpatrując się w wyrastającą nad widnokręgiem ciemną ścianę lasu deszczowego. Nawet w tak słoneczny i spokojny dzień było w tym widoku coś niepokojącego. Bosman nie mógł oprzeć się narastającemu wrażeniu, że widział wcześniej tę dziwną wyspę, choć „Mątwa” była pierwszą jednostką wysłaną, by zbadać ten nieznany skrawek skały, wznoszący się pośród bezmiaru wód. Marine od początku miał mieszane uczucia dotyczące tej wyprawy. Nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, jednak od dawna pływał wyłącznie na wyprawy kupieckie i przywykł już do tego. Tymczasem akademia naukowa poprosiła o użyczenie „Mątwy”, jako transportu dla ekspedycji badawczej. Kapitan Caetus, dowódca statku, odnosił się do sprawy sceptycznie, jednak to właśnie bosman Marine, przyzwyczajony do znanych szlaków i starej załogi, przekonał go, że warto wziąć to nietypowe zlecenie. Stroniący od przygód, ceniący sobie rutynę szef załogi, nie mógł wówczas oprzeć się przedziwnemu przyciąganiu nieznanego lądu. Jednak w tej chwili, patrząc na tę posępną ziemię, zastanawiał się, czy to na pewno był dobry pomysł.
- Bosmanie, zbliżamy się do wyspy – zawołał pierwszy oficer wychodząc z kubryku. – Załoga czeka na rozkazy.
- Schodzimy na ląd, panowie! – ryknął Marine. – Wiecie, co robić. Zdaje się, że możemy podpłynąć bardzo blisko brzegu.
Marynarze zaczęli krzątać się po pokładzie. W mgnieniu oka sklarowali grotżagiel, dzięki czemu statek szybko wytracił prędkość. Chwilę później kołysał się już w miejscu, ze związanymi płótnami. Kotwica uderzyła o dno. Pierwsze szalupy załadowane namiotami, jedzeniem i sprzętem naukowców z akademii ruszyły w stronę plaży. Miarowe uderzenia w bęben wyznaczały rytm wiosłującym. Marine skrupulatnie sprawdził wszystkie liny, poprawił niedbale sklarowany bezan, klnąc pod nosem na niedoróbki swoich ludzi i wreszcie zajął miejsce w ostatniej łodzi. W miarę zbliżania się do brzegu, czuł narastający niepokój, lecz jednocześnie pragnienie znalezienia się w cieniu potężnych drzew, górujących nad wyspą. Gdy jego szalupa zaszurała o piach, reszta załogi już rozpalała ogień i stawiała na plaży solidne, skórzane namioty. Dookoła panowało duże poruszenie. Marynarze chcieli jak najprędzej uwinąć się z obozem, aby wreszcie odpocząć po dwutygodniowym rejsie. Bosman wyskoczył z łodzi i ruszył ku uwijającej się jak w ukropie załodze. Na lądzie jego obowiązki przejmował pierwszy oficer, jednak Marine zwykle z przyzwyczajenia doglądał wszelakich prac. Tym razem nie wdał się jednak w pogawędkę z członkami załogi, nie sprawdził wacht, ani spisu ekwipunku sprowadzonego na ląd. Obszedł tylko wznoszący się szybko obóz, rzucając na boki spojrzenia spłoszonego zwierzęcia i unikając wzroku kapitana. Wreszcie, upewniwszy się, że nikt zbyt szybko nie zwróci uwagi na jego nieobecność, zapadając się w piach do połowy cholewy wysokich marynarskich butów, pomaszerował przez plażę ku linii drzew.

***

- … gdy ta ciemna, cicha dżungla pochłania ojca, budzę się i wyraźnie czuję, że on już stamtąd nie wyjdzie, Forte.
- Głuptas z ciebie - skwitował opowieść brat. – To oczywiste, że bosman powinien rozejrzeć się wokół obozu. Nawet, jeśli twój sen pokazuje rzeczywiście to, co wydarzyło się na wyspie, nic nie wskazuje na to, żeby załodze „Mątwy” czy naszemu tacie miało przydarzyć się coś złego. Nie myśl o tym.
- Nie potrafię tego wyjaśnić. – Pojedyncza łza spłynęła po policzku Oriona. – Boję się…
Forte objął chłopca ramieniem i przyciągnął ku sobie.
- Nasz ojciec to prawdziwy twardziel, Orionie. Poradzi sobie i wróci do nas, jak zawsze. Tymczasem lepiej się ogarnij, pomożesz mi przy sieciach.
Odrobinę pokrzepiony, Orion wszedł z powrotem do izby. Słońce właśnie wyłaniało się zza horyzontu i pierwsze jego promienie wpełzły przez nieoszklone okna do nabrzeżnej chatki, należącej do bosmana Marine i jego synów. Po kilku chwilach bracia byli już ubrani i całkiem rozbudzeni. Stąpając niezdarnie po gorącym piasku, ruszyli w stronę wyciągniętego na plażę kutra.
Praca przy sieciach nigdy nie należała do ulubionych zajęć Oriona, jednak rozplątywanie skomplikowanych węzłów i zeskrobywanie wodorostów z grubych, ciężkich lin, pozwoliło mu całkiem zapomnieć o niepokojącym śnie. Kiedy wraz z bratem zwinęli sieci i zapakowali je na kuter, lniana koszula, którą miał na sobie, lepiła się od potu. Zanim Forte wypłynął w morze, zjedli jeszcze po kilka pasków suszonej ryby, popijając mocno rozwodnionym, młodym winem. Czarne myśli całkiem opuściły chłopca, więc przebrawszy się szybko, raźno pomaszerował na zajęcia popołudniowej szkoły, prowadzonej przez zakonników.
Orion bardzo lubił naukę w przyklasztornych salach, a najbardziej pochłaniała go historia archipelagu. Tego dnia wiekowy przeor opowiadał im o podwodnych wulkanach, których wybuch doprowadził do rozpadu starego lądu na setki mniejszych kawałków oraz do powstania gigantycznych fal pustoszących powstałe wyspy. Niechęć do żeglugi sprawiała, że chłonął każde słowo nauczyciela, marząc o życiu w tych odległych czasach, gdy ziemia pełna była rzek i lasów porastających olbrzymie góry, oraz ruchliwych i tłocznych miast, gdzie betonowe domy sięgały aż do nieba. Bardzo często po lekcjach, Orion zaszywał się jeszcze na kilka godzin w bibliotece, pragnąc dowiedzieć się więcej. I tym razem postanowił, że gdy tylko uczniowie rozejdą się do domów, on pójdzie poszukać ksiąg na temat wielkiego kataklizmu i czasów go poprzedzających. Zakonnicy, utrzymując, że kataklizm i jego następstwa były boską karą za zepsucie wcześniejszej cywilizacji, starali się jak najbardziej ograniczać dostęp do wiedzy na ich temat. Mimo tego, przez szesnaście stuleci, które minęły od katastrofy, zachłannie gromadzili wszystkie księgo dotyczące tamtych wydarzeń. Dostęp do nich mieli tylko profesorowie akademii, jednak szybko zniechęcili się do badań. Publikowanie bez zgody kościoła jakichkolwiek rewelacji sprzed tysiąca sześciuset lat groziło ekskomuniką, a to oznaczało koniec kariery niepokornego naukowca.
Biorąc pod uwagę, że mało kto garnął się do wiedzy, zakazane księgi nie były zamykane w żadnym osobnym pomieszczeniu. Zakonnicy składowali je na kilkunastu regałach, w północno-wschodnim skrzydle biblioteki. Orion kilkukrotnie zapuszczał się do tego działu, jednak przestał to robić, gdy jeden z jego rówieśników, zgubiwszy się w ogromnym budynku, znalazł się w nieodpowiednim dla siebie miejscu, za co przeor klasztoru osobiście sprał go do krwi, grubym sznurem, przepasającym zakonny habit. Gdyby złapano kogoś na przeglądaniu zakazanych ksiąg, konsekwencje byłyby niepomiernie większe. Tym razem chłopiec postanowił jednak zaryzykować. Jego fascynacja utraconą kulturą dawnej cywilizacji była silniejsza od strachu.
Klasztorna biblioteka wręcz przytłaczała swoim gigantycznym rozmiarem każdego, kto przekraczał jej próg. Setki wysokich na ponad trzy metry regałów, których półki uginały się pod ciężarem najprzeróżniejszych ksiąg, tworzyły istny labirynt alejek i zaułków. Przy samym wejściu, na szerokim podeście, przy masywnym hebanowym biurku, zasiadał stary bibliotekarz, którego twarz zawsze pozostawała w cieniu szerokiego kaptura. Oprócz niego biblioteki doglądało kilku wikariuszy zakonu, którzy przechadzali się po sali lub wertowali opasłe tomiska, siedząc przy długich stołach w czytelni. Przekroczywszy rozwarte na oścież wrota, Orion pełnym szacunku ukłonem przywitał starego zakonnika i rozglądając się ostrożnie pomaszerował do działu elementarzy i religijnych przypowieści, ogólnodostępnych dla uczniów klasztornej szkoły. Upewniwszy się, że żaden z wikariuszy go nie obserwuje, przecisnął się wąską szparą między regałem a ścianą, a następnie uważnie klucząc między zaułkami, ruszył do zakazanego działu. Poszło łatwiej niż przypuszczał. Półmrok i chłód biblioteki podsycały w chłopcu pragnienie poznania skrywanych przez kapłanów tajemnic. Wreszcie stanął pomiędzy regałami w dziale historii archipelagu. Przez dłuższą chwilę omiatał wzrokiem pozłacane grzbiety woluminów, by wreszcie ściągnąć z półki gruby tom zatytułowany „Głębiny Starego Świata”. Gładząc skórzaną okładkę, czuł pod palcami przyjemne mrowienie. Przysiadł w kucki na podłodze, tak, by nie być widocznym od strony alei równoległej do tej, w której się znajdował i otworzył księgę.
Pierwszą stronę „Głębin Starego Świata” zdobiła mapa opisana w dziwnym języku, przypominającym odrobinę ten, którym na co dzień posługiwali się mieszkańcy archipelagu, jednak na tyle innym, że chłopiec miał poważne problemy z rozszyfrowaniem nazw poszczególnych fragmentów lądu, podzielonego liniami wyznaczającymi granicę dawnych krajów. Doskonale znając współczesne mapy, Orion natychmiast zwrócił uwagę, że dzisiejsze wyspy znajdują się w miejscach, dawniej pokrytych przez potężne masywy górskie. Czując, że właśnie odkrył coś, o czym prawdopodobnie wiedziało niewielu, chłopiec drżącymi palcami przewrócił stronę. Pierwszy rozdział księgi nosił tytuł „Potop”. Lektura okazała się wyjątkowo trudna ze względu na mnogość nazw i zwrotów zapisanych w tym dziwnym języku, jednak po około godzinie mozolnego czytania, syn bosmana zrozumiał, że erupcje wulkanów, o których usłyszał na dzisiejszej lekcji, były zaledwie początkiem kataklizmu. Księga opisywała odległe ziemie północy i południa, pokryte lodem, który niedługo po serii podmorskich wybuchów zaczął gwałtownie topnieć. Morza okalające potężny ląd podniosły się, zalewając lwią jego część. Zatopione nie zostały tylko górskie tereny, które porozrywane dodatkowo trzęsieniami ziemi, stworzyły wiele rozległych archipelagów, złożonych z niewielkich wysp, takich jak Reume, którą od lat zamieszkiwała rodzina Oriona.
Mimo podniecenia wywołanego niespodziewanym odkryciem, chłopiec poczuł wreszcie znużenie i postanowił wrócić do domu. Odstawił księgę na półkę, zapamiętując dokładnie jej położenie. Pragnął jak najszybciej przyjść tutaj ponownie, by zgłębić kolejne tajemnice zatopionego świata.
Opuściwszy bibliotekę, Orion zdał sobie sprawę, że zupełnie stracił rachubę czasu. Słońce chyliło się już ku zachodowi, co oznaczało, że niedługo Forte wróci z połowu i będą musieli razem zawieść ryby do magazynu. Chłopiec puścił się biegiem przez miasto i dotarł na plażę przed swój dom w momencie, gdy jego starszy brat wyciągał łódź na brzeg.
- Jesteś nareszcie – przywitał go Forte. – Gdzie byłeś tyle czasu?
- W bibliotece – odparł z uśmiechem Orion.
- Ty i te twoje książki – mruknął starszy z braci. – Bierz się do roboty. Miałem dziś dobry połów, dostaniemy za te ryby niezłą sumkę.
Bracia wytaszczyli z kutra dwie pełne sieci i przesypali ich zawartość na solidny, drewniany wózek. Orion nie cierpiał zapachu świeżych ryb, jednak nigdy głośno nie narzekał. Był wdzięczny, że Forte zarabia na utrzymanie ich obu, dając tym samym młodszemu bratu możliwość nauki. Wielu rówieśników Oriona, których rodzin nie stać było na posyłanie dzieci do szkoły, musiało pracować w porcie jako tragarze, lub handlować na targu. Niejednokrotnie nastolatkowie zaciągali się na statki kupieckie w roli chłopców okrętowych. Orion nie nadawał się zbytnio do żadnego z tych zajęć.
Bracia pchali ciężki wózek brukowanymi ulicami miasta Reume. Forte całą drogę opowiadał o dzisiejszym połowie, jednak Orion myślami pozostawał w bibliotece, nad egzemplarzem „Głębin Starego Świata”.
- Hej, mówię do ciebie. – Starszy z braci zreflektował, że młodszy w ogóle go nie słucha. – Coś taki zamyślony?
- Forte, co wiesz o starym świecie? – niespodziewanie wypalił chłopiec.
- Starym świecie?
- No wiesz, o tym, co było przed kataklizmem – wyjaśnił.
- Ach, to masz na myśli… - Forte zawahał się. – Wiem chyba nie wiele więcej niż większość ludzi. Kiedyś nie było wysp, tylko jeden wielki kontynent, ale rozpadł się przez wulkany i zrobiły się z niego wyspy.
- Kłamiesz – rzucił z wyrzutem młodszy z braci. – Wiesz chyba coś więcej…
- Nic poza tym, naprawdę.
Orion zamilkł na chwilę, zastanawiając się, jak wiele może powiedzieć starszemu bratu. Wreszcie zdecydował się całkiem mu zaufać.
- Byłem dziś w zakazanej części biblioteki…
- Co?! – zdenerwował się Forte. – Wiesz, co zrobiliby kapłani…
- Wiem – odparował Orion, nie dając bratu skończyć. – Oni nie chcą mówić nam całej prawdy, to nie w porządku.
- No dobra, młody. Czego się tam naczytałeś?
Przez kolejną chwilę Forte słuchał o odkryciach młodszego brata. Już dawno przeczuwał, że ciekawość chłopca prędzej czy później ściągnie na nich kłopoty. Zdecydował, że musi zaspokoić jego głód wiedzy w taki sposób, by jednak nie wyjawiać mu wszystkiego.
- Słuchaj, Orionie. Wiele z tego, co słyszymy od kapłanów to nie prawda, ale to wszystko dla naszego dobra. Opowiem ci, co wiem, ale nie teraz. Poza tym musisz mi obiecać, że już więcej nie będziesz czytał zakazanych ksiąg.
Orion skinął potakująco głową, w głębi serca wiedząc, że obietnicy nie dotrzyma.
- Wrócimy do tego w domu – uciął sprawę Forte. Dalszą drogę do magazynu pokonali milcząc.
Magazyn rybny był w rzeczywistości wielką chłodnią, funkcjonującą dzięki energii pochodzącej z elektrowni morskich i baterii słonecznych. Mieszkańcy Reume nieufnie podchodzili do elektryczności, traktowali ją jednak jako zło konieczne. Prąd, oprócz chłodni, zasilał miejskie latarnie, grzał wodę w publicznych łaźniach i prywatnych domach bogaczy. Poza tym mieszkańcy archipelagu mieli swoje radio, znajdujące się pod władzą kościoła, a także telewizję emitującą głównie bitwy katamaranów – ulubiony sport wyspiarzy. Liczne przesądy sprawiały jednak, że ludzie niechętnie wykorzystywali elektryczność do pracy. W związku z tym uprzemysłowienie wysp archipelagu było niemal równe zeru, a głównymi gałęziami gospodarki były rybołówstwo, myślistwo i proste formy rzemiosła. Orion, niejednokrotnie słyszał, że potęga poprzednich cywilizacji zbudowana była przede wszystkim dzięki energii elektrycznej i nie potrafił zrozumieć, dlaczego współcześni nie chcieli korzystać z jej dobrodziejstw. Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, że będzie jednym z pierwszych, którzy odważą się wystąpić przeciwko temu porządkowi rzeczy.
Wbrew oczekiwaniom Fortego, dobry połów nie przyniósł przyzwoitego zarobku. Potężne ławice, które niedawno pojawiły się w okolicy wyspy, zaowocowały ogromną obfitością ryb, przez co ich ceny znacznie spadły. Starszy z braci pokłócił się z zarządcą magazynu, dał jednak za wygraną pod groźbą wezwania straży miejskiej. W drodze powrotnej milczał, zaciskając gniewnie pięści. Myślał o śnie Oriona i modlił się, żeby przeczucia chłopca nie okazały się rzeczywistością. Orion nie miał pojęcia, że przed kilkoma laty, gdy był jeszcze małym dzieckiem, jego starszy brat wraz z ojcem trudnili się poławianiem artefaktów sprzed kataklizmu. Wówczas było to jeszcze legalne zajęcie, lecz gdy władze archipelagu zakazały tego procederu, Marine i starszy z jego synów porzucili je na rzecz bezpieczniejszych zajęć. Gdyby jednak zabrakło ojca, Forte nie utrzymałby siebie i brata wyłącznie z rybołówstwa.
Nad miastem Reume zapadł zmrok. Elektryczne latarnie błysnęły jasnym światłem. Otwarły się drzwi portowych knajp, gdzie żeglarze i rybacy, wlewając w siebie kolejne kufle kiepskiego piwa i podszczypując szczebioczące kelnerki o bujnych kształtach, oglądali bitwy katamaranów, kibicując ulubionym załogom. Gdzieniegdzie słychać było rzępolenie amatorskich zespołów muzycznych, wydobywających ze swoich zdewastowanych instrumentów, drażniące uszy, fałszywe dźwięki, które w żadnym wypadku nie przeszkadzały pijanym w sztok miłośnikom nowoczesnych tańców. Forte lubił spędzać wieczory przy kufelku, flirtując z miejscowymi dziewczynami, z których większość doskonale go znała. Tym razem jednak był zbyt wzburzony i zmęczony. Orionowi również udzielił się parszywy humor starszego brata. Dotarli do chaty milcząc, również w milczeniu oprawili dwie spore ryby, które Forte zostawił na kolację i rzucili je na patelnię. W czasie gdy starszy z braci doglądał posiłku, młodszy zamiótł izbę z piasku i wyjął ze spiżarni solidny gąsior napoju z egzotycznych owoców. Jedli powoli, wciąż milcząc, pogrążeni każdy w swoich myślach. Pierwszy niezręczną ciszę przerwał Orion.
- Obiecałeś, że opowiesz mi, co wiesz na temat kataklizmu.
- Koniecznie teraz? – jęknął Forte.
- Dałeś słowo!
Starszy z braci wstał od stołu, pozbierał talerze i wrzucił do blaszanej miski z wodą.
- Chodź na plażę – rzucił, wyciągając spod siennika wysłużoną, drewnianą fajkę i paczkę suszonych wodorostów nasączonych sokiem z mango.
Bracia usiedli na brzegu wyciągając nogi tak, by fale muskały ich stopy. Forte potarł ostrzem scyzoryka o krzesiwo, odpalił fajkę i zaciągnął się mocno.
- W tej chwili wiem już nie wiele więcej, ponad to, co przeczytałeś – podjął opowieść, wypuszczając gęsty kłąb dymu. – Kapłani twierdzą, że fale po wybuchach zniszczyły dorobek poprzedniej cywilizacji. W rzeczywistości zmyły one resztki tego, co pozostało po potopie. Ląd nie rozpadł się, lecz jest pod nami. Tu gdzie teraz są wyspy naszego archipelagu, dawniej wznosiły się wysokie góry. Na szczęście fale, nie tylko zniszczyły resztki dorobku naszych przodków. Naniosły na skaliste szczyty mnóstwo mułu i resztek roślin, które próchniały w mgnieniu oka, tworząc wielce żyzne gleby. To dzięki temu tak szybko wyrosły na wyspach lasy deszczowe. Ci, którzy przetrwali potop i wybuchy, podobno na początku pływali tylko od wyspy do wyspy, jednak wreszcie zaczęli zakładać nowe miasta. Pod wodą natomiast wciąż można znaleźć ruiny dawnych siedzib naszych przodków, a w nich skarby, o jakich ci się nie śniło. Z tym, że nie wolno ich wyławiać.
- Dlaczego? – Orion nie był w stanie zrozumieć takiego marnotrawstwa.
- Kościół twierdzi, że chciwość ludzi z poprzedniej epoki pośrednio doprowadziła do potopu – wyjaśnił Forte. – Nie wiem, w jaki sposób, wierzę jednak, że nie mówiliby tak, gdyby nie było w tym choć odrobiny prawdy. Lepiej pozostawić sprawy takimi, jakie są. Różnimy się od dawnych ludzi, co do tego nie mam wątpliwości. Dorobek ich kultury, mógłby być niebezpieczny dla naszej.
- Niby w jaki sposób? – młodszy z braci nie dawał za wygraną.
- Nie umiem ci odpowiedzieć. Po co z resztą się tym zadręczać?
Orion znał swego starszego brata na tyle, że wiedział, iż nic więcej z niego nie wydusi. Forte wytrzepał do morza popiół z fajki, bez słowa wstał i wrócił do domu. Powłócząc nogami po piachu, Orion powlókł się za nim. Czuł się zawiedziony opowieścią brata, a to sprawiało, że tym bardziej nie zamierzał dotrzymać danego mu słowa. Zasypiał, wyobrażając sobie zatopione skarby.
Kolejny tydzień był dla Fortego wyjątkowo trudny. Co dzień o świcie wypływał w morze, by wieczorem wracać z pełnymi sieciami ryb. Ich ceny spadały jednak z dnia na dzień i domowy budżet szczuplał w zastraszającym tempie. Planowy powrót ojca zbliżał się, jednak starszy z braci powoli tracił cierpliwość. Wściekał się coraz bardziej, gdy z każdym kolejnym połowem odbierał lżejszy mieszek.
W tym czasie Orion każdą wolną chwilę spędzał w bibliotece. Do perfekcji opanował umiejętność unikania wzroku starego bibliotekarza i dyżurnych wikarych. Zaszywał się między regałami, wertując kolejne opasłe tomiska. Szybko jednak zauważył, że nie nauczy się zbyt wiele, gdyż większość z tych ksiąg napisana była w niezrozumiałym dla niego języku. Chłopiec zaczął nosić ze sobą ołówek i papier, i podczas lektury skrupulatnie notował wszystkie nieznane mu słowa. Czuł, że z każdą kolejną godziną jest o krok bliżej od zrozumienia dziwnych zasad języka ludzi sprzed kataklizmu, a tym samym poznania kolejnych, skrzętnie skrywanych tajemnic.
Będąc pogrążonym w lekturze i marzeniach o podwodnym świecie, Orion na początku nie spostrzegł coraz bardziej nerwowego zachowania brata. Co dzień rano pomagał mu przy sieciach, a wieczorem przy rozładunku kutra. Jedli głównie ryby, gdyż nie wiedząc ile jeszcze będą czekać na powrót bosmana, Forte starał się nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy. Młodszy z braci w ogóle nie zwracał na to uwagi, aż do pewnego wieczora, gdy starszemu zabrakło cierpliwości.
- Nie przeszkadza ci, że co dzień żremy to samo? – wypalił niespodziewanie Forte.
- Lubię ryby – odburknął Orion, nie rozumiejąc wzburzenia brata.
- Lubisz ryby, które ja łowię! Dzień w dzień przesiadujesz w tej cholernej bibliotece. Mógłbyś mi pomóc!
- Przecież pomagam! – zaprotestował chłopiec.
- Do dupy z taką pomocą! – wrzasnął Forte zrzucając niedojedzonego dorsza na podłogę. – Rzygam już rybami, a nie mamy pieniędzy na mięso. Zrób wreszcie pożytek z tej swojej pukawki!
Orion poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Brat złościł się na niego nie raz, jednak nigdy nie był aż tak wzburzony. W głębi duszy chłopiec przyznał, że rzeczywiście cerowanie sieci i pchanie wózka na targ to niewielka pomoc.
- Dobrze, pójdę jutro na polowanie – mruknął pociągając nosem.
- Doskonale! – syknął Forte. Chwycił swoją fajkę i wyszedł z chatki.
Młodszy z braci w milczeniu dojadł swoją kolację, posprzątał z grubsza i upewniwszy się, że ma jeszcze dostateczną ilość śrutu do swojej wiatrówki, położył się na sienniku. Leżał tak dłuższą chwilę wsłuchując się w szum fal, zanim wreszcie zmorzył go sen.
Tymczasem Forte pchnął drzwi wejściowe jednej z portowych tawern. W jego nozdrza uderzył zapach stęchlizny, solonych śledzi, rozwodnionego piwa i potu. Knajpa wypełniona była głównie rybakami i marynarzami, którzy w większości znali Fortego lub jego ojca. Przedzierając się przez tłum, młody mężczyzna pozdrawiał skinieniem ręki wielu starych wilków morskich. Wreszcie dopchał się do klejącego się od rozlanego piwa szynkwasu.
- Forte! – ryknął oberżysta. – Coś taki najeżony?
- Pierdolę taką robotę, Pintus – jęknął rybak. – Polej czegoś mocnego i taniego.
- O rzesz ty w płetwę, młody. Widzę, że nędznie u ciebie. No już, powiedz wujowi Pintusowi, co ci na wątrobie leży? – rzekł oberżysta napełniając solidny kufel mętnym, gęstawym płynem z zakurzonej butli. - A propos wątroby, pierwszą kolejkę masz na koszt knajpy.
- Dzięki, stary. – Forte przechylił kufel do ust, wziął solidny łyk i zaniósł się kaszlem. Nie był w stanie określić, z czego pędzony jest podany przez Pintusa trunek. Czuł w nim tran, zioła i sporą ilość cukru. – O kurwa! Takiego mózgojeba lejesz na kufle?
Oberżysta wyszczerzył tylko poczerniałe pieńki zębów i skinął ponaglająco na Forte, by ten wreszcie zaczął opowiadać.
- Nawrzeszczałem na małego…
- Na Oriona? A czymże ci zawinił ten biedny dzieciak?
- Niczym tak naprawdę. – Forte spuścił głowę. Jeszcze raz pociągnął z kufla, znów się krztusząc. – Tracę nerwy. Ceny na wszystkie ryby pospadały, cały dzień łowienia i gówno z tego jest, a na starego przyjdzie poczekać jeszcze z miesiąc. Dzieciak cały dzień przesiaduje w bibliotece. W sumie, to dobrze. Niech się uczy. Cherlawy jest trochę, nie będzie z niego ani porządnego marynarza, ani nawet rybaka, może mu chociaż te książki w czymś pomogą. Tylko, kurwa, nie mogę już zdzierżyć, że wszystko jest na mojej głowie. Mam dziewiętnaście lat, powinienem co wieczór pić piwo i dupczyć kapitańskie córki… eh, do diabła z tym.
Pintus patrzył w milczeniu, jak Forte wlewa w siebie resztę zawartości kufla.
- Naleję następny – zachęcił.
- Nie pij więcej tej trutki na szczury, Forte – wrzasnął ktoś tuż nad uchem młodego rybaka, waląc go z całej siły w plecy. – Pintus, niech cię szkorbut! Wlej mu czegoś porządnego, ja płacę! Choć do naszego stolika, chłopcze, pogadamy!
Kapitan Necku, był jednym z tych ludzi, którym niewielu potrafiło odmówić. Forte powlókł się za nim do stolika, stojącego w małej izdebce, odgrodzonej od reszty oberży brudną szmatą, zwisającą z framugi. Necku wskazał rybakowi miejsce i usiadł obok. Przy stole poza nimi siedzieli jeszcze dwaj oficerowie ze statku kapitana, Vidit i Falx, oraz człowiek, o którym Forte wiedział tylko tyle, że wołają go Garota.
- Chyba ci się nie przelewa, synu.
- Bywało lepiej, ale nie narzekam – mruknął Forte.
- No, słyszę właśnie! – zarechotał Necku. – Marzy ci się dupczenie kapitańskich córek, a musisz niańczyć bachora. Marnujesz się chłopcze.
Młody mężczyzna wbił tylko wzrok w dno solidnej szklanicy, którą trzymał w dłoniach. Alkohol, którym była wypełniona, smakował o niebo lepiej, niż to, co nalał mu przy szynkwasie Pintus. Jednak Forte stracił ochotę na picie. Wiedział, że gdy kapitan Necku interesuje się kimś, kończy się to dla tego kogoś tylko na dwa sposoby – dobrze, lub tragicznie.
- I co tak milczysz? Nie bądź taki skromny! Wszyscy wiedzą, że jesteś jednym z najlepszych nurków, jakiego widziało to miasto. Ba, może nawet cały, pieprzony archipelag. Przydałbyś mi się.
- Dziękuję kapitanie, ale nie zajmuję się tym, odkąd jest to zakazane – siląc się na jak najspokojniejszy ton, wyjaśnił Forte. – Niedługo wróci ojciec i jakoś sobie poradzimy.
- Stary, dobry bosman Marine! Nie od wczoraj wiem, że twój ojciec całkiem utracił jaja, ale myślałem, że ty masz w sobie coś jeszcze z prawdziwego wilka morskiego. Niech cię szkorbut, chłopcze! Lubię cię, ale to jednorazowa oferta. Wiesz doskonale, że pod moimi żaglami można zarobić jak nigdzie.
- Proszę wybaczyć kapitanie, ale muszę odmówić. Dziękuję za kolejkę, naprawdę przedni trunek.
Mając nadzieję, że nie zostanie zatrzymany przez Vidita lub Falxa, Forte wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia.
- Głupi z ciebie gówniarz! – wrzasnął za nim Necku. Rybak nawet się nie odwrócił.

***

Mimo, że nie upił się przecież poprzedniego wieczora, Forte obudził się z potwornym bólem głowy. Żołądek dosłownie przewracał mu się na drugą stronę, a w ustach czuł parszywy posmak wywaru, którym poczęstował go Pintus. Nawet doskonała brandy, którą postawił mu Necku, nie zdołała wypłukać pozostałości po niezidentyfikowanej nalewce oberżysty. No właśnie, kapitan Necku… Forte starał się jak mógł, by jego odmowa brzmiała jak najuprzejmiej, lecz wiedział, że stary korsarz i tak potraktuje to jako zniewagę. Beznadziejny nastrój pogłębiaj się z chwili na chwilę. Rybak wyszedł z chaty i stanął na werandzie. Blask słońca bijący prosto w oczy spotęgował jeszcze łupanie pod czaszką. Odrobinę ulgi przyniosło dopiero zanurzenie głowy w beczce, stojącej przed chatą. Odżył w mgnieniu oka i doszedł do wniosku, że niezręczna sytuacja z kapitanem Necku oraz dzisiejszy fatalny poranek nie miałyby miejsca, gdyby trzymał nerwy na wodzy. Skoro kłótnia z bratem stała się przyczyną nieszczęść, to może przeprosiny odwrócą jeszcze złą passę.
- Orion! Wstawaj braciszku – zawołał wchodząc do chaty. Dopiero teraz zauważył, że posłanie chłopca leży puste.

***

Ogromna dżungla porastająca wyspę Reume nie była przyjaznym miejscem. W pobliżu miasta nie spotykało się, co prawda, groźnych dla ludzi drapieżników, jednak w tej wilgotnej, zielonej gęstwinie nie trudno było się zgubić. Ci, którym się to przytrafiło, z reguły zaczynali panikować i albo krążąc po omacku, wchodzili w głąb dżungli, gdzie stawali się pokarmem agresywnych zwierząt, albo wpadali do jednego z licznych jarów czy rozpadlin.
U większości mieszkańców wyspy dżungla budziła strach, jednak nie u Oriona. Chłopiec uwielbiał wąskie, leśne ścieżki i poruszał się po nich bezbłędnie. Oczywiście, nigdy nie oddalał się zanadto od miasta, jednak spory fragment dżungli w pobliżu miejskich murów znał jak własną kieszeń. Wilgotna ściółka pozwalała mu stąpać zupełnie bezszelestnie, więc stawiając ostrożne kroki, skupiał całą swoją uwagę na delikatnych ruchach i dźwiękach świadczących o bliskości zwierzyny.
Nagle, kątem oka dostrzegł ruch w koronie drzewa, obok którego właśnie przechodził. Natychmiast uniósł wiatrówkę, bezbłędnie zgrywając muszkę ze szczerbinką, wstrzymał oddech i… zdjął palec ze spustu przeklinając pod nosem. Makaki, które zagnieździły się na drzewie były co prawda jadalne, jednak nie należały do szczególnie smacznych. Orion liczył raczej na ustrzelenie nutrii lub królika, ewentualnie jednej z tych wielkich, kolorowych papug, których białe mięso nadawało się zarówno na pieczyste jak i rosół. Szczęście uśmiechnęło się do młodego myśliwego kilka chwil później. Najpierw do jego uszu dotarło trzepotanie skrzydeł. Zamarł bez ruchu, słysząc zbliżające się stadko ptaków. Cztery duże papugi przysiadły na pobliskiej gałęzi. Orion wziął na muszkę największą z nich. Z odległości kilkudziesięciu kroków, które dzieliły go od zdobyczy, po prostu nie mógł spudłować. Kliknięcie spustu i suchy trzask wystrzału z wiatrówki poprzedziły rozdzierający wrzask ptaka, który poderwany impetem ołowianego pocisku, zatrzepotał rozpaczliwie jednym skrzydłem i spadł na ziemie z głuchym pacnięciem.
Orion umieścił zdobycz w przewieszonej przez ramię skórzanej sakwie i z satysfakcją stwierdził, że waży ona z dobre sześć kilo. Jeszcze jeden taki ptak i młody myśliwy mógł spokojnie wracać do domu. Nagle coś zakotłowało się gwałtownie w pobliskich zaroślach i wprost na chłopca wyskoczył młody tapir. Orion ledwo zdążył przeładować wiatrówkę, na wycelowanie nie starczyło już czasu. Uskakując z drogi zwierzęciu, myśliwy wypalił z biodra, trafiając zwierzę w szyję. Broń nie miała dostatecznej mocy, by powalić tej wielkości stworzenie, jednak trafienie w tak czułe miejsce, dawało nadzieję, że ofiara prędzej czy później padnie. Orion upuścił na ziemie sakwę z upolowaną papugą i wiatrówkę, wyszarpnął z pochwy duży, myśliwski nóż i rzucił się w pogoń za obficie broczącym krwią tapirem.
Rana i spotkanie z człowiekiem pobudziły zwierzę do wzmożonego wysiłku. Przez pierwszych kilka minut biegło najszybciej jak umiało, zostawiając Oriona daleko w tyle, ten jednak bez trudu tropił je po wyraźnych, ciemnoczerwonych śladach. Minął kwadrans, gdy tapir znów pojawił się w polu widzenia chłopca i kolejne dwadzieścia minut, gdy potykając się o własne nogi, padł na ziemię, dysząc ciężko. Orion spojrzał w wilgotne, zamglone oczy zwierzęcia. Nigdy jeszcze nie upolował tak dużej zdobyczy. Ptaki i gryzonie z reguły nie żyły już, gdy zabierał je do swojej skórzanej sakwy i nie wzbudzały w chłopcu żadnych emocji. Przerażone spojrzenie tapira sprawiło, że poczuł wyrzuty sumienia. Szybkim cięciem dobił zdobycz, która wierzgnęła jeszcze kilka razy w pośmiertnych konwulsjach.
Dopiero teraz młody myśliwy spostrzegł jak daleko od miasta wywiódł go tapir. Stał na klifie, w południowo zachodniej części wyspy, a pod nim spienione fale rozbijały się o skały. Zapuszczał się w to miejsce kilkukrotnie, ale zawsze z ojcem. Tym razem był tu zupełne sam i ponadto musiał przytaszczyć do miasta blisko pięćdziesięciokilową zdobycz. Nie pomyślał o tym, gdy rozpoczynał pogoń za rannym tapirem, lecz teraz, gdy zwierze było martwe ani myślał zostawiać je tu by zgniło. Wiedział jednak, że musi je oprawić i to jak najszybciej, a cały ekwipunek, nie licząc noża, miał w swojej sakwie. Miał właśnie wrócić się po nią, gdy nagle zza horyzontu wyłonił się kształt okrętu. Chłopak przyłożył otwartą dłoń do czoła, by zasłonić oczy przed promieniami słońca. Stał tak kilka minut, obserwując dwumasztowy bryg, który holował za sobą jeszcze jeden statek.
Orion poczuł, jak zimny pot oblewa mu plecy. Doskonale znał kształt tego potężnego kadłuba. Mimo, że nienawidził żeglugi, zawsze czuł dreszcz na widok gigantycznych żagli. Z tym, że po żaglach niewiele zostało. Gdy oba statki zbliżyły się do wyspy, zauważył, że część złamanego w pół grotmasztu leżała w poprzek obu pokładów, szota nie było w ogóle, natomiast na bezanmaszcie wisiała postrzępiona, brudna szmata, w niczym nieprzypominająca budzącego zachwyt białego płótna. Chluba stoczni miasta Reume, słynna, zapierająca dech w piersiach „Mątwa”, była teraz wrakiem.
Chłopak puścił się biegiem w stronę miasta. Pędził przez dżunglę, a gałęzie chłostały go po twarzy. Zwolnił tylko na moment by podnieść z ziemi swoją cenną strzelbę i skórzaną sakwę. Martwy tapir w ogóle go już nie obchodził. Po kilkunastu minutach szaleńczego biegu zamajaczyły przed nim miejskie mury. Z trudem łapiąc powietrze dopadł bramy. Płuca i mięśnie paliły go żywym ogniem, biegł jednak na oślep dopóki nie znalazł się w porcie.
Bryg holujący „Mątwę” właśnie przybijał do kei. Zniszczony szkuner odczepiono kawałek dalej i teraz kilka kutrów ciągnęło go w stronę doku stoczniowego. Marynarze uwijali się jak w ukropie i już po chwili trzy tuziny mężczyzn, przy akompaniamencie nerwowych szeptów zebranej na nabrzeżu gawiedzi, zeszło po trapie na ląd. Z tłumu, niemal natychmiast wyrwała się grupka dziennikarzy, którzy skacząc wokół kapitana jak małe pieski, obsypywali go gradem pytań. Do uszu oniemiałego, półprzytomnego z wysiłku i strachu Oriona dotarły tylko dwa zdania – „Dryfował tak samotnie, gdy się na niego natknęliśmy. Nikogo nie było na pokładzie…”

EDIT //Natasza
Odpowiedz
#2
Szczerze mówiąc, nie przeczytałem, ale gdy wkleiłem tekst do Worda chcąc zobaczyć, ile go jest ( a jest 20 stron maszynopisu Wink podkreśliło mi jedną rzecz - mianowicie słowo "skurzany" które pisze się "skórzany" ;d To chyba jest coś wnoszącego do tematu, a tekst przeczytam w wolnym czasie.
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#3
Ja przeczytałam
dołożę - coraz (Word nie podkreśli, bo akceptuje też co raz) i a propos (w zapisie jest bez s)

Przecinki - a właściwie doznawanie ich braku (ciekawe filozoficznie - doznawać "nic") - złościło mnie.
Nie robię łapanki, choć szlifowanie drobniutkim papierem ściernym językowy wyszłoby na dobre.

Ciekawy, z wprawą i barwą zbudowany świat,
żywe postaci, sytuacje, dialogi.
Pogratulować wypada.

(nie jestem od postnuclear, więc nie ocenię oryginalności fabularnej w gatunku, ale trochę przypomina mi Verne'a)

_________

dostrzegłam albo staranne przygotowanie redaktorskie, albo żeglarza Smile )
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#4
Dziękuję Wam za pierwsze opinie. Nie wszystko da się wyłapać nawet czytając tekst po kilka razy, ale "skurzany" rzeczywiście, nie wiem jak się prześliznął i wstyd mi, cholera. Miło mi, że świat i postaci robią dobre wrażenie, bo chwilami wydawało mi się, że są trochę naiwne. No cóż, biorę się za szlify interpunkcyjne.
Odpowiedz
#5
Cytat: Podszedł do stągwi z wodą

stągwia to chyba jednostka objętości, a nie pojemnik, ale mogę się mylić

Cytat: również podniósł się z siennika[,] by napić się zimnej wody.


Cytat: Ojciec, bosman na handlowym katamaranie[,] rzadko bywał w domu.



Cytat: rzadkim w tych czasach popędem do wiedzy

nie pasuje mi popędem, popęd jest jakiś, a nie do czegoś, tak mi się wydaje

Cytat: jednak ten nie miał dość siły[,] by machać


Cytat: - Ale może coś pominąłeś[.]Starszy brat uśmiechnął się uspokajająco.

tak chyba powinno być

Cytat: Pomimo spokojnych wód oceanu i słońca, wysoko stojącego na niebie
zbędy przecinek
Cytat: choć „Mątwa” była pierwszą jednostką wysłaną[,] by zbadać ten nieznany



Cytat: akademia naukowa poprosiła kapitana „Mątwy”

zastąp kapitana przez go, unikniesz powtórzenia dalej

Cytat: ryknął Marine. – Wiecie[,] co robić. 



Cytat: Marynarze zakrzątnęli się po pokładach.

krzątali lepiej chyba

Cytat: Marine z przyzwyczajenia doglądał załadunku i rozładunku towarów.

jakiego załadunku?

Cytat: - Nie potrafię tego wyjaśnić. – [b[P[/b]ojedyncza łza spłynęła po 



Cytat: na setki mniejszych kawałków, oraz do powstania gigantycznych fal, pustoszących powstałe wyspy.

oba przecinki bym wywalił, przed oraz jest źle postawiony bo gigantczyne fale odnoszą się do wybuchu nie do wulkanów

Cytat: czytelników w tej części wypożyczalni odstraszały
biblioteka klasztorna to raczej nie wypożyczalnia

Cytat:  grubym sznurem przepasającym zakonny habit.


nie wiem, czy taki sznur by był dobry do bicia i to do krwi, ale może wymyślam Tongue
Cytat: przylgnął brzuchem do podłogi, przepełzł pod kilkoma regałami

przeważnie jak widzę biblioteki, to regały nie mają żadnego prześwitu pod spodem

Cytat:  Półmrok i chłód biblioteki podniecał w chłopcu pragnienie poznania skrywanych przez kapłanów tajemnic.

podniecał? Chyba potęgował

Cytat: Niejednokrotnie nastolatki zaciągali

nastolatkowie, tamto to do dziewczyn się tyczy, a jak wpisałem w googlu, żeby się upewnić, to strony porno od razu wyskoczyły :O

Cytat: mimo szczerych chęci i pracowitości,


wcześniej mówiłeś, że nie lubił żeglugi, a teraz że miał chęci?
Cytat:  Dalszą drogę do magazynu pokonali milcząc.
Magazyn rybny był 

powtórzenie


Cytat: Potężne ławice, które niedawno pojawiły się w okolicy wyspy[,] zaowocowały ogromną obfitością ryb, 

wtrącenia otwieramy i zamykamy przecinkiem, potężne ławice zaowocowały, a pomiędzy wtrącasz czy w przecinki, tak gwoli wyjaśnienia małego Tongue bo chyba kilka razy się zdarzył taki błąd

Cytat: Gdzie nie gdzie słychać było rzępolenie 

gdzieniegdzie

Cytat: Orionowi również udzielił się parszywy humor starszego brata. 

zbędne starszego, młodszego nie ma, a tam zaraz znowu używasz tego słowa

Cytat: - W tej chwili wiem już nie wiele więcej, ponad to[,] co przeczytałeś – podjął opowieść

tam powinien stać przecinek nie przed ponad

Cytat: Planowy powrót ojca zbliżał się[,] jednak starszy z braci powoli tracił cierpliwość



Cytat: lepszy niż to, co nalewał mu przy szynkwasie Pintus

nalał, zrobił to raz, nie kilka

Cytat: W większości mieszkańców wyspy, dżungla budziła strach

wydaje mi się, że u większości będzie lepiej, a przecinek zbędny

Cytat: że waży ona dobre z sześć kilo

z powinno stać przed dobre, wg mnie

Cytat: dobił zdobycz, która wierzgnęła jeszcze kilka razy w przedśmiertnych konwulsjach. 

skoro ją dobił, to raczej w pośmiertnych

Cytat: nabrzeżu tłumu, zeszło po trapie na ląd. Z tłumu 

powtarzasz

Koniec. Jak na tak długi tekst, jest mało błędów i to niezbyt poważnych, to duży plus, ale nad interpunkcją powinieneś popracować, bo tego jest sporo, parę wypisałem, ale wszystkiego mi się nie chciało.

Fabuła:
To chyba nie koniec, co? Bo na razie, mimo długości fragmentu, która jest spora, wiemy niewiele, że tam sobie żyją i co robią, a tylko w tle jest zarysowany świat i jego historia

Bohaterowie:
Dwóch dobrze przedstawionych i, wg mnie, wiarygodnych.

Styl:
Jest ok, nie miałem się do czego przyczepić, a czytało się też całkiem przyjemnie.

Sensowność:
Tutaj mam kilka, hmm, zastrzeżeń (?). Tak, zrobiłeś świat po katastrofie, czyli jest postapo, nietypowe, ale jest. Ale trochę mi się gryzie przedstawienie tego. Mówisz o wielkim potopie, że tylko szczyty gór zostały na powierzchni, a potem na tych szczytach masz ogromne dżungle, miasta itd. Trochę mi to nie leży, ale może wymyślam. Druga sprawa, że nie potrafię dobrze określić świata, najpierw wyobraziłem sobie mniej więcej średniowiecze, potem jest nagle prąd, telewizja, radio, gazety, ale że prądu się boją, a mimo to korzystają, że gospodarka to rybołówstwo itd. Wg mnie, póki co, to jest dość pobieżnie zarysowane i można się nie odnaleźć. Trzecia sprawa, od katastrofy minęło tylko trzysta lat, chyba że się mylę i źle przeczytałem, a oni są już dobrze rozwinięci dość, klimat jest ustabilizowany, zwierzęta sprzed potopu zamieszkują dżugnlę, jakby nic się nie stało. Nie wiem, trochę dziwny ten świat jak dla mnie, ale może jestem nie przyzwyczajony, bo to w sumie nowy powiew, nie stare wojny nuklearne Tongue Trochę chaotycznie to napisałem, ale mam nadzieję, że wiadomo, o co chodzi Big Grin


7/10
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#6
Dzięki haniel, Twoje porady i sugestie na pewno pomogą ulepszyć ten tekst. Co zaś się tyczy Twoich wątpliwości to postaram się wyjaśnić tyle ile mogę bez zdradzania tego, co ujawni się dopiero w dalszym ciągu. No właśnie, oczywiście, że nie jest to koniec. Wymarzyłem sobie powieść. Zmierzenie się z dużą formą literacką, nawet nie licząc na wydanie, ale tak po prostu dla siebie, jest odświeżającym doświadczeniem. No ale do rzeczy:

Chyba rzeczywiście nie przemyślałem tego, że 300 lat to trochę za krótko, by mógł się wykształcić nowy ekosystem. Będę to musiał zmienić, bo faktycznie mało logiczne. To, że z jednej strony walczą na miecze i mają bardzo ubogą technologię, a z drugiej są media, prąd i tego typu udogodnienia, jest celem zamierzonym. Chciałem aby był to świat, w którym historia poniekąd zatoczyła koło. Mam słabość to fantasy, więc miało być wiele cech średniowiecznych, jednak niemożliwe byłoby, żeby w wyniku katastrofy, którą jednak przeżyło stosunkowo wielu ludzi, cała wiedza zanikła. Regres ma tu raczej podłoże religijne. To strach i zabobony sprawiają, że ludzie nie powrócili jeszcze do wcześniejszego poziomu. Poza tym są jeszcze inne uwarunkowania. Brak surowców energetycznych, w tym węgla, z którego robi się proch strzelniczy, sprawia, że nie ma broni palnej prochowej, a tylko pneumatyczna. Ogólnie niejasności dotyczące świata mają się stopniowo rozwikływać, no ale nie można wszystkiego ująć w pierwszym rozdziale, bo potem byłoby nudno Smile

A jeszcze co do stągwi, to masz rację, ale i ja mam rację Smile Rzeczywiście jest to jednostka miary, ale również kadź stojąca na wodę, zrobiona z porowatej gliny, dzięki której woda cały czas pozostaje chłodna. No to tyle wyjaśnień. Czeka mnie trochę poprawek, a akurat mam czas i ochotę posiedzieć nad tym.
Odpowiedz
#7
A jak nie ma surowców energetycznych, to jak prąd?:> jak już się tak czepiam, ze spalania alko?Big Grin
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#8
Napisane jest przeca, że z energii wiatru i fal morskich Smile Tak zwane aluwialne źródła energii Smile
Odpowiedz
#9
Okruszek.... Wiesz, jak nazywa się żeglarz, który żagle nazywa szmatami? Wink

(na morzu nikt nigdy nie użył przy mnie słowa szmaty - szuwarowo-bagienni owszem)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#10
A, sorka, zapomniałem Tongue
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#11

Kiedy mówiłam o szlifowaniu języka, rzecz jasna nie chodziło mi tylko o przecinki i ortografy.
Sporo pojawia się naruszeń łączliwości frazeologicznej i błędów logiczno-semantycznych (zastosowanie wyrazów, których znaczenie - jak mawia haniel - średnio pasuje Smile

Zobacz takie zdania:

Jego starszy brat przekręcił się twarzą do ściany.

znaczenie wyrazu "przekręcił się" narusza tu zdecydowanie pole semantyczne - czynność odwracania się, a do tego ma jeszcze wtórnie znaczenie potoczne (umrzeć)

i zaraz następne:
Świeża morska bryza, mieszająca się z zapachem ryb
bryza to wiatr - więc nie miesza się z zapachem ryb (jako wiatr), ale niesie zapach ryb

został dostrzeżony nawet przez wiecznie nieobecnego ojca, - intuicja? iluminacja?

Warto "obwąchiwać" słowa także pod względem brzmieniowym:
do tego musiał dotaszczyć do miasta

Sporo pracy, ale warto powalczyć...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#12
Jeszcze raz dzięki za korekty i porady... przy okazji określenia żagli "szmatami" wyszło, że wszystkie bezanmaszty i grotżagle to wiedza nabyta nie poprzez praktykę. Natasza, domyślam się, że znasz się na tym, podpowiedz mi jakiś synonim do żagli Smile A tak broniąc swoich wątłych racji, chciałbym zauważyć, że nawet w którejś szancie jest "gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat, gdzie ta brama na szeroki świat?". Myślałem więc, że to właśnie jest jakieś środowiskowe określenie, ale jeśli nie i mogę za to dostać pagajem przez plecy oraz zostać przeciągniętym pod kilem to zmienię Smile
Odpowiedz
#13
"Keja" ma tyle samego z szantami, co szmaty z żaglami - płótnem. To piosenka szuwarowa Smile
Płótna - chyba najlepiej zmarlowane vel sklarowane płótna (to takie określenie zawinięcia i uwiązania linami żagli)
a potem konkretne nazwy - bezan, grot, sztaksle (fok, kliwer, latacz - od tyłu nazywam takie przednie trójkątne)
W katamaranach raczej nie ma dwumasztowych układów (a więc bezana) - ale w fikcji mogą sobie być. Big Grin

Jak to będzie pływać na fali oceanicznej, nie mam pojęcia, zakładając, że zdarzą się sztormy - przeżaglowany, z przesuniętym przez bezan środkiem ożaglowania na tył katamaran fiknie kozła na fali. Ale opisać to - bezcenne! Big Grin

Katamaran Cię zauroczył - ale to jako pełnomorskie nie sprawdza się, powyżej 30 metrów kadłuba maszt musiałby mieć niebotyczną wysokość.
Katamarany proponowałabym jako szybkie łodzie patrolowe. Jako jednostka długodystansowa - ech...

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#14
Dobry borze... jakie miałem szczęście, pisząc morską opowieść trafić na prawdziwą, hmmm... wilczycę morską (?) Smile. Pozwolisz, że jeśli czegoś nie znajdę na wiki tudzież w literaturze fachowej, podpytam cię o to i owo na privie? Smile Co zaś się tyczy treści, postanowiłem jednak ten katamaran zmienić. Stał się szkunerem. Zdaje się, że jako handlowy, na nie za długie wyprawy, powinien się sprawdzać, w końcu rum-runnery w czasach prohibicji były głównie szkunerami. Ale katamaran pojawi się jeszcze, bo szybki i fajnie wyglądający statek będzie się idealnie nadawał dla działalności poznanego już przez Was kapitana Necku.

Mam jeszcze pytanie, czy da się wyedytować wątek po dłużej niż 24h od napisania? Troszkę oszlifowałem tekst, kilka rzeczy uległo zmianie, a będzie do nich nawiązywać drugi rozdział, więc żeby się nie pogubić, pierwszy powinien zostać zedytowany.
Odpowiedz
#15
Cytat:trafić na prawdziwą, hmmm... wilczycę morską (?)

Dawno temu (dawno!) ośmiu panów też stwierdziło: hmmm... kapitanka. Jeden to nawet próbował hmmm... Big Grin

______________-
w sprawie edycji uderzaj do kolorowych.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości