Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Dramat/Tragedia] Królowa Śniegu
#1
[właściwie najodpowiedniejszym działem byłby chyba dramat, ale nie jest to tragedia, ani komedia - więc cóż mi pozostało? 16+]









KRÓLOWA ŚNIEGU



POSTACI:
  • czarne
    • Kai
    • Gerda
    • Tłum wokół Maga, a wśród tłumu
    • Dziewczyna

  • czerwone
    • Demony

  • białe
    • Mag
    • Królowa Śniegu



czarne – poruszają się na czterech kończynach, zwierzęco-owadzie z obcisłymi, lateksowo-skórzanymi strojami i twarzami owiniętymi czarnymi bandażami.
czerwone – jak czarne, mają jednak twarze.
białe – jako jedyne chodzą wyprostowane, mają odsłonięte, blade, jaśniejące twarze, wysocy, w zwiewnych, luźnych szatach.

Podczas całego spektaklu improwizacja na dwóch gitarach elektrycznych, perkusji i organach.


SCENA I

Scenografii szczególnej brak. Scena: przestrzeń, schodek lub dwa, przestrzeń dalej, na środku podwyższenie, jeszcze jedno podwyższenie głęboko, po lewej (patrząc z widowni), głęboko na końcu sceny – dwa czarne trony. Ciemno, pośrodku klęczy Mag – ubrany w obszerną, białą, bardzo luźną koszulę-tunikę, na twarzy wymalowane proste, szamańskie wzory; włosy długie, jasne, na nich opaska – rzemyk z nawleczonymi koralikami. Głowa spuszczona, oczy zamknięte, rozłożone ręce opuszczone po obu stronach ciała – medytuje. W cieniu, dookoła Maga, poskręcane, pozwijane, leżą stwory czarne i czerwone – ubrane w ciasne kombinezony swojego koloru; czarne zawinięte mają głowy bandażami swojej barwy.
Mag podnosi ręce i głowę, otwierając oczy, szeroko wpatrzone w bezprzestrzeń. Pojedynczy snop światła zapala się i pada na niego. W tym samym czasie ożywają stwory – wiją się, szamoczą w ciemności, Mag mruczy swoją monotonną, transową inkantację. Z ziemi zaczyna wyłaniać się lustro. Stwory zbliżają się do niego, kilka demonic i niektóre stworzyce, wśród nich Dziewczyna, łaszą się do niego, uwodzą. On, nieprzerwanie nucąc zaklęcie, przygarnia je do siebie, pieści jak koty. Stwory nieustannie kręcą się, skręcają, ustawiając krąg wokół powstającego lustra. Mag zaczyna wykonywać okrężne ruchy tułowia przypominające kiwanie, łapie Dziewczynę, czarne i czerwone zbijają się w ciasne koło i łączą, chwytając rękoma barki stworów koło siebie, dołączają swoje głosy do czaru. Wszyscy kołyszą się miarowo, lecz coraz szybciej, szybciej, pieśń staje się głośniejsza, głośniejsza; Mag kładzie dłonie na twarzy Dziewczyny, oczy ma niewidome, kciuki wsuwa pod bandaże, tempo staje się szalone, szaleńsze, gitara wwierca się w uszy sopranami – szaman zrywa z dziewczyny maskę, inkantacja przemienia się we wrzask; w chwilę potem, lustro rozbłyska oślepiająco jaskrawym światłem. Stwory rzucają się na nie w szale amoku ekstazy, przykrywają je niemal sobą (a ma ono wysokość około 2 m.) – rozlega się trzask – lustro pęka – stwory odrzucone wkrąg, światło gaśnie powoli, powoli ciemnieje scena, powoli zapada niemal-cisza.
Porozrzucane po scenie, otumanione, oszołomione ciała czarne i czerwone, lśniące na posadzce kawałki lustra, ciemno, delikatne, dogasające światło tli się w miejscu, gdzie przed chwilą stało lustro. Mag podnosi się, w zakrwawionej dłoni trzyma odłamek lustra, jest przerażony, z niedowierzaniem patrzy się naokół, podchodzi do epicentrum, z niedowierzaniem zbiera w drżące ręce najbliższe kawałki szkłaświatła. W jego oczach tli się ogień obłędu, zaczyna jęczeć, krzyczeć, jest przerażony – zauważa bandaże zdarte z Dziewczyny, odkłada precz odłamki i bierze sukno w dłonie; kurczy się, namyśla w swym szaleństwie, w końcu zaczyna kryć twarz pod czarnym kirem-szalem: zrywa się przy tym, miota, na oślep szuka ucieczki, wreszcie – opuszcza scenę.

SCENA II

Na całą powierzchnię sceny rzutowany jest co chwila – trwający przez ułamek do kilku sekund – obraz szumu telewizyjnego wraz z charakterystycznym szumem-dźwiękiem. Scenografia bez zmian, stwory wciąż leżą, zemdlone, światło zupełnie zgasło – gdyby nie migające rzuty, panowałaby zupełna ciemność.
Dziewczyna powoli podnosi się do klęczek, jest oszołomiona, zdaje się nie do końca wiedzieć, gdzie jest. Dłońmi przesuwa po twarzy, bada ją opuszkami palców. Unosi się i stara utrzymać klęcząc jedynie na kolanach, biodra trzymając w górze, chwieje się, ostatecznie ląduje na czworakach; podchodzi do podwyższenia, zauważa odłamek lustra, podnosi go delikatnie, przesuwa po nim ręką. Na jej dłoni zostaje krew, Dziewczyna patrzy sprawiając wrażenie niezrozumienia, powoli zbliża dłoń do ust i zlizuje krew, muzyka zaczyna nabierać energii, po chwili ponownie przesuwa palcami po szkle, zaczyna bawić się nim, bawić się z nim, pieścić się z nim, igrać się z nim, niebawem zlizuje krew z samego ostrza, wodzi nim po ciele. Tymczasem demony wstają, przyglądają się Dziewczynie, zbliżają do niej, wreszcie czarna przytyka odłamek do serca i – przebija się. W tym momencie rozbłyska na chwilę światło, by zgasnąć, a następnie zalać całą scenę czerwoną poświatą. W tym samym momencie tłum czerwonych rzuca się na nią i porywa. W tym samym momencie czarne zaczynają budzić się, wić. Gerda wstaje, trąca leżącego obok niej Kaia – ten nie rusza się, nie daje się zbudzić. Stworzyca przeciąga go pod podest, na środek sceny, jej ruchy – jak wszystkich czarnych i czerwonych – są zwierzęco-owadzie. W tym samym czasie toczy się druga scena – porwana przez demony Dziewczyna zostaje postawiona na drugim postumencie, gdzie pada na nią słup zimnego światła. Tam czerwone obdzierają ją z jej ubrania, a następnie owijają w biały kokon, dziewczyna zachowuje się, jakby była w transie, nie zwraca uwagi na istoty wokół niej, patrzy-błądzi wzrokiem niewokół i daje ze sobą wszystko robić. Po środku sceny zaś Gerda rozdziera sobie piersi i wyjmuje z nich śnieżnobiałą lilię, której zapach budzi Kaia; podczas, gdy demony przepoczwarzają Dziewczynę, para czarnych wykonuje pokraczny taniec przy akompaniamencie psychodelicznej muzyki. Wreszcie padają wyczerpane. Spokój – stagnacja – czarne rozchodzą się, znikają ze sceny, takoż czerwone.


SCENA III

Przed podestem, zwinięta w kłębek, śpi-leży Gerda, nad nią legł na plecach bezwładnie Kai, dłoń na jej plecach, druga na darlilii. W oddali, oparty o mniejszy podest odłamek lustra oraz, głową w dół, porzucony został kokon-Dziewczyna, po którym delikatnie wspiął się biały prostokąt z rzutnika, wielokątujący się na załamaniach sceny.
Kokon porusza się, drga nieśmiało, jakby nie wiedząc jeszcze, co jest mu przeznaczone, biały kwadrat światła zastąpiony zostaje filmem, ukazującym wyłanianie się motyla z poczwarki; film ten trwa przez całą scenę. Kokon kuli się na przemian i wygina w łuk, przewraca z boku na bok, kurczy, skręca, dygocze, wierzga się, zsuwa z postumentu, naprężą, wreszcie – poczwarza struktura rozpęka się i z początku palce, potem cała dłoń, wysuwają się z białego więzienia, zatapiają we wszemświecie. Za pierwszą ręką podąża następna, śmielsza, odrywa zeschłą skorupę, rozrywa martwe naciało, rozdrapuje niepotrzebne zewnętrzności; wreszcie dłonie zamykają się na szkaradnej masce i zrywają trupi welon. Dziewczyna z nienasyceniem dławi się powietrzem, chłonie odwalczoną wolność i upaja się nią. Kurczowo chwyta się brzegów podestu, podciąga się na górę i z ulgą odzyskuje utracony dech; motyl wychodzi z poczwarki i zaczyna przygotowywać skrzydła do lotu. Słaba ale własnowolna, czołga się, chwytając się rękoma wszystkiego, co widzi wokół rozbieganym wzrokiem-niewzrokiem, w stronę śpiącego Kaia – zostawiając na zadrodze resztki kokonu. Za nią ciągnie się długi płaszcz, biała peleryna, którą trzyma owiniętą wokół nadgarstka. Nie czołga się już, idzie wszystkimi czterema kończynami, coraz wyżej, coraz wyżej, coraz bliżej, coraz bliżej. Już jest przed Kaiem, pół klęcząc-pół stojąc, lecz jeszcze chwila, jeszcze ostatnie wyrównanie skrzydełek, już niemal suchych i prostuje się dumnie, zarzuca na siebie śnieżnoskrzydli płaszcz – motyl gotowy do lotu.
Stoi nad czarnym stworzeniem, przyglądając się z wysokości; biała, piękna, majestatycznarystokratyczna – Królowa Śniegu – już nie dziewczyna – lecz wciąż przecież Dziewczyna – mimo, iż Królowa. Przecież pochyla się nad nim, delikatnie, jakby nie chcąc zbudzić, dotyka jego czoła. Lecz budzi, w niebieskich światłach Kai wpatruje się w nią, piękność nad pięknościami i bezwiednie, bezczule podnosi się, byle tylko dosięgnąć jej alabastrowej dłoni z kości słoniowej. Ona – nieprzestraszona – zezwala mu dotknąć raz jeszcze swej dłoni i schodząc z podestu – wiedzie go za sobą. Lecz co to? To Gerda-stróż-pies wstaje, gdzie jest jej Kai? gdzie jest jej Kai? Obraca się, wkrada na podest – widzi – Lilia – lecz gdzie on? Tymczasem Królowa rozległym swym płaszczem zakrywa Kaia i siebie samą – i stoją zakryci, tuż pod czarnym nosem – lecz nadaremno Gerda się rozgląda, nie widzi, bo widzieć nie może! Wyje rozpaczliwie-rzewnie i wybiega – szukając swego Kaia. A on, wypodążą za Królową zupełnie drugą drogą.


INTERMEZZO

Scena wyciemniona, aktorzy ustawiają się, krótki utwór w klimacie sceny IIII.


SCENA IIII

Czerwone światło, obrazy pracujących narządów wewnętrznych, substancji organicznych, duszna, klaustrofobiczna atmosfera. Jedyny jasny promień pada na darlilię, znajdującą się na środku sceny, na podeście. Królowa Śniegu stoi po lewej stronie mniejszego podestu, obfita szata rozlewa się po ziemi, na podeście, na czworakach – Kai. Para oświetlona mocną czerwienią. Prawa strona sceny, ocieniona, wyciemniona, zajęta przez demony, kręcące się, łażące, tańczące swój owadzi taniec. Muzyka głucha, przypominająca wnętrze ciała. W tle bicie serca, czasem bulgot, oddech ludzki, sapanie.
Królowa gładzi Kaia po czole, po policzkach, obdarza go czułością matki do schorowanego dziecka, obejmuje dłońmi głowę czarnego i – wbija kciuki głęboko pod bandaże. On napręża się cały, wygina w groteskowy sposób, skomle, ona wsuwa palce mocniej, głębiej, zaciska pozostałe cztery na czarnych bandażach; on wije się, szarpie, krzyczy, wykręca ręce i korpus w dokształty, czerwone tańczą swój lepki, spowolny taniec, Kai wrzeszczy, ona szarpie jego głowę, próbuje zerwać jego maskę, on rzuca się, rozciąga członki w anaturalnych figurach, jęczy, ryczy, ona ze wszystkich sił stara się uwolnić go, wreszcie – bandaż zsuwa się z jego głowy i spada na ziemię. Kai łapie się za twarz, kuli, Królowa pochyla się do niego, całuje we wreszcie-odsłonięte czoło, bierze jego dłoń w swoją dłoń i kieruje ku swemu sercu, nowonarodzony chwyta i wyciąga – kwiat róży. Trwają tak, on: kwiat, ona: jego, trzymając, gdy nagle rozlega się donośne wycie, czerwone rozbiegają się, z prawej strony na scenę wkracza Gerda; Królowa chowa wciąż otumanionego Kaia za drugi podest, sama staje na nim i wydaje gest-rozkaz – demony zbiegają się na podeście zagradzając Gerdzie drogę do pary. Gerda warczy, syczy, takoż czerwone. Rzucają się na siebie, rozpoczyna się szaleńczy taniec-walka, skoki, chwyty, szarpy, gryzy, w którym czarna ponosi definitywną klęskę, gdy nagle udaje jej się złapać lilię – czerwone uciekają od niej, boją od niej, Gerda zwycięska – widzi to Królowa, chwyta ostry jak brzytwa odłamek lustra i zbliża się ku niej, rzuty spływają krwią, Gerda cofa się przed potężną, górującą nad nią królową, lilia wypada jej z rąk – akurat w centrum sceny, tam, gdzie była, biała podnosi rękę do ciosu… lecz drogę zagradza jej Kai – wyprostowany, dumnopostawny, odwraca wzrok ku Gerdzie, gładzi ją po policzku, trochę smutnie, trochę nostalgicznie, niczym by dalekopowrócił ze wspomnień, podnosi z podestu lilię, kładzie na piersiach czarnej, całuje w czoło i gest-żegna się z nią – na zawsze.
Podczas, gdy Gerda odchodzi, Kai odwraca się w stronę Królowej, chwyta w dłonie jej dłoń, która wciąż trzyma odłamek lustra i, patrząc jej głęboko w oczy, przebija się, ona podnosi z ziemi śnieżnobiały płaszcz i okrywa nim nieczarnego. Gdy majestatycznie wstępują na podest, demony rzucają się na ziemie i z kawałków lustra plotą dwie lustrzane korony, które zakładają królewskiej parze, a para – wśród uroczystej i strasznej muzyki organów, przechodzi wzdłuż podestu i zasiada na tronach, trzymając w splecionych dłoniach – różę i szkłoświatło.
Wielki rozbłysk światła, wielki akord, wielki koniec.
[Obrazek: sygnatka.png]
Odpowiedz
#2
To chyba niewłaściwy dział, musisz spytać któregoś z modów. To wygląda dla mnie nieco "mądzikowsko" (słyszałeś (?) o Leszku Mądziku?), tak mi się skojarzyło na początku. Z tym, że to tutaj nie dałoby się pokazać.
Cytat:śnieżny-biały
śnieżnobiały. Bez przesady z poetyzowaniem.
Znów - gdzieniegdzie za długie zdania.
Cytat: bawić się z nim, pieścić się z nim, igrać się z nim
>> bawić się z nim, pieścić, igrać (z nim, ewentualnie).
Cytat: wprzepoczwarzają
to samo, co przy śnieżnobiałości. Zwróć uwagę na niektóre udziwnione wyrazy. Zastanów się, czy w niektórych miejscach nie będzie lepiej zastąpić je "zwykłymi" - tekst na pewno nie straci, a może zyskać. Umiesz tworzyć niesamowitą atmosferę, rzecz wymaga jedynie technicznego dopracowania, niekiedy innego sformułowania. U mnie masz plus.

Odpowiedz
#3
pierwsze - zmienione
drugie - zostaję przy swoim (lubię zmieniać stronę czasowników wszelakich)
trzecie - zmienione

Wielkie dzięki za uwagi (;
[Obrazek: sygnatka.png]
Odpowiedz
#4
aż miło się czyta królowa śniegu a za oknem tez śnieg
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości