Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Epicentrum
#1
Opowiadanie wyciągnięte z ciemnych czeluści mojej komputerowej szuflady. Domagało się światła dziennego, jak narkoman kolejnej działki, więc postanowiłam pokazać je Wam (moja mama już je czytała) Big Grin


W ciemności dało się słyszeć czyjś głośny śmiech; przechodnie chodzili w tę i z powrotem, nie zwracając uwagi na odgłosy dobiegające z wnętrza mijanego budynku. Ogromny gmach laboratorium spowijała mgła. Ludzie spiesząc się, krzyczeli coś do kogoś; jakiś pijaczyna zasnął obok hydrantu; kobieta uciekała, śmiejąc się, przed wysokim mężczyzną w garniturze; z pubu naprzeciwko wyszła grupa młodych ludzi; krótko: Nowy Jork tętnił życiem.
A w mrocznych czeluściach budynku czaiło się zło. Nikt nie przypuszczał, ze w tak bardzo cenionym laboratorium zdarzy się coś tak nieprzewidywalnego.
Doktor Vess, człowiek sukcesu, wybitny profesor, naukowiec i absolwent takich uczelni jak Yale czy Harvard, po długim- bardzo długim- czasie w końcu odkrył szczepionkę na raka i chciał ogłosić swoje zwycięstwo nad śmiercią. Pragnął, żeby cały świat poznał jego wielkość, ale zanim to uczyni, będzie musiał przeprowadzić jeszcze kilka badań, na trochę większą skalę. Nie na szczurach, na… ludziach. Usłyszał windę. Po chwili dostrzegł zaciekawione spojrzenia przybyłych . Dwójka dorosłych, zapewne rodziców oraz około dziesięcioletni chłopiec.
- Ach! To na pewno moje szczu… pacjenci - doktor wsunął głębiej okulary na nos.- To wspaniale, że jesteście tak szybko. Chodźcie już, chodźcie…
Doktor zaprowadził Phila, Kate i Matta Raymondsów do głównej sali. Kazał im wejść do przeszkolonego pomieszczenia. Całej trójce podał szczepionkę z wirusem, choć wiedział, że chorują tylko matka i syn, a w dodatku jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
Godzinę później, kiedy już zapisał wszystkie potrzebne dane, obserwował zmiany w zachowaniu rodziny.
Jako pierwszy na szczepionkę zareagował obiekt numer trzy, czyli dziesięciolatek. Rodzina była podłączona do tajemniczej aparatury, więc kiedy chłopiec położył się na kanapie umieszonej w kabinie, na ekranie komputera gwałtownie zamigotał czerwony prostokącik, określający temperaturę pacjentów. Dziesięciolatek miał gorączkę w wysokości 45°C. Umierał. Doktor to wiedział. Rodzice chłopca podbiegli do niego. Zaczęli nim potrząsać, to właśnie wtedy matka w impulsywnych drgawkach upadla na ziemię obok syna.
Ojciec chwycił się za głowę, był przerażony. Spojrzał nienawistnie na doktora, po czym podszedł do szyby i zaczął coś krzyczeć. Coś, czego Vess nie mógł usłyszeć przez dźwiękoszczelne szkło. Spojrzał na monitor w momencie, kiedy wszystkie kolory z części opisującej stan chłopca spokojnie wygasły. Profesor popatrzył w oczy mężczyźnie i pokręcił powoli głową. Przez moment zrobiło mu się przykro z powodu śmierci dziesięciolatka, ale szybko odsunął te uczucia na bok. Musi trzymać fason, pozwoli sobie przemyśleć swoje uczynki - te dobre i te złe - gdy już będzie po wszystkim.
Kiedy znów przyjrzał się aparaturze, wyczytał z niej, ze matka miała 46,5°C, czyli brakowały jej niespełna cztery stopnie do osiągniecia stanu krytycznego. Mężczyzna ukląkł obok żony i szeptał jej coś do ucha. Gorączka szybko wzrastała, bo pół minuty później wszystkie czynności życiowe kobiety - i te na komputerze, i te w niej samej - wygasły.
Doktor Vess był zawiedziony. Na szczury działała! Profesor szybko się otrząsnął. Niepowodzenia to norma. Będzie musiał jedynie pamiętać, aby zadzwonić po grabarza. Sprawdził, czy kamera dobrze działa, po czym poszedł do laboratorium badawczego. Tam przyjrzał się uważniej szczurowi, któremu podał najnowszą szczepionkę. Nie wykazywał żadnych szczególnych zmian od ostatniej kontroli. Biegał po klatce, rozsypując trociny. Nie miał podwyższonej temperatury, choć w jego żyłach płynęła ta sama szczepionka, co u pacjentów doktora. Może dla człowieka obliczył zbyt niską dawkę serum.
Vess nalał do szklanki trochę szkockiej, wypił i pomyślał, że kocha ten rozgrzewający całą klatkę piersiową trunek. Usiadł w fotelu zrezygnowany, nie wiedział, co było przyczyną jego porażki. Będzie musiał zaczynać całą pracę od początku. A był pewny, że wszystko się uda! Nagle przed oczami stanął mu obraz jego siedmioletniego synka, który uwielbiał komiksy. Czasem, dla żartu Danny nazywał profesora „Supermanem laboratorium”. Nie było nic złego w czytaniu komiksów przez dzieciaka, dopóki nie wydarzenie sprzed kilku miesięcy. Pewnego wieczoru, gdy Vess czytał swojemu synowi o najnowszych odkryciach technologicznych chłopiec, zapytał:
- Tato? Wiesz, co chciałbym dostać na urodziny?
- Nie, chłopie, nie wiem. Co byś chciał?
- Najprawdziwszego zombie. Zrobisz mi takiego w swoim laboratorium?
- Zombie, a cóż to takiego?
- Jak to, tato, nie wiesz? – Vess pokręcił głową. – No, to taki człowiek, który umarł, a potem zmartwychwstał i pożera innych ludzi. Fajna sprawa, co?
- I do czego ci taki truposz?
- Do straszenia kolegów i do... - zająknął się – …żeby udowodnić takiej jednej koleżance, że komiksy nie kłamią. Zrobisz dla mnie zombie? Proszę cię, tato, to moje największe marzenie.
Otrząsnął się z tych wspomnień, wrócił na ziemię. Nie był pewny, co ma ze sobą zrobić, więc zniecierpliwiony dłużej nie usiedział w fotelu. Postanowił, że pójdzie sprawdzić, jak się sprawy mają ze zdrowiem mężczyzny. Podnosił się już z miejsca, kiedy usłyszał jakiś hałas. Może to właśnie ostatni z moich żyjących pacjentów zemdlał pomyślał doktor.
Już miał iść to sprawdzić, lecz mężczyzna głośno krzyknął. Profesor bardzo się zaniepokoił, gdyż nie powinien słyszeć tego krzyku, nie powinien słyszeć nawet tego, że coś (lub ktoś) się przewróciło. Przerażony Vess poszedł sprawdzić przyczynę hałasu. Kiedy dotarł na miejsce, to, co ujrzał, sprawiło, że złapał się za serce. Nie wiedział, co myśleć o tej sytuacji. Co to w ogóle były za stwory!? Potwory! Stworzyłem potwory - powtarzał sobie przez cały czas, jak mantrę, jak modlitwę.- Boże uchowaj!
Za szklaną, pękniętą już, dźwiękoszczelną szybą znajdowały się dwa monstra w postaci zniekształconego chłopca i zdeformowanej matki. Klęczeli przy ojcu, który leżał na podłodze. Pierwszą myślą Vessa było to, że pewnie nad nim płaczą. Siedzieli do niego bokiem, więc nie widział ich w całości. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Oni umarli! Nie mogli żyć, skoro zmarli pół godziny wcześniej. A jednak poruszali się powoli, rytmicznie nad mężczyzną, który po raz ostatni spojrzał w oczy doktorowi i bezgłośnie powiedział:
-Uciekaj!
Niestety, profesor sparaliżowany strachem i ciekawością zamiast uciekać, ruszył w kierunku rodziny. Nie wiedział, dlaczego to robi, ale wiedział, że musi zbadać tę anomalię. Kiedy przekraczał próg szklanej kabiny, powiedział:
- Proszę pani! Chłopcze! – Nie słyszeli go? Przecież był na wyciągniecie ręki. Spróbował jeszcze raz:- Psze pani.
I wtedy kobieta się odwróciła. Doktor cofnął się gwałtownie. Kilka kroków dalej potknął się. Krzyknął. Syn wstał i na zgiętych kolanach kierował się już do profesora. Krew spływała strużką po jego brodzie. Miał nienaturalnie skrzywioną rękę w łokciu, wyglądała na złamaną i to poważnie. Chłopiec powinien zwijać się z bólu, lecz wbrew logice szedł w stronę świeżej posoki. Pragnął jej, jak nigdy niczego w swoim krótkim życiu. Matka jeszcze przez chwilę ociągała się, ale tylko przez chwilę. Ruszyła z wolna za chłopcem. Na jej skroni widniał krwawy ślad, jak gdyby ktoś uderzył ją w czaszkę pilotem od telewizora. Właśnie takie narzędzie leżało kilka metrów od ręki zmarłego ojca. Vess znowu krzyknął, tym razem głośniej. Czego oni ode mnie chcą?! Ciche mruczenie wydobyło się z ust kobiety, nie takie, które wydawała żona profesora, kiedy spędzali upoją noc w sypialni, to było ponure, pełne nienawiści i żądzy krwi. Gdy profesor ponownie skupił się na dziecku, chłopiec się potknął – przynajmniej tak myślał Vess- i upadł przy nodze naukowca. Ten poczuł, jakby ukąszenie. Szarpnął kończyną. Matt, jak bezwładna kukiełka, odskoczył na pół metra od profesora. Vess przyjrzał się nodze. Obok kostki miał głębokie rany w kształcie ludzkiej szczęki. Wytarł ręką zbierającą się wokół wzorku z zębów krew. Kiedy ta wciąż się zbierała, chciał owinąć nogę skrawkiem materiału, lecz nie mógł żadnego dosięgnąć. Na szczęście z odsieczą przyszła mu Kate. Pragnął poinstruować ją, jak ma opatrzyć ranę, bo kobieta upadła na kolana podobnie jak jej syn i pochyliła głowę nisko nad nogą Vessa. Kolejne ukąszenie. Jeszcze jedno szarpnięcie. Niestety, tym razem profesor nie zdążył sprawdzić rany, ponieważ od lewej strony zaatakował go Matt. Wgryzł się w jego szyję. Doktor wiedział już, że stracił zbyt dużo krwi, aby przeżyć. Pomyślał, że jego syn doczeka się spełnienia marzeń. Chłopie, zrobiłem ci zombie!
***
Harry, jeden ze strażników laboratorium, robił właśnie obchód. To do niego należała ta fucha. Lubił poranne spacerki w chromowanych i sterylnych laboratoriach. Niestety, Harry miał się dzisiaj przekonać, że to jego ostatni obchód. Wchodził właśnie po schodach prowadzących na trzecie piętro. Do trzech razy sztuka - myślał zawsze, gdy wchodził do gabinetu doktora Vessa, tego z wielką trójką wymalowaną na mahoniowych drzwiach.
Tym razem się nie przeliczył. Od momentu, w którym otworzył zaspane oczy wiedział, że coś się wydarzy. Szukał klucza na ogromnym kółku. Nie starał się zachować ciszy i tak był jedynym, który znajdował się akurat teraz w tym skrzydle. Kiedy wkładał klucz do zamka, ususzał dźwięk po drugiej stronie drzwi. A więc nie jestem tu sam! Doktorek pewnie przekimał się na wersalce. Harry zaśmiał się cicho pod nosem. Otworzył drzwi i postanowił, że obudzi Vessa. Wszedł do sieni, a jego oczom ukazał się doktor z innymi towarzyszami. Uśmiechnął się i chciał coś powiedzieć, ale wtedy popatrzył na twarze obecnych. Mina mu zrzedła. Zniekształcone potwory już szły w jego kierunku. Krzyknął. Zaczął uciekać. Podążyły za nim. Zbiegał, jak najszybciej mógł ze schodów, ale nie pomagała mu w tym lekka nadwaga. Jeden z potworów nie trafił na schody i stoczył się na sam dół . Byli już prawie przy drzwiach. Teraz jedynym celem Harrego było zobaczenie światła słonecznego. Wpadł na małego, zdeformowanego chłopca, jak lodołamacz. Ten wpierw podniósł rękę jakby w zwolnionym tempie i drasnął Harrego w plecy. Strażnik szarpnął za klamkę i wybiegł na ulicę. Zdziwieni przechodnie patrzyli na niego jak na wariata, kiedy biegał po ulicach Nowego Jorku i krzyczał, żeby uciekać, chować się i nie dać się zabić, dopóki nie upadł na krzaki w jakimś parku. Umarł. Niestety, za kilka godzin miał powstać z martwych.
Odpowiedz
#2
Postaramy się go nie spalić Cool
Cytat:Ludzie spiesząc się, krzyczeli coś do kogoś;
Chyba zabrakło przecinka. Spiesząc się potraktowałabym jako wtrącenie.
Samo krzyczeli coś do kogoś jest... Niezgrabne. Wszyscy krzyczeli do jednej osoby? Dlaczego krzyczeli? Bali się? O siebie, o niego? A może z radości?
Cytat:Nikt nie przypuszczał, ze w tak bardzo cenionym laboratorium zdarzy się coś tak nieprzewidywalnego.
Powtórzenie.
Cytat:Pragnął, żeby cały świat poznał jego wielkość, ale zanim to uczyni, będzie musiał przeprowadzić jeszcze kilka badań[,] na trochę większą skalę.
Zbędny przecinek.
Cytat:Nie na szczurach, na… ludziach. Usłyszał windę. Po chwili dostrzegł zaciekawione spojrzenia przybyłych . Dwójka dorosłych, zapewne rodziców oraz około dziesięcioletni chłopiec.
Pogrubione dałabym od nowej linii.
Cytat:Gorączka szybko wzrastała, bo pół minuty później wszystkie czynności życiowe kobiety - i te na komputerze, i te w niej samej - wygasły.
Pogrubione bym wyrzuciła. Co do czynności życiowych, czy nie wystarczy napisać, że ustały? Logiczne, że i na komputerze, i w niej są w sumie... jedne i te same.
Cytat:Czasem, dla żartu Danny nazywał profesora „Supermanem laboratorium
Zbędny przecinek.
Cytat: Nie było nic złego w czytaniu komiksów przez dzieciaka, dopóki nie wydarzenie sprzed kilku miesięcy.
Coś mi tu nie gra.
Cytat:Pewnego wieczoru, gdy Vess czytał swojemu synowi o najnowszych odkryciach technologicznych chłopiec, zapytał:
Powinno być:
Pewnego wieczoru, gdy Vess czytał swojemu synowi o najnowszych odkryciach technologicznych, chłopiec zapytał:

+ zapomniałaś o akapitach. [p ] na początku linijki bez spacji.

Brrr... Zombie to mój słaby punkt, dzięki za nieprzespaną noc Tongue
Tekst czyta się szybko i sprawnie, jedynie na początku zgrzytało, potem było lepiej.
Wyjątkowo przykra pomyłka przy badaniach. Zgaduję, że syn będzie pogromcą zombie? Chociaż nie, jest chyba za mały. Ale może w przyszłości? Bo będzie następny fragment, prawda? Big Grin
Pozdrawiam!
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#3
Nooo nie wiem.

Brak akapitów jest szczególnie dotkliwy w końcówce. W dodatku opisy tam - mnie osobiście - jakoś znużyły, niby się dzieje, ale narracja nie trafiła do mnie tym "dzianiem".
I widziałoby mi się też, co by zrobić lepszą psychologię postaci. Wychodzi na to, że refleksyjny jest tylko doktorek, ale i to nie do końca, bo - jak rozumiem - gostek był szurnięty.
Jeszcze nadmiar śmiechu w pierwszym akapicie mi się rzucił w oczy.

Generalnie można by podsumować, że potrzebujesz jeszcze więcej pisać, jeszcze więcej czytać. Tylko po to, żeby nabrać profesjonalnej wprawy w pisaniu. Bo wyobraźnię masz mega - widać w świetnych fabułach Twoich tekstów. Smile
4/5 przez takie drobne niedociągnięcia. Angel
Odpowiedz
#4
No okey. Ja nie będę taki łagodny. Na Twoją obronę działa zapewne młody wiek i pierwsze dopiero kroki w sztuce pisarskiej. Dobrze, że piszesz. Zacząć czymś trzeba, potem zaś doskonalić swoje umiejętności. Opowiadanie mogłoby być fragmentem scenariusza filmu w typie "noc żywych trupów" albo i innego kina kategorii "C". No ale niech tam, ja w końcu lubię fantastykę jak leci, a nawet, o zgrozo, łzawym romansidłem nie pogardzę. O gustach się nie dyskutuje.
Twój młody wiek wyłazi głównie w wypracowaniowo - łopatologicznym stylu pisania. Narrację prowadzisz prosto jak drut, skupiając się na głównym wątku. Nie ma tu tak cennych zmian punktu widzenia, wątek poboczny jest tylko jeden, z synem profesora i to tak ledwie zaznaczony.
Wyłazi też taka swoista beznamiętność narracji. Bohaterowie są jakoś tak "kukiełkowaci"

Przeanalizuj proszę ten fragment:
Cytat:Ten poczuł, jakby ukąszenie. Szarpnął kończyną. Matt, jak bezwładna kukiełka, odskoczył na pół metra od profesora. Vess przyjrzał się nodze. Obok kostki miał głębokie rany w kształcie ludzkiej szczęki. Wytarł ręką zbierającą się wokół wzorku z zębów krew. Kiedy ta wciąż się zbierała, chciał owinąć nogę skrawkiem materiału, lecz nie mógł żadnego dosięgnąć.

No bardzo przepraszam, gościa dopiero co dziabnął jakiś zombie. Pomyśl, kiedy zobaczyłbyś takie stwory, już zapewne miałbyś pełno w gaciach, nie mówiąc o tym, że w momencie rozwinąłbyś naddźwiękową w najbliższym korytarzu. Oczywiście wrzeszcząc odpowiednio głośno. A co robi Twój Bohater? Pozwala się dziabnąć, a potem ogląda sobie nogę, jakby nie jego była. Zresztą weź ugryź się w rękę to zobaczysz, nie będziesz miał wątpliwości, że to "jakby" ukąszenie Smile.
Nie sądzę również, że gość w "towarzystwie" zombich szukałby czegoś do opatrzenia nogi. Raczej włączałby już czwarty bieg...... Ot logika.

Przemyśl to wszystko proszę. Na początek jest w miarę, ale pracy przed tobą jeszcze sporo.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Absolwent takich uczelni jak Yale i Harvard - takich jak? Czyli ilu uczelni był absolwentem? "Takie, jak" sugeruje, że Yale i Harvard to tylko przykłady. A bycie absolwentem więcej niż 2 uczelni -to w ogóle możliwe?
Budowanie napięcia i konstrukcja fabuły kuleje, oj bardzo kuleje. Rodzina weszła, od razu została podłączona, zaszczepiona... Piszesz streszczenie, czy opowiadanie?

W zasadzie zgadzam sie z Gorzkim. Potencjał niewątpliwie masz, pomysł też, tylko nad warsztatem trzeba popracować. Rzeczywiście napisane jest bardzo szkolnie, skupiając się wyłącznie na przebiegi zdarzeń. Mało dopracowane i słabo skonstruowane.
Ale tak, jak powiedziałam, pomysł jest super, dlatego warto go dopracować, przemyśleć, pogłębić i uczynić mniej oczywistym. Niech czytelnik nie wie, że matka i syn od początku mają umrzeć, za to niech dowie się jak wyglądał gabinet doktora, jak bardzo cierpiał ojciec, patrząc, jak umierają bliscy.
Dużo czytaj i dużo pisz, a na pewno będzie lepiej.
Would you like to say something before you leave?
Perhaps you'd care to state exactly how you feel?
We say goodbye before we've said hello
I hardly even like you
I shouldn't care at all

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości