06-04-2010, 08:39
Obawiam się, że znajomość utworu Słowackiego jest niezbędna do zrozumienia mojej sztuki. Jest ona w pewnym sensie dalszym ciągiem.
Występują: Balladyna, Alina, Matka, Grabiec, Bóg, Anioł I, Anioł II
Scena I (i jedyna)
(Ogromny, pusty pokój z białymi ścianami, dwa okna – z jednego widać księżyc, z drugiego słońce. Nie ma drzwi. Na samym środku stoi drewniany stół przykryty obrusem w tym samym kolorze. Na stole widać talerz z pokrojonym chlebem oraz sól. Balladyna leży na podłodze. Jest ubrana w kontrastującą czarną sukienkę, czoło przysłania charakterystyczna czarna opaska. Dziewczyna powoli wstaje.)
Balladyna:
Piorun – nie piorun.
Śmierć – nie śmierć.
Śmiać mi się chce i płakać równocześnie.
Nie wzięłaś mnie, Śmierci, za wcześnie?
Czy będę się tłumaczyć roztargniona?
Czy też uklęknę w rozpaczy?
Bóg i tak mi nie wybaczy.
O Mamusiu, o Siostrzyczko!
Ja do stołu nakryję, ja drzwiczki otworzę.
O Boże! O Boże! Zmień mnie w nicość...
(Bóg wchodzi przez okno, jakby przez normalne drzwi. Towarzyszą Mu dwaj aniołowie. Podchodzą do Balladyny.)
Bóg:
Gość śliczny, gość długo czekany!
Zawitał wreszcie w nasze bramy.
Anioł I:
Przybyła ze wsi dziewucha,
która sumienia nie słucha.
Anioł II:
O królu mój złoty, królu różany!
Dlaczego jesteś na czarno ubrany?
Bóg:
Dla pani tak eleganckiej
nie wystarczą podłogowe bele.
Niech przybędą wnet fotele!
(Wyrastają z podłogi dwa wielkie, puszyste fotele. Jeden kruczoczarny, drugi śnieżnobiały. Jak nietrudno się domyślić, Bóg siada na białym, Balladyna na czarnym.)
Bóg:
Balladyno, drogie dziecię,
co robiłaś w tamtym świecie?
Opowiedz mi dokładnie swoją historię.
Od narodzin aż do zgonu.
Ponoć dosiadałaś tronu?
Balladyna:
Mówić ciężko, milczeć straszno.
W głowie uczuć, wspomnień stada.
Jakaż na nie rada?
Biegną myśli, jakby wilków sfora.
Powozem Kirkora do krwawego jadą bora.
Powóz na niby zepsuty.
Graf strzałą amora przekuty.
Z Bogiem rozmawiam?
Czy z wyrzutem sumienia?
Bóg:
To bez znaczenia.
Teraz jestem sprawiedliwym sędzią.
Za dobre wynagrodzę, za złe ukarzę.
Anioł I
Daj popalić wrednej marze!
Bóg:
Nie tak prędko, cierpliwości.
Nie odstraszaj wszystkich gości.
Gdzie aniołom tak się śpieszy?
Balladynka aż się peszy.
Mów dalej.
Balladyna:
Nie minęło wiele czasu
poszłam z siostrzyczką do lasu.
Blade niebo, wystraszona wierzba,
nazbyt żywa, jak na drzewo.
Ptaki w gniazdach się zatrzęsły.
Obłąkanymi kroki stąpałam
naprzód, niby kocica żądna zdobyczy,
złocistych brylantów, rycerzy, przyjęć.
Sam szatan może mi bić brawo.
Zrobiło się krwawo. Ratunku!
Tęskno mi do tej chwili,
kiedy wszyscy jeszcze żyli.
Pomocy! Z nieba leci wielka malina.
Wygląda jak Alina!
Anioł I
Dwie wielkie maliny.
Balladyna:
Chcę do matuli!
Niech mnie natychmiast przytuli!
Anioł II
Ta stara, głodna, zmoknięta brzydula
to królowej jest matula?
Balladyna:
Nie, przyszła prosić o okruszek chleba,
niech stąd prędko zwiewa!
Tak, to moja ukochana matka...
Życie za mnie oddała i nic nie wydała, nic...
Niegodna jestem zwać się jej córką.
(Pierwsza wielka malina zmienia się w Alinę, druga w Matkę.)
Matka:
Córko! Balladynko!
Siedziałyśmy pod
tymi drzwiami stęsknione
trzy wszechświata wschody.
Serca nam drżały, choć
oczy pozornie się śmiały.
Twój wzrok jakiś nieprzytomny.
Przyjmij ten podarek skromny.
Uplotłam grzebień z chmury
dla mej rozpieszczonej córy.
Nie cieszysz się, łza Ci z oczu płynie?
Jakby cała Wisła po Lachów krainie...
Balladyna:
Dziękuję. Odejdź już.
Matka:
Odejdź i odejdź, mów matko paciorek.
Nic się nie zmieniłaś. Może chociaż prosisz?
Balladyna:
Nie, nie proszę. Każę!
Każę cicho, przez łzy z tęsknoty za Tobą...
Alina:
Już dość rozpaczy,
Alinka Ci wszystko wybaczy.
Te węże w dzbanie, nóż i zabijanie.
Poproś o wybaczenie,
a usiądziemy koło siebie.
Porozmawiamy, jak dawniej, pośmiejemy się...
Balladyna:
Prosić? Odejdź, bądź zdrowa.
Ty umarłaś we wsi, ja jestem królowa.
O Boże! Wymykają mi się spod kontroli słowa.
Alina i Matka znikają.
Anioł II
Królowa podła zmyślonego godła.
Bóg:
Mów dalej, Balladyno.
Balladyna:
Ognisko we mnie płonie! Gniew mnie rozpiera.
Powiedzieć, co jeszcze me serce uwiera?
Dziwną przyjemność sprawia, gdy winy się wyjawia.
Wyrzekłam się w dzieciństwie nieba...
Kłamałam, zmyślałam, ile tylko było trzeba.
Najbardziej chyba udana była opowieść o kochanku Aliny.
Znacie, czy powtórzyć?
Anioł I
Znamy, przejdź do nowych trupów.
Balladyna:
Znów w gardle coś mnie ściska.
Słowa uciekają.
Opaska na czole tak bardzo uciska.
W ciągłych obawach i lękach
sunęłam od komnaty do komnaty,
od kochanka do męża i na odwrót.
Od celu do celu...
Zawładnął mną strach i trach, i trach!
Rycerz Kirkora, co zbyt dużo wiedział,
prosto do nieba poleciał.
Mieczem ruszyłam,
duszę od ciała oddzieliłam.
Sekretu nikt się nie dowie,
póki rozum w mojej głowie.
Władza to okrutna żądza,
rozliczne szkody na ziemi wyrządza.
Król dzwonkowy niedługo cieszył się z korony.
Nie zadzwonią już dzwony na jego rozbawionej głowie,
oddajmy się żałobie.
Pustelnik, przemyślna człeczyna,
wiedział, że to moja wina.
Pół chleba, pół miasta, pół kraju, całe moje serce!
Rozumiecie, że to bardzo wiele?
Dlaczego nie mogło odbyć się wesele?
Bóg:
Nie pójdziesz, nieszczęsne dziewczę, do nieba.
Starczyło pół chleba.
Balladyna:
To co ze mną będzie?
Bóg:
Z aniołami się naradzę i wnet wyrok zdradzę.
(Balladyna wygląda przez okno (po stronie słońca) i widzi siedzącego na chmurze Grabca.)
Balladyna:
Grabiec! Grabiątko! Poznajesz swoje dziewczątko?
Grabiec:
Co tu robisz, głupia babo?
Na twój widok robi mi się słabo.
Oczy jak węgielki czarne,
życie z tobą będzie marne.
Nieślubne dziecko
nosisz w swoim łonie.
Krwią splamione obie dłonie.
Twarz blada, co za zmora.
Bezbarwne, posępne usta,
w środku także jesteś pusta.
U stóp piękniejszej moje serce leży.
Jeziorem, cudownie mokra, włada.
Jest mi nade wszystko rada.
Każdy wieczór, każdą chwilę
spędzam z nią tak mile.
W każde południe, w każdy ranek
plecie mi z kwiatów wianek.
Zaklęć zna cały stos
i ma bardzo ładny nos.
Idź już. Bóg Cię woła.
(Balladyna siada z powrotem na krześle.)
Bóg:
Nie patrz na mnie tak żałośnie.
Werdykt zapadł jednogłośnie.
Póki istnieje wieczność,
póki istnieje czas,
twoim domem będzie las.
Masz zbierać przez wieki maliny,
jak niegdyś w towarzystwie swej siostry Aliny.
Balladyna:
Jedno wcześniej mam marzenie:
prosić ją o wybaczenie.
Bóg:
Niechaj się spełnią wyroki i marzenia.
Czy są jakieś zastrzeżenia?
Pozdrawiam Gadi
Występują: Balladyna, Alina, Matka, Grabiec, Bóg, Anioł I, Anioł II
Scena I (i jedyna)
(Ogromny, pusty pokój z białymi ścianami, dwa okna – z jednego widać księżyc, z drugiego słońce. Nie ma drzwi. Na samym środku stoi drewniany stół przykryty obrusem w tym samym kolorze. Na stole widać talerz z pokrojonym chlebem oraz sól. Balladyna leży na podłodze. Jest ubrana w kontrastującą czarną sukienkę, czoło przysłania charakterystyczna czarna opaska. Dziewczyna powoli wstaje.)
Balladyna:
Piorun – nie piorun.
Śmierć – nie śmierć.
Śmiać mi się chce i płakać równocześnie.
Nie wzięłaś mnie, Śmierci, za wcześnie?
Czy będę się tłumaczyć roztargniona?
Czy też uklęknę w rozpaczy?
Bóg i tak mi nie wybaczy.
O Mamusiu, o Siostrzyczko!
Ja do stołu nakryję, ja drzwiczki otworzę.
O Boże! O Boże! Zmień mnie w nicość...
(Bóg wchodzi przez okno, jakby przez normalne drzwi. Towarzyszą Mu dwaj aniołowie. Podchodzą do Balladyny.)
Bóg:
Gość śliczny, gość długo czekany!
Zawitał wreszcie w nasze bramy.
Anioł I:
Przybyła ze wsi dziewucha,
która sumienia nie słucha.
Anioł II:
O królu mój złoty, królu różany!
Dlaczego jesteś na czarno ubrany?
Bóg:
Dla pani tak eleganckiej
nie wystarczą podłogowe bele.
Niech przybędą wnet fotele!
(Wyrastają z podłogi dwa wielkie, puszyste fotele. Jeden kruczoczarny, drugi śnieżnobiały. Jak nietrudno się domyślić, Bóg siada na białym, Balladyna na czarnym.)
Bóg:
Balladyno, drogie dziecię,
co robiłaś w tamtym świecie?
Opowiedz mi dokładnie swoją historię.
Od narodzin aż do zgonu.
Ponoć dosiadałaś tronu?
Balladyna:
Mówić ciężko, milczeć straszno.
W głowie uczuć, wspomnień stada.
Jakaż na nie rada?
Biegną myśli, jakby wilków sfora.
Powozem Kirkora do krwawego jadą bora.
Powóz na niby zepsuty.
Graf strzałą amora przekuty.
Z Bogiem rozmawiam?
Czy z wyrzutem sumienia?
Bóg:
To bez znaczenia.
Teraz jestem sprawiedliwym sędzią.
Za dobre wynagrodzę, za złe ukarzę.
Anioł I
Daj popalić wrednej marze!
Bóg:
Nie tak prędko, cierpliwości.
Nie odstraszaj wszystkich gości.
Gdzie aniołom tak się śpieszy?
Balladynka aż się peszy.
Mów dalej.
Balladyna:
Nie minęło wiele czasu
poszłam z siostrzyczką do lasu.
Blade niebo, wystraszona wierzba,
nazbyt żywa, jak na drzewo.
Ptaki w gniazdach się zatrzęsły.
Obłąkanymi kroki stąpałam
naprzód, niby kocica żądna zdobyczy,
złocistych brylantów, rycerzy, przyjęć.
Sam szatan może mi bić brawo.
Zrobiło się krwawo. Ratunku!
Tęskno mi do tej chwili,
kiedy wszyscy jeszcze żyli.
Pomocy! Z nieba leci wielka malina.
Wygląda jak Alina!
Anioł I
Dwie wielkie maliny.
Balladyna:
Chcę do matuli!
Niech mnie natychmiast przytuli!
Anioł II
Ta stara, głodna, zmoknięta brzydula
to królowej jest matula?
Balladyna:
Nie, przyszła prosić o okruszek chleba,
niech stąd prędko zwiewa!
Tak, to moja ukochana matka...
Życie za mnie oddała i nic nie wydała, nic...
Niegodna jestem zwać się jej córką.
(Pierwsza wielka malina zmienia się w Alinę, druga w Matkę.)
Matka:
Córko! Balladynko!
Siedziałyśmy pod
tymi drzwiami stęsknione
trzy wszechświata wschody.
Serca nam drżały, choć
oczy pozornie się śmiały.
Twój wzrok jakiś nieprzytomny.
Przyjmij ten podarek skromny.
Uplotłam grzebień z chmury
dla mej rozpieszczonej córy.
Nie cieszysz się, łza Ci z oczu płynie?
Jakby cała Wisła po Lachów krainie...
Balladyna:
Dziękuję. Odejdź już.
Matka:
Odejdź i odejdź, mów matko paciorek.
Nic się nie zmieniłaś. Może chociaż prosisz?
Balladyna:
Nie, nie proszę. Każę!
Każę cicho, przez łzy z tęsknoty za Tobą...
Alina:
Już dość rozpaczy,
Alinka Ci wszystko wybaczy.
Te węże w dzbanie, nóż i zabijanie.
Poproś o wybaczenie,
a usiądziemy koło siebie.
Porozmawiamy, jak dawniej, pośmiejemy się...
Balladyna:
Prosić? Odejdź, bądź zdrowa.
Ty umarłaś we wsi, ja jestem królowa.
O Boże! Wymykają mi się spod kontroli słowa.
Alina i Matka znikają.
Anioł II
Królowa podła zmyślonego godła.
Bóg:
Mów dalej, Balladyno.
Balladyna:
Ognisko we mnie płonie! Gniew mnie rozpiera.
Powiedzieć, co jeszcze me serce uwiera?
Dziwną przyjemność sprawia, gdy winy się wyjawia.
Wyrzekłam się w dzieciństwie nieba...
Kłamałam, zmyślałam, ile tylko było trzeba.
Najbardziej chyba udana była opowieść o kochanku Aliny.
Znacie, czy powtórzyć?
Anioł I
Znamy, przejdź do nowych trupów.
Balladyna:
Znów w gardle coś mnie ściska.
Słowa uciekają.
Opaska na czole tak bardzo uciska.
W ciągłych obawach i lękach
sunęłam od komnaty do komnaty,
od kochanka do męża i na odwrót.
Od celu do celu...
Zawładnął mną strach i trach, i trach!
Rycerz Kirkora, co zbyt dużo wiedział,
prosto do nieba poleciał.
Mieczem ruszyłam,
duszę od ciała oddzieliłam.
Sekretu nikt się nie dowie,
póki rozum w mojej głowie.
Władza to okrutna żądza,
rozliczne szkody na ziemi wyrządza.
Król dzwonkowy niedługo cieszył się z korony.
Nie zadzwonią już dzwony na jego rozbawionej głowie,
oddajmy się żałobie.
Pustelnik, przemyślna człeczyna,
wiedział, że to moja wina.
Pół chleba, pół miasta, pół kraju, całe moje serce!
Rozumiecie, że to bardzo wiele?
Dlaczego nie mogło odbyć się wesele?
Bóg:
Nie pójdziesz, nieszczęsne dziewczę, do nieba.
Starczyło pół chleba.
Balladyna:
To co ze mną będzie?
Bóg:
Z aniołami się naradzę i wnet wyrok zdradzę.
(Balladyna wygląda przez okno (po stronie słońca) i widzi siedzącego na chmurze Grabca.)
Balladyna:
Grabiec! Grabiątko! Poznajesz swoje dziewczątko?
Grabiec:
Co tu robisz, głupia babo?
Na twój widok robi mi się słabo.
Oczy jak węgielki czarne,
życie z tobą będzie marne.
Nieślubne dziecko
nosisz w swoim łonie.
Krwią splamione obie dłonie.
Twarz blada, co za zmora.
Bezbarwne, posępne usta,
w środku także jesteś pusta.
U stóp piękniejszej moje serce leży.
Jeziorem, cudownie mokra, włada.
Jest mi nade wszystko rada.
Każdy wieczór, każdą chwilę
spędzam z nią tak mile.
W każde południe, w każdy ranek
plecie mi z kwiatów wianek.
Zaklęć zna cały stos
i ma bardzo ładny nos.
Idź już. Bóg Cię woła.
(Balladyna siada z powrotem na krześle.)
Bóg:
Nie patrz na mnie tak żałośnie.
Werdykt zapadł jednogłośnie.
Póki istnieje wieczność,
póki istnieje czas,
twoim domem będzie las.
Masz zbierać przez wieki maliny,
jak niegdyś w towarzystwie swej siostry Aliny.
Balladyna:
Jedno wcześniej mam marzenie:
prosić ją o wybaczenie.
Bóg:
Niechaj się spełnią wyroki i marzenia.
Czy są jakieś zastrzeżenia?
Pozdrawiam Gadi