Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] [tytuł roboczy] Omega
#1
Opowiadanie pisane jest w uniwersum serii gier komputerowych "Mass Effect", co jakiś czas będę dorzucał kolejne fragmenty. Nie mam za specjalnie czasu na pisanie, tak więc może to rzadko mieć miejsce. Miłego czytania.
____________________________________________________________
Omega.

Smród slumsów, codzienne zabójstwa, handel narkotykami na masową skalę.

Śmierdząca szczynami i śmiercią dziura pełna najczarniejszych charakterów.

Tak – to właśnie Omega.



Krople brudnego, kwaśnego deszczu wygrywały na szybie okna nieregularną, cichą melodię. Po jego drugiej stronie, w jasno oświetlonym policyjnym gabinecie Vortus siedząc na miękkim, obitym wytartą sztuczną skórą krześle wyłączał właśnie holoekran. Zabrał z biurka kaburę z archaicznym rewolwerem ludzkiej produkcji z końca XXI wieku i przypiął ją do pasa. Wstał, wzdychając cicho i skierował swój wzrok na hologram cyfrowego zegara na ciemnobeżowej ścianie. Wpół do dwunastej. „Jasna cholera”, pomyślał. Wyszedł z pokoju, gasząc uprzednio światło. Drzwi automatycznie zamknęły się za nim, pogrążając pomieszczenie w prawie całkowitej ciemności.

Przez nieco już gorzej oświetlony, szary korytarz szedł sam. Kto by chciał robić po godzinach w tym syfie? W końcu doszedł do porysowanych, wypukłych drzwi windy. Wcisnął przycisk, po chwili drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Wszedł do środka.
Podróż z trzynastego piętra do recepcji trwała raptem kilkadziesiąt sekund. Vortus zabrał jeszcze tylko skórzaną, robioną na zamówienie kurtkę ze swojej szafki w obdrapanej szatni i już miał wychodzić, kiedy drzwi archiwum otworzyły się i wyszedł z nich Tokan – kolega Vortusa, pracujący w wydziale zabójstw. Salarianin miał w dłoniach stertę poszarzałych od starości dokumentów.

-Vortus? Co ty tu jeszcze, u diabła robisz? – powiedział zdziwionym tonem, odkładając papiery na recepcyjnej ladzie – Zaraz dwunasta!

-Pracowałem. – odpowiedział Turianin zmęczonym głosem – Ostatnio wpadliśmy na trop dzięki któremu być może uda się nam dobrać do dupy dowództwu Krwawej Hordy. Dostałem od informatora cynk o większym transporcie Helexu za kilka dni. Tak czy inaczej się ich nie pozbędziemy, ale chociaż trochę uprzykrzymy im działalność… - dodał, mrużąc lekko oczy – No, ale dosyć już o mnie, ty też najwyraźniej siedzisz po godzinach. Co robiłeś?

-Przenoszenie treści archiwalnych raportów do nowej bazy danych. – odpowiedział Tokan głosem, który nie oznaczał wcale zachwytu – Mamy nowego szefa wydziału, chorobliwie ambitny skurwiel. Kazał mi to wszystko pouzupełniać, jakby ta prehistoria mogła mieć dzisiaj jakieś znaczenie. Najstarszy z tych pierdolonych papierów pochodzi z 2160 roku, wyobrażasz to sobie?

Brwi Vortusa uniosły się w zdziwieniu, jego turiańskie boczne szczęki lekko drgnęły. Jednak nic nie powiedział.

-Tak czy inaczej – kontynuował Salarianin – już skończyłem. Poczekaj chwilę, zrobię tylko coś z tymi śmieciami i cię podrzucę do domu. – powiedział, biorąc znowu stertę dokumentów – Nie powinieneś się kręcić po okolicy w takich godzinach.

-Oh, jakiś ty troskliwy. – prześmiewczym tonem odpowiedział Turianin – Ale, masz w sumie rację… Odkąd podpalili mi tego grata, strach się z domu ruszać.

-Urok naszej profesji – odparł kolega z wydziału zabójstw obojętnym tonem, po czym przeszedł na drugą stronę lady, rozejrzał się, wzruszył ramionami i wrzucił pod nią dokumenty.

-A niech się jutro głowią co z tym zrobić, bo przecież nie wywalę tego od tak do kosza. – westchnął – Chodź, zbieramy się. Najwyższa pora.


********

Mały prom osobowy gładko sunął trasą powietrzną, brnąc przez zacinający deszcz. Mijał przeróżne neonowe billboardy reklamujące głównie wzmacniacze biotyczne i kluby nocne. Radio wygrywało cicho wesołą, niepasującą do Omegi melodię.

-Vortus, powiedz mi – powiedział Tokan, zerkając pytającym wzrokiem na Turianina – nie myślałeś kiedyś o rzuceniu tego wszystkiego w cholerę i prośbie o przeniesienie? Wiesz przecież że twój zapieprz w narkotykowym ostatecznie spełźnie na niczym. Omega dosłownie sra Helexem i innymi świństwami. Usuniesz z obiegu dziesięć kilogramów i zaraz znikąd pojawia się kolejne dwa razy tyle. Nie masz wrażenia że to wszystko po prostu nie ma sensu? – jego wzrok wrócił na zalaną deszczem ciemną trasę.

-Lubię tę robotę. Poza tym… przeniesienie? Tutaj mam mieszkanie, którego nie kupi ode mnie nawet upośledzony Vorch. Przecież to Omega. A z pensji gliniarza raczej nieprędko kupię kolejne na jakiejś planecie. – zasępił się – Masz rację, ta stacja to jedna wielka narkotykowa studnia, ale staramy się to chociaż trochę kontrolować. Słabo to idzie, ale idzie.

-Uparty jesteś. Hm, twoja sprawa. Oho, jesteśmy na miejscu. – znajoma czynszówka wyłoniła się z ściany deszczu.

Pięć minut później Vortus otwierał już drzwi swojej kawalerki omni-kluczem na lewym przedramieniu. Żółty hologram klucza zamigał cicho po czym zgasł, „zassany” przez niewielki metalowy nadajnik.
Turianin wszedł do środka. Czujnik nad drzwiami włączył światło, halogenowe lampy rozbłysnęły słabym, bladym światłem. Odruchowo odpiął od pasa wyrobioną kaburę z rewolwerem oraz odznakę w formie małego holo-nadajnika i rzucił na stolik z szarego tworzywa stojący przy drzwiach.

Mieszkanie było względnie czyste, Vortus lubił utrzymywać porządek. Przeciętna kawalerka – dwa pokoje, mała łazienka i niewiele większa kuchnia. Powitała go, jak zwykle, głuchą ciszą przeplataną tylko szmerem deszczu.

Podreptał do kuchni. Zrobił sobie mocnego drinka z rzadko dzisiaj spotykanej lodowej brandy Serrice, którą podwędził kilka miesięcy temu z miejsca zbrodni. Następnie przeszedł do niewielkiego saloniku i odpalił holo-ekran starszego typu stojący pod ścianą. Obraz zamigotał, otaczając pomieszczenie miękkim błękitnym światłem, po chwili włączył się serwis informacyjny. Na ekranie pojawiła się prezenterka – młodziutka, urocza Asari.
-…wszystkie cztery ciała Krogan pozbawione były głów, prawdopodobnie była to egzekucja. Policja na razie nie ujawnia więcej faktów w tej sprawie. W dzielnicy handlowej znaleziono zwłoki pięciu ludzi, noszących barwy Błękitnych Słońc. Prawdopodobnie jest to kolejny objaw wojny pomiędzy dwoma największymi organizacjami przestępczymi na Omedze – Krwawą Hordą i Błękitnymi Słońcami. A już po przerwie – eksplozja promu pułapki dwa sektory obok klubu „Afterlife” pozbawiła życia piętnastu ludzi, ośmiu Batarian i trzech turianów. Policja mówi…
Vortus rozsiadł się na wytartej, ciemnoniebieskiej kanapie ze szklanką w dłoni. Pochłonął jej zawartość dwoma szybkimi łykami.

Zasnął po dziesięciu minutach, słuchając informacji o kolejnych zabójstwach i zamachach.


********

Sygnalizator holoekranu zaczął wyć uporczywie około piątej nad ranem. Vortus otworzył zaspane oczy, kilka razy rozejrzał się. Zaklął siarczyście i omni-kluczem uruchomił okno komunikatora na ekranie. Pojawiła się na nim paskudna facjata szefa wydziału zabójstw. Jego małe, świńskie oczy zatopione w jakby nalanej twarzy patrzyły na turianina z mieszaniną pogardy i obrzydzenia.

-Dzisiaj, szesnasta. Bierzesz Jacoba i zdejmujecie trzech batariańskich handlarzy Helexem. Bądź w firmie o piętnastej.
Vortus przez chwilę patrzył na niego zmęczonym wzrokiem. „Na Boga”, pomyślał. „Ludzie potrafią być wyjątkowo obrzydliwi”.

-Będę wcześniej. – rzucił oschle.

-No ja myślę. Ale najpierw doprowadź się do porządku, wyglądasz jak kawał gówna. Jak zwykle zresztą. – dodał mężczyzna z przekąsem, po czym okno komunikatora natychmiast się zamknęło.
Vortus zaklął ponownie pod nosem, zwlókł się z łóżka i ruszył do łazienki.
Chwilę później, już umyty i przebrany w ostatnie czyste ubrania dopijał resztkę zimnej, podłej kawy sprzed dwóch dni. Ubrał się i wyszedł, uprzednio zabierając kaburę z sześciostrzałowym chromowanym Coltem i odznakę. Zapowiadał się ciekawy dzień.


********

Idąc przez obdrapane zabudowania do firmy (tak nazywali pieszczotliwie Wydział Narkotykowy jego pracownicy) Vortus mijał te same widoki co zwykle – grupka zapitych batarianów, zaćpany salarianin leżący pod ścianą w kałuży rzygowin.
Bladoszare promienie słoneczne odbijały się w mętnych kałużach wody po wczorajszej ulewie.
Wszechobecny smród i brud.

Tak, Omegę czuje się wszystkimi zmysłami.

********

Turianin wszedł do firmy opychając się tanim, podłym salariańskim kebabem z pyjaka kupionym po drodze w jakiejś śmierdzącej knajpie. Śniadanie może nie z najwyższej półki, ale zawsze śniadanie. Na komendzie od samego rana panował zgiełk i chaos, funkcjonariusze szybkimi krokami przemieszczali się od pomieszczenia do pomieszczenia, kilka osób rozmawiało przez komunikatory, jeszcze inni przyjmowali zeznania obywateli. Cóż, dzień jak co dzień na jednej z wielu komend na Omedze. Vortus udał się do windy. Już po chwili otwierały się przed nim drzwi jego gabinetu. Wszedł do środka przeżuwając ostatniego kęsa śmierdzącego padliną mięsa. Jego kompan, Jacob, najwidoczniej był tu już od dłuższego czasu. Drzwi zasunęły się za Turianinem z cichym sykiem, tłumiąc nieco hałas z korytarza.

Jacob był barczystym, trzydziestoletnim mężczyzną. Krótko ostrzyżone blond włosy nadawały mu wojskowy wygląd. Vortus pracował z nim już od trzech lat. Mężczyzna zachowywał trzeźwość umysłu w każdej sytuacji, dobrze posługiwał się bronią. Miał jednak jedną wadę – jak wiele osób w tym zawodzie, mocno nadużywał alkoholu. Teraz skacowanym wzrokiem wpatrywał się w rzędy literek na swoim holo-ekranie, podpierając głowę dłońmi.

-Hoho, widzę że ktoś tutaj wczoraj nieźle zabalował. – zażartował krzepko Turianin.

-Pierdol się. – odgryzł się Jacob zachrypniętym głosem – Nie mam siły się przekomarzać. Lepiej zamiast kłapać swoim gadzim pyskiem sprawdź ten kryształ danych na twoim biurku. – skinął głową w stronę nośnika danych leżącym na porysowanym blacie biurka pod ścianą – Dzisiaj o szesnastej…

-Wiem, wiem. – uciął mu stanowczo Vortus, siadając na miękkim fotelu i jednocześnie odpalając holo-ekran - Wieprz dobijał się dzisiaj na mój komunikator o 5 rano.

Turianin chwycił niewielki kryształ i wsunął go do czytnika. Po kilku sekundach na ekranie pojawił się tekst. Zaczytał się, po chwili zdziwiony oderwał od niego wzrok.

-Co, kurwa…? – powiedział bardziej sam do siebie niż do partnera
Wieprz nie przydzielił nam żadnej ekipy?

-Mówisz jakbyś nie znał tego skurwysyna. – spokojnym, zmęczonym tonem odpowiedział Jacob – Grubas oszczędza na czym tylko się da. Poza tym, nie w takie gówno się już pakowaliśmy.

-Racja. – odrzekł Vortus, sprawiał wrażenie nieco uspokojonego.

Turianin odpiął od pasa kaburę z rewolwerem, rzucił ją na biurko i przeciągnął się, maksymalnie odchylając oparcie fotela do tyłu. Jacob oderwał na chwilę wzrok od holo-ekranu i zerknął na kompana.

-Dlaczego w końcu nie zmienisz tego antyku na coś współczesnego? – powiedział głosem pełnym zażenowania.

-Mam do tej pukawki sentyment, mówiłem ci już. Mówiłem ci też żebyś się ode mnie odwalił w tej sprawie. Lubię ją. Wy, ludzie, kiedyś tworzyliście zabawki z charakterem. A teraz wszędzie te miotacze wiązek laserowych. Zresztą lubię się wyróżniać. – spokojnym głosem odpowiedział Vortus.

-Szczególnie będziesz się wyróżniał jak oberwiesz w skroń podczas ładowania pocisków do tego zabytku, kretynie. W ogóle gdzie jeszcze robią do takich amunicję? – Zgryźliwym tonem mężczyzna szarżował na towarzysza.

-Nie produkuje się. Ale po dziesięciu latach pracy mam swoje dojścia. Ten rewolwer – wskazał ruchem trójpalczastej dłoni na leżącą na stole kaburę z chromowaną zawartością – nauczył mnie oszczędzania amunicji. A moc przebicia ma taką że współczesne miotacze mogą się schować. – dalej tłumaczył spokojnie Turianin.

-A idź w cholerę. – mruknął Jacob, kierując wzrok na ubrudzone od zewnątrz okno, za którym widać było wielki neonowy billboard, przedstawiający skąpo ubraną Asari, a pod nią podpis „Afterlife – przyjdź do nas i poznaj zaświaty Omegi”. –W końcu nas przez ciebie zabiją.
Vortus puścił te słowa mimo uszu.

-Co tam u Elizabeth? - gładko zmienił temat – Jak wam się układa?

-Wyprowadziła się. – widać było, że mężczyzna starał się zachować obojętny ton, jednak słabo mu to wychodziło – Zaczęło ją przerastać to że czasem nie wracam do domu przez dwie, trzy doby.

-Cholera. Przykro mi. – odpowiedział Vortus nieco zdziwionym tonem, zerkając na towarzysza.

-Eh, nieważne. Mam ją w dupie. – warknął Jacob – Suka.

Turianin i tak wiedział, że jest zupełnie inaczej. Jacobowi zależało na tej dziewczynie. Zresztą, nic dziwnego – ładna, bystra, inteligentna. Miał okazję poznać ją osobiście. Ich związek wyglądał naprawdę obiecująco. Jak widać, tylko wyglądał.

Reszta dnia do szesnastej zleciała im na siedzeniu w gabinecie. Vortus uzupełnił raporty z ostatniego tygodnia a Jacob głównie drzemał.
Turianin zerknął spode łba na hologram zegara na ścianie. Wskazywał piętnastą czterdzieści osiem.

-To co, zbieramy się? – zapytał turianin, wyłączając holo-ekran i wstając od biurka. Chwycił za kaburę, przypiął ją do pasa i oczekująco zerknął na partnera.
Jacob otworzył oczy, nieco zdezorientowany rozejrzał się wokoło.

-Hm? Ah… Tak, jasne… Tylko jeszcze zawitamy do zbrojowni, na szczęście Wieprz wydał mi pozwolenie na użycie kilku gadżetów.

Piętnaście minut później wychodzili z Firmy z niewielkimi walizkami zawierającymi zdalne wyłomy antygrawitacyjne, kilka granatów pulsacyjnych i kamizelki taktyczne z załadowanymi tarczami kinetycznymi.

********

Niecałe pół godziny później niewielki prom osobowy miękko osiadł w doku parkingowym, pół sektora od miejsca podanego w dokumentacji.

Dwójka funkcjonariuszy spokojnie ubrała kamizelki i uzbroiła się w „akcesoria” ze zbrojowni komendy. Między szarymi, brudnymi zabudowaniami policjanci przemknęli szybko pod tylne wejście na odpowiednią klatkę schodową.

-Na szczęście nie ma żadnych zabezpieczeń. – mruknął Vortus po szybkim przeskanowaniu drzwi omni-kluczem, wyciągając z kabury masywny rewolwer. Wcisnął na kamizelce przycisk odpowiedzialny za aktywację tarcz kinetycznych, natychmiast rozbłysnęła ona ciemnobłękitną, lekko falującą cienką powłoką ujemnego pola efektu masy.
Jacob zrobił to samo ze swoim pancerzem i odpiął od pasa ciężki pistolet Predator. Holograficzny celownik pod wpływem chwytu za rękojeść automatycznie się zapalił, broń rozsunęła się z cichym mechanicznym wizgiem. Mężczyzna spojrzał z obawą na rewolwer w trójpalczastej dłoni turiańskiego partnera, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza.

-No dobra – powiedział Vortus, odbezpieczając rewolwer – wchodzimy.

Jacob skinął głową, po czym płynnym ruchem wszedł do środka tuż za Turianinem, trzymając Predatora w gotowości do strzału.
W ciemnym korytarzu unosiła się mgiełka kurzu, na podłodze walały się wszelkiego rodzaju śmieci, znalazło się nawet pustych strzykawek, prawdopodobnie po Helexie. Panowała w nim głucha, złowieszcza cisza. Vortusowi od razu przyszło na myśl stare, ludzkie przysłowie – „cisza przed burzą”.

Bez słowa szybkimi, równymi krokami przemieścili się schodami na trzecie piętro, po chwili stali już ustawieni po obu stronach odpowiednich drzwi. Jacob, obejmujący lewą stronę, odpiął od kamizelki wyłom antygrawitacyjny i bez problemu przytwierdził go do drzwi. Odsunął się kilka kroków odpinając od pancerza niewielki detonator, Turianin uczynił to samo.
Mężczyzna patrząc Vortusowi w oczy zaczął odliczać na palcach.

Trzy…

Dwa…

Jeden…

Jacob nacisnął przycisk.
Drzwi rozerwały się i wygięły z cichym, głuchym tąpnięciem i skrzypieniem wyginanego metalu. Powstała w nich wyrwa przez którą spokojnie mógł przejść przeciętny człowiek. Dosłownie ułamek sekundy później funkcjonariusze byli już w środku.

Czas zwolnił.

Oczom policjantów ukazało się niedokładnie to, czego się spodziewali.
W zaniedbanym mieszkaniu również panował półmrok. Jedna ze ścian, podłoga, szafa, niewielki stół oraz przewrócone krzesła w głębi krótkiego korytarza były pokryte obfitymi bryzgami krwi, jej metaliczna woń wkręcała się w nozdrza.
W centrum tego bałaganu, nad zmasakrowanymi ciałami trzech Batarianów stało dwóch ciężkozbrojnych Krogan w barwach Krwawej Hordy dzierżących ciężkie strzelby bojowe Sejmitar. Obaj spojrzeli na policjantów wzrokiem pełnym żądzy zabijania.

-O ja pierdolę. – zdążył szepnąć Vortus, po czym w melinie rozpętało się piekło.

Strzelby najemników uniosły się w tym samym momencie, jak na rozkaz.
Głośne, ogłuszające huki strzałów przerwały panującą dookoła ciszę. Migające płomienie wylotowe na ułamki sekund oświetlały mieszkanie. Vortus w ostatniej chwili rzucił się za ścianę w kierunku cuchnącej zgnilizną kuchni. W miejscu gdzie stał jeszcze pół sekundy temu, kilka plazmowych pocisków przecięło powietrze.
Jacob miał mniej szczęścia – dostał w sam środek kamizelki. Bariera kinetyczna co prawda przetrwała strzał, ale odrzut potężnej plazmowej wiązki zmiótł mężczyznę na ścianę. Wydał z siebie głuchy jęk i osunął się na ziemię.

Kroganie niewzruszeni ruszyli spokojnym krokiem w ich stronę, przeładowując Sejmitary. Vortus wyczuł odpowiednią chwilę i wychylił się zza ściany, celując w najemnika stojącego po lewej stronie. Natychmiast sześć razy szarpnął za język spustowy, opróżniając cały bębenek rewolweru, po czym od razu schował się z powrotem.
Tarcza biotyczna (znacznie słabsza niż kinetyczna, widocznie któryś z najemników był biotykiem) wytrzymała cztery strzały. Pozostałe dwa przewierciły się przez pancerz, pozostawiając po sobie okazałe dziury.
Kroganinem lekko szarpnęło, cofnął się parę kroków, z szerokich, żabich ust bryzgnęła mu zielona krew. Utrzymał się jednak na nogach i już ruszał przed siebie, kiedy dłoń Jacoba trzymająca Predatora uniosła się. Powietrze rozdarło pięć głośnych strzałów. Każdy pocisk coraz mocniej targał najemnikiem, ostatni przebił mu oko. Drugi Kroganin patrzył na sztywno upadającego towarzysza jak zbaraniały, po sekundzie najwyraźniej zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Umknął kilkoma szybkimi, jak na Kroganina, susami w głąb mieszkania, pozostawiając kompana za sobą.

Vortus wychylił się zza ściany, lustrując wzrokiem pobojowisko. Zerknął na towarzysza – Jacob stracił przytomność, ale najwyraźniej oddychał. Turianin oderwał od niego wzrok i otworzył szybkim ruchem bębenek Colt’a, wytrząsnął z niego łuski i zaczął ładować nowe lśniące pociski. Po chwili zatrzasnął go i odpiął od kamizelki granat pulsacyjny. Ustawił zapalnik czasowy i rzucił w mrok mieszkania. Po trzech sekundach meliną wstrząsnęła eksplozja. Funkcjonariusz przylgnął do przeciwległej ściany i drobnymi krokami szedł w kierunku miejsca wybuchu, trzymając rewolwer w gotowości do akcji.

Przeszedł obok ciał Batarianów, zerkając w ich kierunku. Były podziurawione jak sito i leżały przy stole, widocznie najemnicy wzięli ich z zaskoczenia. Oderwał wzrok od trupów i zerknął za kolejny róg.
Tutaj najwyraźniej eksplodował rzucony przez niego granat – mniejsze meble były w drzazgach, większe prawie całkowicie zdezelowane. W kanapę powbijały się plastikowe odłamki stolika, pod jedną ze ścian leżał zniszczony nadajnik holoekranu, tuż obok niego mocno pokiereszowana krogańska strzelba.

Najemnik opierający się o ścianę wyglądał dość absurdalnie bez prawego ramienia, które zapewne można było znaleźć gdzieś w zniszczonym pomieszczeniu. Z krótkiego kikuta tryskała zielona krew, ale Kroganin sprawiał wrażenie jakby niespecjalnie mu to przeszkadzało.
Turianina nie bardzo zdziwił ten widok. Słyszał o nieprawdopodobnej wytrzymałości Krogan, o ich dwóch niezależnych od siebie systemach nerwowych i wielkiej odporności na ból. Miał też okazję walczyć z wieloma z nich podczas służby na Omedze. Zawsze były to potwornie trudne starcia.

Przeciwnik trzymał w lewej dłoni działko ręczne Carnifex x-6d. Jego pancerz był cały porysowany i popękany, stracił już tarcze biotyczne. Dyszał ciężko, zielona ciecz ciekła z jego ust ciurkiem. Gdy tylko zobaczył funkcjonariusza, zawarczał głośno, plując krwią i celując resztkami sił oddał w jego kierunku cztery strzały.

Dwa pociski zostały zatrzymane przez tarcze kinetyczne, pozostałe wyżłobiły w ścianie za Vortusem ogromne dziury średnicy około sześciu centymetrów. Turianin jednak ledwo utrzymał się na nogach, potężne naboje prawie powaliły go na ziemię. Ostatkiem sił schował się za ścianą i przez moment łapał oddech. Po chwili doszedł do siebie i odpiął od kamizelki kolejny granat. Ponownie ustawił zapalnik na trzy sekundy i rzucił go za róg, w kierunku niedobitka.
Kolejny wybuch przerwał chwilową ciszę w mieszkaniu.
Krew najemnika bryzgnęła obfitym strumieniem na jedną z brudnych ścian, zniszczonych przez eksplozje granatów. Vortus wciąż zachowując czujność wyjrzał za róg, jednak Kroganin ostatecznie wyzionął ducha – jego porozrywane ciało owleczone resztkami ciężkiego pancerza leżało bez ruchu.

Turianin szybkim krokiem wrócił do swojego nieprzytomnego partnera, klęknął przy nim i pobieżnie sprawdził jego stan.

-Płytki oddech, nieco zwolniony puls… Przeżyjesz. – mruknął cicho Vortus zabezpieczając rewolwer i wsuwając go do kabury, po czym wyprostował się i uruchomił na omni-kluczu służbowy komunikator.

-Funkcjonariusz numer 3719QR, rozkaz 296GJ – odczytał starannie wytyczne z danych wyświetlanych przez żółty hologram otaczający jego lewe przedramię – Podczas realizacji zostaliśmy zaskoczeni silnym oporem, sytuacja już opanowana. Przyślijcie ekipę identyfikacyjną. I sanitariusza, mój partner oberwał.


********

tutaj jest najlepsze na ten tekst miejsce /// Chrisiok
Odpowiedz
#2
Dobry język, pod kontrolą. (owleczone niedobrze --- > obleczone)
Fabuła dość standardowa - typowe klimaty i sytuacja. Generalnie kisiel fabularny.
Zapis dialogów przekombinowany - warto zajrzeć do prawideł.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości