Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Deszcz (+18)
#1
DESZCZ

„Życie to sen, z którego trzeba się obudzić.”

Powieki ciążyły jej coraz bardziej i choć całą wolę wykorzystywała, by zachować świadomość, ta rozmywała się w niejasnych wizjach i stopniowo ulatywała ku sennym marom, pozostawiając za sobą tylko przyjemne otępienie.
Wśród aksamitnej czerni nie było innych barw ani kształtów. Ściany budynku, które jeszcze niedawno stały dumnie na swoich miejscach, teraz znikały w mroku, zdawały się odległe o lata świetlne. Stary, rozdarty na oparciu, ale wciąż wygodny fotel, podobnie, jak ciężka, drewniana szafa, regały uginające się pod tomiszczami ksiąg i nie pasujące do niczego, proste, pozbawione wyrazu biurko zniknęły pod osłoną nocy.
Wyciągnęła po omacku rękę, aż natrafiła na drewnianą kulkę i pociągnęła jeszcze raz. Kliknięcie przełącznika zabrzmiało zadziwiająco głośnio i wyraźnie. Okrągła końcówka sznurka zakołysała się. Choć nie było jej widać, można było odnieść wrażenie ruchu. Spod klosza nadal nie wydobywał się nawet mały promyk.
Była ledwo przytomna. Jej ciało, wbrew woli, zwalniało tempo i odmawiało posłuszeństwa. Wiedziała, że jeśli się położy, natychmiast zaśnie, na co starała się sobie nie pozwolić. Ale tak bardzo była zmęczona...
Nagle otworzyła szeroko oczy. Wszystko było jasne. Wyraziste. Zdziwiła ją różnorodność struktur, złożoność i niepowtarzalność przedmiotów, trudno jej jednak było dokładnie im się przyglądać. Tak wiele rzeczy przyciągało uwagę, a zarazem każda wywoływała odmienne acz silne wrażenie. To były historie, zapachy. W tej chwili nie zastanawiała się dlaczego te dwie rzeczy w jej umyśle się łączyły, wydawało się to dość naturalne i oczywiste.. Zatrzymywała wzrok na kolejnych przedmiotach. Kurz zebrany na wysokiej, drewnianej lampce stojącej przy łóżku zdradzał, że poprzedniego dnia, pod nieobecność dziewczyny, właścicielka domu znowu zaglądała do jej pokoju. Nie pochodził od zwierząt ani roślin, tylko od ludzi, z innych przedmiotów, pomieszczenia, w którym się zbierał - to jedyne, co widział. Nosił ślady poprzedniego miejsca, w którym była lampa, właściciela i wytwórcy. Był nim stary mężczyzna, który samodzielnie wykonał rękodzieło, starannie rzeźbiąc każdy centymetr. Rzadko odwiedzała go żyjąca w biegu rodzina, jak i w ogóle inni ludzie. Drzewo, które zostało użyte przy pracy było ścięte, gdy jeszcze było młode, z wilgotnego lasu, lecz po jego wolności i życiu ledwo został ślad.
Zafascynowana dziewczyna oderwała wzrok. W tej właśnie chwili poczuła coś podobnego do gorąca, przysięgłaby, że to żar, gdyby nie brak towarzyszących mu nieprzyjemnych doznań, bez bólu, bez potu, bez podwyższenia temperatury ciała. Mimo ze fale ciepła wyraźnie przebiegały po linii kręgosłupa i promieniowały, mrowiąc lekko, wciąż pozostawała chłodna. Nie przestała trzeźwo myśleć. Po prostu jej myśli nie były już ludzkie, a zwierzęce, krążyły wokół przyjemności, jaką niósł tajemniczy dotyk twardych, a jednak delikatnych dłoni badających jej ciało, przesuwających się z karku ku szyi... Obróciła się, by zobaczyć kto właśnie objęciem silnych ramion przysuwa ją do siebie. Nie słyszała go. Jego ciało zdawało się nie mieć własnej temperatury, a tylko wpływać na jej. Pojawił się szybko, ledwie poruszając powietrze... Chciała odwrócić ku niemu głowę, ale nie mogła. Szarpnęła się i...
...przewróciła na drugi bok. Znowu wróciła normalna perspektywa, ale księżyc na zewnątrz zdążył już wyłonić się zza chmur, prąd w mieście ponownie włączono i teraz pomieszczenie było pełne cieni, kształtów. Jeszcze raz ponowiła próbę zapalenia lampki. Udało się, wszystko wróciło do normy. Słychać było stłumione, niewyraźne odgłosy z dworu i jej własny, nierówny oddech. I ten aksamitny, dźwięczny, łagodny głos, który ją otulił.
- Śpij...
Uśmiechnęła się, ponownie pociągnęła sznurek i uśmiechnięta zamknęła oczy.
- Chodź do mnie.
- Idę...

Szła alejką w parku, pustą, jak zwykle o tej porze. Gałęzie drzew, których głęboką zieleń tłumiła noc, kołysały się nad jej głową. Równo przystrzyżone trawniki teraz zdawały się znacznie czystsze, niż za dnia. Pomarańczowa poświata latarni ulicznych nadawała obdrapanym ławkom romantycznego uroku. Wciągnęła głęboko do płuc powietrze, które tutaj było czystsze, niż w większej części miasta. Absolutnie spokojna i pewna subtelnego, nie sprecyzowanego jeszcze sensu. Podekscytowana oczekiwaną, wielką niespodzianką podążała przed siebie. Nogi zdawały się same ją nieść.

Stał nad brzegiem stawu. Jego płaszcz powiewał nad taflą wody, a szkarłat odbijał się od powierzchni nie zmieniony, niemal iluminował wśród głębokiego granatu, dominował go i rozświetlał, rozchodził się po nim i rozpływał...

Noc była spokojna. Powietrze czyste i przejrzyste poruszało się łagodnie i powoli, zbyt delikatnie, by potrząsnąć liśćmi, najwyżej pogładzić je, nieznacznie przekrzywić, ocierając o ich powierzchnię, zbadać i zostawić nienaruszone. Wspinało się niespiesznie po pniach, docierało do każdej wiązki, poznawało twardą korę i miękką zieleń. Płynęło dalej, owiewało, prawie niezauważalnie chłodząc. Nie używało dość siły, by poruszyć wodę, dawkowało ją ostrożnie, tyle tylko, by najwyżej wprawić ją w dreszcze, leciutkie i przyjemne drżenie.
W tym samym czasie owady pełzały po ziemi i jej owocach w poszukiwaniu pożywienia. Małe zwierzątka chowały się w glebie, a wszystkie żaby, ryby, pomniejsze proste żyjątka ukrywały pod wodą. Część życia była uśpiona. Ale pozostała właśnie w mroku rozbudzała swe zmysły, szukała dróg do zaspokojenia potrzeb, a na pierwszy plan wśród nich wysuwała się jedna.
Pustka w środku poszerzała się i rozpychała, brak czegoś krzyczał, rozpraszał wszystko, co mogłoby go zapełnić, zajmował całe zasoby koncentracji, rozchodził się każdej komórce ciała i szeptał: działaj! Pobudzenie. Ssanie w środku rosło. Robiło się nieznośne, lecz w jednej chwili uwaga przesuwała się z niego na zewnątrz. Frustracja przybierała kształt determinacji, determinacji większej niż odwaga, tak dużej, że zasłaniała strach. Determinacji silniejszej od bólu, zamieniającej go w źródło adrenaliny, która aż wrzała w żyłach. Mądrzejszej od rozumu. Zawierającej tysiąclecia doświadczeń, chłodzącej przedwczesny zapał zimnym instynktem. Wizja pożywienia dawała sygnał, by pobudzić wszystkie rezerwy. Najsilniejsza broń, jaką stworzyła natura - głód - została odbezpieczona.

Opuszkami palców przesuwał po jej obojczyku i szyi, palcami zjeżdżał w dół i chłodem pieścił jej rozgrzaną skórę między piersiami. Potem krążył wokół nich, jakby szukał dostępu, badał, czy może posunąć się dalej. Każdą z nich ucałował, tylko muskając, a jednak jakby tym chwilowym kontaktem potrafił przebić się przez wszystkie warstwy aż do serca. Bijącego głośno, bardzo głośno i szybko, pobudzającego krew do noszenia endorfin i adrenaliny do najskrytszych zakamarków i budzącego je…
Budziło się. Ciało wciąż chłodzone rozpalało się ogniem zdolnym zgasić każdą myśl, każdą wątpliwość i strach, rozpalającego zmysły. Raz rozniecony pożar był nie do opanowania. Nie podpalał jej. Zamieniał w ogień. Nie niszczył, był życiem. A może śmiercią. Lub wszystkim naraz.
Dotykała go. Dotykała twardego, mocno umięśnionego brzucha i zjeżdżała w dół...
Smakowała jego sylwetkę, wychodziła ustami na spotkanie jego ust, a wargi miała miękkie i wilgotne. Rozpływała się w smaku bliskości i namiętności.
Trzymał ją jak najbliżej, aż brakowało jej tchu, przytulał tak silnie, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby się uwolnić z jego objęć. Ale nie chciała, bo silne ramiona otaczające jej własne, szczupłe i rozgrzane, były siłą, były bezpieczeństwem. Lub wyrokiem, który ją w tej chwili niezwykle pociągał.
Pieścił ją jakby w zwolnionym tempie, sprawiając, że każdy podniecający impuls mógł dokładnie opanować jej mięśnie, podporządkowując je sobie, wibrując w nich, wywołując mimowolne skurcze, aż mrowienie przebiegało we wszystkich kierunkach i dalej, dalej i mocniej wbijało w ośrodki przyjemności.
Niemal z czcią poznawał ją i składał cześć pięknu jej kruchego ciała, ale zdobywał gwałtownie, z rosnącą niecierpliwością. Przytrzymywał, rozchylał uda, łapał za nadgarstki i odciągał je, by ułatwić sobie dostęp.
Oddech na plecach. Oddech na policzku. Udo przy udzie. Ciało na ciele.
Wszystko, co istniało, to konsumpcja. Niepohamowana, niepodlegająca ograniczeniom, bez skrupułów, bez oporów. Zdobycie. Zdobycie i czerpanie rozkoszy z tego małego zwycięstwa, spełnienia. Życie wlewało się każdym możliwym wejściem, ciepło rozchodziło się po ciele, powracał spokój i zaspokojenie. Pełnia. Siła. Energia, ale już nie gwałtowna, a spokojna, pewna.
Była wszędzie. W nim. Na nim. Nawet jego ubranie było nią nasączone, aż krople spadały do stawu i rozpływały się w jego toni. Rano jej czerwień będzie już dla innych całkiem niedostrzegalna.

Oblizała wargę i niemal wstrząsnęła nią rozkosz. Przez moment smakowała gęstą, przyjemną w temperaturze i fakturze ciecz, jej wyrazisty, mocny, jak żelazo, słony, jak namiętny pocałunek smak, smak życia. Otarła strużkę krwi z brody i dotknęła szyi. Jeszcze czuła pulsowanie, ale to jednak nie ból, przecież nie było rany…

Poranne promienie bezlitośnie wdzierały się do środka. Zmrużyła oczy i podeszła do okna, by zasłonić szparę pomiędzy ciężkimi zasłonami, przez którą stróżka światła przebijała się do pokoju. Skrzywiła się widząc obraz za oknem, taki bez wyrazu, mdły, zbyt jasny i odsłonięty, pozbawiony pasji. To, co prawdziwe, zdawało się uśpione. Natura drzemała i czekała na nastanie nocy, ukryta za codziennością: bieganiną, bezsensownymi rozmowami. Życie było poupychane po betonowych domach, ruch skupiony na metalowych puszkach, sztucznych silnikach. Prawdziwi ludzie zasłonięci strojami prawników, nauczycieli, uczni... Obywateli.
Coś jeszcze w niej się tliło, chciało uwolnić. Ale i ona poddała się rutynie, w końcu odsłoniła okno i otworzyła je szeroko, by świeży powiew ją otrzeźwił. Następnie odwróciła się i podeszła do szafy z ubraniami.

W sklepie panował straszny zgiełk. Pospieszna przepychanka w pogoni za plastikowymi pojemnikami z jedzeniem smakującym plastikiem. Chodziła między półkami, czując się nie na swoim miejscu. Sięgnęła bezmyślnie do lodówki i wzięła jeden z zafoliowanych produktów. Opakowanie było uszkodzone, chłodny płyn wyciekł jej na palce. Oblizała je, a później odwróciła gwałtownie wzrok.
Jej uwagę przykuła młodziutka dziewczyna. Wysoko upięte włosy eksponowały smukłą szyję. Jej młode ciało było zarumienione, aż biło od niego ciepło.
Bezmyślnie wrzuciła trzymane w ręku opakowanie i jeszcze kilka innych cielęcych serc i wątróbek do koszyka, po czym poszła w stronę nowego obiektu zainteresowania. Zbliżyła się na tyle, by móc poczuć zapach, wyciągnęła ramię. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, co robi. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić, zakryła uszy, by stłumić wewnętrzny głos i opadła na kolana.
Z jej gardła wydarł się straszliwy krzyk. Rozpacz. A może zew. Lub oba naraz.

- Słyszy mnie pani?
- C-co?
- Odsuńcie się, bardzo proszę, zróbcie przejście…
- Nie siedźcie tak nad nią, dajcie jej trochę powietrza…!
- Niech ktoś wezwie lekarza!
- Co się stało?
- Zemdlała…
- Nic mi nie jest…
- ...jakiś atak...
- wrzeszczała, jak opętana...
- Pamięta pani, jak się nazywa? Widzi mnie pani? Proszę powiedzieć…
- Nic mi nie jest.
- Chodź tutaj! Nie przeszkadzaj!
- Mamo, ale ja chcę widzieć…
- Czy choruje pani na coś?
- Proszę to zjeść…
Zjeść. Spojrzała na szczerą, szeroką twarz mężczyzny. Nie, tak nie wolno.
- Nic mi nie jest, naprawdę, proszę… - pozwoliła, by pomógł jej wstać. Tego wszystkiego było jak dla niej za wiele. Musiała się stąd wydostać. Jak najszybciej.
- Odprowadzę panią…
Nie trzeba – odparła i zaczęła biec, przepychając się przez tłum, który zebrał się wokół niej. Wypadła przez szklane drzwi i nie zatrzymywała się nawet na światłach, dopóki nie znalazła się w swoim budynku. Wciskała guzik przywołujący ze sto razy. Winda wlekła się w nieskończoność. Drzwi rozchylały się tak powoli… Miała wrażenie, że przejazd nią trwał wieki. Nie poczuła się lepiej nawet po powrocie do domu.

Znowu wyszła. Zbiegła schodami i skierowała się do parku.
Znajdowało się tam stanowczo zbyt wielu ludzi. Dzieci biegały z piskiem, pary całowały się na ławkach, ktoś się opalał, kto inny jechał na rowerze… Starała się ich wszystkich ignorować i skierowała prosto do celu.
Długo krążyła wokół stawu.
A słońce wstawało coraz wyżej. Poza tym nic się nie działo.

Czekała na niego. Nie na próżno.

Kręgi rozszerzały się, nachodząc się na siebie nawzajem, a w ich środkach pojawiały się coraz to kolejne. Jeszcze cienki sierp Luny odbijał się niczym w krzywym zwierciadle, rozedrgany, rozmywał się na dziesiątki pomniejszych odbić. Stworzony da nocy, zachowywał poświatę dnia i przekazywał ją dalej. Dziewczyna stapiała się z jego rozmytym obrazem, niemal go dotykała, a jednak od prawdziwego księżyca dzieliły ją tysiące kilometrów. On oddziaływał na wszystko wokół niej, prowokował zmiany tak subtelne, że nawykła do nich nawet ich nie dostrzegała, lub tak potężne, że uwaga ludzka nieczęsto sięgała aż do źródła, którym był, obserwując zjawiska, skupiona na efektach. Nawet nie wiedziała kiedy wpływał na nią, na nastroje, pogodę, cykle. Mogła do niego wzdychać, przechadzać się w jego blasku, patrzeć. Wciąż zdana na jego łaskę.
Smukły mężczyzna, skryty za niepozornym płaszczem, zanurzył rękę, wzburzając rytmicznie dotąd poruszającą się taflę, zakłócając cały proces. Rozerwał pierścienie, przesłonił odbicie. Nieśmiały plusk przebił się przez damski, nierówny oddech i odległe krzyki ptaków.
Świat zawirował. Młoda kobieta skąpana w czerwieni czuła w swoim wnętrzu błękit nieba, nie skryty przez mrok, lecz w nim najpełniej wydobyty. Jej odczucia przypominały wulkan, który wciąż wybuchając, ciągle był pełen, pełen gorącej lawy. Kolejne jej fale zabierały ją na większe i większe głębiny...
Silna dłoń o długich palcach odgarnęła jej wilgotne, lekko poskręcane włosy. Kiedyś martwiła się o fryzurę. Już w szkole średniej jej kasztanowe, gęste pukle, budziły podziw koleżanek i przyciągały uwagę kolegów. Teraz o tym nie pamiętała. Wszystkie wspomnienia oddaliły się, jakby pochodziły z innego wcielenia. Studia, koszmarny staż i pierwsza praca zdawały się już niczym. Istniała tylko ta chwila.
Przylgnęła do torsu mężczyzny. Bez pochylania się mogła oprzeć o niego głowę. Był twardy, wyraźnie urzeźbiony, przypominałby greckie posągi, gdyby nie sylwetka wyjątkowo szczupła w porównaniu do wysokiego wzrostu. Uniosła twarz, by spojrzeć w oczy, w których zdawały się szaleć błękitne błyskawice strzelające z kocich źrenic, przechodzące płynnie w gęsty granat. Były tak wyraziste w ciemnościach, jakby rozświetlone od środka. Głęboko osadzone nad mocnymi kośćmi policzkowymi, podkreślonymi dodatkowo przez bladość skóry. Pociągłą, symetryczną twarz z cienkim nosem i wąskimi ustami podkreślały czarne, ostro zarysowane brwi i takież same włosy. Chciała się przyjrzeć dokładniej, pierwszy raz udało jej się zarejestrować tak wiele szczegółów, lecz już po chwili jedyne, co widziała, to przenikliwe spojrzenie. Zbłądziła w nim bez reszty. Jeszcze sekunda i nie widziała już nic.
Ucałował jej obie powieki, a ona osunęła się w jego objęcia, a może po prostu zanurzyła się w wodzie i poniósł ją nurt. Nie ważne. Odnalazł ją i zdobył.

Podążała za nim. Za dnia dościgały ją jaskrawe myśli, sny przebijały się przez warstwy gleby, by ją odszukać i owładnąć. Wraz ze zmrokiem budził się. Również w niej. Wyłaniał się spod stawu ukrytego za drzewami, przychodził. Czekała. Był już w niej, lecz jeszcze nie stał się jej częścią.
Wyczekiwała go. I umierała.
Po śmieci rodziców straciła dom, w spadku pozostawili jej tylko długi. Już wcześniej czuła, jakby nie żyła na prawdę, a od tego czasu ta fikcja stała się nieznośnym ciężarem. Jedynie ranek, kiedy wchodziła do budynku przedszkolnego, a dzieci z całą swoją młodzieńczą energią i nieskażoną problemami dorosłych wrażliwością rzucały jej się z piskiem na szyję, dostarczał jej trochę radości. Jednak nawet ciepłe uczucia względem maluchów przygasały, mącone rutyną, obowiązkiem opieki nad nimi bez względu na samopoczucie, w zamian za marne grosze, najwyższą stawkę, jaką mogła dostać w ramach stażu. Resztki sił wysysało z niej zajęcie barmanki, któremu bez entuzjazmu oddawała się późniejszym popołudniem. Dni były jałowe, otaczający ją ludzie obcy, odlegli we własnych jestestwach i jakoś bezbarwni. Odgrywali swoje małe role, przejęci każdy sobą, a narzucona jej sztucznie codzienność dla nich była wszystkim.
Teraz ten świat gasł z każdą sekundą, a ona wreszcie za maską współczesnej cywilizacji dostrzegła rzeczywistość. Uśpione dotąd instynkty budziły się i szukały drogi wyjścia. Jej drobne ciało z każdym dniem stawało się bardziej wątłe, bladość zastępowała rumieniec.
Od lat sama. Może kiedyś nie była pusta, lecz uległa pustce napierającej na nią ze wszystkich stron i wlewającej się z każdym wspomnieniem. Ale obecnie wypełniało ją coś nowego, wiekowego. Jej dusza płonęła, a z popiołów budziła się nowa natura. Coś się kończyło.
Umierała.
I nie mogła się już doczekać.

Ponownie się odnaleźli. W tym samym miejscu nad stawem. Przyszła tu, by go spotkać, jak to już robiła przedtem, choć nie umiała określić, czy raz, czy codziennie od zawsze. Kiedy jego wysoka postać zmierzająca w stronę północy pojawiła się na widnokręgu, bez wahania ruszyła, by do niego dołączyć. Cały świat zdawał się zwalniać, by mogła go dogonić, udało jej się to bez problemu, mimo że nawet się nie zatrzymał. Bez słów pozwoliła się prowadzić.
Pozostawiali za sobą uporządkowane rośliny, posadzone dla wygody w odpowiedniej lokalizacji względem chodników i ławek. Miłe miejsce rodzinnych wycieczek imitujące dla nich w zadowalającym stopniu naturę, choć oddając sprawiedliwość, takie założenie, jak faktyczne odzwierciedlenie jej, nawet przez chwilę nie postało. Celem było stworzenie zielonego, czystego obszaru dobrze nadającego się do zabawy dla maluchów i na romantyczne wieczory dla trochę starszych. Niektórzy prawdopodobnie nie zauważyliby dużej różnicy, gdyby drzewa zastąpić plastikowymi, a trawnik wykładziną. Chadza się tu, by uciec od miejskiego zgiełku, choć to on jest kwintesencją życia w mieście, jest zbieraniną działań jej mieszkańców i w nim jest więcej autentyczności, niż w karykaturze przyrody wygrodzonej siatką z odpryskującą, kolorową farbą.
Przeszli przez szare osiedla, by pozostawić za sobą miejski ruch i blokowiska, znaleźć pozostałości dawnego świata, których ręka ludzka nie zdążyła jeszcze do cna zniszczyć. Zignorowali ładnie uformowany szlak i weszli między drzewa. Dopiero czując grząskie podłoże, użyźnione przez drobną faunę leśną i rozkładające się, nie sprzątnięte liście, leżące wśród sięgających kolan źdźbeł, przestali dostrzegać tylko aglomeracje pożerające planetę i odetchnęli trochę świeższym powietrzem. Z każdym krokiem wszechobecny duch wiekowych dębów, zdający się roztaczać pradawną mądrość i niezmącony spokój, owionął ich, witał ich serdecznie wraz z płynącą siłę wdzięcznych lip i wiązów. Bogate poszycie, krzewy i kwiaty rozsiane pod stopami cieszyły się delikatnymi pasmami światła przebijającymi się przez poruszające się własnym tempem rozłożyste korony. Fioletowawe niebo podkreślało kształty, w których nie brakowało ruchu, obecności różnorodnych bytów, kryjących się, lecz pozostających w pobliżu. Droga udeptana przez zwierzęta ginęła między dostojnymi pniami.
Poruszali się dość szybko. On bez najmniejszego problemu, równie dobrze mógłby unosić się i płynąć bezszelestnie w powietrzu, ona czasem nie bez trudności przedzierała się jego śladem, wytrwale dotrzymując mu kroku. Nie zwolnili, kiedy szata roślinna zaczęła się przerzedzać, wpuszczając więcej mętnego światła walczącego z mgłą, która nadawała enigmatyczny wyraz otoczeniu. Dotarli do miejsca, gdzie wśród nieregularnej ściółki dało się dostrzec wysepki piasku, zdradzające pobliże małych plaż. Wkrótce już dało się je dostrzec poniżej, przy brzegach nieustępliwej, choć wciąż zatruwanej rzeki. Powietrze pachniało dymem.
Kawałek dalej otoczył ich bór, choć nie zgłębili się w nim. W tej części dominowały iglaki, takie jak sosny i świerki. Kiedyś zdobiły czyjś ogród, lecz obecnie trudno było znaleźć kamienne fundamenty, pozostałe po zabudowaniach. Tylko dwa kawałki ściany z szarego kamienia witało nadchodzących, niczym wrota prowadzące do niewielkiej polany. Na jej środku wzbijało się ku niebu wielkie ognisko.
Dziewczyna wysunęła się na przód i przypatrywała się zauroczona. Obraz, który jej się ukazał pochłonął ją bez reszty, zapomniała po co i z kim tu przyszła, co się wcześniej działo. Jak zahipnotyzowana przekroczyła „wrota”. Nawet nie mrugnęła okiem.
Pomarańczowe języki ognia lizały powietrze wokół poruszających się dookoła, pełnych pasji postaci. Złocista poświata wydobywała piękno z ich twarzy wygładzonych jakimś uniesieniem. Jakby odurzeni silnym aromatem ziół, który roznosił ze sobą jasny dym, niczym w transie pozwalali, by owładnął nimi taniec, poniosła, wewnętrzna melodia, ich dusze. Przeżywali to każdym włóknem ciała.
Rytm ziemi był wyraźny, jakby to jej serce biło pod nogami, prowokując odpowiednie kroki i odbijając się echem w piersi każdego z obecnych. Szum wiatru, trzask ognia, szelest liści, wszystko tworzyło wspólną, niepowtarzalną symfonię. Ludzie, zapomniawszy wyuczone mowy, wznosili okrzyki ku odległym chmurom, a ich głosy zlewały się w głosami zbudzonych ptaków i nocnych zwierząt, które wyjątkowo nie bały się przybliżać. Dźwięki te porywał je wiatr, by nieść je dalej, dodając coś jeszcze od siebie. Zniknęły granice, dotyk, wesoły bieg i skoki przez zapalone kłody były oczywistymi odruchami wolności i wyzwolenia.
Dziewczyna zatrzymała się zafascynowana i tkwiła tak do momentu, gdy wśród nieznajomych rozpoznała kogoś, kto nie wydał jej się w żaden sposób bliski. W wyprasowanych spodniach, czarnej koszuli i rozpiętej luźno marynarce on jeden stał nieruchomo i zwrócił do niej pozytywnie zaskoczone oblicze. Dominujące tutaj otępienie go nie opuściło, lecz wypatrzył ją i wyłamał się z kanonu.
Adam, jej pierwszy kochanek i ostatni chłopak. We wspomnieniach z nim nie znajdywała namiętności ani rozkoszy. Nie swoje. I to wysuwało się na pierwszy plan. Swoją siłę wykorzystywał nie dla, a przeciwko niej.
Był tutaj. Właśnie teraz. Jedyna osoba dotąd, której pozwoliła zbliżyć się do siebie na tyle, by naprawdę mogła ją zranić, nie tylko fizycznie. Kiedyś. Już nie czuła dawnego strachu, złości, żalu. Wręcz przeciwnie. Żadnych gorących uczuć, tylko chłodna obojętność. Wraz z przewagą, jaką kiedyś miał nad nią psychicznie, z mentalną władzą, której nie umiała mu przez lata odebrać, pozwalającą na nią wpłynąć, zaskakująco łatwo wyparowała także jej ukryta nienawiść. Miała hart i odporność i bez przejęcia patrzyła na niego. Nie znaczył nic. Ona znaczyła.
Spostrzegła zadowolenie młodego, zadbanego, schludnego mężczyzny, który przystanął kilka metrów od niej. Gdyby widziała go po raz pierwszy, zaprezentowałby jej się porządny, raczej przyzwoity, ze spokojem i szczerym uśmiechem stabilnego materialnie i emocjonalnie człowieka. Rozłożył nieśmiało ramiona w powitaniu, jak do dawno nie widzianej, lecz wciąć bliskiej kobiety. Jednak jego oczy pod równo przystrzyżonymi włosami były tymi samymi, za pomocą których lubieżnie pożerał ją wzrokiem wesoły, zbuntowany nastolatek o wiecznie zwichrzonej, przydługiej czuprynie. Nie czuła potrzeby, by jeszcze kiedykolwiek w nie patrzeć. Mogłyby zniknąć wraz z nim i całą przeszłością. Ona kroczyła w nowy początek, pierwszy raz w nowym życiu, kiedy stare umierało.
Ruszył w jej kierunku. Nie przejęła się, już rozglądała się po innych tutaj obecnych. Przeszedł kawałek i... Gwałtownie zatrzymał się w pół kroku, jakby powstrzymany przez niewidzialne więzy i pociągnięty za ich pomocą do tyłu. Usta lekko mu się rozchyliły w wyrazie zaskoczenia, kiedy mimowolnie cofnął do tyłu. Po chwili i to zniknęło z jego twarzy, pozbawiając ją wyrazu. Blask oczu przygasł, zastąpiony mgiełką. Spokojny zawrócił w stronę ogniska.
Dziewczyna jeszcze jakiś czas pozostawała zastygła, podczas gdy całym umysłem chłonęła atmosferę miejsca. Pozwalała, by emocje udzielały się i jej; radosna swoboda i wewnętrzna harmonia. Bez ograniczeń, żadnych myśli, obaw i kontroli, która okazała się całkiem zbędna. Tylko ruch, Rozluźnione mięśnie pobudzone został do działania, zsynchronizowane w ciałach wybijających nogami i dłońmi jeden takt.
Dopasowane kostiumy pań, krawaty u niektórych panów, a nawet garnitury, występujące obok zarówno modnych kreacji, jak i dresów, nadawały sytuacji specyficzny wyraz, podkreślając kontrast między pracą, szkołą czy domami z których wyszli noszący je ludzie, a polaną, którą odwiedzili. Z udeptywanego podłoża unosił się pył, osiadał na wypastowanych pantoflach, otaczał chmurą utworzony krąg. Drobinki migotały w czerwono-żółtej aureoli. Języki ognia wystrzeliwały w górę, wiły się w powietrzu, na mgnienie oka ukazując pradawne formy.
W mistycznym uniesieniu wszyscy ufnie podlegali pod zew natury, przechylali się wraz z lecącym powietrzem, kołysali z podbitym w górę piaskiem. Unosili ręce, albo pozwalali, by ich głowy i ramiona opadały i kołysały się w tantryczny sposób. Pokonywali wśród iskier płonące gałęzie, a trzask drewna komponował się z wszechobecną muzyką przyrody.
Nie zauważyła, kiedy dała się jej ponieść i wciągnąć na leśny parkiet.
Taniec był hipnotyzujący. Samoistnie odnajdywała się wzajemnie z kolejnymi nieznajomymi, teraz niespodziewanie jej bliskimi. Poświęconymi jednej niewypowiedzianej idei, jednej radości i energicznej wariacji połączonej z romantycznym dotykiem, wychodzeniem sobie naprzeciw. Naprzemienne przejmowanie inicjatyw, by wiele przerodzić w jedną. Jak wspólny organizm w dwóch częściach wyczuwali swoje ruchy z młodym mężczyzną, wspólnie z nim wirowała i odnajdywała kontakt wzrokowy, by po chwili te same kroki i wymachy ze śmiechem wykonywać z kobietą, z której lata zdawały się spadać przy każdym pląśnięciu.
Zabawa wciąż trwała, lecz widoczność słabła. Sklepienie przesłaniały nasuwające się na nie szaro-czarne chmury, ale na dole nie brakowało światła i kolorów. Wśród samotnych kropel śmiali się w głos, pozwalając, by pokryły jak rosa ich skórę, plątały uczesania. Przez jakiś czas jeszcze nie ustawała zbiorowa radość.
Wtem woda runęła niczym z cebra. Dziewczyna wystawiła się, by przyjąć jej chłód na rozgrzane ciało, bawiło ją, jak ubranie lepi się do niej i niczym się nie przejmując skakała po kałużach, rozbryzgując je na boki. Jednak niespodziewanie spostrzegła, że ogień dogasa, a wraz z nim zapał pozostałych. Zupełnie nagle ostudzeni z żywych emocji ludzie zdawali się budzić z lunatycznego snu, rozglądać nieprzytomnie dookoła, a to, co się im ukazało, wcale nie napawało ich optymizmem. Zdezorientowanie pokrywały stopniowo złość, sztuczna dumna wyrażana przez obojętność, jakby to, co się działo dookoła dotyczyło tylko innych, albo przestrach. Ktoś rzucił zaniepokojone zdanie, zawołał z pretensją na pewną panią, która go przypadkiem potrąciła. Te głosy przebiły nastrój niczym sztyletem i rozsiały wokół panikę ujętą w schematy postępowań porządnych obywateli, którzy przynajmniej bardzo usilnie pragnęli ponownie się nimi stać. Oburzali się więc, że ulewa niszczy ich ubrania, ignorując fakt, że wcześniej już i tak były w nie najlepszym stanie. Zasłaniali głowy rękami, by przypadkiem woda nie spłynęła na ich niezadowolone twarze. Każdy starał się jak najprędzej zorientować się w sytuacji i opuścić miejsce zdarzeń, nagle wywołujących w zebranych zakłopotanie.
Wyjątek stanowił Adamem, który ponownie dostrzegł swoją dawną dziewczynę i interesował się tylko nią. Za to ona nim akurat martwiła się najmniej. Zdezorientowana szukała wyjaśnienie, łącznika z tym, co nadal czuła. Już nie otaczali jej znajomi. Zwykli, szarzy mieszkańcy miast byli jej tak odlegli, jak to tylko możliwe. Co ważniejsze, brakowało najważniejszej osoby, tej, z którą tu przyszła Dla które tu przyszła. I usłyszała. Jego śmiech. To on ją tu przywiódł, ale nawet nie zauważyła, kiedy się rozdzielili. Teraz obserwował wszystko gdzieś z ukrycia. Przez pył i deszcz nie mogła go dostrzec, ale czuła baczne spojrzenia. Nie jedno. Wiele. Może grupy. Trudno było odróżnić jeden zarys od drugiego, rozpoznać osoby wśród drzew. Nawet nie wiedziała którym ze zmysłów rejestruje ich obecność, ale była przekonana, ze byli tak samo prawdziwi, jak dźwięczny, głęboki, rozbawiony głos, niosący się bez słów.
To za nimi chciała podążyć. Pasowali do wszystkich wyraźnych doznań, do wszystkiego, co tu istniało od wieków i zostać miało na kolejne. Wydawali się bardziej prawdziwi, niż otaczający ją, rozpierzchający się ludzie, choć odlegli, niedostępni. Mimo że ledwo ich widziała, miała wrażenie, że ci, którzy ją otaczali przypominali marionetki na scenie, oświetlone sztucznym reflektorami, które raziły ją w oczy, przez co stąd nie było widać tamtych, którzy obserwowali ich z cienia, tych autentycznych. Trwalszych i mocniejszych, podczas gdy tutaj jeden człowieczyna był słabszy od drugiego, z ulotnym życiem podobnym do snu; śpiący ufa we wszystko, co widzi za pomocą oczu i dopasowuje to do znanych realiów, ślepo wierzy w te, które pasują i neguje pozostałe, a wszystkim bardzo się przejmuje, biorąc w pełni na poważnie. Przypominający iluzję, zachowującą tylko strzęp naturalnej istoty.
Myśli tych osób to tylko słabe impulsy elektryczne, nie mające większej mocy sprawczej, łatwo rozpraszające się, ulegające rozpadowi, niepewne. Jedyna prawdziwa rzecz w nich, esencja życia - to krew.
Młoda kobieta poszła za tym, co silne i pociągające, ale nie znalazła żadnych nocnych istot, do których ją ciągnęło. Nie wątpiła w ich istnienie, ale wiedziała też, że jeszcze nie ma wglądu w ich świat. Kierując się za nimi znalazła tylko jednego, tego, z którym już wcześniej się odszukali i za którym tęskniła. Nadal nie wątpiła, że są też inni, ale nagle inaczej zaczęła postrzegać ograniczenia czasu i przestrzeni i potęgę umysłów i emocji, pojęła, iż to, że stali za nim, nie musiało oznaczać, że byli tu obecni.
Skupiła się na najważniejszej postaci. Podbiegła w jej kierunku, by i ona nie zniknęła.
Obejrzała się tylko raz. Trochę zdezorientowana, może rozczarowana towarzyszami. Więc byli tylko pod wpływem uroku jej wybranka, zauroczeni nastrojem i oparami, tacy, jacy mogliby być, ale na co nie umieli sobie na dłużej pozwolić. Wolni tylko w chwilach zapomnienia i odurzenia, ale za takie chwile się karzący. Tylko pod pretekstem upojenia alkoholowego, haju lub miłości pozwalali sobie na więcej i potrzebowali czegoś z zewnątrz, co podtrzymywałoby ten stan. Nie dziwiło jej, że przyszli tu za jej przyjacielem. Tak, jak ona, dali się przywieść w to miejsce zafascynowani jego osobą i tym, co ma do pokazania. Ale dla nich to była po prostu atrakcja, oryginalna, ciekawa, lecz to nic pond to. Może dopatrywali się kulturalnego pierwowzoru albo ważnego znaczenia historycznego i odwołana do dawnych kultur, lecz gdy zauważyli, że to nie widowisko, a coś prawdziwego, przestraszyli się. Lubią, jak wszystko nie jest zbyt intensywne, wolą dystans bezpieczną sztuczność, w której się nigdy nie zatracą i nie będą zbyt surowo ocenieni. Wzdrygają się przed utratą kontroli, wyrwaniem ze schematu. Choć świadoma tego, z trudem dowierzała, jak łatwo przyszło im ostudzenie gorących serc i wyparcie się własnej beztroski. Otrząsali się z tego, co w niej się budziło, a to myślenie, do którego wracali, w niej umierało.
- My będziemy się karmić życiem, z którego oni nie chcą korzystać. - Pomimo że słowa dotyczyły tego, na co sama przed chwilą zwracała uwagę, brzmienie aksamitnego, ale mocnego głosu momentalnie przeniosło całą jej uwagę na stojącego przed nią mężczyznę. Nie do końca zrozumiała jego wypowiedź, lecz nie przejęła się tym. Wystarczyło jej to, co czuła. Wszystko stawało się dla niej coraz bardziej jasne, choć coraz mniej znajdywała słów, by to przed sobą samą wyjaśnić. Najważniejsze w tej chwili było po prostu to, że znów tu był, przy niej.
Rzuciła mu się na szyję nie zastanawiając nad tym, co robi, a kiedy on nie oparł się jej wylewności, z całkowitą pewnością oddała się ekscytacji jego bliskością. Cieszyła się, że znowu go czuje, dotyka, że znowu jest z nią, prawdziwy i nie obojętny na jej burzliwe i gwałtowne odczucia.
To on pierwszy ją pocałował. I składał ogniste pocałunki na jej szyi, wbijając w gładką skórę wilgotne wargi. Dłońmi niecierpliwie błądził po jej łydkach, ramionach, niebawem już zataczając koła zwinnymi palcami na pośladkach, biodrach, łonie. Odruchowo zwarła uda i odwróciła głowę, lecz walka z jego kolanem wsuwającym się między nogi nie powstrzymywała go, odsłonięty kark aż zapraszał i szybko rozgorzał od pocałunków, które jakby wiedzione dziwnym prądem rozchodziły się falami wzdłuż kręgosłupa i roztaczały ciepły błogostan. Kropelki potu spływały pomiędzy jej piersiami, zbierały się w dołeczku między obojczykami, stawała się wilgotniejsza i rozpływała w potężnych ramionach.
Ogień namiętności i lód męskiego ciała łączyły się w zarumienionym organizmie młodej kobiety wzrastającą namiętnością. Nawet nie spostrzegła, kiedy druga jego ręka znalazła się na jej brzuchu, zanim zarejestrowała pieszczotę, ta wspięła się już wyżej.
Uległa całkowicie, odchyliła jeszcze bardziej głowę, wyginając się w łuk niczym kocina, nadstawiająca się do głaskanie. Z tą różnicą, że jej nie wystarczało gładzenie ciała i włosów, kiedy sięgał ku kasztanowym lokom i niemal z namaszczeniem odgarniał wilgotne od potu kosmyki z jej czoła. Nie zauważyła, że opadały jej na oczy, lecz czując chłodny dotyk, zadrżała, bynajmniej nie z zimna.
Tym czasem napierał na nią coraz silniej, oparł się na niej własnym ciężarem tak silnie, że całej energii by jej nie starczyło, by się wydostać. Wiła się jedynie, gdy w w końcu rozchylił jej nogi, a potem wsunął tam rękę. Jednym dotykiem pokonał ją całkowicie.
Nie pamiętała już, czy faktycznie chciała się uwolnić, czy może sprowokować, by żarliwiej ją zdobywał. Rozkosz wlewała się miarowo z każdym subtelnym ruchem dłoni. Już nie wiedziała czym ją dotyka, wpasowywał się w nią bez problemu, jakby przez całe życie studiował jej ciało, a teraz tylko przelewał całe wyczucie i delikatność w najbardziej czułe punkty, uwrażliwiając je jeszcze bardziej, ukazując emocje, których nie umiała nazwać. Była pewna, że jeśli raj istnieje, to właśnie do niego zaglądała, a tam był tylko to uczucie, które w niej płonęło.
Całkowicie zatraciła się w przeżywaniu lekkości i szczęścia, które wybuchało w niej, równolegle z wciąż rosnącym i rozładowywanym zarazem napięciem. Jej mięśnie drżały, już nie miała nad nimi żadnej władzy. Usłyszała ciche jęknięcie, parę westchnień i zanim zauważyła, że wydobywają się z jej własnych ust, pochłonął je słodki pocałunek.
I wszystko inne zniknęło. Nawet ona. Uczucia przepełniły każdą komórkę jej ciała, ono za to pobudzone i rozochocone przejęło całkowicie kontrolę. Naparła na niego i zaczęła łapczywie całować usta, policzki, tors. Jej ciepły oddech owiał jego klatkę piersiową i już śmiało zjeżdżała dłońmi niżej.
Oboje wolni i podnieceni przez chwilę zdobywali na wzajem swoją intymność, oswobadzając wszystko, co w nich wezbrało, a potem stopili się w objęciach i następnym pocałunku.
Koniuszkiem języka pobudzał zakończenia nerwowe, lekko przytrzymał zębami jej dolną wargę, później żarliwie przedostał się dalej i znów zwolnił, wlał więcej miodu w jej usta, i już łagodnie schodził w bok, w stronę jej ucha. Przez chwilę bawił się nim, a potem przesunął usta trochę niżej...
Tak słodko... Czuł na twarzy bijący od niej żar, słyszał szybkie tętno. Zachwycała go każda jej reakcja na. Choć już mu się oddała, jeszcze bardziej chciał ją posiąść i zatrzymać na wieki. Czuł w ustach smak jej ciała. Jej sylweta miękła pod jego dotykiem. Zlizał dokładnie strużkę krwi mieszającą się z solą, przymkną oczy z zadowolenia, a później wbił się mocniej i smakował z lubością smak jej życia, wolności, siły pozbawionej lęku, siły kobiecych uczuć, uporu, i władzy, gdy porzuca kontrolę, aby zdobyć to, czego chce. Spokojnej siły przemienionej w wir podniecenia. Pełne oddanie kochanki. Konsumował rozkochane w naturze i zespoleniu z nim myśli, oddane uczucia i istotę bytu...
Szarpnęła się. Niepewnie. Wpatrywała się w niego przenikliwie. To wyrwało go z upojenia. Niechętnie się od niej odsunął. Dotknęła jego brody, naznaczonej szkarłatem i nie czekając na zaproszenie, chwyciła go oburącz i podciągnęła się z zaskakującą siłą, by jeszcze raz odnaleźć jego wargi. Wgryzła się w dolną. Nie opierał się, wbił paznokcie we własną pierś i powoli przejechał nimi na ukos, pozostającą długą, lśniącą bruzdę. Delikatnym, acz zdecydowanym ruchem skierował jej głowę niżej. Głębokie, niskie westchnienie mogłoby wstrząsnąć ziemią pod ich stopami, gdy poczuł jej usta, którymi przylgnęła do niego, wlewając w siebie nowy byt razem z jego osoczem. Zwrócił twarz w stronę księżyca. Widniał na niej spokój. Uśmiechnął się zadowolony patrząc na apetyt córki i kochanki. Obchodził się z nią bardzo czule i wolniutko, ale była w tym niepowstrzymana moc rzeki drążącej najmocniejszą nawet skałę.
- Dość. - Piła coraz więcej, choć nie zaspakajało to pragnienia, które wtem zaczęło ją palić. Narodziło się ono i wzbierało w niej z każdą chwilą, odbierając zmysły, zniewalając. Ściskało niemiłosiernie za gardło i wżerało się, gorsze od bólu. Zmusił ją do skrzyżowania spojrzenia z nim. - Dość.
Twardy, nie cierpiący sprzeciwu głos. Silny powiew i niespodziewane ciśnienie napierające na nią. Odsunął ją i skrył się za długim płaszczem. Jeszcze przed paroma momentami nie byłaby w stanie zarejestrować błyskawicznego ruchu, jakim go podjął z ziemi, nim się okrył, teraz nie miała z tym najmniejszego problemu. I jej założył ubranie, nie przejmując się tym, jak się w niego wpatrywała z miną oburzonego dziecka, któremu nagle każe się iść spać, walczącego w jednej osobie z dziką kocicą, gotową do skoku.
- Mam na imię Larun. Ty nazywasz się teraz...
Dalia. - Nawet nie wychrypiała. Po prostu przedarło się to imię przez świadomość. Pogładził jej policzek, przyglądając jej się z dumą. Później od niechcenia obrócił się w stronę dymiących się resztek ogniska, przypominając jej tym samym o jego istnieniu. Podążyła za jego wzrokiem i wtem owładnął nią zwielokrotniony, przejmujący głód. Lecz już nie dławiący, tylko zmuszający do działania. Zwęszyła prawdziwe pożywienie.
Adam zauważył zbliżającą się do niego dziewczynę. Ucieszony sam ruszył w jej stronę, ale nagle zatrzymał się, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy dostrzegł jej twarz, zastygł ze strachu, rozwierając usta w niemym okrzyku.

Jest późny wieczór. Starsza pani wchodzi po cichu do mieszkania. Rozgląda się w nieufnym skupieniu, choć nie podejrzewa, że każde jej sapnięcie czy szurnięcie kapciami zostaje dokładnie odnotowane, zdradzając szczegóły pozycji czy kondycji fizycznej.
Nieznacznie szybsze niż zwykle bicie serca pokazuje brak większego zdenerwowania związanego z nową sytuacją, świadomością niewłaściwego postępowania, obawą przed byciem przyłapaną. Czuje się całkowicie na swoim miejscu, żaden ludzki odruch jej nie przeszkadza. Całą nierówność tętna wyjaśnia lekko świszczący oddech, ruchy głowy i przygarbiona postura. To nie starość gnie jej plecy, nie strach. Krwi, niezbyt zachęcająca ani apetycznej, raczej ubogiej w smak, nie zmienia zbytnio hormon stresu, cała adrenalina bierze się bardziej z cienia podniety misją, niż niepokoju. To, co czuć wyraźnie, to czujność i budząca się ekscytacja, podobna do tej, która towarzyszy zwierzęciu podczas polowania.
Dalia uśmiecha się w swoim pokoju. Siedzi za nowym, drewnianym biurkiem uatrakcyjnionym o subtelne zdobienia. Nie przerywa czytania starej książki w gładkiej, skórzanej oprawie.
Siwowłosa kobieta skrada się do drzwi. Nadstawia ucha, wstrzymuje oddech, by wychwycić jakikolwiek szelest. Nie widziała, by ktoś wchodził do domu, ale kieruje nią wrodzona ostrożność. Żadnego skrzypnięcia sprężyny, dźwięku pocieranego ubrania, chrapnięcia, pomruku, ani też odgłosu kroków. Brak dźwięków zdradzających ruch, czy chociażby obecność.
Wzrok dziewczyny dotarł do końca dolnej linijki tekstu i zatrzymał się. Nie przerzuciła kolejnej kartki. Bezszelestnie odwróciła się na krześle, kąciki jej ust powędrowały ku górze. W pewnym sensie podobała jej się natura i instynkty myśliwego odzywające się w wiekowym ciele czającym się za drzwiami. Gdyby nie ograniczenia narzucone przez tutejszą kulturę i warunki, wiele cech i odruchów mogłoby się rozwinąć we wspaniałe atuty. Niestety możliwość ukształtowania niezłomnego charakteru, zaradnej i samowystarczalnej, ale nie samotnej osoby, odważnie walczące o swoje, choćby za najwyższą stawkę, twardej, lecz troskliwej i kochającej (bardziej jak lwica, niż czuła mamusia) zniszczyły narzucane wzorce, brak zrozumienia dla praw natury i indywidualności, ludzkie oczekiwania bez ludzkich odruchów. Ograniczenia, zamknięcie w ścianach wyznaczanych przez prawo, mieszkanie, ogólny egoizm w zaślepieniu. Spokój i hart ducha przejmowało przychodzące z wiekiem zgorzknienie i choroby. Pozostały naturalne impulsy, lecz bez szacunku dla natury.
Życie wśród ludzi, lecz z dala od nich. Może właśnie to połączyło dwie nie darzące się sympatią osoby na tyle, by zdecydowały się na tak długo zamieszkać po sąsiedzku we wzajemnej zależności. Jeszcze całe miesiące po tym, kiedy w umyśle właścicielki zaczęły się tworzyć najróżniejsze teorie odnośnie potajemnych działań zbyt cichej, zbyt spokojnej i skrytej sąsiadki. Efektem tego były regularne przeszpiegi, naruszanie jej prywatności, choć ta nie wiedziała, czy powodem jest ciekawość, czy jakie nie czyste zamiary. Czuła wieczny nadzór, ale nie wyprowadzała się jeszcze na długo po tym, jak zaczęła w niej wzbierać tłumiona irytacja.
Z jednej strony sekrety, z drugiej zrzędliwy ton. Obustronna szorstkość.
Może w tej relacji było więcej emocji i wzajemnego zainteresowania, niż doświadczały przy innych ludziach. Prawdziwe zaangażowanie i podtrzymujący się ciąg korelacji, wymykający się z narzuconych standardów.
A może to coś na granicy rezygnacji i determinacji trzymało je w tym impasie do tej pory.
Staruszka ostrożnie uchyla drzwi i zagląda do środka.
- Dzień dobry - zaskakuje ją powitanie, a także sam ton, uprzejmy i chłodny. Chce się wycofać, lecz dźwięczny, spokojny głos dosięga ją i i zawraca z powrotem.
- Czyżbym zapomniała zapłacić za czynsz? - Dalia podnosi się płynnym, ale jakby spowolnionym, hipnotyzującym ruchem. W jej szczuplutkiej posturze teraz da się dostrzec jakaś potęgę, już nie wydaje się taka drobna. Każdy mięsień i ścięgno zdradzają zwinność, za którą kryje się nie przejednana siła. Płynie ona jednak głównie z umysłu. Ważniejsze jest to, jak zmieniła się jej postawa, odbiór rzeczywistości i reakcje na nią, niż ciało. Nabrała odwagi, chęci działania ubranej w cierpliwość i pewność siebie. Gładkiej, bladej twarzy nie szpeci już żadna zmarszczka na czole, która zdradzałaby strapienie czy napięcie, jest nieprzystępna, perfekcyjnie opanowana. Tylko oczy ujawniają, co dzieje się za pozorem niewzruszonej postawy.
- N-nie... wszystko w porządku... - mówi staruszka. - Chciałam tylko sprawdzić... Wszystko w porządku.
Ten niezawodny instynkt. Myśliwy zamiast tropu znajduje drapieżnika. Widzi już, jakie marne ma szanse w starciu z nim, ani nawet podczas próby ucieczki, więc wzmaga czujność i czeka na sprzyjającą okazję do odwrotu lub ataku. Uważne spojrzenie śledzi każdy drobiazg. Miło spotkać kogoś z prawidłowymi odruchami. Zupełnie co innego, niż młody stolarz zachwycony enigmatyczną klientką, z entuzjazmem zapraszający ją do środka, na jedno życzenie pracujący po godzinach i bąkający śmiało kiepskie komplementy, by zadowolić i przyciągnąć dziewczynę. Był jak owieczka, która sama wchodzi do paszczy lwa.
- Proszę. - Puszka w ręku Dalii brzęczy. Bez najmniejszego pośpiechu, nie spuszczając oczu z kobiety dziewczyna zbliża się do niej z pieniędzmi wyjętymi z górnej szuflady biurka. - To na następne trzy miesiące. W tym czasie zdążysz znaleźć nowego lokatora. Już czas, bym ruszyła dalej – białe, ostre zęby błysnęły w uśmiechu. Faktycznie odkryła w sobie pewien sentyment do tej starszej pani.
- Ależ na prawdę, nie trzeba – odpowiada właścicielka mieszkania, szybko się wycofując. - Niech to będzie prezent, z wdzięczności za lata współpracy. Mogą się przydać na nowej drodze.
Morgana, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Jan 2010.
Odpowiedz
#2
Bardzo przyjemnie się czyta (no może poza tym małym spiętrzeniem nieco dziwnych zwrotów na początku). Pomysł też raczej ciekawy, faktycznie dość erotyczne „narodziny wampirzycy” ale bardzo ładnie i ze smakiem opisane. Opisy barwne a warsztat godzien pozazdroszczenia. Trafiło się jednak kilka zwrotów które nie przypadły mi do gustu (pamiętaj proszę, że ja już tak mam, że się czepiam – więc nie są to błędy tylko moje odczucia jako czytelnika – któremu wszak nie wszystko musi się podobaćSmile To co wyłapałem:
„choć całą wolę wykorzystywała, by zachować świadomość,” – to wykorzystywanie woli, może jednak „całą siłą woli starała się…” lub coś takiego?
„na co starała się sobie nie pozwolić. Ale tak bardzo była zmęczona...” – to „starała się sobie nie pozwolić” brzmi sztucznie.
„Nie pochodził od zwierząt ani roślin, tylko od ludzi, z innych przedmiotów, pomieszczenia, w którym się zbierał - to jedyne, co widział. Nosił ślady poprzedniego miejsca, w którym była lampa, właściciela i wytwórcy. Był nim stary mężczyzna, który samodzielnie wykonał rękodzieło, starannie rzeźbiąc każdy centymetr. Rzadko odwiedzała go żyjąca w biegu rodzina, jak i w ogóle inni ludzie. Drzewo, które zostało użyte przy pracy było ścięte, gdy jeszcze było młode, z wilgotnego lasu, lecz po jego wolności i życiu ledwo został ślad.” – a ten cały akapit jest nieco meczący, niby wiadomo o co chodzi ale czyta się to ciężko, a do tego jakoś trudno to sobie wyobrazić. Skaczesz od miejsca do miejsca, od czasu do czasu od postaci do postaci. Trzeba by to przeredagować imho.
„mrowiąc lekko, wciąż pozostawała chłodna.” – to „chłodna” tu nie pasuje moim zdaniem, może „nie parzyła”?
„nie mieć własnej temperatury, a tylko wpływać na jej.” – brzmi co najmniej sztucznie…
„niż w większej części miasta.” – a tu chyba powinno być „pozostałej części…”?
„by poruszyć wodę, dawkowało ją ostrożnie,” – „dawkowało”? Może jednak „muskało”, „pieściło” lub coś podobnego? Bo tak jak teraz, mi nie maspujeWink
„tak dużej, że zasłaniała strach.” – tu raczej dałbym „przesłaniała”.
„które wyjątkowo nie bały się przybliżać.” – może jednak „zbliżyć”?
„Dźwięki te porywał je wiatr,” – tu zostało dodatkowe „je”.
„z której lata zdawały się spadać przy każdym pląśnięciu.” – to spływanie lat chyba nieco nader poetyckie a przez to burzy nieco płynność czytania, może jednak „lat ubywało przy…”, lub coś podobnego?
„Ktoś rzucił zaniepokojone zdanie, zawołał z pretensją na pewną panią, która go przypadkiem potrąciła.” – to też brzmi sztucznie.
„Wyjątek stanowił Adamem,” – Tu chyba jednak powinno być „Adam”.
„Wiła się jedynie, gdy w w końcu” – dwa razy „w”.
„Zmusił ją do skrzyżowania spojrzenia z nim.” – też brzmi sztucznie.
„spokojny głos dosięga ją i i zawraca z powrotem.” – to też mi się nie spodobało.

To tyle czepiania się. Zakładam, że to część czegoś dłuższego – bo jakoś końcówki się nie dopatrzyłem. Mam nadzieję, że pojawi się nieco więcej akcji, ale zobaczymy…
Co zaś do tego +18 to nie wiem czy "zasłużone” Ale jako promocja na pewno będzie skuteczne...Tongue
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości