Druga edycja prac [Odbitka] BlackMoon "Odbitka, czyli krótka opowiastka..."
#1
Odbitka, czyli krótka opowiastka stylem lekkim o człowieku, który nienawidził ludzi.
I świata.


Mariusz Jadźwiński stał przy ksero: kolejna z tych bezsensownych czynności, które był zmuszony wykonywać w tym zabójczym kieracie codzienności.
Dookoła kłębili się ludzie, tak zwani koledzy z pracy. Jakim prawem ktoś, kto tylko i wyłącznie dzieli z nim przestrzeń kilkudziesięciu metrów kwadratowych przez osiem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu tytułowany jest jego kolegą? Idąc tym tropem należałoby wprowadzić w obieg takie terminy jak kolega z windy, przyjaciółka ze spożywczaka czy kumple pomywacze szyb na skrzyżowaniu. Kurwa, absurd. Z ksera wyleciały trzy odbitki. Mariusz potrzebował tylko dwóch, ale zawsze robił o jedną odbitkę więcej, czym to odpłacał firmie i światu za ciemiężenie jego nieszczęsnej osoby. Mariusz Jadźwiński był człowiekiem do szczętu złym, chociaż nikt poza nim o tym nie wiedział. Nosił w sobie nieprzebrane zasoby nienawiści do świata i ludzi. Każdego dnia robił wiele złych rzeczy, przyczyniając się w znacznym stopniu(jak sądził) do powolnej, lecz nieuniknionej zagłady świata. Robienie dodatkowej, niepotrzebnej odbitki było jedną z tych rzeczy. Mariusz wziął odbitki i ruszył korytarzem w stronę swojego biura. Tak, tak, Mariusz Jadźwiński miał swoje własne biuro w jednej z największych agencji reklamowych w stolicy. Na drzwiach widniała wizytówka z jego nazwiskiem, wewnątrz, w upalne dni, pracował najdroższy klimatyzator w ofercie, a na biurku leżał gruby brulion w twardej, zdobionej oprawie. Mariusz oczywiście nigdy nic nie zapisywał w brulionie, wszelkie informacje natychmiast trafiały na dysk twardy jego drogiego Asusa, ale była to kolejna część jego zemsty na firmie. I świecie. Mariusz usiadł przy swoim długim, mahoniowym biurku i z dumą popatrzył na brulion, kolejne ogniwo jego makabrycznego łańcucha. O tak, Mariusz Jadźwiński był człowiekiem naprawdę złym. Złym do tego stopnia, że nie wahał się wrzucać do śmietnika nie zgniecionych butelek po coli, czy nawet dwukrotnie spuszczać wody po skorzystaniu z toalety. I nie jest to koniec jego toaletowych zbrodni przeciw światu. Czasami, gdy tylko dysponował odpowiednią zwyżką gotówki, wieszał na muszli po kilka kostek toaletowych, aby zwiększyć ilość chemii przedostającej się do środowiska, a co za tym idzie, spowodować ekologiczną katastrofę.
Do biura weszła jedna z dwóch asystentek Mariusza. Rzecz jasna ta brzydka, zawsze, gdy trzeba było coś podpisać, przejrzeć, przedyskutować przychodziła ta brzydsza. I grubsza. Mogłaby zapukać chociaż. Albo mogłaby w ogóle nie przychodzić. Mariusz Jadźwiński był także człowiekiem niezwykle nerwowym, o czym z kolei wiedzieli wszyscy, z wyjątkiem jego samego. Irytowało go dosłownie wszystko, był jednak święcie przekonany, że to zjawisko jak najbardziej naturalne na tym popierdolonym świecie. Przez swoją skrajną skłonność do irytacji był w pracy powszechnie uważany za świra. Większość jego tak zwanych kolegów traktowała go z nieskrywanym dystansem, co zresztą samemu zainteresowanemu sprawiało niemałą satysfakcję, cóż bowiem może być wspanialszego niż wiedza, że ludzie czują się w twoim towarzystwie cokolwiek niepewnie.
- Rzucisz na to okiem? – Zaświergotała asystentka podając mu teczkę z kolejną stertą bzdurnych projektów i innych pierdół. To niemożliwe, żeby to był jej własny głos, z pewnością ten wieloryb pożarł jakąś zgrabną atrakcyjną dziewczynę i zmusił ją do mówienia. Jak, tego Mariusz nie wiedział, ale z pewnością się dowie. No i czemu ta suka mówi mu per ty?! Zgiń, przepadnij zapasiona świnio, mam nadzieję, że twoje życie będzie jedną wielką męką, obyś wyłysiała, niech cię szlag. Mariusz spojrzał na asystentkę spode łba i odburknął, że owszem rzuci okiem. Asystentka ruszyła do wyjścia, kołysząc dupskiem z taką gracją, z jaką kołysze się sześciuset tonowy kontenerowiec, czego Mariusz, rzecz jasna, nie omieszkał odnotować w swoim opętanym złem umyśle.
- A, byłabym zapomniała. Szef chciał się z tobą widzieć…- znowu przez ty, suka, trochę szacunku, kurwa -…w sprawie tych odbitek.
- Co?! – Mariuszowi zmroziło krew w żyłach. – Jakich odbitek?
- Tych, co to podobno je zbierasz. Stary spodziewa się ciebie za dziesięć minut w swoim gabinecie. – Rzuciła i wyszła. Po prostu wyszła, zostawiając go w stanie skrajnej dezorientacji i dezinformacji. Myśli poczęły kotłować się w lekko zamroczonym umyśle Mariusza. Jedna przez drugą nasuwały mu makabryczne wizje, sceny rozstrzelania go przez firmowych snajperów za działania w celu zaszkodzenia wizerunkowi firmy. Ogarnij się Mariusz, skarcił się w duchu, przecież nasza…tfu…firma nie ma snajperów. A nawet jeśli ma to przecież mnie nie rozstrzelają. Umysł Mariusza wydawał się być jednak lepiej doinformowany co do stanu kadrowego firmy oraz jej kompetencji nie przestawał bowiem zarzucać naszego nieszczęśnika kolejnymi barwnymi wizjami. Odbitki, odbitki, kurwa, odbitki. Kto mnie widział? Idioto, wszyscy, przecież ksero jest na korytarzu. Ale jak dostrzegli, jak, gdzie… Ten jakże konstruktywny dialog mógłby trwać w nieskończoność, gdyby nie nagła, całkowicie niespodziewana, lecz genialna, myśl, kiełkująca gdzieś tam w kazamatach spanikowanego aparatu myślącego. Pozbyć się dowodów. Przecież niczego mi nie udowodnią, jeśli rzeczonych odbitek u mnie nie znajdą. Mariusz pochwalił sam siebie w myślach za nad wyraz trzeźwe i przytomne myślenie w sytuacji ekstremalnej. Ale zaraz, zaraz…Co? Gdzie? Jak? Ma tylko dziesięć minut. Dziesięć pieprzonych minut! Nawet mniej, jak długo myślał? Wydawało mu się, że nie dłużej niż minutę, ale czasoprzestrzeń lubi płatać w takich momentach figle. Szybko, szybko, czas ucieka! Spalić? Tak, spalę je w pizdu i tyle je widzieli, mogą mnie o - w dupę pocałować. Mariusz już zerwał się z wygodnego, skórzanego fotela, aby dokonać aktu spalenia obciążających go odbitek, ratując się tym samym przed stratą nie tyle szacunku, ale może i nawet stanowiska w firmie, lecz zatrzymała go kolejna myśl: czujniki, kurwa, dymu! Wszędzie, wszędzie, w biurze, na korytarzu, w sraczu nawet, na wypadek, gdybym podczas srania stanął w płomieniach. Nie, spalenie odpada, tego jeszcze mi tylko trzeba, żeby mi się tu wszyscy z gaśnicami zlecieli. Myśl chłopie, myśl. Mariusz miotał się po biurze desperacko szukając rozwiązania tego zatwardzenia. Zatwardzenia! No tak! Spuszczę w kiblu! To jest myśl! A nie, czekaj… zatka się, wyłowią, wysuszą, zobaczą, odpada. Minuty płynęły nieubłaganie, a odbitki jak tkwiły w szufladzie tak tkwiły nadal. Dwie minuty. Minuta. Zjem je kurwa! Straceńcza ta myśl powstała w umyśle Mariusza ledwie pół minuty przed wyznaczonym czasem, w którym to miał się stawić u szefa. Wyszarpał więc gwałtownie szufladę swojego wielkiego, mahoniowego biurka i wyjął teczkę z odbitkami. Warto nadmienić, że Mariusz swój szatański proceder praktykował od przeszło dwóch lat, kserując średnio kilka dokumentów tygodniowo, teczka więc wyglądała nad wyraz okazale. Mimo, że od jego ostatniego posiłku minęło kilka dobrych godzin, nie czuł się na siłach pochłonięcia kilkusetstronicowej porcji makulatury. Nie miał jednak wyjścia, jeśli chciał wyjść z całej tej afery z twarzą. Chwycił pierwszą odbitkę, przedstawiała bodajże plan jakiegoś banera reklamowego, zgniótł i wsadził do ust. Przeżuwając, począł snuć filozoficzne rozważania oraz popadł w wątpliwości, czy oby na pewno aż tak zależy mu na tej pracy. Nic to jednak, jeśli coś zaczął to doprowadzi to do końca! Wcinał więc raźno kolejne kartki, wyobrażając sobie, że są to najwykwintniejsze potrawy oraz pocieszając się myślą, że podobno w jakichś krajach, pewnie azjatyckich, papier serwuje się w restauracjach, i to za niebanalną kwotę. Połykając sto trzydziesty czwarty arkusz, Mariusz odczuł lekki żal, odbitki wszak miały się jeszcze przyczynić do zagłady tego marnego świata, gdyż planował całą tę makulaturę wrzucić do pojemnika na plastik, czym niewątpliwie rozregulowałby cały system śmieciarstwa w państwie i doprowadził do rychłego jego upadku. Wraz z kolejną porcją papieru przełknął jednak także żal i przez następne minuty jadł nie myśląc zupełnie o niczym.
Kiedy skończył, czuł się jakby stał na granicy życia i śmierci. Wstał jednak i ruszył w kierunku drzwi. Jestem… iiik… spóźniony… iiik… ale co tam.
Mariusz wszedł do gabinetu szefa lekko niepewnie, co ten drugi skwitował obawą czy Mariusz oby dobrze się czuje. Och, czuję się zajebiście, właśnie zeżarłem kilogram papieru, złamasie, czy jest cos co lepiej poprawia człowiekowi samopoczucie? Myśli Mariusza nie szczędziły szefowi uprzejmości, kiedy on toczył ze sobą samym naraz dwie bitwy. Starał się jednocześnie nie rzucić się na szefa z pięściami oraz nie zarzygać mu biurka.
- Pan wie po co go wezwałem? – Tak, tak, zimny, oficjalny ton. Znamy to, zaraz się zacznie.
- Coś tam… iiik… słyszałem…
- Panie Mariuszu, czy pan jest pijany?
- Ja… skąd… coś mi chyba po prostu siadło… iiik… na żołądku. – Nie rzygaj, nie rzygaj, nie rzy…
- Cóż…doniesiono mi, że zbiera pan kopie wszelkich naszych projektów. Czy to prawda?
- Ja… nie… ja… po prostu… iiik…
- Bardzo mnie cieszy pana zaangażowanie w życie firmy. Miło mi słyszeć, że w naszej firmie pracują ludzie chcący pomagać rozwijać się firmie oraz być może tworzyć alternatywne projekty w oparciu o wcześniejsze. Czyż tak, panie Mariuszu? Z chęcią obejrzałbym pańskie prace, jestem ciekaw pańskich pomy…
- Bleeeechhh…
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości