16-02-2012, 16:03
Synthia siedziała na podłodze. Plecy oparła o jedną z kamiennych ścian z których składała się niewielka cela. Prycza przy krótszej ścianie z małym oknem w niczym nie przypominała normalnego łóżka. Cienki materac na wiecznie zgrzytającej siatce nie był specjalnie wygodny. Łańcuch, przybity do ściany metalowymi śrubami, który trzymał nad betonową podłogą stalową ramę znacznie potęgował poczucie beznadziejności
Tego wieczoru prawie w ogóle nie zmrużyła oka. Głównie dlatego że za kołdrę musiał jej wystarczyć szorstki koc. Jeansowe dzwony i pobrudzony t-shirt w kolorze słońca, były jedynymi atrybutami Synthii. Strażnicy w obawie przed samobójstwem zabrali jej tenisówki, więc pomimo białych skarpet, miała zmarznięte stopy. Siedziała, oparta o kolana i myślała, gdzie mogła popełnić błąd. Wiedziała że znalazła się w tym miejscu, ponieważ musiała się pomylić w obliczeniach. Teraz pozostawało jej jedynie czekać i zastanowić się gdzie.
Ciszę przerwało dopiero dudnienie zamka w stalowych drzwiach na przeciwko okna. Uchwyt masywnej klamki zawył żałośnie gdy przesuwał się w dół. Drzwi otwarły się na oścież piszcząc przy tym cicho.
Kiedy podniosła wzrok zobaczyła dwóch żołnierzy w hełmach i karabinami w rękach. Między nimi stał łysy człowiek w nienagannie skrojonym garniturze. Popatrzył na jej twarz w zamyśleniu i i wykrzywił nieco głowę. Powoli przekroczył próg w swoich wypastowanych trzewikach i wzdychając przykucnął przy niej. Uważnie przyjrzał się twarzy kobiety, wystającej z pod pojedynczych kosmyków włosów. Nawet teraz widać było wystające kości policzkowe i zacięte usta, które straciły już swój żywy kolor. Przyłożył jeden z palców dłoni do jej policzka i delikatnie odgarnął kosmyk włosów.
Kiedy opuścił rękę zapytał cicho zupełnie bez akcentu :
- Skąd się tutaj wzięłaś moja damo, co to za pojazd wylądował nie daleko, kim jesteś ?
Odczekał moment i nie doczekawszy odpowiedzi dodał :
- Nie rozumiesz, czy nie chcesz odpowiedzieć ?
Znowu zaległa cisza, a on wciąż przypatrywał się jej w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku zrozumienia. Zmierzył ją trochę podirytowanym wzrokiem. Zadał kolejne pytanie, tym razem nieco drżącym głosem :
- Czy pochodzisz z Rosji ?
- Nie.
Nieco zaskoczony nieśmiałą odpowiedzią, która padła z jej ust chwycił za nadgarstek swojej ręki w taki znaczący sposób że Synthia poczuła jak coś w niej pęka. Mężczyzna nachylił się nieco nad jej uchem i zadał druzgocące psychikę dziewczyny pytanie.
- Wobec tego skąd pochodzisz młoda damo ?
Synthia już nie była już w stanie udawać kamienia i ignorować przybysza, więc spojrzał na niego świdrującym duszę wzrokiem. Usta dziewczyny złożyły się niczym do pocałunku i wypowiedziały z nieudolnym amerykańskim akcentem tajemnicę, którą chowały w sobie od kilku ostatnich miesięcy :
- Z przyszłości.
Mężczyzna w geście zaskoczenia odchylił głowę nieco do tyłu i chrząknął pod nosem. Wstał i sztywny niczym rekrut jako pierwszy opuścił pomieszczenie. Obaj strażnicy, którzy obserwowali tę scenę niemal że z wrodzonym spokojem wyszli za nim, jeden z nich zamknął drzwi.
Synthia, sama zaskoczona swoją reakcją ponownie spojrzała na podłogę. Znowu robiła jedyną rzecz, którą teraz mogła. Czekała na dalszy rozwój wypadków, tak spokojne jak by to wszystko jej nie dotyczyło.
Ciągle nie mogła uwierzyć, ani nawet pojąć tego co się stało. Zgodnie z planem miała wrócić do swoich czasów, a tym czasem wylądowała znowu na tej samej pustyni. Nawet nie wiedziała czy jest to przyszłość, czy przeszłość. Sądząc po uzbrojeniu strażników znowu cofnęła się w czasie. Pytanie, które teraz z uporczywością natrętnego komara kołatało się po jej głowie brzmiało : w jakich czasach się znalazła. Niebawem drzwi znowu zostały uchylone. Tym razem nie zobaczyła w śród strażników człowieka, który odwiedził ją wcześniej. Dwaj inni żołnierze uzbrojeni jedynie w pistolety w kaburach otoczyli ja z dwóch stron. Obaj chwycili ją za ramiona
i podnieśli do góry. Wyraźnie zdezorientowana dziewczyna rozglądała się nieco przestraszona to w prawo, to w lewo, kiedy stanęła na własnych nogach wszyscy opuścili celę.
Kilka minut zmierzali przed siebie wąskim korytarzem, który był tak długi że echa kroków obu strażników, towarzyszy jej podróży rozchodziły się we wszystkie strony. Minęli kilkoro drzwi, aż zatrzymali się przed jednymi, w przeciwieństwie do innych te były otwarte do wewnątrz.
Wszystkie ściany i drzwi pomieszczenia wyłożone były białymi kafelkami. Nie było tam okna, jedynym źródłem światła była podłużna jarzeniówka, której mocne światło zalewało całe pomieszczenie.
Synthia szybko zauważyła niewielką kratownicę na samym środku i trzeciego strażnika trzymającego węża całkiem podobnego do tych strażackich. Obaj żołnierze zatrzymali się przed nim :
- Oto i ona.
- Jakaś licha.
Stwierdził ten z wężem i zaraz dodał nieudolnie udając poważnego :
- Dobra, rozbieraj się.
Synthia z braku innych rozwiązań wykonała polecenie. Minęło zaledwie kilka sekund, a u jej stóp leżał już cały komplet skromnego odzienia z czerwonymi majtkami na samym szczycie. Stała teraz jak ją Pan Bóg stworzył, przed trzema uczniakami z jakiegoś akademika, bo wszyscy mieli takie miny. Zdążyła się nawet poczuć atrakcyjna, kiedy ten z wężem oprzytomniał i nieśmiało wskazał jej jedną ze ścian. Synthia na zdążyła się nawet odwrócić w ich stronę, a już na swoich plecach poczuła lodowaty strumień wody ze szlaufa.
Prąd wody był tak mocny że natychmiast wylądowała tak blisko ściany, że musiała oprzeć się łokciami, aby nie przylec całym ciałem. Rozdzierający dźwięk ogromnego wodospadu, atakował jej uszy. Czuła na plecach siarczysty mróz, który rozlewał się na całą resztę ciała. Czuła że nie wytrzyma długo. Błagając w myślach o litość najpierw klęknęła, wciąż opierając się o ścianę, a potem zgięła do końca kolana. Przemoczone włosy, kleiły się do mokrej twarzy. Nigdy do tej pory nie było jej tak zimno. Czuła jak siarczysty mróz atakuje jej usta i dłonie. Kiedy wreszcie strumień zelżał czuła się podle. Dzwoniło jej w uszach. Wszystko było już jej obojętne, kiedy silne dłonie ponownie chwyciły ją za ramiona i rzuciły do prostopadłej ściany.
Siła impetu była tak duża że dziewczyna uderzyła głową o ścianę. Zamknęła oczy a po jej policzkach popłynęły łzy, praktycznie nie widoczne wśród innych kropel wody. Jeden z mężczyzn rzucił jej jakąś piżamę w paski na twarz, krzycząc za razem :
- Masz piękna damo, to nowa moda !
Salwy śmiechu natychmiast wypełniły pomieszczenie. Tylko Synthia miała pochmurną twarz. Wstała i patrząc się na pierwszego z oprawców i zapytała głosem jak by nic się nie wydarzyło:
- Mogę się chociaż wytrzeć ?
Strażnik popatrzył jej się prosto w oczy i jak by chciał jej coś udowodnić odparł :
- Nie, taką cie wolimy, wskakuj grzecznie w fatałaszki.
Najwyższej pięć minut później Synthia podążała ponownie ponurym korytarzem. Tym razem musieli minąć wózek pełen talerzy. Natychmiast wykorzystała sytuację, którą podarował jej los. Podniosła pierwszy ze szczytu i rozbiła go na twarzy najbliższego mężczyzny. Drugi nie zdołał nawet zareagować, gdy spotkał go ten sam los. Obaj zdążyli jedynie krzyknąć, po czym dostali jednocześnie w potylicę kantem następnych dwóch. Synthia musiała dobrze wycelować żeby nie trafić w kanty hełmów. Dwa ciała bez przytomności upadły na ziemię. Dziewczyna nie straciła zimnej krwi i nachyliła się nad jednym z nich. Wyciągnęła ze skórzanej kabury pistolet. Przeładowała broń, tak jak to widziała na filmach i spytała z pogardą :
- I co teraz dranie ?
Dostrzegła jakąś postać, która zaczęła biec w jej kierunku. Natychmiast wycelowała. Nacisnęła spust, zamykając przy tym oczy. Eksplozja prochu w pistolecie odbiła się echem po ścianach korytarza, a Synthia poczuła gwałtowne szarpnięcie w nadgarstku. Ciemna postać chwyciła się konwulsyjnie za brzuch i upadła na kolana. Chwilę później już leżała kilka metrów przed nią.
Dziewczyna instynktownie zaczęła biec przed siebie. Zatrzymała się dopiero kawałek dalej, przy zupełnie obcych drzwiach. Zdecydowanym ruchem otworzyła je. Przed jej oczyma stanął kolejny korytarz, jednak zupełnie inny niż ten, w którym stała. Nie zastanawiając się zbytnio wbiegła do środka, zamykając za sobą drzwi. Szare ściany i ciemność jaka zalegała w środku napawały ją strachem. Szczęśliwie jednak dotarła do klatki schodowej. Zatrzymała się przy barierce i spojrzała w dół. Ciemności pozwalały dostrzec jedynie kilka pierwszych stopni. Głęboko przeświadczona że w takich miejscach nikt nie będzie jej z pewnością szukał zeszła nieśmiało na duł.
Kiedy zeszła z ostatniego stopnia poczuła pod bosą stopą goły beton. Starała się jak najsilniej wytworzyć wzrok żeby w ciemności znaleźć jakiś włącznik światła, albo po prostu zorientować się, gdzie się znalazła.
Zamiast włącznika uwagę dziewczyny przyciągnął prostokątny pasek światła, wiszący na wysokości jej stóp. Podeszła bliżej niego i wymacała klamkę. Otworzyła drzwi, a światło popołudniowego słońca oślepiło ją na chwilę. Kilka set metrów dalej dostrzegła stalowy hangar lotniczy. Usłyszała również syreny alarmowe i natychmiast domyśliła się że to o nią chodzi. Żeby się upewnić, że nikt jej nie zauważył rozejrzała się jeszcze w obie strony, po czym puściła się pędem w kierunku budynku. Czuła na nagich stopach żar szorstkiego piasku i temperaturę, które teraz nagle wzrosła. Powietrze było suche. Zatrzymała się zdyszana dopiero przy blaszanej ścianie. Przeszła wzdłuż niej do najbliższego rogu i wyjrzała z za niego nieśmiało. Kilka metrów przed nią stał na baczność strażnik. Tylko dzięki temu że patrzył przed siebie jeszcze jej nie zauważył.
Synthia wiedziała że w tym hangarze może być co najmniej środek transportu dla niej, a co za tym idzie nadarzyła się ogromna szansa żeby wydostać się z tego piekła. Jedynym sposobem żeby uniknąć niewoli było dostanie się do środka. Widząc że to jedyne wyjście podniosła lufę pistoletu nieco do góry i starannie wycelowała w głowę żołnierza. Zanim zdołał dostrzec kontem oka ruch i odwrócić w jej stronę pierwsza kula przebiła mu hełm. Druga trafiła jego towarzysza, stojącego obok. Oberwał prosto w czoło, ponieważ zdarzył się odwrócić w jej stronę, kiedy ciało jego kolegi usuwało się na ziemię.
Pistolet nie należał do cichych narzędzi pola walki, dlatego zdawała sobie doskonale sprawę z tego że ma coraz mniej czasu. Zrobiła szeroki krok nad ciałem pierwszego i drugiego strażnika. Zacisnęła pięść na klamce od drzwi. Otwarła je zamaszyście i wpadła do środka. Przezornie zostawiła otwarte drzwi żeby mieć do dyspozycji trochę światła. Dzięki temu dostrzegła kontury jakiegoś pojazdu na środku pustego pomieszczenia. Podeszła bliżej i starając się jak najszybciej przyzwyczaić wzrok do ciemności. Dotknęła fragmentu pochylonego do dołu skrzydła. Poczuła na opuszkach palców zimną stal i bez wahania spojrzała nieco do góry. Dostrzegła ledwo odbijającą dzienne światło szybę, która szczelnie zasłaniała kabinę pilota.
Obeszła ostrożnie swoje najnowsze odkrycie, zastanawiając się jednocześnie z czym ma do czynienia. Skrzydła w układzie V z pewnością miały za małą powierzchnię żeby unieść taki pojazd bez mocnego silnika. Ostry dziób w typowym kształcie myśliwca nie przypominał niczego co wcześniej widziała, chociażby w internecie. Trzy okrągłe silniki, z których jeden był większy, a dwa mniejsze zamontowano z tyłu na przeciw kabiny. Samolot - bo tak się jej wydawało - był o wiele za krótki i miał w sobie coś niesamowitego. Cały płatowiec trzymał się na dwóch narto podobnych płozach, zaś krawędzie skrzydeł ledwo dostawały do ud dziewczyny. Ciekawość była jej najbardziej niepożądaną cechą, zwłaszcza w takich sytuacjach. Synthia jednak nie miała zamiaru słuchać głosu rozsądku, kiedy weszła na jedno ze skrzydeł. Stawiając małe kroczki czarnymi już stopami zaczęła zbliżać się powoli do osłony kokpitu. Blach nie wydawała żadnych głuchych odgłosów.
Przykucnęła przy niej i gorączkowo zaczęła szukać jakiegoś przycisku, lub po prostu czegokolwiek żeby otworzyć. Nagle usłyszała coś jak by świst powietrza, a połowa osłony, uniosła się do góry dzieląc w jednej chwili osłonę na pół. Podekscytowana Synthia natychmiast zajęła miejsce pilota wskakując do środka w odruchu przypominającym nieco ciekawą świata dziewczynkę.
Zupełnie nie zwróciła uwagi na to w jakim fotelu siada i nie wiele ją to obchodziło, jednak że jest jakiś dziwny i nie wygodny nie uszło jej uwadze. Pulpit zaświecił się setką małych światełek. Dwa okrągłe ekrany nad kolanami rozbłysły zielonkawym światłem. Pierwszy przypominał nieco radar z zataczającą koła w okół własnej osi kreską. Drugi składał się z czterech okręgów narysowanych w okół środka ekranu. Cztery masywne przyciski w kształcie kwadratów, umieszczone pomiędzy ekranami rozbłysły na czerwono, a osłona powoli zaczytała się obniżać, z głuchym dźwiękiem jakiegoś silnika. Pomiędzy nogami wystawiał staroświecki drążek, którego czubek wyginał się nieco w stronę przyrządów. Stopy Synthii oparły się o dwa pedały, które wykonano chyba z jakiegoś szorstkiego metalu.
Niestety nie było więcej czasu na myślenie, ponieważ do wnętrza hangaru wpadło trzech uzbrojonych żołnierzy, którzy natychmiast wystrzelili salwę, celując prosto w osłonę. Pociski odbiły się od niej, wytwarzając jedynie iskry. Zaskoczona tym faktem Synthia, nacisnęła gwałtownie oba pedały. Pojazd niespodziewanie uniósł się najpierw kilka centymetrów nad ziemią, a dziewczyna nachyliła drążek w prawo.
Znajdowała się już dobre pół metra nad ziemią kiedy dziób pojazdu odwrócił się w kierunku drzwi i przeładowujących niemal że panicznie broń żołnierzy. Na przedniej szybie osłony natychmiast pokazały się trzy kółeczka, które przetoczyły się leniwie na głowy mężczyzn. Synthia nie miała jednak zamiaru naciskać przycisku, znajdującego się na drążku sterowniczym od strony tablicy rozdzielczej. Puki co strażnicy nie stanowili żadnego zagrożenia. Zamiast tego przesunęła do przodu niewielką dźwignię ze swojej lewe strony, która wystawała z bocznej ściany.
Samolot ruszył z impetem i przeleciał nad głowami żołnierzy, którzy jednak zdążyli się pochylić. Bez najmniejszego problemu przebiła blachę większych drzwi hangaru i z hukiem gnącego się metalu, wydostała się na zewnątrz. Jednak i teraz nie zwolniła tempa tylko skierowała dziób statku do góry. Sekundy mijały, a ona przygnieciona siłą odśrodkową do fotela bała się nawet rozejrzeć w okół.
Zielonkawa dioda, usytuowana pod kwadratowymi przyciskami zaświeciła się na zielono, następna na żółto. Kiedy zaczęła mrugać na czerwono poczuła wstrząs i coś co można chyba nazwać turbulencjami.
Tego wieczoru prawie w ogóle nie zmrużyła oka. Głównie dlatego że za kołdrę musiał jej wystarczyć szorstki koc. Jeansowe dzwony i pobrudzony t-shirt w kolorze słońca, były jedynymi atrybutami Synthii. Strażnicy w obawie przed samobójstwem zabrali jej tenisówki, więc pomimo białych skarpet, miała zmarznięte stopy. Siedziała, oparta o kolana i myślała, gdzie mogła popełnić błąd. Wiedziała że znalazła się w tym miejscu, ponieważ musiała się pomylić w obliczeniach. Teraz pozostawało jej jedynie czekać i zastanowić się gdzie.
Ciszę przerwało dopiero dudnienie zamka w stalowych drzwiach na przeciwko okna. Uchwyt masywnej klamki zawył żałośnie gdy przesuwał się w dół. Drzwi otwarły się na oścież piszcząc przy tym cicho.
Kiedy podniosła wzrok zobaczyła dwóch żołnierzy w hełmach i karabinami w rękach. Między nimi stał łysy człowiek w nienagannie skrojonym garniturze. Popatrzył na jej twarz w zamyśleniu i i wykrzywił nieco głowę. Powoli przekroczył próg w swoich wypastowanych trzewikach i wzdychając przykucnął przy niej. Uważnie przyjrzał się twarzy kobiety, wystającej z pod pojedynczych kosmyków włosów. Nawet teraz widać było wystające kości policzkowe i zacięte usta, które straciły już swój żywy kolor. Przyłożył jeden z palców dłoni do jej policzka i delikatnie odgarnął kosmyk włosów.
Kiedy opuścił rękę zapytał cicho zupełnie bez akcentu :
- Skąd się tutaj wzięłaś moja damo, co to za pojazd wylądował nie daleko, kim jesteś ?
Odczekał moment i nie doczekawszy odpowiedzi dodał :
- Nie rozumiesz, czy nie chcesz odpowiedzieć ?
Znowu zaległa cisza, a on wciąż przypatrywał się jej w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku zrozumienia. Zmierzył ją trochę podirytowanym wzrokiem. Zadał kolejne pytanie, tym razem nieco drżącym głosem :
- Czy pochodzisz z Rosji ?
- Nie.
Nieco zaskoczony nieśmiałą odpowiedzią, która padła z jej ust chwycił za nadgarstek swojej ręki w taki znaczący sposób że Synthia poczuła jak coś w niej pęka. Mężczyzna nachylił się nieco nad jej uchem i zadał druzgocące psychikę dziewczyny pytanie.
- Wobec tego skąd pochodzisz młoda damo ?
Synthia już nie była już w stanie udawać kamienia i ignorować przybysza, więc spojrzał na niego świdrującym duszę wzrokiem. Usta dziewczyny złożyły się niczym do pocałunku i wypowiedziały z nieudolnym amerykańskim akcentem tajemnicę, którą chowały w sobie od kilku ostatnich miesięcy :
- Z przyszłości.
Mężczyzna w geście zaskoczenia odchylił głowę nieco do tyłu i chrząknął pod nosem. Wstał i sztywny niczym rekrut jako pierwszy opuścił pomieszczenie. Obaj strażnicy, którzy obserwowali tę scenę niemal że z wrodzonym spokojem wyszli za nim, jeden z nich zamknął drzwi.
Synthia, sama zaskoczona swoją reakcją ponownie spojrzała na podłogę. Znowu robiła jedyną rzecz, którą teraz mogła. Czekała na dalszy rozwój wypadków, tak spokojne jak by to wszystko jej nie dotyczyło.
Ciągle nie mogła uwierzyć, ani nawet pojąć tego co się stało. Zgodnie z planem miała wrócić do swoich czasów, a tym czasem wylądowała znowu na tej samej pustyni. Nawet nie wiedziała czy jest to przyszłość, czy przeszłość. Sądząc po uzbrojeniu strażników znowu cofnęła się w czasie. Pytanie, które teraz z uporczywością natrętnego komara kołatało się po jej głowie brzmiało : w jakich czasach się znalazła. Niebawem drzwi znowu zostały uchylone. Tym razem nie zobaczyła w śród strażników człowieka, który odwiedził ją wcześniej. Dwaj inni żołnierze uzbrojeni jedynie w pistolety w kaburach otoczyli ja z dwóch stron. Obaj chwycili ją za ramiona
i podnieśli do góry. Wyraźnie zdezorientowana dziewczyna rozglądała się nieco przestraszona to w prawo, to w lewo, kiedy stanęła na własnych nogach wszyscy opuścili celę.
Kilka minut zmierzali przed siebie wąskim korytarzem, który był tak długi że echa kroków obu strażników, towarzyszy jej podróży rozchodziły się we wszystkie strony. Minęli kilkoro drzwi, aż zatrzymali się przed jednymi, w przeciwieństwie do innych te były otwarte do wewnątrz.
Wszystkie ściany i drzwi pomieszczenia wyłożone były białymi kafelkami. Nie było tam okna, jedynym źródłem światła była podłużna jarzeniówka, której mocne światło zalewało całe pomieszczenie.
Synthia szybko zauważyła niewielką kratownicę na samym środku i trzeciego strażnika trzymającego węża całkiem podobnego do tych strażackich. Obaj żołnierze zatrzymali się przed nim :
- Oto i ona.
- Jakaś licha.
Stwierdził ten z wężem i zaraz dodał nieudolnie udając poważnego :
- Dobra, rozbieraj się.
Synthia z braku innych rozwiązań wykonała polecenie. Minęło zaledwie kilka sekund, a u jej stóp leżał już cały komplet skromnego odzienia z czerwonymi majtkami na samym szczycie. Stała teraz jak ją Pan Bóg stworzył, przed trzema uczniakami z jakiegoś akademika, bo wszyscy mieli takie miny. Zdążyła się nawet poczuć atrakcyjna, kiedy ten z wężem oprzytomniał i nieśmiało wskazał jej jedną ze ścian. Synthia na zdążyła się nawet odwrócić w ich stronę, a już na swoich plecach poczuła lodowaty strumień wody ze szlaufa.
Prąd wody był tak mocny że natychmiast wylądowała tak blisko ściany, że musiała oprzeć się łokciami, aby nie przylec całym ciałem. Rozdzierający dźwięk ogromnego wodospadu, atakował jej uszy. Czuła na plecach siarczysty mróz, który rozlewał się na całą resztę ciała. Czuła że nie wytrzyma długo. Błagając w myślach o litość najpierw klęknęła, wciąż opierając się o ścianę, a potem zgięła do końca kolana. Przemoczone włosy, kleiły się do mokrej twarzy. Nigdy do tej pory nie było jej tak zimno. Czuła jak siarczysty mróz atakuje jej usta i dłonie. Kiedy wreszcie strumień zelżał czuła się podle. Dzwoniło jej w uszach. Wszystko było już jej obojętne, kiedy silne dłonie ponownie chwyciły ją za ramiona i rzuciły do prostopadłej ściany.
Siła impetu była tak duża że dziewczyna uderzyła głową o ścianę. Zamknęła oczy a po jej policzkach popłynęły łzy, praktycznie nie widoczne wśród innych kropel wody. Jeden z mężczyzn rzucił jej jakąś piżamę w paski na twarz, krzycząc za razem :
- Masz piękna damo, to nowa moda !
Salwy śmiechu natychmiast wypełniły pomieszczenie. Tylko Synthia miała pochmurną twarz. Wstała i patrząc się na pierwszego z oprawców i zapytała głosem jak by nic się nie wydarzyło:
- Mogę się chociaż wytrzeć ?
Strażnik popatrzył jej się prosto w oczy i jak by chciał jej coś udowodnić odparł :
- Nie, taką cie wolimy, wskakuj grzecznie w fatałaszki.
Najwyższej pięć minut później Synthia podążała ponownie ponurym korytarzem. Tym razem musieli minąć wózek pełen talerzy. Natychmiast wykorzystała sytuację, którą podarował jej los. Podniosła pierwszy ze szczytu i rozbiła go na twarzy najbliższego mężczyzny. Drugi nie zdołał nawet zareagować, gdy spotkał go ten sam los. Obaj zdążyli jedynie krzyknąć, po czym dostali jednocześnie w potylicę kantem następnych dwóch. Synthia musiała dobrze wycelować żeby nie trafić w kanty hełmów. Dwa ciała bez przytomności upadły na ziemię. Dziewczyna nie straciła zimnej krwi i nachyliła się nad jednym z nich. Wyciągnęła ze skórzanej kabury pistolet. Przeładowała broń, tak jak to widziała na filmach i spytała z pogardą :
- I co teraz dranie ?
Dostrzegła jakąś postać, która zaczęła biec w jej kierunku. Natychmiast wycelowała. Nacisnęła spust, zamykając przy tym oczy. Eksplozja prochu w pistolecie odbiła się echem po ścianach korytarza, a Synthia poczuła gwałtowne szarpnięcie w nadgarstku. Ciemna postać chwyciła się konwulsyjnie za brzuch i upadła na kolana. Chwilę później już leżała kilka metrów przed nią.
Dziewczyna instynktownie zaczęła biec przed siebie. Zatrzymała się dopiero kawałek dalej, przy zupełnie obcych drzwiach. Zdecydowanym ruchem otworzyła je. Przed jej oczyma stanął kolejny korytarz, jednak zupełnie inny niż ten, w którym stała. Nie zastanawiając się zbytnio wbiegła do środka, zamykając za sobą drzwi. Szare ściany i ciemność jaka zalegała w środku napawały ją strachem. Szczęśliwie jednak dotarła do klatki schodowej. Zatrzymała się przy barierce i spojrzała w dół. Ciemności pozwalały dostrzec jedynie kilka pierwszych stopni. Głęboko przeświadczona że w takich miejscach nikt nie będzie jej z pewnością szukał zeszła nieśmiało na duł.
Kiedy zeszła z ostatniego stopnia poczuła pod bosą stopą goły beton. Starała się jak najsilniej wytworzyć wzrok żeby w ciemności znaleźć jakiś włącznik światła, albo po prostu zorientować się, gdzie się znalazła.
Zamiast włącznika uwagę dziewczyny przyciągnął prostokątny pasek światła, wiszący na wysokości jej stóp. Podeszła bliżej niego i wymacała klamkę. Otworzyła drzwi, a światło popołudniowego słońca oślepiło ją na chwilę. Kilka set metrów dalej dostrzegła stalowy hangar lotniczy. Usłyszała również syreny alarmowe i natychmiast domyśliła się że to o nią chodzi. Żeby się upewnić, że nikt jej nie zauważył rozejrzała się jeszcze w obie strony, po czym puściła się pędem w kierunku budynku. Czuła na nagich stopach żar szorstkiego piasku i temperaturę, które teraz nagle wzrosła. Powietrze było suche. Zatrzymała się zdyszana dopiero przy blaszanej ścianie. Przeszła wzdłuż niej do najbliższego rogu i wyjrzała z za niego nieśmiało. Kilka metrów przed nią stał na baczność strażnik. Tylko dzięki temu że patrzył przed siebie jeszcze jej nie zauważył.
Synthia wiedziała że w tym hangarze może być co najmniej środek transportu dla niej, a co za tym idzie nadarzyła się ogromna szansa żeby wydostać się z tego piekła. Jedynym sposobem żeby uniknąć niewoli było dostanie się do środka. Widząc że to jedyne wyjście podniosła lufę pistoletu nieco do góry i starannie wycelowała w głowę żołnierza. Zanim zdołał dostrzec kontem oka ruch i odwrócić w jej stronę pierwsza kula przebiła mu hełm. Druga trafiła jego towarzysza, stojącego obok. Oberwał prosto w czoło, ponieważ zdarzył się odwrócić w jej stronę, kiedy ciało jego kolegi usuwało się na ziemię.
Pistolet nie należał do cichych narzędzi pola walki, dlatego zdawała sobie doskonale sprawę z tego że ma coraz mniej czasu. Zrobiła szeroki krok nad ciałem pierwszego i drugiego strażnika. Zacisnęła pięść na klamce od drzwi. Otwarła je zamaszyście i wpadła do środka. Przezornie zostawiła otwarte drzwi żeby mieć do dyspozycji trochę światła. Dzięki temu dostrzegła kontury jakiegoś pojazdu na środku pustego pomieszczenia. Podeszła bliżej i starając się jak najszybciej przyzwyczaić wzrok do ciemności. Dotknęła fragmentu pochylonego do dołu skrzydła. Poczuła na opuszkach palców zimną stal i bez wahania spojrzała nieco do góry. Dostrzegła ledwo odbijającą dzienne światło szybę, która szczelnie zasłaniała kabinę pilota.
Obeszła ostrożnie swoje najnowsze odkrycie, zastanawiając się jednocześnie z czym ma do czynienia. Skrzydła w układzie V z pewnością miały za małą powierzchnię żeby unieść taki pojazd bez mocnego silnika. Ostry dziób w typowym kształcie myśliwca nie przypominał niczego co wcześniej widziała, chociażby w internecie. Trzy okrągłe silniki, z których jeden był większy, a dwa mniejsze zamontowano z tyłu na przeciw kabiny. Samolot - bo tak się jej wydawało - był o wiele za krótki i miał w sobie coś niesamowitego. Cały płatowiec trzymał się na dwóch narto podobnych płozach, zaś krawędzie skrzydeł ledwo dostawały do ud dziewczyny. Ciekawość była jej najbardziej niepożądaną cechą, zwłaszcza w takich sytuacjach. Synthia jednak nie miała zamiaru słuchać głosu rozsądku, kiedy weszła na jedno ze skrzydeł. Stawiając małe kroczki czarnymi już stopami zaczęła zbliżać się powoli do osłony kokpitu. Blach nie wydawała żadnych głuchych odgłosów.
Przykucnęła przy niej i gorączkowo zaczęła szukać jakiegoś przycisku, lub po prostu czegokolwiek żeby otworzyć. Nagle usłyszała coś jak by świst powietrza, a połowa osłony, uniosła się do góry dzieląc w jednej chwili osłonę na pół. Podekscytowana Synthia natychmiast zajęła miejsce pilota wskakując do środka w odruchu przypominającym nieco ciekawą świata dziewczynkę.
Zupełnie nie zwróciła uwagi na to w jakim fotelu siada i nie wiele ją to obchodziło, jednak że jest jakiś dziwny i nie wygodny nie uszło jej uwadze. Pulpit zaświecił się setką małych światełek. Dwa okrągłe ekrany nad kolanami rozbłysły zielonkawym światłem. Pierwszy przypominał nieco radar z zataczającą koła w okół własnej osi kreską. Drugi składał się z czterech okręgów narysowanych w okół środka ekranu. Cztery masywne przyciski w kształcie kwadratów, umieszczone pomiędzy ekranami rozbłysły na czerwono, a osłona powoli zaczytała się obniżać, z głuchym dźwiękiem jakiegoś silnika. Pomiędzy nogami wystawiał staroświecki drążek, którego czubek wyginał się nieco w stronę przyrządów. Stopy Synthii oparły się o dwa pedały, które wykonano chyba z jakiegoś szorstkiego metalu.
Niestety nie było więcej czasu na myślenie, ponieważ do wnętrza hangaru wpadło trzech uzbrojonych żołnierzy, którzy natychmiast wystrzelili salwę, celując prosto w osłonę. Pociski odbiły się od niej, wytwarzając jedynie iskry. Zaskoczona tym faktem Synthia, nacisnęła gwałtownie oba pedały. Pojazd niespodziewanie uniósł się najpierw kilka centymetrów nad ziemią, a dziewczyna nachyliła drążek w prawo.
Znajdowała się już dobre pół metra nad ziemią kiedy dziób pojazdu odwrócił się w kierunku drzwi i przeładowujących niemal że panicznie broń żołnierzy. Na przedniej szybie osłony natychmiast pokazały się trzy kółeczka, które przetoczyły się leniwie na głowy mężczyzn. Synthia nie miała jednak zamiaru naciskać przycisku, znajdującego się na drążku sterowniczym od strony tablicy rozdzielczej. Puki co strażnicy nie stanowili żadnego zagrożenia. Zamiast tego przesunęła do przodu niewielką dźwignię ze swojej lewe strony, która wystawała z bocznej ściany.
Samolot ruszył z impetem i przeleciał nad głowami żołnierzy, którzy jednak zdążyli się pochylić. Bez najmniejszego problemu przebiła blachę większych drzwi hangaru i z hukiem gnącego się metalu, wydostała się na zewnątrz. Jednak i teraz nie zwolniła tempa tylko skierowała dziób statku do góry. Sekundy mijały, a ona przygnieciona siłą odśrodkową do fotela bała się nawet rozejrzeć w okół.
Zielonkawa dioda, usytuowana pod kwadratowymi przyciskami zaświeciła się na zielono, następna na żółto. Kiedy zaczęła mrugać na czerwono poczuła wstrząs i coś co można chyba nazwać turbulencjami.