Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] Warhammer: Kaprys Bogów
#16
Witam, Piramidko, przepraszam za opóźnienie w RE:, ale jakoś ostatnio było mi wybitnie nie po drodze z Fanfiction. Cieszę się, że Ci przypadło do gustu, część dalsza będzie na pewno, coć nie wiem jeszcze kiedy. Tak czy inaczej - zapraszam Wink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#17
- Może i jestem próżny, ale nawet zasłaniając się maską nie udaję kogoś innego, niż jestem – odpalił ze złoscią w głosie. Przyjrzałam mu się podejrzliwie i spytałam:
- Co sugerujesz?
- Ależ nic, lady C... Elinore – uśmiechnął się parszywie, skłonił i zszedł pod pokład. Odprowadziłam go wzrokiem, zastanawiając się, skąd wzięło się jego przejęzyczenie. Jak wiele wiedział i co zamierzał z tą wiedzą zrobić. Jedno było pewne: bylismy cichymi wrogami, chociaż przyszło nam ze sobą współpracować. On musi płynąć ze mną, bo tak chciał jego mistrz, ja muszę znosić obecność Valara, bo dałam Arbidielowi słowo, że zabiorę go ze sobą. Chcociaż po cichu liczyłam, że prawdziwe życie w Starym Świecie utrze mu nosa i zobaczymy, które z nas jest sprytniejszym wilkiem.
- Odnoszę nieodparte wrażenie, że pewnego razu rzucicie się sobie do gardeł... – Widać Theoden przez chwilę przysłuchiwał się naszej rozmowie.
- Istnieje takie prawdopodobieństwo. Ale póki Valar nie wejdzie mi w drogę, to nie zamierzam występować przeciw niemu.
- Cóż wydawało mi się, że dosyć starannie dobierałaś załogę.
- Owszem. Poza tym jednym. – Uśmiechnęłam się blado.
- Pani kapitan – zaczął niepewnie. Zmarszczyłam brwi i przeniosłam spojrzenie z drzwi, które już dawno zamknęły się za magiem na swojego pierwszego oficera. Nigdy nie zwracał się do mnie w oficjalny sposób, gdy rozmawialiśmy sami.
- Ja... Chciałem przeprosić...
- Za co? – Mrugnęłam parę razy, nic nie rozumiejąc.
- Za swoją impertynencję. Długo zastanawiałem się, jakich słów powinienem użyć, by ponownie cię nie urazić, pani.
- Urazić? Nie przypominam sobie, byśmy się powaśnili.
- Nie mówię o żadnej potyczce słownej a o mojej infantylnej wypowiedzi, którą mogłaś poczuć się dotknięta, pani.
- Po pierwsze: przestań mi paniować, bo czuję się staro. Po drugie: mów wprost, co ci leży na sercu.
- Bardzo bym chciał, Iludil, powiedzieć ci wprost, co mi leży na sercu, ale obawiam się, że to tylko pogorszyłoby sprawę. Są pewne rzeczy, które powinny zostać – zastanowił się chwilę, jakby szukając najlepszego określenia – ukryte. Przynajmniej dopóki nie uzyskam pewności co do niektórych kwestii. – Domyślam się, że musiałam mieć wyjątkowo głupią minę, gdy nie rozumiejąc ani krztyny z wypowiadanych przezeń słów, próbowałam dociec, o co mu chodzi. Widząc moja konsternację, mimo próby panowania nad sobą, parsknął śmiechem.
- Nie gniewasz się?
- Ale o co?
- O te mokre ciuchy, które powinny znaleźć się z dala od ciebie. – Teraz to ja prychnęłam z rozbawieniem.
- Nic a nic, Theodenie. Zbyt długo przebywałam wśród żołnierzy i marynarzy, by zwracać uwagę na takie błahostki, a tym bardziej żywić urazę.
- Z jednej strony mi ulżyło. Z drugiej uważam, że jako dama powinnaś.
- Theodenie, żadna ze mnie dama. Jestem zwykłym mordercą. – Spoważniałam, a w moich oczach zalśniła stal.
- Pozwolę sobie na reprymendę. Mam nadzieję, że nie będę musiał się już nigdy w tej sprawie powtarzać. – Tym razem to jego ton zlodowaciał. – Zapamiętaj sobie, moja droga, ze jesteś lady Iludil Elinore, strażnikiem północnej marchii, obrońcą Ulthuanu i jednym z jego bohaterów wojennych. I nie jesteś mordercą, a wojownikiem.
- Zwał jak zwał, krew to krew a śmierć to śmierć – odpowiedziałam równie twardo, choć w źrenicach błyskało mi rozbawienie. Bardzo dobrze – pomyślałam – nareszcie zacząłeś myśleć tak, jak powinieneś, książę Caledore. Nareszcie przybierasz oblicze przyszłego króla. Każde twoje słowo, każdy twój gest, to, jak patrzysz z blaskiem i dumą w oczach, świadczą o tym, że płynie w twoich żyłach błękitna krew. I, czy ci się to podoba, czy nie, to wszystko sprawi, że zasiądziesz na tym pieprzonym tronie, a twe skronie będzie zdobiła cholerna korona. Choćbym miała osiwieć, to sprawię, że tak będzie! A najlepsze, że to będzie twój pomysł, choć teraz zaciekle się przed tym wzbraniasz.
- Mogę wiedzieć, co cię tak śmieszy? – Nadal patrzył na mnie z góry z monarszym dostojeństwem, wymalowanym na szlachetnej twarzy.
- Czy dałam ci jakikolwiek powód, abyś tak uważał?
- Ich – wskazał ręką na uwijających się wśród takielunku marynarzy – możesz oszukać swoją kamienną miną. Ale nie mnie. W Bretonii poznałem cię na tyle dobrze, że wiem, że zawsze należy patrzeć ci prosto w oczy. Bo tam znajduje się prawda. – Roześmiałam się w głos.
- Masz rację. Oczu nie potrafię okiełznać. Śmiałam się do swoich myśli.
- Zatem zdradź mi je, abyśmy mogli podzielić twoją wesołość.
- Wedy nie byłoby niespodzianki. Kiedyś, najpewniej tak będzie, dotrze do twoich uszu plotka. Zastanowisz się nad nią i zaczniesz analizować. I dojdziesz do słusznych wniosków, ale, mam nadzieję, nie poczujesz się oszukany, a jedynie uśmiechniesz się do siebie.
- Na wszystkich bogów, nienawidzę, gdy mówisz zagadkami tym bardziej, że rozumiem je dopiero, gdy wszystkie ich części się wypełnią. Czy ty jesteś jakąś wyrocznią, Iludil?
- Bynajmniej. Po prostu sporo widziałam i to pozwala mi na szersze patrzenie na świat.
- Lepsze?
- Och, zdecydowanie nie. Moje życie było prostsze, gdy w tej materii byłam całkowicie ślepa. – Oparł się o reling wiedząc, że nie wyjaśnię żadnego z wypowiedzianych słów.

***

Silmaril przechadzał się nerwowym krokiem po swoim śnieżnobiałym salonie. Co chwila rzucał mi piorunujące spojrzenia, jakby chciał nimi zmienić moją wolę.
- Do diabła, Iludil, czyś ty kompletnie oszalała?! Nie możesz tego zrobić! Nie zgadzam się, ba, zabraniam!
- Obawiam się, Silmarilu, że nie jesteś w stanie zabronić mi niczego.
- Szlag by cię! Nie możesz, po prostu nie wolno ci zabrać Theodena Caledore’a ze sobą! Ledwo co wrócił z Falendirem, na wszystkich bogów, on musi zostać na wyspie!
- To jego decyzja.
- Ale ty ją popierasz!
- Oczywiście. Nic tak nie uspokaja skołatanego serca i zaciemnionego tęsknotą umysłu jak szum fal, bezkres morza i wiatr we włosach.
- Bredzisz, kobieto! Trzy czwarte wyspy zatonęło, większość szlachty się potopiła, łącznie z cesarzem! Theoden jest jedynym Ultuańczykiem, który powinien siedzieć na tronie!
- Jest młody, Silmarilu.
- Ty też byłaś młoda, nawet młodsza od niego, gdy przyszło ci spotkać najważniejsze persony na wyspie i w Imperium! I nie migałaś się przed tym.
- Ja miałam świadomość, że to chwilowa niedogodność. I że potem będę mogła wrócić tam, skąd przyszłam; donikąd. On nie ma tego komforu. Będzie przykuty do tronu na zawsze, a jego kajdanami będzie korona.
- Iludil, nie wiem już, czy cię błagać, czy ci grozić. To chyba nie ma znaczenia, bo wszystko spływa po tobie jak po kaczce. Czy ty masz świadomość konsekwencji, jakie niesie ze sobą ta decyzja? Czy ty wiesz, co to oznacza dla elfów, które tu żyją?
- Szczerze powiedziawszy nie przywiązuję do tego większej wagi. Zrobiłam, co mogłam, by żyli. Z resztą muszą poradzić sobie sami, to już nie moja sprawa.
- Nie będę przeklinał, to uwłacza mojej godności, chociaż wiedz, że udało ci się na tyle wyprowadzić mnie z równowagi, iż bardzo chętnie posłałbym z wiatrem siarczystą wiązankę, której nie powstydziłaby się portowa ladacznica.
- Proszę bardzo, nie krępuj się, to czasami naprawdę pomaga rozładować negatywne emocje. – Upiłam łyk wina i znowu spojrzałam na Silmarila tak beznamiętnie, jak tylko potrafiłam.
- Do cholery, kobieto, nie zmieniaj tematu! Theoden Caledore zostanie na Ulthuanie i będzie królem!
- Nie. Theoden popłynie ze mną, pogodzi się ze stratą całej swojej rodziny i dopiero tu wróci, jeśli zechce. Elfy przeżyły koniec świata, przeżyją też bez Theodena.
- Czy zdajesz sobie sprawę, co może się w tym czasie stać?!
- Mam pewne przypuszczenia, ale wierzę, że Rada pozostanie przytomna i nie dopuści do niektórych rozwiązań.
- Iludil, dobrze wiesz, że Theoden za każdym razem odmawia, gdy proponujemy mu koronę. Jeżeli jej nie przyjmie, to zwieńczy skronie Duriela Corvaxa. Chcesz do plugawego, mrocznego elfa mówić „mój panie”?
- Zacznijmy od tego, że odkąd podbiliśmy Nagaryte i Valior nie ma już mrocznych elfów, Duriel Corvax wsławił się w ostatniej wojnie z krasnoludami chaosu. Przejdźmy do kwestii, że do żadnego elfickiego króla nigdy nie powiedziałam „mój panie”, tylko co najwyżej „wasza wysokość” i pewnie prędko się to nie zmieni. Następnie, po moim trupie ten cholerny mroczny elf zostanie królem Ulthuanu. Chociaż pamiętaj, że nie specjalnie mnie to dotyczy. – Uśmiechnęłam się do wściekłego Silmarila i puściłam mu oczko.
- Co ty knujesz?
- Jak to co? Płynę do Starego Świata, nic ponadto – odparłam niewinnie.
- Iludil, na wszystko, co razem przeszliśmy w dawnych dniach, bądźże ze mną szczera!
- Przecież jestem, przyjacielu. – Rzeźbienia na kielichu nagle wydały mi się strasznie fascynujące. Wpatrywałam się w nie, jakbym kiedyś zamierzała odtworzyć podobne cudo, choć tak naprawdę obserwowałam Silmarila. Zmienił się, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Przez pięćset lat z niepozornego, zahukanego sługi stał się jednym z najbardziej majętnych i przedsiębiorczych elfów na wyspie, gromadząc pokaźny majątek, możliwości i przyjaciół, aż w końcu, po tragicznej śmierci cesarza Cavindela II zasiadł wśród członków Rady Ulthuanu. Zastanawiałam się, ile pozostało w nim starego Silmarila, a ile jest pokrętnego polityka, łasego na każdy wpływ. Postanowiłam jednak mu zaufać tak, jak kiedyś. Czemu? Bardziej intuicyjnie niż w porozumieniu ze zdrowym rozsądkiem.
- Theoden, jak już powiedziałam, popłynie ze mną. Gdy będzie gotowy, powróci. Powróci z postanowieniem sięgnięcia po to, co mu się słusznie należy. I zasiądzie na tronie. Daję ci moje słowo, że zrobię absolutnie wszystko, by tak się stało. – Jego twarz się rozpromieniła.
- Hah! Iludil! Tylko żeby nie było z tego jakichś elfiątek. – Puścił mi oczko i po raz pierwszy od początku naszej rozmowy zasiadł wreszcie wygodnie w fotelu naprzeciw mnie.
- Spokojnie, nie będzie – zaśmiałam się.
- No tak, Wilhelm mógłby mieć obiekcje. Przyznaj się, płyniesz do niego.
- Wilhelm nie żyje. – Silmaril zbladł i uciekł wzrokiem.
- Przepraszam, nie wiedziałem...
- Nie przepraszaj. To nie ty go zabiłeś. – Zapiłam gorzkie słowa słodkim winem.

***

Przyjrzałam się Theodenowi uważnie, jakbym widziała go po raz pierwszy. Wystarczył rzut oka, by zauważyć, kim był. Księżę Caledore zapatrzył się tymczasem w waterkil, śledząc go jasnym spojrzeniem, jakby nie dotykały go żadne troski. Jakby był na nie odporny, albo osłaniał się przed nimi tarczą dumy i nadziei. Spięte na karku jasne włosy potargał wiatr, ale opadające kosmyki tylko dodawały mu uroku. Ostro zarysowana szczęka zadrgała, gdy zacisnął zęby, zastanawiając się nad czymś wnikliwie. Mars przeciął gładkie czoło i dodał powagi. Zupełnie niespodziewanie odwrócił się do mnie i zaczął, jakby poprzedniej wymiany zdań w ogóle nie było:
- Niebawem dotrzemy do Marrienburga. Jak myślisz, co tam zastaniemy?
- Cmentarz. Zatopione miasto, będące kurhanem dla setek tysięcy istnień.
- Jak zawsze pałasz optymizmem...
- Gdybym nie widziała, jak wielka fala wyrywa się z oceanu i spada na Marienburg, byłabym pełna entuzjazmu. Gdybym nie słyszała wrzawy za murami miasta, krzyku przerażenia, wywrzaskiwanych imion bogów, których błagano o ocalenie, trzasku pękających dachów i huku burzonych wodą budynków, wierzyłabym, że przyjmą nas tam ciepło. – Odwróciłam wzrok, bo nie chciałam, by czytał w moich oczach.
- Iludil, proszę, powiedz, że to tylko plotki, albo że postanowiłaś ze mnie zadrwić.
- Marienburg nie istnieje, Theodenie. – Zasępił się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. Westchnął tylko ciężko i pozostawił mnie na rufie. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w śpiew wiatru.
***
Marsz był forsowny i nużący zwłaszcza, że poprzedzony rychłą ucieczką przed wrogiem. Partyzancki wypad nie udał się. To nie byli ci Norsowie, których pamiętałam sprzed setek lat. Nie walczyli jak dzikie zwierzęta, nie atakowali z furią lawiny ani nie byli nieustraszeni. Widziałam w ich oczach, że bali się tych, przeciw którym przyszło im stanąć. Kiedyś sami, bez rozkazu, rzuciliby się do gardeł Chaosytom. Ale świat, ugłaskany przez Wilhelma i Zakon Krwi, którego był Wielkim Mistrzem, zmienił się. Tak dalece, że nadal go nie poznawałam, mimo że od mojego przebudzenia minęło już kilka ładnych lat. Jakby znikąd pojawiła się w mojej głowie myśl, ubrana w głos Proteusza: Świat skarlał. Powtarzał tę frazę, odkąd się spotkaliśmy, z każdym rokiem patrząc na wszystko, co nas otaczało z coraz większą pogardą. Straciłam dużą część swoich ludzi, ale tym razem nieomal mnie to nie obeszło. Nadszedł ich czas, po prostu. Nie zastanowiłam się nad tym ani chwili. Kiedyś, gdy wszystko było dziksze a ja dużo młodsza, żal mi było każdego z poległych od moim dowództwem żołnierzy. Ba, potrafiłam przyjmować bezpośredni na siebie najcięższe ataki, by ocalić ich. Teraz byli tylko malutkimi pionkami na wielkiej szachownicy, przy której siedziało kilku graczy. Pionkami, które miały do dyspozycji tylko jeden ruch naprzód, często samobójczy, a ich los był najmniej istotny. Nawet, jeśli bronili króla, byli nikim, pyłem, który za kilkanaście lat będzie niedołężny a za kilkadziesiąt stanie się tylko wspomnieniem.
Przed nami majaczyły wysokie mury Marienburga, ucieszyłam się, że wreszcie dotarliśmy na miejsce. Pegaz, którego dosiadałam, nerwowo przeżuwał wędzidło i parskał co jakiś czas, wyraźnie czymś zaniepokojony. Mnie mój szósty zmysł również połaskotał po karku, wywołując na ciele gęsią skórkę. Rozejrzałam się wokół, szukając zagrożenia. A ono przyszło zewsząd. Niebo, do tej pory błękitne i pogodne, zasnuło się bordowymi chmurami, kotłującymi się, jakby ktoś je gotował w gigantycznym saganie. Przykrywały jedna drugą, przepychając się i ocierając o siebie z grzmiącym łoskotem nadciągającej burzy. Pegaz stanął dęba i rozłożył skrzydła, roztrącając stojących wokół mnie i wpatrujących się w niecodzienne zjawisko ludzi. Uspokoiłam go i spojrzałam oczami wiedźmy. Całe niebo zdawało się pękać, co i rusz, przy każdym kolejnym grzmocie, powstawały na nim różowe szczeliny. Magia wirowała i szalała, jak zapewne miało to miejsce przy tworzeniu świata. Nie udało nam się. Zawiedliśmy – pomyślałam i wiedziałam, że nadszedł koniec. Chaos zwyciężył i oto wlewa się tutaj z całą swoją furią. Ziemia zadrżała i rozdarła się na dwoje pod naszymi nogami, zabierając w powstałą otchłań tych, którzy nie mieli dość refleksu bądź szczęścia, by uskoczyć. Mój wierzchowiec, zupełnie spłoszony i ignorujący wszelkie napomnienia, wzbił się w niebo i panicznie machał skrzydłami, chąc jak najszybciej stąd odlecieć. To właśnie z jego grzbietu zobaczyłam gigantyczne tsunami, zalewające Miasto Tysiąca Świateł i przykrywające je spienioną kipielą.

***

Marienburg spał od tonami niezmąconej nawet najlżejszą falą wody. Białe budynki, złote monety, cudne posągi spoczywały na dnie. Morze wdarło się głęboko w ląd i już tam zamieszkało na dobre. Teraz Miasto Tysiąca Świateł wyglądało jak stolica syreniego królestwa – magiczne, niedosięgłe, ciche i tajemnicze.
- Musiało tu być pięknie, zanim zalała wszystko woda. – Theoden nie mógł oderwać oczu od rozległej, podwodnej aglomeracji.
- Nigdy nie byłeś w Marienburgu? – spytałam.
- Nie, nigdy nie ruszyłem się poza wyspę. Bardzo chciałem, ale wiesz... Nie miałem takiego komfortu jak ty, że mogłem iść dokładnie tam, gdzie właśnie spojrzałem.
- Smutne. – Zmarszczyłam brwi. – Jak dla mnie zakrawa o niewolnictwo.
- Niestety, tak to wygląda, gdy urodziło się pod pewnym nazwiskiem.
- Ha, jakie to szczęście, że nikt nie usiłował mnie trzymać na łańcuchu.
- Gdyby tak było od początku, to myślę, że nie przyszłoby ci do głowy, że można inaczej.
- Hmmm... Nie. Wędrówka jest częścią duszy. Prawdziwego wędrowca, łowcy, nie można powstrzymać. Często nawet kraty nie dają rady – zaśmiałam się.
- Różnisz się tak bardzo od elfów z Ulthuanu, że aż nie mogę uwierzyć, że jesteś jednym z nich.
- Bo nie jestem.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości