Wiem, przepraszam, głupiec. Poprawię się, obiecuję *skrywa głowę*. Starałem się jak mogłem, może trochę za dużo słów daję. Co źle, jest coś dobrze? Czekam na komentarze tego mini-opowiadania. Sugestię wrzucenia tego tutaj dostałem na sb. Enjoy.
Powróciłem do domu. To był dość deszczowy i chłodny dzień, przeradzający się już powoli w lodowatą noc. Zamknąłem drzwi, słysząc, jak ich skrzypienie za moimi plecami żegna szum deszczu, zostawiwszy mnie w ciemni cichego domu. Jedynie w szyby okien jeszcze walił deszcz, jednak nie było tego już tak bardzo słychać. Zmęczony dniem spędzonym na szukaniu pracy wreszcie znalazłem się w swoich czterech ścianach.
W istocie dom ten miał tylko cztery ściany, jedynego tutaj pokoju, połączonego z małą "kuchnią" w kącie. Za łazienkę od zawsze służył mi mały lasek nieopodal. Za wannę służyło mi pobliskie jezioro, choć w taką pogodę raczej niespecjalnie miałem ochotę tam witać.
Ciemnogranatowe niebo służyło mi za jedyne źródło światła. Od pewnego czasu nie płacę za prąd, toteż, trzy bodajże dni temu odcięto mnie od niego bezpowrotnie. Prawie potykając się o zostawiony po przedwczorajszym obiedzie talerz wymacałem i zasiadłem w swoim ukochanym - jedynym zresztą - fotelu.
Wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni wygniecioną paczkę papierosów. Red White. W środku zostały jeszcze tylko dwie sztuki. Włożyłem jednego z nich do ust, a pudełko z drugim schowałem z powrotem. Silny zapach tytoniu już mi uderzył do głowy. Spragniony spełnienia swojej potrzeby rzuciłem się po zapałki leżące na niewielkim stoliku przede mną. Trzęsącą się z zimna ręką wyciągnąłem jedną zapałkę. Zawsze zastanawiałem się jak żałośnie musi wyglądać trzydziestopięcioletni "chłopczyk z zapałkami". Z tym, że tutaj to on jest powodem swojej mizerności, ale to pomińmy.
Odgarnąłem kępę włosów z twarzy, bo papieros był jedynym, co zamierzałem podpalić. Trzęsącą się z zimna ręką wyciągnąłem jedną zapałkę. Zgasła. Druga też. Słyszałem jak krople deszczu walące w małe szyby okienek kibicowały mi. Trzecia i czwarta zapałka również odpadły. Dopiero kolejna, ostatnia zresztą z paczki, zapaliła się. Odpaliłem papierosa mocno się zaciągając. Tego mi brakowało cały dzień.
Tego dnia byłem jakoś strasznie melancholijny. Dużo myśli krążyło mi wokół przeszłości i przyszłości o jakiej myślałem wtedy. I o tym jak jest teraz...
W zasadzie, gdyby nie papierosy to może byłbym w stanie płacić za prąd, ale mimo wszystko stwierdzilem, że ten nałóg wystarcza mi jako alternatywa ciepłego, przytulnego i dobrze oświetlonego domu.
Czułem ucisk w klatce piersiowej, serce biło nierówno. Gdyby tylko mi się chciało iść z tym do lekarza. Pewnie tylko powiedziałby mi, że mam przestać palić. Przecież mogę rzucić, gdy tylko zechcę, myślałem, zaciągając się głęboko. Tylko, że nie chcę. Nie rozumiałem nigdy, czemu ludzie nie umieją pojąć tak prostej rzeczy.
Choć w ręku trzymałem kawał żarzącego się tytoniu w papierku, to nawet ręce nie trząsły się o odrobinę mniej niż wcześniej. Nawet było mi trochę zimniej. Deszcz dudnił mocno, zagrzmiało. Czułem się przez to, jakbym był na zewnątrz, tym bardziej, że w moim domu nie było o wiele cieplej. Zakładając, że w ogóle.
Co jakiś czas strzepywałem na podłogę tytoń. Wydmuchiwałem dym, który po chwili zmieniał się w kulkę, smugę jak statek widmo, pływający po otwartych wodach. Płynący statek, na którego burcie zobaczyłem wielu martwych wycieczkowiczów, w postaci moich wspomnień i niegdysiejszych marzeń.
Oglądałem na smudze jak w telewizorze, na którego stać moich obecnych przyjaciół z dzieciństwa... Jak odpalałem swojego pierwszego papierosa po zdaniu podstawówki. Potem drugiego i trzeciego przy wygranej konkursu literackiego. Trzy papierosy, gdy napisałem dobrze maturę i cztery, gdy dostałem wyniki. Pięć papierosów, gdy wyznałem miłość kobiecie, za którą szalałem i sześć, kiedy ją straciłem. I gdy nie miałem pieniędzy na studia, zapaliłem siedem. Gdy okazało się, że nie znajdę pracy, kolejne osiem. Dziewięć sztuk wypaliłem przy tym, jak udało mi się znaleźć pracę. Potem dziesięć, ze złości, gdy mnie wyrzucono. Potem zaś po jedenaście dziennie, gdy żyłem na zasiłku. Gdy znalazłem znów pracę, paliłem po dwanaście sztuk, ale wywalono mnie za palenie w pracy. Trzynaście sztuk, gdy mama wydziedziczyła mnie, bo stawałem się "innym człowiekiem". Czternaście, gdy zacząłem żyć na zasiłku. Piętnaście dziennie przez tydzień po swojej pierwszej kradzieży. Potem jakoś tak przerodziło się w paczkę dziennie. Już nie pamiętam, po co potem paliłem.
I tak wspominałem aż wypaliło się następne wspomnienie. Papieros odpalony z okazji tego, że jeszcze oddycham. Powoli gasnął. Przygasiłem niedopałek na własnym czole, czując piekący ból. Żyję, pomyślałem, jeszcze... To dobrze.
I zasnąłem. Z każdym podobnym dniem coraz dłużej śnię. Ciekawe, na ile najdłużej zasnę...
Powróciłem do domu. To był dość deszczowy i chłodny dzień, przeradzający się już powoli w lodowatą noc. Zamknąłem drzwi, słysząc, jak ich skrzypienie za moimi plecami żegna szum deszczu, zostawiwszy mnie w ciemni cichego domu. Jedynie w szyby okien jeszcze walił deszcz, jednak nie było tego już tak bardzo słychać. Zmęczony dniem spędzonym na szukaniu pracy wreszcie znalazłem się w swoich czterech ścianach.
W istocie dom ten miał tylko cztery ściany, jedynego tutaj pokoju, połączonego z małą "kuchnią" w kącie. Za łazienkę od zawsze służył mi mały lasek nieopodal. Za wannę służyło mi pobliskie jezioro, choć w taką pogodę raczej niespecjalnie miałem ochotę tam witać.
Ciemnogranatowe niebo służyło mi za jedyne źródło światła. Od pewnego czasu nie płacę za prąd, toteż, trzy bodajże dni temu odcięto mnie od niego bezpowrotnie. Prawie potykając się o zostawiony po przedwczorajszym obiedzie talerz wymacałem i zasiadłem w swoim ukochanym - jedynym zresztą - fotelu.
Wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni wygniecioną paczkę papierosów. Red White. W środku zostały jeszcze tylko dwie sztuki. Włożyłem jednego z nich do ust, a pudełko z drugim schowałem z powrotem. Silny zapach tytoniu już mi uderzył do głowy. Spragniony spełnienia swojej potrzeby rzuciłem się po zapałki leżące na niewielkim stoliku przede mną. Trzęsącą się z zimna ręką wyciągnąłem jedną zapałkę. Zawsze zastanawiałem się jak żałośnie musi wyglądać trzydziestopięcioletni "chłopczyk z zapałkami". Z tym, że tutaj to on jest powodem swojej mizerności, ale to pomińmy.
Odgarnąłem kępę włosów z twarzy, bo papieros był jedynym, co zamierzałem podpalić. Trzęsącą się z zimna ręką wyciągnąłem jedną zapałkę. Zgasła. Druga też. Słyszałem jak krople deszczu walące w małe szyby okienek kibicowały mi. Trzecia i czwarta zapałka również odpadły. Dopiero kolejna, ostatnia zresztą z paczki, zapaliła się. Odpaliłem papierosa mocno się zaciągając. Tego mi brakowało cały dzień.
Tego dnia byłem jakoś strasznie melancholijny. Dużo myśli krążyło mi wokół przeszłości i przyszłości o jakiej myślałem wtedy. I o tym jak jest teraz...
W zasadzie, gdyby nie papierosy to może byłbym w stanie płacić za prąd, ale mimo wszystko stwierdzilem, że ten nałóg wystarcza mi jako alternatywa ciepłego, przytulnego i dobrze oświetlonego domu.
Czułem ucisk w klatce piersiowej, serce biło nierówno. Gdyby tylko mi się chciało iść z tym do lekarza. Pewnie tylko powiedziałby mi, że mam przestać palić. Przecież mogę rzucić, gdy tylko zechcę, myślałem, zaciągając się głęboko. Tylko, że nie chcę. Nie rozumiałem nigdy, czemu ludzie nie umieją pojąć tak prostej rzeczy.
Choć w ręku trzymałem kawał żarzącego się tytoniu w papierku, to nawet ręce nie trząsły się o odrobinę mniej niż wcześniej. Nawet było mi trochę zimniej. Deszcz dudnił mocno, zagrzmiało. Czułem się przez to, jakbym był na zewnątrz, tym bardziej, że w moim domu nie było o wiele cieplej. Zakładając, że w ogóle.
Co jakiś czas strzepywałem na podłogę tytoń. Wydmuchiwałem dym, który po chwili zmieniał się w kulkę, smugę jak statek widmo, pływający po otwartych wodach. Płynący statek, na którego burcie zobaczyłem wielu martwych wycieczkowiczów, w postaci moich wspomnień i niegdysiejszych marzeń.
Oglądałem na smudze jak w telewizorze, na którego stać moich obecnych przyjaciół z dzieciństwa... Jak odpalałem swojego pierwszego papierosa po zdaniu podstawówki. Potem drugiego i trzeciego przy wygranej konkursu literackiego. Trzy papierosy, gdy napisałem dobrze maturę i cztery, gdy dostałem wyniki. Pięć papierosów, gdy wyznałem miłość kobiecie, za którą szalałem i sześć, kiedy ją straciłem. I gdy nie miałem pieniędzy na studia, zapaliłem siedem. Gdy okazało się, że nie znajdę pracy, kolejne osiem. Dziewięć sztuk wypaliłem przy tym, jak udało mi się znaleźć pracę. Potem dziesięć, ze złości, gdy mnie wyrzucono. Potem zaś po jedenaście dziennie, gdy żyłem na zasiłku. Gdy znalazłem znów pracę, paliłem po dwanaście sztuk, ale wywalono mnie za palenie w pracy. Trzynaście sztuk, gdy mama wydziedziczyła mnie, bo stawałem się "innym człowiekiem". Czternaście, gdy zacząłem żyć na zasiłku. Piętnaście dziennie przez tydzień po swojej pierwszej kradzieży. Potem jakoś tak przerodziło się w paczkę dziennie. Już nie pamiętam, po co potem paliłem.
I tak wspominałem aż wypaliło się następne wspomnienie. Papieros odpalony z okazji tego, że jeszcze oddycham. Powoli gasnął. Przygasiłem niedopałek na własnym czole, czując piekący ból. Żyję, pomyślałem, jeszcze... To dobrze.
I zasnąłem. Z każdym podobnym dniem coraz dłużej śnię. Ciekawe, na ile najdłużej zasnę...