Bajka, moja dawna, bardzo dawna zabawa pisana na osobistą prośbę pewnej niezwykłej damy... Miał być sonet, a wyszło jak zawsze... Pozdrawiam wszystkie Zuzanny, Zuzki i Zuzienki
_____________________________________________________________
Dama pianinowa
Motto:
I don't know you
But I want you
All the more for that
Words fall through me
And always fool me
Falling Slowly, Glen Hansard
Zuzannę najczęściej można było spotkać w drodze. Ta amatorka spacerów wszędzie chodziła pieszo, nawet gdy wiatr zacinał srodze. Rzecz jasna najbardziej lubiła słońce, wiosnę i kwitnięcia zapach. Przedstawiam Zuzannę, tak by nie mieszać wam w głowach. Kultura wymaga, by zacząć od opisu, a jako że panna Z. była porządnie wychowaną i ułożoną dziewczyną, w tym przypadku nawet trzeba. Kapturek czarnych włosów, grzeczny, a mimo to szczery uśmiech, niesforny błysk ukryty jedynie w spojrzeniu i w każdym ruchu ciała, którym do nas (panów, choć kto wie…) puszczała oko.
Gdy wszyscy wykorzystują swe naturalnie przyrodzone uroki do cna, szastając na prawo i lewo (a kto wie, czy i nie za siebie…) pustym gestem, przymilnym słowem, panna Z. wolała cichutko, cichuteńko w cieniu pozostać. Żeby była pełna jasność – czyniła to jak najbardziej świadomie, samowolnie i powiedzmy sobie szczerze – także rozsądnie. Mądrzy ludzie mówią, że swe mocne strony należy trzymać w ukryciu. Zuzanna, nieważne, czy posłuchawszy akurat tej rady, praktykowała aktywną i regularną w formie nieśmiałość. Od zawsze, a raczej od wczesnych lat dzieciństwa, na podwórku, w przedszkolu, a potem także i w szkole w nieśmiałości swej wytrwała, na szczęście i na zdrowie!
Poruszywszy jednak temat szkoły, zapewne bolesny i newralgiczny punkt w naszych umysłach, należałoby wspomnieć o jednym fakcie z życiorysu panny Z. Zuzanna lubiła chodzić do szkoły. O ile brzmi to szokująco, tkwi w tym pewien haczyk. Codziennie rano z radością, z uśmiechem i z podekscytowaniem przechodziła bramę swej placówki oświatowej w jednym celu, a dokładnie dla jednej rzeczy. Dla pianina. Zdarzyło się bowiem tak, że w jednej z sal dobra duszyczka postawiła kiedyś dość zdezelowany już instrument. Ku uciesze Zuzanny…
Ku uciesze Zuzanny odkryła ona w sobie talent muzyczny, drzemiące głęboko pokłady artyzmu, wewnętrznie euforyzujące pragnienie gry. Choćby chwilka popieszczenia klawiszy przepełniała ją błogim uczuciem radości, porównywalnym chyba tylko do zjedzenia tabliczki czekolady, aromatycznej kawy o poranku lub… Pianino osaczyło więc pannę Z. niczym narkotyk. Szkoda tylko, że nikt z jej znajomych nie czuł tego samego. Puści ludzie!, myślała. Udławcie się tą swoją czekoladą! Nie mogła nic jednak poradzić, ponieważ za każdym razem, zmęczeni już ciągłymi próbami, zabraniali jej zbliżać się do instrumentu, a że grała głównie na przerwach oznaczało to prawie zupełną abstynencję.
***
Zuzannę najczęściej można było spotkać w drodze. Przeważnie jednak chadzała na treningi, nawet gdy wiatr zacinał srodze. Uprawiała bowiem szlachetny sport karate, dwa razy w tygodniu stając w szrankach. Sposobem tym i ciężką pracą szybko zdobyła kilka pasów, gdy przeciwnicy padali na deskach. Panna Z. wywalczyła również w konkurencji tej mistrzostwo naszego wspaniałego kraju, nie szczędząc razów i kopniaków, dumnie prezentując się w śnieżnym kimonie. Faktycznie ów sport był jej prawdziwą pasją dopóki nie odkryła nowej miłości – pianinowej muzyki. Tym sposobem, zdradzone karate, poczuwszy się zaniedbywanym coraz częściej zaczęło zawodzić Zuzannę stającą w szrankach.
Panna Z. nic, a nic nie przejęła się tym i z determinacją dalej brnęła w muzyczne objęcia nowego klawiszowego sportu. Jedynie, zaniepokojony pasmem porażek trener, postanowił uratować swą niegdyś najlepszą zawodniczkę sposobem. Przebłyskiem geniuszu wydał mu się pomysł zorganizowania turnieju, w którym główną nagrodą uczynił pianino. Po mojej stronie stoi psychoanaliza i reszta freudowskiej psychologii! Zuzanna na pewno się zmobilizuje i wygra, rozumował trener. I nie pomylił się. Panna Z. niczym burza przeszła przez wszystkie etapy, rozgrywki i walki, bez najmniejszego problemu docierając do finału…
Długo i majestatycznie stali wpatrując się w siebie niczym herosi dawnych eposów, tak jakby wyłącznie gniewnym spojrzeniem mogli przestraszyć siebie nawzajem, wygrać i odejść nie kiwnąwszy nawet palcem; a może zwyczajnie rozmyślali nad strategią i sposobem do uzyskania ostatecznego triumfu? Między nimi drgała pełna napięcia cisza wzbudzana wirującymi promieniami światła reflektorów. Raptem – skok, cichy szelest. Starcie i po starciu. Zakłócona wrzawą cisza uciekła. Pozostała Zuzanna i jej oklaskiwana wygrana. Cieszyła się, nie wiedząc, że ostatni raz kosztuje smaku zwycięstwa w walce.
Nie było to wtedy, w tamtej pamiętnej chwili, ważne, bo znaczenie miała jedynie nagroda. Jej własne osobiste pianino. Zniecierpliwiona, a właściwie rozdrażniona przyjmowała niekończące się gratulacje, co chwilę niespokojnie zerkając na oczekujący swej nowej właścicielki instrument. Szczęśliwy trener jeszcze ją uściskał, rodzice zrobili jej jeszcze zdjęcia, uścisnęła jeszcze dłoń jakiemuś dyrektorowi, odebrała jeszcze puchar, aż w końcu ogłoszono oficjalnie, że zdobyła nagrodę główną. Pianino – nową przygodę…
***
Zuzanna od owego pamiętnego dnia zmieniła się, przeszła metamorfozę. Promieniała, wszystko się udawało, włącznie z nutami. Gra na czarnobiałych klawiszach rozświetlała wszelką grozę. Prawdopodobnie (uwaga: psychologowie i naukowcy) tak zbawienny wpływ wykazywała kojąca nerwy muzyka. Panna Z. każdą wolną (i nie tylko) chwilę poświęcała na samodoskonalenie się w zakresie nut, akustyki i szeroko pojętej gry na pianinie. Nic jednak nie mogło zastąpić jej owych chwil, gdy siadała samotnie do czarnobiałych klawiszy, zwłaszcza, że już pierwszego dnia odkryła drobny, acz ważny szczegół – pianino naprawdę mówiło!
Były to jednak wyjątkowe chwile wyłącznie, gdy grała sama i pragnęła pomocy. Zuzanna doskonale pamiętała pierwszą z tych niezwykłych rozmów. Płakała akurat nad zębami klawiszy, ponieważ nie mogła poradzić sobie z prostą melodią.
- Dziecko! No nie płacz już, bo uszkodzisz mi moje delikatne drewno – zabrzmiał basowy głos. Panna Z. nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa, ale przestała płakać.
- No! Tak o wiele lepiej. A i szansa, że czegoś się nauczysz: większa. – Głos może nie był basowy, ale na pewno niski. I melodyjny. – Słuchaj! Pomogę ci nauczyć się grać wszystkie melodie wszechświata.
- Naprawdę? Mogłobyś?
- Mógłbyś! Oczywiście, ale jest jeden warunek. – Chwila zawieszenia głosu. – Teraz ja będę ci cierpliwie pomagał, ale przyjdzie czas, że oddasz mi przysługę. – Zuzanna bez namysłu, wiedziona czuciem i sercem, odkrzyknęła: Obiecuję!
W ten przedziwny sposób w życiu panny Z. rozpoczął się nowy, iście melodyjny rozdział. Nauki i wskazówki tajemniczego instrumentu okazały się wielce pożyteczne. Pianino w niemalże każdej chwili służyło bezcenną radą. Karciło, gdy nie słuchała i nie stosowała się do jego szczegółowych zaleceń, ale też zachwalało dobrze wygraną melodię, zawsze swym wspaniałym, żywym, niskim głosem. Zuzanna bardzo szybko przekonała się jak owocna jest to współpraca i jak gigantyczne postępy poczyniła w zakresie swojej gry. Nie pożałowała swej decyzji ani prze chwilę. A inni? – zapytałby ktoś. Inni niech dławią się swoją czekoladą, myślała i grała dalej w słodko brzmiącej samotności.
***
„Utalentowana pianistka przyjechała swą grą podzielić się i z wami!” Każdy kolejny afisz pogłębiał nową manię – Zuzannozę. Tak! spełniło się jej marzenie, na jej występ czekano latami. Umiejętności madame Z. docenił cały świat. Jednak u szczytu sławy ciągle nie czuła się spełniona i nieskazitelnie szczęśliwa. Wydawało jej się, że problem tkwi gdzieś w muzyce i dlatego poświęcała się jej doskonaleniu, poprawkom swoich genialnych kompozycji i niekończącym się ćwiczeniom. U szczytu sławy także pianino odzywało się coraz rzadziej. Jednak do czasu…
Niedługo potem świat obiegła makabryczna wprost wieść. Zuzanna zaginęła bez najmniejszego śladu. Wszczęto śledztwo, zaangażowano dziesiątki detektywów, cały świat szukał swojej genialnej panny Z. Wszystko bez skutku, a i szukano krótko… Znaleziono nowego idola – niejakiego kawalera Grillo. Niezgrabny, charyzmatyczny mężczyzna, według niektórych, przewyższał zaginioną Zuzannę w swym kunszcie pianisty. Nikt nie zauważył jednak, że grał niemal identycznie, w ten sam sposób układając dłonie i wydobywając te same, co do sekundy i brzmienia akordy. Tak oto udowodnione zostało kolejne prawo ekologii i statystyki w praktyce. Wolna nisza zostanie zawsze, natychmiast zapełniona. Szkoda tylko, że prawa dżungli wpychają się także i do sztuki.
W takim razie zostaje jeszcze tylko jedna tajemnicza kwestia – gdzie podziała się Zuzanna? Przestrzegam z góry, żeby potem nikt mi nie wypominał lub, co gorsza, nachodził, nękał i dociekał. Wiem, ale nie powiem. Święte prawo; wasza refleksja. Czy magicznym sposobem stała się pianinem i teraz współegzystuje z nim na podstawie jakiś niepoznawalnych, kosmicznych zasad? Niektórzy jeszcze mówią, że jest zaczarowaną muzyką, którą wydają czarnobiałe zęby pod wpływem niezgrabnych rąk kawalera Grillo. Inni zaś poświęcają życie, by odnaleźć pianino, prześwietlić każdą deseczkę, każdy klawisz i młoteczek w środku, nasłuchując, czy przypadkiem Zuzanna nie przemówi w końcu. Głupi! Przecież zapomnieli, że odzywasz się tylko, gdy nikogo nie ma. Prawda Zuzanno?
Michał Erazmus
_____________________________________________________________
Dama pianinowa
Motto:
I don't know you
But I want you
All the more for that
Words fall through me
And always fool me
Falling Slowly, Glen Hansard
Zuzannę najczęściej można było spotkać w drodze. Ta amatorka spacerów wszędzie chodziła pieszo, nawet gdy wiatr zacinał srodze. Rzecz jasna najbardziej lubiła słońce, wiosnę i kwitnięcia zapach. Przedstawiam Zuzannę, tak by nie mieszać wam w głowach. Kultura wymaga, by zacząć od opisu, a jako że panna Z. była porządnie wychowaną i ułożoną dziewczyną, w tym przypadku nawet trzeba. Kapturek czarnych włosów, grzeczny, a mimo to szczery uśmiech, niesforny błysk ukryty jedynie w spojrzeniu i w każdym ruchu ciała, którym do nas (panów, choć kto wie…) puszczała oko.
Gdy wszyscy wykorzystują swe naturalnie przyrodzone uroki do cna, szastając na prawo i lewo (a kto wie, czy i nie za siebie…) pustym gestem, przymilnym słowem, panna Z. wolała cichutko, cichuteńko w cieniu pozostać. Żeby była pełna jasność – czyniła to jak najbardziej świadomie, samowolnie i powiedzmy sobie szczerze – także rozsądnie. Mądrzy ludzie mówią, że swe mocne strony należy trzymać w ukryciu. Zuzanna, nieważne, czy posłuchawszy akurat tej rady, praktykowała aktywną i regularną w formie nieśmiałość. Od zawsze, a raczej od wczesnych lat dzieciństwa, na podwórku, w przedszkolu, a potem także i w szkole w nieśmiałości swej wytrwała, na szczęście i na zdrowie!
Poruszywszy jednak temat szkoły, zapewne bolesny i newralgiczny punkt w naszych umysłach, należałoby wspomnieć o jednym fakcie z życiorysu panny Z. Zuzanna lubiła chodzić do szkoły. O ile brzmi to szokująco, tkwi w tym pewien haczyk. Codziennie rano z radością, z uśmiechem i z podekscytowaniem przechodziła bramę swej placówki oświatowej w jednym celu, a dokładnie dla jednej rzeczy. Dla pianina. Zdarzyło się bowiem tak, że w jednej z sal dobra duszyczka postawiła kiedyś dość zdezelowany już instrument. Ku uciesze Zuzanny…
Ku uciesze Zuzanny odkryła ona w sobie talent muzyczny, drzemiące głęboko pokłady artyzmu, wewnętrznie euforyzujące pragnienie gry. Choćby chwilka popieszczenia klawiszy przepełniała ją błogim uczuciem radości, porównywalnym chyba tylko do zjedzenia tabliczki czekolady, aromatycznej kawy o poranku lub… Pianino osaczyło więc pannę Z. niczym narkotyk. Szkoda tylko, że nikt z jej znajomych nie czuł tego samego. Puści ludzie!, myślała. Udławcie się tą swoją czekoladą! Nie mogła nic jednak poradzić, ponieważ za każdym razem, zmęczeni już ciągłymi próbami, zabraniali jej zbliżać się do instrumentu, a że grała głównie na przerwach oznaczało to prawie zupełną abstynencję.
***
Zuzannę najczęściej można było spotkać w drodze. Przeważnie jednak chadzała na treningi, nawet gdy wiatr zacinał srodze. Uprawiała bowiem szlachetny sport karate, dwa razy w tygodniu stając w szrankach. Sposobem tym i ciężką pracą szybko zdobyła kilka pasów, gdy przeciwnicy padali na deskach. Panna Z. wywalczyła również w konkurencji tej mistrzostwo naszego wspaniałego kraju, nie szczędząc razów i kopniaków, dumnie prezentując się w śnieżnym kimonie. Faktycznie ów sport był jej prawdziwą pasją dopóki nie odkryła nowej miłości – pianinowej muzyki. Tym sposobem, zdradzone karate, poczuwszy się zaniedbywanym coraz częściej zaczęło zawodzić Zuzannę stającą w szrankach.
Panna Z. nic, a nic nie przejęła się tym i z determinacją dalej brnęła w muzyczne objęcia nowego klawiszowego sportu. Jedynie, zaniepokojony pasmem porażek trener, postanowił uratować swą niegdyś najlepszą zawodniczkę sposobem. Przebłyskiem geniuszu wydał mu się pomysł zorganizowania turnieju, w którym główną nagrodą uczynił pianino. Po mojej stronie stoi psychoanaliza i reszta freudowskiej psychologii! Zuzanna na pewno się zmobilizuje i wygra, rozumował trener. I nie pomylił się. Panna Z. niczym burza przeszła przez wszystkie etapy, rozgrywki i walki, bez najmniejszego problemu docierając do finału…
Długo i majestatycznie stali wpatrując się w siebie niczym herosi dawnych eposów, tak jakby wyłącznie gniewnym spojrzeniem mogli przestraszyć siebie nawzajem, wygrać i odejść nie kiwnąwszy nawet palcem; a może zwyczajnie rozmyślali nad strategią i sposobem do uzyskania ostatecznego triumfu? Między nimi drgała pełna napięcia cisza wzbudzana wirującymi promieniami światła reflektorów. Raptem – skok, cichy szelest. Starcie i po starciu. Zakłócona wrzawą cisza uciekła. Pozostała Zuzanna i jej oklaskiwana wygrana. Cieszyła się, nie wiedząc, że ostatni raz kosztuje smaku zwycięstwa w walce.
Nie było to wtedy, w tamtej pamiętnej chwili, ważne, bo znaczenie miała jedynie nagroda. Jej własne osobiste pianino. Zniecierpliwiona, a właściwie rozdrażniona przyjmowała niekończące się gratulacje, co chwilę niespokojnie zerkając na oczekujący swej nowej właścicielki instrument. Szczęśliwy trener jeszcze ją uściskał, rodzice zrobili jej jeszcze zdjęcia, uścisnęła jeszcze dłoń jakiemuś dyrektorowi, odebrała jeszcze puchar, aż w końcu ogłoszono oficjalnie, że zdobyła nagrodę główną. Pianino – nową przygodę…
***
Zuzanna od owego pamiętnego dnia zmieniła się, przeszła metamorfozę. Promieniała, wszystko się udawało, włącznie z nutami. Gra na czarnobiałych klawiszach rozświetlała wszelką grozę. Prawdopodobnie (uwaga: psychologowie i naukowcy) tak zbawienny wpływ wykazywała kojąca nerwy muzyka. Panna Z. każdą wolną (i nie tylko) chwilę poświęcała na samodoskonalenie się w zakresie nut, akustyki i szeroko pojętej gry na pianinie. Nic jednak nie mogło zastąpić jej owych chwil, gdy siadała samotnie do czarnobiałych klawiszy, zwłaszcza, że już pierwszego dnia odkryła drobny, acz ważny szczegół – pianino naprawdę mówiło!
Były to jednak wyjątkowe chwile wyłącznie, gdy grała sama i pragnęła pomocy. Zuzanna doskonale pamiętała pierwszą z tych niezwykłych rozmów. Płakała akurat nad zębami klawiszy, ponieważ nie mogła poradzić sobie z prostą melodią.
- Dziecko! No nie płacz już, bo uszkodzisz mi moje delikatne drewno – zabrzmiał basowy głos. Panna Z. nie była w stanie wydobyć z siebie choćby słowa, ale przestała płakać.
- No! Tak o wiele lepiej. A i szansa, że czegoś się nauczysz: większa. – Głos może nie był basowy, ale na pewno niski. I melodyjny. – Słuchaj! Pomogę ci nauczyć się grać wszystkie melodie wszechświata.
- Naprawdę? Mogłobyś?
- Mógłbyś! Oczywiście, ale jest jeden warunek. – Chwila zawieszenia głosu. – Teraz ja będę ci cierpliwie pomagał, ale przyjdzie czas, że oddasz mi przysługę. – Zuzanna bez namysłu, wiedziona czuciem i sercem, odkrzyknęła: Obiecuję!
W ten przedziwny sposób w życiu panny Z. rozpoczął się nowy, iście melodyjny rozdział. Nauki i wskazówki tajemniczego instrumentu okazały się wielce pożyteczne. Pianino w niemalże każdej chwili służyło bezcenną radą. Karciło, gdy nie słuchała i nie stosowała się do jego szczegółowych zaleceń, ale też zachwalało dobrze wygraną melodię, zawsze swym wspaniałym, żywym, niskim głosem. Zuzanna bardzo szybko przekonała się jak owocna jest to współpraca i jak gigantyczne postępy poczyniła w zakresie swojej gry. Nie pożałowała swej decyzji ani prze chwilę. A inni? – zapytałby ktoś. Inni niech dławią się swoją czekoladą, myślała i grała dalej w słodko brzmiącej samotności.
***
„Utalentowana pianistka przyjechała swą grą podzielić się i z wami!” Każdy kolejny afisz pogłębiał nową manię – Zuzannozę. Tak! spełniło się jej marzenie, na jej występ czekano latami. Umiejętności madame Z. docenił cały świat. Jednak u szczytu sławy ciągle nie czuła się spełniona i nieskazitelnie szczęśliwa. Wydawało jej się, że problem tkwi gdzieś w muzyce i dlatego poświęcała się jej doskonaleniu, poprawkom swoich genialnych kompozycji i niekończącym się ćwiczeniom. U szczytu sławy także pianino odzywało się coraz rzadziej. Jednak do czasu…
Niedługo potem świat obiegła makabryczna wprost wieść. Zuzanna zaginęła bez najmniejszego śladu. Wszczęto śledztwo, zaangażowano dziesiątki detektywów, cały świat szukał swojej genialnej panny Z. Wszystko bez skutku, a i szukano krótko… Znaleziono nowego idola – niejakiego kawalera Grillo. Niezgrabny, charyzmatyczny mężczyzna, według niektórych, przewyższał zaginioną Zuzannę w swym kunszcie pianisty. Nikt nie zauważył jednak, że grał niemal identycznie, w ten sam sposób układając dłonie i wydobywając te same, co do sekundy i brzmienia akordy. Tak oto udowodnione zostało kolejne prawo ekologii i statystyki w praktyce. Wolna nisza zostanie zawsze, natychmiast zapełniona. Szkoda tylko, że prawa dżungli wpychają się także i do sztuki.
W takim razie zostaje jeszcze tylko jedna tajemnicza kwestia – gdzie podziała się Zuzanna? Przestrzegam z góry, żeby potem nikt mi nie wypominał lub, co gorsza, nachodził, nękał i dociekał. Wiem, ale nie powiem. Święte prawo; wasza refleksja. Czy magicznym sposobem stała się pianinem i teraz współegzystuje z nim na podstawie jakiś niepoznawalnych, kosmicznych zasad? Niektórzy jeszcze mówią, że jest zaczarowaną muzyką, którą wydają czarnobiałe zęby pod wpływem niezgrabnych rąk kawalera Grillo. Inni zaś poświęcają życie, by odnaleźć pianino, prześwietlić każdą deseczkę, każdy klawisz i młoteczek w środku, nasłuchując, czy przypadkiem Zuzanna nie przemówi w końcu. Głupi! Przecież zapomnieli, że odzywasz się tylko, gdy nikogo nie ma. Prawda Zuzanno?
Michał Erazmus
Konsumujemy Drugie Śniadanie Mistrzów: https://www.facebook.com/events/488476061348984/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/
http://drugiesniadaniemistrzow.blogspot.com/