Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Etanol, latający szczupak i obraza wiedźmy, czyli krótka historia demonicznego...
#1
Etanol, latający szczupak i obraza wiedźmy, czyli krótka historia demonicznego wynaturzenia

Wiedźma Marycha
szła do Jędrycha,
a ja jej – jeb!
przez pusty łeb,
niech suka zdycha!

Fragment pieśni pochwalnej „O wyższości dziwożon nad wszelakim stworzeniem demonicznym”
autorstwo przypisywane dziwożonie Euzebii


Niespisany wciąż katechizm polskiego moczymordy głosi, że potomkowie Lecha z wielbłądami spokrewnieni nie są, toteż ciąży na nich obowiązek zalewania gardła najrozmaitszym świństwem o mocy od kilku procent wzwyż. Żadna mądrość ludowa nie wpadła jednak na to, na co siłą rzeczy musiał wpaść Roman: otóż martwy Polak, podobnie jak jego śmiertelny odpowiednik, również odczuwa potrzebę nawilżania swej wysuszonej gardzieli. Odkrycie to, jakże nowatorskie i przełomowe, zapoczątkowane zostało przez krążące po peryferiach topielczego umysłu pytanie: a co by było, gdyby?

Zanim jednak prawda wyszła na jaw, lub jak w przypadku amatorów etanolu – wypłynęła na wierzch, musiał Roman oddać się głębokim rozważaniom połączonym z czynnościami stricte praktycznymi. Miało to miejsce pewnej sierpniowej nocy, jednej z tych, co to dziewięć miesięcy później wzmagają ruch na porodówkach. Powietrze wypełniały słodko-kwaśne oddechy rozochoconych par. Jedna z nich gościła akurat nieopodal brzegu Smoły, co nie mogło umknąć uwadze Romana. Jednakże to nie kochankowie wzbudzili jego zainteresowanie, a butelka taniego wina, którą umilali sobie przerwy między kolejnymi etapami igraszek. Wino chłodziło się, dryfując samotnie po płyciźnie jeziora. Utopiec podpłynął bliżej epicentrum pożądania, bezdźwięcznie, niepostrzeżenie niczym radziecki szpieg, i korzystając z dłużącej się gry wstępnej, uprowadził opróżnioną do połowy butelkę z trunkiem. Była to jego pierwsza pośmiertna flaszka. Wbrew temu, czego się obawiał i czego był niemal pewien, wino nie traciło w ustach smaku — mało tego, czuł jak rozlewa mu się po ciele, udrażnia martwe żyły i przelewa przez nie znane, kojące ciepło.

Pierwsza flaszka wywołała efekt domina, pociągając za sobą kolejne. Roman, pełen wdzięczności za pośmiertny uśmiech losu, zaopatrywał się w alkohol, handlując z Irminą – uroczą, długonogą wiedźmą o jasnej jak mleko cerze, nieujarzmionym spojrzeniu kurwy oraz wieku, która od dobrych lat kilkunastu nie mieścił się w rozpiętości dwucyfrowego zapisu. Irmina dostarczała mu nad jezioro najrozmaitsze trunki: od czystego spirytusu z wątpliwych źródeł po luksusowe, zapieczętowane oryginalną akcyzą butelki trzydziestoletnich whisky. Mimo wrodzonej ciekawości, która stała się również pośmiertną, Roman wolał nie dociekać, z czego wynikała różnorodność serwowanego mu asortymentu. Prawdę mówiąc, liczyło się wyłącznie to, że za każdą butelkę, niezależnie od jej wieku, gatunku czy pochodzenia, płacił jedną i tą samą walutą – bilonem, który przesądni turyści zatapiali w głębinach Smoły w nadziei na szczęśliwe zakręcenie kołem własnej fortuny. Irminie nie wypadało nie korzystać z tej naiwności; przy pomocy najtańszych gazowych palników, a także kilku prostych sztuczek magicznych wytapiała z monet wszystkie co do joty życzenia, nie pomijając tych najbardziej trywialnych i nieprawdopodobnych. Następnie rozlewała je do odpowiednio opisanych fiolek, trzymając się zasady, by nie mieszać życzeń pozytywnych z ich negatywnymi odpowiednikami.

– Każde życzenie – tłumaczyła – naładowane jest dodatnio albo ujemnie. Kiedy prosisz, aby twoja krowa dawała więcej mleka niż krowa sąsiada, nadajesz swemu życzeniu ładunek dodatni. Kiedy jednak próbujesz zyskać przewagę nad sąsiadem, prosząc o śmierć jego krowy, wówczas życzenie twoje przyjmuje ładunek ujemny.

– Co się stanie, jeśli pomieszasz przeciwne ładunki? – zapytał Roman.

– To zależy – odparła – głównie od tego, ile ich ze sobą pomieszasz. To co zdążyłeś dla mnie zebrać, starczyłoby do wywołania wojny, aczkolwiek co najwyżej między kilkoma sąsiednimi wioskami. Trochę gwałtów, trochę ran kłutych, w tym może jakaś śmiertelna, i nic poza tym, żadnych fajerwerków. Niemniej jednak – dodała po chwili – nie ma takiej wojny, która by nie wybuchła za sprawą pomieszanych pragnień, kontrastujących ze sobą życzeń czy interesów o przeciwnych ładunkach.

– Chcesz przez to powiedzieć, że taki, powiedzmy, holokaust, to sprawka miedzianego bilonu?

Irmina uśmiechnęła się zagadkowo.

– Monety są zaledwie niewielkim odsetkiem przedmiotów, w których ludzie lokują swoje życzenia – odpowiedziała. – Choć prawdę mówiąc, swoje trzy grosze do tamtego konfliktu dołożyły. Zresztą musisz wiedzieć, że naziści wcale nie prowadzili wojny na polu bitwy.

– W takim razie gdzie ją prowadzili?

– Za kulisami – odpowiedziała. – O ile rozumiesz, co mam na myśli. Hitler pielęgnował zamiłowanie do magii równie silnie, co nienawiść do Żydów. Każda militarna potyczka z udziałem nazistów była przesądzona, jeszcze zanim którykolwiek z nich chwycił za karabin; broń stanowiła jedynie dopełnienie formalności, podpis pod wynegocjowanym już kontraktem. Uwierz, że gdyby Führer miał więcej oleju w głowie, wojna mogłaby potoczyć się inaczej. Posługując się magią trzeba mieć świadomość, że prócz pożytku, jaki może przynieść, bywa też mocno nieprzewidywalna. A o tym już Hitler nie pomyślał.

Roman zasłuchiwał się w opowieściach wiedźmy z nieukrywanym zapałem i to pomimo, iż niuanse historyczne nudziły go śmiertelnie na każdym szczeblu szkolnictwa. Ilekroć natrafiał na Irminę przy brzegu Smoły, czarowała go zasobami swej rozległej wiedzy, przejawiającej się w setkach, jeżeli nie tysiącach najróżniejszych anegdotek o tematyce dziejowej, z których każdą, bez wyjątku, opowiadała mu tylko jeden raz.

Ciepłe relacje pomiędzy wiedźmą a topielcem nie pozostały bez wpływu na przebieg interesów. Roman nabywał alkohol na zasadzie przyjacielskiej wymiany usług, przyjacielskiej do tego stopnia, że Irmina nie zostawiła go na lodzie nawet wtedy, gdy któregoś dnia fundusz miedzianych życzeń w jeziorze się wyczerpał. Odtąd zlecała mu odnajdywanie i zrywanie rozmaitych ziół oraz chwastów, które wykorzystywała później do sporządzania mikstur, eliksirów, czy choćby maseczek wygładzających zmarszczki.

Oprócz alkoholu przynosiła ze sobą również aktualne plotki z Tatarowic. Roman karmił się nimi z apetytem emeryta, czekającego na kolejną odsłonę ulubionej telenoweli rodem z boliwijskich willi i pałaców. Co prawda znał Tatarowiczan niemal wyłącznie z jej opowiadań, nie przeszkadzało mu to jednak w zabieraniu głosu w sprawie cnotliwości tutejszej płci pięknej, czy choćby kondycji finansowej „Mocnego Tatara”. Zdążył też wyrobić sobie opinię na temat urzędującego tu proboszcza, który walczył ze złem, doszukując się go w każdym zakamarku swojej parafii (trzeba tu nadmienić, iż z racji lewackich poglądów Romana opinia o duchownym nie należała bynajmniej do najpochlebniejszych).

Na tym etapie, niestety, rola czarownicy się kończyła. W przeciwieństwie do koleżanek po fachu, Irmina stroniła od alkoholu i mimo wielu próśb ze strony topielca nie miała zamiaru dotrzymywać mu towarzystwa przy kieliszku.

– Sześćdziesiąt pięć lat abstynencji do czegoś zobowiązuje, kochaniutki – odpowiedziała, kiedy po raz pierwszy żebrał o ten właśnie rodzaj towarzystwa. – Poza tym mój mąż nie byłby pewnie zachwycony, widząc mnie nad ranem zataczającą się i skacowaną. Wystarczy, że prawie każdą noc spędza samotnie, nafaszerowany końską dawką mikstur nasennych.

– Czyżbyś nie chciała, żeby czuł się zazdrosny o twoje nocne wycieczki? – zapytał Roman.

– Bingo – zachichotała. – Ostatnie, czego potrzebuję, to sceny
zazdrości. Uwierz, przerabiałam to wiele razy i wiem, że podobne ekscesy do niczego dobrego nie prowadzą.

– Boję się zapytać, dokąd zaprowadziły poprzedników twojego mężulka.

– I słusznie – odpowiedziała mu z uśmiechem. – Choć prawdę mówiąc, zabiłam spośród nich tylko jednego – twarz Irminy ani na moment nie zdradzała innych emocji aniżeli szczere rozbawienie. – Było to tak dawno temu, że ledwie pamiętam, jak wyglądał. Kupił mnie za kilka śmiesznych butelek bimbru, które opróżnił do spółki z moim ojcem w trakcie oświadczyn. Nasze małżeństwo nie trwało długo. Przerwałam je w chwili, gdy po raz pierwszy i ostatni odważył się podnieść na mnie rękę.

– Odcięłaś mu ją?

– Nie, otrułam go jadem kobry, który dostałam w prezencie ślubnym od matki. Miał sukinsyn szczęście, że wstrzyknęłam mu całą fiolkę i zdechł prawie natychmiast. Dziś nie stać by mnie było na takie marnotrawstwo.

– Wy, wiedźmy, jesteście w tych sprawach nadzwyczaj kreatywne – zakpił Roman. – Na pewno znalazłby się sposób, by i Robercika uśmiercić równie spektakularnie, a przy tym nie wydać na to złamanego grosza.

– Gdyby tylko zaczął za mną węszyć, sposób pewnie by się znalazł - wzruszyła ramionami. – Skoro wtedy się nie zawahałam, czemu miałabym zawahać się teraz?

Utopiec spojrzał na dziewczęce dłonie wiedźmy, nie wierząc, by były w stanie przyczynić się do czyjejkolwiek krzywdy. Znając jednak sinusoidalny temperament Irminy, nie śmiał poddawać jej zapewnień w wątpliwość.

– Póki co, bardziej przydaje mi się żywy – kontynuowała. – I lepiej niech tak zostanie. W końcu siódemka to szczęśliwa liczba, więc jako siódmy mąż może przyniesie mi coś więcej, niż tylko dyndającego ochoczo kutasa – zaśmiała się po raz kolejny. Urzekały Romana te krótkie chwile, kiedy kąciki jej ust oddalały się od siebie w rytmie trudnego do opanowania śmiechu. W poprzednim życiu zaprosiłby ją pewnie na drinka. Albo na czekoladę, skoro od ponad półwiecza pozostawała pod rygorem abstynencji. Choć równie dobrze mógłbym ją wziąć za kurwę zza wschodniej granicy i na starcie zapytać o cennik – przemknęło mu przez myśl. – Aczkolwiek pewnie bym się zawahał, wiedząc, iż mogłaby być moją praprababką.

Mimo najszczerszej sympatii względem Irminy, coraz częściej dopadało go pragnienie wyjścia poza obręb jej osoby i znalezienia alternatywy w postaci nowego towarzysza – kogoś, kto byłby w stanie wprowadzić w jego życiu po życiu nutkę urozmaicenia, a przy tym miałby na tyle głębokie gardło, by dzielić z Romanem zamiłowanie do nocnych pijatyk.

– Brakuje mi męskiej wątroby – wypalił jej któregoś razu.

– Mogę ci dać co najwyżej kocią – zaśmiała się. – Choć jeśli ładnie poprosisz, może poszukam ludzkiej. Podobno najlepiej smakuje z cebulką.

Utopiec zmarszczył brwi.

– Dobrze wiesz, co mam na myśli. Skoro za życia nie piłem do lustra,
czemu, do cholery, mam to robić po śmierci?

Wiedźma podniosła z ziemi kawałek postrzępionej kory, posypała go szczyptą suszonych ziół i puściła na wodzie jak papierową łódkę. Kiedy pstryknęła palcem, zerwał się wiatr, który zdmuchnął korę na głębszą część jeziora.

– Dobrze cię rozumiem – odparła po chwili.

– Czyżby?

– Nie od dzisiaj żyję wśród ludzi, więc wiem, czym jest samotność. Myślę – mówiła dalej – że mogłabym mieć dla ciebie idealnego współochlaptusa.

– Wampir?

Przytaknęła.

– Znasz moje zdanie na ich temat.

– Zawsze pozostaje ci towarzystwo Euzebii.

Wzdrygnął się na sam dźwięk tego imienia.

– Ostatecznie mógłbym się przyjrzeć twojemu kandydatowi – powiedział, siląc się na groteskowy uśmiech.

– W takim razie przyślę go jutro do ciebie.

Kawałek drewna coraz bardziej oddalał się od brzegu. Co ona kombinuje?

– Mam po to popłynąć? – zapytał Roman.

– Nie, dla własnego dobra zostań tutaj.

Gdzieś z oddali doszedł do nich chóralny rechot żab. Roman chciał zapytać Irminę, co ma na myśli, powołując się na jego dobro, lecz wiedźma, przyłożywszy palce do ust, dała mu do zrozumienia, by wstrzymał się na chwilę z jakimikolwiek pytaniami. Po kilku minutach sama przerwała ciszę.

– Zastanawiałeś się kiedyś, w czym tak naprawdę tkwi siła demona? – zapytała.

A więc nie skończy się dziś na rozmowach o samotności martwego pijaka.

Pokiwał przecząco głową.

– W strachu – kontynuowała. – W strachu, jaki potrafi wzbudzić w człowieku.

– Sugerujesz, że powinienem wyjść na wieś i popukać w okna, żeby udowodnić swoją wartość?

– Nie w tym rzecz, głuptasie – Irmina postukała się w czoło, a jej dziewczęcy śmiech rozniósł się po okolicy. – Chodzi mi bardziej o to, że współcześni ludzie żyją w strachu nie przed nami, ale przed sobą nawzajem. To trochę przykre, jeżeli spojrzysz na rolę, jaką odgrywaliśmy dotąd w ich historii. Którego wydarzenia byś nie przywołał, zawsze towarzyszył mu jakiś demon. A dzisiaj? Dzisiaj to ludzie mają w sobie więcej z demona niż my. Sami sobie robią piekiełko, więc wypchnęli nas na margines, gdzie trwamy w przytłaczającym letargu, nabierając coraz więcej cech, którymi pierwotnie charakteryzowali się właśnie ludzie. Nie podoba mi się ta zamiana ról.

– Nie zapominaj, że część z nas także była kiedyś ludźmi – zasugerował Roman. – Poza tym wciąż chyba mamy jakąś tam władzę nad ich życiem – dodał. Czuł się lekko zakłopotany, mówiąc o gatunku ludzkim jak o czymś, co jego samego już nie dotyczyło.

Twarz wiedźmy posmutniała.

– Wieczności by ci nie starczyło, żeby zdziałać tyle, ile czasem potrafi jeden śmiertelny polityk. Zresztą, co rozumiesz przez władanie czyimś życiem? Chcesz je odbierać? Proszę bardzo. Musisz jednak wiedzieć, że dla wielu ludzi jest to dziś nie kara, ale akt łaski. Co więcej, oni po tę łaskę coraz częściej sięgają sami. Na tej płaszczyźnie również nie potrzeba im demonów, zmor, czy innych czarownic. Prawda jest taka – westchnęła Irmina – że litują się nad nami wyłącznie kiepscy pisarze i jeszcze gorsi scenarzyści.

Roman poklepał ją po ramieniu.

– Na pewno nie jest tak tragicznie, jak mówisz – powiedział.

– Tak sądzisz? – ton jej głosu stał się ostrzejszy. – W takim razie nic nie wiesz.

I zerwała się do biegu. Roman, wyraźnie tym zaskoczony, usiłował w nagłym odruchu zagrodzić jej drogę, lecz wiedźma, szybka i zwinna jak polujący gepard, przemknęła z łatwością pod jego ramieniem. Pobiegła wzdłuż brzegu. Przez krótką chwilę nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć; wpadł w osłupienie, z którego otrząsnęło go dopiero donośne wołanie Irminy.

– No dalej! – krzyczała zza jego pleców.

Odwróciwszy się spostrzegł, iż wiedźma, w przeciągu kilku ledwie sekund, oddaliła się od niego na odległość jakichś dziewięćdziesięciu metrów. Nie mając w zanadrzu nic lepszego, pokiwał głową z bezradności i ruszył w jej kierunku. Truchtał przy tym pokracznie, przeklinając wszystkie znane mu i nieznane czarownice. Irmina, niewzruszona ułomnością topielca, przyspieszała za każdym razem, gdy choć trochę się do niej zbliżał. W którymś momencie jednak przystanęła. Przybrzeżna woda obmywała jej stopy. Już mi nie uciekniesz – pomyślał Roman. Chwilę potem był już pod powierzchnią Smoły. – Teraz możemy się ścigać jak równy z równym.
Gdy wyłonił głowę spod powierzchni, stała nadal w tym samym miejscu – odwrócona plecami do jeziora i sztywna niczym wbity w ziemię pal. Przez krótką chwilę zastygł wzrokiem na sukience, która ocierała się o jej skórę z każdym tchnieniem wiatru. Niewiele myśląc, popłynął w kierunku brzegu, próbując za wszelką cenę nie zwrócić na siebie uwagi. Wynurzywszy się ponownie, miał ją przed sobą niemal na wyciągnięcie ręki. Mam cię – pomyślał. Plan topielca skupiał się na pochwyceniu Irminy za łydki, co w dalszej kolejności skutkować miało jej niechybnym upadkiem. Praktyka jednak błyskawicznie zweryfikowała wartość podjętych zamierzeń. Wiedźma bowiem, przeczuwając niejako czas i kierunek nadchodzącego, lub ściślej rzecz ujmując – nadlatującego zagrożenia, w ostatniej chwili usunęła się na bok, czym skazała Romana na mało przyjemne lądowanie facjatą na zbrukanym od ptasich gówienek podłożu. Stamtąd mógł już tylko biernie zerkać, jak Irmina zatapia w piasku swe dłonie i ginie w wydrążonych przez nie otworach, wessana przez jądro Ziemi lub inne wewnątrzplanetarne cholerstwo. Słysząc w oddali tupotanie stóp o drewno wywnioskował, jakoby przeniosła się na kładkę – tę samą, z której on, jeszcze jako człowiek, zsunął się do paszczy jeziora na kilkadziesiąt sekund przed swoim wzaświatpójściem.

Wtem, ni stąd, ni zowąd, dźwięk zamarł, jakby ktoś nagle przeciął taśmę magnetofonową ze zbiorem wszystkich odgłosów świata.

Romanowi w ułamku sekundy stanął przed oczami obraz roztrzaskiwanego lustra wody, Irmina jednak, jak się okazało, nie miała zamiaru skakać. Stała na krańcu kładki z uniesionymi w górę dłońmi. Widząc, że utopiec zbliża się do niej, trzykrotnie przyklasnęła. W miejscu, gdzie znajdował się teraz dryfujący kawałek kory, Roman dostrzegł niewielki wir, który z każdą sekundą przybierał na sile, kręcąc korą coraz szybciej i gwałtowniej. Kiedy klasnęła po raz kolejny, z wirującej spirali wystrzelił ku niebu jakiś obiekt, świsnął nad łbem utopca i nie wiadomo kiedy znalazł się w rękach Irminy.

– To na jutrzejszy obiad – krzyknęła, zaciskając pięść na płetwie ogonowej dorodnego szczupaka. Ryba zwisała bezwładnie. Też bym pewnie zdechł po takim locie – przeszło mu przez myśl, lecz rychło sobie uprzytomnił, że przecież zdechły już jest i to bynajmniej nie od dzisiaj.

Czarownica odłożyła szczupaka za siebie, spokojna o to, że ryba nie zechce wziąć płetw za pas i nie czmychnie z powrotem do jeziora.
Następnie usiadła na skraju kładki i zanurzywszy w wodzie oprószone piaskiem stopy, kołysała nimi z radosną powtarzalnością małego dziecka. Nawet nie drgnęła, kiedy Roman otarł głową o jej pięty.

– Imponująca sztuczka – odparł tonem wprawnego szydercy. Wdrapał się na kładkę i usiadł obok Irminy.

– Wiem o tym, kochanieńki – odpowiedziała – Mogłabym pokazać ci więcej, znacznie więcej, a i tak bym nie narobiła nawet części ambarasu, jaki przez niecałe sto lat zdążyli tu narobić ludzie. Takich jak ten – wskazała dłonią na martwą rybę – jeszcze nie tak dawno pływało tu całe mnóstwo. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, czemu dzisiaj jest inaczej.

– I to właśnie chciałaś mi pokazać? – bruzdy na twarzy Romana zdawały się eksponować jego poirytowanie. – Połów szczupaka na przestrzeni dziejów?

– Już ci mówiłam, że ryba jest na obiad.

– To o co chodzi z całym tym przedstawieniem?

– Chciałam ci jedynie uzmysłowić, że w nas, istotach demonicznych, wciąż tkwią ogromne pokłady pradawnej siły. Musimy się trzymać razem, Romanie – powiedziała – bo tylko razem jesteśmy w stanie przywrócić odwieczny porządek rzeczy. W którymś momencie – ciągnęła dalej – nie wiadomo kiedy i za czyją aprobatą, wyparowała nam z głów prawda o naszej naturze, prawda o tym, do czego zostaliśmy powołani i kim tak naprawdę jesteśmy. Wyrzekliśmy się własnej tożsamości oraz tradycji, jaka towarzyszyła demonom od zarania dziejów. W ciągu zaledwie kilku wieków zaliczyliśmy stromy zjazd, od panów i władców nocy do niewiele znaczących figur, w które, na dobrą sprawę, nikt dzisiaj nie wierzy. Taka czarownica jak ja była jeszcze do niedawna kimś, o kim ludzie bali się wspomnieć nawet półsłówkiem. I choć niejedna z nas zapłaciła za to najwyższą cenę, nigdy później nie zależało od czarownic tak wiele, jak wówczas – w wiekach, które niesłusznie nazywa się dziś ciemnymi wyłącznie ze względu na panującą wśród ludzi głupotę.

Roman zaśmiał się szyderczo.

– Mam wrażenie, że gdzieś już to wszystko słyszałem – odparł. – Zupełnie jakby przemawiał przez ciebie ten kacap Vlad. Wiedziałem, że obcowanie z wampirami prędzej czy później odbije się na kondycji twoich szarych komórek.

Wtem dłonie Irminy oderwały się od drewnianego podłoża kładki, kreśląc w powietrzu dwie nachodzące na siebie obręcze. Gdy posypała je proszkiem wyciągniętym z lewej kieszeni swej sukienki, buchnęły jaskrawożółtym płomieniem, który zaraz zmienił barwę na błękitną po wysypaniu nań zawartości kieszeni prawej. Roman, wystraszony tym i zaskoczony niczym polski drogowiec u progu zimy, wzdrygnął się gwałtownie, a potem spadł do wody, zupełnie jak w owej chwili, kiedy żegnał się z życiem w stanie permanentnego nawalenia. Widok spłoszonego topielca okazał się na tyle zabawny, że wywołał u wiedźmy silny atak rozbawienia. Romanowi jednak wcale do śmiechu nie było, o czym świadczyć miał grymas złości na jego martwym, obrzękłym obliczu.

– Spokojnie – powiedziała Irmina, tłumiąc śmiech z najwyższym wysiłkiem. – To tylko ogień, kochaniutki. Na dodatek nieprawdziwy, więc tym bardziej nie masz się czego bać. Nie wiedziałam, że taki z ciebie strachliwy demon.

– Nie ma takiej rzeczy, której bym się bał – skłamał nadąsany topielec. – Gdybyś spędzała pod wodą całe dnie, zareagowałabyś podobnie. Zresztą, co miał znaczyć ten numer z ogniem? Bo zakładam, że nie miałaś zamiaru mnie spalić...

– Jakże bym mogła – odpowiedziała z udawaną powagą na twarzy. – Posłuchaj — wiem, co łączy cię z tym miejscem.

– Naprawdę? – głos Romana coraz głębiej zanurzał się w ironii. – Jak długo zajęło ci zdobywanie tej wiedzy? Myślałem, że jako staruszka masz demonologię w jednym palcu, a tu taka niespodzianka. Chętnie uzupełnię luki w twoim wykształceniu. Zacznijmy od tego, że topielca łączy z wodą zasra...

– Nie mówię o Smole – przerwała mu stanowczo. – Chodzi mi o kładkę.

Zanim słowa te przebiły się przez martwą błonę bębenkową topielca, ten zdążył już ponownie wspiąć się na drewnianą konstrukcję i usadowić swój tyłek obok tyłka Irminy. Nie od razu zrozumiał, co wiedźma ma na myśli, kiedy jednak pojął to, owo i jeszcze trochę, odpowiedział jej wymownym spuszczeniem wzroku na tę cząstkę jeziora, na którą ściekała akurat woda z jego stóp. Na próżno szukał właściwych dla tej chwili frazesów.

– Istnieją miejsca – kontynuowała tymczasem Irmina – gdzie człowiek, niezależnie od własnej woli, rozstaje się z pierwiastkiem samego siebie. Pierwiastek taki to nic innego, jak czarna skrzynka, umożliwiająca odczyt zarejestrowanego zapisu, o ile tylko ma się elementarną wiedzę, jak podobne zapisy odszyfrowywać. Tego typu zjawiska powstają dzięki mocy duchowej konkretnego przeżycia; im bardziej człowiek odczuwa daną sytuację, dajmy na to – pierwszy popełniony mord, tym silniejszy tworzy się zapis tej chwili. A tak się składa, że siedzimy oboje tutaj, w miejscu, gdzie brałeś do płuc ostatnie hausty powietrza, nim pochłonęła cię Smoła. Śmierć jest jednym z najsilniejszych doświadczeń dla człowieka, szczególnie wtedy, gdy ginie on niespodziewanie, w sposób, który ludzie zwykli określać mianem tragicznego; to doświadczenie na tyle traumatyczne, że może przyczynić się do wytworzenia zapisu zawierającego calusieńką historię życia umarłego, począwszy od chwili narodzin, a skończywszy na ostatnim uderzeniu serca. Innymi słowy, zostawiłeś tu swoją biografię, Romanie. Szczegółową i drobiazgową biografię.

– Której, rzecz jasna, nie omieszkałaś dokładnie przestudiować – uzupełnił Roman. Wścibska małpa.

– W końcu miałam na to prawie dziesięć lat – odpowiedziała z wymalowanym na twarzy wyrazem satysfakcji. – Nie często zdarza się znajdować tak wyrazisty, kompletny zapis. Problem tkwi przede wszystkim w tym, aby wiedzieć, gdzie szukać. W twoim przypadku ograniczeniem była wyłącznie przestrzeń jeziora, co wbrew pozorom znacznie ułatwiło sprawę. Tych czarnych skrzynek jest tak naprawdę cała masa, tyle tylko, że większość z nich dotyczy jakichś mało znaczących pierdół, jak choćby narodziny dziecka czy też pierwsze doświadczenia seksualne nastolatków. Zapisy wywołane przez śmierć, szczególnie zaś takie, które zawierają w sobie całe życie denata, są rzadkością, mimo iż każdy przecież wcześniej czy później umiera.

Roman zorientował się, że słucha jej słów z opadniętą żuchwą.

– Ta kwoka Euzebia miała rację – odparł, wpatrując się w lustro jeziora. Rogal księżyca osiadł odbiciem na wodzie, co stało się dla Romana wygodnym pretekstem, by nie kierować wzroku na oczy Irminy. W końcu mogła znać jego najbardziej wstydliwe sekrety, a tych nazbierał za życia co niemiara. – Muszę się jeszcze wiele nauczyć, zanim choć trochę pojmę, o co tutaj biega.

Uśmiech wrócił ponownie na twarz wiedźmy.

– Masz na to całą wieczność – odparła. – Tak czy owak, nie mówię ci tego wszystkiego bez powodu. Spójrz – skierowała palec w kierunku obręczy, które nie przestawały płonąć ponad ich głowami. We wnętrzu okręgów trwała właśnie projekcja. Był to, zdaniem Romana, wyjątkowo prymitywny, a co za tym idzie – mało czytelny sposób przekazu. Na obrazie jednak dało się dostrzec konkretne kształty i figury, tak że Roman nie miał najmniejszych wątpliwości, kiedy na planie centralnym projekcji pojawiła się osoba, łudząco podobna do niego samego.

– Jasny gwint – szepnął.

Kurwa mać – pomyślał.

Na zaimprowizowanym ekranie szczupły, wysoki brunet z włosami zaczesanymi do tyłu i „Klubowym” bez filtra między wargami, podrabiał w indeksie podpisy wykładowców, którzy nie okazali się na tyle wyrozumiali, by zaliczyć mu wykładane przez siebie przedmioty.

– Widzę, że znasz już początek końca mojej prawniczej kariery – odezwał się Roman, nie mogąc oderwać oczu od swego młodocianego wizerunku. Nie myślałem, że kiedykolwiek jeszcze będę mógł spojrzeć na siebie z tej perspektywy. – No cóż – ciągnął dalej. – Kiedy bogaty, bezdzietny stryj pokłada w tobie spore nadzieje, co przekłada się na finansowanie twoich studiów, głupio jest mu pokazać kolumnę dwój w indeksie. Mógłbym, rzecz jasna, być względem stryja uczciwy, chodzić na wykłady i zaliczać egzamin po egzaminie, miałem wtedy jednak pomysł na swój biznes i pieniądze z kieszeni wuja przeznaczałem właśnie na rozkręcenie interesu. Ale o tym pewnie już wiesz.

– Przebieranie się za kanara i wypisywanie mandatów z numerem własnego konta to rzeczywiście świetny pomysł na biznes – odpowiedziała sarkastycznie Irmina, a słowom jej wtórował obraz wewnątrz okręgów. – Choć to i tak lepsze niż fikcyjny ożenek z Ormianką, nie wspominając o sprzedawaniu leczniczych maści w Licheniu i pod Jasną Górą.

Roman skrzywił się na widok następujących po sobie ujęć.

– Chcesz się pobawić ze mną w rachunek sumienia?

– Bynajmniej. Jedyne czego pragnę, to uświadomić ci, jak bardzo nienawidzisz tamtego świata i jak bardzo chciałbyś się na nim odegrać.

– A więc miałem rację, mówiąc, że Vlad...

– Vlad to tylko pionek – przerwała utopcowi. – Jedynym, czego nie można mu odmówić, jest posłuch wśród większości wampirów. Za tym jednak na dobrą sprawę nie kryje się nic, co w dalszej perspektywie mogłoby cokolwiek zmienić. Ot, gołosłowna gadka, której znacznie bliżej do romantycznych liryków aniżeli porządnej, efektywnej propagandy. Ktoś musi wreszcie pchnąć ten wózek do przodu.

– Rozumiem, że tym kimś jesteś ty.

– Tylko po części – rzuciła powściągliwie. – Moja rola ogranicza się w tej chwili do przeciągnięcia cię na naszą stronę.

– Zaraz, zaraz – Roman spojrzał na nią z podejrzliwością. – Czegoś tutaj nie rozumiem. Po pierwsze, do czego w ogóle miałbym wam się przydać? Nie zwykłem wtykać swoich grabek do tej piaskownicy. Wegetuję w wodach Smoły, nikomu nie wadząc i prawdę powiedziawszy, dopóki mam pełną butelkę, taki stan rzeczy jak najbardziej mi odpowiada. Po drugie – ciągnął dalej – rozumiem waszą frustrację, ale czy to nie głupie zaczynać rewolucję wagi tak ciężkiej jak ta od pipidówy pokroju Tatarowic?

– Pozwól, że odpowiem ci na twoje pytania zaczynając od końca. Otóż, nie planujemy nawracać całego świata, choćby dlatego, że część z nas ograniczona jest miejscem, które strzeże i od którego nie może się zanadto oddalać. Pozostaje też kwestia czasu. Za dnia prawie każdy demon jest nie mniej bezbronny niż noworodek pozostawiony na pastwę losu. A czarownice, nawet z pomocą swoich męskich vis-à-vis, to wciąż za mało, by rozpętać, jak to trafnie ująłeś – rewolucję, która wykraczałaby zasięgiem poza okolice Tatarowic. W tym wypadku możemy jedynie posłużyć jako inspiracja dla innych regionów Polski i świata.

Co do pytania numer jeden – już zdążyłeś nam się przysłużyć, kochanieńki, choćby przez wzbogacenie naszego arsenału o tych kilka kilo miedziaków z ludzkimi życzeniami. Bądź pewien, że zostaną wykorzystane w słusznej sprawie już niebawem. I tutaj właśnie dochodzimy do momentu, w którym możesz nam pomóc po raz kolejny. Za równiutkie dwa tygodnie, w sobotę, rozstawią nad Smołą rzędy budek oraz straganów, by tutejszy motłoch mógł obżerać się szczupakiem i zakrapiać go hektolitrami alkoholu po sam świt. Na tę noc właśnie zaplanowaliśmy naszą „Godzinę W”, dlatego dobrze by było mieć po swojej stronie gospodarza tego terenu.

– Zanim rozwścieczę cię odmową, mogę zadać jeszcze jedno pytanie?

Nie zareagowała. Roman nie zrażał się tym, uznając ciszę jako wystarczający powód do tego, by mówić dalej.

– Jeżeli tak ci wadzi obecna dominacja ludzi, to dlaczego sypiasz z nimi od ponad stu lat? Czyżby w łóżku nie byli tak irytujący, jak poza nim?

Tym razem zdołał ją rozbawić.

– Byłbyś dla mnie naprawdę niezłym mężem – powiedziała. – W skórze topielca jednak nie nadajesz się nawet jako organiczny wibrator. Musisz wiedzieć, że czarownice również mają swoje potrzeby, a te może zaspokoić jedynie ktoś podobny do nas pod względem anatomii. Człowiek pasuje tu jak ulał. Poza tym rola kury domowej to doskonała okazja na pośredniczenie między oboma światami, nie sądzisz?

A więc wszystko jasne: cała ta jej uczynność, symulowany altruizm, w którym utwierdzała mnie przez wiele lat – za wszystkim stał jasno postawiony cel. A ja niby mam być częścią tych ich rozgrywek. Niedoczekanie wasze...

– Skoro mam już to, o co prosiłem, winien jestem określić oficjalne stanowisko w kwestii mojego udziału w waszych chorych manewrach. Otóż — zechciejcie z łaski swojej odpierdolić się ode mnie i to raz na zawsze. W przeciwnym wypadku odstąpię nieco miejsca pod wodą jakiejś uroczej czarownicy, co przypomni wam dobitnie sielankowość czasów, za którymi tak tęsknicie.

Spojrzawszy na lica wiedźmy, można było odnieść wrażenie, iż gotowa jest w każdej chwili eksplodować z siłą tak potężną, że o Hiroszimie i Nagasaki zaczęto by mówić jak o średnio ambitnym pierdnięciu.

– Już ja ci pokażę – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Takiego niewdzięcznika jak ty nie poznałam w całym swoim życiu. Gorzko tego pożałujesz, Romanie.

Utopiec pogroził jej palcem, jakby dawał sygnał dziecku, które opiera się przed kolejną łyżeczką warzywnej papki.

– Zapominasz się, kotku – powiedział, parodiując ostentacyjnie jej dykcję. – Czyżbyś nie pamiętała, że z nas dwojga tylko ty jesteś w tym momencie śmiertelna? – uśmiechnął się, choć uśmiech zupełnie nie pasował do jego trupiej twarzy. – Może jeszcze spróbujesz mnie
utopić?

– Nie, po prostu zostawię cię sobie samemu – odpowiedziała, próbując zapanować nad złością rozrywającą jej ciało od wewnątrz.
Roman prychnął pogardliwie i na tym skończyła się ich konwersacja.

– Wczorajsza wódka miała podwójną akcyzę! – krzyknął jej na odchodne, gdy oddalała się od kładki ciężkim krokiem urażonej damy. Trzymała w dłoni złowionego szczupaka, którym wywijała w tę i we w tę z taką złością, że byłby niechybnie zdechł, gdyby tylko podarowano mu kolejne życie.

Roman przypomniał sobie naraz noc swojej śmierci, a właściwie postać świeżo upieczonej szwagierki Tadeusza, która opuszczała obszar Smoły, stawiając niemal identyczne kroki.

Nie ulegało wątpliwości, że to odejście również zwiastowało kłopoty.
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#2
No no. To się narobiło. A co się narobi dopiero teraz! No no no. Umieram z ciekawości.

Tekst na sześć z plusem. Dzieło zupełnie tu nie pasujące. Powinno iść raczej do wydawnictwa, nie na łamy takiego tam byle forum - nie urażając nikogo;] My to żółte dzioby, a ty, stary, piszesz już jak... jak stary. Bezczelność. Z potknięć to ja ci mogę wyliczyć cały ich szereg, a jakżę, nie myśl sobie! Jako że mi się jednak nie chce, a przy tym nie raczyłeś uczynić ani jednego, nie będę się bawił w matkę miłosierdzia, nie pomogę ci i ich nie wytknę, o, takiego! Zapomnij. Zrób czasem jakiegoś babola, wyłóż się solidarnie na jakim jednym urywku, przynudź coś, coś tam sknoć, coś odsmaż przypalajac, a pogadamy. Jesteś za dobry, grzech śmiertelny. Nie lubię cię Angel Dowiem się gdzie mieszkasz i spalę ci miasto, zobaczysz.

Ile masz już tych rozdziałów, bidoku?
Odpowiedz
#3
Pięć i pół ledwie Sad licencjat mam jeszcze do napisania, a czas niestety mi w tym nie pomaga.

Tak czy owak, bardzo dziękuję za przeczytanie i liczę na miłosierdzie na raz następny Smile
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#4
Cytat:Wiedźma Marycha
szła do Jędrycha,
a ja jej – jeb!
przez pusty łeb,
niech suka zdycha!

Dobre to Tongue

Cytat:otóż martwy Polak, podobnie jak jego śmiertelny odpowiednik,

Trochę źle dopasowane. Skoro użyłeś najpierw słowa martwy, to chociaż śmiertelny sensu nie zaburza, to jednak nie pasuje. Bo wydźwięk ma taki sam jak poprzednik, więc pierwsze skojarzenie idzie: "Skoro ten Polak jest martwy, to dlaczego jego odpowiednik też jest opisany związanie ze śmiercią?". Lepiej było dodać zwykłe "żywy".

Cytat:Prawdę mówiąc, liczyło się wyłącznie to

Niepotrzebny przecinek.

Cytat:– Chcesz przez to powiedzieć, że taki, powiedzmy, holokaust,

Za dużo przecinków w jednym zdaniu źle wpływa na komfort czytania. Należałoby wyrzucić "powiedzmy".

Cytat:że ledwie pamiętam, jak wyglądał

Również tutaj niepotrzebne było stosowanie przecinka.


Bardzo fajne opowiadanko. Dobrze się czyta, fajnie wymyśleni bohaterzy. Trochę filozoficznych przemyśleń dodaje temu uroku. Tylko jedno mnie w tym opowiadaniu boli, że kończy się tak na niczym. Żadnego morału, żadnego końca, jakby pozostawiony w połowie. Za to niestety tylko 3.5/5.


Cytat:że litują się nad nami wyłącznie kiepscy pisarze i jeszcze gorsi scenarzyści.

Czyżby mała, humorystyczna aluzja do autora? Tongue
Odpowiedz
#5
Cytat:Tylko jedno mnie w tym opowiadaniu boli, że kończy się tak na niczym. Żadnego morału, żadnego końca, jakby pozostawiony w połowie. Za to niestety tylko 3.5/5.

To tylko rozdział powieści, nie opowiadanko Smile Niemniej jednak dzięki wielkie za przeczytanie i podzielenie się spostrzeżeniami.
Pozdrawiam!
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#6
"nieujarzmione spojrzenie kurwy" brzmi co najmniej dziwacznie, ale pomijając to, napisane bardzo fajnie.
Ale... to jest cały rozdział? Serio? Trochę mało się dzieje, praktycznie to sam dialog, ale napisany w sposób wciągający, zabawny, a utopiony amator procentów wzbudza sympatię, czarownica jak dla mnie mogłaby być bardziej wyrazista, ale może moje wrażenie "małowyrazistości" bierze się stąd, że czytam tylko fragment. Zabrakło mi też odrobiny opisów, dosłownie odrobiny, żeby tak "widzieć", jak oni rozmawiają. Ogólne wrażenie bardzo pozytywne, trafia do mnie to poczucie humoru. Zamach na ludzkość i odzyskiwanie utraconej pozycji przed duszki i demony - jak najbardziej, jestem za i czekam, aż zacznie się dziać, o ile opublikujesz dalszy ciąg.
Odpowiedz
#7
Jeśli to ma być część większej całości, to przydałoby się trochę więcej opisów. W miejscach, w których masz opisy, są one bardzo udane, a wysoki poziom trzymasz cały czas.
Jest też kilka smakowitych kąsków. Ot, choćby taki:

Cytat:– Jasny gwint – szepnął.

Kurwa mać – pomyślał.

Przez cały tekst przeleciałem bez większych problemów, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ta wiedźma za dużo papla. Więc miejscami robiło się nudnawo. Gdybyś wzbogacił wszystko o dodatkowe opisy, to wtedy całość sprawiałaby wrażenie kompletnego. Tymczasem przypomina mi to strukturą "Świat Zofii", ale tam taka sytuacja była usprawiedliwiona, bo całość miała charakter edukacyjny.
Poza tym wszystko jest naprawdę atrakcyjnie podane i zapowiada się ciekawie, choć jak pojawiła się wzmianka o wampirze, to się skrzywiłem z niesmakiem, bo za takimi klimatami nie przepadam. Ale to już mój problem Wink
4/5
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości