Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Delikatna Sprawa
#1
Zamieszczam tu moje pierwsze opowiadanie, a zarazem pierwsze z serii opowiadań o Irtanie - czyli moim alter - ego w grach rpg - i wykreowanym przeze mnie świecie Sayon.

Krótko mówiąc, Irt jest podróżnikiem i pisarzem. Takim który opisuję... przewodniki po różnych krainach Sayonu. To jednak jego taki jego cel dodatkowy, bo tak naprawdę, rzeczą którą kocha jest po prostu podróżowanie. Nienawidzi przebywać zbyt długo w jednym miejscu, a rano nie funkcjonuje normalnie bez kubka gorącej herbaty.

Życzę miłej lektury i proszę o komentarze tak złe, jak i dobre. Szczególnie te złe! ;]




’’Delikatna sprawa’’

I

W karczmie było cicho i pusto. A raczej było by cicho, gdyby nie chrapanie łysawego, odzianego w obłocony brązowy płaszcz starca, siedzącego na środku karczmy i mamroczącego coś od czasu do czasu przez sen.
W karczmie byłoby również pusto, gdyby nie karczmarz czyszczący brudną szmatką, nie wiele czystszy kufel, i dziewka służebna nucąca jakąś pieśń, spoglądając przez okno w ciemną, bezksiężycową noc.
No i jeszcze on. Ubrany w zielony podróżny płaszcz, szarawą skórzaną kurtkę i brązowe spodnie. Po jego lewej stronie, leżała pochwa z mieczem w środku, a po prawej, plecak. Włosy jego były krótkie i ciemno – brązowe, a oczy zielone. Miał kilkudniowy zarost i zmęczony wyraz twarzy.
Był zmęczony, to prawda. Podróżował już parę dobrych dni, a była jesień. Było zimno i deszczowo. Nieprzyjemnie. Na dodatek, musiał się przebić przez ten gęsty las, w którym nie było nawet jednej malutkiej ścieżki. Zresztą czemu się dziwić. Wieś ta – o niewiadomej mu nazwie – była kompletnym odludziem. Trzy domki i jedna karczma. Karczma ‘’Pod Sosnową Igłą’’ która zapewne nie była zbyt popularna.. Cudem było, że jeszcze się trzyma z dziesięcioma klientami rocznie, bo zapewne więcej osób nie wybierało drogi przez las. Drogi na skróty. I zapewne te dziesięć osób, które zdecydowało się na to, gubiło się w tym przeklętym – na szczęście nie wielkim – lesie, i w końcu trafiało do tej zapomnianej przez większość ludzi i bogów miejscowości. Wchodzili do oberży ‘’Pod Sosnową Igłą’’ i wydali tam parę miedziaków na jedzenie, nocleg i informacje od karczmarza, jak wrócić na główny trakt. Tak było i z nim.
Właśnie skończył coś, co było zapewne zupą warzywną. Zawołał dziewkę by podeszła.
- Proszę przygotować jeden pokój i doliczyć to do mojego rachunku.
Dziewczyna kiwnęło twierdzącą i udała się po schodach na górę. Karczmarz – z zachłannym uśmieszkiem – począł dopisywać do rachunku kolejne cyferki.
Po chwili do karczmy, wpadł z dyszały, niewysoki i ciepło ubrany człowiek.
- Czy… czy jest tu – wypowiedział to drżącym głosem – niejaki Irtan Bennet?
Człowiek w zielonym płaszczu odwrócił się w jego stronę.
- Tak – zawołał – To ja.
Mężczyzna podszedł do niego.
- Mam dla Pana list od… khe khe… od szanownego maga Aldanona De Milet. Kazał mi jeno na jednej nodze do wsi tej lecieć – otworzył torbę i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu listu – To żem przyleciałem, tylko że nie na kulasach, a na koniu moim. O jest! Proszę to ten list.
Wręczył list Irtanowi, po czym usiadł przy najbliższym stole i zamówił kufel piwa.
Irt usiadł z powrotem do stołu i otworzył kopertę. Rozwinął list i począł czytać w myślach.

Drogi Przyjacielu

Mam nadzieje że wszystko u ciebie dobrze i znajdziesz trochę wolnego czasu by odwiedzić swojego starego znajomego. Oprócz samych odwiedziny – jak już się zapewne domyśliłeś – mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Potrzebuje twojej pomocy w pewnej delikatnej sprawie. Szczegóły opowiem ci w mojej posiadłości w miasteczku Virden. Będę na ciebie czekał w karczmie ‘’Pod Wiszącym Chłopem’’. Przybądź jak najwcześniej to możliwe.

Twój stary przyjaciel

Aldanon


Aldanon. Dawno się nie widzieliśmy. Warto było by mu złożyć wizytę, szczególnie że Virden, jest jakieś trzy dni drogi stąd. No cóż, wyśpię się i jutro rano ruszam w drogę.
Dopił resztkę herbaty, po czym poszedł na górne piętro do swojego pokoju. Pomieszczenie to nie było zbyt urokliwe. Nie było tu nic po za łóżkiem i rozpadającą się komodą. Ale było gdzie spać i to było najważniejsze. Zrzucił plecak na podłogę, położył pochwę z mieczem obok łóżka, zdjął płaszcz wraz z częścią ubrania i położył się na łóżku. I Zasnął. Szybko.


II

Podróż zajęła mu trochę dłużej niż przypuszczał. Winnym tego, był oczywiście Pegaz. Raczej nie był to ten mityczny koń. Po pierwsze, był to koń brązowej maści a nie białej. Po drugie, to do szybkich koni on nie należał nie mówiąc tu już o lataniu. Pegaz raczej nie lubił się śpieszyć. Raz zdobył się na kłus, tylko dlatego ze przestraszył się wycia wilków. Mimo wszystko Irtan zdążył się już przywiązać do tego konia i nie miał zamiaru wymienić go na innego.
Miasteczko, wyglądało na w miarę porządne. Była tu stajnia, zwykłe chaty jak i kamieniczki, parę sklepów, warsztaty rzemieślnicze. Ba! Był tu nawet zamtuz. Innymi słowy wszystko co porządnej mieścinie jest potrzebne. No i oczywiście była karczma. Karczma ‘’Pod Wiszącym Chłopem’’. Urocza nazwa.
Najpierw udał się do stajni by zostawić tam Pegaza. Pospacerował po okolicy w poszukiwaniu owej oberży. Znalazł ja przy wyjeździe z Virden, lub wjeździe do niego. Zależy skąd kto przybył.
Wszedł do środka. Karczma ta, była zdecydowanie lepiej wyposażona i częściej odwiedzana aniżeli poprzednia, którą miał okazje jeszcze parę dni temu odwiedzić. Panowała tu wesoła atmosfera. Na środku sali, lało się po pyskach 2 krasnoludów. Widownia, zebrana dookoła nich, wrzeszczała, ‘’motywowała’’ i popychała tego, który na nich wpadł. Po za tym tłumem, można było jeszcze dojrzeć czwórkę ludzi siedzących przy okrągłym stole i grających w kości, jakiegoś chłopa zalecającego się do dziewki służebnej. Widać że ze skutkiem negatywnym. Byli też niczym nie wyróżniający się ludzie, siedzący przy stołach i - w spokoju lub rozmawiając – spożywający swoje posiłki.
Zobaczył go po krótszej chwili. Siedział w rogu karczmy i rozkoszował się smakiem jakiegoś wina. Mężczyzna ten miał długie związane włosy i krótką brodę. Ubrany był w błękitną płócienną koszulę, zielone zamszowe spodnie, a na to wszystko zarzucona czerwona szata. Podszedł i usiadł przy stole naprzeciw niego.
- Witaj Irt – uśmiechnął się lekko - Zaiste dawnośmy się nie widzieli.
- Witaj Aldanonie. Prawda. Trochę czasu minęło.
- No więc opowiadaj.
Aldanon podniósł kielich i wziął ostatni łyk, rozkoszując się jego smakiem.
- Nic nowego. Nadal podróżuje po świecie. Ostatnio zatrzymałem się na miesiąc w jednym mieście portowym. Zebrałem trochę materiałów do książki. Po za tym, nic konkretnego. A co u Ciebie?
Mag wpatrywał się w niego przez chwile, po czym odpowiedział.
- Każdy ma swój cel. Każdemu jest coś przeznaczone…
- Ald, proszę Cię. Nie zaczynaj znowu tych gadek o tym wyższym celu – przerwał mu – Wiesz dobrze, że nie lubię o tym rozmawiać.
- Pamiętam. No dobrze. Zostawmy to na razie. Pytałeś się co u mnie?
- Tak.
- Monotonia Irt. Jedynym ciekawym wydarzeniem było wybudowanie mojej nowej siedziby, tu, w tym mieście. Żyje tu już chyba od roku – westchnął głośno - Jeśli natomiast chodzi o zarobki, to ważę trochę eliksirów dla miejscowych, dbam by nic im nie zagroziło, przewiduje pogodę i to tyle. No ale czas nagli. Pora pokazać Ci w końcu moja posiadłość i omówić powód dla którego prosiłem Cię abyś tu przybył.
- Chodźmy więc.
- Irt.
- Tak?
- A co z… No wiesz z kim.
- To już przeszłość – westchnął – To już przeszłość.

III

Posiadłość ta, jak się okazało, była wieżą. Zbudowana ze zwykłego kamienia ze sporą liczbą okien. Drzwi były sporych rozmiarów. Nie dość że były solidnie zbudowane - co uniemożliwiało wyważenie ich potencjalnym włamywaczom – to jeszcze chronione magicznymi pułapkami. Bardzo nieprzyjemnymi zresztą dla tego kto ‘’przypadkowo’’ się na nie nadział. Wieża była oddalona jakieś pięć minut drogi od miasta.
- Ciekawe – przerwał cisze Irtan – Czy wszyscy magowie muszą mieszkać w wieżach, naszpikowanych magicznymi pułapkami? Zawsze myślałem że to tylko taki stereotyp.
- Słusznie, bo to jest stereotyp. Znam sześciu innych magów i czarodziejek i żaden z nich nie mieszka w wieży. Ja po prostu lubię takie proste budowle. Po za tym, do wieży ciężej jest się włamać aniżeli do, dajmy na to, jakiegoś wiejskiej posiadłości.
Podróżnik wzruszył ramionami i rzucił jeszcze raz okiem na wielkie, mosiężne drzwi do których właśnie już doszli.
Po dezaktywacji paru zabezpieczeń, mag otworzył drzwi i mogli już bez problemu wejść do środka. Wieża od wewnątrz była zdecydowanie bardziej szczegółowa niż z zewnątrz. Parter, który był przeznaczony dla gości, był wystrojony w wiele różnorakich dzieł sztuki. Począwszy na zwykłych obrazach malowanych farbami olejnymi, przez rzeźby popiersi sławnych postaci idąc, a na wazach i dywanach kończąc. Znajdował się tu też mały regał z książkami, stół, a raczej stolik do herbaty, parę foteli i sporawych rozmiarów kominek.
- Witaj w moich skromnych progach! Co sądzisz? Nieźle się urządziłem? Trochę czasu mi to zajęło – rozejrzał się dookoła – No, ale chodźmy dalej. Pokaże Ci pozostałe piętra.
Weszli po zawiłych schodach na pierwsze piętro. Od razu zobaczyć można było, całą masę książek, ksiąg i pergaminów, poukładanych na pułkach, stołach lub po prostu leżących na stosie, na podłodze. Było tu też sporych rozmiarów biurko, kredens i parę szafek. Jednakże większość przestrzeni, pokrywały właśnie książki.
- Niestety, panuję tu „lekki” bałagan. Ksiąg ciągle mi przybywa, a miejsca niestety nie. Siadaj. Wina? Herbaty?
- Herbatę jeśli można – usiadł na sporych rozmiarów kanapie.
Mag zniknął za drewnianymi drzwiami stojącymi naprzeciw kanapy.
Irtan zerknął ma książki leżące na stoliku przed kanapą. Pośród takich tytułów jak Arkanum magii, Krainy północne i Magia biała a czarna, wybrał Inni pióra Hana Ochadi.
Księga ta była oprawiona w grubą, twardą skórzaną okładkę. Na środku okładki wypisany był złoty znak w kształcie trójkąta z czymś przypominającym młot i lagę. W środku znaku znajdowało się również jakieś zwierze.
Podróżnik otworzył książkę na pierwszej stronie. I zamknął ją, bo do biblioteki wrócił mag z herbatą.
- Herbatę podano! – czarodziej uśmiechnął się kładąc tacę na stoliku – No! Wreszcie możemy przejść do spraw ważnych.
- No więc owa sprawa, jest nad wyraz… delikatna. – wziął mały łyk herbaty - Chodzi konkretnie o odebranie pewnej przesyłki.
- A czy do odbierania przesyłek, nie lepiej zatrudnić jakiś kurierów? Najemników choćby?
- Trochę pacjencji Irt. Przesyłka ta jest na tyle ważna, że nie mógł bym powierzyć jej komuś, kto by ją odsprzedał pierwszemu lepszemu napotkanemu bandziorowi, który by mu zapłacił więcej.
- Więc zapłać mu tyle, by nie zwracał uwagi na innych.
- Może bym i zapłacił, gdybym nie wydał tyle na samą przesyłkę.
- A czym, jeśli można wiedzieć, jest owa przesyłka?
- Jest to pewien bardzo rzadki minerał. – mag wpatrywał się przez chwilę w sporych rozmiarów obraz przedstawiający jakąś morską bitwę – Minerał o, rzecz jasna, zdolnościach magicznych.
- Bardzo rzadki. I bardzo drogi. Więc pewnie i bardzo pożądany? – odpowiedział sam sobie – Pożądany. Jak niebezpieczna może być ta transakcja?
- Przyjemna lub zabójcza. Zależy czy sprzedający będą skorzy do współpracy, czy nie.
- A kim są sprzedawcy?
- Czarni Alchemicy.
- Pięknie kurwa. Pięknie.
- Zrobisz to?
- Jasne, że tak.
- Mimo tej sprawy sprzed roku?
- Mimo tego.
- Ha! I to Irtan którego kocham! Wiedziałem, że można a ciebie liczyć. – Aldanon podszedł do małej skrzynki stojącej przy ścianie, niedaleko schodów na górę. Wyjął stamtąd sporych rozmiarów sakwę. – Tu masz pieniądze. Równe dwadzieścia tysięcy rhivonów. Na tyle się z nimi umawiałem. Nie daj się naciągnąć na więcej.
- O to się już nie martw.
- Nie martwię. Spotkanie odbędzie się za pięć dni w Dartung. Po zmroku. W uliczce między kuźnią kowala, a bankiem.
- A! Byłbym zapomniał. Hasło to: adamit.
- Adamit. Jasne. Do zobaczenia.
- Miej broń w pogotowiu.
- Zawsze mam. – uśmiechnął się paskudnie i zszedł po schodach na dół, w kierunku wyjścia.

IV

To już dziś. Pomyślał, spoglądając w kierunku wysokiej wieży stojące w centrum Dartung. Wieży która była tu jeszcze przed założeniem wsi, z której potem powstało miasto.
Robiło się coraz ciemniej. Słońce było coraz mniej widoczne. Znikało powoli za ratuszem miejskim.
Skręcił w niewielką uliczkę za ratuszem. Uliczkę niezwykle ruchliwą.
Ktoś o niego zawadził, ktoś na kogoś wpadł, ktoś kogoś popchnął. Wybuchła gdzieś jakaś awantura. Uliczka naglę się powiększyła. Wypchana była straganami, wozami i całą masą kupców, krzyczących coś o „Świerzych towarach” i „Najtańszych produktach”. Ludzi przybywało.
Skręcił w ciemną uliczkę za straganem z rybami. Przeszedł przez jakiś zatłoczony plac i skręcił zaraz za apteką. Wyszedł na szeroką, brukowaną ulicę. A przed nim stała kuźnia i bank.





Na końcu uliczki był mały placyk, szczelnie zamknięty przeróżnymi budynkami, których dachy na dodatek, prawie całkowicie zasłaniały niebo. Po jego prawej i lewej, świeciły uliczne pochodnie. Jedyne wyjście, znajdowało się za Irtanem.
Zaraz po prawej stronie, znajdowała się ściana budynku i kilka beczek. Po lewej natomiast, stał zepsuty wóz i stos skrzyń pod ścianą.
Mała szpara między dachami wystarczyła, by zobaczyć, że zapadł już zmrok.
Postać wyłoniła się z jedynego miejsca na placyku, które skrywał mrok: Pod balkonem jednego z domów, naprzeciwko niego. Postać ta, była grubawym mężczyznom, ubranym w czarną, jedwabną koszulę, wpuszczoną w również czarne, obcisłe spodnie. Narzucony miał brązowy płaszcz, a do pasa przypięty sztylet i obficie wypchaną sakwę. Sporą część twarzy pokrywał gruby, czarny wąs.
- Hasło? – Zapytała postać w brązowym płaszczu.
- Adamit.
- Prawidłowo. Witam szanownego Pana! – wykrzyknął z uśmiechem grubas – O! Widzę, że tu nawet znana nam persona się postawiła! Pan Irtan Bennet jeśli się nie mylę?
- Nie mylisz się.
- A gdzie nasz szanowny mag?
- Nieobecny. Przysłał mnie w zastępstwie. Tu mam list z jego podpisem. – Irt rzucił mu list.
Wąsaty złapał list, rozwinął i zaczął czytać. Po chwili skończył i schował go do kieszeni płaszcza. Dał znak gwizdnięciem.
Jeden z drabów wyszedł z za zniszczonego wozu. Podszedł powoli i stanął kilka metrów od Irta. Drugi wyszedł zza drzwi po jego prawej stronie. Ten również stanął kilka metrów od niego. Obydwoje mieli miecze przy pasach.
- Bez obawy. To tylko zwykłe środki ostrożności. Z drugiej strony, nie spodziewałem się tu akurat Pana. Po tej przykrej… sprawie, jaka zaszła między Panem, a naszą grupą. O której zresztą obydwoje, z chęcią byśmy zapomnieli. Wie Pan, moi mocodawcy, do dziś nie pozbierali się jeszcze po tym incydencie jaki wywołała Pańska osoba. Wyznaczyli nawet wysoką nagrodę za pańską głowę.
- A tak. Miałem przyjemność z jedną grupą, którą najwidoczniej skusiła owa nagroda. Nawet mili byli z nich ludzie. Żadnej trucizny czy poderznięcia gardła podczas snu. Tylko ładnie i kulturalnie, poprosili o oddanie broni i poddanie się. Ale w sumie, to nie dziwię się Twoim mocodawcom. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Tyle straconego towaru gvynnehu¹… Musiało być wiele warte.
- Nawet sobie nie wyobrażasz ile. Ale nie przyszliśmy tu rozmawiać o starych waśniach, a tym bardziej ich rozwiązywać. Jestem człowiekiem interesu i przybyłem tutaj dokonać uczciwej transakcji. Rozumiem, że ma Pan pieniądze, Panie Bennet?
- Tak.
- Dobrze więc. Możemy przejść do interesów. – kupiec wyjął z pulchnej sakwy małą, metalową szkatułkę. Podszedł do Irtana i otworzył ją. – Oto pożądany przez Pana De Milet minerał. Równe trzydzieści tysięcy rhivonów. Tak była umowa.
- Chciałeś powiedzieć dwadzieścia tysięcy .
- Chciałem powiedzieć dwadzieścia osiem tysięcy .
- Jeśli próbujesz się targować, to wiedz, że z szumowinami Twojego pokroju, nie zwykłem tego robić.
- Panie Bennet! Tu mnie Pan obraża. Owszem, została mi zlecona ta transakcja i przybyłem tu w imieniu osób, które zwykł Pan nazywać „szumowinami”, ale po za tym jestem szanowanym kupcem. Więc proszę, zastosujmy się do zasad uczciwego handlu i darujmy sobie niepotrzebne obelgi.
- Dobrze Panie „szanowany kupcu”. Słucham, co Pan oferuje?
- Dwadzieścia siedem tysięcy i ma Pan kamień oraz 4 tysiące dla własnej kieszeni.
-No proszę. To już tylko trzy tysiące. Obniżmy jeszcze o tyle i mamy nasze wymarzone dwadzieścia tysięcy.
- Widzę, że nie łatwo Pana przekonać. Cena umówiona, to faktycznie dwadzieścia tysięcy rhivonów. Ale cóż to była by za transakcja, bez targowania się. – Grubas uśmiechnął się szeroko. – A więc dobiliśmy targu! Dwadzieścia tysięcy i ani centa więcej.
- Cieszę się, bo i tak więcej nie mam. – Irt wyciągnął sakiewkę i wręczył ją handlarzowi.
I wtedy z uliczki za nim, wyłonił się cień i ciął od dołu. W plecy. Irtan odskoczył. Za późno.

¹ Gvynneh to silnie uzależniający narkotyk w postaci białego proszku, który wciera się w dziąsła i nozdrza.



Szesnastoletni Alfred Cohen, stał na piaszczystym placu, w gorącym słońcu, wysłuchując kolejnego kazania swojego nauczyciela walki.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Alfred chłopcze, od ucz się wreszcie tego irytującego nawyku! Powtarzam Ci po raz kolejny: Proste cięcie od lewej do prawej. Od razu po wyjęciu broni z pochwy. I prosto w kręg szyjny, a nie w plecy do cholery! I nie od dołu!
- Ale gdy tak jest prościej. Po za tym, po udanym cięciu mogę bez problemu zadać drugi, śmiertelny cios.
- Posłuchaj mnie chłopcze. Jeśli atakujesz kogoś z ukrycia, a ten jest odwrócony do Ciebie tyłem, to masz nad nim druzgocącą przewagę! Ale zazwyczaj, masz szansę tylko na jeden cios. Jeśli to spaprzesz, to nici z zaskoczenia! Stajesz to regularnej walki! A jeśli przeciwnik jest lepszym szermierzem, to nikła Twoja szansa na wygraną. Dlatego zawsze atakuj kręg szyjny! Jeden cios i po zabawie!
- Ale jeśli tnę przez plecy, to i tak zyskam element zaskoczenia i spokojnie zdążę…
- Chłopcze. – Przerwał mu. – Jeśli ktoś wysyła nas, by się kogoś pozbyć. To znaczy, że zwykła banda rozbójników na nic się tu nie zda. A jeśli tak jest, to lepiej dobrze się do tej walki przygotuj. Bo rzadko kończy się ona jednym ciosem. Wiem, bo sam kiedyś stanąłem do takiej walki. I uwierz mi chłopcze, to cud, że tu dzisiaj stoję. A teraz wracaj do ćwiczeń.
Młodzieniec westchnął i stanął przed manekinem. Dobył miecza i ciął prosto. Od lewej do prawej. Po plecach.
- Nie cholera! Mówiłem…
Pół roku później, nauczyciel młodego Alfreda zginął podczas walki. Chłopak urósł i nigdy nie wyzbył się śmiertelnego nawyku. Gdyby jego nauczyciel żył, może udało by mu się tego oduczyć. Może udało by mu się wykonać zlecenie od pewnej grupy zwanej „Czarni Alchemicy”. Zlecenie na jakiegoś faceta, który miał się spotkać z ich handlarzem w Dartung. Ale nie żył. A on nadal miał ten nawyk. I nadal ciął w plecy.




Ostrze przecięło ubranie i trafiło w bark. Irt przeklął. Odwrócił się dobywając miecza z pochwy na plecach. Dotknął rany. Uspokoił się. To było zwykłe draśnięcie.
- A więc tak wyglądają te „zasady uczciwego handlu”. Wiecie co? Chyba zostanę kupcem.
- Przysięgam, że nie mam… - Nie zdążył dokończyć. Skrytobójca popchnął go i skoczył na Irtana. Za nim pobiegło dwóch drabów.
Pierwszy zaatakował niedoszły zabójca. Ciął z góry, od lewej. Irt sparował cios wykonał pół – piruet. Ledwo unikając ciosu jednego z drabów. Kopnął najbliższego draba w kolano, a gdy ten upadł, uderzył go rękojeścią miecza prosto w czoło. Drab padł nieprzytomny. Sparował cios drugiego goryla i ciął nisko. W udo. Drab upadł, a on poprawił kopniakiem w skroń. W tym momencie do Irtana doskoczył skrytobójca i pchnął ostrzem prosto w szyję. Irt wykonał unik i ciął od dołu w brzuch. Zabójca zrobił unik i wykonał fintę z góry, po czym ciął od prawej. Irtan nie dał się oszukać. Szybko sparował cios, wykonał obrót i uderzył z całej siły prosto w głowę. Ale zabójca był szybszy. Schylił się i z całej siły kopnął Irta w brzuch, aż ten zgiął się w pół. Potem poprawił dwoma ciosami w głowę. Irt stracił na chwilę orientację. Ocknął się w ostatniej chwili. Przeciwnik miał zadać trzeci cios. Irtan złapał jego rękę, wykręcił i z całej siły uderzył delikwenta łokciem w brzuch. Potem poprawił ciosem w nos. Aż chrupnęło. Zabójca stracił równowagę i upadł, ale już po chwili był z powrotem na nogach. Pomacał złamany nos. Poczerwieniał i rzucił się na Irtana, tnąc z prawej od dołu. Irt odskoczył na prawo i ciął prosto po żebrach. Przeciwnik nawet tego nie zauważył. W opętańczym gniewie, wykonał potężne pchniecie prosto w splot. Irtan uniknął ciosu wykonując piruet i ciął w ścięgno Achillesa. Niedoszły zabójca upadł na kolana, a Irt ciął prosto, od lewej do prawej. W kręg szyjny. I to był koniec. Przeciwnik padł w pośmiertnych drgawkach, prosto w powiększającą się kałużę krwi i piachu.
Westchnął. Schował miecz do pochwy. Spojrzał na osłupiałego handlarza. Podszedł do niego i chwycił go za kołnierz.
- Panie Bennet. Proszę… Ja… Ja nie wiedziałem nic… To nie ja… To nie ja im wydałem taki rozkaz. To… To ktoś inny musiał im to zlecić. Ten zabójca… Nic o nim nie wiedziałem. Proszę Panie Bennet! Proszę mnie nie zabijać! Ja tu miałem tylko dokonać zwykłej transakcji! Tylko tyle! Jestem tylko zwykłym, uczciwym kupcem!
- O! Zwykłym to Ty na pewno nie jesteś. – Wpatrywał się na niego przez chwilę. – Gadaj. Kto dowodzi tą bandą i gdzie mogę go znaleźć?
- Ale ja naprawdę nic nie wiem! Kontaktuję się z nimi poprzez pośrednika! To on dał mi tą szkatułkę i wszystkie informację!
- Jasne grubciu. I pewnie nie wiesz też gdzie można ich znaleźć?
- Ja naprawdę nic nie wiem! Tylko czasami z nimi handluję! Ale wiem, kto na pewno coś o nich wie!
- Mów.
- Nazywa się Drenor Villanova. Przezwisko: Kat. Znajdziesz go . Przesiaduję w zamtuzie „Czarna Wdowa”. Nic więcej nie wiem.
- Dobra grubasku. Tylko nic nie kombinuj i nikogo o tej rozmowie nie informuj. Rozumiemy się?
- Jak najbardziej.
- Pora na mnie. – Sięgnął po metalową szkatułkę leżącą na ziemi. Otworzył ją. Był to niewielki, czerwono – czarny kryształ. Gdy go dotknął, poczuł dziwną energię. Energię jak by nie z tego świata. Jak by gdzieś z poza Tineyi. Wsadził kamień z powrotem, zamknął wieczko i schował szkatułkę to kieszeni. – Wiesz, nie specjalnie chcę się zastanawiać, co by z tobą zrobili, gdybyś wrócił z niczym. Więc masz, dokonajmy w końcu tej „uczciwej” transakcji. – Podniósł z ziemi sakwę i wręczył ją grubasowi. – Bywaj.
Irt wyszedł z małej uliczki i zniknął w tłumie przechodniów.

V

Czekał na niego w bibliotece.
- A! Jesteś wreszcie! Siadaj i opowiadaj! – Obydwaj usiedli na kanapie przed małym stoliczkiem. – Jak przebiegła transakcja?!
- Była dość… ożywiona.
- To znaczy? Doszło do rozlewu krwi?
- Nic, o czym warto było by wspominać.
- Rozumiem. A mój minerał?
- Jest. Tak jak obiecałem. – Wyjął z plecaka metalową szkatułkę. – Cały i zdrowy.
- Haha! Na Ciebie zawsze można liczyć Irt! Wielkie dzięki przyjacielu! – Otworzył wręczone pudełko i zerknął na czerwono – czarny kryształ. – Dokładnie to, o co mi chodziło.
- Jedna sprawa Ald.
- Tak?
- Ten minerał. Gdy go dotknąłem, poczułem jak przepływa przeze mnie dziwna energia. Jeszcze nigdy takiej nie widziałem. Co to za kryształ?
- Sam chciałbym to wiedzieć. Widzisz, jakiś czas temu, odwiedziłem jednego z moich znajomych magów. I tam właśnie, natrafiłem na ten sam kryształ, tylko o wiele mniejszy egzemplarz. Zainteresował mnie i gdy tylko go podniosłem, mag u którego gościłem, zabrał mi go i powiedział, że musi się czymś pilnie zająć. I na tym się skończyła moja gościna. A gdy go później próbowałem wypytywać o ten minerał, ten zmieniał temat. Byłem zafascynowany tym kryształem i postanowiłem dowiedzieć się czegoś o nim, na własną rękę. Niestety w żadnych księgach, ani starych almanachach, nie znalazłem nawet najmniejszej wzmianki o tym kamyczku. Wypytywałem znajomych magów i handlarzy, ale nikt nic o tym nie wiedział. A z magiem, u którego natrafiłem na ten kryształ, straciłem jakikolwiek kontakt. Nie mając już żadnych pomysłów, postanowiłem zaciągnąć języka na czarnym rynku. Po jakimś czasie, ci „Czarni Alchemicy”, skontaktowali się ze mną twierdząc, że mają to czego szukam. Więc ustaliliśmy miejsce spotkania i cenę. A resztę już znasz.
- Rozumiem. Uważaj jednak przy badaniach. Jest w tym czymś naprawdę coś dziwnego.
- Nie martw się. A! Mam dla Ciebie zapłatę. Znajdziesz ją na swoim koncie bankowym w .
- Daj spokój. Nie chcę od Ciebie zapłaty.
- Uwierz mi. Będziesz zadowolony. A to i tak bym Ci dał. Więc uznaj to za prezent.
- Dzięki. Pora na mnie. Mam jedną sprawę do załatwienia.
- Skoro musisz… Bywaj przyjacielu. Jeszcze raz dzięki za wszystko. Poinformuję Cię, gdy dowiem się czegoś na temat tego minerału.
- Jasne. Bywaj.
Gdy odjeżdżał, zrobiło się pochmurnie, a z nieba spadły pierwsze płatki śniegu.


W Wordzie wyglądało to lepiej.

P.S. Pracuję właśnie nad następnym opowiadaniem, więc jeśli wam się spodobało, to możecie już ostrzyć ząbki na ciąg dalszy. ;]
Irtan, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#2
kufel, i dziewka -> bez przecinka
szarawą, skórzaną kurtkę -> wstaw przecinek tam gdzie ci zaznaczyłem
Zresztą czemu się dziwić. Wieś ta – o niewiadomej mu nazwie – była kompletnym odludziem. - > to powinno być jedno zdanie
nie wielkim -> niewielkim
Zawołał dziewkę by podeszła. -> źle sformułowane zdanie
kiwnęło -> kiwnęła
Po chwili do karczmy, wpadł z dyszały, niewysoki i ciepło ubrany człowiek. -> powinno być: Nagle do karczmy wpadł zdyszały, niewysoki i ciepło ubrany przybysz.
Proszę, to ten list -> przecinek do wstawienia

Ogółem nie chce mi się wymieniać już tych błędów, a jest ich przyznam naprawdę pokaźna ilość Inaczej. Jest ich mnóstwo. Mimo tego, że opowiadanie naprawdę jest ciekawe i przykuwa do monitora, praktycznie nie mogłem się od niego oderwać, to sam w myślach sobie poprawiałem te błędy, aby móc rozumieć tekst Masa powtórzeń, orty, źle sformułowane zdania i literówki. Szkoda, bo opko i główny bohater są naprawdę dobre.
W każdym razie, dostajesz 6+/10. Za bardzo ciekawą warstwę fabularną i ciekawy opisami walki. Czekam na kolejne opka z tej serii ^^
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#3
No tak, poprawiłem trochę błędów, ale zew lenia zwyciężył i wszystkiego dokładnie nie przejrzałem. Główny problem polega na tym, że tak naprawdę 2 i połowa pierwszego rozdziału, były napisane jakieś 2 lata temu, a reszta... gdzieś na początku wiosny. Nie wiem jak to wychodzi w praktyce, ale mam nadzieję, że od tamtej pory stanowczo się poprawiłem. Zresztą zobaczymy w nowym opowiadanku.
Irtan, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#4
Parę tam literówek. Czasami zamiast nowego zdania można inaczej sformułować. Na przykład:


"Trzy domki i jedna karczma. Karczma ‘’Pod Sosnową Igłą’’ która zapewne nie była zbyt popularna.. "

I zamiast tak mogło być:

Trzy domki i jedna karczma, zwana "Pod Sosnową Igłą" która zapewne, nie była zbyt popularna.

To taki przykładzik Ale spokojnie nie od razu Rzym zbudowano. W końcu nabierzesz wprawy i będziesz jak taki Sapkowski Ocenka to 7+/10. Popracuj jeszcze nad tym bo tak fajny i ciekawy pomysł powinien być bardziej i szerzej rozwinięty
Pożyjemy i pomrzemy nie usłyszy o nas świat!
A po śmierci wypijemy za przeżytych, w dobrej wierze parę lat!
Odpowiedz
#5
Wybacz, że ocenię Twoje opowiadanie w ten sposób, ale powziąłem pewną decyzję, która zakłada, że ograniczam drastycznie godziny urzędowania na kompie, dlatego też wydrukowałem sobie Twój tekst i pisałem na nim ołówkiem. Pod tym linkiem masz błędy jakie wyłapałem.

http://odsiebie.com/pokaz/6412909---13be.html

Ogólnie co do fabuły to nie porwała mnie ona. Jakieś takie oklepane to wszystko, nie mówię, że to źle, ale jeśli coś jest oklepane to przynajmniej powinno być dość dobrze napisane. W Twoim przypadku jest średnio. Głównie powtórzenia (nagminne) oraz niewiedza co do używania form "nie-wyraz" np. Nieprawdopodobny.
Kulały opisy walki. Ileż to razy można nazwać tego samego gościa drabem i ileż razy można robić cięcie? Walka na miecze to nie jest sprawa minut czy godzin ale sekund. Ktoś robi błąd, przeciwnik go wykorzystuje i ciach, po gościu. Nie można ciągle parować i zadawać ciosy, bo po prostu czytelnik się męczy a i myśli sobie, że opowiadanie jest jak serial Dragon Ball gdzie przez kilka odcinków jest jakaś wielka bitwa.
Opisy mnie też męczyły w tym tekście. Mało jest tu uczucia, powinieneś więcej serca w to włożyć przekazując jakieś informacje, więcej spontaniczności. Pisz tak jakbyś chciał to później przeczytać i być zadowolony.
Tyle ode mnie.
Danek
Odpowiedz
#6
Ze wszystkim się zgadzam i dzięki, bo wiem już nad czym muszę popracować. Jednakże z jedną rzeczą się nie zgodzę. Chodzi o walki. Każdy, rzecz jasna, opisuję ją na swój sposób. Uważam jednak, że opis walki 3 na jednego, który zawarty został by w 4 zdaniach, jest bez sensu. Tak samo mogę się przyczepić do przydługich opisów np. odczuć. Nie przepadam za tym, ale czasami, żeby coś dobrze wypadło, autor musi to odpowiednio rozwinąć. Po za tym walka z drabami trwała kilka chwil. Dopiero z zabójcą się przedłużyła.
Irtan, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#7
Masz rację, upchałem całą walkę do jednego wora, trochę niesłusznie. Wczoraj było późno a ja miałem kiepski nastrój dlatego taki komentarz.
Odpowiedz
#8
Witam, mimo iż kilka razy spotkaliśmy się na forum jeszcze się nie znamyBig Grin Ostatnimi czasy robię tu za „czepiacza”. Przeczytałem Twoje opko i oczywiście mam parę przyczynków do czepiania się. Ale to za chwilę. Fajnie się to czyta, choć wydaje mi się, że zbyt szybko przechodzisz od czasami detalicznych opisów do suchych dialogów. Pomysł ciężko ocenić, za mało tego. Sam świat jak dla mnie ma na razie tylko jedną wadę, herbata w Europie pojawiła się jednak w XVIw, czyli troszkę daleko od średniowiecza. Ale to fantasy, czyli zawsze ciężko to umocować w czasie… więc nie traktuj tego jako zarzut. A teraz detale:
„W karczmie byłoby również pusto, gdyby nie karczmarz” – tu sprawa dość ciężka, najpierw było cicho, potem nie do końca. A początkową pustkę zapełniał nie jeden chrapiący gość tylko cała obsługa karczmy i jeszcze jeden przyjezdny. Czyli tak troszkę „nie bardzo” to wyszło imho. Zresztą ta karczma poza traktem mi się nie podobała, ale przynajmniej starałeś się to opisać, czyli ujdzie.
„Po jego lewej stronie, leżała pochwa” – może jednak „wisiała” lub „zwisała” to „leżała” mi tu nie pasi.
„Po chwili do karczmy, wpadł z dyszały, niewysoki i ciepło ubrany człowiek.” – po pierwsze „zdyszany” a po drugie to „ciepło” może „okutany”, „opatulony” – ten zwrot mi zgrzyta.
„Mężczyzna ten miał długie związane włosy i krótką brodę.” – związane? Może jednak związane w coś?
„mosiężne drzwi do których właśnie już doszli.” – bez „już” byłoby lepiej.
„była zdecydowanie bardziej szczegółowa niż z zewnątrz. Parter, który był przeznaczony dla gości, był wystrojony w wiele różnorakich dzieł sztuki.” – a tu mamy trzy razy „był..”
„O której zresztą obydwoje, z chęcią byśmy zapomnieli.” – obydwaj chyba było by bardziej adekwatne do sytuacji/
„Tyle straconego towaru gvynnehu¹… Musiało być wiele warte.” – „towaru gvynnehu”? jeśli wyjaśniasz przypisem to bez „towaru”.
„powiększającą się kałużę krwi i piachu.” – tu zgrzyt, może jednak „krwi na piachu” bo zakładam, że piachu nie przybijało.
„– Cały i zdrowy.” – to zdrowy w stosunku do artefaktu….
„Znajdziesz ją na swoim koncie bankowym w . „ – znowu temporalizm – konto bankowe? Może jednak w banku…?
„- A to i tak bym Ci dał. Więc uznaj to za prezent.” – sztucznie brzmi, choćby „tyle” dodać?

To tyle czepiania się. Mimo iż eony minęły od pierwszej części liczę na CD.
Just Janko.
Odpowiedz
#9
A czy ja mój drogi mówiłem, że akcja umiejscowiona jest w czasach średniowiecznych? Jest herbatka, a i broń palna staje się coraz bardziej popularna ( Pojawi się w drugim opku Smile ). No ale mniejsza. Sam bym się pewnie przyczepił. Tongue

Ah... A liczyłem, że już nikt nie zauważy tego początkowego opisu! Sam zauważyłem tu błąd dużo później! Big Grin

Tak jak jednak mówiłem, opowiadanie to napisałem jakieś 2 lata temu. Trochę się w tym czasie jednak podszkoliłem i mam nadzieje, że następna część wypadnie już lepiej. Bądź co bądź, dzięki za te uwagi. O kilku rzeczach nie miałem pojęcia. ^^
Irtan, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#10
siedzącego na środku karczmy - na podłodze se siedział czy co?
wpadł z dyszały,- chyba zdyszany?
To żem przyleciał - kłaniają się zasady tworzenia archaizmów.
zdecydowanie bardziej szczegółowa - aleś pokazał....
resztę opisali przedmówcy.
Temat i pomysł mogą rozwinąć się w coś sensownego, a nawet całkiem interesującego. Ale....
Powiem tak akcja toczy się tak mniej więcej z szybkością ślimaka na spacerze. Bardzo się umęczyłem czytając to. Brak w tym kolorytu i pazura. Scena walki opisana poniżej krytyki. Taka walka to naprawdę sekundy, a Ty opisujesz ją tak jakby to była gra i każdy ruch trzeba by losować. Do Twojego opisu tej potyczki mapę trzeba by dodać, coby czytelnik się nie zgubił. Słowem, całość do gruntownej przeróbki. Temat i pomysł mogą rozwinąć się w coś sensownego
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości