15-03-2011, 17:22
W nisko sklepionym pomieszczeniu panował półmrok, rozświetlany migotliwym blaskiem płomieni wydobywających się spod kotłów ustawionych na palenisku. Wokół uwijało się kilka przygarbionych postaci. Pozornie wyglądali jak zwyczajni ludzie, ale jedno spojrzenie w oczy wystarczyło, by krzyk uwiązł w gardle. Całą powierzchnię gałki ocznej zajmowała źrenica, bez białek i tęczówek. Postawą nie ustępowali najpotężniejszym, ziemskim siłaczom. Wysocy, barczyści, o pewnych i gwałtownych ruchach. W każdym geście widać było rozdrażnienie, zdania rzucane półgębkiem emanowały gniewem. Powód? Wszyscy przebywali tu za karę, za mniejsze lub większe przewinienia. Praca, do jakiej ich zmuszano była niegodna każdego szanującego się diabła. Otrzymane polecenia musiały być bezwzględnie wykonane, choćby wiązały się z ujmą na honorze. Dziś w kotłach zamiast grzeszników gotowała się zupa. Zamiast potępieńczych jęków wydobywał się z nich smakowity zapach polewki, którą ludzie mieli dostać na obiad. Potężne, złe diabły, Armia Szatana, a musiały mieszać w kotłach i dodawać składniki, by te nieudane, boskie eksperymenty nie zdechły z głodu.
Dziś piekło wyglądało zupełnie inaczej, niż parę wieków temu. W dwutysięcznym czwartym roku wybuchła rewolta potępieńców, żądających zmiany niehumanitarnych warunków bytowania, zniesienia tortur cielesnych i psychicznych, opieki lekarskiej. Lucyfer bojąc się eskalacji buntu, spełnił warunki przywódców rebelii. Piekło zmieniło się w miasto robotnicze, o całkiem wysokim standardzie. Rozwinęła się sieć fabryk i kopalni, z których dochód płynął wprost do bezdennej kieszeni Szatana. Rewolucyjne zmiany najgorzej wpłynęły na życie zwykłych, szeregowych diabłów. Kiedyś utrapienie grzeszników, sprawcy mąk, na sam ich widok potępieńcze dusze zaczynały wyć. Teraz zdegradowani do roli brygadzistów w fabrykach. Nawet nie mogli stosować przemocy fizycznej. Podłe robactwo zorganizowało się w związki zawodowe i od razu składało skargi. Rozkazy Lucyfera musiały być wykonane co do joty, absolutyzm nie zmienił się mimo upływu lat. Wszelkie przejawy buntu były karane bardzo surowo.
Tymczasem do jaskini wpadł przerażony diabeł z krzykiem:
- Mamy awarię w sektorze D, potrzebujemy pomocy! Wy dwaj – zostańcie, reszta- za mną!
Wszyscy wybiegli w ogromnym popłochu, sektor D to największa piekielna elektrownia atomowa. W razie wybuchu, skutki odczułoby nie tylko piekło, ale i Ziemia, może nawet niebo. Lucyfer zrobiłby z diabłów czarcią polewkę, gdyby do tego doszło. Na posterunku pozostali wyznaczeni. Zupa była już prawie gotowa. Jeden usiadł na niskim zydelku pod ścianą, zza pazuchy wyciągnął podwędzonego robotnikom papierosa i zapalił. Zaciągnął się głęboko, odchylił głowę do tyłu i wypuszczając z ust kłąb dymu wysyczał:
- Jak ja nienawidzę tej roboty. Czy to jest, kurwa, sanatorium? Jakim cudem te niewypały ewolucyjne mają tu taką władzę? Gdzie podziały się stare, dobre czasy, kiedy można ich było głaskać rozpalonymi podkowami, albo układać do snu na madejowym łożu? Pieprzony kapitalizm!
Drugi czart rozejrzał się nerwowo i przygryzł wargi.
- Zamknij się. Tu ściany mają uszy. Chcesz do końca życia gotować tym pomiotom obiadki? Mnie już wystarczy kary.
- Zawsze byłeś tchórzem, Anusz - diabeł znowu zaciągnął się papierosem – Byłeś tam kiedyś?
- Gdzie? – Zapytał ten nazwany Anuszem.
- Na Ziemi, baranie.
- Byłem na początku jej istnienia. Zanim Bóg strącił nas tutaj. Widziałem, jak powstało niebo, woda i ląd, rośliny, zwierzęta i ten Adam, podobno stworzony na obraz i boże podobieństwo. Jak dla mnie, to jakiś straszny niewypał. Skusiła go do zła jego własna kobieta. Myślał, że Bóg się nie dowie, cholerny idiota. – Diabeł westchnął i pokręcił głową.
- Jak tam jest? Tak cudownie, jak opowiadają ci ludzie? Od zawsze siedzę w tym zatęchłym podziemiu. Nuży mnie to już.
- Wtedy było. Raj, Eden. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Ale te bydlęta są chciwe. Chcieli być równi Bogu, wiesz jak to się skończyło. Wygnano ich. Dostali nauczkę. Ale jak dziś wygląda Ziemia, nie mam pojęcia. Pewnie wiele się tam zmieniło.
Opowiadanie wyzwoliło w Dagonie dotąd nieznane żądze. Z całego serca zapragnął odwiedzić Ziemię. Eldorado, za którym tak tęsknił każdy przebywający w piekle człowiek. Słyszał o słońcu, wietrze, orzeźwiającej bryzie płynącej znad morza. Spotykał czasie pracy piękne kobiety, skazane na wieczne męki najczęściej za lubieżne i niemoralne czyny. Jedna myśl zawładnęła jego sercem. Ucieczka z miejsca, w którym zmuszano go do usługiwania przedstawicielom tego podłego plemienia, któremu wydaje się, że panują nad światem. Bóg oddał im we władanie Ziemię, wyciągnęli plugawe łapy po piekło. Diabeł ze złością kopnął kocioł z zupą.
- Pomożesz mi się tam dostać. Chcę zobaczyć ich świat na własne oczy.
- Oszalałeś! Wiesz, jakie kary grożą, za samowolne wyjście na powierzchnię? Mam ci przypomnieć, co stało się z Bafometem? Sprzągł się z jakimś zakonem bez zgody Szatana. Do dziś pluska się w wodzie święconej. – Przerażony Anusz schował twarz w dłoniach – A mnie się oberwie za współudział. Zapomnij.
- Ty się musisz chyba bać nawet własnego cienia. Nikt się nie dowie. Wszyscy są zajęci awarią elektrowni, a ja wrócę, zanim ktokolwiek zauważy. Sam dasz bydlakom żarcie i po sprawie. Mam ci przypomnieć, że jesteś mi winien przysługę? – Dagon zmrużył groźnie oczy.
- To jawny szantaż. Wiesz, że teraz nie mam wyboru. W porządku, będę cię krył. W sektorze B, na prawo od kopalni złota jest winda awaryjna. Nikt jej nie pilnuje, używają jej tylko w nagłych wypadkach. Tyle mogę zrobić, ale jeśli wszystko się wyda, wyprę się każdego słowa.
- To mi wystarczy, nie trząś się tak. Niebawem wrócę. – Z tymi słowami diabeł wybiegł z pomieszczenia.
Przedostanie się do windy nie sprawiło mu żadnych trudności. Prawie wszyscy strażnicy pracowali nad zażegnaniem groźby wybuchu atomowego, a ludzie nie zwracali najmniejszej uwagi, pogrążeni w pracy. Otworzył zardzewiałe drzwi, które z przejmującym skrzypieniem ukazały mu wnętrze pokrytej wieloletnim kurzem windy. Dagon po raz ostatni rozejrzał się po hali, czy nikt go nie śledzi i bez wahania wszedł do środka. Nie było tam żadnego panelu sterującego, widocznie miała tylko dwa przystanki. Ruszyła ze zgrzytem, bardzo powoli. Zdawało się, że podróż trwa całą wieczność. Ale dla diabła nawet nieskończoność ma kres. Spełniło się jego marzenie. Był na powierzchni.
*^*^*
Odetchnął pełną piersią, spodziewając się krystalicznie czystego powietrza, tak różnego od zatęchłego, przesyconego dymem, do którego był przyzwyczajony. Spotkał go pierwszy zawód. Było prawie identyczne. Duszne, cuchnące. Nie dostrzegł sławnego, ustęsknionego przez potępieńców słońca. Zasłaniała je ciężka, zawiesista mgła, otulająca kominy fabryk, domy i ulice. Miasto sprawiało wrażenie bezgranicznie smutnego, chorego i umierającego powoli, w męczarniach. Ludzie przemykający chyłkiem po ulicach nawet nie podnosili wzroku. Jednakowo zamyśleni, chorzy na szarość tak, jak ich miasto. Po głowie Dagona kołatały się tysiące myśli. To ta osławiona Ziemia. Brudna i plugawa. Tak jak jej mieszkańcy. Nawet kogoś przyzwyczajonego do nieczystości i przecież z gruntu złego, ogarnęło obrzydzenie. Ale skoro poważył się na łamanie wyraźnego zakazu, powinien wykorzystać skradziony czas. Ruszył w dół ulicy.
Wrażliwe ucho wyłapywało dźwięki, dobywające się zza ścian kamienic. Szmer rozmów, czasem dźwięk muzyki, bardzo rzadko śmiech. Nagle poraził go cienki, nienaturalnie wysoki pisk poprzedzony świstem i dźwiękiem uderzenia. Kolejne i następne. Pisk przeszedł w spazmatyczny szloch. Ktoś krzywdził dziecko. Podwójne trzaśnięcie drzwi i z pobliskiej bramy wybiegła mała, kilkuletnia zaledwie dziewczynka. Po jej buzi ciekły strumienie łez, na twarzy i dłoniach widoczne były siniaki, otarcia i zadrapania. Niektóre już się goiły, inne były świeże. Gonił ja potok wyzwisk, wykrzykiwanych przez mężczyznę, który niewątpliwie był katem małej. Zakryła dłońmi uszy, biegnąc na oślep chodnikiem. Zanim diabeł zdążył się uchylić wpadła na niego z całym impetem chudego, wynędzniałego ciałka. Dziewczynka podniosła oczy, wciąż wypełniona łzami i wpiła spojrzenie w potworne źrenice Dagona. Na jej delikatnej buzi pojawił się wyraz zdziwienia, ale nie strachu. Drżący od szlochu głos wywołał w nim inne, nieznane dotąd uczucia.
- Przyszedłeś po mnie? - Zapytała tonem, który wyrażał wręcz nadzieję. – Nawet tam musi być lepiej.
Diabeł minął ją bez słowa, bo cóż miał powiedzieć? Ona wiedziała, kim jest. Dzieci mają o wiele bardziej wyczuloną wrażliwość na inny świat, który dla dorosłych jest głupia mrzonką religijnych. Pierwszy raz śmiertelnik pytał go, czy zabierze go do piekła. Nikt nie chciał być potępiony, ta mała była wyjątkiem. Ona swoje męki Tantala przeżywała tu, na Ziemi. W jej myślach ojciec jawił się jako bezduszny szatan, ten, który ciągnął ja na samo dno, a przecież miał chronić. Dagon poszedł dalej, bez odwracania się wiedząc, że dziecko zostało bez ruchu tam, gdzie ją zostawił, gdzie pozbawił ja szansy na zmianę, która w jej mniemaniu mogła być tylko na lepsze.
Mijał po drodze bezdomnych, pijaków, inwalidów żebrzących o kawałek chleba, którzy cichymi, niewyraźnymi słowami, prosili w imię Boga o ratunek od głodowej śmierci. Jego uwagę przykuła młoda, krzykliwie ubrana dziewczyna stojąca na chodniku. Zmierzył ja wzrokiem. Niska, szczupła brunetka, o niewinnej twarzy. Ale takich jak ona widywał w piekle na pęczki. Oddawała swoje ciało za pieniądze przygodnym mężczyznom. Stała w prowokacyjnej pozie, w jednej dłoni trzymała papierosa, druga wodziła po kształtnych piersiach, które skąpa bluzka odsłaniała niemal w całości. Polowała na spragnionych cielesnych uciech. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak ciężkie męki czekają na nią, gdy umrze. Dagon wiedział. I choć jego serce nie znało uczucia litości, oczyma wyobraźni widział ją, jak krzyczy i błaga o litość, dręczona przez jego pobratymców. Ona nie będzie pracować w fabryce. Jej wina była o tyle ciężka, że nie grzeszyła sama, lecz przywodziła innych do złego. Wykorzystywała wadliwe, męskie instynkty dla własnych korzyści. Na jej barki zrzucona zostanie odpowiedzialność za ich błędy. Nie miała więcej niż osiemnaście lat. Ostry makijaż pokrywał niemal dziecinną twarzyczkę, choć już teraz poznaczoną nieprzespanymi nocami, straconymi marzeniami o przyszłości księżniczki. Złudzenia legły w gruzach, kiedy zderzyła się ze smutną rzeczywistością miasta. Nie królewna, a dziwka. Nie pałac, a burdel. I nie książę, a kolejny brudny i przepocony klient, który traktował ją jak przedmiot. Droga już bez wyjścia. Niewiele mogło pomóc. Ta dusza była prawie skazana na potępienie.
Męczyła go ta wędrówka, przyniosła tylko rozczarowanie i wstręt do świata, który te małe pokraki zmieniły w padół nędzy i rozpaczy. Szukał uporczywie czegoś, lub kogoś, kto chociażby odrobinę zmieni jego osąd i pozwoli zrozumieć tęsknotę mieszkańców piekła. Po raz kolejny cisze przerwał wibrujący krzyk. Tym razem męski. Dagon podążył za głosem, który zaprowadził go w boczną uliczkę. Zachodzące słońce, które sączyło się między budynkami oblało bruk krwawym blaskiem. Diabeł schował się za kontenerem na śmieci i czekał na rozwój wydarzeń. W jego stronę szło dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn w kapturach, wlokących za sobą młodego, szamoczącego się chłopaka. Krzyczał wniebogłosy. Jednak nikt nie nadchodził z pomocą. Jeden z napastników chwycił go za gardło i postawił pod ścianą, po czym wyciągnął z kieszeni nóż. Drugi stał obok z założonymi rękami.
- Masz forsę? – warknął.
- N-nie mam, ale p-przysięgam, oddam. Już nied-długo! – Na widok noża oczy chłopaka zaszkliły się łzami, ledwo wyrzucał z siebie słowa.
- Który to raz słyszymy to samo, co? Pożyczyć mogłeś, ale oddać już nie, tak, skurwysynu?! – Mężczyzna przyłożył nóż do gardła dłużnika, dźgając lekko.
Drugi przysunął się bliżej, pochylił się i niemal wyszeptał mu do ucha:
- Nie zapłacisz ty, to zapłaci twoja panienka. Całkiem niezła jest. Będzie trochę zabawy.
- Tylko nie Marta! Odpierdolcie się od niej! – chłopak ośmielił się krzyknąć.
- Tobie to już nie zrobi różnicy. No, przeżegnaj się przed spotkaniem z aniołkami. – powiedział, po czym kiwnął lekko głową w stronę swojego partnera. Odwrócił się, zanim cios został zadany i poszedł w stronę wyjścia z zaułka.
Strumień krwi chlusnął na brudny chodnik, bezwładne ciało z głuchym łoskotem zwaliło się obok kontenera. Dusza udała się w swoją ostatnia wędrówkę. Kto wie, w jakim kierunku. Dagon rozejrzał się dookoła. W jednym z okien ktoś gwałtownie zasłonił zasłony, widocznie przyglądał się widowisku, jak najlepszemu filmowi sensacyjnemu. Nikt nie zainteresował się losem chłopaka. Nikt nie zadzwonił po policję. Nie ich życie, cudzy problem, cudza śmierć. Lepiej się nie wtrącać, bo można skończyć jak on, z poderżniętym gardłem. Kto wie, co stanie się z jego dziewczyną i rodziną.
Dagon uznał, że ma dość oglądania takich obrazków. Tego miał dość na co dzień. Chociaż tak bezmyślnego, czystego okrucieństwa i wyrachowania nie oglądał nawet w piekle zbyt często. Ludzie byli gorzej skażeni, niż mógł przypuszczać. W podziemiu widocznie pokornieli. Tu czuli się panami życia i śmierci. Nie tak miała wyglądać ta kraina w boskich zamysłach. Niepotrzebnie dawał tym kreaturom wolną wolę, a ta iskierka rozumu, która tliła się w ich czerepach, zamiast ich uszlachetnić, pozwoliła wymyślić nowe sposoby na zadawanie cierpienia innym. Zamordować i samemu nie dać się złapać. Nawet zwierzęta zabijają tylko w obliczu konieczności. Zdobycia pożywienia, ochrony młodych, własnego terytorium. Oni katowali dla zabawy, gwałcili dla uciechy. Dla nich nie ma żadnej świętości.
Wyszedł w ślad za mordercami, by wrócić do windy. Nie rozglądał się już, nie chciał nic widzieć, prawie biegł. Te wrażenia w zupełności wystarczą mu na wieki i wyleczą z głupich marzeń o ucieczce. Przybył w końcu na miejsce, z którego rozpoczął wędrówkę. Windy nie było. Zimny pot skroplił czoło Dagona. Nagle poczuł na swoich ramionach zaciskające się dłonie. Nie musiał odwracać głowy. Jakimś cudem przełożeni dowiedzieli się o ucieczce. To koniec.
- Zachciało ci się wycieczek, co? Miło było? Zapamiętaj te chwile na długo, bo potem będzie już bardziej nieprzyjemnie.- Dagon rozpoznał głos jednego ze strażników Lucyfera.
Było naprawdę źle. Jeśli sam Szatan wysłał swoich przybocznych, wróżyło to tragedię. Najbardziej skuteczni i bezwzględni. Specjaliści od tortur.
Strażnik pstryknął palcami, winda pojawiła się znowu na starym miejscu. Wepchnęli go do niej gwałtownie, wsiedli za nim i zatrzasnęli drzwi. Ta sama droga, odbyta w przeciwnym kierunku. Dagon po raz pierwszy w diabelskiej egzystencji naprawdę się bał. Postanowił zapytać o swój los.
- Co mnie czeka?- z trudem opanował drżenie głosu.
- Sąd, bratku. A potem już się inni postarają, żebyś się często kąpał i oglądał ładne obrazki. – diabły zachichotały.
- Woda święcona i relikwie?
- Tylko jeśli Lucyfer będzie miał dobry humor. A teraz już się zamknij. Jesteś oficjalnie więźniem, nie wolno nam z tobą rozmawiać.
Winda się zatrzymała z takim samym cichym zgrzytem.
*^*^*
Strażnicy chwycili Dagona za ręce, wykręcając je do tyłu i poprowadzili na sam dół, gdzie znajdowało się piekielne więzienie. Korytarz, po którego bokach znajdowały się drzwi prowadzące do cel, spowity był mrokiem, gdzieniegdzie rozświetlany tylko mdłym blaskiem pochodni zawieszonej na ścianie. Karcer przeznaczony dla niego znajdował się prawie na końcu. Strażnicy brutalnie pchnęli go i upadł na zimną posadzkę. Drzwi zatrzasnęły się z głuchym łoskotem, zostawiając diabła w całkowitych ciemnościach. Leżał chwilę na ziemi, chłonąc chłód kamienia i próbował uspokoić. Sytuacja była beznadziejna. Znikąd szans na ratunek. Nieposłuszeństwo było zawsze traktowane najsurowiej. Gdyby tylko mógł umrzeć. Ale ktoś, kto nigdy nie żył, nie może też być martwy. Czekała go wieczna kara. Jeśli w najlepszym przypadku będzie to palenie wodą święconą, to bał się nawet wyobrazić sobie tę gorszą alternatywę. Dagon stracił poczucie czasu. Zapadał w swoisty letarg, budził się, po raz setny bijąc się z tymi samymi myślami. W tak bezsensowny sposób stracił wolność. W imię nieokiełznanej rządzy wiedzy i ciekawości. Wiedze ta nie przyniosła mu żadnego pożytku, a wpędziła w koszmar.
Diabła uporczywie nachodziła jedna myśl. Zachował się, jak pogardzany przez niego człowiek. Ten, który złamał zakaz Boga i zaspokoił głód wiedzy, spożywając owoc z Zakazanego Drzewa. Jego konsekwencje spłynęły na wszystkie przyszłe pokolenia. Mieli wiedzę, która przydała im się do siania zniszczeń. Mieli wolną wolę, która paradoksalnie ich zniewoliła. Mieli Boga, w którego nie wierzyli i władzę, którą zamienili w krwawą dyktaturę pięści. On postąpił tak samo. Buta popchnęła go do czynu, za który zapłaci najsroższe kary, bez możliwości przebaczenia. Lucyfer nie jest tak miłosierny, jak jego Brat. Nie zna litości.
W kącie celi nagle coś się poruszyło. Dał się słyszeć głębszy oddech i cichy jęk. Dagon rozpoznał głos.
- Anusz?
Tak, to niewątpliwie był on, ale teraz, gdy się odezwał ciężko było nie zauważyć, że coś z jego ciałem jest nie w porządku. Głos mu się łamał, charczał. Dagon poczuł też charakterystyczny zapach diabelskiej krwi. Odkryli jego udział w ucieczce. Dręczyli go.
- Co oni ci zrobili? Jak wpadli na trop? Kto nas wydał? – Dagon wyrzucał z siebie pytania gorączkowym, szeptem.
Anusz chwilę milczał, zbierał w sobie siły. W końcu, z trudem, przerywanymi zdaniami wyjaśniał całą historię.
Szatan od pewnego czasu czuł narastający w jego podwładnych bunt. Niechęć do nowych porządków stała się na tyle wyraźna, by zaniepokoić wyższe szczeble hierarchii piekielnej. Lucyfer postanowił inwigilować szeregowych, by w razie potrzeby dusić rewolucję w zarodku. Śledzeni i podsłuchiwani byli zwłaszcza ci, którzy na sumieniu mieli jakieś przewinienia. Rozmowa diabłów podczas przygotowania posiłku w całości została przekazana zwierzchnikom. Anusza pojmano od razu. Lucyfer nie chciał wzbudzać zainteresowania nieba bezpośrednią interwencją i aresztowaniem Dagona na Ziemi. Musieli poczekać, aż ten sam będzie chciał wrócić. Tak jawny przykład niesubordynacji musiał pozostać w tajemnicy. Gwardziści jednak natychmiast zajęli się Anuszem. Skrępowanego diabła oblano najpierw wodą święconą, paląc do żywego mięsa. Srebrny medalik z wizerunkiem matki Chrystusa tkwił w jego karku do chwili obecnej, sprawiając mu nieopisaną mękę. Wtopił się głęboko w ciało, wciąż paląc je nieustającym ogniem. Dagon zadrżał na słowa opisujące tortury. Ale prawdziwy krzyk z gardła wydobył się na widok szczątek dłoni Anusza, które zobaczył w migotliwym świetle zapałki znalezionej w kieszeni. Diabłu przemocą zaciśnięto palce na krucyfiksie. Tak długi kontakt z symbolem męczeństwa Jezusa i zbawienia ludzkości sprawił, że z jego ręki pozostał niemal tylko kikut, z którego nadal sączyła się posoka. Po chwilach bólu, które wydawały się wiekami wrzucono go do tej celi, obiecując ciąg dalszy kary w najbliższym czasie. Anusz zaczął łkać. Tak żałosnego widoku Dagon nigdy w swojej egzystencji nie zobaczył. Płaczący diabeł był niesłychaną rzadkością, w końcu uczuć nie posiadały, a ból sprawić im mogło niewiele rzeczy.
Za ścianą rozległy się kroki. Zapłakany Anusz wtulił się mocniej w kąt celi, wbijając zapewne wzrok w drzwi. Kiedy się otworzyły, do karceru wlał się strumień światła płynącego z pochodni. Jeden ze strażników wszedł z upiornym uśmiechem szaleńca i rozejrzał się. Nawet nie próbował hamować śmiechu, który nim targnął na widok zmaltretowanego, zwiniętego w kłębek diabła. Ale tym razem nie przyszli po niego. Wskazał palcem Dagona. Dwóch innych szybkim krokiem podeszło i chwyciło go pod ramiona, stawiając na nogi.
- Już my ci pokażemy, co to znaczy łamać rozkazy. Spójrz na kumpla i pomyśl co zrobimy tobie, prowodyrowi całej tej akcji – warknął dowódca i wykrzywił twarz w tym samym uśmiechu, który nadawał mu wygląd zwierzęcia obnażającego kły.
Wyszedł na zewnątrz, dając znak, by podwładni uczynili to samo z Dagonem. Nawet nie próbował stawiać oporu. Wiedział, że to bezcelowe. Odwrócił tylko głowę w stronę Anusza, wiedząc, że być może po raz ostatni. Ten ostatkiem sił krzyknął za wychodzącymi:
- Jak tam jest?
- Gorszego piekła już nie ma.
Drzwi zatrzasnęły się z tym samym, głuchym odgłosem.
Kaprys też była kobietą!