Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Cel
#1
Zapraszam do lektury i jechania po tekście Tongue

Kocie, jeszcze raz tak mi posta zedytujesz i się pogniewamy! Big Grin

Cel

Rzygam.
Rzygam codziennością.
Pomarańczowo-karmelowe gluty wylatują mi z otworu gębowego i skapują na buty. Oparty o jakiś sklep monopolowy, rzygam.
W zasadzie, to już nie wiem czym. Przed chwilą myślałem, że to skutek przejedzenia i moich problemów żołądkowych. Jednak przed oczami po raz kolejny przeleciały mi obrazy dnia dzisiejszego i pomyślałem, że te rzygi to po prostu stosy kartek, papierów, cyfrowych wiadomości e-mail i pogłębiających się zwad z całym cholernym światem.
Zakrztusiłem się raz jeszcze, z gardła wydobył się przeciągły skrzek. Myślałem, że zaraz z samego środka mnie wyleci cały żołądek, ciągnąc za sobą trzustkę, wątrobę, a co za tym idzie, resztę układu pokarmowego. Zamiast tego wyplułem kawałek śluzowatej flegmy. Łzy pociekły mi z oczu. Bynajmniej nie od zbyt wielu problemów rodzinnych, indywidualnych, problemów w pracy i ze znajomymi, problemów ze wszystkim. Nigdy nie byłem szczególnie uczuciowy i taki chyba pozostanę do końca życia. W moim organizmie, łzy to naturalna reakcja na rzygi. Jak rzygi, to łzy, jak łzy, to spaprany humor. I mimo tego, że już bardziej nie mogłem sobie zniszczyć humoru, zrobiłem to.
Niszczenie humoru zaś, objawia się pewnego rodzaju letargiem, hipnozą czy czymkolwiek podobnym, możecie to nazywać jak chcecie. Stałem tak więc i patrzyłem w kałużę, którą przed chwilą z nieprawdopodobnym artyzmem wykonałem. Zaczęło mi cieknąc z nosa. Katar. Chciałem sięgnąć po chusteczkę. Nie mogłem. Nie moglem oderwać spoconych łap od ściany sklepu. Zakląłem w duchu. Czas kończyć te przedstawienie. Jednym ruchem odbiłem się od betonu i sięgnąłem do kieszeni. Przez chwilę grzebałem w niej, żeby stwierdzić że nic tam nie ma. Kopnąłem ze złością w ścianę. Było nieźle po dwudziestej trzeciej, dodatkowo zacinał ostry deszcz. Nikogo na ulicy, z daleka słyszałem tylko odgłosy silników jadących samochodów. Stałem tak chwilę nie wiedząc co zrobić z coraz bardziej przeciekającym nosem. W końcu dałem za wygraną i ruszyłem się. Może zanim dojdę do domu nie utonę we własnych smarkach.
Odwróciłem się i wszedłem z powrotem na chodnik. Me oczy zaatakowało nagle z niesamowitą mocą światło. Zasłoniłem się i spojrzałem ku źródle śmiercionośnych promieni. Wpatrywałem się w te niesamowite zjawisko, nie odwracałem wzroku, muszę przecież być silny, muszę walczyć, jasna cholera... Zakląłem z niesmakiem. To tylko durna żarówka.
Nagle zza budynku sklepu monopolowego wybiegła starsza kobiecina w niebieskim fartuchu sprzedawczyni.
- Co pan sobie myśli do cholery? Co pan tutaj robi? Najpierw straszy mnie, uderzając o ścianę a teraz stoi pan przed sklepem i wpatruje się w żarówki! Odbiło panu czy jak?! - krzyczała.
W pierwszej chwili nie rozumiałem o co jej chodzi. Coś wykrzykiwała, machała energicznie rękoma... Niemal widziałem pianę na jej wargach, wściekły, nie znający litości wzrok, ostre zęby, gotowe by ukąsić...
- Słyszy mnie pan?!
- Co? Tak, tak.
- Więc niech mi pan odpowie na pytanie!
Zmarszczyłem brwi.
- Jakie pytanie?
Kobieta - Buldog (bo tak ją nazwałem) popatrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem. Coś pomiędzy zmieszaniem, zdenerwowaniem i skrajnym wyczerpaniem.
- Czy mam zadzwonic po policję? - wykrztusiła w końcu.
- Ale dlaczego?
- Niech pan sam sobie odpowie.
Zastanawiałem się przez chwilę co ten pół pies - pół kobieta może ode mnie chcieć. Ach! No tak! Narzygałem jej pod sklep.
- Bardzo panią przepraszam, bardzo, ja, nie chciałem, ale wyszło tak jakoś, no widzi pani...
Teraz babsztyl naprawdę wyglądał jakby miał wyskoczyć ze skóry. Postanowiłem, że lepiej będzie jeśli podziękuję i się zmyję.
- Bardzo dziękuję i przepraszam - wydukałem i wykonałem parodię dworskiego ukłonu. Nie wyszedł mi o tyle, że rękę zawinąłem aż za szyję i przez przypadek upadłem na kolana, twarzą lądując na podołku ekspedientki.
Co było dalej, nie pamiętam zbyt dobrze. Wiem, że był oślepiający blask. Przedtem jakieś krzyki. Potem ból. Wielki, ogromny ból. I długo, długo nic.


Obudziłem się u siebie. Dziwne. Wstałem z poszarpanej kanapy i omiotłem spojrzeniem ten burdel, który na wyrost zwę domem. Zagięty dywan, porozwalane czasopisma. Parę z nich ewidentne pisemka z płytką z pornusem w środku. Nie wyszedłem z tego. Nie wyszedłem z grzechu Onana. Nic nie pomogły wizyty u darmowych i płatnych psychoanalityków. Tylko wywaliłem pieniądze. A do rozwiązania doszedłem sam. Mimo, że ruchało się nie raz, czuję po prostu do siebie, do swojego ciała tak wielkie przywiązanie i obrzydzenie zarazem, że samozadowolenie jest formą spędzenia wolnego czasu, a także wyzwoleniem i masochistycznym krzywdzeniem swej duszy. Mówiąc prościej: chcę żyć i nie chcę.
Ten stan rzeczy pojawia się ponoć u większości polaków w wieku średnim. Byłoby dobrze, gdybym nie miał dwudziestu lat.
Ogarnąłem wzrokiem wszechobecny gnój, którymi były torebki po żywności, brudne gacie, jakaś dziwna substancja w rogu pokoju (gdybym miał psa, pewnie zwaliłbym winę na niego) i niezidentyfikowane obiekty z organizmami żyjącymi za sofą. Widząc to wszystko zdecydowałem, że nie warto tego teraz sprzątać.
Który dzisiaj dzień? Wczoraj... wczoraj rzygałem, a jeśli rzygałem, to jadłem w... tak, jadłem w jakiejś knajpie. Czyli dzisiaj mamy poniedziałek. Wykłady - przelotna myśl skaziła mój pusty umysł. Która godzina? Zerknąłem na zegarek ścienny, misternie zawieszony pomiędzy szafką na ubrania i regałem na książki, skutkiem czego dowiadywanie się o godzinie z punktu docelowego kanapy pokojowej, było karkołomnym wykręceniem głowy pod nienaturalnym kątem i prawdopodobnym kalectwem na całe życie. Wstałem więc i podreptałem pod same wskazówki licznika czasu. Dziewiąta zero zero. Wykłady zaczęły o ósmej.
Nie westchnąłem, nie podrapałem się po głowie, nie zakląłem parszywie. Po prostu otworzyłem szafę i zacząłem zmieniać brudną bieliznę na czystą. Nie wiem w ogóle, co to za filmowy wymysł, że jeśli człowiek jest w trudnej sytuacji, to musi się albo konkretnie wkurwić, albo popaść w depresję, albo też wziąć to wszystko humorystycznie, powiedzieć do samego siebie (!) coś śmiesznego, a potem leniwym kroczkiem udać się na dane miejsce. Oglądając te brednie, człowiek sam zaczyna zachowywać się sztucznie, naśladując postacie z ekranu, które również zachowują się sztucznie! Pozwolę sobie zatem przedstawić alternatywną wersję przyszłych dziejów świata.
Rok 2010 - sztuczność ludzka waha się pomiędzy stanem zagrażającym życiu, a umiarkowanym małpowaniem.
Rok 2020 - indywidualizm zaginął w akcji ratowania zdrowego umysłu.
Rok 2030 - stan chemiczny człowieka znacząco się zmienił, wskazuje na to nowa, futurystyczna budowa ciała składająca się ze szkła monitorów komputerowych, puszek po piwie oraz plastikowych masek, innych na każdą okazję.
Rok 3000 - wymyślono nowe danie! Kurczak a'la człowiek! Niestety ludzie już nie istnieją, jednak ten plastikowy smakuje prawie jak człowieczeństwo!
Wdziałem na siebie jeansy, białą koszulę, czarną jeansową marynarkę oraz jakieś sportowe buty i płynąc morzem bałaganu, próbowałem zacumować do portu Łazienka.
Perfumy, dezodorant "Adidas"; prysk, prysk, prysk. Aż się zakrztusiłem. Żadne perfumy nie zastąpią kąpieli. Ale i tak się prawie nie myję.
Nie mam pojęcia, czy urodziłem się brudasem, czy też potrafię zewnętrznie wyglądać tak jak się zachowuję. Celuję w to drugie, nie mam wodowstrętu, ani jakiejkolwiek innej fobii. Po prostu tak jest szybciej.
Wybiegłem przez drzwi frontowe, jedną ręką zamykając je, a drugą zapinając torbę z zeszytami. Klucz schowałem nieporadnie do małej kieszeni. Nagle oblał mnie zimny pot. Czegoś nie ma. Czegoś zapomniałem. Co to może być? Coś ważnego, coś z czym nie mogę się rozstać, coś co ciągle mi przeszkadza brzęcząc i dzwoniąc, ale i tak MUSZĘ to mieć. Wsadziłem łapę do tylnej kieszeni spodni. Odetchnąłem z ulgą, jeeeest. Najnowszy model Nokio-Ericssono-Hateco-Motoroli z wbudowanym aparatem 50 megapikseli, czujnikiem ruchu, generatorem fal Rentgena oraz szwajcarskim scyzorykiem i uniwersalnym padem do gier na wszystkie dostępne platformy. Szkoda tylko, że funkcję rozmowy trzeba było dokupić za, bagatela, pięć stówek. Zapożyczonych od rodziców, rzecz jasna.
Powietrze na klatce schodowej śmierdziało potem, dymem papierosowym i kocim łajnem. Zatkałem nos. Mimo wszystko, do tego nie dałem rady się przyzwyczaić. Wyszedłem przed blokowisko. I od razu znalazłem się w lesie innych blokowisk. Szedłem tędy codziennie, ale i tak każda podróż przez tę futurystyczną puszczę była dla mnie jaki wejście na golasa pod zimny prysznic w środku zimy.
Z Lasu Zagrożenia i Ludziowstrętu dostałem się na Ścieżkę Stykania Się z Istotami Ludzio-Podobnymi. Rzecz jasna było tu pełno tych zwierzaków. Niby każdy się spieszy, każdy ma do pracy na ósmą, ba, na siódmą czy szóstą nawet. Ale nie ma dnia, w którym nie byłoby żadnej osoby idącej do roboty właśnie po godzinie dziewiątej. To chyba takie fatum.
Doszedłem w końcu na przystanek. Tramwaju nie widu ni słychu, jednak placyk cały zapełniony więc zdecydowałem się poczekać. Zerknąłem na zegarek. Piętnaście po. Pociągnąłem nosem. Jak zwykle to cholerstwo się spóźnia. Rozejrzałem się na boki. Dosłownie dwie sekundy obserwacji i już mogłem powiedzieć kto do jakiej społecznej grupy należy. Grupka moherów stała tuż przy krawężniku, pomrukując coś do siebie cicho i niechybnie szykując plany zagłady "dzisiejszej młodzieży". Nieopodal zauważyłem kilku skinów. Niebezpiecznie. Spojrzałem na siebie. Na szczęście nie miałem na sobie nic wyzywającego. Odetchnąłem. W odległości kilku metrów od skinów stała mała grupka dzieci z podstawówki lękliwie patrzących na łysych byków stojących przed nimi. Tuż obok grupka pseudo normalnych, spieszących się do ciężkiej pracy i wyginania kręgosłupa przed komputerem mężczyzn i kobiet ćmiła leniwie rakotwórcze papierosy. Spojrzałem raz jeszcze na siebie, na skinów, na dzieciaki, mohery i pracoholików. Chyba urodziłem się w nieodpowiedniej epoce.
No nareszcie. Czerwono - żółty pociąg potu, smrodu i obdrapanych krzeseł leniwie wtaczał się na przystanek. Nagle cała banda jak jeden mąż rzuciła się do drzwi tramwaju. Niesiony przez wściekły tłum trzasnąłem głową w szybę i wylądowałem na chodniku. Spojrzałem w niebo. Wstawać czy nie wstawać. Niebo jest takie piękne, tak poetycko zachmurzone. Mógłbym się tak lampić przez całą wieczność. Na raz jednak odezwał się instynkt samozachowawczy. Wstawaj albo zostaniesz rozdeptany. W sumie nie wiedziałem jakie to uczucie być rozdeptywanym, ale postanowiłem go na własnej skórze nie doświadczać. Wcisnąłem się do przepełnionego tramwaju. Drzwi zamknęły się za mną niczym Bramy Piekieł. Natychmiast uderzył we mnie odór gnijących niemal starczych ciał, drogich perfum pracoholików, smród ciał skinów oraz drugie śniadanie dzieciaków, a wszystko to zamieszane z zapachem gówna, które ktoś wniósł z butami oraz smaru do tramwajowych kół. Zakręciło mi się w głowie. Świat obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni gdy wypieprzyłem się jakimś cudem na podłogę. Od razu zrobiło się miejsce. Upadłem prosto na twarz. Wszyscy dokoła się odsunęli. To niesamowite, że w zatłoczonym pojeździe znalazło się na tyle miejsca, aby człowiek wzrostu ponad metr osiemdziesiąt wyjebał się jak długi.
- Przepraszam, przepraszam... - kajałem się jak dureń patrząc ukradkiem na zniesmaczone twarze pasażerów. Kretyni, ignoranci. Nikt się nie zapytał "nic panu nie jest?", nikt nie pomógł wstać, nikt nie podał pomocnej dłoni.
Pierdolony świat.
Na resztę podróży spuszczam zasłonę wymownego milczenia, dość że nos sobie rozwaliłem. Gdy wysiadłem było już wpół do dziesiątej. Obmacałem ostrożnie nos. Puchnął jak po użądleniu. Nie mogłem w takim stanie iść gdziekolwiek. Nieopodal uczelni była apteka. Podreptałem w tamtą stronę trzymając się za siny kikut wystający mi z twarzy.
Na przejściu dla pieszych wszyscy gapili się na mnie jak na chorego umysłowo. Przejrzałem się w stojącej nieopodal wystawie sklepowej. Wymięta marynarka, nieogolona morda, na głowie każdy włos stał w inną stronę, a na dodatek krwawiący nos. Skrzywiłem się, co jeszcze bardziej spotęgowało kloszardzi wygląd mojej twarzy. Jakaś dziewczynka schowała się za połę sukienki matki. Miałem ochotę splunąć, ale zamiast tego krew obficie polała mi się z nosa. Stojący obok staruszek podskoczył, gdy wydałem z siebie skrzek podobny nieco do żabiego. Wytarłem nos rękawem i przeszedłem na zielonym świetle.
Apteka byłą małym budynkiem mieszczącym się kilkanaście metrów od bramy głównej mojej uczelni. Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. Wewnątrz panowała nieskazitelna cisza. Podszedłem do sprzedawczyni i poprosiłem o bandaże. Farmaceutka widząc mój stan postanowiła zaopiekować się sinym jak bania nosem.
Usiadłem na krześle za ladą i położyłem okrwawione ręce na spodniach. Po chwili przyszła dobra kobiecina i poczęła obwiązywać mi nos bandażami, plastrami; oblewać wodą utlenioną i...
- Ał, jasna!... - krzyknąłem i szarpnąłem głową.
- Ależ co pan robi, chce pan iść do szpitala?!
Istotnie nosem wstrząsnął promieniujący ból. Skrzywiłem się tylko i już dobrowolnie poddałem się dalszej terapii. Wychodząc zerknąłem na szybę aby zobaczyć efekty działania sprzedawczyni. Teraz wyglądałem jakbym dopiero co wylazł ze śmietnika, uciekając z pola bitwy o starą puszkę z jakimś kotem.
Nic to, jakby rzekł mały rycerz.
Spojrzałem na zegarek po raz wtóry. Za dziesięć dziesiąta. Spojrzałem na gmach uczelni. Teraz zapewne Brejcherowski wykłada jakieś pierdoły o literaturze pięknej. Spojrzałem ponad przejściem dla pieszych, na stojący na drugim końcu ulicy monopolowy.
Chlać czy się uczyć?
Przeszedłem szybkim krokiem drugi raz przez tę samą zebrę i wdarłem się do sklepiku.
Dwa Żywce.
Już podaję... Ale zaraz mamy promocję!
Nie, dziękuję.
Czteropak za połowę ceny!
Nie, dziękuję.
A do tego los na jutrzejsze losowanie w Galerii!
Nie, dziękuję.
Nie skusi się pan?
Nie, dziękuję.
Po trzech piwach jedne dajemy gratis!
Nie, dziękuję.
A jeśli zakupi pan dwa czteropaki całą zgrzewkę dajemy na koszt firmy!
Nie, dziękuję.
Cztery dziewięćdziesiąt dziewięć.
Zajrzałem do portfela. Nic. Do drugiej przegrody. Nic. Do schowka na drobne. Nic.
- Wie pani, chyba rzeczywiście podziękuję - uśmiechnąłem się krzywo poprzez bandaże i wyszedłem ze sklepu.
Tym razem udało mi się celnie splunąć, prosto na płytę chodnika, prosto pod nogi funkcjonariusza policji.
Zdziwiona mina gliniarza mówiła sama za siebie. Że też mam, kurwa, takie szczęście. Splunąć funkcjonariuszowi prawnemu prosto pod nogi, dodatkowo wychodząc ze sklepu monopolowego z pustym portfelem i iście zawadiackim opatrunku na twarzy.
Policjant jednak poprawił tylko czapkę i ruszył dalej. Patrzyłem jak głupi jak szedł prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na nikogo i nic, zmierzając prosto do wyznaczonego sobie celu.
Ja tak nie potrafię.
Po gafie jaką strzeliłem w sklepie nie miałem zamiaru ani wracać do domu po pieniądze, ani iść na uczelnię. Spojrzałem na drugi koniec ulicy, gdzie stał wielki budynek uniwersytetu. Obok bramy stał jakiś człowiek z czymś podłużnym i dymiącym w ręku. Zioło, tego mi teraz potrzeba.
Po raz wtóry przebyłem tę samą drogę i znalazłem się przy bramie głównej. Zerknąłem na stojącego pod bramą wyrostka. Ni to student, ni to licealista. A więc gimnazjalista. Rzuciłem okiem na zioło, które trzymał. Dopalacz, na pewno.
Młodzik w końcu zorientował się, iż lampię się na niego jak dureń.
- Czego kurwa chcesz? - niemal krzyknął.
Zamrugałem.
- Daj macha.
Spojrzał na mnie jak na debila.
- A pierdol się. - Po czym odwrócił się i zaczął puszczać dymek po zawietrznej.
Co może zainteresować tępego dzieciaka, któremu hormony przewróciły w głowie? Łatwy seks.
- Hej, młody.
Odwrócił się.
- Co znowu?
- Widzisz tamtą cizię na końcu ulicy? - wskazałem palcem na jakąś dziewczynę. Miałem farta, była to typowa galerianka śpiesząca do pracy.
- No. - Odburknąłem pseudo znużonym głosem. Ha, działa.
- Znam ją. Niezła piczka. Jak chcesz mogę ci załatwić z nią spotkanie sam na sam. Daje dupy za kilka ładnych słówek, pójdziecie do jakiegoś ustronnego miejsca i nawet nie pozna, że dupcysz ją ty a nie ten który jej się wydaje.
Zmarszczki pokryły czoło tępaka.
- Co ty mi tu pierdolisz?
- Pierdolić to ty ją będziesz już za parę minut.
Gimnazjalista przełknął ślinę.
- Co chcesz?
- Daj mi tego blanta i wszystko co masz w portfelu.
Dzieciak wyjął posłusznie jak owieczka pieniądze i oddał zielsko. Boże drogi, co za kretyn!
Odwrócił się.
- No dobra, to mów, kurwa, kiedy, o której, gdzie.
- OK, zaraz z nią pogadam i załatwię ci darmowe ruchanie do końca d... - Nagle poczułem na swoim ramieniu obce ciało. Nie musiałem się oglądać. Nie musiałem usłyszeć słów "pójdzie pan ze mną", nie musiałem nawet przełknąć ostentacyjnie śliny czy splunąć, żeby w jednej chwili wyrwać jak rączy koń z małpiego uścisku policjanta i ruszyć w długą.
- Stój! Stać, bo będę strzelał!
Akurat!
Biegłem ile sił w nogach. Ile można dostać za namawianie nieletniego do seksu? Pięć? Dziesięć? Ile lat mam przeżywać reality show niczym "Prison Break" z sobą w roli głównej?
Nie widziałem nawet kiedy wbiegłem na ulicę i zacząłem lawirować między pędzącymi pojazdami. Zdyszany gliniarz już pewnie odpuścił, a ja dalej gnałem przed siebie, aż dobiegłem do parku. Schowałem się w jakieś krzaki i czekałem. Minuta, dwie, trzy... Nikogo. Żadnego niebieskiego munduru, żadnych pośpiesznych kroków.
- Ja pierdolę... - odetchnąłem z ulgą.
- Ekhm.
Spojrzałem w stronę z której dobiegało chrząknięcie. Na ławce siedział jakiś stary dziadek, któremu przeszkodziłem najwyraźniej w lekturze gazety. Wymruczałem pospieszne "przepraszam" i wyszedłem z krzaków. Cały poharatany ostrymi gałązkami i kolcami. Teraz na pewno nie mogłem wrócić na uczelnię.
Wracać do domu? Nie, w puszczy blokowisk na pewno znajdzie się jakiś policjant już powiadomiony o pedofilu wątpliwej aparycji. Schlać się? Za co, przecież powrót do domu odpadł. Tak samo jak zajaranie się na resztę dnia. Na myśl przyszło mi żebranie, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Chociaż...
- Proszę pana, matka mnie z domu wyrzuciła, ojciec pije całymi dniami, nie mam jak opłacić studiów, nie mam za co żyć, gonią mnie źli ludzie, pomoże pan! - ryczałem jak opętany roniąc fałszywe łzy bólu. Dziadek spojrzał na mnie dziwnie. Na pewno wyglądałem jak istny męczennik. Upaprane we własnej krwi spodnie jeszcze to potęgowały.
Poszło jak z płatka, wyżebrałem kila złotych "na chleb". Teraz przynajmniej było za co się schlać. Zapominając o prześladującym policjancie, ruszyłem do najbliższego sklepu w którym można było kupić wódkę. Trafiło na "Biedronkę". Raz - dwa, zero siódemki dwie kupione. Polazłem znowu do parku i skryłem się w betonowym dole, który za prl'u służył za basen. Wyjrzałem na chwilę poza poziom. Dziadka nie było, można chlać.

**

Świat kręcił się dokoła, nie patrząc gdzie idę, trzymając za rękę jakiegoś nieznajomego faceta szedłem przez oświetlone latarniami ulice miasta. Wyśpiewując sprośne piosenki, łamałem wszelkie lody, granice kulturowe i religijne. Żyłem już gdzie indziej.
Chwiejnym krokiem wtoczyłem się do Galerii. Światła, flesze, ogromne bilbordy i wielkie telewizory. Szedłem jak zaczarowany. Wreszcie zaszedłem do sklepu z lustrami. Spojrzałem w pierwsze lepsze, aby uświadomić moją dobrą stronę charakteru, do jakiego stanu się doprowadziłem.
Wbiłem wzrok w szklany odbijacz twarzowy. Nie zobaczyłem wzroku. Nie zobaczyłem owiniętego w bandaże nosa. Nie zobaczyłem nieogolonej, krzywej mordy.
Nie miałem twarzy.

**

To pan pójdzie ze mną.

Co było potem? Izba wytrzeźwień, proces sądowy, płacz matki i ojca. Dwa lata w pierdlu, zero zmiany poglądu na świat. Wychodząc w końcu uświadomiłem sobie jedną rzecz. Nie ma sensu mojej egzystencji. Życie nie ma żadnego sensu. Nauka? Nic to. Rodzina? Nic to. Miłość, przyjaźń, wszelkie inne uczucia? Nic to. Dążymy do wymyślonych przez naszych bliskich bądź zwierzchników celów. Idziemy nie pytając się o drogę i o czas jaki nam pozostał. Żyjemy. Bez celu. Bez sensu. Jak owce na rzeź. Na śmierć.
Zabić się? Nie. Człowiek z reguły jest odważnym tchórzem. Ma dość odwagi, żeby splunąć komuś w twarz, a za mało jej, żeby skończyć własne cierpienie. Za dużo, żeby je skończyć, za mało, żeby żyć dalej. I tak zamyka się koło. Nie idziemy po prostej linii. Krążymy. A kiedy koło się zamyka, umieramy.
Dwa lata więzienia nie uczą człowieka niczego. Nie zmienia charakteru, nie zmienia usposobienia do innych, nie zmienia poglądów. Nie zmienia nic. Wszedłem do więzienia jako pedofil i wyszedłem też jako pedofil. Może nie fizycznie, ale w opinii innych, nadal pedofil. Gdy morderca idzie do pudła, jest mordercą. Gdy z niego wychodzi ciągle nim pozostaje.
Kara nie uczy niczego. Żyje się dalej. Tępo się egzystuje.
Lecz dowiedziałem się jednego.
Nasze podatki idą na pierdolonych pedałów.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#2
Czyta się bardzo fajnie, płynnie, szybciutko, bez potknięć. Miejscami jest zabawnie, nie wiem, czy tak właśnie być miało.

Kilka uwag.
Wpatrywałem się w te niesamowite zjawisko,

to niesamowite zjawisko

gluty wylatują mi z otworu gębowego i skapują na buty

jest rym gluty/buty

Zdecydowanie nadużywasz się. Czasem można tak zbudawać zdanie, że go nie będzie.
Pozdrawiam.
Jaki będzie po nas ślad? Co zostanie, a co zginie?
Tysiąc zalet, milion wad, biały ekran w pustym kinie...


Odpowiedz
#3
"skapują" - bardziej by mi pasowało kapią

Cytat:Najnowszy model Nokio-Ericssono-Hateco-Motoroli z wbudowanym aparatem 50 megapikseli, czujnikiem ruchu, generatorem fal Rentgena oraz szwajcarskim scyzorykiem i uniwersalnym padem do gier na wszystkie dostępne platformy. Szkoda tylko, że funkcję rozmowy trzeba było dokupić za, bagatela, pięć stówek. Zapożyczonych od rodziców, rzecz jasna.
Coś mi to przypomina. Jednak nie potrafię określić, co to za COŚ ^^

Mnie w przeciwieństwie do Elwiry nic nie rozśmieszyło.
Bardzo życiowy tekst, daje do myślenia. Potrafisz przyciągnąć czytelnika. W dodatku piszesz bardzo płynnie i bardzo obrazowo.

Ogółem bardzo dobry tekst - gratulacje Smile
Cytat:Kiedy wypuszczam z papierosa dym
chcę poczuć to znów.
Bo nie wiem gdzie teraz jesteś Ty,
a chciałbym chyba byś była tu.
Odpowiedz
#4
Malbert napisał(a):Wpatrywałem się w te niesamowite zjawisko...
lepiej "TO niesamowite zjawisko".

Malbert napisał(a):- Co pan sobie myśli do cholery? Co pan tutaj robi? Najpierw straszy mnie, uderzając o ścianę a teraz stoi pan przed sklepem i wpatruje się w żarówki! Odbiło panu czy jak?! - krzyczała.
Sztynwo trochę ta wypowiedź wygląda, nienaturalnie wg mnie.

Malbert napisał(a):Parę z nich ewidentne pisemka z płytką z pornusem w środku.
Chyba zabrakło "to" Tongue

"Zerknąłem na zegarek ścienny, misternie zawieszony pomiędzy szafką na ubrania i (lepiej byłoby "a" zamiast "i") regałem na książki,..."

Nie jestem pewien, ale "łajno" to chyba określenie zarezerwowane dla, że się tak wyrażę, krowiej kupki. W przypadku innych zwierząt raczej nie funkcjonuje...Ale mówię CHYBA, bo naprawdę nie mam pewności.

"Po trzech piwach jedne(jedno) dajemy gratis!"

Trochę brakującyc przecinków i literówek, ale niedużo. Za dużo jednak wulgaryzmów, przynajmniej wg mojego gustuTongue

Wydaje mi się, że nie masz najmniejszego problemu z pisaniem. Tzn nie, żebym sugerował, żebyś miał Tongue Chodzi o to, że widać tę lekkość ubierania myśli w słowa w przystępny i oryginalny sposóbSmile

Końcówka jest mocna!Big Grin
Odpowiedz
#5
Tekst bardzo dojrzały.
Opisana rzeczywistość przedstawiona jest bardzo plastycznie, obrazowo.
Dziwi mnie to tym bardziej, że tak realnego opisu "dnia z życia menela" dokonał człowiek, który nie mógł opierać się na własnych doświadczeniach...
Rzyganie pod sklepem, brudne ciuchy, rozbita głowa...
Do tego całość napisana spójnie i dobrze.
Brawo.

Miałeś kilka wpadek, których nie wymienili przedmówcy i tylko o tych powiem:
Cytat:spojrzałem ku źródle śmiercionośnych promieni
Tutaj użyj wyrazu "źródło" w celowniku. Albo lepiej napisać "w stronę źródła".
Cytat:gotowe by ukąsić...
To nie błąd, ale moim zdaniem lepiej by zabrzmiało "gotowe by kąsać".
Cytat:pisemka z płytką z pornusem
Właściwa forma to "pornos" w tym przypadku "pornosem".
Cytat:wszechobecny gnój, którymi były torebki po żywności, brudne gacie, jakaś dziwna substancja w rogu pokoju
"który towrzyły"...lub coś tędy.
Cytat:stan chemiczny człowieka
"skład chemiczny". Stan może być fizyczny, np.: skupienia.
Cytat:Tramwaju nie widu ni słychu
Tu masz 3 błędy: słowo "tramwaj" powinno być w dopełniaczu ("tramwaja") i nie "nie" tylko "ni"/"ani" oraz brak przecinka. Powinno to wyglądać mniej więcej: "Tramwaja ani widu, ani słychu."
Cytat:Puchnął jak po użądleniu
Nie mam 100% pewności, ale wydaje mi się, że powinno być "Puchł".
Cytat:mały rycerz
W sumie to jest przydomek, więc powinno być "Mały Rycerz".
Cytat:uświadomiłem sobie jedną rzecz. Nie ma sensu mojej egzystencji.
"Brak sensu...", "Bezsens...", bo jedyne, co "nie ma sensu", to pozostawienie tego jak jest.

A teraz coś na wesoło:
Cytat:Teraz wyglądałem jakbym dopiero co wylazł ze śmietnika, uciekając z pola bitwy o starą puszkę z jakimś kotem.
Tekst mnie wykoleił Big GrinBig GrinBig Grin
Nie dosyć, że śmieszny, to bardzo dosadnie opisuje wygląd bohatera.

Co do maleńkiej edycji, na którą sobie pozwoliłem, to choćbyś miał się gniewać, czy będziesz to Ty, czy ktokolwiek inny, tego typu zbędne, chamskie zwroty, będę usuwał. To nie było jeszcze w treści utworu, więc podlegało moderacji.

A za opowiadanie, jeszcze raz DUŻE BRAWA!
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#6
Jak obiecałem tak też zrobiłem. Czepiania się będzie trochę:

„Myślałem, że zaraz z samego środka mnie wyleci cały żołądek,” - coś bym tu zmienił, może jednak „z wnętrza mnie...”? Tak brzmi sztucznie.

„Bynajmniej nie od zbyt wielu” - może „przez” a nie „od”?

„hipnozą czy czymkolwiek podobnym,” - „czy czym takim”? Tu ten opis zgrzyta.

„Nie moglem oderwać” - mogłem

„odgłosy silników jadących samochodów.” - tu bym coś z tym zrobił, silnik pracuje, gdy samochód jedzie...

„coraz bardziej przeciekającym nosem.” - „cieknącym nosem”? Nie wiem jak nos może przeciekaćBig Grin

„Najpierw straszy mnie, uderzając o ścianę a teraz stoi pan przed sklepem i wpatruje się w żarówki! Odbiło panu czy jak?! - krzyczała.” - tu nienaturalnie. Może bez tego „straszy mnie” i „uderzając” - może coś w stylu „najpierw straszy ludzi waląc w ścianę a teraz...”?

„Parę z nich ewidentne pisemka z płytką z pornusem w środku.” - czemu parę? Czemu bez „to” i czemu „pornusem”? Może jednak „większość to” i „pornosem”?

„niezidentyfikowane obiekty z organizmami żyjącymi za sofą.” - zrób coś z tym, tak jest nie jasne.

„Widząc to wszystko zdecydowałem, że nie warto tego teraz sprzątać.” - to/tego – nie ma sensu używać „tego”.

„skutkiem czego dowiadywanie się o godzinie z punktu docelowego kanapy pokojowej,”- ke? Przeczytaj to proszęBig Grin

„było karkołomnym wykręceniem głowy pod nienaturalnym kątem i prawdopodobnym kalectwem na całe życie.” - tu część dalsza – naprawdę zachciało ci się zbędnej ekwilibrystyki słownej – jeśli już to „wiązało się z karkołomnym...” i „...i groziło...”.

„Wykłady zaczęły o ósmej.” - wcięło „się”.

„leniwym kroczkiem udać się na dane miejsce.” - jakie miejsce? Czemu „dane”?

„czy też potrafię zewnętrznie wyglądać tak jak się zachowuję.” - a to jakaś sztuka? Skoro „potrafię”? Zakładam, że chodziło o to że chce wyglądać adekwatnie do zachowania – co w tym wypadku nie jest zbyt trudne, a bazując na następnym zdaniu – również niezbyt czasochłonne.

„Celuję w to drugie,” - może jednak „stawiam”?

„patrzących na łysych byków stojących przed nimi.” - skoro te łyse byki to owe skiny, darwoałbym sobie „stojących przed nimi”, już ich opisałeś ich względne położenie nie ma znaczenia a unikniesz powtórzenia.

„Spojrzałem raz jeszcze na siebie,” raz zdzierżyłem to spoglądanie „na siebie”, tu jest drugi raz, jak to spoglądał na siebie? Na jakieś odbicie, czy może tylko na przód swojej kurtki, spodnie i buty?

„gdy wypieprzyłem się jakimś cudem na podłogę.” - a jaki tu „cud” był ty takowy gdyby „wypierzył” się na sufit – podłoga to dość naturalne miejsce.

„Po trzech piwach jedne dajemy gratis!” - chyba” „Do trzech piw jedno...”?


„gdzie stał wielki budynek uniwersytetu. Obok bramy stał jakiś” - stał/stał – coś warto by z tym zrobić.

„Nasze podatki idą na pierdolonych pedałów.” - a tego nie rozumiem? Może jednak w kontekście chodziło ci o pedofili?

Ale cały tekst jest naprawdę niezwykle plastyczny, co prawda brakowało mi tu nieco przyczynowości, bo poza lenistwem się jej nie dopatrzyłem. co do wulgaryzmów - były, ale chyba nie raziły - niestety pewne środowiska tak rozmawiają. Ogólnie, momentami dawała się we znaki też nieco "zaimkoza", warto by nad tym popracować. Naprawdę nieźle potrafisz opisywać „inne stany świadomości” za to duży plus. Ogólnie podobało mi sięBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#7
no cóż...nie mój styl, nie moje spostrzeżenia, nie moje obserwacje.... ale czyta się z zapartym tchem, pomimo kilku wpadek z literówkami... w życiu nie opisałbym tego w taki sposób, choć bym lazł krok w krok za takim menelem...zbyt wiele we mnie romantyka,a za mało człowieka współczesnego, tym bardziej chylę czoło przed Autorem...
a końcowe konkluzje ciekawe, ciekawe...
pozdrawiam Bart
Odpowiedz
#8
"na dane miejsce" - ja bym napisała "w dane", ale hmm... no cóż Big Grin

"te przedstawienie" - a nie "to"?

"Powietrze na klatce schodowej śmierdziało potem, dymem papierosowym i kocim łajnem." - ja napisałabym "kocimi sikami". Koty częściej siusiają na korytarzach Tongue

"Wyszedłem przed blokowisko. I od razu znalazłem się w lesie innych blokowisk". - Nie pasuje mi powtórzenie. I chyba połączyłabym oba zdania ;]

"Lecz dowiedziałem się jednego.
Nasze podatki idą na pierdolonych pedałów" - A TO MI SIĘ CHOLERNIE PODOBA xD

Więc ogólnie... Nie wypisywałam braków przecinków, błędów literowych [ chyba jeden znalazłam ]. Mniejsza z tym. Jako całokształt - podoba mi się. Styl luźny, łatwo się czyta, fabuła, jeśli mogę tak to ująć, też całkiem ;]
Pokazałeś w sumie prawdę [ patrzę na swoim przykładzie ]. Robimy to, czego oczekują od nas inni Smile
Co do ' odjęcia sobie cierpienia '. Brak odwagi w popełnieniu samobójstwa zazwyczaj wiąże się ze strachem o to, że gdy do tego dojdzie, nie dowiemy się co mogło się w naszym życiu przydarzyć później, gdybyśmy postanowili żyć ;]

"Szedłem tędy codziennie" - Może "chodzę"? Od razu trzeba by było zmienić szyk zdania nieco.

"Ludziowstrętu", "Ludzio-podobnymi" - mam nadzieję, że te formy są... hmm... specjalnie tak stworzone Big Grin

"Niby każdy się spieszy, każdy ma do pracy na ósmą, ba, na siódmą czy szóstą nawet. Ale nie ma dnia, w którym nie byłoby żadnej osoby idącej do roboty właśnie po godzinie dziewiątej." - połączyłabym, bo jakoś dziwnie mi brzmi...

"Po trzech piwach jedne dajemy gratis!" - A nie "jedno" ?

"prosto na płytę chodnika, prosto pod nogi funkcjonariusza policji." - powtórzenie - bleeh.

"Po raz wtóry przebyłem tę samą drogę i znalazłem się przy bramie głównej." - wiem, że to nie powtórzenie, ale zapadło mi w pamięci, mógłbyś tym razem użyć czegoś innego ;]

"Ni to student, ni to licealista. A więc gimnazjalista" - coś mi tu nie pasuje...

"Cały poharatany ostrymi gałązkami i kolcami" - gałązki chyba nie są ostre Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości