Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Duszne lato (+18)
#1
(fragment)


Nie wiem, czy to 
będzie dla Państwa istotne, ale informuję (tak na wszelki wypadek), że ta książka została napisana przy użyciu telefonu komórkowego.
Autor
Głośno wciągnął gluty i przełknął. Tyle ostatnio się tego natykał, że zaczęło stawać mu w gardle. Ale co zrobić? Takie jest życie na tym popieprzonym świecie, Przecież nikt nie obiecywał, że będzie idealnie.


I gdy tak kontemplował otaczającą go rzeczywistość, poczuł na sobie czyjeś świdrujące spojrzenie. Stara, pomarszczona jak rodzynka zakonnica gapiła się na niego, jakby chciała prześwietlić wszystkie łajdactwa, które miał na sumieniu.


Wstał, zgrabnie ściągnął przez dresowe spodnie napletek, bo nie lubił jak mu się zsuwał i podszedł do świętojebliwej staruchy, z miną wkurwionego amstaffa.

  • Na co się tak gapisz? - zapytał.

Zakonnica wytrzymała jego spojrzenie, bo pewnie miała już doświadczenie w pracy duszpasterskiej z takimi jak on.

  • Na idiotę! - wysyczała i zmrużyła zachodzące bielmem oczy.

Stali tak przez chwilę, mierząc się wzrokiem, aż w końcu oboje parsknęli śmiechem. 


W tym momencie skrzypnęły drzwi i weszła niebrzydka, ale strasznie zapuszczona dziewczyna z dużą, podróżną torbą na ramieniu i chyba z całą paczką gum balonowych w ustach.

  • No, jestem! - rzuciła do dziwnie rozbawionego chłopaka, o wyglądzie troglodyty. 

A ten jeszcze na odchodnym puścił do zakonnicy oczko i skierował się do drzwi, w których stała - mocno ruszająca żuchwą - dziewczyna.

  • Wypad - powiedział zniecierpliwiony do blokującej wyjście laski i niedbale wypchnął ją na zewnątrz dworcowej poczekalni.
  • Może byś mi Klocu pomógł z tą torbą, co? - jęknęła.
  • I co jeszcze? - mruknął pod nosem I minąwszy ją, skierował się na przydworcowy parking,  do stojącego tam samotnie starego Volvo.    
 
Dziewczyna widząc, że nic nie wskóra, wzruszyła ramionami i podreptała za nim.

  • Torbę wrzuć do środka, bo mi się zamek od bagażnika spierdolil - rzucił wsiadając do auta. 

Zakręciła się w miejscu zdezorientowana i złapała za klamkę od tylnych drzwi. Zaczęła się z nimi mocować, ale bezskutecznie.

  • Kurwa, co za szajs - mruknęła pod nosem I spróbowała otworzyć drzwi przednie, które po kilku szarpnięciach uległy. Widząc na jego twarzy zniecierpliwienie, wgramoliła się razem z torbą na przednie siedzenie.

Ujechali kawałek i dziewczyna zaczęła się krzywić.

  • Co tu tak strasznie jebie? Zesrałałeś się?!
  • Ja tam nic nie czuję - odpowiedział i na potwierdzenie głośno wciągnął gluty.
  • Otwórz okno! Przecież tu się nie da wysiedzieć.
  • Drałuj z buta, jak ci nie pasi! 
  • To włącz przynajmniej jakiś nawiew, please!
  • Elektryka się spieprzyła. Ważne, że jeździ, skręca, hamuje.

Przez chwilę milczeli, ale chłopak widząc, że dziewczyna jest naprawdę wkurwiona zaistniałą sytuacją, uchylił swoje drzwi i zaczął nimi wachlować, żeby napędzić trochę świeżego powietrza do środka gruza. 

  • Teraz lepiej?
  • Dalej chujowo, ale stabilnie - uśmiechnęła się udobruchana. - Mogę u ciebie przekimać? - dodała z miną aniołka.
  • A co będę z tego miał? - chłopak wyszczerzył zęby.

Dziewczyna powoli rozsunęła zamek torby podróżnej, pochyliła się nad nią i zaczęła mówić do środka:

  • Zero siedem zgłoś się, zero siedem zgłoś się!

Jeszcze mówiła, kiedy odezwało się radio:

  • “Uwaga, wszystkie jednostki. Mamy zgłoszenie, że po podwórku kamienicy biega jakiś wariat z siekierą. Adres to ulica Dziesiąta, boczna Kunickiego!” - zachrypiał męski głos.
  • Tutaj P07, jesteśmy w pobliżu. Jedziemy tam! - wyrecytował na jednym wdechu chłopak.
  • “P07, jest z tobą Mariolka?”
  • Ta
  • “Dziekuję P07, przyjąłem!”

Chłopak odłożył mikrofon i gwałtownym ruchem obrócił kierownicą, zmieniając kierunek jazdy.

  • A mówiłeś, że ci się elektryka zjebała?! 
  • Radio jakoś działa! - zarechotał i przycisnął pedał gazu.


***
Kiedy dojechali pod wskazany przez oficera dyżurnego adres, zauważyli przed bramą sporą grupę ciekawskich. Z podwórka dochodził miarowy stukot, jakby ktoś rąbał polana.


Chłopak, chcąc się rozeznać w sytuacji, machnął zebranym gapiom przed oczami policyjną blachą i spokojnie zapytał:

  • Czy ktoś mi powie, co się tutaj odpierdala?
  • Jakiś facet chce zajebać naszego sąsiada, ale Wiesiu zamknął się w podwórkowym kiblu, więc tamten próbuje rozwalić drzwi siekierą - odpowiedziała młoda matka z dzieckiem na ręku.
  • Znacie tego kolesia z siekierą? - zapytała Mariolka.
  • Nie, to jakiś obcy - odpowiedział bezzębny starzec w zaszczanych portach.
  • To powiem wam jak zrobimy. Wy spierdalajcie stąd na drugą stronę ulicy, bo może się zrobić niebezpiecznie, a my z koleżanką sprawdzimy, co tam macie za dramaty.

Po tych słowach wyjął zza pazuchy Glocka, odbezpieczył i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę.

  • Nie mam, musiałam zdać - bezradnie rozłożyła ręce.
  • Dobra, to ty Mariolka ubezpieczaj, a ja będę się z nimi napierdalał, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Ostrożnie weszli na podwórko. Naprzeciwko podwórzowych kibli stał w rozkroku goły facet i próbował siekierą porąbać drzwi do jednego z wychodków.

  • Ej, golas! O co chodzi z tą siekierą? -  krzyknął chłopak, chowając za plecami pistolet.
  • Zajebię skurwysyna! - odpowiedział mężczyzna nie przerywając walenia w drzwi.
  • Zobaczymy kto, kogo! - dobiegło z zamkniętego kibla.
  • Panowie, spokojnie. Czy możecie mi wytłumaczyć, o co tutaj biega? 
  • Chuj ci do tego! - Odpowiedział golas. - Nie mieszaj się w nie swoje sprawy.
  • Kiedy ja nie mogę patrzeć, jak się z tym męczysz. Daj, to moja koleżanka ci pokaże jak się fachowo napierdala siekierą.  
  • Tak?! - mężczyzna przerwał wyraźnie już zmęczony. - To pokaż! Zobaczymy!

Mariolka spojrzała pytająco na Kloca, który wyszczerzył zęby i zachęcająco skinął głową. Podeszła niepewnie do golasa i wzięła od niego siekierę.

  • Zamiast walić jak jakiś popierdoleniec w te grube dechy, wkładasz ostrze siekiery między futrynę, a drzwi i cyk, wyrywasz zaszczepkę. 

Mówiąc to, wsunęła ostrze w szparę przy futrynie i nacisnęła ciałem na trzonek. Trach i  drzwi się otworzyły. W tym samym momencie chlopak wszedł między golasa i Mariolkę, żeby facetowi nie przyszło przypadkiem do głowy, aby jej wyrwać siekierę.

  • I co, nie mówiłem? - zaśmiał się Klocu i poklepał golasa po tyłku. - A teraz opowiadaj, o co wam poszło, a ty Wiesiu wyłaź z tego kibla! 

Golas zrobił krok w kierunku wyłaniającego się z kibla Wiesia, ale odbił się od stojącego mu na drodze, ogromnego Kloca.

  • Byłem w łóżku z jego kobitą, no i ten chuj nas nakrył. Chciał mnie zarąbać siekierą, więc mu ją wyrwałem. Spierdolił i zamknął się w kiblu.  A dalej, to już sami wiecie.

***
Zastępca Komendanta - przez wszystkich nazywany „Dziadzia” – biegał od okna do okna i wypatrywał starego volviaka Kloca. Już od rana przygotowywał się na uroczyste powitanie Mariolki, jakby nie była policjantką ze złamaną karierą, ale jakąś angielską królową, Paluszki solone i z sezamem, podróbki delicji szampańskich o smaku malinowym, dwie butelki brzoskwiniowego Piccolo oraz piramida plastikowych kubeczków z logo Komendy Wojewódzkiej - full wypas.


Ksywa „Dziadzia” wzięła się trochę stąd, że inspektor wyglądał jak dziad spod budki z piwem, ale głównie dlatego, że miał on wyjątkową cechę – nigdy nikomu nie rozkazywał, a jego żulowaty wygląd był raczej kwestią wtórną. Nawet kiedy wydawał komuś polecenie służbowe, brzmiało to raczej jak luźno rzucony pomysł albo serdeczna prośba. Niektórzy mu zarzucali, że nie potrafi zarządzać zasobami ludzkimi, że niby chce w ten zawoalowany sposób zrzucić odpowiedzialność na innych, ale większość zarówno mundurowych, jak i pracowników cywilnych komendy wojewódzkiej uważała, że właśnie dzięki temu stworzył naprawdę zgrany zespół ludzi odpowiedzialnych i z inicjatywą. Prawdziwy samograj.


Dziadzia na chwilę przystanął i znieruchomiał, utkwiwszy wzrok w zasuszonej paprotce. W końcu to on namówił Mariolkę do wyjazdu. Wierzył, a wręcz był święcie przekonany, że bystra dziewczyna dużo się tam nauczy i kiedyś zrobi wielką karierę w strukturach Komendy Stołecznej. Kto by pomyślał, że wszystko się tak strasznie popierdoli, bo jakiś skurwiel będzie chciał ją zniszczyć?  


Aby rozpędzić kłębiące się w głowie czarne myśli, nacisnął pożółkły przycisk interkomu i wrzasnął:

  • Zapraszam wszystkich do mojej kanciapy!

Kiedy ludzie zaczęli się schodzić i powoli zapełniać gabinet Zastępcy Komendanta, na salę operacyjną weszli Mariolka i Klocu. Dziadzia zauważył ich przez przeszkloną ścianę i zaczął przeciskać się między współpracownikami, żeby móc powitać lekko oszołomioną i zdezorientowaną Mariolkę.


Dziadzia najpierw dziewczynę serdecznie wyściskał, a potem objąwszy ją ramieniem wprowadził do swojego gabinetu.

  • Kochani, oto jest i nasza pani podkomisarz, którą chciałbym serdecznie powitać w miejscu, w którym zaczynała swoją policyjną przygodę. Wierzę, że wiedza i doświadczenie przez nią zdobyte w elitarnym "Terrorze" KSP Komendy Stołecznej…

W tym momencie musiał przerwać, ponieważ strasznie się wzruszył. Zawsze tak miał przy dłuższych przerwach od picia. Stawał się wtedy wyjątkowo nadwrażliwy i trzeba było obchodzić się z nim jak z gówienkiem. Zrobiło się trochę niezręcznie i ludzie jeden po drugim zaczęli wychodzić. 


***
Wszyscy rozeszli się do swoich zadań i w gabinecie zostali tylko: Zastępca Komendanta, Klocu i Mariolka. W zasadzie Kloca to tak jakby nie było, bo skupił się na obgryzaniu brzeżków delicji, a następnie odrywaniu od biszkoptowej podstawy galaretkowych krążków, które trzymał na języku aż do całkowitego rozpuszczenia czekoladowej polewy, żeby pokazywać je Mariolce, ilekroć na niego spojrzała. Nawet Dziadzia, wykazujący się anielską cierpliwością względem podwładnych nie mógł już na to patrzeć i postanowił skierować myśli na inne tory.


- Mam dla was propozycję nie do odrzucenia! Stworzymy grupę operacyjną do zadań specjalnych, żeby w pełni wykorzystać wasz potencjał, umiejętność współpracy oraz wiedzę i doświadczenie zdobyte przez Mariolkę w Wydziale do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP. I co wy na to?! – wypalił jak z armaty Dziadzia.


- Ze mnie i z niej? – z trudem wybełkotał Klocu, ponieważ miał na języku galaretkowy krążek.


- Tak! – odpowiedział krótko Dziadzia.    


 - A kto będzie dowodził? – zainteresował się tym tematem Klocu.


- Mariolka – odparł Dziadzia z taką miną, jakby to była oczywista oczywistość.   


- A niby czemu kurwa ona? – Obruszył się Klocu, głośno przełykając malinową galaretkę.


 - Bo jestem wyższa szarżą! – przedrzeźniała go Mariolka udając, że też ma na języku delicjowy krążek.


- No i co z tego? – zdziwił się Klocu


- Gówno! – odparowała Mariolka i zwróciła się do Dziadzi. – Szefie, ale Klocu i ja to w sumie para, a nie grupa. Skoro ja mam dowodzić, to kto będzie robił całą papierologię? Przecież on nie umie pisać ani czytać…


Dziadzia zastanawiał się przez chwilę przeczesując palcami tłuste, siwe włosy.


- Nie wiem, kto z wami wytrzyma i nie zwariuje... Może dam wam do pomocy Mariusza? – zaproponował Dziadzia.       


- Mariusza? A kto to jest? – Mariolka spojrzała pytająco na Kloca.

  • No, ten… wczesny Pazura z 13 Posterunku – odpowiedział enigmatycznie Klocu.

- Wczesny Pazura? Co ty pierdolisz? – zdziwiła się Mariolka.


Mariusz wyglądał raczej bardziej jak Pazura z pierwszej części Psów, ale Mariolka  w końcu i tak skojarzyła o kogo chodzi.


- Aaaa, już wiem - dziewczyna wybuchła histerycznym śmiechem.


- Skoro już wszystko wiadomo, to zabieramy się do pracy. Na początek zajmiemy się sprawą seryjnego gwałciciela o kryptonimie „Safanduła”, bo stoimy z tym tematem w miejscu. Klocu, wprowadzisz Mariusza do zespołu? A ty Mariolka może weź sobie dzień, dwa wolnego, odpocznij i działamy Kochani, tak? No! – podsumował Dziadzia.


Po wyjściu od Dziadzi, Mariolka i Klocu strasznie się pokłócili o to, kto z nich będzie tak naprawdę dowodził. W końcu dziewczyna stwierdziła, że ma wszystko i wszystkich w dupie i że jedzie do matki.


***
W związku z tym, że nieobecność Mariolki w firmie zaczęła się niepokojąco przeciągać, Klocu pojechał do niej do domu, żeby sprawdzić czy jeszcze żyje. Wchodząc do przydomowego ogródka, natknął się na jej matkę, która z miną konspiratorki zaczęła mu się zwierzać.
 
  • Wróciła we wtorek i śpi bez przerwy już trzecią dobę. Zwyzywała mnie od najgorszych, od kurew jebanych w dupę, że aż grzech powtarzać i położyła się tak jak stała, w ubraniu na kanapie.  Dzisiaj rano wstała, zjadła budyń z konfiturą, ale zaraz wszystko zwymiotowała i dalej poszła spać. Zdjęła tylko spodnie. Najświętsza Panienka mnie wysłuchała. Już tak się denerwowałam. W niedzielę po sumie pobiegałam do księdza proboszcza, żeby poradził, co mam robić i dać na gregoriankę za starego. Kazał się uspokoić, odmówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego w jej intencji i czekać. Za starego nic nie chciał. Mówił, że to za te piwonie, co to je latem przynosiłam do dekorowania ołtarza. Wielkie mi co, a co ja z nimi zrobię? Zacny człowiek. Nigdy o pieniądzach nie mówi. W kościele jest zawsze czysto i ciepło, że aż płaszcz trzeba rozpinać. A jeszcze znajdzie grosz, żeby wesprzeć inne, budujące się parafie. Długo nie porozmawialiśmy, bo wlazły jakieś baby z chóru parafialnego i podsłuchiwały, o czym mówimy. Podziękowałam i wyszłam. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Bóg przede mną krzyże stawia, ale jeśli o coś poproszę, to się zawsze tak dzieje.

Matka Mariolki spojrzała na Kloca, bo była ciekawa jego reakcji, ale on skupił się na rozdeptywaniu mrówek i był całkowicie pochłonięty tą czynnością, więc ciągnęła dalej:

  • A jak się uśmiecha przez sen! Pewnie stary coś tam jej do ucha tłumaczy. Dzisiaj już do niego nie pojadę. Wczoraj mi się udało wyskoczyć na chwilę. Piękne lilie mu wstawiłam. Stary, to było najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Chlał na początku, nie powiem. I awanturnik po wódzie był straszny, ale stopniowo, pomalutku wyprowadziłam go na ludzi.
   
Kobieta skinęła na chłopaka, żeby nadstawił ucha i kontynuowała swoją opowieść półszeptem.

  • Mariolka mnie wyzywa od zrytych beretów, ale się pytam, co ja mam robić? Ciągnie mnie do ludzi. Z paniami z kółka różańcowego, to można sobie porozmawiać, herbatę wypić. Nie będę cały dzień robić w ogródku. Nie mam już siły. Tyle, co na cmentarz pojadę do starego. Telewizora też nie załączam, bo tam same małpy skaczące na sznurkach pokazują. Nic wartościowego. Wybór papieża widziałam. Mariolka mnie zawołała. Płakałyśmy obie jak bobry. Akurat, jak miał wychodzić na balkon, to zadzwonił do Mariolki jakiś kolega. Powiedziała do niego, żeby spierdalał. I dobrze! Ludzie dzisiaj za grosz nie mają wyczucia. W takiej chwili do kogoś dzwonić? A ten papież wydaje się bardzo porządny i taki skromny. Modlę się i za tego starego, bo mi go też bardzo szkoda. Panie z kółka się śmieją, że takiego papieża, jakim był nasz Jan Paweł II, to nawet dwóch na raz nie zastąpi.

Matka Mariolki otarła sobie oczy rąbkiem fartucha, ale Klocu wydawał się być niewzruszony. 

  • Ona ma takie oczy jak jej ojciec. Czasem jak na mnie spojrzy, to aż się kolana pode mną uginają. Jakbym starego widziała.

Wtem kobieta wypatrzyła coś między kwiatkami, bo nagle podniosła głos:

  • Znowu kot sąsiadów nasrał na rabatkę. Łeb mu urwę, chociaż to stworzenie nie jest winne, tylko właściciele. Panie z kółka mówią, że kocie odchody są toksyczne i wypalają korzenie.  Już mi się nie chcę chodzić do tych ludzi z awanturą. Mariolkę do nich poślę, jak wydobrzeje. Jak im sypnie wiązankę, to nie będą kota wypuszczać, żeby srał komuś do ogródka.
  • To pani jej też powie, że Zastępca Komendanta o nią pytał.

***
       Mariolka stała oparta o elewację kamienicy i paliła papierosa w taki sposób, jakby to jej nie sprawiało żadnej przyjemności i chciała czym prędzej skończyć. Kilka głębokich machów i po imprezie. Pamiętała, że nie raz dostała od matki po mordzie.  Nie tylko za to, ale za palenie dostawała najmocniej i najczęściej. Nauczyła się palić szybko i całą przyjemność odczuwała chyba dopiero w momencie kiepowania. Tak było i tym razem. Pstryknęła kiepem przed siebie obserwując tor jego lotu i głęboko westchnęła. Natychmiast rozejrzała się z lekką paniką w oczach, czy przypadkiem nie nadchodzi skądś ta stara pinda, bo tak o niej teraz myślała.


          Bez papierosa nie było już sensu sterczeć pod ścianą, jak dziwka. Rozejrzała się jeszcze raz zatrzymując wzrok na każdym oknie, czy przypadkiem nie obserwuje jej zza firanki jakaś menda i ruszyła w kierunku bramy, w której sterczało kilku łebków.


 - Hej koleżanka, mógłbym z tobą do białego ranka! - Wyszczebiotał któryś, ale nie miała ochoty na interakcję, więc rzuciła tylko przez ramię krótkim:


 - Spierdalaj szczylu!


            I wtedy wpadła na Kloca, który właśnie wychodził z bramy. Miał on w sobie coś takiego, że zapominała o całym świecie.


- A co ty tu robisz? – zagaił, jak to miał w zwyczaju.


- Matka mi powiedziała,  że u nas byłeś.


- No byłem.

  • I co ci o mnie nagadała ta wredna pinda?
  • Nic. Coś tam pierdoliła o papieżu i o jakimś kocie. A co?
  • A bo łazi i wszystkim rozpowiada, że jestem zdzirą, a podkomisarza dostałam za to, że wyruchalam całą Komendą Stołeczną!
  • A wyruchalaś? - chłopak wyszczerzył zęby.
  • Weź mnie nie wkurwaj! - Oburzyła się Mariolka - Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
  • No dawaj.
  • Dobra, to Ci powiem i już do tego nie wracajmy. Przystawiał się do mnie naczelnik z innego wydziału. Taki stary, łysy oblech, śliniący się na widok każdej dupy, ale akurat do mnie miał szczególny sentyment. Wszędzie za mną łaził, przyklejał się do mnie w windzie, no i takie tam. Aż wreszcie kiedyś dałam mu wyraźnie do zrozumienia, żeby się ode mnie odpierdolił. Wtedy zagroził, że mnie zniszczy, że dostanę dyscyplinarkę i nie będę już miała powrotu do Policji. Ja mu na to, że na niego doniosę do BWSP o molestowanie. Zrobiła się afera. Żeby to wszystko wyciszyć, dali mi do podpisania wniosek o przeniesienie i skierowanie na terapię. No to ja im dałam kwit na podkomisarza. 
  • Znaczy się, że oni cię wyjebali, a ty ich wyruchaĺaś - podsumował lapidarnie Klocu.

***
Kto by pomyślał, że przez jakiś nieprawdopodobny wręcz splot dziwnych zdarzeń trzeba będzie zapomnieć o kolacji, bo ktoś postanowi koncertowo spierdolić ludziom wieczór, a zamiast kanapek, herbatki i komedii romantycznej będzie karuzela? Nawet nie jakiś tam super-zajebisty rollercoaster, tylko takie zwykłe, czteroramienne urządzenie obrotowe dla dzieci. Czy ktoś z nich był na to przygotowany? Policjanci, prokurator, lekarz, technicy?


Zastępca Komendanta - dla przyjaciół i znajomych „Dziadzia” - przez chwilę wpatrywał się w czarne jak atrament niebo, jakby szukał na nim odpowiedzi na najważniejsze pytania. Nagle wzdrygnął się na myśl o tym, dlaczego zamiast przy stole, siedzi ze współpracownikami na dziecięcej karuzeli i czeka, aż technicy zabezpieczą ślady i wykonają czynności. Chcąc trochę rozładować atmosferę, zaczął przebierać krótkim nóżkami, wprawiając urządzenie w ruch. Starszy aspirant Klocu i podkomisarz Mariolka, spojrzeli po sobie rozbawieni i unieśli do góry nogi.   

  • Też czasem macie wrażenie, że wszystko jest bez sensu? - zagadnął komendant Dziadzia, aby skierować myśl na inne tory.
  • Oczywiście! - Klocu wyrwał się pierwszy do odpowiedzi. - Cały czas!

W tym momencie nadjechał Uber, którego reflektory rozświetliły plac zabaw z kręcącymi się na karuzeli policjantami. Z samochodu wysiadła pani prokurator Agnieszka z Prokuratury Rejonowej. Chwilę stała zdezorientowana, nie wiedząc w którą stronę ma pójść. Młoda, ambitna, sprawiająca wrażenie zimnej i nieprzystępnej suki, ale przy bliższym poznaniu okazywało się, że to tylko taka poza, żeby ukryć swoje kompleksy. Policjantów z komendy znała i czuła się przy nich swobodnie. Już kilka razy mieli okazję razem pracować. Głównie były to wypadki komunikacyjne, utonięcia w pobliskim zbiorniku wodnym, śmiertelne potrącenia przez pociągi, ale jeszcze nigdy seryjniak. 



- Pani Agnieszko, pani Agnieszko! – zawołał Dziadzia, który pierwszy ją rozpoznał. – Prosimy do nas!


Pani Prokurator z Prokuratury Rejonowej zjechała na kucaka w dół wąwozu, w którym znajdował się plac zabaw i podeszła do siedzących na karuzeli stróżów prawa.


Wymienili z nią uściski dłoni, a Zastępca Komendanta przedstawił jej podkomisarz Mariolkę, z którą jeszcze nie miała okazji pracować.

  • O, świeża krew! – zażartowała Agnieszka.

- Raczej cuchnąca ropa z rozdrapanego ropnia  – zaśmiała się ironicznie Mariolka – Zastępca Ko­mendanta mnie przygarnął po tym, jak zostałam wyjebana z Komendy Stołecznej.



- Technicy mówili, że już kończą - wtrącił się Dziadzia, żeby zmienić temat.- A tymczasem zapraszam panią, pani Agnieszko na karuzelę, bo to i tak jeszcze pewnie chwilkę potrwa – zaproponował.  


Prokurator zajęła miejsce na karuzeli i w tym samym momencie zadzwonił telefon Zastępcy Komendanta. Dziadzia ode­brał i przez chwi­lę słu­chał z za­in­te­re­so­wa­niem.


- Dobra, już idziemy! – krzyknął do telefonu i wszyscy z wyjątkiem pani prokurator poderwali się z miejsc i skierowali w stronę bloków, ale po chwili przystanęli zdezorientowani tym, że kobieta w dalszym ciągu siedzi na swoim krzesełku.


- Skończyli, możemy iść! – zawołał Dziadzia.


- Ja chyba niestety nie mogę! – odpowiedziała łamiącym się głosem prokurator.


Policjanci wrócili pod karuzelę.


- Ale jak to? Nie idzie pani z nami?  - zdziwił się Zastępca Ko­mendanta.


- Bo… ja… chyba się zaklinowałam – odpowiedziała zawstydzona prokurator.


- Ale, że…? O masz ci los! – wysapał Dziadzia – spokojnie, pani Agnieszko, zaraz coś poradzimy - i zaczął mocować się z jej oparciem.  


Po chwili przyłączyli się do niego Matriolka i Klocu. Razem spróbowali odgiąć oparcie siedzenia, ale metalowe rurki ani drgnęły. 


- Tutaj trzeba jakichś narzędzi – stwierdził Dziadzia, sapiąc z wysiłku. - Może technicy coś maja?

  • Tylko nie to! - krzyknęła prokurator.- Zaraz wszyscy się tu zlecą i będzie przedstawienie.

- Dobra to ja skoczę do domu, bo mam blisko i coś zorganizuję, a ty Klocu może idź do chłopaków i powiedz im, że niedługo dołączymy - zaproponowała Mariolka.


- Tylko błagam, bez szczegółów! – poprosiła prokurator Agnieszka.


    - Oczywiście! – odpowiedział chłopak tłumiąc śmiech i pobiegł do techników, a podkomisarz udała się w stronę swojego domu po narzędzia.


- Jezu, ale obciach - westchnęła prokurator do Zastępcy Komendanta.


- Nie pani pierwsza i nie ostatnia - próbował ją pocieszyć, rozglądając się gorączkowo, jakby szukał na placu zabaw czegoś, co pomoże uwolnić panią prokurator z żelaznego uścisku starej, popeerelowskiej karuzeli.


A tymczasem spomiędzy bloków wyłoniła się Mariolka, machając nad głową piłką do metalu. 


- Mogę spróbować?– zapytał Zastępca Komendanta I nie czekając na odpowiedź, wziął od dziewczyny piłkę i przyłożył ją do metalowego oparcia.


- Przepraszam – westchnęła prokurator.


- Ale za co pani przeprasza, pani Agnieszko?! Policja jest nie tylko od tego żeby zamykać, ale czasem też od tego, żeby uwalniać – zaśmiał się komendant. – Tylko proszę się nie ruszać, żebym przy okazji nie pociął pani ubrania.

(20-04-2022, 09:48)Bruno Schwarz napisał(a):
Przepraszam za kropki zamiast myślników!
Odpowiedz
#2
(22-04-2022, 13:31)PannaPoranna napisał(a): fajnie wyszło, można gdzieś przeczytać całość?

Musi się najpierw urodzić Big Grin
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości