Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Angel (tytuł roboczy)
#1
Oto moje "dziecko". Wystawione także na "Literce" i z wniesionymi już drobnymi poprawkami odnośnie dialogów. Jest to pierwszy rozdział (może za wcześnie to stwierdzić ale mam już ponad 70 stron) mojej "książki". Miłego czytania. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie.

1. Pomyłka

Ciemność. To wszystko, co widziałem. Każdy skrawek tego nowego świata, do którego trafiłem, spowijała nieprzenikniona ciemność. Tylko jeden jasny punkt majaczył na tle czerni. Tam właśnie zmierzałem. Nikt jednak nie powiedział mi, że osoba, którą mam uratować to młoda kobieta, starająca się chronić swoją rodzinę przed wszechobecnym złem. Nie patrząc na to czy sama przeżyje…
A ja miałem ją zabrać z tego świata. Przekonać ją by odeszła ze mną, bo na Górze zaszła pomyłka. Nie miała trafić tutaj. Miała stać się aniołem, tak jak ja. Zamiast tego trafiła do piekła. Piekła tylko z nazwy, bo było nawet gorsze od prawdziwego.
Czułem ból patrząc na ten świat. Cierpiałem całym sobą. Nikt nie zasłużył by tu trafić. A już na pewno nie istoty o tak czystej duszy jak my, anioły.
Rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok napotkał tylko jedno drzewo. Było uschnięte w połowie. Resztę otoczenia stanowiły śmieci i zrujnowane domostwa. Zza niskiego murku wyszedł wychudzony kot. Był niemal całkiem pozbawiony sierści, a jego wątłe ciałko pokrywały liczne blizny i świeże rany. Nie miał jednego oka, w jego miejscu ziała czarna dziura . Drugie oko także było do niczego. Kot był ślepy. Gdy szedł, zarzucało go na lewą stronę. Nie mogłem patrzeć jak cierpi. Podszedłem do zwierzęcia i położyłem mu rękę na łebku. Miaukną ochryple, a potem ułożył się na ziemi zwinięty w kłębek i zasną. Zdjąłem dłoń z zimnego ciała i poczekałem, aż natura się nim zajmie. Przyspieszyłem trochę ten proces i już po minucie po kocie został tylko mokry ślad na ziemi.
Rozejrzałem się jeszcze raz. Mój wzrok padł na otwarte okno w budynku niedaleko. W oknie tym stała ona. Jej twarz była ledwie widoczna w mroku. Podniosłem się i skłoniłem na znak powitania. Patrzyła na mnie nieufnie.
Poczułem na twarzy coś mokrego. Spojrzałem w górę. Zaczął padać deszcz.
- Chyba zaczyna padać - stwierdziła nagle. - Bezpieczniej będzie w domu. - Jak gdyby na potwierdzenie jej słów niebo rozjaśniła błyskawica. Ruszyłem powoli w stronę budynku, rozglądając się dookoła po raz ostatni. Na ulicy leżały porozrzucane śmieci, co kawałek napotykałem wzrokiem obierki co oznaczało, że ludzie wylewają pomyje na bruk.
Stanąłem przed drzwiami do domu dziewczyny. Nim zdążyłem zapukać, drzwi otworzyły się i ujrzałem w szparze bladą twarz kobiety. W jej oczach królował strach.
- Jestem Josh- szepnąłem. Zamiast odpowiedzieć, tylko otworzyła szerzej drzwi robiąc mi miejsce do przejścia. Wszedłem ostrożnie do wnętrza domu, nie bardzo wiedząc czego się spodziewać. To co ujrzałem po raz kolejny w ciągu tej krótkiej chwili, spowodowało ukłucie bólu w moim sercu. Ze ścian odchodził tynk, gdzieniegdzie pokryty pleśnią, sufit znaczyły rdzawe zacieki. Nie to jednak było najgorsze. Po raz pierwszy ujrzałem twarz dziewczyny w całej okazałości. Jej prawy policzek szpeciła czerwona blizna wyglądająca na poparzenie. Odwróciła się, chowając okaleczone miejsce. Serce ścisnął mi ból. Po raz kolejny.
Nagle coś, a raczej ktoś przykuł moją uwagę. Do nogi dziewczyny tuliło się brudne dziecko. Obserwowało mnie bacznie, jednocześnie ssąc kciuk.
W pomieszczeniu wbrew pozorom było czysto, nie walały się tam żadne śmieci. Do kolejnego pomieszczenia prowadziła dziura po drzwiach. Pachniało stamtąd gotowaną fasolą.
Dziewczyna wzięła dziecko na ręce i skierowała się właśnie w tamtą stronę. Pokój okazał się kuchnią.
Ruszyłem za nią. Przy drewnianym stole pooranym tunelami korników siedziało jeszcze dwoje innych dzieci. Około czternastoletni chłopiec i mała dziewczynka. Najmłodsze było dziecko, które tuliło się wcześniej do nogi mojej „pomyłki”. Nie powinno mieć więcej niż trzy latka.
- Hope? Kto to jest?- Chłopak łypnął na mnie groźnie, wstając z krzesła.
- Moknął na zewnątrz- wyjaśniła Hope lakonicznie, po czym spojrzała na mnie. - Usiądź, dam ci jeść.

- Dziękuję, nie jestem głodny - odparłem, zajmując wskazane miejsce. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że anioły nie żywią się ludzkim pokarmem.
- Jak chcesz… - Hope nałożyła do miseczek po skromnej porcji rozgotowanej fasoli i podała podopiecznym. Dzieci rzuciły się łapczywie na jedzenie.
- Kim jesteś? - zapytał chłopiec pomiędzy kolejnymi porcjami fasoli.
- Jestem Josh – powiedziałem zwięźle.
- Czym się zajmujesz? - dopytywał nieufnie. Zastanawiałem się chwilę, zanim odpowiedziałem. Jako anioł z natury nie potrafię kłamać, niestety nie mogłem im także wyznać prawdy.
- Pomagam ludziom- wyjaśniłem.
- Materialnie?
- Pain! – Hope spojrzała na brata z wyrzutem.
- No co? Pytam tylko - zaperzył się.
- Nie mam pieniędzy, ale za nocleg mogę wam pomagać w domu. Przydałoby się podreperować kilka rzeczy. - Zawsze ta sama gadka. Pomogę ci żyć, jeśli dasz mi przenocować…
- A jak chcesz tego dokonać bez pieniędzy? - zapytała Hope.
- Mam swoje sposoby.
- Jak widzisz, nie mamy zbyt wiele - zauważył Pain z goryczą, rozglądając się po kuchni. - Poza tym, dlaczego mamy ci ufać? - Mądry chłopiec z tego Pain’a, pomyślałem.
-Jak widzisz, jeszcze żyjecie. - Po twarzy chłopca przeszedł grymas - A wystarczy mi jakiś koc i miejsce do spania.
-Jest tyle do zrobienia, a pieniędzy ledwie starcza na skromne posiłki, a i to nie wiadomo na jak długo starczy - zauważyła Hope. Nadzieja jeszcze przed chwilą widoczna w jej oczach zniknęła momentalnie, gdy spojrzała na stojącą przed nią miseczkę.
- Już mówiłem, że mam swoje sposoby.
- Kradniesz? - zapytał zaciekawiony Pain. Na samą myśl o kradzieży przez moją twarz przeszedł grymas.
- Nie, po prostu wyświadczam innym drobne przysługi w zamian za kilka groszy czy potrzebne materiały. Coś za coś. Uszczelnię ci dach w zamian za to, że pozwolisz mi zabrać resztki. - słysząc moje słowa Pain zrobił zrezygnowaną minę.
- Szkoda, miałem nadzieję, że nauczysz mnie kraść.
- Pain! – krzyknęła Hope. - Już rozmawialiśmy na ten temat. Nie wolno ci. Co zrobię jak cię złapią?- Na jej oszpeconej twarzy pojawił się ogromny ból i strach.
- Mogę cię nauczyć, jak uzyskać to samo uczciwą pracą – powiedziałem do Pain’a nie odrywając jednak spojrzenia od zatroskanej twarzy jego siostry.
- Mam żebrać? - zapytał chłopak z pogardą.
- Nie, pracować razem ze mną. Pomoc zawsze się przyda. - Wszyscy zamilkli. Dziecko na kolanach Hope patrzyło na mnie nieufnie, nadal trzymając w buzi paluszek, a mała dziewczynka siedząca obok Pain’a dzióbała łyżką w fasoli, najwyraźniej bojąc się spojrzeć w moja stronę. Pierwszy raz spotkałem się z taką reakcją ludzi. Zazwyczaj podświadomie czuli, że można mi ufać, że ich nie skrzywdzę. Natomiast ta rodzina mimo przeczucia o mojej uczciwości, odgradzała się ode mnie wysokim murem. Intrygowało mnie to zachowanie.
- Zgoda- wypalił nagle Pain, przerywając moje przemyślenia. - Ale jeśli mi się nie spodoba, to nie będę tego robić - zaznaczył. Hope odetchnęła ukradkiem. Chyba bała się, że jej brat naprawdę zacznie kraść.
- Zjedzcie do końca, już późno - nakazała rodzeństwu, po czym zwróciła się łagodnie do najmłodszego dziecka - No Hate, wyjmij paluszek z buzi - poprosiła malca. Chłopczyk odpowiedział, nie spełniając prośby siostry.
- Fuj! Nie ciem… - Wtulił się w siostrę, chowając się przed łyżką fasoli.
- To już ostatni raz. Jutro zrobimy coś innego - przekonywała brata delikatnym głosem. Kłamała. Nie mieli nic innego. Mimo to dziecko zjadło łyżkę fasoli. A potem kolejną, aż opróżniło połowę miseczki. Cała czwórka była wygłodzona. Moją uwagę przykuł fakt, że Hope nie zjadła ani odrobiny.
Po kolacji Pain wziął za rękę młodszą siostrę i bez słowa zniknęli w dziurze prowadzącej do korytarza. Hope wzięła na ręce drzemiącego Hate’a i ruszyła za bratem.
- Zaraz wracam - powiedziała, dając mi do zrozumienia żebym zaczekał.
Nie miałem zamiaru nigdzie iść. Rozejrzałem się po kuchni. W kącie stał stary ceglany piec, na którym leżał gar po fasoli. Na małym stoliczku znajdowała się miska na brudne naczynia, przy drewnianym stole ustawione były cztery różne krzesła, a pośrodku blatu migotał ogarek świecy. Przez okno znajdujące się w pobliżu było doskonale widać ulicę, którą przyszedłem. To właśnie w tym oknie dostrzegłem Hope gdy odesłałem kota na wieczny odpoczynek. Podszedłem do pieca. Obok stało wiadro wody. Wlałem ją do blaszanego czajnika i postawiłem na piecu do zagrzania. Pozbierałem ze stołu brudne miseczki. Resztki fasoli wrzuciłem z powrotem do gara. Naczynia włożyłem do miski i zalałem ciepłą wodą. Nim wróciła Hope zdążyłem pozmywać.
- Co robisz?- zdziwiła się.
- Cóż, obiecałem pomóc w zamian za nocleg - wyjaśniłem lekko skonsternowany. Zostałem z nią sam na sam. Spuściła wzrok zakrywając powiekami wielkie, granatowe oczy. Ruszyła w moją stronę i bez słowa zabrała się do wycierania umytych miseczek. Przyglądałem się jej ukradkiem. Poparzony fragment twarzy chował się pod warstwą kasztanowych loków, które kaskadą opadały jej na ramiona. Pomijając szpecący policzek miała gładka, oliwkową cerę. Oczy okalały gęste rzęsy. Ale najbardziej moją uwagę przyciągały jaj usta, pełne i miękkie na pierwszy rzut oka.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - zapytała zmieszana. Widać było, że wstydziła się swojej blizny.
- Staram się ciebie lepiej poznać. - Oderwałem od niej wzrok, wbijając go w jakiś punkt na ścianie. - Od jak dawna nie jesz? - Wypaliłem. Ścierka zamarła w jej rękach. Wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Skąd ci przyszło do głowy, że nie jem?
- Powiedzmy, że reszta twojej rodziny nie wygląda na tak głodną jak ty…
- Najważniejsze, żeby oni nie byli głodni - odparła wymijająco.
- A co zrobią, kiedy się zagłodzisz? Jak im pomożesz bez sił? Usiądź i zjedz coś.
- Nie mogę, nie będę miała co im dać jutro… - Głos się jej załamał, miała łzy w oczach, które chciała za wszelką cenę ukryć przed moim spojrzeniem.
- Jutro ja się zatroszczę o to, żeby coś zjadły. - Ominąłem ją i nałożyłem do czystej miski dwie pełne łyżki fasoli. - Jedz - nakazałem. Widziałem, że jej opór stopniowo słabnie, a kiedy postawiłem miskę na stole, całkiem się poddała. Usiadła i zaczęła jeść łapczywie. - Powoli bo się udławisz!
- Pytałeś, kiedy jadłam ostatnio. Otóż prawdziwego obiadu nie jadłam od 2 tygodni, podskubywałam coś tylko żeby nie zwariować. Potem już się nie czuje głodu. - Po chwili cała fasola znalazła się w jej żołądku. - Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością.
- Nie masz za co dziękować, postąpiłabyś tak samo.
- Dlaczego chcesz nam pomóc? - zapytała, rozsiadając się wygodnie na krześle.
- Powiedzmy, że to mój sposób na spłacenie długu wobec świata. - Od zawsze czułem, że mam jakiś dług do spłacenia. My anioły nie stajemy się od razu tym kim jesteśmy. To trudna i długa droga, usiana wieloma przeszkodami. To jak chodzenie po rozżarzonych węglach. Musisz tak stawiać kroki, żeby się nie sparzyć. Co najdziwniejsze, nie pamiętam prawie nic z mojego poprzedniego życia. O dziwo, żeby stać się aniołem nie trzeba być świętym za życia. To jest w pewnym sensie droga do zbawienia. Stajesz się aniołem żeby naprawić swoje życiowe błędy. Łatwiej byłoby trafić do czyśćca i tam odpokutować, ale czyściec nie istnieje w pojęciu miejsca. Jest to stan duszy dążącej do zbawienia. Czyściec to błędy, które popełniamy i możliwość naprawienia tych błędów. Tak, mam do spłacenia dług, a moją pokutą jest służenie ludziom.
Oczywiście zdarza się, że ktoś rodzi się aniołem. Tak było w przypadku Hope, z tym, że trafiła nie do tego miejsca co trzeba. Zamiast w raju mieszka w piekle…
-Ja te długi jak na razie tylko zaciągam- powiedziała z ironią. - Nie radzę sobie z życiem. Ciągle się potykam, popełniam błędy… Nie nadaję się na opiekunkę niewinnych dzieci… - Łzy gromadzące się pod jej powiekami znalazły wreszcie drogę ujścia i popłynęły strumieniem po jej twarzy. - Wiesz, kiedy umarł nasz ojciec jakoś dawałyśmy sobie z mamą radę, ja siedziałam w domu z rodzeństwem, a ona pracowała. Ale kiedy umarła po urodzeniu Hate'a, wszystko się zmieniło. Sama nie dam rady...- Ukryła twarz w dłoniach.
Położyłem jej rękę na ramieniu, żeby dodać otuchy.
- Nie martw się, już nie jesteś sama. Jestem tu żeby ci pomóc.
- A kim ty jesteś? Jaką mam pewność, że nie jesteś taki sam jak inni którzy tak mówili? Że nie wyniesiesz się w nocy, zabierając ze sobą wszystko co mam? - Spojrzała na mnie z determinacją w oczach. - A mimo wszystkich tych obaw gdzieś tam głęboko w sercu czuję, że nie jesteś taki jak inni. Że naprawdę chcesz mi tylko pomóc, ale nie mogę ufać podszeptom serca. Za dużo razy już się na nim zawiodłam. Dlatego nie pozwolę ci tu zostać. Nie narażę na niebezpieczeństwo tego, co mam najcenniejszego. Mojej rodziny. Nie, Josh. Nie mogę tego zrobić... Ale nie mogę też pozwolić ci odejść. Coś mi mówi, że muszę pozwolić ci zostać. Pozwolić sobie pomóc... - Była rozdarta pomiędzy dwoma cząstkami swojego sumienia.
Rozumiałem jej obiekcje, rozumiałem ale się z nimi nie zgadzałem. Wysyłałem jasne sygnały, wszystko we mnie było potwierdzeniem dobrych intencji, mojej miłości do życia i ludzi. A jednak Hope robiła wszystko, by tych sygnałów nie odbierać…
- Dlatego postanowiłam, że będziemy oboje nocować od dziś w kuchni. Razem. Dopóki ci nie zaufam. Najważniejsza jest moja rodzina, Josh. I nie dam ci jej skrzywdzić.
- Dziękuję ci, że postanowiłaś mi zaufać na tyle, bym mógł zostać. Mam nadzieję, że długo nie zajmie mi zdobycie waszego zaufania. Wiedz, że moją intencją jest jedynie wam pomóc. Nie chcę niczego niszczyć, ani nikogo ranić. A już na pewno nie ciebie…
-Dziękuję za zrozumienie. Pójdę po koce - powiedziała, wstając.
Znów zniknęła w pustym otworze po drzwiach. Zamknąłem oczy i skupiłem się na odgłosach świata. Gdzieś w oddali szczekał pies, ktoś kłócił się z mężem o to, że przepił pieniądze, inna żona układała do snu małego synka czekając z nadzieją na powrót męża, który zaginął kilka dni temu… Nie mogłem tego znieść. Zatkałem uszy z całych sił, starając się odgrodzić od napływającego zewsząd bólu i cierpienia. Marzyłem tylko o tym, żeby zasnąć i uwolnić się od strachu choć na chwilę. Na chwilę znów znaleźć się wśród innych aniołów i z miłością oglądać wschód słońca na błękitnym niebie…
– Josh? Wszystko w porządku?- Gdzieś z oddali doszedł mnie głos Hope. Otworzyłem oczy i przestałem przyciskać dłonie do czaszki. Przez chwilę, nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem.
- To przez ten ból…Jest nie do zniesienia… - Powiedziałem, osuwając się na podłogę. - Czuję go każdą cząstką ciała…Hope, czy świat jest naprawdę taki zły? Czy nie ma nigdzie na ziemi takiego miejsca, gdzie wszyscy są szczęśliwi? – Wiedziałem, że nie powinienem pytać. Że nie powinienem sobie pozwolić na utratę kontroli nad zmysłami. Ale chciałem tylko znaleźć jeden płomyczek szczęścia w tym gąszczu cierpienia…
- Na pewno gdzieś jest takie miejsce, tylko jeszcze nie było nam dane do niego dotrzeć. Ta myśl trzyma mnie przy życiu. To, że gdzieś jest mój azyl, gdzie będę mogła być sobą i nie umierać ze strachu przed kolejnym dniem… - Usiadła obok mnie na podłodze, podając koc. Czułem ciepło idące od pieca i od samej Hope. W tym momencie dotarło do mnie, że nie zasłużyłem na to, żeby być aniołem i zaznać szczęścia. To ona powinna oglądać wschody i zachody słońca. To ona powinna śmiać się razem z innymi aniołami, powinna obdarowywać swoją miłością i nadzieją ludzi, którzy tego chcieli, a nie tych, którzy nawet tego nie zauważali.
- Czy mogę potrzymać cię za rękę? - zapytałem, patrząc jej w oczy. Nie zauważałem blizn. Nie były ważne. Chciałem pokazać Hope świat, który ja znam. Chciałem się z nią podzielić nadzieją. Podała mi dłoń bez słowa. Splotłem ze sobą nasze palce. Zamknęła oczy, dając się ponieść fali spokoju. Wyobraziłem sobie najpiękniejszy widok jaki znałem. Zabrałem ją na łąkę pełną kwitnących maków. Szkarłat kwiatów mieszał się z zielenią bujnej trawy. Dookoła szumiały topole, po niebie płynęły delikatne obłoki, gdzieniegdzie rozpraszane przez jaskółki. Trawa pod naszymi stopami była miękka i wilgotna od rosy. Nie było żadnego głodu, bólu i strachu. Nic, tylko błogie uczucie spokoju. Odgłosy przyrody były jak muzyka dla naszych uszu. Hope nie otwierała oczu. Ja zaś nie odrywałem moich od niej. Była piękna. Nie fizycznie, bo ta uroda nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Miała piękną duszę. Zresztą jak na anioła przystało. Była niewinna i pełna nadziei. Kochała życie i chciała poświęcić się dla innych. Była bezinteresowna. Ktoś kto sprawił, że Hope nie trafiła wprost do raju, powinien teraz stąpać po tej samej ziemi co ona, czuć ten sam strach co ona, cierpieć razem z nią. Po raz pierwszy w moim anielskim życiu poczułem coś na kształt nienawiści. Byłem wściekły na tego, który się pomylił. Ale postanowiłem zabić w sobie to uczucie i zrobić wszystko co mogę, by tą pomyłkę naprawić.
- To niesamowite… Czuję się taka wolna Josh... - powiedziała szeptem Hope, nadal nie otwierając oczu. - Czy jak otworzę oczy, nadal będę się tak czuć? A może to kolejny sen i zaraz się obudzę i znów poczuję zimno i głód…
- Nic się nie zmieni dopóki nie puścisz mojej ręki, Hope. Otwórz oczy i zobacz to, co chciałem ci pokazać… - Spełniła moja prośbę. Ujrzałem zachwyt na jej twarzy.
- To jest właśnie mój raj do którego uciekam we śnie… To właśnie tutaj znajduję siłę by się budzić każdego dnia. Tutaj nie czuję się tak, jakby moje życie było jedną wielką pomyłką…


Mam nadzieję, że wstawiłam każdy brakujący przecinek. Poprawiłam także powtórzenia.
-Co z ciebie za człowiek!?
-Kobieta...
Odpowiedz
#2
Witaj,

- Proszę, nadaj tytuł swojemu opowiadaniu. Wstępnie możesz wymyślić jakikolwiek, a obok dopisać - tytuł roboczy. W tej formie w jakiej jest teraz nikogo nie zachęci do czytania.
- Masz spory problem z interpunkcją. Wszystkie błędy jakie znalazłam wypisałam poniżej.
- Nigdy nie rób tak, że robisz streszczenie swojego opowiadania na wstępie. Zabierasz Czytelnikowi całą radość z czytania i obdzierasz z tajemnicy tekst. To na pewno nie wyjdzie Ci na plus.
- Zdziwiło mnie, że wszyscy ludzie mają tam takie ładne imiona - Hope, Hate, Pain, Love, a anioł jak na złość takie przeciętne i nudne - Josh.
- Jeśli martwi Cię ilość komentarzy pod Twoim tekstem - zaangażuj się w życie forum. Komentuj, a zostaniesz skomentowana.

MOJE SUGESTIE:

To wszystko(,) co widziałem.
trafiłem(,) spowijała nieprzenikniona
się chronić swoją rodzinę - wytnij > swoją
wszechobecnym złem. Nie patrząc na to czy sama - połącz te dwa zdania w jedno
Przekonać ją(,) by odeszła za mną(,) bo na Górze zaszła pomyłka.
Miała stać się aniołem(,) tak jak ja.
Piekła tylko z nazwy(,) bo było
Czułem ból(,) patrząc na ten świat.
Nikt nie zasłużył na to(,) by trafić do takiego świata. - powtórzenie: ten świat/takiego świata
Było uschnięte w połowie. - <Było w połowie uschnięte>
czarna dziura . Drugie - spacja za dużo
Drugie oko także było do niczego. - nieładne zdanie, wyrzuć je
Miaukną ochryple, a potem ułożył się na ziemi zwinięty w kłębek i zasną. - <Miauknął>, <zasnął>
poczekałem(,) aż natura się nim zajmie. - w jakim sensie natura się nim zajmie?
W oknie tym stała ona. - wytnij > tym
w mroku(.) Podniosłem
stronę budynku(,) rozglądając się
wylewają pomyje na bruk . - spacja za dużo, <wylewali>
Nim zdążyłem zapukać(,) drzwi otworzyły się i ujrzałem w szparze jej blada twarz. - <bladą>
Zamiast odpowiedzieć(,) tylko otworzyła szerzej drzwi(,) robiąc
Odwróciła twarz(,) chowając
Obserwowało mnie bacznie(,) jednocześnie ssąc kciuk.
jest?- chłopak łypnął na mnie groźnie(,) wstając - brak spacji
zewnątrz- wyjaśniła Hope lakonicznie(,) po czym spojrzała na mnie- Usiądź, - brak spacji
odparłem(,) zajmując wskazane
Pomogę ci żyć(,) jeśli dasz mi zanocować… - <jeśli pozwolisz mi u was zanocować>
z goryczą(,) rozglądając się po kuchni
zrobienia(,) a pieniędzy ledwie
Po twarzy chłopca przeszedł grymas(.) / przez moją twarz przeszedł grymas(.) - powtórzenie, brak kropek na końcu zdania
Pain zrobił zrezygnowana minę(.) - <zrezygnowaną>
cię złapią?- Na jej oszpeconej - brak spacji
do Pain’a(,) nie odrywając jednak
Pain’a dzióbała łyżką w fasoli(,) najwyraźniej bojąc się spojrzeć w moja stroną. - <moją>, <stronę>
- Zgoda- wypalił nagle Pain(,) przerywając - brak spacji
No(,) Hate, wyjmij paluszek
odpowiedział(,) nie spełniając prośby
i wtulił się w siostrę(,) chowając się
Moja uwagę przykuło - <Moją>
powiedziała(,) dając mi do zrozumienia(,) żebym zaczekał.
stał gar po fasoli. Na małym stoliczku stała - powtórzenie: stał/stała
oknie stała Hope(,) gdy odesłałem
Co robisz?- zdziwiła - brak spacji
Spuściła oczy(,) zakrywając powiekami
policzek miała gładka, oliwkową cerę. - <gładką>
od niej wzrok(,) wbijając go w jakiś
Ścierka zamarła w jej rękach. - <Zastygła w bezruchu, trzymając w dłoni ścierkę>
Najważniejsze(,) żeby oni nie byli głodni
A co zrobią(,) kiedy ty się zagłodzisz?
Jutro ja się zatroszczę o to(,) żeby coś zjadły. - <jutro zatroszczę się o to>
Powoli(,) bo się udławisz!
Pytałeś(,) kiedy jadłam ostatnio.
nie jadłam od 2 tygodni, - liczby piszemy słownie
Zapytała(,) rozsiadając się
My(,) anioły(,) nie stajemy się
Musisz tak stawiać kroki(,) żeby się nie sparzyć.
O dziwo(,) żeby stać się aniołem
Stajesz się aniołem(,) żeby naprawić
spłacenia dług(,) a moją pokutą jest służenie ludziom.
zdarza się, że ktoś rodzi się - powtórzenie: się/się
dam rady….- ukryła twarz - wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
jej rękę na ramieniu, żeby dodać jej - powtórzenie: jej/jej
Jestem tu(,) żeby ci pomóc.
sam jak inni(,) którzy tak mówili?
Że nie wyniesiesz się w nocy(,) zabierając ze sobą wszystko(,) co mam?
Nie(,) Josh. Nie mogę tego zrobić….Ale - brak spacji, wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
sobie pomóc…..- Była rozdarta - brak spacji, wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
rozumiałem(,) ale się z nimi nie zgadzałem
A jednak Hope robiła wszystko(,) by tych
jest moja rodzina(,) Josh.
mi zaufać na tyle(,) bym mógł zostać.
moją intencją jest jedynie pomóc wam. -<jest jedynie pomoc>
powiedziała(,) wstając.
małego synka(,) czekając ze nadzieją na - <z nadzieją>
tylko o tym(,) żeby zasnąć i uwolnić
wschód słońca na błękitnym niebie…. - wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
w porządku?- Gdzieś z oddali - brak spacji
- To przez ten ból….Jest nie do zniesienia… - Powiedziałem(,) osuwając się na podłogę - brak spacji, wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
cząstką ciała…Hope, czy świat - brak spacji
nie ma nigdzie na ziemi takiego miejsca(,) gdzie wszyscy są
gdzieś jest mój azyl(,) gdzie będę
mnie na podłodze(,) podając mi koc.
zasłużyłem na to(,) żeby być aniołem
Zapytałem(,) patrząc jej w oczy
Zamknęła oczy(,) dając się ponieść fali
fizycznie(,) bo ta uroda nie robiła
Byłem wściekły na tego(,) który się pomylił.
wszystko co mogę(,) by tą pomyłkę naprawić.
To niesamowite…Czuję się taka wolna(,) Josh…. - brak spacji, wielokropek składa się z trzech kropek, nie mniej, nie więcej
puścisz mojej ręki(,) Hope. Otwórz oczy i zobacz to(,) co chciałem
Spełniła moja prośbę - <moją>
- To jest właśnie mój raj(,) do którego uciekam we śnie…To właśnie tutaj znajduję siłę(,) by się budzić każdego dnia. - brak spacji, <by budzić się każdego>

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Dziękuję za wszystkie uwagi. Wiem, że mam problem z interpunkcją. A co do wielokropków to nawet wcześniej nie zauważyłam, że jest ich za dużo. Oczywiście mam świadomość z ilu kropek składa się wielokropek Tongue Co do imion to cóż...Josh to po prostu imię mojego ulubionego aktora. Nie umiałam się powstrzymać. Taka mała słabość. I dziękuję za podpowiedź odnośnie nie zdradzania fabuły. Pomyślałam po postu, że może to kogoś zachęci do dalszego czytania. Biorę się w takim razie do pracy i postaram się szybciutko zniwelować te rażące błędy. Jeszcze raz dziękuję za włożoną pracę :]
-Co z ciebie za człowiek!?
-Kobieta...
Odpowiedz
#4
2. Kim jesteś ?



Musisz uderzać pionowo, jeśli młotek będzie opadał pod kątem, wtedy gwóźdź też wbije się pod kątem - tłumaczyłem spokojnie Pain’owi. To był nasz pierwszy wspólny dzień pracy. Udało mi się znaleźć starsze małżeństwo trochę lepiej prosperujące niż reszta dzielnicy, w której teraz mieszkałem. Przeciekał im dach, a nie byli w stanie sami go naprawić. W zamian za pomoc obiecali dać mi trochę mięsa i warzyw. Myślę, że była to uczciwa wymiana. A co najważniejsze, Pain był zachwycony nową pracą. Palił się do pomocy jak mało kto i już po godzinie dach był skończony.
- Josh! To niesamowite, że za tak prostą pracę będziemy mieć dziś prawdziwą ucztę! - Cieszył się w drodze powrotnej. Przez ostatnie dni musiałem udawać, że jem razem z nimi. Nie czuję smaku potraw, pokarm nie jest mi potrzebny do życia. Żywię się emocjami i uczuciami a w domu Hope takowych nie brakuje.
Nic się nie zmieniło w jadłospisie dzieci od momentu kiedy się tam „wprowadziłem”. Nadal jadali tylko fasolę, a Hope nadal wmawiała Love, że to ostatni raz. Dzisiaj miał być naprawdę ostatni raz. Udało nam się zdobyć mięso. Dzieci potrzebują mięsa do życia. Będą się cieszyć, a ja razem z nimi.
- Hope! Hope! - Wołał Pain od progu. - Zgadnij co załatwił Josh ! - Chłopak wpadł do kuchni promieniejąc z radości i pod wpływem impulsu porwał siostrę do tańca.
- Mów co się stało Pain! - Prosiła zdziwiona zachowaniem brata Hope.
- Zjemy dzisiaj prawdziwy obiad Hope, nie fasolę ale obiad. - Wyjaśniał Pain z dumą. - Pokaż jej. - Zwrócił się do mnie. Spełniłem jego prośbę niemal od razu.
- Czy ja dobrze widzę? - Zapytała oniemiała dziewczyna gdy odwinąłem materiał, w który staruszkowie zawinęli jedzenie dla nas. - Czy to mięso? I marchew? Josh czy to jabłka?! - Teraz także Hope skakała z radości. Nim zdążyłem zareagować podeszła do mnie i złożyła na moim policzku delikatny pocałunek. - Dziękuje ci… - Szepnęła z uśmiechem. - To co? Jemy dzisiaj wołowinę i marchew!!- Zawołała do rodzeństwa.
Stałem jak sparaliżowany w samym środku radosnego tajfunu. Przyniosłem maleńki kawałek wołowiny, niezbyt świeżej. Nadgniłą marchew i dwa pomarszczone jabłka. A oni cieszyli się jakby mieli zaraz zasiąść do pięciodaniowej uczty. A Hope była mi wdzięczna. Nigdy nie zapomnę tego uczucia ciepła kiedy jej usta dotknęły mojej skóry. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że w życiu zawsze mi czegoś brakowało. Owszem, doświadczałem wcześniej wielu uczuć. Radości, miłości do bliźniego, dobroci… A także frustracji i złości. Ale wdzięczność była uczuciem, które pojawiało się już po tym jak odszedłem po wykonaniu kolejnej misji. Teraz było inaczej. Taki drobiazg sprawił, że całe moje dotychczasowe doświadczenie nie miało znaczenia. Wszystko było inne niż zazwyczaj. Ta początkowa nieufność, brak użalania się nad sobą i ta szybka zmiana w ich nastawieniu. Nic nie było takie samo. I teraz jeszcze ta wdzięczność. Nigdy wcześniej nie czułem niczyjej wdzięczności w tak czystej postaci. Chociaż w zasadzie, ta moja pierwsza noc tutaj, kiedy pokazałem Hope mój raj, sprawiła, że obdarowała mnie swego rodzaju wdzięcznością. Ale to raczej była ulga i chwilowe wytchnienie niż czysta wdzięczność. A teraz? Teraz dałem coś nie tylko jej ale i jej rodzinie. Sprawiłem, że na umorusanej twarzyczce Love zagościł uśmiech gdy na talerzu zamiast fasoli znalazła kawałek mięsa i marchewkę. Pomogłem Pain’owi uporać się z poczuciem beznadziejności i tym, że uważał się za nic nie wartego darmozjada. Udało mi się sprawić, że wiecznie milcząca Hate powiedziała „dziękuje”. Nawet jak dla anioła doświadczającego Boskiej łaski za samo istnienie, było to cudowne uczucie. Czułem się akceptowany. Czułem się jak członek ich małej społeczności. Podzielili się ze mną tym co mieli najcenniejszego. Swoją miłością.
To właśnie tamtego wieczoru po raz pierwszy pozwolili mi wyjść z kuchni by zobaczyć resztę ich domu. Pain pokazał mi ich wspólny pokój, w którym stało wielkie łóżko ze zniszczonym i pożółkłym ze starości baldachimem. Były tam dwa okna wychodzące na tą samą ulicę co okno w kuchni. Tuż obok łóżka na podłodze leżał koc, jak się później okazało było to miejsce spania Hope.
Dziewczyna wyjaśniła mi, że w zimie wszyscy śpią w kuchni bo tylko tam jest piec. Nie mieli mebli, zabawek, porządnej pościeli. Nie mieli dosłownie nic. Ból w sercu powrócił do mnie ze zdwojoną siłą. Postanowiłem, że zrobię jeszcze więcej niż dotychczas. Że pomogę im bardziej niż pomagałem innym.
Uznałem, że najpierw należy zajęć się ich domem. Dach przeciekał, okna były nieszczelne. Dom składał się z czterech pokoi i kuchni. Tylko to pozostało im po rodzicach. Sypialnia, którą teraz zajmowali należała kiedyś do nich. Było to największe pomieszczenie w całym domu. Obok znajdowały się jeszcze dwie mniejsze sypialnie, teraz nieużywane i zaniedbane. Przede mną było mnóstwo pracy, ale miałem wiernego pomocnika w postaci Pain’a.
Pieniądze i pożywienie dostawaliśmy od ludzi, którym pomagaliśmy. Było o tyle ciężko, że większość z tych ludzi żyła w takich samych warunkach jak Hope, ale i ten problem udało mi się rozwiązać. Dowiedziałem się, że w sąsiednim mieście szukają mężczyzn do budowy mostu. Postanowiłem się zaciągnąć.
- Hope, muszę na trochę wyjechać. W Waterick odbudowują zniszczony most na Snowderg.
- I co w związku z tym?
- Chcę pojechać i im pomóc, można ponoć nieźle zarobić. - Wyjaśniłem. Słyszałem podejrzliwość w jej głosie. Nie zaufała mi jeszcze w stu procentach.
- Jak długo cię nie będzie? - Hope krzątała się po kuchni, nie patrzyła na mnie. Może pomyliłem podejrzliwość z rozczarowaniem?
- Nie wiem, kilka dni na początek. Jeśli uda mi się załapać zostanę tam na dłużej. - Chodziło mi o to, by zebrać jak najwięcej funduszy, jeśli się uda chciałem zdobyć też potrzebne materiały. Nie rozumiałem dlaczego Hope zrobiła się nagle smutna i nieprzystępna.
- Dobrze, jedź. Nie mam przecież prawa cię zatrzymywać. I tak już wiele dla nas zrobiłeś. - Robiła wszystko by nie patrzeć w moją stronę.
- Hope co się stało? - Zapytałem podchodząc bliżej. Odsunęła się i podeszła do okna.
- Widziałam co zrobiłeś z tym biednym kotem. - Powiedziała niby to od niechcenia. - Dlatego wpuściłam cię do domu. Myślałam, że nas też uratujesz….
- Co ty wygadujesz?! - Zdziwiłem się, myślała że ich zabiję? Nie, nie zabiję. Ulżę ich cierpieniom odsyłając ich do Boga.
- Życie jest tak cholernie trudne Josh…Ale moje było by łatwiejsze gdybym wiedziała, że ludzie których kocham nie muszą cierpieć. Nawet nie wiesz ile razy miałam ochotę zakończyć męki Love czy Hate…One są małe, nie rozumieją co się dzieje. Ja nie mogę patrzeć jak chodzą głodni, jak nie mają się czym bawić… To większa tortura niż życie ze świadomością, że się ich zabiło. Wiesz co mnie powstrzymywało? To, że Pain musiałby żyć z tym brzemieniem razem ze mną. On nie zasłużył na cierpienie. Nikt nie zasłużył… - Nie czekałem aż powie coś jeszcze. Podszedłem do niej i odwróciłem ją twarzą do siebie.
- Nie wolno ci nawet tak myśleć a co dopiero mówić… Ja jestem tu żeby wam pomóc, ale pomóc w życiu a nie w jago zakończeniu Hope. Nie jestem Bogiem, nie odbieram życia nikomu kto ma jakąkolwiek szansę na to by przetrwać.
- W takim razie kim jesteś?
- Już mówiłem, pomagam ludziom.
- Nie Josh, nie pytam czym się zajmujesz tylko kim jesteś.- Powiedziała dobitnie. - Wiem, że na pewno nie jesteś człowiekiem. Ludzie nie potrafią nawet z najbardziej zaniedbanym stworzeniem zrobić tego co ty zrobiłeś z tym kotem. On żył, oddychał. A ty podszedłeś do niego i została z niego tylko mokra plama na chodniku!
- Hope…Nie mogę… - Powiedziałem cofając się, umykając przed jej spojrzeniem. Nie mogłem jej tak po prostu powiedzieć: Słuchaj jestem aniołem, od dziś zacznę się poruszać za pomocą skrzydeł, które wyrastają mi z pleców. Nie jadam ludzkiego jedzenia bo moim pokarmem są uczucia. A ciebie nie zabiję tak jak tego zwierzęcia bo muszę cię zabrać z tego piekła bo ktoś w niebie się pomylił… Nie mogłem jej powiedzieć, że przybyłem po to by ją odłączyć od rodziny, wymazać wspomnienia i zabrać do raju gdzie jej miejsce. Nie po tym jak poznałem Pain’a, Hate i Love, jak poznałem ją samą…
- Dlaczego Josh? - Teraz to Hope ruszyła za mną. Nasze role się zamieniły. Czułem się osaczony, traciłem zdolność myślenia. To nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej. Nie przywykłem do tego, że ktoś zadaje mi takie pytania. Zwykle to ja byłem po stronie pytającego. Nie podobał mi się strach jaki czułem przed tym, że Hope odkryje kim jestem. Jeśli do tego dojdzie nie będę mógł wrócić. Nie wpuszczą mnie z powrotem. Ludzie wierzą w Boga, wierzą w anioły ale nie mogą nas widzieć. Nie kiedy jesteśmy w swojej naturalnej postaci. Widzą tylko ludzi takich samych jak oni. Popełniłem straszny błąd nie upewniając się czy nit mnie nie obserwuje. Powinienem był dać temu kotu umrzeć naturalnie. Nie powinienem mu pomagać.
Nie dałem rady. Ten strach mnie paraliżował. Osunąłem się na podłogę i tak samo jak Hope tamtego pierwszego wieczoru zakryłem twarz dłońmi. Nie mogłem jej powiedzieć… – Josh co z tobą? - Hope była wyraźnie zaniepokojona. Uklękła przede mną i zaczęła do mnie delikatnie przemawiać. - No już dobrze, nie musisz odpowiadać jedlinie chcesz... Przepraszam jeśli wtrącam się w nie swoje sprawy. Źle zrobiłam tak na ciebie naskakując…Josh?? - Czekała na moją reakcję. Moje rozdygotane serce powoli powracało do naturalnego rytmu, mogłem normalnie oddychać i powracała do mnie zdolność logicznego myślenia. Dotarło do mnie, że wpadłem w najzwyczajniejszą, ludzką panikę.
- Przepraszam Hope… Nie przyszedłem tu by was skrzywdzić, chcę wam jedynie pomóc. A jeśli chcesz mi się odwdzięczyć nie pytaj o nic. - Wstałem z podłogi i otrzepałem ubranie z kurzu. - Wrócę za kilka dni by powiedzieć czy było dla mnie jakieś zajęcie przy budowie mostu. - Powiedziałem i nim zdążyła zareagować zniknąłem za drzwiami.
-Co z ciebie za człowiek!?
-Kobieta...
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości