Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Detektyw w podartym płaszczu
#1
Część I
Żywy

Zawiesina siwego dymu i zapach tanich papierosów kłóciły się z umieszczoną na ścianie tabliczką, informującą o zakazie palenia wyrobów tytoniowych.

Pokój był skromnie urządzony; na podłodze leżał poprzecierany w kilku miejscach dywan, z kolei w rogu stał regał z uginającymi się pod ciężarem nagromadzonych papierów półkami, a naprzeciwko dwa fotele i odrapane biurko. Opuszczone żaluzje powodowały, że w pomieszczeniu panował półmrok.

Przy oknie, za biurkiem, siedział lekko siwiejący brunet w średnim wieku i przeglądał po raz wtóry ten sam numer wydanego cztery miesiące temu „Detektywa”. Nogami, obutymi w stare pantofle, wystukiwał o podłogę rytm piosenki, której dźwięki dobiegały ze stojącego na parapecie radioodbiornika. Tuż nad jego głową, na ścianie, widniał naklejony napis: Firma Detektywistyczna „Rewolwer”.

***

Marek Bednarski od zawsze chciał rozwiązywać zagadki kryminalne. Nawet nazwisko miał ku temu wprost wymarzone. Po szkole średniej dostał się do szkoły policyjnej w Szczytnie, a po jej ukończeniu stanął na straży praworządności w Gdańsku. Trochę był zawiedziony, bo Wrzeszcz to nie Brooklyn, ale i tutaj przestępców nie brakowało. Podczas pełnienia obowiązków komisarza sprawił, że skuteczność dochodzeniówki wzrosła niemal dwukrotnie, co zaowocowało odebraniem nagrody z rąk prezydenta miasta; na dnie szafy leżał kryształowy puchar z ukrytym wewnątrz dyplomem. Bednarski po cichu zaczął marzyć o stopniu inspektora, uważając że po dziesięciu latach wzorowej służby, awans należał mu się jak psu kość.

Kilka miesięcy później spotkało go wielkie, rodzinne nieszczęście - zaginęła jego młodsza siostra. Przesłuchania głównego podejrzanego trwały długo, ale nic nie wniosły do sprawy. Mężczyzna, w którego towarzystwie Anna - tak miała na imię krewna policjanta - była widziana przed zaginięciem, nie przyznawał się do winy. Prowadzący śledztwo Bednarski nie wytrzymał, efektem czego aresztant stracił dwa zęby. Komisarz został zawieszony w pełnieniu obowiązków służbowych, a sprawę przejął inny policjant.

Śledztwo zabrnęło w ślepy zaułek, a podejrzanego z braku dowodów wkrótce uwolniono. Powoli zaczęto skłaniać się ku tezie, że Anna nie żyje. Największym problemem było odnalezienie ciała, przez co sprawa stanęła w martwym punkcie. I nic się nie zmieniło w ciągu następnych lat. W międzyczasie Bednarski został przywrócony do służby, gdyż przesłuchiwany mężczyzna nie złożył formalnej skargi ani nie wniósł sprawy do sądu.

Czarę goryczy przelało następne nieszczęśliwe zdarzenie. Komisarz spowodował wypadek samochodowy, przez co omal nie stracił pracy. Okazało się, że podczas kolizji miał we krwi prawie dwa promile alkoholu. Na szczęście nikt nie ucierpiał, więc komendant wyciszył sprawę, wymuszając na Bednarskim przejście na przyspieszoną emeryturę. W ten sposób, w wieku czterdziestu lat, komisarz przestał być aktywny zawodowo. I pił dalej.

Otrząsnął się, kiedy popadł w długi. Zaczął uczęszczać na terapię antyalkoholową i regularnie brać leki. W rezultacie od przeszło dwóch lat nie wypił nawet piwa. Doradzono mu również, aby rozwijał swoje zainteresowania, gdyż dzięki temu łatwiej pokonać uzależnienie.

I właśnie wtedy przyszedł mu do głowy pomysł, żeby zostać prywatnym detektywem. W salonie, w wynajmowanym dwupokojowym mieszkaniu, urządził biuro. Często żartował, że nawet gdyby chciał, to nie był w stanie spóźnić się do pracy. Nie zarabiał kokosów, mimo to powoli wychodził z finansowego dołka. Główną klientelę stanowili ludzie podejrzewający o zdrady współmałżonków, ale prowadził także śledztwa dotyczące zaginionych osób lub szantaży.

***

Tego dnia przyjął najdziwniejsze zlecenie od chwili zarejestrowania firmy. Co prawda, już wcześniej zdarzali się ludzie z cudacznymi pomysłami. Kiedyś odwiedził go pan w słusznym wieku i poprosił o aresztowanie ducha zmarłej kilka lat temu żony. Twierdził, że nawiedzała co jakiś czas jego mieszkanie. Prywatny detektyw nie podjął się śledzenia zjawy.

Odrzucił również zlecenie dotyczące zaginionego zwierzęcia, pomimo pełnego przekonania właścicielki, iż rudy kot z białą plamą na grzbiecie powinien być łatwy do odnalezienia. Nawet w ponad ośmiuset tysięcznym Trójmieście.

To zadanie jednak przyjął, bo jego nieszablonowość zainteresowała Bednarskiego. Zresztą, klient chętnie zapłacił zaliczkę, a bywało z tym różnie. Sprawa dotyczyła oszustwa, a konkretnie pewnego popularnego portalu literackiego. Zleceniodawcą okazał się początkujący pisarz. Podejrzewał, że jeden z użytkowników wspomnianej strony internetowej może podszywać się pod inne osoby i wypaczać wyniki konkursów lub wpływać znacząco na decyzje o wyróżnieniach. Mężczyzna wyglądał na około trzydzieści lat, choć bujne rude wąsy i broda mogły go nieco postarzać. Mówił z tak wielką pasją, co jakiś czas nerwowo poprawiając dłonią stylowe okulary, iż detektyw nie miał odwagi przerwać mu nawet na moment. Dopiero kiedy skończył, Bednarski zadał kilka bardziej szczegółowych pytań. Na koniec zanotował dane pisarza i poprosił o podpisanie umowy.

- Przyjmuję sprawę - oznajmił detektyw. - Załóżmy, że pańskie przypuszczenia okażą się prawdziwe. Co to panu da?
- Wtedy nagłośnię sprawę - odrzekł niebieskooki, krótko ostrzyżony blondyn. - Wie pan, w mojej opinii każdy twórca zasługuje na poważne traktowanie. Potencjalne oszustwo może szkodzić w rozwoju kariery utalentowanym pisarzom.

Marek Bednarski pokiwał ze zrozumieniem głową i obiecał szybko zająć się sprawą. Tym bardziej, że nie prowadził akurat żadnego śledztwa, a rachunki trzeba było jakoś zapłacić.
- O postępach będę informował pana telefonicznie.

***

Znudzony detektyw przeglądał portal literacki. Przeczytał nawet jedno opowiadanie, ale nie podobało mu się. Autor stworzył w nim alternatywną rzeczywistość, w której Kozacy i wojska Rzeczpospolitej zjednoczyli siły przeciw wspólnemu wrogowi.
- Co za durny pomysł - skwitował Bednarski.
Zgodnie z zapewnieniem, udzielonym wczorajszemu gościowi, przystąpił do śledztwa. Raz po raz odrywał na chwilę wzrok od monitora, aby zapisać coś na leżącej na biurku kartce lub przypalić kolejnego papierosa. Dym w płucach od wielu lat zastępował mu śniadanie. Pracował od trzech godzin z krótką przerwą na lekturę książki "Kalendarz z przysłowiami", którą otrzymał jako prezent w dniu zakończenia służby. Kilka razy obiecywał sobie, że zaopatrzy się w coś bardziej ambitnego, ale zapominał w natłoku codziennych spraw.
- Dobra, wystarczy - powiedział, drapiąc bliznę nad prawym okiem. Była „pamiątką” po jednej z pijackich bijatyk, w których jeszcze nie tak dawno brał regularnie udział. - Czas ruszać w teren.

Często mówił do siebie, a z biegiem czasu monologi stawały się coraz dłuższe. Niekiedy nawet kilkugodzinne. Doszedł do wniosku, że głośne rozważania pomagają mu w pracy.
- Sherlock Holmes gadał do Watsona, a ja gadam do siebie - usprawiedliwiał się żartobliwie.

Zarzucił na siebie szare palto, by po chwili opuścić mieszkanie. Znalazłszy się na parkingu, odszukał wzrokiem czarnego peugeota; firmę rozwinął na tyle, że mógł wziąć auto w leasing.


***


Wszedł na teren komisariatu i spojrzał z rozbawieniem na wysoką, stalową siatkę okalającą policyjny parking. Jeszcze kilka miesięcy temu ogrodzenie było znacznie niższe. Podwyższono je z powodu przejeżdżających tuż obok pociągów, a raczej wracających nimi z meczów kibiców Lechii, którzy obrzucali policyjne auta, czym tylko się dało. Najczęściej butelkami.

Po przejściu długiego korytarza, odnalazł właściwe drzwi i zapukał. Po chwili rozległo się głośne: „wlazł!”
- Cześć, Sławek. Nie przeszkadzam? - zapytał, kiedy przekroczył próg.
W pomieszczeniu znajdowały się stanowiska komputerowe, a pod ścianą stała wysoka do sufitu szafa. Na jej półkach było kilka dawno nieużywanych - o czym świadczyła gruba warstwa kurzu - pecetów oraz dwa stare monitory. Leżały poprzewracane bez ładu i składu, jakby ktoś je tam wrzucił i zapomniał, że istnieją.
- Marek? Siema, stary. - Łysiejący okularnik uśmiechnął się szeroko. Wyglądał na starszego od Bednarskiego. Wstał z obrotowego krzesła i uścisnął dłoń gościa. - Co się stało? Skradziono cnotę nieletniej Zosi i mamusia o ratunek prosi?
- No, prawie zgadłeś - odrzekł rozbawiony detektyw. Na komisariacie miał wielu kumpli, ale Dębski był człowiekiem, który nigdy nie odmawiał pomocy. To dzięki jego radom Marek wziął udział w terapii antyalkoholowej. - Chodzi o jakiegoś typa, co podobno nieźle miesza w necie.
- O, to ciekawe. - Dębski spodziewał się raczej historii o zdradzie małżeńskiej. - Gadaj.
Detektyw opowiedział o rozmowie z pisarzem i pokazał kartkę z komentarzami, które przepisał z forum literackiego.
- Więc twój klient uważa, że wiele wpisów jest tego samego gościa, tylko pod innymi ksywami? - zapytał policjant, masując jednocześnie opuszkami palców lśniącą łysinę.
- Ta. Poza tym, jest tam coś takiego jak rada recenzentów. Dobrze by było to też prześwietlić.
- Zrobi się, tylko potrzebuję trochę czasu. Muszę najpierw sprawdzić kilka rzeczy dla chłopaków, a potem wrzucę na młynek ten cały portal - przerwał na chwilę, po czym zapytał: - A tak w ogóle, to na co mu to?
- A bo ja wiem? - Bednarski wzruszył ramionami. - Ci wszyscy artyści są nieźle pogięci. Ważne, że płaci.
- Fakt. To najważniejsze. - Dębski pokiwał ze zrozumieniem głową. - Jutro mam popołudniówkę. Jak to przemielę, to wieczorem zadzwonię.
- Dobra. Myślałem, że trzeba będzie czekać dłużej.
- Co ty? Moja gwiazda - poklepał z dumą monitor - nie takie rzeczy już wyprawiała.
- No, popatrz. A tyle się mówi o ochronie prywatności - wtrącił kpiąco detektyw.
- A co? Mamy ogłosić, że łazimy ludziom po profilach? Wiesz, co by się działo? - Zdjął okulary i przetarł niewielką szmatką. - A żaden baran nie pomyśli, że dzięki temu zapobiegamy napadom, czy porwaniom! - obruszył się, by dodać nieco spokojniejszym tonem: - O pedofilii nawet nie wspomnę.
- Wyluzuj. Przecież wiem. - Wykonał uspokajający ruch ręką. - Będę spadał. Nara.
- Trzym się - odrzekł policjant. - Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że dorwaliśmy tego gwałciciela z Przeróbki.
- Tak? Wiedziałem, że w końcu wpadnie. Nosił lis razy kilka, ponieśli i lisa. - Bednarski uśmiechnął się, po czym zniknął za drzwiami.
- Wilka... chyba? - Dębski zmarszczył czoło, potem machnął z rezygnacją ręką i powrócił do przerwanej pracy.

Detektyw podszedł do samochodu. Kątem oka dostrzegł postać wychyloną zza rogu jednej z kamienic. Bednarski spojrzał w tę stronę. Schowana pod czarną czapką głowa natychmiast zniknęła za budynkiem. Zaciekawiony śledczy ruszył szybkim krokiem. Kiedy dotarł do celu, zdziwiony rozdziawił gębę. Nikogo tam nie zastał.
- Dziwne - mruknął, drapiąc się po głowie. Wzruszył ramionami i powoli, raz po raz oglądając się za siebie, poczłapał w kierunku auta. - Mam przywidzenia, czy jak?

Bednarski odjechał. Z niewielkiej studzienki ściekowej wyszedł mężczyzna. Klnąc pod nosem, otrzepał umorusane ubranie, a potem szybko oddalił się.

***

Wieczorem następnego dnia Bednarski wyszedł na chwilę z mieszkania, żeby pozbyć się nagromadzonych śmieci. Kiedy wyrzucał worek z odpadkami, jakiś czarny stwór wyskoczył z kontenera, sycząc niczym kobra. Zjeżył sierść, a potem przebiegł obok detektywa i zniknął w pobliskich krzakach. Mężczyzna na chwilę zamarł, po czym odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła.
- Cholerne koty. Kiedyś przekręcę się ze strachu.

Wracał wolnym krokiem, pogwizdując wesoło. Nagle jego uwagę przykuł stojący pod drzewem człowiek; twarz opatulił brązowym szalikiem i najwyraźniej obserwował detektywa. Kiedy mężczyzna zreflektował się, że został zauważony, opuścił kryjówkę i począł pospiesznie się oddalać.
- Hej, ty! Zaczekaj! - krzyknął Bednarski i ruszył za tajemniczą postacią.

Ścigany zerwał się do biegu, więc Bednarski zrobił to samo. Detektyw gnał ile sił w nogach. Mijał szeregi zabytkowych kamienic i zdziwione twarze przechodniów. Uciekinier wciąż powiększał dystans między nimi.

Po krótkim pościgu Bednarski dał za wygraną. Zatrzymał się, kiedy zdał sobie sprawę, że szanse schwytania mężczyzny były bliskie zeru. Detektyw usiadł na ławce, po czym wbił wzrok w oświetlony latarniami nurt Kanału Raduńskiego.
- Te pieprzone papierochy mnie wykończą - wycedził przez zęby. Głośno sapał i co jakiś czas wypluwał na chodnik żółtą ślinę. - Ktoś mnie śledzi. To pewne - dodał, kiedy wyrównał jako tako oddech.
Spędził chwilkę w towarzystwie ubranych w jesienną szatę drzew. Wypalił dwa papierosy, a potem ruszył z powrotem, poganiany przez coraz mocniej padający deszcz.

***

Wpatrywał się w leżący na biurku telefon. Siedział na krześle i bębnił palcami o blat, czekając na ustawioną jako dzwonek w komórce melodyjkę „Break on Through”. „Może zapomniał?” - pomyślał.
- Nie, to niemożliwe. Sławek pamięta o wszystkim - pocieszył się na głos.
I miał rację. Po chwili głos Jima Morrisona powiadomił o nadchodzącym połączeniu telefonicznym.
- Słucham? - Wyraz twarzy detektywa zmieniał się kilkukrotnie, by na koniec wyrazić zdumienie. Szybko zanotował coś na kartce papieru. - Jesteś pewien? Rozumiem, dzięki.
Z szuflady wyciągnął jeden z protokołów. Znalazł zapisany na nim numer telefonu i wystukał na klawiaturze. Czynność powtórzył jeszcze raz, lecz nie udało się zrealizować połączenia.
- Włącza się poczta - powiedział i spojrzał na trzymany dokument. - To pięć minut drogi samochodem.
Włożył komórkę do kieszeni palta, po czym opuścił mieszkanie. Na klatce schodowej napotkał nieoczekiwana przeszkodę.
- Co znowu? Ja pier... - Zacisnął zęby, starając się bezskutecznie umieścić klucz w zamku. Po kilku próbach dał za wygraną. „Przecież nikt mnie nie okradnie. Wszyscy mnie tu znają” - dumał o niezabezpieczonych drzwiach, kiedy zbiegał po schodach.

Jechał wzdłuż ceglanego muru okalającego stocznię. Nad wysokim ogrodzeniem górowało kilkanaście ogromnych dźwigów. W świetle księżyca stalowe monstra prezentowały się złowrogo, przypominając wyglądem futurystyczne roboty rodem z filmów science-fiction. Powodowały nieprzyjemne dreszcze i przyprawiały o szybsze bicie serc przemykających nieopodal ludzi.

Bednarskiego nie interesował industrialny krajobraz. Co jakiś czas zerkał na kartkę, którą trzymał w ręku, a jego myśli krążyły wokół rozmowy telefonicznej. Dowiedział się od Dębskiego, że poszukiwany posiadał na portalu literackim jedenaście kont, z czego trzy w pięcioosobowej radzie recenzentów.
Ale to nie był najbardziej zaskakujący fakt toczonego śledztwa.

***

Czarny peugeot skręcił w lewo, a po chwili zatrzymał się na niewielkim parkingu. Detektyw wyszedł z auta, po czym zapalił papierosa. Przez chwilę stał i przyglądał się ubranemu w wieczorną szatę otoczeniu.

Młynisko, czyli kilka odrapanych, przedwojennych kamienic. Przemysłowa część Wrzeszcza nazywana przez policjantów dzielnicą latających noży. Słabe światło latarni padało na nierówny chodnik, w którym brakowało wielu betonowych płytek. „Pewnie ktoś potrzebował na działkę albo pod garaż” - przemknęło Bednarskiemu przez głowę. Przez chwilę spoglądał na kilku wychudzonych pijaczków. Spożywali nalewki przy kupie piachu, będącej prowizorycznym placem zabaw dla najmłodszych.

Detektyw wyrzucił niedopałek, po czym ruszył w stronę ukrytej w ciemnościach kamienicy. Podszedł do wejścia i nacisnął przycisk domofonu. Nikt nie odpowiedział. Spróbował jeszcze raz, lecz finał był podobny. Obrócił się na pięcie z zamiarem powrotu do samochodu, kiedy nagle otworzyła drzwi jakaś ciemnowłosa piękność. Wyszła na zewnątrz, a potem wsiadła do zaparkowanego opodal auta. „Niezła” - pomyślał Bednarski i skierował kroki na schody.

Wszedł na drugie piętro i stanął przed drzwiami niezdarnie pomalowanymi brązową farbą. Sprawdził zapisany na kartce adres.
- To tu - szepnął i zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Zastukał trochę mocniej i przyłożył ucho do drzwi. Czekał chwilę, nasłuchując, po czym nacisnął klamkę. Zaskrzypiały zawiasy.

W mieszkaniu panowały egipskie ciemności. Wyglądało na to, że nikt w nim nie przebywał. Detektyw namacał na ścianie kontakt. „Szlag by to! Nie ma światła”- zdenerwował się. Szedł powoli, aż dotarł do pokoju.

Nagle rozbłysła stojąca w rogu pomieszczenia lampa. Obok siedział w fotelu wczorajszy gość biura detektywistycznego i trzymał wycelowaną w Bednarskiego broń.

***

- Proszę siadać - powiedział i wskazał ruchem głowy umieszczony pod ścianą fotel. Mebel był okryty folią malarską, podobnie jak kilka innych przedmiotów oraz część podłogi.
Zaskoczony Bednarski usiadł powoli, nie odrywając wzroku od pistoletu. Żałował, że od dłuższego czasu nie nosił ze sobą broni palnej. Dotąd, podczas prowadzenia zlecanych dochodzeń, nie była potrzebna.
- I co zabijesz mnie? - zapytał. - Przecież wystrzał obudzi całą kamienicę.
- Nie sądzę. Pistolet z tłumikiem, a do tego ściany ponad stuletniej kamienicy. - Uśmiechnął się drwiąco. Widać, że działał według planu i nie zapomniał o tak istotnym szczególe. - Pewnie zastanawia się pan, po co to wszystko?
- A co tu się zastanawiać? Mam do czynienia z psycholem. I tyle.
Pisarz, nie spuszczając wzroku z Bednarskiego, roześmiał się głośno .
- Coś, co nazwał pan aberracją, ma podłoże artystyczne - oznajmił spokojnie. - Lubię badać, a potem opisywać sytuacje ekstremalne. Kwintesencją ma być prawdziwe zabójstwo.
- Przestań pierdolić! - Po twarzy detektywa spływały krople potu, które ocierał drżącymi dłońmi. - W biurze mam wszystkie twoje dane. Znajdą cię w pięć minut. Będzie, tak jak w tym przysłowiu: złapał Turek Kozaka, a ten go trzyma... Czy jakoś tak.
- Akurat dokładnie odwrotnie - sprostował uzbrojony mężczyzna i dodał: - Przecież drzwi do biura są otwarte. Prawda?
Zdumiony Bednarski rozdziawił usta.
- Jak...? - wydukał.
- Tak, tak - pokiwał głową. - Wystarczyło wepchnąć zapałkę i ułamać końcówkę. Genialne w swojej prostocie.
Pisarz zdjął okulary i powoli odłożył na stolik, by po chwili dwoma ruchami ręki zerwać sztuczne wąsy i brodę. Po czym, uśmiechnął się drwiąco.
Ze wściekłą miną i wyciągniętymi przed siebie rękami, detektyw wyskoczył z fotela i rzucił się na pisarza.
- Ty sku...!- krzyknął, lecz nie zdążył dokończyć.

Padł cichy strzał. A później dwa kolejne.
***

- Czemu ten baran nie odbiera komórki? - dziwił się Sławomir Dębski. - Pewnie leży w wannie i jara papierochy. Kurwa, zawsze jak znajdę coś ważnego, to nigdy nie mogę się do nikogo dodzwonić.
Odłożył z trzaskiem słuchawkę.
Uspokoił się i po krótkiej chwili zadumy wystukał numer na tarczy aparatu telefonicznego.
- Nic, wyślę mu faksem - bąknął.

***

Stał nad trupem Bednarskiego. Według jego planu ciało detektywa za kilka godzin miało popłynąć Wisłą do Bałtyku. W morzu zajmą się nim byczki - takie niewielkie, morskie ścierwojady, których ławice pożerały wszystko, co napotkały na dnie zatoki.

Usłyszał muzykę The Doors. Domyślił się, że dźwięki dobiegały z telefonu detektywa. Odnalazł w kieszeni palta komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Ktoś zostawił wiadomość. Odsłuchał ją.

Chwilę później siedział za kierownicą czarnego peugeota i jechał w kierunku Starego Miasta. Mimo nieoczekiwanego zwrotu sytuacji starał się zachować spokój. Auto prowadził wolno, ostrożnie; przypadkowe zwrócenie czyjejś uwagi groziło poważnymi konsekwencjami.

***

W mieszkaniu Bednarskiego bez problemu znalazł umowę, a potem szybko wykręcił z komputera twardy dysk. Nie wierzył, że detektyw wprowadził dane do peceta, ale nie chciał ryzykować. Spojrzał na niedawno nadesłany faks.
- Chciałbym tak dziś wyglądać - powiedział, przyglądając się fotografii mężczyzny. Na kartce widniały dane osobowe i informacje o wydarzeniach sprzed kilku lat. Dotyczyły zaginięcia Anny Bednarskiej. Ostatnie zdanie informowało o uwolnieniu podejrzanego z braku dowodów.

Przypomniał sobie tamtą noc. Spacer po sopockim molo. Był sztorm, woda zalewała od czasu do czasu deski pomostu, a wiatr wiał jak oszalały. Kobietę poznał w knajpie kilka godzin wcześniej. Postanowili pójść na plażę i popatrzeć na wzburzone fale. Doszli do końca budowli, nie napotykając nikogo po drodze. Stali i rozmawiali o beznadziejności jesieni. Oboje tęsknili za latem i kąpielami w morzu. Ze śmiechem na ustach przyznała się, że nie umie pływać, dodając coś o strachu przed głęboką wodą.

Popchnął ją. Mocno. Najmocniej, jak potrafił. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Kobiecie udało się na moment wynurzyć i spojrzeć w jego kierunku, by po chwili na zawsze zniknąć w morskich odmętach. Przesiąknięta wodą puchowa kurtka pociągnęła ją w dół, do dna, niczym głaz uwiązany do karku topionego psa. Mężczyzna wciąż pamiętał jej przerażoną twarz. I oczy. Oczy zadające proste, krótkie pytanie: dlaczego? Jeszcze przez chwilę obserwował, jak poganiane porywistym wiatrem bałwany sunęły ku brzegowi. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł. Chciał jak najszybciej dotrzeć do mieszkania, aby zacząć pisać.

Twórca uśmiechnął się na wspomnienie o swoim pierwszym opowiadaniu. Zostało ciepło przyjęte przez krytyków i czytelników. Następne nie były już tak dobre, więc doszedł do wniosku, że potrzebował inspiracji.

***

Wychodząc z biura zabrał ze sobą fotografię policyjnej kadry. Na zdjęciu były zapisane nazwiska pozujących ludzi. Za pasek spodni włożył pistolet, który przypadkowo znalazł w jednej z szuflad.

***

Wypalił z bliska, kiedy Dębski próbował zajrzeć do samochodu Bednarskiego. Trafił w potylicę - z takiej odległości trudno było chybić. Wcześniej auto zaparkował na niewielkim postoju, doskonale widocznym z drogi, którą wyjeżdżały policyjne wozy. Dębski dość nieoczekiwanie pojawił się w misternie przygotowanym scenariuszu, ale wszystko zakończyło zgodnie z przewidywaniami pisarza. A nawet jeszcze bardziej interesująco.

***

Siedział przy biurku i przeglądał swój notes. Na blacie znajdował się włączony monitor oraz leżało kilka fotografii, a obok nich stała butelka „Żubra”. Odłożył zapiski, po czym uderzył palcami w klawiaturę komputera. Na ekranie pojawił się początek tekstu:

Zawiesina siwego dymu i zapach tanich papierosów...

Część II
Nieumarły

Szedł po wilgotnym piachu plaży w Jelitkowie. Lato odeszło, nastał czas deszczu i porywistego wiatru. Minął prawie rok od zaginięcia prywatnego detektywa i zabójstwa sierżanta Dębskiego. Tak jak przypuszczał: nikt nie powiązał tych zdarzeń ze sobą. Za kilka tygodni miała się ukazać jego debiutancka powieść i tylko to wydarzenie zaprzątało mu głowę. Książka nosiła tytuł „Zatopiona tajemnica”, a pisarz od dłuższego czasu myślał o dalszym ciągu.

Ani się spostrzegł, kiedy zapadł zmierzch. Ponadto, zrobiło się chłodniej i zaczął wiać zimny wiatr. Plaża opustoszała, pomimo pełni księżyca, której światło rozjaśniało nadmorski, piaszczysty pas i zachęcało swym niecodziennym pięknem do spaceru. Po pokonaniu znacznej odległości zdecydował o powrocie do mieszkania, więc ruszył ścieżką przecinającą wydmy.

Zamarł. Oboje zastąpili mu drogę. Odziani w trzepocące na wietrze łachmany patrzyli szklanymi oczami, a z ich bladych twarzy bił złowrogi blask. Pisarz poczuł w nozdrzach obrzydliwy smród trupiego rozkładu przemieszany z zapachem mułu. Stał bez ruchu jak wryty. Strugi zimnego potu zalewały mu ciało, a przerażenie odebrało głos. Chciał wezwać pomoc, ale tylko burknął coś cicho pod nosem. Drżące usta nie były w stanie wydobyć z siebie nic więcej. Jego nogi stały się ciężkie, jakby odlane z ołowiu, uniemożliwiając tym samym ucieczkę.

Dłonie kobiety były zakończone długimi szponami, a przez skołtunione włosy przebijała zieleń wodorostów. Palce stóp miała połączone cienką błoną, na biodrach miarowo poruszały się dwie płetwy. Pisarz domyślił się kim jest, czy raczej, kim była wcześniej. Towarzyszącego jej mężczyznę, odmienionego białym niemal jak papier kolorem skóry, rozpoznał dość szybko dzięki charakterystycznej bliźnie na jednym z łuków brwiowych.
- Czas na zapłatę - powiedziała świszczącym głosem upiorna kobieta.
Szybkim ruchem wbiła szpon prawej ręki w gardło pisarza.
Zagulgotał śmiertelnie raniony. Próbował bezskutecznie oburącz zatamować krwotok, chciał wciągnąć do płuc życiodajne powietrze. Wszystko nadaremnie. W końcu upadł, uderzając głucho twarzą w piasek.
- Trafiła kosa na korzeń – podsumował, przypatrujący się konającemu.

***

Dwie brudne, obszarpane postacie siedziały na wydmach ukryte pośród krzaków. Obok nich leżał zakrwawiony trup mężczyzny.
- Pamiętasz, co powiedział Gosk? Musisz wypić jego krew i zjeść mięso - przypomniała redunica i odgryzła zabitemu dłoń, po czym podała towarzyszowi.
- Siostrzyczko, a co z tobą? - zapytał. Zdmuchnął piasek z kawałka mięsa, a potem zatopił w nim zęby.
- Dla mnie za późno. Po upływie więcej niż roku, nie można odmienić redunicy. Gdybym wcześniej dopadła tego, przez którego to się stało... Teraz muszę służyć Goskowi. - Popatrzyła na truchło i oblizała się. - Ale chętnie się posilę.
Wbiła w szyję trupa ostre zębiska i oderwała kawał żylastego ciała. Kiedy głośno przełknęła spory kęs, powiedziała:
- I pamiętaj, że co jakiś czas musisz jeść ludzkie mięso. To ci pozwoli przetrwać jako nieumarłemu. W przeciwnym razie będziesz gnić, aż w końcu się rozłożysz. Potem pozostaną z ciebie tylko kości i trochę szlamu.
Spojrzała na brata szklanymi oczami i wyszczerzyła kły w upiornym uśmiechu.
- A jak czasami podrzucisz coś młodszej siostrzyczce, to się nie pogniewam.

***

Był początek grudnia, a mimo to temperatura podczas dnia nie spadała poniżej zera. Dopiero wieczorem robiło się znacznie chłodniej. Często wiał bałtycki wiatr, wyziębiając jeszcze bardziej ulice nadmorskiego kurortu. Sopocki Monciak pustoszał z każdą minutą. Ludzie przemykali wąskimi alejkami, a potem znikali, kryjąc się przed zimnem w zabytkowych kamienicach.

Dwóch młodych mężczyzn siedziało na ławce obok pomnika rybaka i popijało „żołądkową-gorzką”. Tak wyglądał stały zwyczaj niektórych bywalców SPATiFu, szczególnie tych, którym uprawiana sztuka nie przynosiła jeszcze wymiernych profitów. Rozglądali się uważnie dookoła; ostrożność podczas spożycia alkoholu „w plenerze” była wskazana. Sopoccy stróże prawa nie okazywali litości ani wyrozumiałości nikomu, nawet artystom, i chętnie wypisywali mandaty.
- Skończymy flaszkę i wchodzimy - oznajmił jeden z młodzieńców. Wskazał głową obite blachą drzwi, nad którymi świecił czerwony neon SPATiFu.
- Spoko - odpowiedział kompan. Zatrzymał wzrok na podążającym w dół deptaka mężczyźnie. - O ! Znowu widzę tego oberwańca.
- Też go kilka razy widziałem. Pewnie bezdomny jakiś.
- Kiedyś przeszedł obok mnie. Mówię ci, ale od niego zalatuje. Nie mył się chyba z rok.
- Zupełnie nie kumam, po co tacy ludzie żyją? Jaki można mieć cel w tak marnej egzystencji? - Pokręcił zniesmaczony głową. - Lepiej się chyba utopić albo strzelić sobie w łeb.
- Nie przesadzaj. - Drugi z rozmówców miał mniej radykalne podejście do tematu. - Może, zanim tak skończył, był wartościowym człowiekiem. Czasem nie wiadomo, jakie tajemnice skrywają bezdomni.
- Ta, może. - Wychylił kubek z wódką i dodał: - Wchodzimy do środka.
Wrzucona z hałasem do śmietnika pusta butelka, obwieściła początek całonocnej imprezy.
- A tak w ogóle, to kiedy zamierzasz wydać jakiś poemacik swoich wierszy?
- Zaraz po tym, jak sprzedasz któryś ze swoich obrazów.
- Bardzo śmieszne.

Brzdęk szklanego przedmiotu zwrócił uwagę opatulonego w zniszczony prochowiec mężczyzny. Odwrócił bladą, jakby pozbawioną naczyń krwionośnych głowę i patrzył na znikające w drzwiach postacie.
- Szkoda - szepnął z żalem w głosie. - Tak czy siak, z dwoma ciężko by było sobie poradzić.
Spojrzał na pełzającą po dłoni białą larwę, by po chwili strącić ją zwiniętą w rulon gazetą.
- Muszę koniecznie coś zjeść - mruknął i rozdeptał wijącego się na chodniku robaka. - Kogoś... - uściślił.
Skierował kroki do nieczynnej od lat latarni. Ze schodów wieży miał doskonały widok na deptak i przecinające go uliczki. Zdawał sobie sprawę, że za kilka godzin pijani balangowicze zaczną opuszczać knajpy. Wtedy będzie dużo łatwiej o pożywienie. Wtedy ruszy na łowy.

***

Wiosna przyszła szybciej niż zazwyczaj. W marcu, nawet w zacienionych miejscach, nie można było dostrzec ani śladu śniegu. Słońce przyjemnie przygrzewało, osuszając wilgotny, pozimowy krajobraz. Całymi dniami sopockie służby oczyszczania miasta ciężko pracowały, usuwając z ulic odsłonięty brud po wiosennych roztopach. Po zniknięciu białego puchu, na deptaku walały się stosy niedopałków, opakowania, niedojedzone hamburgery. Trawniki mieniły się kolorami puszek i butelek. Dopiero późnym popołudniem sprzątacze opuszczali najbardziej reprezentatywne części kurortu.

A potem, kiedy niebo ciemniało, pojawiał się on. Nikt nie znał imienia ani historii życia przybysza. Mówiono o nim „bezdomny” i omijano szerokim łukiem.

Przeszedł przez Łazienki Północne i kroczył dalej ścieżką, ukrytą pomiędzy szeregami bezlistnych drzew. Przystanął, znalazłszy się w pobliżu Klifu Orłowskiego, po czym spojrzał na spokojną taflę morza. Od kiedy zaczął prowadzić nocny tryb życia, jego wzrok coraz lepiej radził sobie w ciemnościach. Mężczyzna czekał na Władcę Zatoki, wskrzeszając w pamięci wydarzenie sprzed trzech dni. Wtedy, podczas rozmowy z Anną, dowiedział się, że Gosk proponował spotkanie. Prawdopodobnie, znając wcześniejsze zajęcie Bednarskiego, liczył na pomoc w jakiejś sprawie.

Na wodzie pojawiło się, bijące od dna, szkarłatne światło. Po chwili, na tle pulsującej czerwieni, ukazał się Gosk. Szedł po wodzie, a raczej lewitował tuż nad powierzchnią, kierując się w stronę nieumarłego. Coś trzymał w błoniastych dłoniach.
- Witaj, Marku - rzekł, kiedy zatrzymał się przed Bednarskim. Na głowie stwora sterczały dwa duże rogi. Zagięte na kształt niedomkniętego koła, przypominały wyglądem baranie poroże. Większość skóry istoty pokrywała srebrna łuska, tworząc coś na wzór karacenowej zbroi husarskiej. Na zgniłozielonej twarzy żółtym blaskiem świeciły oczy. Pomiędzy nogami dyndały ogromne genitalia, powyżej których, z bioder, sterczały płetwy. Był o głowę wyższy od nieumarłego.
- Dobry wieczór, Władco Zatoki - odparł. - Co cię sprowadza na powierzchnię?
- Tak od razu do rzeczy? - Skrzywił usta w uśmiechu, eksponując dwa szeregi równych, małych kłów. - Powiedz lepiej, jak ci się wiedzie na lądzie? Przecież masz dość szczególne potrzeby żywieniowe.
- Nie poluję dla zabawy, a tylko wtedy, kiedy jestem naprawdę głodny - oznajmił spokojnym tonem. - A doświadczenie nabyte w policji pomaga uniknąć podejrzeń i pościgu.
- Rozumiem. - Gosk pokiwał z uznaniem głową, jednocześnie grzebiąc palcem w uchu. - Ciągle mi się tam woda zbiera - wyjaśnił.
Po krótkiej ciszy przybyły z dna Bałtyku powiedział:
- Kiedyś pomogłem ci radą, jak powrócić na ląd i stać się nieumarłym. Obiecałeś, że się odwdzięczysz.
- Pamiętam - potwierdził Bednarski.
- Potrzebuję twojej pomocy - kontynuował stwór. - Moja władza nie sięga ponad poziom morskich fal, a rozwiązanie zagadki leży prawdopodobnie na lądzie. Otóż, jakiś czas temu z dna zniknął szpon gryfa. Na miejscu znalazłem to.
Wręczył rozmówcy kawałek niebieskiej, mocnej liny.
- Płetwonurkowie takiej używają - bąknął pod nosem nieumarły. Zauważył namalowany czarnym drukiem napis: „UnderSwim”.
- Coś ci to mówi? - spytał zaciekawiony Gosk.
- Jeszcze nie, ale mam pewien pomysł. Potrzebuję trochę czasu, żeby to odnaleźć. A jak wygląda ten lwi pazur?
- Szpon gryfa - poprawił go i podał kawałek roztrzaskanej muszli. - Wyryłem go na tym. Jest gdzieś takiej wielkości. - Pokazał rękami około metrowy odcinek.
Bednarski przyglądał się szkicowi. Przedstawiał pazur podobny do posiadanych przez drapieżne ptaki.
- Jeszcze jedno. Pośpiech jest tutaj wskazany. Nie wiem, jak dużo pozostało czasu. - Gosk posmutniał.
- Aż tak ważny jest ten pazur?
- Tak. Szpon należał do jednego z gryfów Neptuna. Jest pokryty magicznymi runami, które strzegą morze przed zagładą.
- Jaką zagładą? - Marka zainteresowała opowieść.
- To stara historia - westchnął. - Poznałem ją, kiedy Neptun uczynił mnie księciem i dał we władanie zatokę. Ów szpon zatykał dziurę w dnie. Jeśli go nie odnajdziemy, to cała woda spłynie do innego świata. Tamten świat zginie zalany morskimi falami, a na miejscu Bałtyku powstanie pustynia. Nie muszę chyba tłumaczyć, co się stanie ze mną i resztą mieszkańców?
- Nie musisz. Domyślam się. - Myśli Bednarskiego podążyły w kierunku siostry. Bytowi redunicy również zagrażało ewentualne zniknięcie morza. - Przeprowadzę śledztwo, najszybciej jak się da.
- Dobrze. - Władca Zatoki poweselał. - Coś mi podpowiada, że ci się uda. Kiedy będziesz chciał się spotkać, przyjdź tutaj i wypowiedz po trzykroć moje imię.
Po krótkiej pauzie dodał:
- Czas na mnie. Zbyt długie przebywanie na powierzchni źle wpływa na moją cerę. Poza tym, jedna z syren złamała płetwę i muszę się nią zająć.
- Gdyby krówka nie skakała, to by nogi nie złamała - mruknął nieumarły.
- Co, proszę?
- Ee, nic. - Machnął ręką, przez co upuścił jedyny dowód rzeczowy. Schylił się, podniósł kawałek liny i dodał: - Takie tam, powiedzonko.
Gosk oddalił się. Na wodzie zamigotało czerwone światło, które po chwili wchłonęło stwora.
Bednarski wyjął z kieszeni płaszcza pogniecioną torbę foliową z napisem „Lidl - mądry wybór”, do której włożył otrzymane przedmioty. Potem ruszył szybkim krokiem na cmentarz komunalny, gdzie jeden ze starych, niemieckich grobów służył mu za kwaterę.

***

Następnej nocy detektyw siedział na jednym z grobów sopockiego cmentarza i przeglądał „Panoramę firm”. Znalazł jeden egzemplarz w śmietniku i zachował, podobnie jak kilkanaście innych wydawnictw. Czasem chichotał na myśl, że ma teraz więcej książek niż kiedykolwiek wcześniej.
- Jest. Znalazłem - powiedział zadowolony. - To na Karwinach.
Jako były stróż prawa doskonale znał Trójmiasto i niektóre leżące blisko metropolii, mniejsze miejscowości.

Wkrótce przemieszczał się nocnym autobusem w kierunku Gdyni. Oprócz niego jechało kilku podpitych punków oraz jedna kompletnie zalana i co chwilę wymiotująca dziewczyna. Bednarski zdawał sobie sprawę, że w takim towarzystwie zupełnie się nie wyróżniał.

Później stanął przed bramą dawnego przedsiębiorstwa „Frost”. Obszar upadłej fabryki leżał na peryferiach miasta, a wokół nie było nic poza okalającym miejsce lasem. Budynki znajdujące się na ogrodzonym stalową siatką placu wydzierżawiono kilku firmom. Według wiedzy Bednarskiego jedna z nich oferowała usługi płetwonurkowe.
- Tak, jak przypuszczałem. - Nieumarły uważnie przyjrzał się terenowi, zwracając szczególną uwagę na monitoring obiektu. - Tylko jedna kamera. Ciekawe, czy działa? Zaraz się przekonamy.
Detektyw szybko wspiął się na płot. Chwilę potem był po drugiej stronie ogrodzenia. Ostrożnie się poruszał, wypatrując właściwego lokalu.
- Jest. - Zatrzymał się przed drzwiami, nad którymi wisiał kolorowy baner. Przedstawiał fotografię płetwonurka oraz wyklejoną niebieską folią nazwę firmy „UnderSwim”.
Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i ujrzał muskularną postać. Mężczyzna wyglądał na dwadzieścia kilka lat, był ostrzyżony na zero, a na sobie miał czarny uniform.
- Dobry wieczór - rzekł pewnym siebie głosem. - Co pan tutaj robi? Proszę opuścić teren albo wezwę policję.
Bednarski wyciągnął pomiętą, mocno podniszczoną legitymację, po czym machnął dokumentem przed oczami ochroniarza.
- Prywatny detektyw, Marek Bednarski - odpowiedział. - Prowadzę śledztwo. To dlatego tutaj jestem.
- No jasne. - Zaśmiał się ironicznie. - A ja jestem Maryla Rodowicz. Właśnie wróciłam z trasy koncertowej i dorabiam jako ochroniarz. Wynocha stąd, śmierdzielu, albo zaraz cię pogotowie odwiezie.
- Trochę grzeczniej, proszę...
Łysol nie zamierzał spełnić prośby. Wziął potężny zamach i zaatakował, próbując dosięgnąć pięścią twarzy nieumarłego. Bednarski pamiętał kilka technik samoobrony; podczas pracy w policji trenował karate i jujitsu. Uchylił się przed ciosem i kopnął napastnika w krocze, po czym chwycił jego rękę i wykręcił ją. Ochroniarz padł na kolana, głośno wyjąc z bólu. Niemal dotykał łysą głową betonowej posadzki
- Radzę być ciszej albo złamię ci obojczyk - syknął przez zaciśnięte zęby, mocno trzymając nienaturalnie ułożone przedramię przeciwnika.
Natychmiast wrzaski zastąpiły ciche pojękiwania.
- Bardzo dobrze. A teraz odpowiesz na kilka pytań - zaproponował nieumarły. - Czy słyszałeś, żeby w ostatnim czasie któryś z płetwonurków chwalił się jakimś znaleziskiem?
- Nie - odrzekł ledwo słyszalnie.
Bednarski uniósł jeszcze wyżej rękę ochroniarza. Trzask pękających kości został wkrótce zagłuszony krzykiem torturowanego.
- Zamknij gębę i posłuchaj! Jak mi nie pomożesz, to złamię ci drugą rękę. A potem zajmę się nogami.
- Nie... tylko nie to... - wydukał przez łzy. Po chwili dodał: - Trzy dni temu coś przywieźli... Mówili, że nie wiedzą, co to jest. Że może to kość dinozaura albo coś... Z tego co wiem, jest ciągle zamknięte w biurze firmy.
- Ile jest czasu do przyjazdu policji od uruchomienia alarmu?
- Jak w ciągu dziesięciu minut nie oddzwonię, to wyślą radiowóz.
- To mam jakieś piętnaście, dwadzieścia minut - podsumował detektyw.
Zbliżył twarz do dłoni chlipiącego ochroniarza i odgryzł mu mały palec. Mężczyzna wrzasnął, po czym legł jak długi na betonowym podłożu. Bednarski chwycił jego głowę i patrząc prosto w oczy powiedział:
- Jeśli piśniesz komuś słowo o mnie, to następnym razem po prostu cię zjem.
Włożył odgryziony palec do ust i począł miażdżyć go zębami, by po chwili głośno przełknąć.
Ochroniarz nie doczekał tego momentu; zemdlał już na samym początku niecodziennego pokazu.
- Masz szczęście, że nie jestem głodny - rzucił w kierunku nieprzytomnego mężczyzny, po czym podszedł do drzwi.

Nieumarły nawet nie próbował otworzyć zamka, choć wiedział jak to zrobić za pomocą gwoździa lub drutu. Miał zbyt mało czasu. Uznał, po szybkich oględzinach, że drzwi pamiętały jeszcze lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, a futryna była w kilku miejscach pęknięta i trzymała się framugi tylko dzięki wielu warstwom farby. Po kilku energicznych kopnięciach przeszkoda runęła z hukiem do środka pomieszczenia. Gdy detektyw wszedł do biura, jego uwagę przykuł leżący na biurku czerwony kocyk. Okrywał jakąś rzecz o nieregularnym kształcie.

***
Poruszał się szybkim krokiem po leśnych ostępach. Jego wyborny węch coraz wyraźniej wyczuwał zapach cmentarza. Na plecach dźwigał coś zapakowanego w wodoszczelnym worku, takim, jakiego używa się podczas podwodnych prac. Nikt go nie ścigał. Żadnemu policjantowi nie przyszłoby do głowy, że włamywacz chciał nocą uciekać przez las. Człowiek mógł łatwo tam zabłądzić. I poniekąd mieli rację.

***

- Nie masz pojęcia, jak mi ulżyło - rzekł zadowolony Gosk. Trzymał w rękach ogromny szpon i przyglądał mu się z fascynacją. - Zaraz umieszczę go na swoim miejscu.
- Cieszę się, że mogłem pomóc - odparł Bednarski. - Gdybyś kiedyś potrzebował pomocy detektywa, to wiesz jak mnie znaleźć.
- Właśnie. Miałbym robotę dla ciebie - przypomniał sobie. - Mewy dostarczyły mi wiadomość od jednego z moich przyjaciół. Ma jakiś problem i przydałaby mu się twoja pomoc.
- O co konkretnie chodzi?
- Mój przyjaciel jest Wieszczi na cmentarzu w Oliwie - wyjaśnił rogaty jegomość. - Zmarli się skarżą, że ktoś okrada nocą groby.
Detektyw słyszał kiedyś o Wieszczi, ale nie brał kaszubskich opowieści na poważnie. Jednak od pewnego czasu nic nie było w stanie go zadziwić. Przecież jeszcze niedawno, pod postacią Morzkulca, mieszkał w królestwie Goska i spotykał w morzu wiele dziwadeł. Z niektórymi się nawet zaprzyjaźnił. Bednarski wciąż miał błony między palcami nóg i kawałek płetwy na grzbiecie, ale z czasem powinny zniknąć. Życie na lądzie i regularne spożywanie ludzkiego białka powodowały, że coraz bardziej przypominał wyglądem siebie sprzed ponad roku.
- Dobra. Jutro go odwiedzę. - Pokiwał głową. - Mam jedną uwagę. Istnieje niebezpieczeństwo, że płetwonurkowie wrócą i znowu wyłowią to cholerstwo. - Wskazał palcem szpon gryfa.
- Trafna uwaga, Marku. Neptun powiedział mi, że uczyni szpon niewidzialnym - odpowiedział i wyjaśnił: - Został tam umieszczony w czasach, kiedy ludzie nie potrafili zejść głęboko pod wodę.

Detektyw pożegnał Goska. Potem włóczył się po sopockich uliczkach. Przechodząc przez park, wypatrzył na ławce gazetę. Jeden z artykułów szczególnie go rozbawił. Była w nim mowa o włamaniu do gdyńskiej firmy płetwonurkowej. Przesłuchiwany ochroniarz, który został dotkliwie pobity podczas rabunku, trafił pod opiekę psychiatryczną. Uparcie wmawiał prowadzącym dochodzenie policjantom, iż napadł go diabeł.

***

Cmentarz oliwski należał do najstarszych nekropolii w Trójmieście. W zabytkowej części, do której podążał Bednarski, znajdowały się ponad dwustuletnie groby. Detektyw minął starą, niedawno odrestaurowaną kapliczkę. Jej drewniane, obite stalą dwuczęściowe drzwi były zamknięte na kłódkę, a po ścianach piął się bluszcz, w świetle księżyca przypominający nieregularny cień, który nieśmiało począł porastać także krawędzie dachu budowli. Nieumarły szedł powoli, mijając kamienne grobowce, krypty i tablice, spowite delikatną mgłą niczym pajęczyną. Postanowił zatrzymać się obok wysokiego posągu anioła.

Po chwili, zauważył zbliżającą się postać. Kiedy upiór stanął przed nim, rzekł świszczącym jak nadmorski wiatr głosem:
- Witham słynnego detekhtywa.
Głowa Wieszczi była pokryta bujnymi, czarnymi włosami, na których tkwiła czarna jarmułka. Poniżej porytego bliznami czoła, schowane głęboko w czaszce, świeciły czerwonym blaskiem oczy. Uszy były zakryte zwisającymi pejsami, a z ciemnego otworu gębowego wystawały długie zęby. Brodata istota miała na sobie poszarpany chałat.
- Miło mi poznać – odpowiedział detektyw, zaskoczony wyglądem przybysza. - Słucham, w czym problem?
- Phan szanowny pozwoli ze mną. - Wieszczi wskazał szponiastą dłonią kierunek. - To niedhaleko.

Po krótkim marszu stanęli w miejscu, gdzie mogiły zmieniły się w kawałki zwietrzałego kamienia. Zaniedbane, porośnięte mchem, ledwie widoczne. Bednarski domyślił się, że to najstarsza część nekropolii. Leżała zupełnie na uboczu i z dala od ścieżki, którą w sezonie letnim przepływały tłumy turystów.
- Są to ghroby moich khrewnych - wyjaśnił upiór. - Pophroszono mnie o rozmowę z phanem, ale jeśli chce phan koghoś przesłuchać, to nie widzhę phroblemu.
- Zobaczymy. Na razie nie znam sprawy.
- Oczywiście, już mówię. Ghroby, które phan widzi, od kilku tygodni są oghrabiane. A jako, że zakonnicy zaghlądają tutaj bhardzo rzadko, to przestępcy czują się bezhkarni. Umarli są załamani, bo często ghiną im pamiątki rodzinne. Coś, co ma warhtość sentymentalną. Pan rhozumie?
- Rozumiem - odparł z trudem powstrzymując śmiech. „Niektórych nawet śmierć nie jest w stanie zmienić” - dodał w myślach.
- Phan pomhoże? - zapytał niepewnie upiór. - I za ile?
- Pomogę. Co do ceny, to powiem tak: przysługa za przysługę. Jeśli kiedyś będę potrzebował pomocy, to mam nadzieję, że ją od phana... od pana otrzymam.
- Cymes - zatarł z zadowoleniem szponiaste dłonie. - Intheresy z pnanem to przyjemność.
Bednarski zaśmiał się sucho. Postanowił zakończyć temat wynagrodzenia i przystąpić do pracy.
- Mam pytanie. Czy złodzieje zostawili coś po sobie? Jakieś przedmioty? Może narzędzia?
- Wie phan, jest coś. Ale sam nie wiem...
- Niech pan pokaże.
Przeszli kilka metrów. Za jednym z grobów, niedaleko płotu, Wieszczi nieśmiało wskazał niewielką brązową kupkę.
Nieumarły przyklęknął i przyjrzał się uważnie.
- Gówno.
Jego rozmówca potwierdził ruchem głowy.
- Ghówno.
Detektyw zamyślił się. Pamiętał, jak podczas poszukiwań przestępców lub osób zaginionych policja często wykorzystywała psy. Powodem był ich doskonały węch.
Bednarski przykucnął, po czym uważnie obwąchał leżący pośród mogił kał. Potem powstał i głośno zaczął węszyć.
- Ten, który to zostawił, mieszka niedaleko - wyszeptał.
- Dobhra robotha - pochwalił Wieszczi.
- Kto szuka, ten nie błądzi - odrzekł, krzywiąc lekko usta w uśmiechu.
Detektyw zapakował stolec do foliowego woreczka, pożegnał zleceniodawcę i ruszył tropem cmentarnej hieny. Na twarzy Bednarskiego malowało się zadowolenie. Wrócił do ulubionego zajęcia; znowu rozwiązywał kryminalne zagadki. Był pewien, że kiedy odnajdzie i porozmawia z podejrzanymi, to zaprzestaną okradania grobów. Któż spośród żywych oparłby się argumentom nieumarłego?
Zatrzymał się, powąchał ponownie zawiniątko, po czym wciągnął kilkakrotnie w nozdrza woń miasta.
- To już blisko - powiedział, a kiedy z głębi brzucha rozległo się głośne burczenie, dodał: - Na pogawędce się nie skończy.

Czuł niepohamowaną rządzę krwi. Był głodny. Bardzo głodny.

***
Detektyw leżał na trawie, tuż obok drewnianego krzyża, z głową opartą o granitową płytę nagrobkową. Czytał książkę. Znalazł ją w kontenerze obok remontowanej kamienicy, pośród innych przedmiotów wyrzuconych przez robotników. Oderwał wzrok od lektury i spojrzał na zasłane gwiazdami niebo. Za trzy noce miał udać się do Gdańska na spotkanie z grupą straconych w szesnastym stuleciu skazańców. Byli zaniepokojeni faktem, że co jakiś czas z Katowni ginęły niektóre narzędzia tortur.

Bednarski zamknął książkę. Po raz wtóry przyjrzał się zamieszczonej na okładce fotografii autora, krzywiąc przy tym usta w uśmiechu.
- Trzeba przyznać, że nieźle pisał - powiedział, po czym powrócił do czytania.


KONIEC


Wyjaśnienia kilku nazw pojawiających się w tekście:

Gosk - kaszubski demon z podań ludowych, górnolotnie porównywany do Neptuna, czyli męskiego bóstwa wodnego. Zamieszkuje dno w najgłębszej części Bałtyku. Jest władcą niektórych morskich straszydeł, które często zaprasza na wystawne przyjęcia. Legenda opowiada o diable, który pewnej Wigilii przebrał się za „Gnoska” (kaszubskie określenie Świętego Mikołaja, czyli "Gwiazdora" roznoszącego prezenty). Demon w ten sposób zwiódł, porwał i rozszarpał dziecko. Ścigany przez ludzi ukrył się w morzu.

redunice - nad jeziorami, których na Kaszubach pełno, morskie nimfy nazywane były redunicami. Stąd nazwa rzeki - Radunia. O topielcach mówiono, że zostali porwani przez redunice.

Morzkulec - według Kaszubów jest stworem porywającym w głębiny ludzi i zwierzęta.

Wieszczi - podania kaszubskie określają go jako jednego z najniebezpieczniejszych upiorów. Jest nieochrzczonym zmarłym, który wstaje nocą z grobu, by zabierać ze sobą członków rodziny.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Część I

Cytat:Pokój był skromnie urządzony; na podłodze leżał poprzecierany w kilku miejscach dywan, z kolei w rogu stał regał z uginającymi się pod ciężarem nagromadzonych papierów półkami, a naprzeciwko dwa fotele i odrapane biurko. Żaluzje były opuszczone, przez co w pomieszczeniu panował półmrok.
Powtórzenie. Te słówka "były" odarły nieco tekst z płynności, a udało Ci się zbudować fajną atmosferę już pierwszym zdaniem.

Cytat:Marek Bednarski od zawsze chciał rozwiązywać kryminalne zagadki.
Nie ma błędu jako takiego, ale częściej raczej mówi się - zagadki kryminalne. Przynajmniej tak mi się wydaje. Przyhamowało mnie lekko przy tym zwrocie.

Cytat:Na szczęście nikt nie ucierpiał, więc komendant wyciszył sprawę, wymuszając na Bednarskim przejście na przyspieszoną emeryturę.
Życiowe.Wink

Cytat:Zaczął uczęszczać na terapię antyalkoholową i regularnie brać leki.
Ja wiem, czy leki. Jeśli tak to jakie? Wydaje mi się, że alkoholika można tylko wspomóc lekko tabletkami uspakajającymi, ale poza tym raczej nie stosuje się leków przy wychodzeniu z nałogu.

Cytat:Autor stworzył w nim alternatywną rzeczywistość, w której Kozacy i wojska Rzeczpospolitej zjednoczyli siły przeciw wspólnemu wrogowi.
Wink

Cytat:- Sherlock Holmes gadał do Watsona, a ja gadam do siebie - usprawiedliwiał się żartobliwie.
Dobre + wiarygodne.

Cytat:- Wyluzuj. Przecież wiem - wykonał uspokajający ruch ręką. - Będę spadał. Nara.
Źle zapisany dialog. Kropa i z wielkiej, bo po myślniku nie odnosisz się, że "powiedział" itd.

Cytat:. Kiedy wyrzucał worek z odpadkami, jakiś czarny stwór wyskoczył z kontenera, sycząc niczym kobra. Zjeżył sierść, a potem przebiegł obok detektywa i zniknął w pobliskich krzakach. Mężczyzna na chwilę zamarł, po czym odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła.
Zdarzyło mi się kiedyś coś podobnego. Zatem anegdotka.
Wchodzę do auta, była godzina może 20. Środek zimy. Jest ciemno, zapinam pasy z zamysłem odpalenia samochodu, kiedy kot mi przebiega po ramieniu i wyskakuje przez okno na zewnątrz.Big Grin (Okno było otwarte, bo paliłem fajkę jeszcze). Niezłego stracha mi narobił futrzak.
A skąd się wziął w aucie? Ot, tajemnica.

Cytat:Co jakiś czas zerkał kartkę, którą trzymał w ręku, a jego myśli krążyły wokół rozmowy telefonicznej.
Zgubiłeś gdzieś "na".

Cytat:Przez chwilę stał i przyglądał się ubranemu w wieczorną szatę otoczeniu.
Opisywałeś drzewa trochę wyżej w podobnym tonie. Czasem tak jest, że jakieś określenie się uczepi człowieka.


Podsumowując część pierwszą:
w pewnym momencie moja łapanka wychwytywała coraz mniej rzeczy - pewnie zarówno Ciebie, kiedy pisałeś, jak i mnie kiedy czytałem, pociągnęła za sobą wartka akcja.
Dość częste jej zwroty są dla czytelnika bardzo atrakcyjne.
Fajna klamra, to jak sczepia się początek z końcem tej części.
Dobrą miał(eś?) inspirację, nie ma co.Tongue
Najlepszy moment tekstu? Morderstwo na molo. Poczułem emocje, kiedy ona rzekła mu, że boi się głębokiej wody. I te bałwany fal przetaczające się po morzu - klimatycznie. Ten fragment wyszedł Ci naprawdę super.
Gdybym miał się na tą chwilę do czegoś przyczepić - czy powiązanie mordercy z nieszczęśliwymi zdarzeniami z przeszłości nie jest zbytnim kombinowaniem? Na ten moment wydaje mi się, że wystarczyłoby owo pragnienie inspiracji, no ale zobaczymy jak to się dalej potoczy.Tongue
Póki co - wrażenia pozytywne.

Część II

1)
Czy to wejście w akcję nie jest zbyt szybkie? Mi się wydaje, że trochę takie hop-siup. Dość 'horrorowy' fragment, a grozę luuuubię bardzo. I mi się wydaje, że lepiej byłoby to trochę rozwlec. Moim zdaniem w horrorach, w odróżnieniu do innych gatunków szybka akcja się nie sprawdza. Lepiej budować klimat, długo i z precyzją.
Z drugiej jednak strony ten fragment (taka Hitchock'owska burza na dobry początek) pasuje do reszty opowiadania, które stricte horrorem przecież nie jest (fantastycznym kryminałem?).
Do przemyślenia zostawiam, możemy przedyskutować, jak masz ochotę.

2)
No i teraz wiem, po co to nawiązanie do poprzednich nieszczęść. Tak podejrzewałem, że jakoś się to powiąże, a moje "obawy o przekombinowanie" okażą się na wyrost.Wink Rodzeństwo z zaświatów - coś w tym jest.

Cytat:Potem pozostaną z ciebie tylko proch i kości.
Coś nie styka. Widzę obraz dwojga morskich upiorów, mokrych itd. Raczej bym rzekł, że szlam i kości, hehe, no ale wiadomo, że tak się mówi, że proch. No nie wiem, nie wiem. Przemyśl. Dodam, że mnie to uderzyło od razu (proch - coś suchego vs "morskie" trupy).

Cytat:Ludzie przemykali wąskimi alejkami, a potem znikali, kryjąc się przed zimnem w ponad stuletnich kamienicach.
Wspominałeś.

Cytat:Dwóch młodych ludzi siedziało na ławce obok pomniku rybaka i popijało „żołądkową-gorzką”.
Przechodzimy z horroru w bardziej swojskie klimaty.Big Grin

Cytat:Tak wyglądał stały zwyczaj niektórych bywalców SPATiFu, szczególnie tych, którym uprawiana sztuka nie przynosiła jeszcze wymiernych profitów.
W sumie mógłbyś objaśnić co to, bo jako "człowiek z południa" - nie mam bladego pojęcia.

Cytat:Sopoccy stróże praworządności nie okazywali litości ani wyrozumiałości nikomu, nawet artystom, i chętnie wypisywali mandaty.
Rymowanka się zrobiła, dlatego praworządności bym zamienił na prawa.

Cytat:Całymi dniami sopockie służby oczyszczania miasta ciężko pracowały, usuwając z ulic odsłonięty po stopnieniu śniegu brud.
Ja wiem, może po prostu - roztopach.

Cytat:Żadnemu policjantowi nie przyszłoby do głowy, że włamywacz mógł nocą uciekać przez las. Człowiek mógł łatwo tam zabłądzić.
Powtórzenie.

Cytat:Nieumarły przyklęknął i przyjrzał się uważnie.
- Gówno.
Ale jaja.Big Grin Co jak co, ale to było mocne.

Cytat:Detektyw zapakował stolec do foliowego woreczka, pożegnał zleceniodawcę i ruszył tropem cmentarnej hieny.
Szybkie skojarzenie - Borat na przyjęciu savoir'vivre.


Podsumowując część drugą:
Ciekawe te istoty. Największe wrażenie zrobił chyba na mnie Wieszczi. Fajnie wizualizowało mi się w głowie to, co on mówił. Połączenie tego wszystkiego z Neptunem i jakimś równoległym światem, gdzie opadnie morze - bomba.
Zagadki kryminalne się rozwiązują dość szybko. Ja rozumiem, że na forum raczej się nie przyjmują dłuższe teksty, ale sprawa gryfiego pazura aż się prosi o rozbudowanie, powaga. Za szybko i za prosto to poszło.
Dalej płynnie i dalej z humorem.

Tak szybko jeszcze o bohaterach:
Detektyw (tak żywy jak umarły) : dobrze go skonstruowałeś. Ciekawa jest jego tendencja do przeinaczania powiedzonek, rzuca się w oczy i moim zdaniem to niezły zabieg. Życiorys chłopina ma, zabawny też potrafi być. Ma swoje wady i zalety - jest wiarygodny, nie papierowy.
Pisarz/morderca - tutaj powiem Ci tak trochę go po macoszemu potraktowałeś. Za dużo o nim się nie dowiedziałem, jest bardziej tajemniczym gościem. Ciężko mi powiedzieć, czy jestem z tego zadowolony, czy nie. Właściwie dobrze jest mieć w opowieści takiego tajemniczego gościa. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z Człowiekiem Z Żółtą Kartką, który występuje w "Dallas'63" Kinga. Skąd taki skojarzenie, nie wiem - obaj są tajemniczy raczej goście.

Narracja:
Jest płynna, a to jest najważniejsze. W pewnym sensie Twoja narracja przypomina mi moją własną. Obaj wystrzegamy się powtórzeń i monotonni, zdania ładnie przechodzą jedno w drugie. To się dobrze czyta, naprawdę.
Coś tam Ci połapałem wyżej, no nie.

Fabuła:

Właściwie gadałem o niej wcześniej, to rzeknę w pigułce: wartka akcja pełna zwrotów, dość nieprzewidywalna. Raczej nie da się odgadnąć, co będzie dalej, a to się ceni. Powiem więcej nawet - ta akcja jest czasami aż za wartka - (początek II części i zagadka gryfiego pazura moim zdaniem ewidentnie do rozbudowy, pisałem wcześniej).

Ogólnie jest dobrze. Porządna proza, nie ma co kryć. (Gdyby to opowiadanie było słabe, pewnie nie napisałbym tu tego tasiemca, hehe). No tak, dobrze spędziłem czas przed kolejnym ciężkim dniem. Zrelaksowałem się. Piątkę daję.

Pozdrawiam!

PS. Mam nadzieję, że nie zastrzeliłeś tego kolesia dla inspiracji. Big Grin
Odpowiedz
#3
Dziękuję Hanzo,

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tak wysokiej oceny. Przygody nieumarłego detektywa jeszcze na pewno pociągnę dalej, więc byłem ciekaw odbioru tej opowieści. Jak widać opłaciło się napisać tekst.
Twoje uwagi są jak najbardziej słuszne, poza jedną: istnieją tabletki pomagające w leczeniu alkoholizmu. Jeden z moich dobrych przyjaciół miał problem z chlaniem i korzystał z takich piguł. Nie wiem, co to za czart, ale łaził po nich naspidowany, aż mu się ręce trzęsłyWink.
A SPATif to jedna z najsłynniejszych knajp w Sopocie, w której spotyka sie trójmiejska bohema artystyczna.

Wielkie dzięki za komentarz i kłaniam się nisko za kawał dobrej roboty jaką wykonałeś. Pracowity z Ciebie człowiek, nie ma coSmile.

Pozdrawiam

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Pierwsze zdanie mi się nie podoba, jest takie kanciaste i tyle.

Cytat:Marek Bednarski od zawsze chciał rozwiązywać kryminalne zagadki. Nawet nazwisko miał ku temu wprost wymarzone.
nie rozumiem

Cytat:Trochę był zawiedziony, bo Wrzeszcz to nie Brooklyn, ale i tutaj przestępców nie brakowało.
czyli zawiódł się, że jest mało bandytów, ale ich nie brakowało.
to tak jakby powiedzieć, jest mi smutno, że nie mam pieniędzy, ale mi ich nie brakuje.
poza trochę dziecinne podejście – ale nie wiem, może dzieciak po szczytnie tak myśli
poza tym dzielnica gangów to chyba Bronks

Cytat:kryształowy puchar
chyba puchar to zbyt droga rzecz by dawać byle glinie

Cytat:Mężczyzna (...) nie przyznawał się do winy.
bo może nie był winny. W Polskim prawie sądzi się na podstawie dowodów, a nie przyznania się do winy. Poza tym to, że widziano ją ostatnim razem z nim to żaden dowód by kogoś oskarżać.

Cytat:Największym problemem było odnalezienie ciała, przez co sprawa stanęła w martwym punkcie.
na razie nie mamy żadnych dowód, że nie żyję. Czemu ten glina tak zakłada. Mogła zostać sprzedana do Niemiec.

Sprawdź sobie kiedy policjanci przechodzą na emeryturę. Nie chcę się wypowiadać. Ale zdaje mi się jak policjant przechodzi w wieku czterdziestu lat na emeryturę to chyba nie ma w tym nic nadzwyczajnego, u nich chyba jeden rok pracy liczy się jako dwa.

Cytat:… rudy kot z białą plamą na grzbiecie powinien być łatwy do odnalezienia. Nawet w ponad ośmiuset tysięcznym Trójmieście.
według mnie w przypadku kotów wielkość miasta nie ma znaczenia, bardziej się liczy wielkość populacji kotówSmile

Cytat:Mówił z tak wielką pasją
może nie z pasja, a z zaangażowaniem

Cytat:- Wtedy nagłośnię sprawę
hihi: Fakt, wydanie specjalne – na forum grafomania.pl Jeż Uszaty, podszywający się również pod innych użytkowników manipuluje wynikami konkursów. Antoni Macierewicz już powołał specjalną komisję, „już wiem, dlaczego moje opowiadania były tak nisko oceniane” - dodaje. Trybunał w Strasburgu zajmie się sprawą w trybie pilnym z pominięciem standardowych procedur. UE wydala odpowiednią dyrektywę w sprawię forum literackich. Siły Specjalne USA zostały postawione w stan podwyższonej gotowości. Korea Północna zaprzecza jakby miało to coś wspólnego ich próbami atomowymi. Mama Madzi obraziła się, że zniknęła z pierwszych stron gazet (wywiad, str. ostatnia).

Cytat:Znudzony detektyw przeglądał portal literacki
... i dalej.
nie wiem po co ten akapit

Cytat:- Sherlock Holmes gadał do Watsona, a ja gadam do siebie
dobreSmile

Za szybko piszesz.

Podoba mi się opis parkingu policyjnego.

Cytat:Wyglądał na starszego od Bednarskiego.
nie możesz tak powiedzieć prowadząc narrację taką jaką prowadzisz.

Cytat:Co się stało? Skradziono cnotę nieletniej Zosi i mamusia o ratunek prosi?
śmieszne, tylko, że nie

Cytat:Ktoś mnie śledzi. To pewne -
no way, Sherlock

Cytat:Siedział na krześle i bębnił palcami o blat, czekając na ustawioną jako dzwonek w komórce melodyjkę „Break on Through”. „Może zapomniał?” - pomyślał.
przecież się nie umawiali na godzinę, ani nawet na dzień

Cytat:Nad wysokim ogrodzeniem górowało kilkanaście ogromnych dźwigów. (...) Powodowały nieprzyjemne dreszcze i przyprawiały o szybsze bicie serc przemykających nieopodal ludzi.
pochodzę z miasta portowego, dla mnie dźwigi nie jest traumą. Może wy w Gdańsku macie inaczej?

Bądźmy szczerzy – ten spiseg jest ogólnie głupi. Ten spiskowiec będzie wybierał jakieś konkretne dzieła – i tak jeśli komentarze będą nieszczere to każdy łatwo zauważy. Przecież ludzie nie polegają tylko na jednym forum. Mają znajomych, wrzucają swoje teksty na inne fora, jeśli ich dzieło ma jakąś wartość to o tym wiedzą.

dzielnica latających noży:p

Cytat:„Pewnie ktoś potrzebował na działkę albo pod garaż” - przemknęło Bednarskiemu przez głowę.
Stiglitz

Cytat:„Niezła” - pomyślał Bednarski
napisałeś już, że piękność, to po grzyba mi wiedzieć co o niej myśli Stiglitz

Cytat:Nie sądzę. Pistolet z tłumikiem
Jeżu Uszaty Ratuj! Przecież widać czy pistolet ma tłumik czy nie.

Przecież jego kumpel łysy wie nad jaką sprawą pracował Stiglitz, chyba że jest tak nie sprytny jak Stiglitz to może się domyśli związku. A nawet jak pisarz zastrzeli łysego to wszystko jest zapisane w systemie, np. czego szukał łysy w komputerze i chyba nawet komu co wysyłał. Łysy nie miał powodu by ukrywać to co robi przed kumplami.

Cytat:Minął prawie rok od zaginięcia prywatnego detektywa i zabójstwa sierżanta Dębskiego.
nie wierzę, normalnie nie wierzę (patrz: wyżej)

Co do detektywa Stiglitza: gdybym zgubił skarpetki to bym mu nie powierzył sprawy

gdyby to była tylko opowieść detektywistyczna dałbym 1. Szczerze mówiąc radziłbym tobie wykasować tą część i napisać od nowa. I przeczytać z siedem skandynawskich kryminałów.

Ale cześć druga jest lepsza.

Cytat:Dwóch młodych ludzi siedziało na ławce obok pomniku rybaka i popijało „żołądkową-gorzką”.
według mnie myślnik zbędny

Aleś wymyślił z tym szponem gryfa. Nie dało się wymyślić czegoś mnie przekombinowanego?

Nie musisz wszystkiego tłumaczyć. Nie musisz pisać, że zna miasto i okolicę, a ni że zna sztuki walki. Gdybyś napisał po prostu, że się nie zgubił i że nie będzie przyjmować pokornie ciosów od ochroniarza to bym uwierzył, że to możliwe.

Palec to same kości – co tam jest do jedzenie. Poza tym sceną głupią, dawny glina odgryza palce dla zabawy.

Cytat:Jego wyborny węch

Cytat:Na plecach dźwigał coś zapakowanego w wodoszczelnym worku.
dlaczego coś, wiemy co, jeśli miało to brzmieć tajemnico to nie brzmiało.

Cytat:regularne spożywanie ludzkiego białka
Bear Grylls

Cytat:Poniżej porytego bliznami czoła, schowane głęboko w czaszce
czoło schowane w czaszce?

Czy Żydów nie chowa się osobno?

Cytat:- Pomogę. Co do ceny, to powiem tak: przysługa za przysługę. Jeśli kiedyś będę potrzebował pomocy, to mam nadzieję, że ją od phana... od pana otrzymam.
co za łom – za jaką przysługę? Wieszczi załatwi mu obywatelstwo izraelskie?

Mógłbyś zacząć od lekkich spraw, a nie od razu z grubej rury.

Pomysł fajny, ale wykonanie słabe. Tak się nie pisze książek detektywistycznych. Sprawa powinna się wciągać. Nastroju kryminału nie ma.

Mógłbyś opisać jakoś ten proces zmiany osobowości detektywa. Brakowało tego, naprawdę to by wzbogaciło tekst. Jak w jakiś filmach z wampirami, gdzie wampir ma traumę, jakieś obiekcję moralne. a tutaj jednego dnia żyje sobie spokojnie, drugiego zjada ludzi. I to policjant, a od gliny oczekujemy chyba jakieś moralności. Mógłbyś walnąć motyw, że zjada tylko złych ludzi. Bohater irytujący.

Daję 2. 2 ponieważ było ciekawe, świeże, ma potencjał, ciekawy świat. 2 ponieważ zrobiłeś to na odwal, na skróty, w ogolę nie chciało ci się tego robić na porządnie, a elementy detektywistyczne były na niskim poziomie.

Nie podobają mi się te odstępy.

Niniejszy post nie został napisany przez anarchista. Na niniejszy post nie miały wpływu osoby trzecie. Post nie jest elementem spisku. A jeśli nie wierzycie zatrudnijcie detektywa:p
natural born killer
Odpowiedz
#5
Dzięki predator.

Co do Twoich uwag, to większość a nich jest raczej dziwna, ale masz prawo pisać, co Ci
tam tylko do głowy przyjdzieSmile.
Tekst Ci się nie podobał? Ok. Ale ocena 2, to jednak przesada. Są na tym portalu gorsze opowiadania z wyższymi ocenami.

Serdecznie pozdrawiam

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
a które są dziwne? powiedz mi, to pomoże spojrzeć mi inaczej. Człowiek tez musi się nauczyć dobrze komentować. Ja daję ocenę po dyskusji z autorem.

niektóre z moich to luźne myśli, po prostu skojarzenia.
natural born killer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości