Czwarta edycja prac - Blackpepper [Taki straszny czas]
#1
Taki straszny czas
Budzik – to właśnie z nim wiążą się najgorsze wspomnienia z czasów mojego dzieciństwa. Te piski, dziwne odgłosy, mechaniczne krzyki – przerażające.
Zresztą jego wygląd również nie wzbudzał u mnie wielkiej sympatii. Tłuste, pulchne cielsko ledwo utrzymywało się na cienkich nóżkach, a tam, gdzie winny być oczy, wyryto mu dwie cyferki, które czerwieniały za każdym razem, kiedy gasiłam światło.
Budzik panował także nad moimi snami. Co rano miał czelność przeszkadzać mi w wędrówce po wyolbrzymionym świecie fantazji i marzeń…Tak sobie dryfowałam po różowej rzece, kiedy nagle... TRRRRRR! I bach z łóżka.
Siniaki na nogach, rękach, brzuchu. A ten? Śmiał się złowieszczo tym swoim piskliwym głosikiem.
Miał gdzieś skargi, jęki i upomnienia. Jakby tego było mało, moja własna matka zawiązała z nim diabelski pakt, tajną umowę, którą ukrywała pod deskami podłogi, myśląc oczywiście, że o tym nie wiedziałam.
Odkąd złożyła na niej swój podpis, codziennie „lecieli” na dwa głosy. Oboje tak bardzo fałszowali. Pyszni egoiści.
Ale dobrze… Kiedy już ostatnimi siłami udawało mi się sięgnąć tej magicznej czapeczki dumnie
spoczywającej na czubku jego głowy, moje ciało przechodziły dreszcze. Zimno! Straszliwe, kłujące zimno!
Wtedy zazwyczaj budzik lądował na drugim końcu pokoju. Pomimo rozbitej twarzy , nadal krzyczał. I z pewnością nie z bólu.
Po prostu się darł. Wtedy też trzeba było wstać i wreszcie po ludzku go wyłączyć.
I co? Myślicie, że to było takie łatwe? To, że milknął, nie znaczy, że zamykał buzię. Bo gryzł, karmił się mą krwią.
Nie śmiał jej jednak zlizywać czy tam smakować. Wsmarowywał ją w swoje fałdki jak najlepszy balsam ujędrniający.
Taki miał właśnie fetysz ten mój budzik. Gwałciciel, morderca, wampir, zabójca. Nie, żebym się bała. Co to, to nie!
Szłam po rękawiczki, delikatnie sklejałam mu twarzyczkę i przepraszałam za atak histerii. Szkiełko po szkiełku...
Zazwyczaj spóźniałam się przez to do szkoły, bo kiedy kończyłam, budzik wskazywał już ósmą.
Gdybym mogła cofnąć czas z pewnością nie ulegałabym mu w aż tak dużym stopniu. Ale niestety. Był to kolejny rodzaj terroru.
Czas płynął, a budzik nie omieszkał mi o tym co kilka minut przypominać. Wiecie… Czasami nawet zdarzało się zapłakać.
Szczególnie wtedy, gdy przychodził czas pożegnania z tatą.
Pracował poza miastem i przyjeżdżał tylko na weekendy, a te wydawały się mijać zdecydowanie zbyt szybko.
- Głupi… głupi...głupi zegar – szeptałam do budzika podczas bezsennych nocy.
I tak mijały lata. Każdy tydzień wyglądał tak samo. Czas zwalniał, by pod koniec gwałtownie przyspieszyć.
Ale.. To był chyba piątek. Zaraz przed świętami, bodajże dwudziesty grudnia.
Tata przyjechał wieczorem, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ zwykle pojawiał się dopiero w sobotę popołudniu.
Jednak on nie wydawał się tak szczęśliwy jak zwykle. Nie pocałował mamy w czoło, nie pogłaskał psa, na mój uścisk odpowiedział chłodnym spojrzeniem.
- Poznałem kobietę – oznajmił. – Mieszka w Gdańsku. Postanowiłem się do niej wyprowadzić.
No cóż. Więcej nie chcę pamiętać. Szczerze mówiąc, zapomniałam nawet, co wtedy czułam.
Priorytetem było zniszczenie budzika, wyrzucenie go przez okno, pozwolenie na to, by zginął pod kołami jakiegoś
tira z napisem „Sokołów” albo „Pudliszki” na masce. Kiedy to zrobiłam czas przestał płynąć.
Wreszcie poczułam się wolna. Nieograniczona przez minuty, sekundy, godziny.

Teraz mam trzydzieści lat, dwoje dzieci i kochającego męża. Mieszkam w domu bez klamek.
Właściwie, nie wiem czemu. Przecież nie jestem wariatką. Nie jestem, prawda?
Prawda?
Przecież ty też boisz się czasu.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości