Kilka dni temu zobaczyłem ją znowu, na zbiorowym zdjęciu. Ćwierwiecze nie upomniało się o jej urodę, nie dołożyło sylwetce kilogramów.
Sylwia, córka znajomych z mojej byłej wsi, przez wakacje jeżdziła ze mną na bazar , do sezonowej pracy.
Wsiadła, przedstawiła się, przez radio śpiewali Beatlesi i powiedziałem:
- Pyskata, to ja będę tak do ciebie mówił.
Po paru kilometrach, dla pełnego rozluźnienia, dodałem:
- Z tobą można konie mechaniczne kraść, dla rozbierania w dziupli na przypadki najpierwsze. Faktycznie, przekomarzaliśmy się do upadłego, dopóki przystanek na żądanie nas nie roździelał. Nie bez zazdrości utwierdzałem się w przekonaniu, że przyszły facet będzie musiał prawie bezwarunkowo należeć do tej maturzystki z zapałem, do obdzielenia kilku grup inicjatywnych.
Była piękna, chociaż brzydkich kobiet prawie nie ma.
W każdy dzień roboczy zatrzymywaliśmy się przed kioskiem przy elektrowni. Wytworzył się tam ciekawy rytuał: dawałem pieniądze, Sylwia kupowała dla mnie gazetę sportową, kupon lotto na chybił trafił i odfajkowywała oczy pozostałych zainteresowanych. Ostatniego dnia powiedziałem;
- Tylko Przegląd Sportowy i paczkę prezerwatyw.
Wróciła, położyła gazetę na desce rozdzielczej i powiedziała:
- Gumek panu nie kupiłam, bo się wstydzę.
- Darling, wisisz mi co najmniej trzy numerki – być może żartowałem.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała.
I taki jest stan licznika.