Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dwa smutki
#1
Strasznie kochałam. Byłeś jakimś zjawiskiem, płomieniem wykwitającym niespodziewanie na ugaszonym pogorzelisku . Kiedy wydaje się, że można tylko stanąć nad dogasajacymi zgliszczami i grzebać za resztką dobytku, pojawiłeś się ty. Jak nowy dom, wygrana w totka, czy bezzwrotna pożyczka od losu.
Każdy prezent może przynieść jednak różne efekty. Dostałam dużo i zapłaciłam dużo. Do dziś nie umiem dokonać bilansu zysków i strat.
Spotkałam cię na imprezie u sąsiadów. Jak to u Osieckiej – kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością. Ty rozwiedziony i samotnie wychowujący córkę (fajna była ta kobieta, która zostawiła dziecko), i ja, z dwunastoletnim synem, jako wspomnieniem uroczych wczasów w Karpaczu. Wczasy kończą się po dwóch tygodniach, a pamiątki czasem zostają na całe życie. Bynajmniej nie kupione na straganie obwoźnego handlarza.
Był alkohol i taniec przy „Can't live"”. Wystarczająco długi kawałek, abyśmy nawiązali wzrokowy kontakt, dotknąłeś jakby niechcąco ustami mojego ucha i wyszeptaliśmy mało znaczące słowa, które rozpalały namiętność. Tam jest taki moment, kiedy wdaje się, że piosenka się kończy. Para nie wie, czy podziękować sobie i się rozejść. Szczególnie kiedy nie chce. Słowa są wtórne. Ważne kto i w jakich okolicznościach je wypowiada. Wylądowałeś w moim łóżku. Daleko nie było, bo mieszkałam obok Andrzeja i Doroty.
Potem niby przypadkowe spotkania, ale starannie reżyserowane. I byłeś cudny! Jakoś tak mieliśmy o czym rozmawiać, przypadkowo splatać dłonie i patrzeć sobie w oczy. Cudownie je mrużyłeś. Coś ironicznego, ale ciepłego i uduchowionego było w tym spojrzeniu. Albo tylko ja tak czytałam. Bo chciałam.
I nie mogę zrozumieć czemu chciałam. Zgorzkniała, zawiedziona i nie oczekująca jakiś zmian w poukładanym szarościowo życiu. Rano księgowość we włoskiej firmie, potem dom, obiad z rodzicami i własne M. Popołudnie i wieczór spędzony na odrabianiu lekcji z Antkiem, głupimi telefonami i książką.I czasami impreza u sąsiadów.
I stopniowo zmieniały się akcenty. Firma i czekanie, obiad i czekanie, wieczór i czekanie. Książka i … Zadzwoni.?.. Przyjdzie?
Dzwoniłeś, przychodziłeś i byłam szczęśliwa. Jak głupia nastolatka, która wyrwała trochę czasu oszukując rodziców, cv i metrykę. Trzydzieści osiem lat to nie bardzo czas na budowanie. Raczej na konsumpcję „status quo”, podawanie mężowi obiadu, remontowanie mieszkania (bo zmieniła się moda) i wieczorem znajomy seks . Ja wiem, że w danej chwili on zejdzie na dół, a on wie jaką pozycję lubię najbardziej. Kochana nuda.
Twoja córka polubiła mnie. Kiedy mieszkaliśmy razem, siadała wieczorem i gadałyśmy jak matka z córką. Opowiadała o szkole, nauczycielach i chłopakach. Jakiś Krzysio złapał ją za rękę w czasie szkolnej wycieczki do Krakowa. Niby zaaferowany kryptami, a patrzył na nią, a nie na groby wieszczów. Podobał się jej. Miał podobno rozmarzony wzrok i ciepłe dłonie. Jak ty.

Ale potem wracałeś do siebie. Te okresy wspólnego mieszkania nie trwały dłużej niż dwa, trzy miesiące. Widać było, że męczysz się stadnie, choć robiłam wszystko, żebyś został. Dom był wychuchany i wydmuchany. Ulubione potrawy podane zawsze na czas. Pachnące lawendą koszulki, karnie piętrzyły się w szafie - uprasowane i poskładane. Fryzjer robił ze mnie bóstwo, a ulubiona przez ciebie, moja żółta minispódniczka i czarna podkoszulka z angielską aplikacją „Kosmos jest nasz”, czekały w pogotowiu na powrót.
Od kiedy cię poznałam, ćma jest moim herbem i metaforą. Krążyłam wokół twoich słów i gestów. Zafascynowana światłem, przypalałam skrzydła i uparcie wracałam do źródła krzywdy. Nie mam już skrzydeł. Mam chory odwłok i pełzam tylko jedną drogą. Tu, gdzie jestem teraz.

Zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie. Czysty kicz z trzeciorzędnych melodramatów. Durna cipa, która doskonale wie, że nie zatrzyma się tsunami i czasu, a staje naprzeciwko fali z rozłożonymi rękami i kroczem. Założyłam twoją ulubioną, żółtą spódnicę. Zapaliłam świece i postawiłam na stole wino Cabernet.
A potem dotyk. Przechodzący dreszcz pożądania, twój alkoholowy oddech na mojej szyi i obojczykach. I słowa szeptane na ucho: Jesteś wspaniała, kocham cię.
Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Tak bardzo cię pragnęłam. Uda same rozjechały się, a ty wszedłeś. Nie, wjechałeś gwałtownie jak formuła jeden w zakręt śmierci. I poczułam skurcze ścian, zaciskające się na nim. Tętnił i poruszał się szybko. Aż zamarł wbity głęboko, zalewając moje wnętrze falą życia. To życie potwierdziłam, wykonując później test ciążowy.

Zapach szpitala jest okropny. Przyprawiał o mdłości, kiedy wieziono mnie na salę zabiegową. Tak bardzo się bałam! Czy bólu? Chyba nie. Kobieta jest przygotowana ewolucyjnie na ból. Gdzieś w podświadomości tętnił ukryty robak strachu przed stratą wszystkiego. Ciebie, dziecka, małego życia. I miałam rację. Straciłam wszystko.
Och, jakże byłeś wiarygodny, tłumacząc mi, dlaczego nie mogę urodzić. Praca, wiek, komplikacje życiowe. Naciskałeś, udowadniałeś, przekonywałeś. I przekonałeś. Będziesz przeklęty, najukochańszy morderco.

Minął rok. Ty byłeś już z inną. A ja żyłam. Niby jak dawniej – księgowość we włoskiej firmie, obiad u rodziców, własne „M” i lekcje z Antkiem. Puste wieczory i wino „Cabernet”. Coraz więcej wina, coraz mniej marzeń i wspomnienia.
Pamiętasz wyjazd na Święty Krzyż? Opowiadałeś mi dzieje klasztoru, zastanawiałeś się jak żyli mnisi i zamyśliłeś nad szklaną trumną Jeremiego Wiśniowieckiego. Jak przemijające jest życie. Walczysz, masz plany, coś chcesz dokonać. A potem pstryk. Ktoś gasi światło i jesteś tylko duchem metrykalnych ksiąg w miejscowej parafii.
Antek pojechał rowerem do skate-parku. Pocałował mnie w przelocie, zakręcił jak frygę i już go nie było. I nie będzie. Uderzył głową o betonowy najazd. Nie będzie już nic.
Nie ma nikogo.

Mam pięćdziesiąt pięć lat. Nic już przede mną. Zapaliłam świeczkę na grobie Antka i siedzę przy nim godzinami. Tak robię codziennie. Bezmyślnie patrzę na jego porcelitowe zdjęcie i już nie płaczę.
Grobu drugiego dziecka nie ma.
Wieczorem wino. Rano księgowość we włoskiej firmie, obiad z ojcem ( matka nie żyje), własne „M” i nic.
Jak ci się wiedzie, najdroższy morderco?
Odpowiedz
#2
Znów bardzo dobre opowiadanie. Tym razem... No o ludzkiej nieodpowiedzialności. No ale tak to wszystko wygląda. W każdym razie znów gratulacje.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Nie wiem, Gorzki, czy to tekst o nieodpowiedzialności. Raczej miłości nietrafionej, nie w czasie i miejscu. Czasami wszystko się rozmija. A splot okoliczności?... no, cóż, życie niesie przeróżne, dziwne konglomeraty zdarzeń.
Odpowiedz
#4
mnie tam się bardzo podoba, pamiętajcie że każdy interpretuje to na swój sposób
Odpowiedz
#5
To proza, do której nie da się podejśćć bez emocji. Tekst jest gładki, sam się właściwie czyta. Na początku raziło mnie przecukierkowanie w spojrzeniu na ukochanego bohaterki, ale ostatecznie nie sposób nie docenić tego "zabiegu", bo w zestawieniu z opisanymi wydarzeniami, wzmaga to wstrząsający wydźwięk opowiadania.
Kolejny, bardzo dobry tekst Mirosława. Smile

Z serii "przemyślenia mało ważne":
Cytat:I poczułam skurcze ścian, zaciskające się na nim. Tętnił i poruszał się szybko. Aż zamarł wbity głęboko, zalewając moje wnętrze falą życia. To życie potwierdziłam, wykonując później test ciążowy.
Wiem, że dla mężczyzn ten "on" to niemal żywot odrębny. Dlatego powyższy opis jest dla mnie bardzo męski. Nie będę za inne "one" mówić, ale dla mnie bardziej kobieco by było, gdyby odebrać "onemu" osobowość prawną Smile, np. tak:
I poczułam skurcze ścian, zaciskające się na Tobie. Tętniłeś i poruszałeś się szybko. Aż zamarłeś wbity głęboko, zalewając moje wnętrze falą życia. To życie potwierdziłam, wykonując później test ciążowy.
Czy jakoś tak... Smile
Odpowiedz
#6
Dzięki. Masz rację, Sowo. Narracja jest kobieca, a one raczej nie personalizują członków. No, chyba że to nimfomanka.Blush
Odpowiedz
#7
(19-02-2016, 15:07)mirek13 napisał(a): Dzięki. Masz rację, Sowo. Narracja jest kobieca, a one raczej nie personalizują członków. No, chyba że to nimfomanka.Blush

Ajć! A miałam nadzieję na polemikę Big Grin
Odpowiedz
#8
A co tu plemnikować, tfu, znaczy polemizować, Sowo? Zostawię starą wersję. Jakbym dał "na tobie", to potem się kupy nie trzyma. Tętniłeś?Big Grin
Odpowiedz
#9
Hihi Big Grin
Oj można, uwierz Big Grin
Odpowiedz
#10
Ależ wierzę. Tobie w szczególności. Ale przy tej zmianie wychodzi jakby tętnił facet, a nie wacek!Undecided
Odpowiedz
#11
Droczę się tylko... ta moja "propozycja" była ogólna, bo jakoś osobnego życia panu Wackowi nie daję Smile, pozmieniałam, żeby nie było wątpliwości o czym mówię. Ale faktycznie, w tej formie brzmiałoby dziwnie. Z drugiej strony, taki tętniący Niewacek, to byłoby coś... Big Grin
Odpowiedz
#12
Jeżu, jak ja tętnię!HeartCoolAngel
Razem z nim.BlushBig Grin
Odpowiedz
#13
Po raz kolejny skłoniłeś do myśli niewesołych, ale na takie myśli warto czas wolny zamienić.

Aborcja? Nie, bo nie. Hektolitry atramentu (i gigabajty miejsca na dyskach) poszły na uzasadnianie, dlaczego nie. Po lekturze Twojego opka doszedłem do wniosku, że uzasadniać nie warto. Atawizm nie jest zły. Atawizm wystarczy.
Odpowiedz
#14
Przyroda - jak mawia młodzież.Sad
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości