Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Doskonały
#1
Nocą Wrocław ożywał. Mimo iż za dnia także przewalały się po centrum tabuny ludzi, to jednak właściwe życie tego miejsca zaczynało się nocą, gdy zapadła ciemność, a miasto rozbłyskiwało setką neonów i świateł.
Nienawistnik lubił to miasto o tej porze. Odprężony zajadał się pikantnym kurczakburgerem z McDonald’sa. Lubił to „szybkie żarcie”. Tak po prostu.
Gdy spacerował wokół głównego rynku podszedł do niego reprezentant „kwiatu” wrocławskich mieszkańców. Padło sztampowe pytanie.
- Szefuniu, dołożysz dwadzieścia groszy do piwa?
Maciek był w na tyle dobrym humorze, że postanowił wesprzeć pijaczka. Podał mu monetę, jednak zdziwił się, że zamiast typowego gięcia się w ukłonach i podziękowaniach pijaczek stał w miejscu w takiej samej pozycji, niczym posąg.
Coś było nie tak.
Chłopak rozejrzał się i upewniał, że cały rynek został zatrzymany. Możliwe, że całe miasto. Laik nazwałby to zatrzymaniem czasu, jednak gdyby czas zatrzymał się całkowicie, cząsteczki powietrza, nie poruszałby by się, przez co nie można by było oddychać. Właściwą nazwą tego zjawiska było samo Zatrzymanie bądź po prostu Spauzowanie.
Samo zdarzenie nie zaprzątało jego myśli, a fakt, kto je wywołał, bo stopień trudności tej sztuki był ogromny. Odpowiedź sama do niego podeszła.
Było ich dwóch, bliźniaczo podobnych. Ubrani w drogie garnitury, w czarnych błyszczących, butach i rolexach na nadgarstkach mogli wyglądać na biznesmenów lub prawników. Tyle,że ani jedni ani drudzy nie potrafili zatrzymywać czasu, oraz ich oczy nie potrafiły błyszczeć nieziemskim blaskiem.
- Pokój z Tobą Nienawistniku – przemówił pierwszy anioł, gdy zbliżyli się do niego na odległość kilku metrów.
- Nie lękaj się, nie mamy wrogich zamiarów – dodał drugi.
- Dobrze wiedzieć – wycedził Maciek. Nie cierpiał aniołów, ale w duchu cieszył się, ze ci dwaj nie chcieli go zabić. Ci tutaj byli naprawdę potężni, możliwe, że to cherubini bądź serafini – kto ich tam wie. Cóż, skoro tacy jak oni osobiście się tu pojawili to znaczy, że szykowało się coś wielkiego.
- Czego chcecie?
- Potrzebujemy Twojej pomocy Nienawistniku – zaczął pierwszy. – Stało się coś, czemu nie zdołaliśmy zapobiec.
- Można by tak jaśniej? – Maciek nie zamierzał płaszczyć się i okazywać im szacunku. Wiedział dobrze, że aniołowie na pewno nie okazują go ludziom
- Istnieje wiele dość potężnych obiektów – zaczął drugi. – Większość z nich, jako obiekty niezwykłej mocy posiada kościół i pilnie ich strzeże. Czasami jednak są one ukryte w miejscach mało podejrzanych – związanych oczywiście jakoś z Nim, ale bez ostentacji, by nie przyciągnąć niepowołanych gości.
Wczoraj skradziony został jeden z przedmiotów o dużej mocy. Ukryliśmy go w niepozornym miejscu, którego właściwości tłumiły jego aurę, ale mimo tego, ktoś znalazł i wykradł tę rzecz. Ktoś silny. Nie możemy sami go szukać, bo natychmiast zostalibyśmy wykryci. Dlatego zwracamy się z tym do ciebie.
Nienawistnik westchnął.
- Przez wasze niedbalstwo zginął jakiś badziew i ja mam teraz naprawiać wasze błędy? Żartujecie sobie.
- Uważaj na swój ton człowieczku! – warknął pierwszy. – Mówisz do istot wyższych, więc zwracaj się z szacunkiem. Powinieneś być dumny, że to ciebie wyznaczono do tego zadania, choć sam jestem głęboko zdziwiony jak można powierzyć taką misję takiemu czemuś jak ty...
- Bo sam jesteś zbyt beznadziejny żeby zlecono to tobie! Poza tym nie przypominam sobie bym się zgadzał.
- Nie masz wyboru – idealnie piękne twarze aniołów rozciągnęły się w brzydkim uśmiechu. – Jeśli odmówisz poniesiesz konsekwencje.
- Co, nie trafię do raju? Ach, szkoda...
- Nie. Masz przecież pewną kobietę, z którą mieszkasz, prawda? W razie twojej odmowy, lub niepowodzenia, jak wy to mówicie, pójdzie do diabła. Dosłownie...
Nienawistnik wściekły chwycił jednego z aniołów za klapy marynarki.
- Jeśli spadnie jej, chociaż włos z głowy, bądź dozna jakiejś krzywdy z waszej strony, możecie być pewni, że przyjdę po was, a wtedy...
- Pamiętaj Nienawistniku – anioł odepchnął Maćka. – Niepowodzenie nie wchodzi w grę. Poza tym dobrze by było, jakbyś uwinął się z tym szybko. Do widzenia.
Obaj Niebianie nagle zniknęli, a miasto ożyło na nowo. Maciek oprał się o pobliską latarnię – kręciło mu się w głowie. Przed oczyma nada miał obraz szeroko uśmiechniętych aniołów, których bawił jego ból. Zasrani sadyści. Nie mógł im nic zrobić. Po pierwsze wiedzieli o Weronice, przez co mieli go w garści. Po drugie byli dla niego zbyt silni – i co najgorsze dobrze o tym wiedzieli. Niech to szlag...
- Znajdę ten wasz pieprzony artefakt. A potem policzę się z wami cholerni aniołkowie – warknął.


***

Jakimś cudem aniołowie byli na tyle uprzejmi, że podsunęli mu lokalizację miejsca, gdzie uprzednio był schowany artefakt.
Nienawistnik stał teraz koło starego kościoła. Był to jeden z tych małych, drewnianych kościółków, gdzie msza odbywała się raz w tygodniu dla wiernych z kilku okolicznych wiosek. Tutejszy kapłan mieszkał tuż obok w niewielkim domku – równie starym jak świątynia.
Teren dookoła odgrodzony był taśmą zaś z boku stało kilka wozów policyjnych – nic dziwnego, w końcu ksiądz został zamordowany wnętrze domu oraz kościoła splądrowane.
Maciek uznał, że najlepiej będzie dostać się do środka poprzez cień.
Ta forma podróżowania była szybka i precyzyjna, choć wiązała się z ogromnym ryzykiem. Po pierwsze trzeba było dokładnie wiedzieć i znać cel podróży – inaczej wchodząc w cień, można było znaleźć się zupełnie gdzie indziej. To było jak wchodzenie do ciemnej hali i szukanie właściwych drzwi. Jeśli się wiedziało, które to – nie było problemu. W przeciwnym wypadku można było trafić w naprawdę ciekawe miejsca. Ponadto strefa cienia miała własnych mieszkańców, którzy niezbyt entuzjastycznie reagowali na gości, choćby chwilowych. Ostatnim ograniczeniem było światło – wejść i wyjść można było tylko w ciemności.
Zadecydował, że będzie się przesuwał na granicy cienia. W ten sposób pozostanie niezauważony przez ewentualnych, będących w środku policjantów oraz przez mieszkańców cienia. No i nie wyrzuci go w zupełnie innym miejscu.
W środku panowała absolutna cisza. Wnętrze kościoła było skromne – kilka rzędów ławek, rzeźbione w drewnie obrazy drogi krzyżowej na ścianach i jeden mały konfesjonał. Ołtarz również nie szokował przepychem, choć wokół obrazu Najświętszego Serca Jezusa, będącego w centrum ołtarza, było nadzwyczaj dużo rzeźb przedstawiających dziękujących ludzi.
Zbliżył się do ołtarza. Wyczuł lekkie drgnięcie. A więc wielki skarb był przechowywany tu w kościele. Sprytnie, ponieważ tutejsza atmosfera nabożności maskowała artefakt pod przykrywką pobożności wiernych.
Wyczuł, że nic tu nie znajdzie. Nawet, jeśli były jakieś ślady to zostały one starannie zatarte. Zarówno te widzialne ludzkim okiem jak i te niewidzialne. Niedobrze...
Pozostało tylko przesłuchanie księdza. To, że był martwy nie stanowiło dużego problemu. Nienawiść nie znała barier.

***

Nienawistnik stał nad zwłokami księdza. Był to drobny, zasuszony staruszek.
Kostnica o tej porze była całkowicie opustoszała nie licząc starego stróża z zapałem oglądającego mecz w miniaturowym telewizorku, tak, więc na razie był spokój, ale na wszelki wypadek Nienawistnik wytworzył dla tego pomieszczenia iluzję spokoju – nigdy nic nie wiadomo, a wolałby mu nie przeszkadzano.
Z kartoteki wynikało, że śmierć nastąpiła wskutek zawału. Ale zawał serca można było spowodować. Wystarczyły odpowiednie umiejętności.
Tak było w przypadku tego księdza. Ślady po ingerencji w jego ciało były bardzo słabe, ale widoczne. Jakby ktoś założył na niego niewidzialne klamry – Maciek był stanie dostrzec ledwie wyraźną szarą smugę wokół serca zmarłego
Dotknął lekko dłonią twarzy księdza.
- Pokaż mi. Pokaż, mi swoją ostatnią chwilę.
Nienawiść wypłynęła z jego dłoni w postaci czarnych wstęg, które wśliznęły się z cichym szelestem do uszu zmarłego i oczu.
Czekał. Wspomnienia księdza gwałtownie wdarły się do jego głowy niczym taran.
Plebania późnym wieczorem. Przygotowywanie kolacji w kuchni. Ktoś jest z tyłu?
Ból. Serce! Jak to boli!
Ostatnie spojrzenie przed śmiercią – czyjaś twarz wykrzywiona w kpiącym uśmiechu.
Cios został zadany błyskawicznie. Nienawistnik ledwo zdążył się uchylić i w tej samej chwili odpowiedział nienawiścią.
Tamten huknął o ścianę przewracając po drodze metalowy wózek.
Iluzja ciszy i spokoju rzeczywiście się przydała.
Teraz mógł się bliżej przyjrzeć atakującemu. Trzydzieści lat, dobrze zbudowany, wysoki, z przystojną twarzą mógł uchodzić za jakiegoś znanego aktora lub piosenkarza. Co robił w kostnicy? Jak Maciek go nie wyczuł i jeszcze jak ten koleś zdołał przejrzeć iluzję?
Obiekt domysłów z jękiem podniósł się z podłogi. Nienawistnik dostrzegł, że podczas upadku tamten rozdarł sobie koszulę na piersi. Zza rozdartego kawałka prześwitywały tatuaże. Wyglądały jak skomplikowane wzory geometryczne.
Aktor zaatakował raz jeszcze. Z nienaturalną szybkością. Pierwszy cios był wymierzony w splot słoneczny Maćka.
Nienawistnik uchylił się, i odpowiedział celnym prawym prostym w twarz odpowiednio wzmacniając uderzenie. Tamten grzmotnął w ścianę tak, że powstała w niej niewielka dziura. Aktor osunął się nieprzytomny na ziemię zostawiając za sobą krwawą smugę na ścianie.
Maciek podszedł do niego i rozerwał mu koszulę. Przez chwilę kontemplował w milczeniu to, co zobaczył. Cały tors pokryty specjalistycznymi tatuażami. Znał je dobrze- specjalistyczne dzieła sztuki, wtapiane pod skórę by zwiększyć siłę, szybkość i wytrzymałość użytkownika.
Uwagę przykuwał centralny malunek umieszczony w miejscu serca – przedstawiał dłoń zaciskającą się na trójkącie, wewnątrz, którego było oko. Ten tatuaż budził w Maćku lekki niepokój. Trójkąt z okiem symbolizował Boga. A co symbolizowała dłoń? Sięganie po boskość?
Aktor gwałtownie otworzył oczy. Wzory na jego skórze zajaśniały lekkim fioletowym światłem. Z donośnym trzaskiem dziwny napastnik zniknął.
Nienawistnik zaklął wulgarnie. Widać był też tatuaż teleportacji, ale jakieś ślady już były. Ten dziwaczny rysunek z okiem i twarz z ostatniego wspomnienia księdza były istotnym wskazówkami.
Wiedział, kto może pomóc mu dowiedzieć się o nich cos więcej.

***
- Najdoskonalszy, adept Natan powrócił.
- Świetnie. Zadanie zostało, więc wykonane.
Pierwszy głos odchrząknął lekko.
- Nie całkiem, Najdoskonalszy. Adept Natan napotkał w kostnicy jakiegoś bardzo silnego przeciwnika, któremu nie był w stanie sprostać, przez co doznał bardzo ciężkich obrażeń. Możliwe, że nie dożyje jutrzejszego dnia
- Ustalono już, kto to był?
- Tak panie – to Nienawistnik. Był bardzo silny. Czy rozpocząć poszukiwania?
- Nie, nasz Anioł Ciemności sam do nas przyjdzie, we właściwym czasie. Ale niech wszyscy będą czujni.
- Dobrze Najdoskonalszy.

***

Nienawistnik przełożył pudełka z pizzą do drugiej ręki i nacisnął guzik dzwonka. Po krótkim sygnale gdzieś z głębi mieszkania dobiegło przytłumione: „Idę!”.
W każdym gatunku trafiają się ewenementy. Osobniki inne niż wszystkie, które swoją odmiennością całkowicie zmieniają wyobrażenie o przedstawicielach swojego gatunku bądź grupy.
Szczur był właśnie takim ewenementem. Przeciętny wampir gardzi ludźmi, dla niego są oni niczym bydło. Przeciętny wampir nienawidzi czosnku, srebra, zabijają go promienie słoneczne, śpi w trumnie, pije krew i przestrzega hierarchii klanowej. I ma upodobanie do luksusów.
Szczur zaś lubił ludzi – traktował ich z sympatią, poza tym uwielbiał sos czosnkowy, spał z reguły na starym tapczanie ( chyba, że padł zmęczony na klawiaturze komputera), lubił srebrną biżuterię, uwielbiał słoneczne dnie i miał głęboko w dupie hierarchię klanową. Uważał, że to ograniczało horyzonty myślowe. Ponadto pragnienie krwi zostało u niego całkowicie zastąpione pasją do niezdrowego jedzenia: pizza, hamburgery, pity, zapiekanki, chipsy, frytki i napoje gazowane. Dzienna porcja tego, co jadł, mogłaby wykończyć nawet najbardziej zatwardziałego weterana obiadów w MacDonaldzie.
- O, Maciek! Siema stary! Właź! – Szczur otworzył drzwi i zaprosił Maćka do środka. Znali się od dawna. Szczur kiedyś podpadł swoim zwierzchnikom i musiał szybko zniknąć z ich świata, w czym Maciek trochę mu pomógł. Od tego czasu prowadził życie na marginesie społecznym – jak szczur, co bardzo mu odpowiadało.
Nienawistnik czasem zasięgał pomocy tego wampira. Szczur był kiedyś bibliotekarzem i jego pasją było zbieranie informacji. Miał fotograficzną pamięć. Obecnie jego pasją stały się też komputery, co w połączeniu z dostępem do Internetu zaowocowało tym, że gdyby nie czasowe wypady po prowiant lub po jakąś książkę, przyrósłby na stałe do krzesła przed komputerem.
Wampir, mimo tylu spędzanych godzin przed monitorem, oraz mimo pochłanianych kalorii nie zmieniał się wcale – niewysoki, chudy, z dość przystojną, ale zarośniętą twarzą, przez co wyglądał jak Brad Pitt na ciężkim, kilkudniowym kacu.
- Co mi przyniosłeś? – zajrzał do pudełek z pizzą. – Oooo! Z salami! A druga z szynką! Noo, stary wiesz, jak podchodzić do ludzi. Częstuj się proszę. Czego ci potrzeba?
- Chciałbym, żebyś mi znalazł parę rzeczy – Maciek położył na stole dwie kartki. Na jednym naszkicowany był tatuaż z okiem, na drugim twarz, którą zobaczył w umyśle zmarłego.
- Hmm...daj mi chwilę – wampir usiadł przy komputerze i, zajadając się pizzą, zaczął szukać. Jego twarz odbijała się kilku ekranach. W swoim mieszkaniu ustawił wystarczającą ilość sprzętu by obdzielić nim kilka policyjnych laboratoriów. Wszystko było włączone przez całą dobę. Maciek dostrzegł,że na każdym monitorze trwała jakaś akcja – jeden coś pobierał w tej chwili, inny wysyłał, na reszcie wyświetlały się, co chwile niezrozumiałe komunikaty i diagramy.
Nienawistnik rozejrzał się po mieszkaniu. Niewiele się tu zmieniło. Większą jego część wypełniały stosy książek, zaś wszechobecny kurz zyskał już zapewne samoświadomość. Jedynym idealnie czystym miejscem były okolice komputerów Szczura.
- Masz już coś? – zapytał.
- Tak, i jest dokładnie tak jak się spodziewałem. Ten znak to symbol sekty nazywającej siebie Doskonałymi. Została założona w tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym roku przez Ottona von Kluga. Był on opętany żądza samodoskonalenia się. Chciał posiąść moc równą Bogu. Mimo swojego niezwykle zdrowego trybu życia i wielkich ambicji zmarł nagle na zwykły zawał serca. Jego idea jednak przetrwała by rozrosnąć się dziś do rozmiarów sekty, która obecnie dysponuje ogromnymi wpływami i siłą. Zapewne należy też do niej wielu wpływowych obywateli różnych krajów.
- A co oznacza ten ich symbol?
- Trójkąt oznacza Oko Boga, Świętą Trójcę. Jest on zaciśnięty w ludzkiej dłoni, co ma oznaczać ideę osiągnięcia boskiej mocy.
- A ten koleś? – Maciek wskazał na zdjęcie postawnego mężczyzny w rogu ekranu.
- To jeden z głównych liderów sekty – Adrian Wilk. Wpływowy i bardzo bogaty biznesmen. Jest prezesem jakiejś firmy handlującej nieruchomościami.
- Wiesz może gdzie go znajdę?
- Mam tylko adres jego biura.
- Może być. Powinienem tam cos znaleźć. Dzięki. – Nienawistnik ruszył ku drzwiom.
- Maciek...
Zatrzymał się w progu.
- Tak?
- Będzie ostro, no nie? Daj czadu.
- Mówisz i masz – Maciek uśmiechnął się paskudnie.


***


Gabinet Adriana Wilka mieścił się na samym szczycie wysokiego, oszklonego biurowca – trzydzieści pięter betonu, stali i szkła na ziemią.
Urządzony był bardzo gustownie – miękki drogi dywan, zdobione, hebanowe meble. Widać, było, że pan prezes cenił sobie luksus. Pewnie kosztem pensji szeregowych pracowników.
Nienawistnik spokojnie oglądał pomieszczenie. Kamerami, czujnikami i ochroniarzami martwić się nie musiał. Umiał być niewidocznym dla sprzętu elektronicznego i ludzkiego oka, a tutaj wstęp miał oficjalnie tylko prezes.
Nie wyczuł, że ktoś stoi za nim. Otrzymał stalowy cios w nerki, szarpnięciem odwrócono go by dostał kolejny w brzuch.
Gdy osunął się na kolana, napastnik potężnym kopniakiem wyrzucił go przez okno. Z trzydziestego piętra – robiło się ciekawie
Skup się!
Nienawiść otoczyła Maćka i osiadła na nim tak, ze wyglądał jakby miał na sobie długi, czarny płaszcz. Poły płaszcza zafalowały i rozpostarły się niczym czarne jak noc skrzydła.
Wzbił się w górę, aby zobaczyć, kto go zaatakował.
Nie zdążył.
Został uderzony jakąś niezwykłą siłą, która ciągnęła go przed sobą z zawrotną prędkością. Wyglądało na to, że jest ściągany w dół. Telekineza? Jeśli tak to był to ktoś naprawdę dobry. Maciek nie mógł się ruszyć
Skup się! Skup!
Udało mu się wyrwać w ostatniej chwili przed zderzeniem z ziemią. I tak rąbnął mocno, ale gdy podniósł wzrok szczerze się ucieszył. Został przyciągnięty na złomowisko na obrzeżach miasta, a ktoś chciał go nadziać prosto na wystający z ziemi, długi, żelazny pręt jak kurczaka na rożen.
Nie byłaby to rana śmiertelna dla niego, ale trochę kłopotu by było.
- No proszę, widzę, że jednak udało Ci się wyrwać. Jestem pod wrażeniem.
Kilkanaście metrów dalej od Maćka stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna ubrany w drogi garnitur – Adrian Wilk.
Obok niego nagle wylądowała z gracją kobieta – ta z kolei przyciągała uwagę niezwykle skąpym strojem opinającym jej zgrabne ciało. Uwagę przykuwał też charakterystyczny tatuaż z Okiem Boga w ludzkiej dłoni wytatuowany za górnej części prawej piersi. Bardzo kształtnej zresztą.
- Przeżył? Wiedziałam, że te twoje zdolności Adi są przereklamowane - łagodny alt kobiety pobrzmiewał słyszalną kpiną.
- Moje zdolności są bez zarzutu kobieto – warknął biznesmen. – I nie nazywaj mnie więcej Adi! Przynajmniej przy ludziach.
- Należycie do Doskonałych prawda? -Nienawistnik wstał, otrzepał się i zaczął wyciągać sobie kawałki szkła z twarzy oraz rąk po tym jak został wyrzucony przez szybę. – Gdzie jest artefakt, który ukradliście ostatnio?
- Jaki słodki, myśli, że się przerazimy – parsknęła kobieta. – Ja się nim zajmę. Mogę, prawda?
- Jak chcesz, ale uważaj, to Nienawistnik – jeśli okażesz gniew lub ujawnisz złe emocje wykorzysta je natychmiast przeciwko Tobie. Jest śmiertelnie groźny.
- Spokojnie, rozerwę go na kawałki – oblizała drapieżnie wargi - Powoooli.
Maciek przyjął tą groźbę ze spokojem.
- Chodź, więc.
Zaatakowała z szybkością pocisku. Jej ciosy były szybkie i precyzyjne. Do tego cholernie silne. Ledwo nadążał z blokowaniem.
Dostał w brzuch tak, że pociemniało mu w oczach. Zwalił się na ziemię charcząc
- Coś nie tak kowboju? Tak dobrze ci szło – podeszła kołysząc biodrami i przykucnęła przed nim. Miała naprawdę kształtne piersi.
Ujęła jego twarz w dłonie, delikatnie. Następnie trzasnęła go z główki i rzuciła nim w stos żelastwa z taką lekkością jakby był poduszką. Poczuł się jakby potrącił go TIR. Ale poczuł też coś jeszcze. Coś przydatnego.
- Naprawdę, sądziłam, że to będzie jakieś wyzwanie, a tu... – westchnęła – Dużo hałasu o nic.
- Bardzo mi przykro – warknął Nienawistnik, wygrzebując się z hałdy złomu. – Ale wyzwania są dla najlepszych. Ty jesteś po prostu cienka.
- Jak śmiesz! – jej piękna twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. – Jestem jedną z, niewielu, którzy dostąpili zaszczytu posiadania mocy Boga! Jestem jedną z Doskonałych!
- Mariette, opanuj się! – Wilk próbował ją opanować, ale było za późno.
- Ojojoj…tylko szczekasz, ale gryźć suko nie umiesz? – Maciek wyczuł, że trafił w czuły punkt, więc drążył uparcie. Efekt jak widać pojawił się błyskawicznie. – Jesteś żałosna.
- Jestem doskonała! Słyszysz ty ludzki śmieciu?!! Słyszysz!!!?
Maciek starł krew z brody.
- Tylko nie pęknij ze złości.
Rzuciła się na niego z rykiem wściekłości. To było to. Skupił nienawiść w dłoniach. Zakładając, że rzeczywiście jej organizm został wzmocniony boską siłą, musiał się bardzo postarać.
Była już prawie przy nim.
Gdy już miała go uderzyć uchylił się i wyprowadził cios prosto w serce.
Kobieta poleciała dalej, uderzając z impetem w kawałki złomu. Jej głowa skręciła pod nienaturalnym kątem, a poprzebijane metalem ciało w niczym nie przypominało tej zmysłowej piękności, jaką była Mariette.
W dłoni, którą wyprowadził cios, szamotał się ciemny kształt, będący jakby cieniem jego przeciwniczki.
To było całe zło, jakie wyrwał z jej duszy. Cała jej furia pozwoliła sięgnąć mu w głąb jej duszy i wyrwać z niej ciemność jak chwasta.
Zaczął ją wchłaniać. Musiał się pospieszyć. Adrian Wilk raczej nie będzie czekał z kontratakiem.
Nie mylił się – powietrze przyszył ostry wizg, kiedy setki stalowych odłamków poszybowały w jego kierunku.
- Niezły unik – biznesmen spokojnie szedł w jego kierunku. – Uprzedzam, mam ci za złe, że zabiłeś Mariettę – była niesamowitą kochanką, ale nie dam się ponieść emocjom jak ona.
Z hałdy śmieci oderwały się dwa samochody by zderzyć się ze sobą z potworną siłą. Maćkowi jakimś cudem udało się uniknąć bycia między nimi.
Udało się. Nienawiść Marietty należała teraz do niego. W głowie huczały mu jej wspomnienia. Potknął się i upadł. Scalenie cudzego zła ze swoją duszą zawsze stwarzało trochę problemów. Stal i szkło zawirowały w powietrzu by wbić się z impetem w ziemię, Maciek ledwo zdążył się odturlać na bok. Z trudem wstał – przez jego głowę przelatywała lawina obrazów, myśli i emocji.
Wilk uprawiający seks z Mariettą w swoim biurze.
Wilk katujący bezbronnego człowieka za przypadkowe zarysowanie jego samochodu.
Wilk zlecający morderstwo jednego ze swoich biznesowych przeciwników.
Wilk z lubością obserwujący poniżenia innych ludzi.
Wilk.
Wilk Bardzo Zły.
Nienawistnik osunął się na ziemię łapiąc powietrze gwałtownymi haustami.
- Osłabłeś? Świetnie, przygotuj się... – Adrian podszedł do klęczącego Nienawistnika. Zdziwił, gdy jego przeciwnik zaczął się rozpływać w obłok mgły.
- Mam cię, Wilku Bardzo Zły – usłyszał szept przy swoim uchu.
Poczuł gwałtowne szarpnięcie, ktoś położył dwa palce na jego czole.
- Płoń.
Z początku wszystko było normalnie. Wilk zerwał się na nogi i rozejrzał się. Nienawistnik stał kilka metrów od niego, wyglądał jakby na coś czekał.
Teraz dopiero Adrian Wilk poczuł mrowienie w środku. To uczucie narastało, by zacząć rozrywać jego ciała palącym bólem.
Maciek stał z boku obserwując jak Adriana Wilka wypala od środka jego własne zło. Mistrz kiedyś go nauczył jak dokonywać wypalenie, zaznaczając, że należy używać go wyjątkowo rzadko, oraz wspominając, że widok nie jest przyjemny.
Biznesmen miotał się na wszystkie strony trawiony wewnętrznym ogniem. Z bólu gryzł się do kości po rękach, następnie zaczął uderzać głową w ziemię. Z jego uszu, oczu, nosa oraz ust buchnęła smoliście czarna krew. Ból płonął wewnątrz niego tysiącem pożarów i przesycając każdy jego nerw. Wilk chciał krzyczeć, ale jego wypalone gardło wydało z siebie cichy Szpet. Jego poskręcane przeraźliwie ciało upadło cicho na ziemię w powiększającej się kałuży krwi. Przypominało teraz wysuszony, ludzki wiór w poszarpanym garniturze.
W przyswojonych wspomnieniach Nienawistnik znalazł to, czego szukał – obecną lokalizację siedziby doskonałych.
Pora na finał.


***

Kępice były niewielką wsią koło Legnicy. Było tu raptem kilka gospodarstw zewsząd otoczonych lasem. Niedaleko, ukryta pośród drzew stała okazała rezydencja stylizowana na elegancki pałacyk. Otoczona była wysokim, żelaznym ogrodzeniem i pilnowana bez przerwy przez uzbrojonych po zęby ochroniarzy. Obecna siedziba Doskonałych.
Nienawistnik wciągnął głęboko do płuc powietrze delektując się czystym zapachem lasu.
Pod wieczór zapach był intensywniejszy, ostrzejszy, kłując i drażniąc delikatnie nozdrza. Zaczynała do tego osiadać mgła. Bardzo dobrze, dzięki temu łatwiej będzie mu się dostać do środka.
Zbliżył się do ogrodzenia. Skupił się i jak duch przeszedł przez kraty. Kamerami nie musiał się martwić – sprzęt elektroniczny łatwo można było oszukać. Problemem mogli być ewentualni wartownicy, jeśli ich pracodawca wyposażył ich w sprzęt lub umiejętności pozwalające wykryć anomalie rzeczywistości, takie jak choćby balansowanie na granicy cienia.
Mgła była jego sprzymierzeńcem. Bezszelestnie dotarł do domu i wśliznął się do środka.
Wnętrze domu było niezwykle bogate. Główne drzwi prowadziły do wielkiego holu, skąd dwa rzędy schodów wspinały się wężowato na piętro, lub można było przejść do pomieszczeń położonych na parterze. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające martwą naturę bądź portrety bardziej zasłużonych członków sekty, a w pomieszczeniach stały drogie i luksusowe meble. Niektóre ściany ozdobione były wymyślnymi gobelinami, a gdzieniegdzie stały marmurowe rzeźby. Uwagę przykuwała duża liczba symboli Doskonałych – Oka Bożego w dłoni. Pojawiało się na obrazach, gobelinach i niektórych rzeźbach porozstawianych w domu.
Kierując się wspomnieniami Marietty skierował się ku dużym, misternie zdobionym wymyślnymi płaskorzeźbami drzwiom. Prowadziły do podziemi, do głównej kaplicy. Kiedyś Niemcy zbudowali sieć podziemnych korytarzy i hal na tych terenach. Planowano uruchomić tu podziemną fabrykę broni, oraz laboratorium do produkcji broni nuklearnej. Po przegranej wojnie obecny przywódca Doskonałych wykupił okoliczne tereny. Podziemne hale idealnie nadawały się jako miejsca kontemplacji, treningów oraz badań do osiągnięcia jak najwyższego stopnia doskonałości.
Nienawistnik mógł skorzystać z windy, by dostać się do podziemi, ale wtedy łatwo przyciągnąłby czyjąś uwagę.
Schodząc krętymi schodami w dół zastanawiał się, ilu niewinnych umarło tutaj budując ten monstrualne korytarze i hale. Ilu umarło z głodu, wycieńczenia, zakatowanych na śmierć przez fanatycznych esesmanów, i w końcu ilu z nich dożyło końca tej budowy tylko po to by zostać rozstrzelanym lub zagazowanym, a następnie pogrzebanym w zbiorowym grobie. Co ciekawe, takie miejsca z reguły aż krzyczą z bólu. Nieszczęsne dusze zamknięte na wieki w betonowym piekle powinny być słyszalne dla Nienawistnika – tymczasem tutaj panowała kompletna cisza. Możliwe, że to miejsce zostało całkowicie z nic oczyszczone. Co z nimi zrobiono? Tego nie wiedział
Podziemny korytarz prowadzący do głównej kaplicy był na tyle duży by pomieścić dwa przejeżdżające koło siebie autobusy piętrowe. Do tego po bokach zostałoby wystarczająco dużo miejsca by piesi mogli swobodnie tamtędy przejść.
Zaniepokoił go całkowity brak ludzi - żadnych strażników, czy wiernych choćby.
Po kilku chwilach dotarł do głównej kaplicy. Wielkością przypominała halę produkcyjną w fabryce, możliwe, że takie było jej pierwotne przeznaczenie.
Teraz przerobiono ją na kaplicę. Po obu stronach od wejścia ustawione były półkoliście kamienne ławy, wyłożone czerwonym materiałem. Hala była dobrze oświetlona dzięki znajdującym się w ścianie licznym lampom, teraz jednak, gdy większość z nich była pogaszona, kaplica pogrążona była w półmroku. Po drugim końcu hali stał ołtarz przedstawiający kilkumetrowy posąg nagiego, muskularnego mężczyzny, trzymającego w dłoniach Oko Boga oraz stół ofiarny. Uwagę zwracał duży gobelin z symbolem Doskonałych. Nad usytuowana była lampa ustawiona tak, by jej światło padało wprost na ołtarz.
Ostrożnie podszedł do stołu ofiarnego. Dopiero teraz zauważył, że w pomniku, w Oku Bożym tkwił niewielki przedmiot – poszukiwany przez niego artefakt. Był wielkości ludzkiej gałki ocznej, a w słabym świetle można było dostrzec lekki, złoty połysk.
- Jego aura jest wprost namacalna prawda?
Odwrócił się gwałtownie. Jakieś dziesięć metrów od niego stał Najdoskonalszy – przywódca sekty. Był bardzo wysoki, miał krótko przycięte włosy i twarz, jaką pozazdrościłby mu Mel Gibson.
O Najdoskonalszym niewiele było wiadomo – na pewno był obrzydliwie bogaty, oraz opętany żądzą osiągnięcia boskiej mocy. Posiadał mnóstwo talentów i obsesyjnie dużo trenował, by zwiększyć swoje możliwości.
- To Anielskie Serce – przedmiot, który może obdarzyć dowolna osobę boską mocą. Jeden z najwspanialszych cudów.
Nienawistnik parsknął.
- Zapewne. Ale nie dla Was to serce. Wiadomo przecież, że każdego, kto ośmieli się zbliżyć do Boga czeka gwałtowna kara – niczym w micie o Ikarze.
- A Ty masz być jedną z nich, hm? – Najdoskonalszy spokojnie wyminął Nienawistnika. – Tak, wiem, kim jesteś, i po co tu przyszedłeś, ale nie zamierzam zwrócić Serca. To coś, czego my, Doskonali, pragnęliśmy od wieków – najwyższa doskonałość, absolutna perfekcja. Nie wyrzekniemy się jej dobrowolnie.
- Chyba nie absolutna skoro byłem w stanie zabić dwoje z was.
- Troje. Adept Natan, którego spotkałeś w kostnicy zmarł na wskutek odniesionych ran. Smutne, że nasi najlepsi adepci stracili życie, ale nie zrobili tego na darmo – westchnął cicho. -Wiesz jak działa Serce? Najpierw poddaje cię próbie. Ci, którzy przetrwają dostąpią zaszczytu bycia bogami. Oczywiście, nie każdy może ją przejść, jednak nagroda jest warta ryzyka.
- Wystarczy! – warknął Maciek. – Zabieram klejnot, i jeśli któreś z was spróbuje mnie powstrzymać, wezmę też jego serce. Kilkoro więcej różnicy mi nie zrobi
Zrobił krok do przodu i trafił na niewidzialną barierę. Dał się złapać jak idiota. Na podłodze wyrysowany był pentagram otoczony nieznanymi mu symbolami. Pięknie, kurwa, pięknie.
- Twoje umiejętności są bardzo wysokie Nienawistniku, ale nie na tyle by się wyrwać z tej pieczęci. Nie szamocz się, i odradzam tez korzystanie z twoich mocy. Ta bariera odbije każdy twój atak. – Kapłan uśmiechnął się lekko. – Nie zamierzam zniżać się do tego by z tobą walczyć. Po prostu...zostaniesz poddany próbie, jak każdy, kto stoi wewnątrz pieczęci, ale ty nie będziesz miał szansy by tu powrócić. Żegnam.
Zaczął recytować modlitwę po łacinie, a znaki na podłodze zajaśniały złotym blaskiem.
- Niech to szlag – westchnął Maciek.


***

Ciemność, Widzę ciemność.
Gdzie ja jestem?
Nienawistnik zebrał myśli.
Najdoskonalszy, Anielskie Serce, i pułapka.
Wokół pojawiły się niewielkie światła. Otoczyły Nienawistnika w kręgu. Poczuł twardy grunt pod stopami.
- Gdzie ja do cholery jestem?
- Dobre pytanie, ale jak na każde, i na te można odpowiedzieć.
Tuż przed nim z ciemności wychyliła się jakaś postać. Wyglądała na człowieka: około trzydziestki, czarnowłosy, ubrany prochowiec koloru khaki.
Tylko, że aura przybysza znacznie odbiegała od aury człowieka. Od aury jakiejkolwiek dotychczas spotkanej istoty.
Postać w prochowcu widząc postawę Nienawistnika zatrzymała się tuż przy granicy kręgu świateł.
- Oho, widzę, że tym razem trafił tu ktoś...z talentami. Ciekawe...
- Czym ty jesteś, co?
Na twarzy Prochowca wykwitł szeroki uśmiech.
- Nie ma sensu cię oszukiwać stary, pozwól, więc, że zamiast się rozgadywać i tłumaczyć, pokażę ci, co nieco.
Fala obrazów zalała umysł Maćka jak tsunami.
Niebo. Wojna, krwawa, okrutna wojna. Upadek. Wypędzenie nawet spośród upadłych. Setki istot zamkniętych w jednym ciele. I spotkanie z Nim.
Zapytał go więc „Jak Cię wołają?”
Odpowiedział Mu „Legion, bo jest na wielu”.
Obrazy skończyły się. Maciek roztarł skronie, w głowie mu huczało. Gdy spojrzał na postać w prochowcu jego twarz pokryła się siatką czarnych żyłek, a oczy zrobiły mu się smoliście czarno.
- Nie zbliżaj się. Ani na krok.
- Ej...weź no – żachnął się demon. – Nie chcę z tobą walczyć Nienawistniku. Jestem tu więźniem tak jak ty. Spokojnie.
- Jak to więźniem?.
Legion uśmiechnął się lekko.
- Jaki groźny. Odpowiem na twoje pytanie, przynajmniej w miarę moich możliwości. Nie, nie będę próbował cię okłamywać, wobec ciebie chyba by nie podziałało – westchnął i zawisł w ciemności tak, jakby siadł na niewidzialnym fotelu. – Co chcesz wiedzieć?
- Gdzie jesteśmy?
- To wnętrze Anielskiego Serca. Podejrzewam, że dałeś się złapać w jakaś pułapkę, przez co tu jesteś. Doskonali już wiele razy tu przybywali, ale nie każdy stąd wychodził.
- To jest ta próba?
Legion pokręcił głową.
- Nie, próba dopiero się zacznie. Jej wygląd i przebieg będzie zależeć od ciebie. Tego, co chowasz w zakamarkach swojej duszy.
- Jak się tu znalazłeś?
- Zamknięto mnie tu, bo byłem niewygodny. Strącono mnie z nieba, i wyrzucono z piekieł. Dlaczego? Bo nie chciałem się podporządkować. Rolą nas, Upadłych, jest korupcja dusz ludzkich w jak największej ich ilości. Ja chciałem po prostu istnieć, po pewnym czasie jakoś przestałem nienawidzić ludzi. Ludzie...wydawali mi się zawsze raczej sympatyczni i cholernie ciekawi. Fascynują mnie. To tak jakbyś uwielbiał obserwować mrówki i czasem mógł stać się jedną z nich.
Dlatego zamknięto mnie tutaj. Wewnątrz tego klejnotu.
- Klejnot opiera się na tobie prawda? Każde jego użycie to użycie jakiejś cząstki ciebie. W ten sposób chciano cię zniszczyć prawda?
Demon wybuchnął śmiechem.
- Brawo! Nareszcie ktoś pojętny. Tyle, że nie wiem, czy ma mnie to zniszczyć, czy też oczyścić. Ja jestem rdzeniem i źródłem mocy Serca. Z tego, co wiem, ci, którzy przetrwali próbę są napełniani mocą aniołów, a nie demonów. Pewnie sądzono, że moja wola niezależności wynika z tego, że wciąż mam w sobie za dużo dobroci. Pewnie jakby się cała wyczerpała, to moi pobratymcy w piekle przyjęliby mnie z otwartymi ramionami. Ale to tylko spekulacje.
Maciek chciał zapytać o coś jeszcze, ale wtem na środku koła pojawiło się oślepiająco białe światło.
- Co to ma być?
Legion uśmiechnął się.
- Portal. Musisz w niego wejść – wtedy zacznie się próba. Nie mogę ci pomóc, ale pozwól dać sobie małą wskazówkę.
- Tak?
- Pamiętaj – to ty masz władzę nad swoim umysłem, a nie on nad tobą. Powodzenia życzę.
Maciek skinął głową w podzięce i ruszył ku portalowi.
Próba się zaczęła.

***

Delikatny powiew wiatru musnął jego twarz. Wszystko wokół tonęło w zieleni. Gdzieś z oddali dobiegały go odgłosy jakiejś dziecięcej zabawy.
Gdzie ja jestem?
Sielankę przerwał głośny, przeszywający dźwięk dzwonka. Taki, jaki dzwoni na przerwach w szkole.
Skóra mu ścierpła. Nienawidził tego dźwięku – wibrujący i czysty, niósł w sobie złowrogą wróżbę.
Ktoś klepnął go w ramię.
- Maciek rusz się! Dzwonek już był!
Jasnowłosy chłopiec gestem pokazał mu żeby się spieszył i sam pognał w tym samym kierunku, co reszta dzieci.
Maciek instynktownie ruszył za nim. To był wypracowany odruch. Na dźwięk dzwonka, punktualnie o szesnastej, wszyscy wychowankowie stawiali się na stołówce na obiad. Wszyscy wychowankowie Domu Dziecka „Kasztanek”.
Nienawidził tego miejsca. Dom Dziecka, gdzie spędził najmłodsze i zarazem najgorsze lata swojego życia. Nogi się pod nim ugięły. Zerknął na swoje odbicie w jedne z szyb. Patrzył na niego szczupły, dziesięcioletni chłopiec, aktualnie całkowicie przerażony.
Przed wejściem do stołówki ustawili się w dwuszeregu. Pani Mrozik, tutejsza wychowawczyni święcie wierzyła, że dyscyplina i rygor zrobią, z każdego dziecka cnotliwego człowieka.
Upewniwszy się, że nikogo nie brakuje wpuściła ich do stołówki. Każdy grzecznie usiadł na swoim miejscu. Maciek czuł się jak narkotycznym odlocie. Docierało do niego, co drugie słowo, ledwo się trzymał na nogach.
Ktoś wlał mu do talerza szarą breję nazywaną zupą. Pokonując narastające obrzydzenie zaczął jeść.
Na jego ramieniu wylądowała ciężka dłoń Pani Mrozik.
- Maciek, do dyrektora! Już!
Dzieci wokół niego odwróciły wzrok. Każdy udawał, że nie słyszy i nie widzi tej sceny. Był sam.
- Nie...proszę – zdołał wydusić. Czuł, jak niewidzialna ręka zaciska mu gardło. – Ja nic nie zrobiłem...
- Bez dyskusji!
Szarpnęła go za ramię i wywlekła ze stołówki jak szmacianą laleczkę.
Nie próbował się nawet opierać. Nie miał dość siły by wyrwać się ze stalowego uścisku opiekunki.
Dotarli. Gabinet dyrektora - centralne miejsce, na wprost od wejścia, zajmowało sporych rozmiarów dębowe biurko. Pod ścianami stały duże, misternie zdobione dębowe szafy wypełnione książkami i papierami. Dyrektor nie dbał zbytnio o dom dziecka, ale na pewno szczególną uwagę przykładał do samego siebie, co przejawiało się szczególnie w ogromnym brzuchu wylewającym się zza paska.
- Przyprowadziła go pani? Dziękuję – dyrektor podniósł się zza biurka. Trwało to chwilę, ze względu na jego ogromną wagę. Maciek nazywał go Ropuchem – ze swoją tuszą, okrągłą nalaną, wiecznie spoconą twarzą, ozdobioną wielkim podgardlem przypominał ohydną, rozlazłą ropuchę.
Wychowawczyni zniknęła za drzwiami. Chłopiec słyszał tylko jej oddalające się kroki. Ropuch podszedł do niego, cały czas głośno sapiąc.
- Dawno się nie widzieliśmy prawda? – jego skrzekliwy głos, upewniał Maćka, co do nazywania dyrektora Ropuchem. – Ostatnio byłem zajęty, ale teraz już jakoś mam więcej czasu. Cieszysz się prawda? – jego ręka spoczęła na ramieniu chłopaka. Miał wrażenie, że jest równie oślizgła jak twarz Ropucha.
Chłopiec milczał. Cios w twarz spadł nagle. Upadł na podłogę starając się ignorować krwawiący nos i ból.
- Cieszysz czy nie, do cholery?!!
- Ttak...cieszę.. – nie płakać. Nie dać mu tej satysfakcji. Dobrze wiedział, że im bardziej by krzyczał i się stawiał tym bardziej Ropuch by go skatował, co sprawiało grubasowi wielką przyjemność. To była jego ekstaza – poczucie władzy i upokorzenia innych.
Podniósł się. Ropuch stał tuż przy nim.
- Zachowałeś się niegrzecznie chłopcze nie odpowiadając na zadane pytanie, a za to należy się kara – przemówił Ropuch. Wydawał się teraz wielki jak góra.
Maciek odczołgał się w róg gabinetu. Wiedział, co zaraz nastąpi. Najpierw spadną ciosy, potem obmacywanie, a potem...bolesny finał.
Ropuch stawał się coraz większy. Maciek ze zgrozą zobaczył, jak gabinet się powiększa, a w nim otaczają go setki tłustych Ropuchów. Każdy spocony, zły i kipiący żądzą.
- Chodź tutaj. Będzie przyjemnie. Nie sprzeciwiaj się – setki głosów docierały do niego. Któryś z nich chwycił go za rękę i wciągnął w tłum. Zaczęli zdzierać z niego ubranie, a on nie miał siły by się przeciwstawić. Co może zrobić dziesięciolatek dorosłemu mężczyźnie? Mógł jedynie poddać się by nie sprawiać sobie więcej bólu.
Koszmar.
Najgorszy z możliwych.
Koszmar.
Sen.
A sen jest myślą.
I głos w jego głowie – To ty masz władzę nad sowim umysłem, a nie on nad tobą.
Maciek ocknął się. Któryś z Ropuchów wpychał mu swoje tłuste palce do ust. Czuł też jak ich lepkie spocone dłonie macają jego krocze. Kwaśny odór potu oraz nieświeżego oddechu przyprawiał o mdłości
- Precz – warknął. Dłonie, usta, i tłuste penisy próbujące dostać się do niego – wszystko to cofnęło się. Stali teraz wokół niego w niewielkim półkolu. Wściekli, dyszący z żądzy.
- Odmawiasz nam?!!! – wściekły ryk wydobył się z setek gardeł. – Sprzeciwiasz się gówniarzu?!!! – tłum zafalował
Maciek wstał.
- Jesteście tylko koszmarnym snem. Częścią mojego umysłu, więc mam nad wami władzę. Nie boję się już, nie was. Nie ciebie.
Wydali wściekły okrzyk i rzucili się na niego. Ci najbliżsi rozpadli się na kawałki cuchnącego mięsa i tłuszczu. Potem następni i następni dopóki nie został tylko jeden.
Teraz to Nienawistnik nad nim górował. Ropuch zaczął się zmieniać. Wyglądał teraz tak, jak go widział ostatnio, gdy wyłowiono go z rzeki. Nie wszyscy wychowankowie odsuwali wspomnienia z sierocińca w zapomnienie.
- Co...co...czemu...? – jego szare, monstrualne cielsko wiło się na podłodze, gdy próbował niezdarnie wstać. Próbował jeszcze coś powiedzieć, ale z ust wytrysnęła mu struga wody. Wypłynęło z nią kilka rybek. Woda zaczęła też wyciekać z pustych oczodołów topielca.
Nienawistnik patrzył na to ze spokojem. W ciało topielca oklapło na podłodze i rozpłynęło się w kałużę brudnej, mętnej wody.
- To koniec? – rzucił pytanie w pustą przestrzeń gabinetu.
Drzwi na korytarz zajaśniały. Portal powrotny czekał.


***

- Nooo... wróciłeś! – Upadły uśmiechnął się od ucha do ucha. – Ha, po twojej minie wnioskuję, że nie spodziewałeś się tego? Długo cię nie było – Upadły zacmokał z irytacją.
Maciek powstrzymał się od odpowiedzi cisnącej mu się na usta.
- Co teraz? Nawet, jeśli założyli, że przetrwam próbę, to pewnie zablokowali jakoś możliwość powrotu do mojego świata.
- Z tego, co udało mi się wyczuć to wymówiono zniekształconą inkantację. Ogólnie...po próbie portal powinien przenieść cię z powrotem do świata realnego, po czym następuje nasycenie ciała mocą.
- Nie potrzebuję jej. A wyjście znaleźć muszę.
- Sam tego nie znajdziesz.
Maciek przerwał szukanie i odwrócił się do demona.
- Co masz na myśli? Chcesz mi pomóc by się stąd wyrwać?
Legion stał teraz tuż przy nim. To było jak mgnienie oka. W jednej chwili dryfował gdzieś po ciemności by nagle stanąć tuż, przy Nienawistniku.
Patrzyli sobie prosto w oczy. Oczy istoty, będącej czystym złem i człowieka, który umiał to zło pokonać i nagiąć do swojej woli.
- Powiem wprost – zaczął spokojnie Upadły świdrując Nienawistnika żółtymi oczami. – Nie chcę być uwięziony w tym gównie. Chcę być wolny. Chcę żyć pośród ludzi, cieszyć się wolnością.
- Oczekujesz ode mnie, bym cię stąd wypuścił? Zapomnij – nie upadłem na głowę.
- Owszem oczekuję, ale mam propozycję…zawrzyjmy umowę, co?
Nienawistnik słuchał.
- Tylko ty możesz zniszczyć ta barierę, bo ja tego nie mogę zrobić niestety. Jednakże, mogę...użyczyć ci części siebie. Drobnej dla mnie, ale wystarczającej dla Ciebie byś mógł skruszyć to więzienie. Ponadto, gdy będę wolny będziesz mógł mnie odszukać, i wtedy ocenisz czy pozwolisz mi normalnie egzystować, czy też… zatańczymy nad przepaścią życia i śmierci.
Maciek zastanowił się. Propozycja brzmiała sensownie, przynajmniej na tyle, by nie mógł wyłapać ewentualnych haczyków. Z jednej strony obecność Legionu na ziemi to duże ryzyko, ale z drugiej....jeśli tu zostanie Aniołowie zabiją Weronikę.
- Wchodzę w to.
Demon uśmiechnął się szeroko prezentując garnitur trójkątnych, rekinach zębów.
- Wspaniaaaleee...więc jak prawdziwi dżentelmeni uściśnijmy sobie dłonie by to przypieczętować – wyciągnął dłoń.
Nienawistnik przez chwilę się wahał, po czym uścisnął ją. Poczuł impuls. Niewiarygodnie silny. Jego ciało wygięło się do tyłu szarpnięte ogromnym bólem. Upadł na kolana ciężko oddychając. To był ułamek Legionu? Jednego z najsilniejszych Upadłych, przeklętego nawet przez swoich pobratymców? Ciekawe, więc jak wyglądała pełnia jego możliwości. Próbował wstać, zatoczył się jak pijany, ale udało mu się utrzymać pion. Upadły obserwował go w skupieniu.
Nienawistnik skupił się. Zaczął wydobywać całą swoją nienawiść, i maksymalnie ją skondensować w jedno, najsilniejsze uderzenie.
W głowie zaczęło mu huczeć, a z nosa pociekł wąski strumyczek krwi. Gwałtownie wypuścił skumulowaną nienawiść. Ciemność uderzyła z potężnym łoskotem w bramy ich wiezienia i cały czas napierała na nie. Otaczająca ich przestrzeń zafalowała, gdy uginała się pod nieustającymi falami energii.
Bo nic nie jest w stanie zatrzymać nienawiści.
Bariera pękła gwałtownie.
Znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, z którego wysłano go do wnętrza Serca.
Trafił chyba akurat na nabożeństwo – sala była pełna. Przez chwile panowała pełna zdumienia cisza, którą przerwał czyjś wzburzony okrzyk.
- To demon!
- Uciekajmy!
- Zabić go! – padło skądś.
Nienawiść wystrzeliła z niego strumieniem czarnych macek, kleszczy i szczęk by wbić się w ciała Doskonałych.
W jednej chwili kaplica z miejsca kultu i kontemplacji ludzkiego ciała zamieniła się w rzeźnię. Krzyki wściekłości mieszały się z krzykami przerażenia.
Część z kultystów tłoczyła się w panice do wyjścia – niektórzy padali na ziemię, by zostać zdeptanym przez przerażonych współtowarzyszy. Pozostali próbowali walczyć. Starsza, ubrana na biało kobieta doskoczyła do Nienawistnika próbując obalić go na ziemię. Ten po prostu dotknął ją dłonią przesyconą pulsującą ciemnością, a ciało kobiety eksplodowało w fontannie krwi i mięsa. Ktoś strzelał, ale pociski wyparowały zanim dosięgły Nienawistnika. Ten w odwecie posłał czarne błyskawicę w kierunkach, skąd padły strzały. Po sekundzie do symfonii krzyku i bólu dołączyły nowe głos, które jednak szybko ucichł. Ku niemu biegł niski, gruby człowieczek z błyszczącą od potu łysiną. W dłoni trzymał podłużny bagnet. Maciek Posłał ku niemu krótką wiązkę nienawiści, która przecięła go wzdłuż na dwie równe połowy.
Nienawistnik odwrócił się w kierunku ołtarza. Najdoskonalszy, stojąc z daleka obserwował przebieg wydarzeń.
W końcu zostali tylko oni dwaj. I trupy tych, którzy nie zdążyli uciec lub byli na tyle głupi by walczyć. Kaplica przypominała teraz ołtarz dla jakiegoś szalonego boga, złaknionego krwi. Cała podłoga pokryta była mięsem i krwią, a jej metaliczny zapach wwiercał się w nozdrza.
- Nie spodziewałeś się mnie, co człowieczku? – wycedził Maciek. – Zwykły, słaby człowieczyno...
- Ty pieprzony degeneracie – warknął Najdoskonalszy. Powietrze wokół niego zawibrowało od mocy, której echo wywołało ciche dudnienie pod łukowatym sklepieniem. – Wiesz, co zrobiłeś? Spójrz! – wskazał na Anielskie Serce. Widniała na nim podłużna rysa. – Zniszczyłeś naszą najświętszą relikwię! Zamknąłeś nam drogę do raju.
- Ci, którzy sięgają sami po moc Bożą, nigdy nie trafią do raju.
- My już go osiągnęliśmy – moc zadudniła w komnacie za zdwojoną siłą w rytm wypowiadanych słów. – Podziękuj mi, bo zademonstruję ci teraz efekty!
Zaatakował dokładnie tak jak Maciek się spodziewał. Mocą, punktowo. Zrobił szybki unik i odpowiedział kontrą. Skondensowana Nienawiść stopiła kamienny ołtarz, jak masło.
Moc w dłoniach kapłana uformowała się w postać długich ostrzy. Był bardzo szybki, tyle ze Nienawistnik nie zrobił już uniku, tylko otoczył się Nienawiścią. Ostrza wydały jęk, zderzając się z tarczą.
- Nie możesz mnie pokonać kapłanie. Wiesz, dlaczego? Światło i ciemność wzajemnie się niwelują. Poza tym nie umiesz się posługiwać anielską mocą, bo nie jest ona dla ludzi.
Moc rozlała się z kapłana białą falą tsunami w kierunku przeciwnika. Maciek wzmocnił swoją tarczę, gdy fala uderzyła w niego z monstrualną siłą. Światło było oślepiające, lecz udało mu się zobaczyć, że kroczy ku niemu ogromna postać. To był posąg mężczyzny z ołtarza.
Maciek wybił się w górę unikając ciosu zadanego kamienną pięścią, jednak tam trafił go pocisk Najdoskonalszego. Chłopak runął na ziemię druzgocąc kamienne ławy, wstał, ścierając krew z twarzy. Swoją, jak i tą, którą pokryte było podłoże w kaplicy. Posąg zaczął raźno kroczyć ku niemu.
Skupił w dłoni nienawiść i gdy olbrzym się zbliżył wystrzelił czarnym promieniem. Tak jak się spodziewał – mrok przebił kamiennego kolosa na wylot by nakierować się na kierującego nim kapłana. Eksplozja przy uderzeniu wstrząsnęła ziemią. Gdy opadł pył, Nienawistnik zobaczył Najdoskonalszego. Przeciwnik, choć w resztkach ubrania i ciężko poparzony, stał twardo na nogach, a moc wylewała się z jego oczu białym płomieniem.

Najdoskonalszy wydał z siebie wściekły ryk. Ściany i sufit zaczęły pękać. Wystrzelił do przodu jak pocisk. Nienawistnik również rzucił się naprzód.
Eksplozja wstrząsnęła okolicą.

***

Dwie elegancko ubrane i bliźniaczo do siebie podobne postacie przeszukiwały rumowisko. Kamienie same rozstępowały się przed nimi.
- Całkiem szybko mu poszło.
- Tak, ale musieliśmy przez niego wszystko odkręcać. Wmówić kilkuset ludziom, że zapadły się stare, poniemieckie bunkry, zadbać by nigdy tu nie przychodzili...
- Znalazłem.
Jeden z nich podniósł z ziemi niewielki klejnot.
- On miał już taką rysę?
- Tak, miał – rozległo się za nimi.
Maciek spokojnie siedział na rumowisku i wpatrywał się w Niebian.
- Gratulujemy wykonanego zadania Nienawistniku. Możesz odejść.
Przez chwilę wszyscy trwali w miejscu. Aniołowie rozejrzeli się niespokojnie – wyczuli otaczającą ich barierę. Maciek wstał i podszedł do nich.
- Wiecie, to było dziwne, by zlecać mi to zadanie. Na pewno sami byście uporali się z tym dyskretniej i szybciej – zaczął, całkowicie ignorując coraz bardziej zdziwionych Aniołów. – Jednak wiem, że dla części z was, istnienie kogoś takiego jak ja – Nienawistnika, jest obrazą. Człowiek, posługujący się nienawiścią w imię Boże...dlatego najlepiej by było jakby pozbyć się kogoś takiego. Ale dyskretnie, najlepiej zmusić go, by sam pozbył się innych niewygodnych i zginął przy okazji. Też fajnie.
- Wypuść nas! – krzyknął jeden z nich. Drugi próbował bezskutecznie sforsować barierę.
- Wedle życzenia. Prosto do Anielskiego Serca. Bez możliwości wyjścia, bo nie wiem jak sprowadzić was z powrotem.
Podłoga zajaśniała wokół przerażonych Niebian złotym blaskiem. Zaczęli krzyczeć. I wszystko nagle ucichło. Skonfundowani Aniołowie rozglądali się wokół.
- Psikus. – rzucił Maciek, po czym odwróciwszy się plecami do Aniołów spokojnie się oddalił.
Aniołowie przyglądali mu się przez chwilę w milczeniu, po czym zniknęli.
Jakiś czas później siedząc w domu przy kubku herbaty Maciek zastanawiał się, co się stało z Legionem? Czy też się wydostał? Czy też na zawsze już został w Anielskim Sercu?
Warto kiedyś sprawdzić. Ale nie teraz, teraz miał ochotę na trochę herbaty i na coś jeszcze, ale nie bardzo umiał sprecyzować, co. Podniósł wzrok i powiódł nim po zgrabnych, ciasno opiętych dżinsami pośladkach Weroniki. Już wiedizał na co.
***

Na wrocławskim rynku wysoka postać w prochowcu koloru khaki otworzyła butelkę Piasta i wzniosła toast do nieba.
- Za wolność!
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related

Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/

EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
Odpowiedz
#2
Moim zdaniem powinieneś to wszystko przeredagować. Twój bohater jest monotonny. Czas mu się zatrzymuje, a on nic.
Pomyśl idziesz ulicą ,a tu wszystko stop: wtf? zwariowałem, przedawkowałem, śnię?
Pomysł, fabuła OK. Ale wykonanie, emocje nie za bardzo. Wszystko to skrótowe. Może gdybyś poświęcił więcej miejsca głównemu bohaterowi, wtedy wszystko by się zmieniło.



(05-04-2010, 19:33)Jgbart napisał(a): Nocą Wrocław ożywał. Mimo iż za dnia także przewalały się po centrum tabuny ludzi, to jednak właściwe życie tego miejsca zaczynało się nocą, gdy zapadła ciemność, a miasto rozbłyskiwało setką neonów i świateł.
Nienawistnik lubił to miasto o tej porze. Odprężony zajadał się pikantnym kurczakburgerem z McDonald’sa. Lubił to „szybkie żarcie”. Tak po prostu.
Gdy spacerował wokół głównego rynku podszedł do niego reprezentant „kwiatu” wrocławskich mieszkańców. Padło sztampowe pytanie.
- Szefuniu, dołożysz dwadzieścia groszy do piwa?
Maciek był w na tyle dobrym humorze, że postanowił wesprzeć pijaczka. Podał mu monetę, jednak zdziwił się, że zamiast typowego gięcia się w ukłonach i podziękowaniach pijaczek stał w miejscu w takiej samej pozycji, niczym posąg.
Coś było nie tak.
Chłopak rozejrzał się i upewniał, że cały rynek został zatrzymany. Możliwe, że całe miasto. Laik nazwałby to zatrzymaniem czasu, jednak gdyby czas zatrzymał się całkowicie, cząsteczki powietrza, nie poruszałby by się, przez co nie można by było oddychać. Właściwą nazwą tego zjawiska było samo Zatrzymanie bądź po prostu Spauzowanie.
Samo zdarzenie nie zaprzątało jego myśli, a fakt, kto je wywołał, bo stopień trudności tej sztuki był ogromny. Odpowiedź sama do niego podeszła.
Odpowiedz
#3
cały rynek został zatrzymany
dziwne jakieś to określenie

Samo zdarzenie nie zaprzątało jego myśli, a fakt, kto je wywołał,
Samo zdarzenie nie zaprzątało jego myśli, tyle, co fakt, kto je wywołał,

Maciek oprał się
oparł

w końcu ksiądz został zamordowany
Z późniejszej części opowiadania (kostnica) wynika, że rzeczywiście został zamordowany, ale za pomocą mocy doskonałego, a konkretnie wywołano u niego zawał. Skąd policja wiedziała, że został zamordowany?

Widać był też tatuaż teleportacji, ale jakieś ślady już były.
Czegoś tu chyba brakuje, bo ni chu-chu nie kumam o co chodzi.

Nienawistnik czasem zasięgał pomocy tego wampira.
Słowo „tego” jest źle użyte. Być może zmień na „zasięgał pomocy wampira”, bądź „zasięgał jego pomocy”. Nie ma sensu używać „tego” bo już wiemy który to dokładnie wampir

Wiedziałam, że te twoje zdolności Adi są
Albo „Wiedziałam, Adi, że…” albo „Wiedziałam, że twoje zdolności są (…), Adi. W najgorszym przypadku: „Wiedziałam, że twoje zdolności, Adi, są”. Inaczej oznacza to, że Adi to nazwa zdolności, a nie zdrobnienie od imienia

- Jaki słodki, myśli, że się przerazimy – parsknęła kobieta.
Dziwne to jej stwierdzenie. Nienawistnik nie powiedział, ani nie zrobił nic, co mogłoby wywołać u kogokolwiek przerażenie…

wyrwać z niej ciemność jak chwasta.
Rozumiem, że to nawiązanie do Psów 2. Tyle że tutaj ma się to nijak, bo kontekst, w którym współwięzień Franca użył tego sformułowania, nie ma tu zastosowania. Zdecydowanie „jak chwast.”

cichy Szpet
literówka

Po przegranej wojnie obecny przywódca Doskonałych wykupił okoliczne tereny.
Błąd logiczno-historyczny. Żaden Niemiec nie mógłby po wojnie wykupić terenów w Polsce. Biorąc pod uwagę panujący wtedy ustrój, nikt nie mógłby kupić tak dużego terenu na własność. Co więcej, przez rządzących wtedy, niezniszczone/mało zniszczone fortyfikacje, czy instalacje o charakterze wojskowym, były by wykorzystane właśnie dla celów wojskowych, najprawdopodobniej jako baza wojsk sowieckich (patrz Borne Sulinowo). W najgorszym wypadku zrobili by z tego PGR. Sugeruję zmianę – albo przejął tereny po odejściu sowietów, albo po upadku PGR-u. Będzie bardziej wiarygodnie.

Co ciekawe, takie miejsca z reguły aż krzyczą z bólu. Nieszczęsne dusze zamknięte na wieki w betonowym piekle powinny być słyszalne dla Nienawistnika – tymczasem tutaj panowała kompletna cisza. .
Błąd logiczny. Zdanie drugie jest wyjaśnieniem dla pierwszego, i musi być połączone w jedno zdanie, np.: Co ciekawe, takie miejsca z reguły aż krzyczą z bólu - nieszczęsne dusze zamknięte na wieki w betonowym piekle powinny być słyszalne dla Nienawistnika – tymczasem tutaj panowała kompletna cisza.
Obecnie napisane oznacza, że jest to ciekawe, że miejsca takie krzyczą z bólu, podczas gdy chciałeś napisać, że ciekawe jest, że było tu cicho, chociaż miejsca takie aż krzyczą z bólu.

czy wiernych choćby
Czy choćby wiernych. Stwierdzenie „wiernych choćby” oznacza, że „choćba” jest jakąś religią.

Ciemność, Widzę ciemność.
Rozumiem, że jest to humorystyczne nawiązanie do Seksmisji. Ja bym go nie użył, ale OK – twój styl. Tyle że drugi kapitalik jest niepotrzebny

„Legion, bo jest na wielu”.
nas

a oczy zrobiły mu się smoliście czarno.
smoliście czarne

- Jak to więźniem?.
Legion uśmiechnął się lekko.
- Jaki groźny.

Jak poprzednio, z tym przerażeniem, tak i teraz ten „groźny” wziął się z nikąd.

To ty masz władzę nad sowim umysłem
Muszę przyznać, że trochę czasu mi zajęło, zanim skumałem, że tam powinno być „swoim” Big Grin

garnitur trójkątnych, rekinach zębów.
Zębów rekina

które jednak szybko ucichł.
ucichły

Ku niemu biegł niski, gruby człowieczek
Biegł ku niemu. Czasownik - dopełnienie

Już wiedizał na co.
Literówka

Podobało mi się Twoje wytłumaczenie co do „Serca Anioła”. Co do całości, to muszę powiedzieć, że nie jest to mój ulubiony styl. Według mnie, bohater i cała akcja jest bardzo „Wiedźminowa” w związku z czym, powtarzam, według mnie, nie nadaje się zbytnio do gatunku horror (nie wierzę, że znowu to napisałem Big Grin)
One sick puppy.
Odpowiedz
#4
Nie podobało mi się, opisywałeś mało emocji i doznań.
Powinieneś trochę popracować nad tym, ale powiem, ze bardzo podobało mi się zakończenie. Chodzi mi tu o to piwo, równie dobrze tego mogłoby tam nie być. Ale było.
I masz fajny styl, pomysł był, moim zdaniem, naprawdę fajnie wykonany. Wink
[Obrazek: eviloffrankenstein.png]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości