Od pewnego czasu nurtuje mnie sprawa używania w twórczości obcych językowo określeń.
Stosować je czy zastępować rodzimymi określeniami?
Czy być w tym konsekwentnym, czy pozwalać na "mieszankę"?
Swego czasu zastanawiało mnie "deja vu", które nie ma polskiego odpowiednika.
W sumie na potrzeby książki można by się było pokusić o wymyślenie własnego określenia ale po konsultacjach zostałem przy tym słowie.
Słowo "lord" zdążyło się dobrze zadomowić i występuje w co drugim opowiadaniu/książce fantasy. Może dlatego, że czyta się jak piszę.
Ale już słowo "lady" (dama) nie jest tak "znaturalizowane". I wydaje mi się, że brzmi obco w polskich tekstach.
Czy jednak gdybyśmy wszędzie konsekwentnie wprowadzili słowo "dama", to brzmiałoby to dobrze?
A jeśli tak, to czy idąc konsekwentnie wyeliminować "lorda" zastępując go polskim odpowiednikiem?
Co o tym sądzicie?
Stosować je czy zastępować rodzimymi określeniami?
Czy być w tym konsekwentnym, czy pozwalać na "mieszankę"?
Swego czasu zastanawiało mnie "deja vu", które nie ma polskiego odpowiednika.
W sumie na potrzeby książki można by się było pokusić o wymyślenie własnego określenia ale po konsultacjach zostałem przy tym słowie.
Słowo "lord" zdążyło się dobrze zadomowić i występuje w co drugim opowiadaniu/książce fantasy. Może dlatego, że czyta się jak piszę.
Ale już słowo "lady" (dama) nie jest tak "znaturalizowane". I wydaje mi się, że brzmi obco w polskich tekstach.
Czy jednak gdybyśmy wszędzie konsekwentnie wprowadzili słowo "dama", to brzmiałoby to dobrze?
A jeśli tak, to czy idąc konsekwentnie wyeliminować "lorda" zastępując go polskim odpowiednikiem?
Co o tym sądzicie?