Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Delilah 2000
#1
- Jestem pisarzem - bąknął pod nosem Bernard, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.
Znudzony sprzedawca z sex-shopu oderwał wzrok znad działu ekonomicznego jednej z lokalnych gazet.
- Pan tu pierwszy raz? - spytał retorycznie.
- Jestem pisarzem - powtórzył Bernard, błądząc wzrokiem po rzędach różnorodnych dildo stojących na półkach i prężących się dumnie, niczym drużyna piłkarska tuż po otrzymaniu pamiątkowych medali.
- Rozumiem. Nikomu ani słowa - przyrzekł sprzedawca. - Czasami przychodzą tu pisarze...
- Naprawdę? - Bernard wyraźnie się ożywił. Spoglądał na mężczyznę zza lady z nadzieją, że ten powie coś więcej. Jakby istniał jakiś podręcznik zawierający wzory zachowania w sex-shopie dla pisarzy. Sprzedawca jednak milczał.
Bernard także się nie odzywał, ale w głowie pracował mu z mały motorek.
"Duży nochal, pewnie Żyd" - pomyślał, lustrując sprzedawcę wnikliwym spojrzeniem, godnym prawdziwego pisarza. "Zmęczone, stare oczy, znieczulone przez codzienne wpatrywanie się w najbardziej wyuzdane akcesoria erotyczne" - notował w zakamarkach umysłu. Być może kiedyś to wykorzysta, kto wie...
- Czy jest szansa, że czytałem coś pana autorstwa? - zainteresował się sprzedawca.
- Nie pisuję do świerszczyków - prychnął Bernard.
- Och, zakłada pan, że skoro jestem sprzedawcą w sex-shopie, to automatycznie powodują mną najniższe instynkty i brukowe gusta. Powszechny błąd - uśmiechnął się po raz pierwszy. - Zapewne sądzi pan, że moje ulubione zajęcie to żłopanie piwa, zajadanie się pizzą, oglądanie filmów pełnych seksu, krwi i przemocy. - Bernard nic nie odpowiedział, więc sprzedawca kontynuował, wymachując przy tym palcem wskazującym jak prezydent Kennedy. - Że mam na imię Bob, że lubię wąchać własne pierdy, nie mam
dziewczyny i potrafię wybekać "Odę do radości", a moją jedyną lekturą jest program telewizyjny.
"Dokładnie" - pomyślał Bernard.
- Ależ skąd - powiedział.
- To, że mam rudą brodę nie czyni ze mnie zboczeńca i nie znaczy też, że mam w nią powtykane resztki chipsów. Chce pan sprawdzić?
"Nie" - pomyślał Bernard.
- Nie - powiedział. Ucieszył się, że wreszcie może być szczery.
- Uwielbiam filmy Bergmanna, mój ulubiony muzyk to Miles Davis, piję dobre francuskie i kalifornijskie wina, uwielbiam prozę rosyjską i programy kulinarne. I, cholera, nazywam się Bob. - Mówiąc to, wyciągnął dłoń w stronę Bernarda.
- Bernard - przedstawił się. Od razu poczuł się lepiej, ale tylko przez chwilę, bo zaraz przepełniło go uczucie, że wchodzenie w jakiekolwiek relacje ze sprzedawcą z sex-shopu to bardzo zły pomysł. Ale było już za późno na tego typu refleksje.
- Czego więc szukasz, Bernardzie? - spytał Bob.
Bernard odczuwał wdzięczność, że sprzedawca nie ponawiał pytania o dorobek literacki. Jak na razie stanowiła go tylko jedna książka, "Powiew chwały", wydana w podrzędnym wydawnictwie, dosyć niskim nakładem i tylko w miękkiej okładce. Ostatnio znalazł ją przypadkiem w jednym z tych koszów w supermarkecie, gdzie walały się inne tego typu pozycje w promocyjnej cenie - 4,99$.
- Ja...
- Raczej nie chodzi o dildo – Bob uniósł do góry jedną brew.
- Nie...
- Ani o żadne lubrykanty.
Bernard poczuł jak kołnierzyk w koszuli zaczyna go uciskać.
- Nie... Ja...
- A może interesuje cię damska bielizna? - Bob wskazał ręką na gablotę przy ladzie, gdzie można było podziwiać czerwone i czarne majteczki, biustonosze i podwiązki. - Może chcesz, na potrzeby swojej najnowszej książki, rzecz jasna, poprzymierzać to i owo, żeby realniej opisać swojego bohatera, który jest transwestytą?
- Niezupełnie...
- Sado-maso? - Bob obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni w lewo, by pokazać, gdzie znajdują się przedmioty z dużą zawartością skóry i ćwieków. Bernard podążył za nim wzrokiem, po drodze natykając się na sztuczne waginy.
- Sztuczne waginy... - wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem, bardziej ze zdumienia niż z pożądania. Bob również zauważył tę subtelną różnicę.
- Są doskonałe - przyznał, po czym wpatrywali się w ten gumowy wynalazek, lekko kiwając głowami, jakby w kontestacji nad niedościgłym dziełem sztuki, autorstwa nadzwyczaj uzdolnionego artysty. - Ale nie po to tutaj przyszedłeś, Bernardzie?
- Rzeczywiście - Bernard z zakłopotaniem spuścił wzrok i zaczął kreślić palcem na ladzie ósemki. - Nie wiem, czy są może tutaj… Jakby to powiedzieć…
Bob uniósł otwartą dłoń, żeby uciszyć swojego klienta.
- Doskonale wiem o co ci chodzi - rzekł. - Poczekaj chwilę.
Wyszedł na zaplecze.
Bernard obserwował sylwetkę sprzedawcy niknącą za drzwiami - a raczej plastikowymi paskami w kolorze tęczy, za którymi znajdowało się coś w rodzaju magazynu. Nie wiedział po co poszedł Bob, ale po raz kolejny poczuł jak ogarnia go zwątpienie. Gdzie jest siła, męskość, spokój, opanowanie? Przyszedł tu w końcu ubrany tak, jak ubierają się pisarze - założył nawet okulary zerówki i koszulę w kratkę, nie golił się od trzech dni, a włosy ułożyły się bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Zamiast porażać powagą i pewnością siebie, Bernard obawiał się, że wychodzi na idiotę i prawiczka. Choć prawiczkiem nie był, a idiotą się nie czuł.
A może dać sobie spokój? Pójść gdzie indziej… Ten sklep jest już spalony. Przedstawienie się sprzedawcy było błędem. Gdzieś głęboko pod skórą czuł, że mężczyźni tak tego nie załatwiają. Wizyta w sex-shopie powinna być krótka i konkretna. Bez zbędnych słów, z minimalnym kontaktem wzrokowym, a wszystko obarczone obustronnym wstydem, ale i niewypowiedzianą, ale wyraźnie odczuwalną obietnicą zachowania milczenia. Co właściwie oznaczała obecność w takim przybytku jak ten? Że jest się kiepskim w łóżku, że żona jest niezadowolona, że czas spróbować czegoś nowego, bo stare metody zawodzą? Czy sprzedawca po wielu latach pracy jest w stanie wyczytać coś z twarzy klienta? Określić cel jego wizyty? Czy wystarcza chwila, by określił kupującego jednym słowem?
Impotent. Sadysta. Masochista. Gej.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował to taka etykieta. A kim był on sam?
Bernard powziął decyzję o natychmiastowej ewakuacji.
Gdy tylko się obrócił w stronę drzwi, z zaplecza wynurzył się Bob, dzierżąc oburącz kolorowe pudło z przezroczystą folią na górze.
- Jestem pisarzem - bąknął Bernard zupełnie bez sensu.
Bob nie dał po sobie poznać, że cokolwiek słyszał, bowiem kroczył z dumą do lady, na której położył pudełko.
- Delilah - powiedział, promieniejąc z dumy - przyszła dziś rano, jeszcze nie rozpakowałem. Można by rzec, że jeszcze ciepła - dodał, po czym zaśmiał się odrobinę za głośno.
Obaj, powodowani niemal równorzędną ciekawością, pochylili się nad pudełkiem, z którego spoglądała na nich kobieca twarz o niezwykle zdziwionej minie.
- Jak się ją nadmucha, to wygląda dużo lepiej – zapewnił Bob. – Tak to już z nimi jest. Faceci doceniają jędrne kształty.
- Ach tak – skomentował Bernard. Choć komentarz ten był nad wyraz skąpy, to nie oddawał faktycznego stanu duchowego pisarza. Uzbrojony w dość wygimnastykowaną wyobraźnię, potrafił sobie wizualizować jak będzie wyglądała twarz Delilah po nadmuchaniu. Poczuł nagły przypływ nieokiełznanej radości. Życie wydało mu się tak proste i piękne, miliony dolarów, które kiedyś zarobi stały się czymś niemal oczywistym, a miłość? Miał wrażenie, jakby znał to uczucie od zawsze. Od podszewki. Kiedy tylko zrozumiał, że właśnie zakochał się w gumowej lalce, odsunął się nieznacznie od pudełka i spojrzał w oczy Boba.
Boże… A co, jeśli mnie przejrzał? Jeśli on wie?
- Ale będzie miała cyce! – powiedział Bernard przesadnie głośno. – Ho, ho! – dodał, pokazując rękami za pomocą uniwersalnych gestów, jak sobie wyobraża biust Delilah.
Bob staksował swojego przyszłego klienta wzrokiem, po czym westchnął głęboko.
- Życzy pan sobie odpakować?
„Ciekawe gdzie ma wentyl”, pomyślał Bernard.
- Pytam, czy odpakować?
- Co?
- Czy odpakować?
- Tak, proszę – poprosił Bernard.
Bob zerwał foliowe opakowanie, a następnie zdjął górną część pokrywy. Z daleka wyglądało to, jakby dwóch mężczyzn odpakowywało jakąś drogą suknię z ekskluzywnego sklepu.
Z wprawą wykwalifikowanego rzemieślnika rozprostował gumową i płaską sylwetkę lalki, a chwilę później sięgnął pod ladę po przewód do pompki. Następnie bez trudu odnalazł wentyl, który znajdował się w dolnej części pleców i przytwierdził końcówkę przewodu.
- Sprężone powietrze – wyjaśnił, gdy po naciśnięciu tajemniczego przycisku Delilah zaczęła powoli nabierać bardziej ludzkich kształtów.
- Ale ma szerokie usta – pozwolił sobie na komentarz Bernard.
- To nie przypadek – odparł Bob. – W produkcji gumowych lalek nie ma przypadków. – Dodał z filozoficznym zacięciem.
Bernard zanotował sobie te słowa w pamięci. W końcu był pisarzem.
Kilka sekund później Delilah objawiła im się w całej okazałości.
- Jest taka… - bąknął Bernard, nie umiejąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Prawda? – zgodził się Bob.
Bernard podszedł bliżej i wysunął dłoń w kierunku twarzy Delilah, ale zatrzymał ją dosłownie centymetr od twarzy lalki.
- Czy mogę dotknąć? – upewnił się.
- To nie muzeum. A poza tym nie wyobrażam sobie innej rzeczy, którą można dotknąć intymniej niż lalkę z sex-shopu.
Opuszki palców pisarza dotknęły wreszcie materiału pokrywającego twarz lalki. Wodził delikatnie po jej ciele ze sztucznego tworzywa jakby zarabiał na życie graniem na harfie. Studiował z uwagą godną historyka sztuki każde zagłębienie, każdy detal i każdą wypukłość. Nie zrażał się brakiem ciepła wydzielanego przez ciało prawdziwej osoby, nie przejmował się brakiem gęsiej skórki u Delilah. Od stóp do głów traktował ją jak prawdziwą osobę. W jakiś dziwny sposób czuł, jakby sam ją stworzył i ożywił, chociaż patrzyła swoimi sztucznymi oczami gdzieś w kierunku drzwi, a zamiast wnętrzności miała jedynie powietrze pod ciśnieniem.
Może to i lepiej, pomyślał Bernard pomny swych wszelkich niepowodzeń z istotami płci odmiennej, które posiadały mózgi, wątroby, płuca, jajniki i takie tam.
- Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak dotykał kobietę – zachwycił się Bob. – Nawet żywą. Gdyby nie to, że jest z tworzywa sztucznego, to już bym pewnie musiał wyciągać wiadro z mopem.
- Wezmę ją – powiedział Bernard z niesłychanym zdecydowaniem i błyskiem w oku.
- Nie wątpię – sprzedawca pokiwał głową. – Nie wątpię.

* * *

Bernard nie był upośledzony psychicznie. Nie miał też żadnego rodzaju schizofrenii. Delilah, którą przed chwilą nadmuchał i posadził na krześle w jadalni, była tylko lalką. I on to wiedział.
Obszedł niewielki stół dookoła i usiadł naprzeciwko niej. Wpatrywał się w wiecznie otwarte powieki, które zdawały się patrzeć kilkanaście centymetrów nad głową Bernarda, przez co poczucie, że jest lekko ignorowany, uznał za irracjonalne.
„To tylko guma i plastik”, pomyślał, a mimo to odnosił wrażenie, że to żywa osoba. Podobne uczucie towarzyszyło mu w sklepach odzieżowych, gdy widział manekiny. Zawsze wysokie, nienagannie ubrane i wzorcowo zbudowane.
Delilah wyglądała jak ideał kobiety.
Bernard wstał i nakrył ją kocem, a potem znów zajął miejsce po drugiej stronie stołu.
- Masz na coś ochotę? – zapytał w końcu, ale nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Mimo to pytanie to musiało paść. Delilah z tymi szeroko otwartymi ustami sprawiała wrażenie, jakby miała nieustannie na coś ochotę. Jedyną emocją na jej twarzy-masce była rozkosz połączona ze zdziwieniem.
Nie odpowiedziała na pytanie.
- Jestem pisarzem – wyjaśnił Bernard, a potem nastąpiła dwuminutowa cisza, którą wykorzystał na pojedynek z Delilah. Kto pierwszy mrugnie ten przegrywa.
Bernard przegrał.
- Napijesz się? – spytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, sięgnął po butelkę whiskey, stojącą nieopodal. Odkręcił korek i upił z niej trzy łyki.
Ośmielony, odsunął krzesło i podszedł do lalki. Dotknął jej sztucznych włosów, a potem przycisnął swoje usta do jej rozwartej paszczy i próbował językiem odnaleźć język, ale nie natknął się na nic takiego.
- Beznadziejnie całujesz – powiedział w końcu i momentalnie zawstydził się swojego czynu.
Spojrzał Delilah w oczy i zrozumiał, że coś się zmieniło. Oczy lalki zaczęły się ruszać.
- Uchlałem się po trzech łykach – jęknął Bernard, przygnieciony ciężarem wstydu i absurdu. Zawsze wydawało mu się, że ma twardą głowę. Jak większość wspaniałych pisarzy, do grona których zresztą aspirował.
- Zjadłabym budyń. Czekoladowy – powiedziała Delilah.
- W porządku – odparł w pierwszej chwili Bernard, odwracając się w stronę kuchni. Ale nagle poczuł jak zdumienie dobiera mu się do skóry na plecach i ciągnie za porastające je włoski. Znów stał twarzą w twarz z Delilah, która wcześniej zdawała się być tylko dmuchaną lalką z nieżywą maską, a teraz patrzyła na niego rozumnymi oczami. I szczęka wreszcie jej się zamknęła.
- Nie mam czekoladowego – wyznał Bernard. – A może być whiskey?
- Ostatecznie… - mruknęła Delilah. Absolutnie nie wydawała się zadowolona. Bernard wolał tę lafiryndę w poprzedniej postaci.
- Zatańczymy? – zapytał Bernard, po czym włączył sprzęt grający, z którego popłynęły dźwięki starych przebojów Toma Jonesa.
- Skoro nie masz budyniu – westchnęła Delilah i wstała z krzesła, a okalający ją koc opadł na ziemię. – Jestem naga – stwierdziła.
- Toś, kurde, bystrzak – mruknął Bernard, po czym niezgrabnie, jak każdy pijak, zdjął koszulę, spodnie i bokserki. A nawet skarpetki. – Jesteśmy kwita.
- Ja jestem Delilah – odparła, dając jednocześnie do zrozumienia, że zamiast mózgu ma powietrze pod ciśnieniem.
- Ja jestem pisarzem.
I jęli tańczyć.
- Muszę ci coś wyznać – zaczął Bernard. – Nigdy wcześniej, no wiesz… Nie byłem z kobietą.
- Nie przejmuj się – Delilah oderwała na chwilę głowę od jego piersi. – Wszystkim się zajmę.
I tańczyli dalej. Najpierw wertykalnie, jak przystało na przykładnych obywateli, a później już bezczelnie, horyzontalnie.
I on jej zaufał.
A ona… A ona wyssała mu duszę.
I tańczyli tak do białego świtu.

***

- Co wiemy o ofierze? – spytał Maurice, inspektor tamtejszej policji.
- Był pisarzem – odparł posterunkowy, zapinając suwak w czarnym worku po sam koniec. – W mieszkaniu oprócz niego nie znaleźliśmy nikogo. Tylko to – wskazał dłonią na pustą, przewróconą butelkę whiskey.
- Wszyscy pisarze to alkoholicy – machnął ręką inspektor Maurice i zamknął sprawę.

***

Bob, sprzedawca z sex-shopu, starannie spakował duszę Bernarda do pustej butelki, w jakiej kiedyś, w starych dobrych czasach sprzedawano farmaceutyki. Dusza, jak każda inna, przypominała coś jakby kosmatą, flanelową piłeczkę wielkości fasolki. Bernarda była żółta. Postawił ją pod ladą, koło sześciu pozostałych, również żółtych – bo tylko takie zbierał – a następnie sięgnął po książkę, którą czytał kilka chwil wcześniej. „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta.
Jedenaście stron później dzwoneczek nad drzwiami oznajmił przybycie klienta.
Przed Bobem wyrósł młody mężczyzna w okrągłych okularach i ze staroświeckimi bokobrodami.
„Wygląda jak księgowy”, pomyślał Bob.
- Dzień dobry – bąknął pod nosem na przywitanie Edward. Rozejrzał się nerwowo po zaopatrzeniu sklepu i spłonął rumieńcem niczym dziewica. – Jestem architektem – powiedział, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Tak myślałem. Wygląda pan jak urodzony architekt – uśmiechnął się Bob, ściskając dłoń klientowi. – W czym mogę pomóc? – zapytał tak, jak każdy dobry sprzedawca powinien zapytać.
- Właściwie… - Edward się zawahał.
- Och! – Bob uśmiechnął się dobrotliwie, a w jego oczach pojawił się na ułamek sekundy dziwny, złowrogi blask. – Chyba doskonale wiem, czego pan szuka. Doskonały towar! – rzekł, wyjmując spod lady tekturowe pudło z przezroczystą folią, przez który wyglądała na świat nienapompowana twarz lalki. – Delilah – powiedział, promieniejąc z dumy. – Będzie pan zadowolony. Przyszła dosłownie dziś rano. Można by rzec, że jeszcze ciepła.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Pierwsza uwaga: opowiadanie jest dobrym przykładem na to, jak przykuć uwagę czytelnika od razu. Może nie pierwszym zdaniem, ale dwoma pierwszymi to na pewno. Wink Zobaczymy, co z tego wyniknie...

Cytat:bowiem kroczył z dumą do lady, na której położył pudełko.
Dziwnie brzmi. Może szyk, może pustosłowie.

Oprócz wyżej wymienionego potknięcia, jest bardzo dobrze, jeśli chodzi o warsztat, ale (miałem nadzieję, że nie będzie żadnego "ale", jednak jest). Masz problem z zapisem dialogów, zawsze po kwestii bohatera dajesz z małej litery, tymczasem w niektórych wypadkach powinna być kropa i wielka litera. Wtedy, kiedy narracja po myślniku nie mówi wprost o czynności mówienia. To drobiazg na dobrą sprawę.

Znam Twoje zamiłowanie do USA (sam też lubię Stany), ale powiem Ci, że to akurat opowiadanie świetnie sprawdziłoby się w polskich realiach. Nigdy nie byłem za oceanem (chociaż chciałbym) i mogę się mylić, ale wydaje mi się, że tam mają jednak większą swobodę jeśli chodzi o seks, podchodzą bardziej na luzie. Ta fabuła pasowałaby jak ulał do Polski.

Najbardziej spodobała mi się relacja Bob-Bernard. Dwie świetne postaci i zacna interakcja między nimi.

W pewnym momencie już-już spodziewałem się, że to się zakończy romantycznie, magicznie, bajkowo itd. Ale zabiłeś mi ćwieka i nie żałuję, że tak to się skończyło. Wink

Piąteczka, ale popraw dialogi. Drobiazg, ale wiesz jak to jest z drobiazgami. Niby nic, ale chcący ma się za co chwycić...

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Cytat:pracował mu z mały motorek.
Coś "niepoczebne" to to Tongue

Cytat:- Doskonale wiem, o co ci chodzi


Cytat:Nie wiedział, po co poszedł Bob, ale po raz kolejny poczuł, jak ogarnia go zwątpienie.

Cytat:Jak się ją nadmucha, to wygląda dużo lepiej
Zrozumiałam to w inny sposób Big Grin

Cytat:miliony dolarów, które kiedyś zarobi, stały się czymś niemal oczywistym

Cytat:Bob staksował swojego przyszłego klienta wzrokiem
To drobiazg, ale wydaje mi się, że klient jest klientem już od momentu wejścia do sklepu.

Wciągnęło mnie od samego początku. Dialogi są świetne, naturalne i można się pośmiać. Bardzo byłam ciekawa, na co była Bernardowi potrzebna lalka. No i kiedy znalazł się z nią w mieszkaniu, zgrzytnęło. Skoro nie był prawiczkiem, to na co mu ona była? Jeśli chciał uprawiać seks, to nie lepiej z prostytutką - przecież był zdrowy psychicznie, nie obawiał się kobiet? Nie rozumiem jego motywacji. I do tego zakończenie z łapaniem dusz... nie pasuje mi zupełnie.
Choć obiektywnie patrząc, opowiadanie jest spójne, to sama fabuła rozwinęła się w stronę, która mnie akurat nie leży. Uważam, że nie wykorzystałeś potencjału tekstu, budując od samego początku takie napięcie.Także ode mnie tym razem 3/5.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#4
Poczytałam sobie. Jak to zwykle bywa, potrafisz zainteresować opowiadaniem od samego początkuSmile Ogólnie dość płynnie się czytało, no i w wielu momentach uśmiechnęłam się szeroko, choć trochę irytowało mnie te ciągle przewijające się gdzieś zdanie "jestem pisarzem". To, czego mi brakowało, to rozwinięcie postaci Bernarda. Faktycznie, przydałoby się umotywować jego zachowanie, jak wspominała już Kruk. Można by domniemywać, że rzecz się wzięła z ogólnej nieśmiałości do kobiet, albo po prostu z ciekawości, czy chęci eksperymentu? Rozbudowałabym jeszcze jego postać, no i poszłabym w inne zakończenie -obecne mi jakoś tutaj nie pasujeSmile Widziałabym jakieś z psychologicznym aspektem, bardziej skupiające się na Bernardzie.
Myślę, że rozwinięcie opowiadania z uwzględnieniem powyższych wyszłoby na plus.

Nie mniej odczucia pozytywne po lekturze. U mnie byłoby tak 4/5 nieco zaokrąglone Wink
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#5
Dziękuję za pochylenie się nad tekstem i za wszelkie uwagi.
Apelowałbym jednak, żeby nie spoglądać nań jako na zwykłe opowiadanie. Nie bez powodu znalazło się w dziale "Inne" Tongue
Sytuacja jest niezwykła, główny bohater dziwaczny, więc szukanie ze wszelkich sił logiki i motywacji jego zachowań to nie jest najlepszy pomysł.
Całość jest pisana z przymrużeniem oka, a bohater jest ewidentnie lekko świrnięty.
Ale jeśli szukacie motywacji, to proponuję zaakceptować fakt, że był jednocześnie samotny, jak i nieśmiały do prawdziwych kobiet. A przy okazji pieprznięty.

Hanzo, Amerykanie to wbrew pozorom bardzo pruderyjne społeczeństwo, przynajmniej na zewnątrz. W domowych zaciszu to oczywiście świry seksualne różnego rodzaju Smile
Oczywiście, że mogłoby się rozgrywać w Polsce, ale właściwie nie chciałem, by była jakaś konkretna lokalizacja. Po prostu jakoś waluta mi bardziej pasowała Smile
A zakończenie... cóż, widzę, że uczucia mieszane. Zależy kto się czego spodziewał. Sprzedawca nie okazał się jednak takim zwykłym Bobem Wink
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości